W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Moja pani z krzaków

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #46
    20. Książka, która ratuje życie (1)


    – Zobaczę, co się jej stało – Paulina oderwała się ode mnie, kiedy za Andżeliką zatrzasnęły się drzwi sauny. Różne pomysły przychodziły mi do głowy, ale niech dziewczyny załatwią to między sobą.
    – Jak się bawiłeś? – zapytałem nieco złośliwie Marka, który zaczął już czerwienieć na górnej półce. – Polać kamienie?
    – A weź polej, one szybko nie wrócą – odpowiedział wachlując się ręcznikiem. – Nie powiem, by mi się to podobało. Wiesz, to jest takie, jakbyś... – szukał właściwych słów. – Na przykład nacierał siusiaka mydłem. Poza tym, łosiu, ile razy ci mówiłem, że Andżelika na mnie nie działa. Mogłaby tu stać nago i nawet skórę zrzucać, nawet by mi nie drgnął.
    – Coś za długo tam są – zdenerwowałem się. – Pójdę zobaczyć, czy nic złego się nie dzieje.
    Obie dziewczyny stały pod prysznicem i o czymś tam gadały. Andżelika odzyskała już naturalne kolory, zatem jej złe samopoczucie było bardziej polityką niż czymś poważnym. A może po prostu nie była nigdy w saunie.
    – No to lecimy pod prysznice – rzucił Marek gdy wróciłem i podgrzałem się nieco. Dziewczyny dalej się pluskały, my z Markiem zajęliśmy prysznic obok. Obserwowałem kąpiące się dziewczyny, było dla mnie oczywiste, że Andżelika łypie okiem w naszą stronę. Postanowiłem się z nią podrażnić na początek, jakom preludium tego, co zaplanowałem później. Bezceremonialnie stanąłem za Markiem i zacząłem mu myć plecy, starając się wytworzyć tyle piany, ile tylko było możliwe. Wrocławska woda nie jest może zbyt miękka, ale jak się człowiek postara, efekty mogą być nawet niezłe. Następnie obróciłem Marka aby stanął w kierunku naszych pięknych pań. Następnie przeniosłem wyprodukowaną pianę na jego brzuch i podbrzusze. Andżelice wręcz oczy wychodziły na wierzch i to było właśnie to, o co mi chodziło. Gdy brzuch Marka był pokryty, sięgnąłem ręką do jego klejnotów i zacząłem mu myć siusiaka. Oczywiście tak, by większość była pozostawiona domysłom.
    – Co robisz – syknął Marek prosto do mojego ucha.
    – Teatr dla Andżeliki – wyszeptałem. Markowy narząd zaczął powoli pęcznieć, a w końcu teatr to nie kino porno.
    – Patrz Andżelika, patrz – powiedziałem głośno. – Zdaje się, że właśnie to pobudzało twoją wyobraźnię przez ostatnie dwa tygodnie, prawda? Ale nie dla psa kiełbasa, możesz obejść się jedynie smakiem – zakończyłem zjadliwie. – Podejrzewam, że Marek prędzej podłoży swojego pod pociąg, niż da tobie skorzystać.
    W tym momencie Andżelika obróciła się i zdecydowanymi ruchami opuściła łazienkę. Paulina patrzyła na to wszystko przerażona.
    – Krzysiek, co ty robisz, na litość boską – upomniała mnie. – Ja wiem, że jej nie lubisz, ale...
    – Paulina, przestań – ofuknąłem ją, zlewając z Marka całą pianę. – Nie znasz całej prawdy i nie wszystko się nadaje do twoich uszu. Ja z nią jeszcze nie skończyłem.
    Może mi się wydawało, ale Paulina patrzyła na markowy narząd z przerażeniem pomieszanym z pożądaniem. Trochę usiłowała się krygować, to obróciła się, zmieniła pozycję, ale jej wzrok zawsze wracał w to miejsce. Niepokoił mnie tylko jej wyraz twarzy, coś mi się nie do końca zgadzało, tak chyba nie patrzy kobieta napalona, no ale ja w tej dziedzinie nie miałem większego doświadczenia.

    Poszedłem zobaczyć, co robi Paulina, celowo nie owijając się nawet ręcznikiem. Niech widok mojego fiuta ją drażni i dręczy. Nic z tego jednak nie wyszło, Andżelika ubierała się i suszyła włosy. Czyli jeszcze jakiś czas nie wyjdzie. Wróciłem do pryszniców i sparaliżowało mnie od wejścia: paulina, naga jak Ewa w raju, ogromnym białym ręcznikiem wycierała Marka, stojąc do niego przodem, od jeszcze sterczącej parówy Marka dzieliły ją nawet nie centymetry.. Wszystko zagotowało się we mnie momentalnie. Historyjka o kochaniu Pauliny jest właściwie tylko na jej użytek, ale przecież jest moją partnerką. Czyżby to była z jej strony jakaś demonstracja?
    – Już nie musisz się tak poświęcać, daj ten ręcznik – zaśmiałem się sztucznie, gdy wróciłem pod prysznice.
    – Jak zaczęłam, to skończę – odburknęła Paulina. A w tą co znowu wstąpiło? Popatrzyłem uważnie tym razem na Marka. Na jego twarzy nie było tego zniesmaczenia co w saunie, kiedy dobierała się do niego Andżelika. Przestało mi się to wszystko podobać.
    – To ci pomogę z drugiej strony – postanowiłem wprowadzić zasady wolnego rynku, wziąłem drugi, nieco mniejszy ręcznik i wycierałem Markowi plecy. Paulina nawet nie zareagowała i zawzięcie suszyła mu pachwiny. No no...

    – To my już pójdziemy – powiedziała Paulina, gdy kończyliśmy herbatę w kuchni.
    – Odprowadzimy was na pociąg, jeszcze się pogubicie w tej ciemnicy. Droga jest może prosta, ale są tu osoby, które mają problem w ciemnościach.
    Aluzja do wydarzeń w hotelu w Szklarskiej Porębie byłą szyta zbyt grubymi nićmi, by Andżelika nie domyśliła się o co chodzi. Skrzywiła się, jakby połknęła cytrynę i rzuciła mi nienawistne spojrzenie. Tymczasem ubraliśmy si©ę i opuściliśmy gościnną willę.
    – Pilnuj Pauliny – szepnąłem Markowi. Ten wywiązał się z zadania znakomicie, rozłożył nad nią parasol i objął w pół. Ja natychmiast znalazłem się przy Andżelice.
    – A ty czego tutaj? – rzuciła zaczepnie.
    – Mam ci coś do powiedzenia. Tyle że tym razem będziesz słuchać a nie ja.
    Rozejrzałem się dokoła. Marek i Paulina byli na tyle daleko, że przy zwykłym, niepodniesionym głosie nic nie usłyszą. Paulinę zamierzałem wtajemniczyć innym trybem i jeszcze nie teraz.
    – Słucham – powiedziała drętwo.
    – Chyba już rozumiesz, co się stało, prawda? Tam, w Szklarskiej Porębie?
    – Nie rozumiem o czym mówisz – powiedziała zimno.
    – Nie graj zgwałconej dziewicy przynajmniej raz – ofuknąłem ją – bo imiesłów się nie zgadza, Raczej gwałcącej. I w tą dziewicę też niezbyt wierzę.
    – Jak masz mi tak dalej insynuować – zaperzyła się. – Zostaw mnie, bo zacznę krzyczeć.
    – Choć raz bądź poważna i nie zachowuj się jak pięciolatka. Kto tu cię usłyszy?
    Przechodziliśmy właśnie przez klin zieleni, najbliższe zabudowania były na tyle daleko, że ciężko im było nawet policzyć świecące się okna.
    – Zostaw mnie, powtarzam.
    – O nie, laluniu. To dzisiejsze przedstawienie odbywało się wyłącznie dla ciebie, był teatr jednego aktora, może być teatr jednego widza. Dzisiaj zrozumiałaś, czyjego fiuta lizałaś tam w Szklarskiej Porębie. Muszę przyznać, że byłaś w tym dobra.
    Andżelika zatrzymała się i wymierzyła mi coś, co w jej przekonaniu miało być siarczystym policzkiem. Trochę zapiekło, nie powiem, ale nie przyznałbym się do tego przed nikim.
    – Nawet bić nie umiesz – powiedziałem z politowaniem. – Ale mam dla ciebie propozycję, a nawet ultimatum.
    – Ty sobie możesz – tym razem to ona zadrwiła. Nie zamierzałem z nią negocjować.
    – Zatem albo wycofasz tego posta z Facebooka om odlepisz się od marka aż po koniec dni jego albo twoich albo...
    – No co? Myślisz, że się boję?
    – Nie musisz. Po prostu na drugiej grupie fejsbukowej, tej na której nie jesteś adminką, a guziki admińskie ma Marek, ukaże się drobiazgowy opis wydarzeń ze Szklarskiej Poręby. Dowiedzą się wszyscy, łącznie z nauczycielami. Obawiam się, że na zmianie szkoły w twoim przypadku się nie skończy.
    Andżelika roześmiała się w głos.
    – Słowo przeciw słowu. Kto w to uwierzy?
    – Więcej osób niż uwierzyło w to fałszywe ******kie konto na grinderze. Zresztą zamierzam je pokazać dyrektorowi i poinformować policję. Poza tym... Ktoś cię widział, jak wychodziłaś z naszego pokoju. Nawet nie ktoś, a Jola. Jak widzisz, istnieje coś więcej niż słowa.
    Był to trochę blef, Jola coś wspominała, ale raczej o korytarzu. Tyle że Andżelika nie ma szans dowiedzieć się, jak było naprawdę. Aż przystanęła z wrażenia.
    – Jesteś s****ielem – powiedziała cicho.
    – Ja? – zdziwiłem się. – To ja lizałem sobie członka? Nie rozśmieszaj mnie.
    – Nie mamy o czym mówić – powiedziała, a tymczasem dochodziliśmy do stacji. Z kierunku Łanów nadchodzili jacyś ludzie. Byłem ciekaw, co Andżelika zrobi, czy rzeczywiście zacznie wrzeszczeć Albo zrobi coś równie idiotycznego, ale rozczarowałem się. Ostentacyjnie odwróciła się ode mnie i podeszła do Marka i Pauliny, stojących ciągle pod tym ogromnym rozłożystym parasolem. Z grzeczności poczekaliśmy na pociąg, który nadjechał wkrótce, rzęsiście oświetlony, wsadziliśmy je, pomachaliśmy na pożegnanie. Zastąpiłem Paulinę pod parasolem im opuściliśmy stację.
    – Damy, psiakrew... Jak to szło? Bawimy się jak damy, a jak nie damy to się nie bawimy – powiedziałem patrząc na niknący pociąg.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #47
      20. Książka, która ratuje życie (2)




      Po Marku nie było widać trudów tej nieudanej imprezy. Zrobiliśmy podstawowe porządki, niewiele tego było i położyliśmy się.
      – Słuchaj, czy Paulina dotknęła ci fiuta? Wtedy pod prysznicem? – zapytałem obcesowo.
      – Pewnie przez ręcznik tak, a może był to po prostu przypadek, trudno mi powiedzieć. Nawet jeśli, niewiele się stało.
      – Mam jakieś dziwne przeczucia – odpowiedziałem patrząc na rozbierającego się Marka. – Ale nie naciskaj, powiem ci, kiedy sobie to wszystko przemyślę, dobra?
      Marek mruknął coś i nie wracał do tematu. Jeszcze jedna dobra strona tego chłopaka, zrobi dokładnie to, o co się go prosi, niezależnie jak bardzo będzie go ściskało z ciekawości.
      – Nie zakładasz piżamy? – zapytałem nieco zdziwiony widząc, jak Marek na golasa włazi do łóżka.
      – A po co, jak pewnie za chwilę to zdejmiemy?
      Jeśli powinna mi się w tym momencie zapalić czerwona lampka, nic takiego nie nastąpiło, może była po prostu zepsuta, a może Marek saute odpowiadał mi w tym momencie najbardziej. Tyle że dalej odpędzałem od siebie najbardziej oczywistą z oczywistych myśli, nawet gdy rano obudziliśmy się wtuleni w siebie jak jakieś bliźniaki. Zamiast wyrzutów sumienia czerpałem przyjemność z leżącego koło mnie, a może prawie na mnie ciepłego, miłego, jeszcze pachnącego drogim mydłem ciała.


      Siedzieliśmy przy śniadaniu, niezbyt wyspani po tym dziwnym wieczorze i jeszcze dziwniejszej nocy, to i atmosfera była senna. Jakaś baba zawodziła w telewizji, po kuchni snuł się Sznurek, rudy kot Marka, licząc zapewne na jakiś ochłap spadający za stołu. Nie przeliczył się zresztą, kawałek parówki wyśliznął się z mojego talerza, spadł na podłogę i to były jego ostatnie momenty, skończył karierę w kocim gardle.
      – A właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. masz zaproszenie do Finlandii.
      Mało nie spadłem z krzesła.
      – Ja? – wydusiłem z siebie po chwili totalnego zaskoczenia, po której Kot miał następny kąsek, a właściwie całą parówkę.
      – Uważaj trochę, bo skończysz śniadanie porcją Whiskas – roześmiał się Marek. – Tak, ty. Pani Kurvinen cię zaprasza. Chce zresztą twój numer komórki. Mogę podać?
      – I w jakim języku mam z nią rozmawiać? – zdziwiłem się.
      – Po angielsku, łosiu. Ona jest studentką architektury, w Finlandii to studia wręcz kultowe i byle kogo nie przyjmują. nazwisko Alvar Aalto słyszałeś?
      Jeszcze nie, ale wszystko da się nadrobić. Przypomniałem sobie elegancką, acz bardzo młodą dziewczynę w seksownym kombinezonie narciarskim opinającym zgrabne piersi. Fajnie byłoby, ale...
      – Bo ja jadę pod koniec kwietnia. Ojciec nie widzi przeszkód, uważa że trochę rozrywki mi się należy. Zwłaszcza, że jadę do dziewczyny. On mnie za to gotów ozłocić.
      – A ja? przecież to kosztuje lupę szmalu. Poza tym matka mnie nie puści.
      Nie po raz pierwszy przekonałem się, że Marka nie przegadasz.
      – O kasę się nie martw, mój ojciec zapłaci. On jest dalej wdzięczny za ta matmę, poza tym zauważył łaskawie, że od kiedy się razem uczymy, moje oceny poszybowały w górę a moja depresja powoli zanika.
      – Matki nie przegadam, nie da rady, zwłaszcza że byśmy musieli się urwać ze szkoły. Dla niej moja szkoła to najważniejsza rzecz na świecie.
      – To też zostaw ojcu, on ma dar przekonywania. Mnie do niczego nie przekona, wiesz, za tamto, ale żebyś widział, jak on potrafi urobić klienta. Wiele razy byłem świadkiem jego rozmów biznesowych. On by potrafił sprzedawać piasek na Saharze.
      Przypomniałem sobie niedawne sceny z przychodni. Faktycznie, potrafi być ujmujący nawet w podbramkowych sytuacjach. Podejrzewam, że gdyby to porno na mnie nie zadziałało, byłby w stanie mi zwalić konia własnoręcznie, byle by załatwić sprawę. Opowiedziałem to Markowi.
      – Tak, to do niego podobne. Dlatego nie martw się, kombinować to on potrafi.
      – A ty co, tak cię fiut swędzi, że musisz koniecznie widzieć się z ta Finka? Bo po tych nagich zdjęciach nie uwierzę, że będziecie sobie patrzeć głęboko w oczy – powiedziałem to możliwie lekko, nie chcąc dać do zrozumienia tego, od czym od pewnego czasu myślę, a o czym zacząłem myśleć jeszcze bardziej po tej nocy.
      – Nie bądź taki zazdrosny – roześmiał się Marek. – Ile razy muszę ci łosiu powtarzać, że w naszych układach nic się nie zmienia? Jak byłeś łosiem tak będziesz – to mówiąc rzucił we mnie parówką.
      – O ty, czekaj młotku – zaśmiałem się, chwyciłem poduszkę od krzesła i rzuciłem w jego kierunku. Po chwili tarzając się po podłodze i dusząc ze śmiechu okładaliśmy się poduszkami. Chyba byłem szczęśliwy, ale nie przyznałbym się do tego nawet pod przysięgą.

      Tak jak było umówione, w poniedziałek poszedłem do Joli. Mieszkała na Krzykach, jakieś pół godziny spaceru ode mnie, niedaleko słynnej willi Colonia, w której podpisano akt kapitulacyjny Festung Breslau. Był już półmrok, o tej porze jeszcze nie jest ciemno, a już trudno odróżnić postaci idące za tobą kilka metrów. Wychodząc z domu wrzuciłem do plecaka kilka książek z mojej dziecięcej półki dla Igi, pewnie jej się spodobają. Mógłbym w zasadzie zabrać wszystko za jednym zamachem, ale lepiej rozłożyć na raty, będzie więcej zabawy, a ja zyskam jeszcze więcej życzliwości. Było chłodno, jak to wczesną wiosną, toteż przyśpieszyłem kroku, choć rozmowy z Jolą bałem się bardzo. Podejrzewałem, co usłyszę i to deprymowało mnie jeszcze bardziej. W pewnym momencie miałem nawet myśli, by zrobić w tył zwrot i wrócić do domu. "Tchórz" – pomyślałem sobie pogardliwie.

      Nie minęło chyba piętnaście sekund, kiedy poczułem tępe uderzenie w tył głowy. Starałem się utrzymać równowagę, ale to było dla mnie zbyt wiele, poczułem mdły smak w ustach i osunąłem się na ziemię. Do przytomności przywrócił mnie nagły ostry ból w pachwinie, jakby ktoś wymierzył mi kola. I to musiał być kop, bo nagle poczułem następny, jeszcze następny i znów tępe uderzenie w głowę. Słyszałem jakieś oddechy, szamotanie, ale niewiele poza tym do mnie dochodziło. Trwało to może minutę, kiedy ze szczytu ulicy dostrzegłem zbliżające się światła samochodu. Musiało to przestraszyć napastników. Jeden z nich nachylił się nade mną i wycharczał mi prosto do ucha.
      – Od******* się od niej. To jest tylko ostrzeżenie.
      Nie zdążył nawet skończyć i puścił się biegiem w stronę najbliższej bocznej uliczki. Tymczasem auto podjechało i zatrzymało się przy mnie. Po chwili wyszła z niego kobieta około czterdziestki, ubrana w drogi ciemny płaszcz i ze starannym makijażem na twarzy.
      – Żyje pan? Nic panu nie jest? – wyciągnęła do mnie rękę i usiłowała mnie podnieść.
      – Nie, nic, dziękuję – odpowiedziałem gramoląc się z brudnego, jeszcze mokrego po porannym deszczu chodnika.
      – Wezwać policję? – zatroszczyła się.
      – Po co? I tak ich nie złapią, są już daleko – wyraziłem wątpliwość.
      – Jak będę do czegoś potrzebna, tu jest moja wizytówka – podała mi kartonik, który bez przeczytania włożyłem do kieszeni. – Jednego z nich mogę opisać, tak więc niech pan się zastanowi. Podwieźć gdzieś?
      – Nie, dziękuję, ja tylko na Racławicką – powiedziałem, gdy kobieta wracała już do auta.

      – Krzysiek, na litość boską, co się stało? – krzyknęła jola, kiedy tylko otworzyła mi drzwi.
      – Napadli mnie przed chwilą – przyznałem, wchodząc mocno obolały do holu. – Nawet nie wiem, ilu ich było.
      – Nie trzeba wezwać pogotowia? I zrób coś z tą twarzą – powiedziała, podając mi lusterko, stojące na komodzie. Popatrzyłem. Istotnie, miałem rozcięty łuk brwiowy i lewą stronę twarzy całą zamazaną krwią. Na policzku jeszcze widać było ślady buta. Gdybym kogoś takiego zobaczył na ulicy, wiałbym, gdzie pieprz rośnie. – Chodź do łazienki.
      Z trudem rozebrała mnie do majtek, każdy ruch ciała powodował silny ból. Tymczasem Jola napuszczała wodę do wanny. Tworząca się szybko piana przypominała mi nasze nieudane sobotnie figle. Uśmiechnąłem się, ale twarz zabolała mnie jeszcze bardziej. Na jedno zwróciłem uwagę – myjąc mnie Jola używała gumowych rękawiczek. na razie nie dało mi to wiele do myślenia, ale czy w gumowych rękawiczkach myje się kogoś, kogo się podobno kocha? Niny żartem zbliżyłem jej rękę do mojego pęczniejącego fiuta, ale nie figle były w głowie.
      – Nie teraz – powiedziała sucho. O co jej chodzi?
      Kąpiel dostarczyła o wiele mniejszych wrażeń, niż te, na które jeszcze przed chwilą liczyłem. Wytarła mnie ogromnym ręcznikiem i pomogła się ubrać. Na wszelkie zalotne dotyki reagowała z obojętnością graniczącą z oschłością.

      Siedzieliśmy na tej samej sofie, na której jeszcze niedawno tyle się działo, ale z tej perspektywy to było wieki temu.
      – Krzysiu, pamiętasz tego doktora, tego co wiesz, nie muszę ci chyba przypominać?
      Zrobiło mi się ciepło. Obrazy z łąki nad Bajkałem wróciły do mnie ponownie. Ten jego dotyk, kiedy manipulował przy moim dydku, by go wsadzić w gorącą dziurkę Joli.
      – Wiem, że nie żyje, widziałem w telewizji.
      – Doktor Burdzy popełnił samobójstwo – powiedziała jakimś obcym tonem. – I zostawił listy, jeden był dla mnie. Doszedł przed kilkoma dniami, bo przysłał go pocztą. Nie będę ci go czytała, bo jest przeznaczony wyłącznie dla mnie, ale w tym liście przyznał się, że ma wirusa HIV i początkowe objawy nabytego spadku odporności znanego jako AIDS.
      Niewiele nowego mi powiedziała, ale spowodowało to grobową ciszę, która trwałą przez kilkanaście minut. Ani ona nie była gotowa mówić dalej, ani ja słuchać. Słychać było tylko tykanie zabytkowego zegara po pradziadku, ozdobie salonu.
      – Robiłaś test? – zapytałem.
      – Tak, jestem negatywna, ale ty też będziesz musiał sobie zrobić po tamtym. Jakieś szanse złapania tego świństwa dalej masz. Poza tym mnie tez czekają dalsze testy, bo wirus może ujawnić się nawet po trzech miesiącach.
      Szybko policzyłem w pamięci. Jesteśmy ze sobą od jakichś dwóch miesięcy, wcale nie musiała być niewierna. Zresztą czy mogłem liczyć na wierność?
      – Tak, tylko jak zrobię ten test? Przecież nie kupię go w aptece, nie mam osiemnastu lat...
      – Spokojnie, załatwię.
      Wyciągnąłem rękę, jakby chcąc ją pocieszyć, ale jakiś przez przypadek musnęła jej pierś. Wyprostowała się jakby ją przeszył prąd.
      – Nie dzisiaj, Krzysiu, bo to nie jest mój jedyny problem. W szpitalu, wtedy, co zemdlałam na korytarzu, zdiagnozowano u mnie ostrą anemię. Po prostu nie mam siły na nic. jak widzisz, nawet Iga jest u dziadków, bo zwyczajnie nie dałabym sobie rady. Poczekajmy tydzień, dwa.
      Miało to sens i postanowiłem już nie drążyć sprawy.
      – A właśnie, Iga, mam coś dla niej – wstałem i jeszcze obolały poszedłem do hallu, gdzie był mój plecak. Wyciągnąłem książki. Już miałem je podać Joli, kiedy zauważyłem, że okładka Kwiatu kalafiora Małgorzaty Musierowicz jest jakoś poharatana. Przyjrzałem się jej uważnie. W okładce był poziomy kilkucentymetrowy otwór, jakby zrobiony nożem. Przekartkowałem książkę. Prawie wszystkie kartki były tak samo pocięte, czy to znaczy, że...?
      – O w mordę – szepnąłem.
      Jola podeszła i patrzyła nierozumiejącym wzrokiem.
      – Chcieli mnie poczęstować nożem – powiedziałem i zbladłem.
      – Krzysiek, musisz iść z tym na policję i to najlepiej teraz. Zawieść cię?
      – Nie, po co – odparłem. – Ważne, że żyję.
      – Nie masz racji. Jeśli ktoś na ciebie poluje, to znaczy, że to może wcale nie być ostatni raz. Igrasz z własnym życiem. Nawet jeśli ty tego nie zgłosisz, to zrobię to ja – powiedziała zapalczywie. – Nawet nie dlatego, że jesteś moim uczniem, a dlatego że cię...
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #48
        21. Na zakręcie (1)


        Wychodząc z domu próbowałem zadzwonić do matki i trochę ją uspokoić, że tym razem wrócę naprawdę późno. Jej telefon był wyłączony, co czasem się zdarzało, więc wysłałem jej krótkiego esemesa, ale bez straszenia napadem, policją, jak włączy to przeczyta. Na razie denerwowałem się w samochodzie Joli i przeklinałem ten moment, kiedy zgodziłem się pojechać z nią na policję.
        – Ktoś to w ogóle widział? – zapytała Jola w momencie, kiedy nie musiała być skupiona. Komenda dla Krzyków znajduje się na Jaworowej, można tam jechać do pewnego momentu pustymi uliczkami między willami jednorodzinnymi.
        – A wiesz że tak? – pogmerałem w kieszeni i podałem jej wizytówkę. Na tyle, na ile mogła oderwać się od jazdy, rzuciła na nią okiem.
        – Przecież ją znam. Tamara Drogorób, kiedyś radna miejska, znana artystka. Na jej pamięć możemy liczyć. Zachowaj to, pewnie się przyda.

        Na komendzie przyjęli nas chłodno, ale nie odmówili spisania protokołu. Policjant upierał się, że musi być obecna moja matka i próbował do niej zadzwonić, jednak on też nie dodzwonił się. Jola jako nauczycielka ze szkoły, co sprawdzono bardzo drobiazgowo, w ostateczności została dopuszczona do przesłuchania.
        – Czy masz jakieś podejrzenia, kto mógł to zrobić? – zapytał kostyczny policjant w stopniu aspiranta. Popatrzyłem błagalnie na Jolę. Problem polegał na tym, że miałem i teraz musiałbym się wyspowiadać z Andżeliki i Kingi. Jedno i drugie nie było przeznaczone dla uszu Joli, mogłoby zaprowadzić nie wiadomo gdzie. Jednak jedna opcja wydała się bezpieczniejsza niż druga. Jest takie zagranie w szachach o nazwie gambit, w którym poświęca się jakoś grubą figurę, najczęściej hetmana, by wyrobić sobie pozycję do obrony lub ataku. Wiedząc zatem, że straty są nieuniknione, poświęciłem Kingę. Policjant słuchał historii z zainteresowaniem a mnie robiło się coraz słabiej, kiedy musiałem opowiedzieć o przeszłości Kingi. Słowo "prostytutka" wręcz kaleczyło mi gardło. Zerknąłem zrozpaczony na Jolę, siedzącą nieco z boku, ale ta wydawała się niewzruszona i chyba nawet się uśmiechnęła. Podczas rozmowy wszedł młodszy stopniem policjant i wniósł jakieś papiery. Aspirant przerwał rozpytywanie, skupił się na jednym z nich i studiował go ciekawie.
        – Prowadzimy sprawę, w której występuje twoje nazwisko, o handel narkotykami – powiedział beznamiętnym głosem aspirant – twoje nazwisko wystąpiło w jednym z zawiadomień o przestępstwie. Nieoficjalnym, trzeba szczerze powiedzieć. Sprawa wydawała się dęta się dęta, ale musimy doprowadzić ją do końca. Zwłaszcza że teraz...
        – To temu zawdzięczam tę rewizję w mieszkaniu? – przerwałem mu zjadliwie. – O ile wiem, matka złożyła zażalenie na postępowanie policji i przeszukanie pod nieobecność pełnoletniego.
        – Nic na ten temat nie wiem – odpowiedział zimno policjant. – Daj mi skończyć. To, co się stało dziś, może równie dobrze świadczyć o porachunkach między gangami. Po prostu nie oddałeś komuś pieniędzy za towar i masz czego chciałeś.
        Myślałem, że szlag mnie trafi. Było już późno, całe ciało mi płonęło, byłem tak zmęczony, że ciężko było mi się skupić nad pojedynczymi szczegółami. I tu z pomocą przyszła mi Jola, czego nawet się nie spodziewałem.
        – Macie jakieś dowody, zostały przedstawione zarzuty mojemu uczniowi, czy po prostu klepie pan jakieś bzdurki bo się panu nudzi? Bo pan wybaczy, w bajce o Czerwonym Kapturku jest więcej prawdy...
        Policjant popatrzył na nią wściekle, widziałem, jak zaczyna mu drgać podbródek. Ale nie podjął zaczepki. Przeprosił i szybko dokończył przesłuchanie.
        – Teraz pójdziesz ze mną do pokoju, gdzie przeprowadzimy ciąg dalszy przesłuchania. A panią proszę o poczekanie na korytarzu.
        Jola nie dała się wyprowadzić w pole.
        – Przypominam panu, to jest osoba nieletnia i w jakimś sensie jestem za nią odpowiedzialna...
        Na szczęście to przesłuchanie było inne i z masy zdjęć musiałem wybrać kogoś, kto przypomina mi napastników. Uważnie, na ile pozwalał mi świdrujący ból głowy, wpatrywałem się w poszczególne fotografie. Nic. Dopiero przy jednej drgnąłem. Mogłem się oczywiście mylić, ale prawie na pewno był to ten chłopak, który zaczepił mnie na Ruskiej i prosił, bym sobie odpuścił Kingę. Tyle że tamten był w kapturze, ten zaś miał czarną bujną czuprynę. Pokazałem go i wytłumaczyłem, w jakich okolicznościach go spotkałem.
        – Czy jesteś pewny, że chodziło wtedy o Kingę Stadnik? – zapytał policjant. Kiwnąłem głową.

        – Dlaczego nic nie powiedziałeś w szkole o tym przesłuchaniu? – napadła na mnie Jola zaraz po tym jak oddaliśmy podpisane przepustki i opuściliśmy ponure gmaszysko na Jaworowej.
        – A musiałem? – zaperzyłem się. – Jak to mówią, nie powiadaj nikomu, co się dzieje w domu. Poza tym wtedy podejrzewałem jedną osobę ze szkoły, że mi podłożyła to świństwo. Teraz nie jestem już taki pewny.
        Jola nie skomentowała, siadła za kierownicę i zajęła się prowadzeniem z takim zaangażowaniem, że bałem się nawet odezwać. Lampy uliczne, światła w oknach, pączkujące drzewa, wszystko to zlewało mi się w oczach w jedno.
        – Podrzucę cię do domu, ale będziesz mnie musiał popilotować – poprosiła Jola. Usiłowałem wyłowić coś z jej tonu, ale w tym stanie było to po prostu niemożliwe. I zaczął się koszmar. Jako pieszy nie wiedziałem, że mamy tak dużo ulic jednokierunkowych na osiedlu i dotarcie do domu zamieniło się w kolejny labirynt uliczek. Gdy dojechałem do domu, było już w pół do jedenastej. No to matka da mi paternoster – pomyślałem. Zanim wysiadłem z auta., przytuliłem się do Joli i uśmiechnąłem blado. Mimo bólu pragnąłem jej ust, zapachu, dotyku. Nie zastanawiając się wiele padłem w jej objęcia i oddałem się najbardziej namiętnemu pocałunkowi w moim dotychczasowym podłym życiu. Po plecach przelatywały mi ciarki, mały w spodniach błyskawicznie stanął na baczność. Usiłowałem naprowadzić na niego rękę Joli.
        – Nie masz dość? – zapytała filuternie, na moment odrywając się od moich ust. – Nie sądzę, żeby to były dobra pora i miejsce. Pamiętaj, na razie nie jesteś bezpieczny...
        Zrobiło mi się głupio, że musi mi mówić o tak oczywistych sprawach, ale skoro znaleźli mnie kilka przecznic dalej, równie dobrze mogą dotrzeć i tu. Pożegnałem się ciepło i wysiadłem z auta.

        Jeszcze z chodnika przed domem zauważyłem, że w kuchni światło się nie paliło, w przedpokoju też nie, bo drzwi do kuchni zawsze są otwarte i byłoby widać choćby poświatę. Matka pewnie wróciła i śpi – pomyślałem, z bólem nóg wspinając się na drugie piętro. Zachrobotał klucz w zamku i po chwili byłem już w środku. W całym domu było zimno i ciemno niczym u Afroamerykanina w odbycie. Zajrzałem do pokoju matki, pusto. Rozświetliłem całe mieszkanie, pusto. Co się dzieje do ciężkiej cholery? Nie miałem żadnego pomysłu. Mogę czekać ale co to da? W tej sytuacji to, że matka raczej o niczym się nie dowie, przestało mnie pocieszać. Denerwowałem się coraz bardziej. Mimo wszystko postanowiłem wmusić w siebie jakąś kolację, na głodniaka człowiek zawsze gorzej myśli. W lodówce były wyłącznie jajka, których nie lubię, ale półka na wędliny była pusta, matka miała zrobić dziś zakupy. Również chlebak prezentował smętne piętki od nieświeżego już chleba. W zamrażalniku była jedna laska zwyczajnej, która odmroziłem i zrobiłem sobie beztrosko jajecznicę, nie myśląc, co będę jadł jutro na śniadanie.

        Była już pierwsza. Nie mogłem spać, zarówno z bólu jak i lęku o matkę. Żeby teraz ktoś mnie przytulił, choćby nawet Marek. Z lubością pomyślałem o jego miękkim, ciepłym ciele i pogodnym wyrazie twarzy. Marek, może do niego zadzwonić? On pomógłby na pewno. Tak, tylko jak może pomóc o tej godzinie? Mogę najwyżej zadzwonić na pogotowie. Wyjąłem komórkę, wystukałem sto dwanaście, nawet nie słyszałem piknięć komórki, tak bardzo waliło mi serce i szumiało w uszach.
        – Sto dwanaście, słucham – odezwał się zmęczony, charczący głos operatorki. Przedstawiłem krótko sprawę.
        – Niestety nie możemy udzielić takiej informacji przez telefon – pouczyło mnie babsko. – Jutro przyjedzie pan na pogotowie, wylegitymuje się stosownym dokumentem, wtedy będziemy mogli pana poinformować, oczywiście o ile rzeczywiście ta pani była naszą pacjentką.
        – Ale to jest moja matka! – prawie wrzasnąłem.
        – Przez telefon tego nie widać – babsko było nieugięte – i proszę się rozłączyć, blokuje pan telefon tym, którzy naprawdę go potrzebują – to mówiąc rozłączyła się. Naprawdę go potrzebują, zżymałem się. A niby ja to co? Chciało mi się nawet nie płakać a wyć.
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #49
          21. Na zakręcie (2)


          Obudziłem się mocno po dziewiątej, pierwsze lekcje poszły się gwizdać. Zadzwoniłem więc jeszcze raz na pogotowie, licząc, że tym razem znajdę kogoś uprzejmiejszego. Bingo, znalazłem, pani naprawdę mi współczuła a jej głos był tak sympatyczny, że w innej sytuacji próbowałbym się z nią umówić. Zrobiłem sobie kawy, jedyne co było obecnie w mieszkaniu do skonsumowania i zacząłem myśleć. Można by zadzwonić na policję. Co prawda moja matka przestępstw nie popełniała, wręcz przeciwnie, była nieprzejednaną legalistką i nie ukradłaby komuś nawet jednogroszówki, ale przecież przypadki chodzą po ludziach. Raczej nikt jej nie zamordował, bo niby za co? Biedny byłby raczej napastnik, matka była w młodości wicemistrzem Polski juniorów w dżudo w jej kategorii wagowej. Poza tym ja miałem od wczoraj uraz do policji. Cóż trzeba będzie go przełamać.
          – Pogotowie policyjne – usłyszałem w słuchawce. Tym razem głos męski. Przedstawiłem sprawę nieco się plącząc, ale miałem wrażenie, że akurat ten gliniarz chce mi pomóc.
          – Proszę zaczekać. Jeśli pańska matka była uczestnikiem jakiejś interwencji, będzie musiał pan przyjechać na komisariat. Jeśli nie, powiemy panu. Proszę czekać.
          Powariowali z tym RODO. Przecież takie instytucje jak policja czy pogotowie mają pomagać ludziom Tymczasem wszystko szło na opak. Znów z bijącym sercem czekałem na odpowiedź.
          – Proszę pana, pańska mama nie występuje na liście interwencji. Pozostaje mi tylko życzyć, aby sprawa szybko się wyjaśniła i nie stało się jej nic złego – zakończył policjant, do którego z miejsca poczułem sympatię, chyba po raz pierwszy w życiu. Można? Można. Znów zerknąłem na zegarek. Może trzeba pojechać do szkoły, choćby na trzy lekcje...

          Gdy wszedłem na szkolny korytarz, trwała właśnie duża przerwa. Ciało nadal mnie bolało, choć nie tak mocno jak dotychczas. Znalazłem naszą klasę i od razu rzucił się na mnie Marek.
          – Już się martwiłem o ciebie łosiu – powiedział na przywitanie. – Nietęgo wyglądasz. Stało się coś?
          Najkrócej jak mogłem streściłem mu sprawę z matką. O napadzie będzie jeszcze czas pogadać.
          – Jak ma na imię twoja matka? – zapytał wysłuchawszy mnie uważnie.
          – Stanisława Żak-Podleśna – odpowiedziałem. – A po co ci to?
          W tym momencie rozbrzmiał dzwonek na lekcję.
          – Idę wykonać kilka telefonów – odparł Marek. – A ty idź na geografię. Chcesz moje drugie śniadanie? jeszcze jedna kanapka mi została.
          Może na następnej przerwie. Usiadłem w klasie i oglądałem kolejne show Romanowskiego,który tym razem opowiadał o gospodarce Rosji. Jeszcze wczoraj słuchałbym tego z zainteresowaniem, dziś raczej patrzyłem na puste miejsce obok mnie. Gdzie ten Marek? Do kogo dzwoni? Marek był bardzo punktualny i nie opuszczał żadnej lekcji. Tym bardziej się denerwowałem, byłem pewny, że dzwoni w mojej sprawie. Do końca lekcji zostało może pięć minut, kiedy Marek wszedł do klasy, gestem przywołał profesora i coś cicho mu tłumaczył. Obserwowałem jego twarz, z reguły uśmiechnięty, tym razem przyoblókł marsową minę.
          – Krzysiek, wyjdźcie z Markiem z klasy – poprosił. – I w zasadzie jak chcecie, możecie już iść do domu, jakoś was usprawiedliwię.
          Tych kilka a może kilkanaście metrów między naszą ławką a korytarzem zamieniły się w dziesiątki kilometrów. Zanotowałem tylko zdziwione i zainteresowane spojrzenie Andżeliki.
          – Chodź do kibla – poprosił Marek.
          Miało to sens, jeśli miał mi coś naprawdę złego do przekazania, lepiej było nie robić tego na korytarzu, który za chwilę zapełni się dziesiątkami uczniów w tym ciekawskimi z naszej klasy.
          – Twoja matka miała wczoraj w pracy zawał serca i leży na Kamieńskiego w szpitalu miejskim. Lekarze mówią, że jej stan jest poważny ale nie beznadziejny. Nie będziesz na razie mógł jej odwiedzać – przekazywał w telegraficznym skrócie.
          Chwilę nie mogłem złapać oddechu. A więc jednak. Marek położył mi rękę na ramieniu.
          – Przykro mi łosiu. Naprawdę przykro.
          Nie wiem, co się stało, nie wytrzymałem. Zawyłem jak pies i zacząłem płakać Markowi w objęciach. Tuliłem się do niego jakby był ostatnią deską ratunku. Plecy i nogi nadal mnie bolały, ale było mi wszystko jedno. Marek chyba zdawał sobie sprawę z powagi chwili, nie usiłował mnie uciszać, uspokajać. Wiedział, że to musi się przeze mnie przetoczyć. W tej chwili drzwi toalety otworzyły się nagle i stanęła w nich Andżelika. A co ta dziwka tu robi?
          – Andżelika, wypierdzielaj stąd – powiedział Marek. Jeszcze nigdy nie słyszałem od niego wulgarnego słownictwa.
          – Szukałam cię Krzysiu – powiedziała z fałszywą słodyczą w głosie. – Miałam ci przekazać pozdrowienia od Kingi – uśmiechnęła się jadowicie. Ruchajcie się dalej, ****** – powiedziała tym samym tonem, odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami. Byłem w podwójnym szoku.
          – Ale ja w domu nie mam kawałka chleba – jęknąłem, nie myśląc na razie o doniosłości komunikatu przekazanego przez Andżelikę. – Pożyczysz choć stówę na kilka dni? Matka ci odda.
          – Chyba oczywiste, że teraz mieszkasz u mnie – odpowiedział Marek – więc chyba na razie nie będzie ci potrzebna.
          – Jak to? A twoi rodzice?
          – To oni cię zapraszają – powiedział Marek obojętnie. – A informacje zdobył twój ojciec, który cię bardzo lubi. On ma znajomości wszędzie przez te swoje kontakty handlowe.
          – A ustawa o danych osobowych? – zapytałem zdumiony opisując jak usiłowałem się przebić przez biurokratyczny gąszcz.
          – Naprawdę sądzisz, że dla niego to jakaś przeszkoda?
          – Ale nie mogę tak pojechać do ciebie od razu, muszę jechać na Partynice po jakieś ciuchy, poza tym mam być u Pauliny o trzeciej, jak się umówiliśmy.
          Marek popatrzył mi prosto w oczy i uśmiechnął się szczerze.
          – Mówiłem ci, że zaruchasz się na śmierć. O ciuchy się nie martw, a co do Pauliny – dobra, jedź. Ale bądź około szóstej u mnie, OK?

          – Mów co się stało – przywitała mnie Paulina.
          – Nic ci nie powiem i sama wiesz, dlaczego – odpowiedziałem wściekły za takie dzień dobry. – Gdybyś ty w połowie była mi wierna tak jak jesteś wierna Andżelice, niczego więcej na świecie bym nie pragnął.
          Paulina stanęła jak rażona prądem. W zasadzie miałem na myśli tylko jej plotkarstwo, ale ona odczytała z tego coś więcej. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że ścięła włosy prawie na chłopczyce, co dodało jej jakiegoś pociągającego sex appealu.
          – Nie to nie – odpowiedziała urażona. – Ale z tą wiernością to przeginasz. Kiedy byłam ci niewierna?
          – Chociażby wycierając Markowi fiuta – powiedziałem patrząc jej w oczy. – I to przy mnie.
          – Odezwał się ten, który nigdy nie chwycił faceta za kutasa. "Nigdy, nigdy, porzygałbym się" – przedrzeźniała mnie. Poza tym zrobiłam to przez ręcznik, więc się chyba nie liczy?
          – No i? – uśmiechnąłem się. – Marek to Marek a nie facet. Poza tym ta pantomima nie dla ciebie była przeznaczona. Adresatka odczytała ją nader poprawnie.
          Po chwili już mniej wrogo nastawieni do siebie siedzieliśmy w pokoju.
          – Coś ci muszę powiedzieć – powiedziała obejmując mnie za barki. – Wiesz co to jest deja vu?
          – Pewnie, że wiem co to jest. A co?
          – Tam w tej saunie miałam właśnie deja vu. Odnośnie Marka. tylko nie bardzo wiem, czego miało to dotyczyć. jednak jego ciało wydawało mi się jakieś znajome, zwłaszcza jak przechodził koło mnie i przypadkiem się zderzyliśmy.
          Cholera, tak to jest, jak baby zaczną myśleć. Oczywiście mogłem się domyślić wszystkiego i teraz trzeba było minimalizować straty. W końcu i tak niczego nie będzie mogła nam udowodnić.
          – Po prostu spodobał ci się jego ogier. Gdybym był kobietą., zainteresowałbym się nim choćby z tego powodu...
          – Jak widać, nawet nie musisz być kobietą – drwiła. – Ale nie będę wnikała, co cię z nim łączy, to są wasze sprawy. Dla mnie to nawet podniecające, że mu to trzymałeś...
          Co ona wygaduje? Byliśmy już tak blisko siebie, że ostra robota była raczej kwestią sekund niż minut, ale co to za krzywe teksty? Pornola sobie znalazła...
          – Nie mów, że ci się to podobało.
          – Gdybyście mnie zaprosili jeszcze raz do sauny to pewnie bym nie odmówiła – roześmiała się i nie była to reakcja na moją rękę sunącą do jej piersi.
          – O ty zbereźnico, czekaj, pokażę ci, że mój jest bezkonkurencyjny. A co do imprezy – pogadam z Markiem, tylko musi sobie znaleźć dziewczynę. Andżelika ma tam zakaz wstępu dopóki ta rudera się nie rozwali.
          Wyobrażenie Marka przypatrującego się naszym igraszkom podziałało na mnie tak, że o mało nie rozerwałem jej majtek. Wszedłem w nią tak dziko, aż prawie wrzasnęła. A we mnie włączyło się turbodoładowanie, jeszcze nigdy nie robiłem tego tak intensywnie, tak zapalczywie. Było bosko, Paulina była tak napalona, że mój członek ślizgał się w jej wnętrzu wchodząc aż do nasady.
          – Opanuj się dzikusie...
          – Nie... Może mój bolec nie jest tak gruby, ale popatrz co potrafi! – to mówiąc pchnąłem tak głęboko, że poczułem ból u nasady jąder.
          – Wyhamuj, jak zawsze to robiłeś... Wolniej, mocniej – szeptała Paulina między kolejnymi jękami. Nawet nie poczułem momentu, kiedy nasze płyny stały się jednym, a ból całego ciała zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jak piszą w bajkach dla dzieci. Tyle że na szczęście nie była to bajka.
          – Tylko zapytaj Marka o tę imprezę – szepnęła mi na pożegnanie. Co za menada. Jeszcze ma mało? Pożałowałem ją w ucho.
          – Więcej nie dostaniesz, chyba że sporządniejesz.

          Idź się wykąp – powiedział Marek ledwie weszliśmy do jego pokoju. – Tak się pociłeś w ciągu dnia, że czuję to do teraz. Sauna jest napalona, bo chyba matka tam była, możesz skorzystać jak chcesz. Ręczniki tam gdzie zawsze.
          Miał rację. Wczoraj nie miałem siły wziąć prysznica, a dziś faktycznie kilka razy byłem tak mokry, że powinienem zmienić koszulę. Nie bardzo chciało mi się gramolić jeszcze obolałe ciało po wysokich schodach, ale nie miałem wyboru. W łazience z rozkoszą przyjąłem chłodny prysznic, fale zmęczenia powoli ustępowały. Nie zapomniałem umyć kutasa po naszych szaleństwach z Pauliną. Tak, wiem, że po każdym stosunku należy oddać mocz i umyć tę część ciała, ale tym razem nie miałem na to ochoty. Maluch przypomniał sobie te figle i niebezpiecznie się uniósł. Mniejsza z tym, jedyne co mi groziło to wejście Marka, który nie takie rzeczy u mnie widział, a nawet dotykał. Wchodząc do sauny nie zauważyłem nawet, że światło się świeci, zresztą jakie to miało znaczenie? Rodziców Marka stać na płacenie kosmicznych rachunków za energię, poza tym mieli w ogródku panele. Gdy wszedłem do sauny, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to matka Marka leżąca na górnej półce. Mimo czterdziestki miała ponętne, opalone ciało, to nie po niej Marek odziedziczył tuszę. Oniemienie było tak wielkie, że przez moment nie byłem w stanie wykonać najdrobniejszego ruchu.
          – Wejdź – uśmiechnęła się zapraszająco, prężąc apetycznie swoje ciało. Mój stojący kutas chyba nie zrobił na niej wrażenia. Albo wręcz przeciwnie.
          – O matko, kto cię tak urządził? – uśmiech zamarł jej na ustach.
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          • trujnik
            Seksualnie Niewyżyty
            • Mar 2018
            • 201

            #50
            Jeszcze wam się nie znudziło?
            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

            Skomentuj

            • Gasior
              Świętoszek
              • Oct 2020
              • 47

              #51
              Nie jeszcze nie

              Skomentuj

              • trujnik
                Seksualnie Niewyżyty
                • Mar 2018
                • 201

                #52
                22. Zazdrość i medycyna (1)


                – A nic, napadli mnie na Krzykach, gdy szedłem do koleżanki – odpowiedziałem półprzytomnie.
                – Zgłosiłeś na policję?
                – Tak, ale co to da? Kazali mi rozpoznawać jakieś mordy, raczej nikogo z nich nie znam.
                Matka Marka nie kryła własnej nagości, wręcz przeciwnie, prężyła się na tej górnej półce sauny jak kotka. Musiałem dokonywać nieludzkich wysiłków, by nie patrzeć, a było naprawdę na co i nie potrafiłem się oprzeć. Próbowałem tak ułożyć ręcznik, aby ukryć wzwód, ale chyba niewiele to dało. Tymczasem ona zachowywała się zupełnie naturalnie, jak gdyby ta krępująca sytuacja w ogóle jej nie dotyczyła.
                – A na pogotowiu byłeś? W ogóle kiedy to się stało?
                – Wczoraj późnym popołudniem – wyjaśniłem – i nie, nie byłem na pogotowiu. Jeszcze wszystko mnie boli, ale nie tak mocno, jak wczoraj.
                – Nasmaruję ci czymś te plecy – zaofiarowała się – bo w połowie masz sine. Polej kamienie i zaraz stąd wyjdziemy.
                Zapominając o bólu ruszyłem się tak niezgrabnie, że ręcznik szczelnie przykrywający łono spadł i to w takim momencie, że natychmiast zobaczyła mojego kutasa. Próbowałem się natychmiast obrócić, ale uporczywy ból w kręgosłupie sparaliżował mi ruchy.
                – Jestem przyzwyczajona, nie musisz się tak krępować – roześmiała się. – Choć Marek nigdy nie wejdzie ze mną do sauny na golasa, najwyżej w slipkach. To prawda, że on ma prawdziwą maczugę?
                Własna matka nie zna syna? W tej chwili uświadomiłem sobie, że moja chyba też mnie nie widziała nagiego od kiedy zmieniła mi ostatnią pieluszkę. To znaczy inaczej. Miałem może trzynaście lat, już zacząłem dojrzewać, i w tym czasie wyrósł mi straszny czyrak w pachwinie, ale wtedy też pokazywałem tyle, żeby za wiele nie zobaczyła.
                – Prawda – odpowiedziałem, starając się, by wypadło to jak najbardziej naturalnie.
                – I nie ma żadnych stulejek i niczego takiego?
                Też sobie temat znalazła... Widocznie jej mąż nie pochwalił się, jak uczył syna walić konika.
                – Nie, skądże, wszystko jest w jak największym porządku.
                – Jestem ciekawa, czy jak pozna swoją pierwszą dziewczynę, też będzie taki wstydliwy. Wiesz, że on przy nas nawet koszulki nie zdejmie? Do sauny też sam chodzi, i to chyba od kiedy miał osiem lat. W ogóle, jeśli mam być szczera, masz większy kontakt z nim, niż my mamy.
                Nie chciałem jej wyprowadzać z błędu, że pierwszy stosunek to on ma już dawno za sobą, w ogóle nie marzyłem o niczym innym niż o tym, by ta rozmowa już się skończyła. Tymczasem para z kamieni siekła nas prawie na czerwono. Wyszliśmy prosto pod prysznice. Tam, zaraz po płukaniu, mama Marka zaczęła mi smarować plecy jakąś pachnącą miksturą. Świadomość, że mam za sobą piękną kobietę w średnim wieku, a także prawdopodobnie przypadkowe dotknięcia jej piersi i ciepła ręka na plecach spowodowały, że mój maluszek nie tylko nie opadł, ale nawet uniósł się jeszcze bardziej. Korciło mnie, by rękę z jej piersi przesunąć na brzuch, ale nie wiem, jak by to odczytała.

                W tym momencie drzwi do łazienki się otworzyły i stanął w nich Marek.
                – Krzysiek co się z tobą dzie... a przepraszam – powiedział i błyskawicznie wyszedł. O cholera. Stałem akurat obrócony twarzą do wyjścia, wszystko widział. Wytarłem się po skończonym masażu, ubrałem i z niechęcią polazłem na górę.
                – Za jakieś pół godziny zejdźcie na kolację – poprosiła mama Marka. Coś tam odburknąłem, jeszcze byłem oszołomiony jej dotykiem.
                Gdy wszedłem do pokoju, z miejsca rzucił się na mnie Marek. Jego twarz była prawie czerwona i miał poważne problemy z opanowaniem drżenia rąk.
                – Krzysiek, ja cię bardzo proszę, ale od mojej matki to ty się po prostu odpieprz, dobra? Mało masz ruchania? Jeszcze tego brakowało...
                Był tak wzburzony, że dosłownie odbierało mu mowę. Co ja najlepszego zrobiłem... I jak mu to wszystko wytłumaczyć? Po prostu się nie da.
                – Marek, błagam cię, ja naprawdę nic nie robiłem z twoją matk≥ą, przysięgam...
                – Tak? To twój fiut stanął ci tak przypadkiem? – ironizował. I jak mu wytłumaczyć podstawową reakcję organizmu? Znałem go już na tyle, że wiedziałem, że jest zupełnie inaczej skonstruowany, nie podnieca się szybko i byle czym, czasem dobre dziesięć minut zajmuje go, by postawić kaprala.
                = Marek, to zupełnie nie tak – jęknąłem. – Jak byś był w jednym pomieszczeniu z nagą kobietą i przez kilkanaście minut musiał patrzeć na jej cipkę, też byś zareagował.
                – Taaak... A później to obmacywanie. Myślisz, że nie widziałem, co ci robiła? Naprawdę, Krzysiek, nadużywasz mojej gościnności, muszę to stwierdzić z przykrością.
                – W porządku – podjąłem szybką decyzję – i bez twojej chaty mam gdzie mieszkać, pieniądze pożyczę od kogoś, obejdzie się bez łaski. Przyjmij do wiadomości, że za chwile się przebiorę, spakuję i wracam do domu. A ty sobie możesz myśleć, co chcesz. Tylko nie siadaj jutro koło mnie w jednej ławce, dobra?
                Popatrzyłem na zegarek. Za pół godziny mam pociąg, później za jakieś pół godziny ostatni na Partynice, Z przerażeniem pomyślałem o zimnym mieszkaniu, bez nawet kromki suchego chleba. Trudno, przeżyję i to. Jutro poproszę Jolę, by mi pożyczyła trochę grosza. No i będzie trzeba zacząć się interesować, co z matką. Potrzebowałbym pomocy Marka, ale nie przy takim nastawieniu. Wziąłem torbę, wyjąłem gazcie i podkoszulkę i zrzuciłem szlafrok.
                – Jezus Maria – wyszeptał Marek. – Co ci się stało?
                – Nie twoje zmartwienie – odburknąłem opryskliwie. – Jeśli chcesz wiedzieć, to napadli mnie wczoraj. A twoja matka po prostu sparowała mi plecy. Nie wiem czym, ale mniej boli i jakoś dowlokę się do domu.
                I stała się rzecz niespodziewana. Marek podszedł do mnie, nagiego jak Adam w raju, i przytulił mnie do siebie, tak jakby wiedział, czego potrzebuję najbardziej. W pierwszym odruchu chciałem go odepchnąć, ale coś mnie powstrzymywało. Po prostu potrzebowałem tego. Po tych wszystkich wrażeniach, bólach i innych wątpliwych atrakcjach każde ciepłe ciało przyniosłoby mi ukojenie.
                – Ja cię bardzo przepraszam, nie wiedziałem – szepnął Marek. Ale już mi było wszystko jedno. nawet próbowałem się postawić w jego sytuacji, co bym zrobił, gdyby mi ktoś posuwał mamę? Pewnie nie zareagowałbym aż tak gwałtownie, ale szczęśliwy też bym nie był. Tymczasem cieszyłem się bliskością, schodziło ze mnie całe napięcie. Co się ze mną dzieje...
                – Chłopcy, kolacja! – dobiegło z dołu.
                – Idź w szlafroku – rzucił Marek i kocim gestem stuknął swoją głowę o moją. Delikatnie pocałowałem go w policzek, co było sygnałem, że pierwsza nasza waśń skończyła się nieodwołalnie. Na razie nie myślałem nic więcej...

                Następnego dnia na dużej przerwie zadzwoniła Kinga. Tylko tego mi brakowało. Po "pozdrowieniach" od Andżeliki pragnąłem, by na zawsze odczepiła się ode mnie, a najlepiej zgubiła mój numer. Ale nic takiego oczywiście nie nastąpiło. Mógłbym ją oczywiście zablokować i niechybnie bym to zrobił, gdyby właśnie nie Andżelika. Na razie zdecydowałem na otoczenie tego, co się stało, kompletną tajemnicą. Już na pierwszej przerwie odnalazłem Jolę i poprosiłem ją, aby zachowała tajemnicę. Na szczęście jeszcze nie zdążyła nikomu powiedzieć.
                – Ale zdajesz sobie sprawę, że będę musiała poinformować o tym dyrektora szkoły? Bo jak by nie było, reprezentowałam cię tam zupełnie oficjalnie.
                – Byle nie mówił innym uczniom – poprosiłem.
                Kinga zaczęła rozmowę dziwnie.
                – Czy nic złego ci się ostatnio nie stało? – zapytała troskliwym głosem, zbyt troskliwym jak na moje potrzeby.
                – Niem kompletnie nic – skłamałem – a dlaczego pytasz?
                – Mam jakieś dziwne przeczucia – odpowiedziała.
                – Mów jaśniej.
                – Chwileczkę, daj mi minutę... – po czym zamilkła. Z słuchawki dobywały się jakieś stłumione rozmowy i wydawało mi się, że słyszę męski głos. Mógł to być przypadek, korytarz szkolny na dużej przerwie nie należy do najcichszych miejsc na świecie. Istotnie powróciła po jakichś dwóch minutach.
                – Ktoś z tych nieprzyjemnych ludzi, o których ci mówiłam wtedy w Sobótce, pytał, czy widuję się jeszcze z tym dupkiem – tak się wyraził – z którym widziałam się wtedy, w tamtej kawiarni na Ruskiej.
                Właściwie mogłem ją poinformować co się stało, ale jeśli ona to przekaże Andżelice... Nie, trzeba być konsekwentnym.
                – Chyba będę potrzebowała schronienia na dwa dni, dokładnie na ten weekend, załatwisz coś? Obiecałeś...
                To właśnie są kobiety. Nic jej nie obiecywałem i nie sądzę, by w tej sytuacji to było możliwe. Bałem się jednak powiedzieć to wprost, postanowiłem trochę pokluczyć.
                – To nie jest takie proste, sam mam trochę kłopotów. Na kiedy chcesz odpowiedź?
                Zastanowiła się.
                – Na czwartek, starczy.
                Czyli mam dwa dni. Jak to rozegrać? Teraz już byłem mniej pewny, że niczego jej nie obiecywałem. Te jej cielęce spojrzenia trochę mnie zbałamuciły, przyznaję, Ale nie mogłem za nic przypomnieć sobie tamtej rozmowy.
                – Postaram ci się jakoś odwdzięczyć – powiedziała i zabrzmiało to bardzo erotycznie. Już sobie wyobrażam to odwdzięczenie... – To pa. I pamiętaj o czwartku.
                Jakże bym mógł zapomnieć.
                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                Skomentuj

                • trujnik
                  Seksualnie Niewyżyty
                  • Mar 2018
                  • 201

                  #53
                  22. Zazdrość i medycyna (2)


                  W środę rodzice Pauliny przychodzą bardzo późno z pracy, toteż ten dzień zawsze wykorzystywaliśmy na nasze randki. W szkole zauważyłem, że często przypatruje mi się Andżelika, ale z jakichś powodów nie szuka ze mną kontaktu, a wręcz unika. Zaczepiłem ją na przerwie, ale odwróciła się na pięcie i poszła ostentacyjnie w długą. Cóż, jej sprawa też dojrzała do ostatecznego wyjaśnienia, tyle że jeszcze nic nie wykombinowałem. A czas naglił. Po lekcjach pożegnałem się z Markiem, obiecałem, że na pewno wrócę koło szóstej i poszedłem na przystanek. Gdy wsiadłem do tramwaju jadącego na Legnicką, zauważyłem, że na przednim pomoście stoi Andżelika. A co ona tu robi? Mieszka gdzieś na Wielkiej Wyspie, powinna jechać w przeciwną stronę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że może mnie śledzić. Poza tym doskonale wie, gdzie mieszka Paulina, bośmy się już raz tam spotkali. Cholera. Wykonałem manewr, w ostatniej chwili wyskoczyłem na placu Dominikańskim i przesiadłem się w stronę Krzyków. Akurat jechała siedemnastka, udało mi się zdążyć. Później objechałem przez Piłsudskiego i Plac Jana Pawła, com kosztowało mnie dodatkowe dwadzieścia minut. Już na Szczepinie zadzwoniłem do pauliny przepraszając za spóźnienie i pytając, czy jest u niej Andżelika?
                  – A co ona miałaby tu robić? – zapytała zdumiona. – Znowu walczycie ze sobą?
                  – Nie twoja sprawa, naprawdę.
                  Idąc do bloku Pauliny rozglądałem się na boki, coś mi się nie podobało. Ale nie, nie widziałem nikogo znajomego. Czyżbym był przeczulony? Serce łomotało mi, gdy wchodziłem do klatki schodowej, a później windy. Było pusto.

                  – Co taki rozdygotany jesteś? – zapytała Paulina, kiedy legliśmy na kanapie. Do tej pory latały mi ręce?
                  – Ja? Nie, zdawało ci się – roześmiałem się sztucznie.
                  – Tak, ty – powiedziała i zaczęła mi rozpinać koszulę. Była w połowie, kiedy przypomniałem sobie, że to jest coś, czego absolutnie nie może zrobić. Ale co tu wymyślić? Powstrzymałem ją ruchem ręki i położyłem się na plecach. Już długo pragnąłem to wypróbować, ale jakoś nie było okazji. Leżąc opuściłem spodnie do kolan.
                  – Co ty wyprawiasz?
                  – Raz może być inaczej, nie? – uśmiechnąłem się i ściągnąłem majtki tak do pół uda. Mój żołnierz był w pełnej gotowości, wystarczyło mu tylko naciągnąć kapturek, który miałem w pogotowiu. Jechać do Pauliny bez prezerwatywy to tak jak wejść do knajpy bez forsy. Ściągnąłem jej spodnie i usadziłem tyłem, tak, że obejmowałem ją za brzuch i piersi. Następnie dałem jej znać ręką, by uniosła tyłeczek i nadziała się.
                  – To głupie jest, nie uważasz? – zapytała.
                  – Nie uważam – odpowiedziałem, chwilę rozkoszowałem się zaistnieniem w jej głębi, po czym unosząc ją lekko i opuszczając zmusiłem do pracy. Była umiejętną i piekielnie zdolną uczennicą, już po kilku ruchach wiedziała co robić, bez żadnej pomocy. Była idealnie śliska, szybko wpadła w rytm i trzymała go prawie do końca. Na moment spadła z konika, ale udało się to nadrobić, a ja byłem już tak blisko ekstazy, że nie odczułem żadnego bólu.
                  – Już – nie szepnęła a wycharczała na najwyższych obrotach, po czym padła mi na klatkę piersiową, a ja kilkoma pchnięciami biodrami dopełniłem reszty.
                  – To było cudowne – szepnęła mim do ucha, całując mnie w usta.

                  – Pytałeś już Marka? – zapytała, gdy się już ubierałem. Nie, nawet mim to do głowy nie przyszło, miałem naprawdę ważniejsze rzeczy do zrobienia.
                  – Paulina, zlituj się – jęknąłem – Marek nie ma dziewczyny, jak ty sobie to wyobrażasz?
                  – We trójkę mogłoby być nam bardzo przyjemnie, nie uważasz? Przecież Marek cię jakoś nie zniesmacza, jeśli możesz mu trzymać stojącego misia, nie? A ja też mam ochotę na coś dziwnego.
                  O rany... Chyba wiedziałem, co jej siedzi w głowie. Koniecznie chce sprawdzić to swoje deja vu. Ostatnio rzuca jakieś nie do końca zrozumiałe uwagi?
                  – Jak ty sobie to wyobrażasz?
                  – Jakoś... Nie wiem, możecie nawet zabawiać się, jak będziemy to robić, obojętne. Możesz mu nawet possać...
                  O rany... Jakaś pułapka czy co?
                  – Paulina, na litość boską, nie wezmę członka mężczyzny do ust, choćby mnie mieli zabić? Co ty zboczona jesteś?
                  Mniejsza z tym, że podczas aktu płciowego mógłbym trzymać palec w cipce innej kobiety, wiele razy o tym fantazjowałem i nawet bardzo bym chciał, ale ona nie musi wcale o tym wiedzieć.
                  – Dokładnie tak samo mówiłeś o trzymaniu siusiaka w ręce, pamiętasz?
                  I w tym momencie zadzwonił telefon. Rzuciłem okiem na wyświetlacz, przecież to numer ojca marka. A tego po co tu niesie?
                  – Krzysiek, mam trochę czasu, przejedziemy się do szpitala twojej mamy? Do w pół do szóstej jeszcze możemy.
                  O rany, zupełnie o tym zapomniałem, choć zdaje się w szkole Marek mi o tym przypominał. Nieistotne, matkę trzeba odwiedzić, zwłaszcza że brak informacji od niej dekoncentrował mnie coraz bardziej. Podałem adres, umówiłem, się, że jak podjedzie pod dom, to puści mi tak zwaną strzałkę przez telefon. Niby należało zakończyć z Pauliną temat sobotniego spotkania u marka, ale na razie dałem spokój, to było dla mnie zbyt szokujące. Rozmawialiśmy na jakiś zupełnie nieistotny temat w nieco zwarzonej atmosferze, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu.

                  Auto taty marka stało jakiś metr od bramy wejściowej wieżowca. Wsiadając zauważyłem znajomą figurę wyłaniającą się zza lewego węgła wieżowca. Ruszyliśmy w drugą stronę i za prawym narożnikiem zauważyłem innego młodziaka o podejrzanym wyglądzie. A więc to takie buty. Zdenerwowałem się mocno i na pytania taty Marka odpowiadałem półgębkiem. Zauważył to dość szybko.
                  – Zmęczony jesteś, widzę. To ta panna cię tak wykończyła? – zapytał z uśmiechem.
                  – No trochę tak – przyznałem. – Szkoła, sytuacja z matką...
                  – A to pobicie? – zapytał. A więc wiedział, o przekazanie informacji podejrzewałem raczej jego żoną niż Marka. Choć kto ich tam wie...
                  – Dalej boli – odrzekłem.
                  – Pogadamy o tym później – odpowiedział i skoncentrował się na ruchu ulicznym, a wyjątkowo było na czym. Mnie jako pieszego korki nie dotyczyły i dopiero kiedy zacząłem jeździć autom dostrzegłem, jaki to problem. Tymczasem niebezpiecznie zaczęły do mnie wracać odpryski rozmowy z Pauliną. Zboczona dziwa. Ja z Markiem? Próbowałem to sobie wyobrazić. Ku dużemu zaskoczeniu ani nie zwymiotowałem, nie zrobiło mi się mdło, słabo, nic. Raczej tak dziwnie i zaczęło mnie mrowić w pachwinach.
                  – Już jesteśmy na miejscu – przywołał mnie głos ojca Marka.

                  Matka leżała w dwuosobowej sali. Nie spała, była blada i podłączona do jakichś dziwnych urządzeń, niebieskie i czerwone zygzaki monitora dopełniały atmosfery grozy. Na mój widok uśmiechnęła się.
                  – To jest ojciec Marka – przedstawiłem go, widząc pytający wzrok matki. – Pomaga mi teraz bardzo, zresztą u nich mieszkam.
                  – Domyśliłam się – powiedziała słabym głosem a mówienie sprawiało jej jeszcze trudność. Po zawale? Nie znam się na tym, ale mi coś nie grało. – Masz pieniądze na życie?
                  – przecież wiesz, że nie mam –odpowiedziałem, ale w tym momencie przerwał ojciec Marka.
                  – Na razie nie potrzebuje, bo ma dach i wyżywienie nad głową.
                  – To ja panu zapłacę...
                  Ale ojciec był nieprzejednany.
                  – Krzysiek zrobił tak wiele dla naszego syna, że gościmy go naprawdę z radością. Niech się pani nie przejmuje, naprawdę. Chłopak ma wszystko, co mu do życia potrzebne, a nawet więcej.
                  Matka uśmiechnęła się do ojca Marka jakoś dziwnie, a on od razu odwzajemnił uśmiech. Io tylko o uśmiech a nie o macanie ze stojącym fiutem.

                  Pożegnaliśmy się i gdy wyszliśmy na korytarz ojciec Marka zapytał pierwszą napotkaną pielęgniarkę, seksowną i w czepku, o gabinet lekarski. Przyjął nas dyżurny lekarz, który na początku chciał wyprosić ojca marka, ale nie pozwoliłem.
                  – To ojciec przyjaciela, który się w tej chwili mną opiekuje. Może pan zapytać mojej mamy.
                  Lekarz pogderał trochę pod nosem, w końcu zgodził się udzielić nam informacji.
                  – Pani Stanisława Żak-Podleśna – powiedział przewracając strony w komputerowej kartotece – miała poważny zawał serca i niewielki udar.
                  – Ile będziecie ją trzymać? – zapytałem.
                  – Najmniej dwa tygodnie, może trochę więcej. Na razie ma do zrobienia test Holtera, tomografię głowy i – popatrzył dokładniej, jakby znalazł coś niespodziewanego – rezonans magnetyczny podbrzusza.
                  – A to po co? – zaniepokoiłem się. – Co to ma wspólnego z zawałem? Serce jest wyżej.
                  – Tez nie wiem dlaczego, o tym muszą państwo rozmawiać z lekarzem prowadzącym, doktorem Wątrobą.
                  Za dużo tych części ciała – pomyślałem. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do auta.

                  Wieczorem, gdy byliśmy już w łóżku, zdałem Markowi sprawozdanie z randki z Pauliną i przy okazji powiedziałem jej co ja podejrzewam, że ona podejrzewa. Marek bynajmniej nie wydawał się zdziwiony.
                  – Możemy zrobić imprezkę, czemu nie – zgodził się.
                  – No tak, ale ona jeszcze chce coś takiego... – zaczerwieniłem się, zanim wykrztusiłem to słowo. – Ona z byka spadła czy co?
                  Marek tylko się uśmiechnął.
                  – To chyba od ciebie zależy, czy to zrobisz, czy nie? Ja wyznaję zasadę, że w łóżku można robić wszystko, na co zgadza się druga strona i nic więcej. To tak jak z ta definicją wolności, którą podawali nam na historii.
                  – No właśnie, tylko że ten fiut należy do ciebie, prawda?
                  Marek nie odpowiedział, tylko westchnął głęboko i położył mi rękę na ramieniu.

                  Następnego dnia na przerwie znalazła mnie Jola. Po wysłuchaniu relacji ze szpitala zadała kilka pytań i uzyskawszy odpowiedź na nie, poinformowała mnie, że kontaktowała się z nią policja. Z nią? Dlaczego nie ze mną??
                  – Z tobą tez się skontaktują – uspokoiła mnie. – Tymczasem przyszedł już zamówiony test na HIV dla ciebie. Wpadniesz dziś po południu?
                  onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                  Skomentuj

                  • trujnik
                    Seksualnie Niewyżyty
                    • Mar 2018
                    • 201

                    #54
                    23. Szalet pełen zalet (1)


                    Gdy Jola wyjmowała te testy na stół, zbladłem. Wyglądało to naprawdę groźnie., Wszystko, co do tej pory przeżyłem, nawet moje wahania i czarne sny, wszystko było jakieś małe i odległe. Moja przyszłość była zawarta w tych dziwnych uradzeniach, które Jola właśnie wyjmowała z groźnie wyglądających pudełek. Wielki czerwony napis HIV powodował skurcze żołądka.
                    – Bohaterem to ty nie jesteś – zażartowała Jola, patrząc na mnie podejrzliwie acz z lekkim rozbawieniem. Jak na powagę chwili, była moim zdaniem zbyt na luzie. Może chciała mi dodać animuszu, ale na mnie to zwyczajnie nie działało.
                    – Daj spokój... Po prostu zróbmy te testy.
                    – Jeden jest na ślinę, drugi na krew. Co wybierasz pierwsze?
                    – Na ślinę, zresztą to wszystko jedno.
                    Siedzieliśmy w salonie, który jeszcze niedawno był niemym świadkiem naszych erotycznych uniesień, teraz to wszystko spływało po mnie jak woda po kaczce. Gdyby tak dało się cofnąć czas do tamtego nieodpowiedzialnego wałęsania się po krzaczorach nad Bajkałem.
                    – No napluj tu – usłyszałem głos jak zza ściany, tępo wpatrzony w zegar po dziadku. Wydawało mi się, że to on za chwilę określi moją przyszłość. Półprzytomny naplułem na próbnik, część śliny spadła mi na kolano.
                    – Uważaj trochę – Jola brzmiała w tym momencie jak nauczycielka, nic dziwnego, ma w tym sporą praktykę. – Teraz trzeba odstawić na piętnaście do dwudziestu minut. Idź umyj ręce i zdezynfekuj je jakimś spirytusem, jest w łazience na półce z kosmetykami.
                    Leniwie ruszyłem się z miejsca, całe ciało jeszcze mnie bolało po tamtej nieszczęsnej przygodzie, i poczłapałem do łazienki. Półkę znalazłem, ale co tu jest spirytusem? Chwyciłem pierwszą z brzegu butelkę. Płyn do higieny intymnej. Ciekawe, do czego to służy, co to w ogóle jest higiena intymna? Nie mogliby tego napisać jakoś jaśniej? Odłożyłem go na półkę tak nieszczęśliwie, że spadł z hukiem do wanny, na szczęście nie rozbił się. Zaraz też miałem Jolę za plecami.
                    – Daj ja coś znajdę, bo widzę, że sobie w ogóle nie radzisz. Nie, płyn do mycia pochwy się zupełnie do tego nie nadaje – zaśmiała się cicho. Aha, więc o taką higienę intymną chodzi. – Umyj rękę, wysusz i przyjdź do pokoju – sięgnęła po jakiś flakon, wzięła go i wyszła z łazienki.
                    Gdy wszedłem, poczułem jakiś kosmetyczny zapach i dostrzegłem waciki na stole.
                    – Dawaj palec – zażądała. Nawet nie poczułem, jak mnie ukłuła. Niewidzącym wzrokiem obserwowałem, jak rozsmarowuje kroplę krwi po próbniku. Byłem bliski zwymiotowania.
                    – Teraz wyjdziemy na chwilę, bo jesteś tak blady, że zaraz mi zemdlejesz – Jola popatrzyła na mnie uważnie. – Ja sobie zapalę.

                    Staliśmy przed domem. Jola paliła papierosa, dym papierosowy coraz bardziej mnie przyprawiał o mdłości. Drugą stroną ulicy wolnym krokiem szedł młody chłopak, którego sylwetka wydała mi się znajoma. Czyżby to tamten, co mnie ostrzegał? Na głowie miał kaptur, twarz odwróconą, trudno było go jednoznacznie rozpoznać. Ale sposób poruszania miał bardzo podobny., Czyżby mnie naprawdę śledzili? Chciałem coś powiedzieć Joli, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Tymczasem chłopak skręcił w boczną uliczkę, zbyt wolno na moje potrzeby. Miałem prawo przypuszczać, że się tam zatrzymał.
                    – Wracamy już – głos Joli sprowadził mnie na ziemię. Powłócząc nogami, kilka metrów za nią, wszedłem do domu. Jola tymczasem wzięła oba próbniki, ja wolałem na nie nie patrzeć.
                    – O cholera – powiedziała. nawet nie pytałem, co się stało. – Ten na ślinę pokazuje dwie kreski, czyli wynik pozytywny. Ten na krew jedną kreskę, czyli wynik negatywny – oznajmiła hiobowym głosem.
                    Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie tego. Zatem ten koszmar jeszcze się nie kończy. Dobrze, ale co dalej? Głośno zadałem pytanie.
                    – Z tego co tu wyczytałam, ten na krew jest bardziej wiarygodny – odpowiedziała. –
                    Poza tym testy niepewne zawsze się powtarza. Zrobimy go ponownie za dwa tygodnie, wtedy zobaczymy. No nie przejmuj się – pocałowała mnie w policzek. Dopiero to sprowadziło mnie na ziemię. Sprawdziłem sobie puls, wyszło mi ponad sto pięćdziesiąt.
                    – Połóż się, odpręż, życie się nie kończy – pocieszała mnie. – Po prostu dalej nie wiesz, ze wskazaniem na to, że jednak nie masz tego cholernego wirusa.
                    Położyłem się, jak prosiła. Była dokładnie w tym miejscu i o tym czasie, kiedy powinna. Głaskała mnie po twarzy, a mnie z oczu leciały łzy. Nie to, żebym płakał, po prostu powoli uchodziło ze mnie całe napięcie. Jej pieszczoty uspokajały mnie coraz bardziej, zwłaszcza delikatne, na granicy perwersji, głaskanie mnie za uchem. Powoli budził się we mnie ten Krzysiek, który był w moim ciele jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Ująłem jej drobną rękę i położyłem na moim podbrzuszu.
                    – Ale sobie wybrałeś moment – westchnęła. – Poczekajmy, aż to wszystko się wyjaśni. Nie, żebym nie wierzyła, ale...
                    Ukłuło mocniej niż powinno. Przez moment straciłem ochotę na wszystko, nawet na jakąkolwiek odpowiedź. Z drugiej strony wiedziałem, że ma rację. Że z własnej woli powinienem powstrzymać się od jakichkolwiek działań. Nie pozwolić, żeby rządził mną kutas, jak to było do tej pory. Ruchałem co się dało, nie myśląc o konsekwencjach. A teraz burzę się, jeśli ktoś je wyciąga w trosce o własne dobro. No i moje...

                    W tym momencie zadzwonił telefon. Zapomniałem, że umówiłem się z ojcem Marka na wizytę w szpitalu. Miałem być o czwartej na Powstańców. Było pięć po czwartej.
                    – Skąd cię odebrać? – zapytał krótko, ledwie odebrałem rozmowę.
                    – Tata Marka dzwoni, może tu podjechać? – zapytałem szeptem. Jola bezgłośnie skinęła głową, podałem adres.
                    Przyjechał po jakichś pięciu minutach, zatrąbił klaksonem przed drzwiami. Gdy wychodziłem, znów spostrzegłem tego samego chłopaka, w niedbale zarzuconym kapturze. Znów stał tak, bym nie widział jego twarzy, teraz byłem przekonany, że to zupełnie przemyślana strategia. Trzeba by kogoś powiadomić, tylko kogo? Będziemy się zastanawiać później.
                    – Stało się coś, Krzysiek? – zapytał ojciec Marka, skoro tylko wsiadłem do wozu. – Jesteś blady jak ściana.
                    – Eh, takie różne – westchnąłem, zatrzaskując drzwi. – Możemy o tym pogadać później?
                    Dalej walczyłem z mdłościami, bałem się w pewnym momencie, że zwymiotuję na tapicerkę auta. Cholera... W żołądku miałem prawdziwego kręcioła, dopiero teraz uprzytomniłem sobie, że z nerwów nie poszedłem na obiad w stołówce tylko od razu pojechałem do Joli. Jakoś dojechaliśmy do szpitala. Tam, po drodze na oddział dopadłem pierwszej napotkanej toalety i oddałem naturze co jej. Poczułem się odrobinę lepiej. Tylko co zrobić z tym kwaśnym smrodem? Wypłukałem usta, dalej walcząc z mdłościami, po czym umyłem się mydłem, na szczęście śmierdzącym na tyle, że zagłuszył nieprzyjemny zapach. Ale i to nie przekonało ojca Marka.
                    – Jesteś pewien, że w takim stanie chcesz zobaczyć swoją matkę? – nalegał. – Naprawdę wyglądasz fatalnie, uwierz mi. Ja się zastanawiam, czy jutro w ogóle cię puścić do szkoły.
                    – Może się czymś zatrułem – ratowałem się jak mogłem.

                    Łóżko matki było puste. Nie od razu do mnie dotarło. Patrzyłem tępo na starannie pościelone łóżko i dotarło do mnie, że zabrano aparaturę, do której ostatnio była podłączona. Popatrzyłem wymownie na ojca Marka.
                    – Czekaj tu, Krzysiek, pójdę się czegoś dowiedzieć.
                    Zniknął a ja z rosnącym napięciem patrzyłem na salę. Była niewielka, na cztery łóżka, drugie też było puste, na trzecim spała jakaś starsza kobieta, na czwartym młoda dziewczyna o blond włosach czytała jakieś czasopismo. Uśmiechnąłem się do niej, odpowiedziała bladym uśmiechem.
                    – Nie wiesz, co stało się z ta panią? – zapytałem wskazując na łóżko.
                    – Nie, mnie przeniesiono tu dopiero po południu – odpowiedziała i wróciła do czytania. Szkoda, mimo bladości na twarzy wyglądała ponętnie, ciasno zapięta pidżama uwypuklała jej rysujące się pięknym łukiem piersi. Cóż, nie dla psa kiełbasa. Zapytałbym ją o coś jeszcze, ale znów poczułem falę gorąca w żołądku. Tymczasem wrócił ojciec Marka i po jego nietęgiej minie wywnioskowałem, że coś jest mocno nie tak.
                    – Chodź wyjdziemy na korytarz – zaproponował i gestem wskazał drzwi. Ślepo podążyłem za nim.
                    – Twoja mama miała dziś koronografię i coś poszło nie tak, lekarz nie chciał mi powiedzieć dokładnie, co. W tej chwili leży na intensywnej terapii, ale jej stan jest lepszy niż jeszcze przed dwiema godzinami. Lekarz mówi, że masz się nie martwić, nic naprawdę poważnego jej nie grozi, a możesz ją odwiedzić dopiero po kilku dniach.
                    Czy to nie jest popieprzone? leży na oiomie, ale nic jej nie jest... Jak to mam rozumieć? Czułem, że w ciągu ostatnich dwóch godzin zestarzałem się o jakieś dziesięć lat. Westchnąłem głęboko i z opuszczoną głową ruszyłem w stronę końca długiego korytarza. Może potrącałem jakichś ludzi, ktoś za mną coś powiedział, ale do mnie to nie docierało.
                    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                    Skomentuj

                    • trujnik
                      Seksualnie Niewyżyty
                      • Mar 2018
                      • 201

                      #55
                      23. Szalet pełen zalet (2)


                      – Krzysiek, ona ma rację, nie masz co panikować, jeśli nie znasz całej prawdy – uspokajał mnie Marek, gdy już byliśmy u niego w pokoju. – Ja nawet nie sądzę, a wiem, że wszystko jest OK. Martw się raczej o swoją mamę. Mam nadzieję, że jak wyzdrowieje, upiecze nam sernik – uśmiechnął się a ja za nim. Dla Marka godzina bez pomyślenia o żarciu była godziną straconą.
                      – Jesteś wśród ludzi,którzy cię lubią, może niektórzy za bardzo – dodał sardonicznie.
                      – To znaczy?
                      – Nie udawaj, że nie wiesz – uśmiechnął się zjadliwie. – Moja mama zaczęła mnie wypytywać o ciebie. Najbardziej ją interesuje, czy masz dziewczynę...
                      – I co jej powiedziałeś?
                      – Że ma spytać o to ciebie, oczywiście. Zrobiłeś na niej wrażenie, ale nie myśl, że to ona będzie cię dziś smarowała tymi maściami. O, co to to nie. Pielęgniarz ze mnie żaden, ale dziś będziesz zdany na moje łapska.
                      Faktycznie łapska miał wielkie, grube palce, duże dłonie. Mimo to był dokładny i precyzyjny, uprawiał modelarstwo kolejowe i miał oko do szczegółów. No i miał bardzo miękki, delikatny dotyk, który już zdążyłem poznać.
                      – Zanim zaczniesz na mnie trenować, mam jedną ważną rzecz do zrobienia – powiedziałem do niego i sięgnąłem po telefon. Na pytające spojrzenie marka nie odpowiedziałem, i tak zaraz wszystkiego się dowie. Sięgnąłem do plecaka po notes, w którym był pożądany przeze mnie numer telefonu.
                      – Tak, słucham? – usłyszałem znany głos.
                      – To ja, Krzysztof Podleśny – przedstawiłem się. – Numer sygnatury...
                      – Nie musisz – przerwał mi policjant – mam te akta na biurku. Czy chciałeś mnie poinformować?
                      – Tak, o dwóch rzeczach – odpowiedziałem i na wyraźną zachętę opowiedziałem o trzech przypadkach, kiedy włóczyło się za mną znane mi indywiduum. Nie szczędziłem detali, wszystko działo się tak niedawno, że nie miałem z tym żadnych problemów. Policjant nie przerywał mi, notował.
                      – Najdziwniejsze było to ich pojawienie się przed domem mojej dziewczyny – powiedziałem. – Jest tylko jedna osoba, która mogła wiedzieć, dokąd jadę, która zresztą wie, że bywam pod tym adresem. Nazywa się Andżelika Marant, jest uczennicą tej samej klasy, co ja. Poza tym wiem, choć nie mam na to innych dowodów, że zna Kingę Stadnik.
                      – Skąd wiesz?
                      – Kilka dni temu przekazała mi pozdrowienia od Kingi. Było to dość dziwne., bo zrobiła to ewidentnie w taki sposób, by mi dokuczyć. Zresztą Kinga ma mój numer telefonu i nie wyręczałaby się kimś innym tylko po to, by przekazać pozdrowienia, prawda?
                      Policjant najwyraźniej nieco poruszony zaczął o nią wypytywać., Wszystkiego oczywiście nie mogłem powiedzieć i wątpię, by policję interesowało to, czy ciągnęła mi druta. Natomiast ja dalej kontynuowałem swój plan, a leżący niecały metr ode mnie Marek słuchał tej rozmowy z coraz dziwniejszym wyrazem twarzy.
                      – Mam dziwne podejrzenia, że Andżelika jest wmieszana w handel narkotykami na terenie szkoły – przywaliłem z grubej rury.
                      – Wiesz, podejrzenia rzuca się bardzo łatwo – upomniał mnie policjant. – Masz jakieś dowody?
                      – Pośrednie – odpowiedziałem. – Kilka razy widziałem Andżelikę wychodzącą z męskiej toalety, głównie podczas lekcji, ale raz nawet na przerwie. Nie sądzę, by była do tego stopnia zboczone – tu uśmiechnąłem się obleśnie, a Marek postukał się znacząco w czoło – by chodziła tam pooglądać męskie przyrodzenia, zwłaszcza że podczas lekcji te toalety są raczej puste. Raz nawet tam ją spotkałem i jest na to inny świadek – w tym momencie Marek, uśmiechając się szeroko, pokazał mi gest podrzynanego gardła.
                      – To bardzo ciekawe, co mówisz – odpowiedział policjant – ale nam potrzeba twardych dowodów. Mogła po prostu pomylić drzwi, albo w damskiej toalecie były zatrzaśnięte, powodów może być mnóstwo. A może po prostu umówiła się na dyskretny seks, kiedy będzie najmniej świadków...
                      Czy byłaby zdolna? Prędzej podglądać Marka, choć po tamtej saunie doskonale wiedziała, co on ma między nogami i odczuła to boleśnie, niestety nie w taki sposób, jakby sobie tego życzyła.
                      – Obojętnie, dziękuję za informacje, będą bardzo przydatne – powiedział policjant i się pożegnał.

                      – Nieźle ją wrobiłeś – odezwał się Marek kiedy tylko skończyłem rozmowę.
                      – Masz jakieś wyrzuty sumienia? Bo ja żadnych. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby w tym męskim wychodku handlowała dragami. Poza tym zauważ aspekt społeczny tej całej sprawy, jak baba wejdzie do męskiego klopa, nie ma sprawy, pomyliła się, było zatrzaśnięte... A jak chłopak wejdzie do damskiego? Zboczeniec, podglądacz, a może chce nawet kamerkę założyć.
                      – Masz rację - przyznał. – A na razie mamy masę nauki, już jest siódma, o ósmej kolacja. Mama się martwi, że ci u nas nie smakuje, bo ostatnio prawie nie jesz. Co mam jej powiedzieć?
                      – Wszystko oprócz prawdy – wypaliłem – możesz nawet powiedzieć, że nie smakuje, ale nie mów jej o moich problemach, błagam cię. Ja po prostu nie mogę jeść, rzygam po każdym posiłku, a nawet jak nie, to boli mnie kilka godzin żołądek.
                      Trochę wbrew własnym przekonaniom i bolącemu żołądkowi spałaszowałem prawie kół kurczaka pieczonego, co mama Marka skwitowała uśmiechem.
                      – A już myślałam, że nie lubisz jak gotuję. jedz na zdrowie, jak będzie mało, to się dogotuje.

                      Ale ten policjant dał mi do myślenia. Dyskretny seks podczas lekcji... To było właśnie to, czego potrzebowałem. Co prawda jutro ma być impreza u Marka i już wiadomo, że będzie małe ruchanko, ale powiedzcie o tym mojemu fiutowi, który dopominał się o coraz więcej. Ostatnio nie miałem siły nawet walić konia, co wywołało nawet zdumienie u Marka. Ale już rano poczułem, że muszę się jakoś zrelaksować. Na dużej przerwie znalazłem Paulinę, zaaferowaną jakimiś plotkami z psiapsiółkami, na szczęście bez Andżeliki, i przywołałem ją na stronę.
                      – Urwij się po dwudziestu pięciu minutach tej lekcji i czekaj na mnie na korytarzu na drugim piętrze. – poprosiłem. Kibel na drugim piętrze jest najspokojniejszy, prawdopodobieństwo jakiejś wpadki było praktycznie zerowe. Pokój nauczycielski był na pierwszym piętrze, gabinet dyrektora na parterze.
                      – Zwariowałeś? Mam klasówkę.
                      – To na następnej.
                      – Po co?
                      – Brakuje mi ciebie – nie była to do końca prawda, ale powinna zrozumieć, o co mi chodzi.
                      – No niech będzie – odpowiedziała – Ale impreza u Marka jutro jest?
                      Co ona tak naciska? Mogłem się jedynie domyślać... Ale nie chciałem drążyć tematu.
                      – Jest, oczywiście, wszystko pozostaje po staremu.
                      Punktualnie w środku piątej lekcji zwolniłem się u nauczycielki i powiedziałem jej, że nie najlepiej się czuję, choć postaram się wrócić na końcówkę lekcji. Była to starsza profesorka a zajęcia nazywały się wychowanie dla obronności. Tego dnia było jakieś bandażowanie, dużo nie stracę. Wyszedłem z klasy i przez puste korytarze i klatkę schodową dotarłem na drugie piętro. Stanąłem koło toalety. Za jakąś minutę przyszła Paulina. Wzrokiem pokazałem jej, gdzie ma wejść. Już w środku, weszliśmy do kabiny. Na szczęście nie miała wyłamanego zamka, co w naszej szkole zdarza się często. Bez bawienia się w jakieś gdy wstępne, odwróciłem ją tak, że opierała się o ścianę, z nogami przy muszli klozetowej. Cała akcja przygotowawcza trwała nie dłużej niż dwie minuty, ona miała opuszczone spodnie do kolan, ja prawie do kostek. Prezerwatywę mam przy sobie zawsze, od tamtego pamiętnego dnia, kiedy doktor poinformował mnie o wirusie. Robiłem to na młodego źrebaka, ostro, intensywnie wchodziłem i wychodziłem. Paulina zaczynała pojękiwać, ja ju≤ż szybowałem coraz wyżej i wyżej , właśnie przekroczyłem punkt, po którym nie ma odwrotu...

                      I w tym momencie otworzyły się drzwi. Ktoś minął zlewozmywaki, pisuary i coraz głośniejszymi krokami zbliżał się do kabin. Zamarliśmy. Paulina bezgłośnie wypuściła powietrze, ale ja byłem już tek rozedrgany, że powolnymi ruchami posuwałem ją coraz mocniej. W tym momencie kroki ustały, dosłownie kilkanaście centymetrów przed drzwiami naszej kabiny. Ktoś zastukał. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Paulina dławiła odgłosy oddychania ręką, ja gryzłem własną, bo w tym momencie przyszedł wytrysk. I cisza. Kroki znów zabrzmiały, tym razem oddalały się. Ale to nie było typowe męskie człapanie. Gdy trzasnęły drzwi wychodka, ubrałem się szybko.
                      – Ty bądź tu jeszcze przez chwilę.
                      Wyszedłem z kibla. Na korytarzach było pusto. Wróciłem do Pauliny, która beztrosko poprawiała sobie makijaż przed lustrem.
                      – Ty to masz nerwy – zganiłem ją. – Możesz wyjść, mamy czysty horyzont.
                      – Najlepsza na świecie jest miłość w klozecie, a każdy szalet ma wiele zalet – zanuciła Paulina stary przebój Big Cyc.
                      – No no, nie poznaję cię...
                      Dopiero idąc do klasy poczułem jak z członka spada mi prezerwatywa i wszystko się rozlewa w środku.

                      Wieczorem zapytałem Marka, kto wychodził z piątej lekcji.
                      – No ty wyszedłeś, nie? – zdziwił się.
                      – Ale po mnie...
                      – Czekaj, niech sobie przypomnę – zastanowił się. – Nikt się nie pytał o wyjście ale mam wrażenie, że ktoś otworzył drzwi. Wiesz, było bandażowanie, wszyscy miotali się jak kot w pęcherzu. Ale czekaj... Mam wrażenie, że to Andżelika. Ona była przy ostatnim stole, z Dorotą, a później Dorota była sama i nawet zapytała się, czy mi czegoś nie zabandażować, bo każdy musiał pokazać przynajmniej jeden opatrunek profesorce.
                      – Jesteś tego pewny?
                      – Powiedzmy na dziewięćdziesiąt osiem procent.
                      To już było coś. tylko co ja zrobię z tą wiedzą... Znów powiem temu gliniarzowi? No i co mi to da? Widziałem, jakie było jego nastawienie do moich rewelacji. Już pomijam to, ze Andżelika mogła po prostu mnie śledzić. Tak tylko to miało słaby punkt – dlaczego pukała w drzwi, skoro wiedziała lub prawie na pewno wiedziała, że tam jestem? Prochu nie wymyślę. Rozciągnąłem się na łóżku.
                      – To smaruj mi te plecy – poprosiłem Marka. – Wiesz? czuję, że jutro to wszystko się jakoś posypie. Dosłownie. Mam naprawdę złe przeczucia odnośnie tej imprezy.
                      – Boisz się, że zwymiotujesz, jak będziesz mi go ssał? – zaśmiał się Marek.
                      – Nie to, choć paulina mogłaby sobie ten punkt programu odpuścić. Chce gang bang, w porządku, też czasem chodzą mi po głowie takie myśli, ale może bez takiej perwery?
                      – To może mała próba generalna? – Marek międlił moje plecy na granicy bólu.
                      – Niegłupie – odparłem – przynajmniej będę znał reakcje własnego organizmu i wiedział, czy stać mnie na coś takiego. – Tylko te cholerne testy... To właśnie w ślinie mam pozytywa.
                      – Nic się nie stanie – Marek wydawał się niewzruszony – a przecież nie będziesz lizał gumy.
                      Próba generalna odbyła się, trwałą niecałe dwie minuty i okazało się, że nie powinno być jakichś nieprzewidywanych reakcji. Dotykałem językiem tego i owego, wyłącznie na próbę, było mi nawet przyjemnie, co odkryłem z dużym zdziwieniem. Tylko dlatego, że to był Marek i wiedział, jak się zachować.
                      Ledwie skończyliśmy te bezeceństwa, rozległo się pukanie do drzwi.
                      – Wejść! – krzyknął Marek. Na progu stanął jego ojciec.
                      – Przepraszam was chłopaki, ale nie wyjeżdżam na weekend, rozłożyło mnie. Matka sama pojedzie przypilnować biznesu. Tak, wiem, macie imprezę i zapraszacie jakieś dupy. Nie będę wam wchodził w paradę, róbcie co chcecie, byle łózko i sauna były całe.
                      W tym momencie nie miałem pojęcia, jak istotne to było dla tego, co się stało później...
                      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                      Skomentuj

                      • trujnik
                        Seksualnie Niewyżyty
                        • Mar 2018
                        • 201

                        #56
                        24. Ruja i porubstwo (1)


                        – Co przygotowujemy do żarcia? – zapytał Marek, kiedy siedzieliśmy w kuchni przy śniadaniu, półprzytomni po nocy, którą w połowie przegadaliśmy. – Czy w ogóle coś?
                        Trudno mi się wypowiadać w sytuacji, kiedy do mieszkania u Marka nie dołożyłem ani złotówki, już powoli zaczynałem się źle z tym czuć, a on jeszcze pyta o coś, na co trzeba wydać pieniądze. Na dodatek ostatnie komplikacje z matką wskazywały, że tak szybko do domu nie wrócę, a ojciec Marka nie chciał słyszeć o żadnych pieniądzach od matki.
                        – Naprawdę chce ci się kombinować? To kosztuje. Paulina zje w domu, ewentualnie przygotuje się coś na szybko, nie musi być od razu uczta. Wystarczy, że będziemy musieli ugotować obiad, to też kosztuje.
                        Ale Marek uniósł się honorem.
                        – Teraz posłuchaj mnie uważnie, łosiu. Jeszcze nigdy nie było tak, żeby z tego domu ktoś wyszedł nienajedzony. Taka polityka, rozumiesz. Nawet jeśli to ma być chleb ze smalcem i szklanka wody. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze. Wyszedłeś kiedyś stąd głodny?
                        Nie, nie wyszedłem. Szklanka wody i chleb ze smalcem, wolne żarty. W tym domu się jadało porządnie i tradycyjnie, w najgorszym razie zamawiało się coś na mieście i to nie pizzę czy hot dogi.
                        – No dobrze już dobrze – zorientowałem się, że poruszyłem jakąś wrażliwą strunę w jego duszy. – Mnie tam wszystko jedno, zjem co będzie. I tak mam wyrzuty, że tu siedzę...
                        I tym stwierdzeniem mało nie wywołałem burzy. Widziałem to po minie Marka, po jego reakcji, choć nie powiedział w tym temacie ani słowa. O co mu chodzi? Miałem odpowiedź z tyłu głowy, ale chyba było jeszcze za wcześnie, by ją zwerbalizować. W końcu stanęło na tym, że zrobimy tartinki i koreczki, ojca Marka wyśle się po jakieś piwo i ewentualnie jakieś ciasto na deser.
                        – Marek, jak cię znam, to ty przy takiej kolacji zdechniesz z głodu – roześmiałem się.
                        – Nie bój nic, mam zapasy na wszelki wypadek – to powiedziawszy otworzył szafkę, do której jeszcze nigdy nie zaglądałem. Od razu wypadły z niej dwie paczki herbatników, w tle były jakieś konserwy, czekolada, słoiki i cholera wie, co jeszcze. Jak na wojnę.
                        – To w takim razie skoczę do zwierzaka po zakupy, a ty zrób jakiś porządek w pokoju, bo przecież będziemy urzędować tylko na górze, wolałbym, żeby ojciec nie wiedział co robimy, choć i tak się domyśla.
                        Zwierzakiem nazywaliśmy jeden z trzech sklepów spożywczych, w których nazwach był jeden owad, jeden płaz i zwierzę przedpotopowe. Nieważne, sporządziliśmy listę zakupów i Marek, zaopatrzony w plecak, wyszedł z domu. Rozejrzałem się po pokoju. Trzeba było posłać łóżka, odkurzyć dywan, posprzątać na biurku i wytrzeć kurze. Zabrałem się za biurko. Pokryte było stertą nieuporządkowanych zeszytów, książek, talerzyków po kanapkach, jakieś łyżeczki i cholera wie, co jeszcze. Byłem w trakcie sprzątania tego bałaganu, właśnie chwyciłem jakiś podręcznik, a z jego środka wypadło na podłogę kilka zdjęć. Podnosząc je przejrzałem je pobieżnie. Na wszystkich byłem ja. O cholera. Zdjęcia były mi znane, większość z fejsbuka, z imprezy z Andżeliką i Pauliną, ze spaceru po lesie Strachocińskim, który znajdował się jakieś dwieście metrów za domem Marka. Ze wszystkich byłem starannie wykadrowany, fotografie były wydrukowane w doskonałej jakości na drogim papierze. Po co mu to, jak ma do mnie dostęp ciągły i natychmiastowy? Na dwóch były z tyłu jakieś notatki, ale po fińsku, dla mnie nie do zrozumienia. Wrzucenie tego w Google Translator w tej chwili było niemożliwe, zrobiłem tylko zdjęcie tych napisów, fotki włożyłem do książki i sprzątałem dalej. Wiem, że to świństwo, ale wszystkie inne książki, które przeszły przez moje ręce, kartkowałem i znalazłem jeszcze kilka zdjęć, mniej więcej tych samych. Co to wszystko ma znaczyć? Komu on te zdjęcia pokazuje? Choć gdyby miał komuś je pokazać, pewnie przesłałby je elektronicznie, tak długo jak w grę nie wchodzi przestępstwo, to najbezpieczniejsza metoda. Zatem po co te wydruki i to jeszcze profesjonalne? Nic z tego nie rozumiałem. Postanowiłem jednak, że w tej sprawie nie odezwę się ani słowem. Gdy Marek wrócił, biurko lśniło się jak psu jajka, jak to mawiała moja mama, a ja właśnie odkurzałem dywan.

                        Postanowiłem, że tego dnia wyłączę telefon. Po co sobie psuć dobrą zabawę jakimiś niechcianymi informacji z zewnętrznego świata? Zresztą ustaliliśmy z ordynatorem, że w sprawie mamy będzie dzwonił do ojca Marka, matka coś tam podpisywała, jak jeszcze nie leżała na oiomie. Innych informacji się nie spodziewałem, bo od kogo? A nawet jeśli, były po prostu mało ważne. bardziej byłem skupiony na psychicznym przygotowaniu się na wieczorną imprezę. Choć mogłem podejrzewać, dalej nie wiedziałem, o co chodzi Paulinie.

                        – Co tak milczysz? – zagadnął mnie Marek w kuchni, kiedy przygotowywaliśmy skromną ucztę.
                        – A ogólnie, martwię się o mamę, trochę boję się, jak wyjdzie ta impreza. Chyba mam tylko dwie prezerwatywy, może nie wystarczyć.
                        – Spokojnie, ojciec ma cały zapas, w tym domu tego towaru nigdy nie brakowało.
                        Popatrzyłem na niego ze zdumieniem. – I zamierzasz mu je podprowadzić? Przecież jest w domu.
                        – Zgłupiałeś? – zdziwił się Marek. – Po prostu poproszę go, nie odmówi. pamiętasz jak mi przysłał forsę na kondomy, kiedy jechaliśmy do Szklarskiej Poręby?
                        Jakże miałem zapomnieć, scena na wrocławskim dworcu stanęła mi przed oczyma jak żywa. Usiłowałem sobie wyobrazić, jak idę do matki prosić o kondoma, a zwłaszcza jej minę. Mógłbym chyba zacząć pakować walizki... Nie wnikałem, jak Marek wycyganił od ojca te prezerwatywy i co pan Tomasz sobie o nas pomyślał, faktem było, że gumowego towaru mieliśmy w bród.
                        – Starczyłoby na całą klasę – powiedziałem patrząc na stosik kolorowych opakowań.
                        – Zboczeniec – uśmiechnął się Marek.
                        – To ty to przyniosłeś – odciąłem. – Wystarczyłyby dwie, może trzy, a nie dwadzieścia.
                        – Nie miałem większego wyboru. Z ojcem nie ma dyskusji, bierzesz co daje.
                        I jak ja mu teraz spojrzę w oczy? Ale Marek najwyraźniej lekceważył problem. Schował kondomy do szuflady i otworzył okno.

                        Paulina przyszła punktualnie o piątej, przyszła bezpośrednio z ostatniego pociągu kolejki miejskiej. Takiej jej jeszcze nie widziałem, była radosna jak skowronek, wypindrzona nad miarę, a na sobie miała czerwoną bluzkę podkreślającą jej piersi.
                        – Cześć misiaczki – zaćwierkała słodko, uśmiechając się. – Jak wam minął dzionek?
                        – Na dobrą sprawę jeszcze się nie zaczął – odparłem.
                        – To może zaczniemy od sauny – zaproponował Marek. – Później małe co nieco, ale to już na górze.
                        Wbrew moim oczekiwaniom, w saunie nie działo się nic ciekawego.
                        – Umyj Markowi plecy – rozkazała Justyna, kiedy staliśmy wspólnie pod prysznicem, oczywiście we trójkę pod jednym. – A teraz pupcię i jajeczka...
                        Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
                        – Paulina, daruj sobie te rozkazy, w BDSM nie zamierzam się bawić, dominacja mnie nie interesuje. Poza jednym wyjątkiem, kiedy byłaby tu Andżelika i to nie ona by rozkazywała. I nie miałoby to nic wspólnego z seksem...
                        – No dobrze już dobrze – Paulina podkuliła ogon. Ze zdziwieniem patrzyłem, jak tyłem swojego ciała naciera na Marka, za którym była tylko ścianka kabiny prysznicowej. Popatrzyłem na jego fiuta, zaczął reagować prawidłowo. Bardziej wściekało mnie to, że mnie zupełnie lekceważyła, nie reagowała na moje pozornie przypadkowe ruchy. A co to ma znaczyć? Zacząłem marzyć, by ta kąpiel skończyła się jak najszybciej. Na dodatek, jak Paulina zeznała mi w trakcie jednej z naszych późnowieczornych rozmów telefonicznych, ludzie grubsi i masywni w ogóle jej nie pociągali, o Marku wyrażała się kiedyś per "ten niedźwiedź" czy może "niedźwiadek", w sumie nieistotne. To o co tutaj chodzi?

                        Wysuszeni, okutani ręcznikami, przemknęliśmy przez duży, chłodny dom na górę. Wydawało mi się, że ojciec Marka nas widział, ale to chyba w tej sytuacji nic istotnego. Gdy weszliśmy do Pokoju, Paulina bez żenady rzuciła się na łóżko i przyjęła jedną z tych zachęcających póz, po których mogło nastąpić tylko jedno. Ległem obok niej i rozpocząłem od delikatnego masażu piersi. Marek siedział na krześle przy biurku i nam się przypatrywał. Szczerze mówiąc, przeszkadzało mi to trochę, ale przecież nie Paulinie. Właśnie gładziłem jej krocze, już całkiem wilgotne, kiedy kiwnęła na Marka. Co prawda oświetlenie było mdłe, ale nie mógł nie zauważyć.
                        – No chodź tu niedźwiadku.
                        Penetrując dalej krocze Pauliny patrzyłem, ciekaw, co zrobi. Na trzęsących się nogach podszedł do łóżka, widziałem dygotanie jego łydek. Jego organ był w półwzwodzie, znaczy coś tam do niego doszło. Kiedy tylko stanął u wezgłowia, Paulina jęła jego męskość w ręce i międliła patrząc, jak pęcznieje. Obserwowałem to niemal skamieniały.
                        – No rób swoje – ponagliła mnie. – Poszukaj guziczka.
                        W naszej mowie guziczkiem nazywaliśmy łechtaczkę i tego akurat nie musiała mi powtarzać. Tymczasem doprowadziwszy Marka do jedynie słusznego w tym momencie stanu wyciągnęła szyję i chwyciła jego grubaska wargami. Krew uderzyła mi do głowy i to z kilku powodów naraz. Błyskawicznie ubrałem żołnierza i uniósłszy jej nogę i zginając kolanom wtargnąłem z całą siłą, tak, że na moment straciłem oddech.
                        – No pocałuj Mareczkowi słodziaka, nie wstydź się...
                        Co ona wygaduje? Ale nie zamierzałem w to w tej chwili wnikać i już po chwili oboje ssaliśmy go łapczywie jednym, łączonym pocałunku. Strasznie perwersyjne to było, ale jednocześnie niemal samo pchało moje biodra do ruchu. Sapaliśmy i jęczeliśmy teraz we trójkę, a najbardziej Marek, po którym widziałem, że jego czas nadchodzi. Zrobił się purpurowy na twarzy i oddychał prawie jak topielec, ja zaś świdrowałem może nie szybko, a głęboko, zdecydowanymi ruchami, wspieranymi inteligentnie przez biodra Pauliny. No i musiało się to w końcu stać. Po chwili leżeliśmy ciężko dysząc.
                        – Połóż się koło nas – poprosiła Paulina stojącego Marka. Marek zrobił to niemal bezwiednie, a Paulina, najwyraźniej zadowolona, ścierała z jego łona i nóg potoki nasienia.
                        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                        Skomentuj

                        • trujnik
                          Seksualnie Niewyżyty
                          • Mar 2018
                          • 201

                          #57
                          24. Ruja i porubstwo (2)


                          – To było strasznie zbereźne – powiedziałem, kiedy już uspokoiliśmy się nieco.
                          – E tam, przeciętny pornos jest bardziej wyrafinowany – roześmiała się Paulina. Najwyraźniej nie miała dość. Teraz gładziła ciało Marka i drażniła jego kutasa, który, jak było do przewidzenia, nie opadł jeszcze po poprzednich figlach. Nic dziwnego, Markowi mógł sterczeć nawet pół nocy.
                          – Szkoda, że nie masz takiego grubego – powiedziała do mnie z udawanym wyrzutem.
                          – Naprawdę mój ci nie wystarczy? – zdziwiłem się., Nigdy nie miałem kompleksów na tym punkcie. Co prawda nie widziałem wielu fiutów, te z pornosów pomijałem, wiedząc, że kandydaci są starannie wybierani, a i powiększa się im to i owo, ale naprawdę nie miałem się czego wstydzić. Normalny, dobrze rozwinięty chłopak.
                          – Nie, nie to... Ale chciałabym w sobie poczuć takiego drąga...
                          No jasna cholera. I mówi to osoba, która wciąż jęczy i zawodzi, że mnie kocha. I jak pogodzić jedno z drugim? Z mojej strony to może nie zazdrość, bo Pauliny nie kochałem, wiernie adorując Jolę, ale jakiś element męskiej rywalizacji. Co, on ma lepszego? Niedoczekanie.
                          – Ty chyba nie mówisz tego poważnie? – postarałem się, by mój ton był daleki od żartów.
                          – A czemu nie? I tak będę cię kochała dalej, a Marek wejdzie we mnie w płaszczyku, prawda? Chcę tylko wiedzieć, jak to jest...
                          Eksperymentatorka się znalazła, psia jej mać.
                          – Wiesz co? Marek ma na dole szczotkę z takim grubym kijem, Może zaczęłabyś raczej od tego?
                          – Jesteś bezczelny – powiedziała zimno i nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Marek, ubierz małego.

                          W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Ostry, natarczywy. Coś mną drgnęło i rzuciłem się do okna, ostrożnie odsunąłem firankę. Okno w pokoju Marka wychodzi na drzwi wejściowe do domu, zatem można było łatwo sprawdzić. Na progu stała Kinga.
                          – O ****a – wyrwało mi się. Co robić? Błyskawicznie nałożyłem majtki, dopiero za drzwiami okazało się, że to majtki Marka, szersze w pasie co najmniej kilka centymetrów, ale już nie było czasu. Skacząc po trzy schody, trzymając jednocześnie majtki, które zaczęły mi zjeżdżać z tyłka, za chwilę znalazłem się na dole. W ostatniej chwili, bo ojciec Marka był już w hallu i może dwa metry dzieliły go od drzwi.
                          – Panie Tomaszu, na litość boską, niech tego pan nie otwiera!
                          – Ktoś do was? – zainteresował się ojciec Marka, jednocześnie z rozbawieniem patrząc na moją walkę z gaciami. – Nieźle się bawicie.
                          – Ja panu wszystko wytłumaczę, ale nie teraz, Niech pan jej powie, obojętnie o kogo zapyta, że pomyłka, nikt tu taki nie mieszka, a najlepiej niech pan przedstawi się jako Adrian Dupiński i odprawi ją w cholerę.
                          Pan Tomasz patrzył na mnie nieco zmieszanym wzrokiem.
                          – Co wy narozrabialiście?
                          W tym momencie dzwonek zabrzmiał znowu, dłużej i bardziej natarczywie.
                          – Mam powody przypuszczać, że to koleżanka z klasy się na mnie mści. Na nas – poprawiłem się. – Wszystko opowiem panu wieczorem.
                          – No dobrze – zgodził się ojciec Marka. – Idź do kuchni, bo z progu sporo widać.
                          Faktycznie, jak prosiłem, pan Tomasz odprawił ją krótko. Nie wie, nie widział, nie zna, pierwsze słyszy. Prawie bym mu uwierzył... Kinga szarżowała, ale on był nieustępliwy. To czeka mnie jeszcze jedna rozprawa, bo jak to wszystko komuś wytłumaczyć tak, aby miało ręce i nogi?
                          – Załatwione – przywołał mnie do przytomności głos pana Tomasza. – Idź na górę, szkoda dobrej zabawy – uśmiechnął się jakoś obleśnie.

                          Gdy wszedłem do pokoju, zastałem to, czego obawiałem się najbardziej – Marek ruchał Paulinę. Tak jak to on potrafi, wolnymi, misiowatymi ruchami, od tyłu, tak, jak robił podczas tamtej pamiętnej nocy. W zasadzie na co liczyłem? Mogłem się tego spodziewać. Patrzyłem na twarz marka i widziałem, że nie podoba mu się to, robi z przymusu, cierpi. Na angielskim pani profesor podała nam taki idiom, który świetnie określał sytuację – going through the motions. Człon był tam, gdzie trzeba i to wszystko. Podszedłem do łóżka i, korzystając z tego, że jego głowa była prawie przy krawędzi szczytowej, zbliżyłem swój nabrzmiały członek do jego twarzy. Markowi jakby dodało to animuszu, jego ruchy stały się mniej kanciate, bardziej płynne, zwłaszcza gdy jego język obejmował moją główkę. Nie, w tym momencie nie zazdrościłem mu Pauliny. Joli i tak nie będzie miał – pomyślałem mściwie. Tymczasem akcja dobiegała końca, po jego oddechu i pchnięciach a także jękach Joli zorientowałem się, że już nadchodzi koniec.
                          – Ciszej, do cholery – jęknąłem. Po nacisku warg na główkę wiedziałem, że są na szczycie i żadne zaklęcia już nie podziałają.

                          Paulina łapała powietrze, Marek dalej tulił się do mojego krocza. Pomyślałem o zdjęciach. Czyżby właśnie problem się rozwiązał?
                          – Masz, czego chciałaś – powiedziałem do Pauliny. – I jak było? Nie rozerwał cię?
                          Popatrzyła na mnie dość dziwnie.
                          – Tak samo jak wtedy...
                          Wszystko podjechało mi do gardła. Wszystko się wydało. Cały tamten wariacki pomysł. Nie byłem ciekaw, co będzie dalej, ba, za wszelkie skarby chciałem tego uniknąć.
                          – Chyba mamy trochę do pogadania, nie? – zapytała Paulina i wiedziałem, że to nie jest adresowane do mnie, tylko do nas obu. Zrobić coś, ale co? Kinga już drugi raz nie zadzwoni. Sięgnąłem do kieszeni leżących niedbale pod łóżkiem spodni i wyjąłem moją komórkę. Włączyłem ją. Pik po piku przychodziły esemesy. Przejrzałem kilka. Głównie od Kingi, przypominającej mi, że na tę sobotę miałem jej załatwić jakieś lokum zastępcze na dwa dni. W natłoku spraw na śmierć o tym zapomniałem. A skąd Kinga wiedziała, gdzie mogę być? Tu wątpliwości były mniejsze, dowiedziała się od Andżeliki. Ciekawe, skąd się znają... Nie, to nie ma najmniejszego znaczenia. Rzuciłem okiem na łóżko. Andżelika leżała wtulona w Marka, a ten cielak nie potrafił nawet dobrze jej objąć. Widać, że ma dość.
                          – Słuchajcie, chyba będę musiał wam opowiedzieć o tej całej sprawie – powiedziałem zamykając telefon. – Marek co nieco wie, ty, Paulina, może słyszałaś coś od Andżeliki, ale ona wie tyle co nic.
                          – Tak, słyszałam, że pojechałeś do Sobótki ją wyruchać – odezwała się chłodno. – Już dawno miałam z tobą o tym porozmawiać.
                          – Naprawdę w to wierzysz? – zdziwiłem się. – A pochwaliła ci się, że mi lizała fiuta w Szklarskiej Porębie? Jak spałem, co de facto było gwałtem? Szkoda że nie...
                          Na twarzy pauliny malowały się w tej chwili różne odczucia. Fakt, sięgnąłem po broń masowego rażenia, ale nie miałem wyjścia. We wszystkich książkach strategii wojennej napisano wszak, że najlepszą obroną jest atak.
                          – Bzdura, wymyśliłeś sobie – żachnęła się.
                          – Niestety nie – usłyszałem głos marka. – Też byłem w tamtym pokoju, powiedzieć, że widziałem byłoby lekką przesadą, bo było ciemno, ale odgłosy mówiły wszystko. Zresztą to ja miałem leżeć w tym łóżku, Andżelika o tym nie wiedziała, zamieniliśmy się później...
                          Jak na Marka, było to całe przemówienie, zazwyczaj nie mówił więcej niż jedno zdanie.
                          – A pochwaliła się, jak przy pomocy Kingi zesłała na mnie zbirów, którzy mało mnie nie zabili? No popatrz na moje plecy bo w saunie byłaś zajęta wyłącznie markiem... – ściągnąłem koszulkę i obróciłem się do niej plecami. – Jeszcze nie wszystko zeszło.
                          – Matko Boska – usłyszałem jej szept.
                          – Ty się nie módl tylko przyjmuj prawdę. A pochwaliła ci się, jak nasłała na moje mieszkanie policję z rewizją? Z tego, co mi ten policjant mówił niedawno, prawie jednoznacznie wynika, że to ona. Co, nie wspomniała o tak epokowym, przełomowym wyczynie? – szydziłem coraz bardziej.
                          – Przestań! – krzyknęła. Prawdopodobnie nie była gotowa na przyjęcie całej prawdy, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Niech otworzy oczy. Paulina wyjęła z torebki chusteczkę i zaczęła wycierać oczy. Niestety jestem wrażliwy na łzy niewieście. Położyłem się koło niej i zacząłem ją tulić. Tym razem nie miało to nic z erotyki, po prostu trzeba było ją uspokoić. Żadnego miziania, szukania guziczków, nic z tych rzeczy. Zresztą zdaje się, że Marek zaspokoił ja na kilka tygodni.

                          Kilkanaście minut później siedzieliśmy w salonie z panem Tomkiem, konsumowaliśmy nasze z takim trudem przygotowane przekąski i opowiadałem wszystko jak leci, nie pomijając nawet ssania parówy. Po jego minie widziałem, że bardzo mu się to podobało.
                          –To wszystko brzmi jakoś niesamowicie – przyznał – i dlaczego nie przyszedłeś do mnie z tym od początku? Albo do jakiegoś dorosłego?
                          – Mówiłem policji...
                          – E tam policji – zdenerwował się pan Tomasz. – Oni mają wywalone na tak zwanego szeregowego obywatela. Takie rzeczy załatwia się inaczej...
                          Nie dokończył, bo w tym momencie zadzwonił mój telefon. Rzuciłem okiem, numer zastrzeżony.
                          – Pan Krzysztof Podleśny? – zapytał męski, zdecydowany głos.
                          – Tak, słucham?
                          – Pan mieszka na Partynicach, Krzycka dwadzieścia, prawda?
                          – Tak, mieszkam, a o co chodzi? – zdenerwowałem się.
                          – Obawiam się, że ten budynek jest właśnie trawiony przez pożar...
                          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                          Skomentuj

                          • trujnik
                            Seksualnie Niewyżyty
                            • Mar 2018
                            • 201

                            #58
                            25. Przez uchylone drzwi (1)


                            – Co się stało? – zapytał pan Tomasz z niepokojem w głosie.
                            – Chałupa się pali – odpowiedziałem beznamiętnie. Nastąpiła długa cisza, słychać było jedynie kota usiłującego dostać się do wiadra ze śmieciami i odległe odgłosy telewizora z salonu.
                            – Uważam, że powinieneś tam pojechać – odezwał się w końcu ojciec Marka. – Paskudnie się czuję, ale mogę ciebie zawieźć.
                            I co miałem mu powiedzieć? Nie potrzebuję aż takich poświęceń, poza tym przecież nie będę jej gasił, niezależnie od tego jak okrutnie to miało zabrzmieć. Uważałem swoją obecność kompletnie niepotrzebną. Myślenie o tym kto, dlaczego i tak dalej chwilowo wykraczało poza moje siły.
                            – Pojadę z wami – zaoferowała Paulina.
                            – A ty tam po co? – zdziwiłem się. – Kochanie, nie chcę cię wyganiać, ale najlepiej teraz zrobisz, jak pójdziesz na stację kolejki miejskiej i wrócisz do domu. Powiem ci, co będzie dalej jutro, dobrze?
                            – Ale przecież tam była twoja matka! – wykrzyknęła histerycznie. – Naprawdę jesteś taki zimny drań, że nie interesuje cię los własnej matki? Przecież ona może już nie żyć... – nawet nie skończyła porządnie i wybuchnęła płaczem.
                            – Mama Krzyśka jest w szpitalu – wyprowadził ją z błędu Marek – i jest tam od kilku dni.
                            Paulina popatrzyła na mnie wielkimi oczami, kompletnie zdziwiona.
                            – I ty mi o tym nie opowiedziałeś? Jak mogłeś? Myślałam, że nas coś łączy? To ja ci wszystko mówiłam, jak na świętej spowiedzi, a ty tak do mnie? – padła na blat, ukryła twarz w ramionach i zaniosła się płaczem. I co mam z nią zrobić?
                            – Paulinko, kochanie – powiedziałem, kładąc jej rękę na ramieniu, tylko w celu uspokojenia, żadne amory nie były mi w głowie. Odrzuciła ją silnym potrząśnięciem barku.
                            – No co masz mi do powiedzenia? – krzyczała przez łzy. – Jesteś podły, podły, podły...
                            Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie i było mi zwyczajnie głupio wobec Marka i jego ojca. Nie wiedzieli i nie mogli znać historii naszej krótkiej ale już bardzo burzliwej znajomości. Jak ja teraz wyglądam w ich oczach? Pewne rzeczy należałoby sobie wyjaśnić, ale przecież nie przy świadkach. Tymczasem Paulina wręcz parła do konfrontacji, czerwona na twarzy i rozedrgana.
                            – Pogadacie później – wybawił mnie z tarapatów głos pana Tomasza, siedzącego po przeciwnej stronie stołu i przypatrującego się awanturze. – Ubierajcie się chłopaki i jedziemy, jeśli cokolwiek będziemy chcieli zobaczyć. Później to wszystko będzie odgrodzone policyjną taśmą.

                            Paulina ubrała się bez słowa i nie pożegnawszy się z nikim poszła na stację kolejki miejskiej. Na razie nie chciałem o niej myśleć, na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. A zdaje się, że nadchodzą niespokojne chwile. Chwilowy kryzys czy to już naprawdę koniec? – zastanawiałem się ubierając. Sam nie wiem, co dla mnie byłoby lepsze. Nie byłem w niej zakochany, jeśli o to chodzi, ale była stałą i prawie zawsze osiągalną partnerką załatwiającą moje potrzeby seksualne. Była to słowo kluczowe. W dalszym ciągu nie znałem jej rzeczywistej roli jako pasa transmisyjnego do Andżeliki i właśnie dlatego chorobą matki nie chwaliłem się. Wiedział kto miał i to wszystko.
                            – Chłopaki, gotowi? – w drzwiach pojawił się pan Tomasz, kichając i prychając. – Jedziemy.
                            Od czasu, kiedy oddano do użytku Wschodnią Obwodnicę Wrocławia, dojazd na Partynice już nie był aż tak utrudniony i nie trzeba było się przebijać dziesiątki kilometrów przez Wrocław, by dostać się na południowy zachód miasta. O tej godzinie ruch był niewielki, nie zajęło nam to więcej niż piętnaście minut, nawet jeśli obwodnica jest jeszcze niedokończona i od Ołtaszyna trzeba było trochę lawirować ciemnymi uliczkami.

                            Gdy zajechaliśmy na miejsce, strażacy dalej wykonywali swoją robotę, choć była to już końcówka, jeśli nawet były jakieś płomienie, dawno zostały już zgaszone. Mieszkamy na pierwszym pietrze i okno od kuchni było teraz jedną osmoloną dziurą, choć przy słabym oświetleniu i to było ledwie widać. Pogaszone światła wokół naszego mieszkania wskazywały, że wszystkich zdążono już ewakuować. Wokoło domu stały tłumy ludzi, zgromadziło się tu pewnie pół osiedla. Niespokojny tłum był milczący, gdzieniegdzie było słychać ciche rozmowy. Kilka twarzy rozpoznałem, to sąsiedzi z innych bloków i domków jednorodzinnych.
                            – Ja się urywam na chwilę – poinformował mnie Marek.
                            – Gdzie idziesz? Po co?
                            – Bądź tu na miejscu – powiedział. – Rzucę okiem, może uda mi się coś zobaczyć.
                            Co on chciał widzieć? Zresztą mi w tej chwili było obojętne, chciałem się dostać do środka i zobaczyć, co strawił ogień, czy jeszcze z naszej chałupy jest co zbierać. Ruszyłem w stronę bramy, ale zostałem zatrzymany przez strażaka, starszego mężczyznę w mundurze ogniowym.
                            – Ale ja muszę do środka – usiłowałem go przekonać. – To moje mieszkanie.
                            – Teraz nigdzie pan nie wejdzie, tam jest po prostu niebezpiecznie. Nie wiemy, na ile ucierpiał strop, ściany nośne, klatka schodowa. Ogień był naprawdę wielki.
                            – Wie pan może, co się spaliło? – zapytałem już nieco mniej pewnie.
                            – Cały przedpokój, cała kuchnia Łącznie z meblami i mniejszy pokój, wszystko co z tej strony bloku. To z drugiej jest w miarę nietknięte, co nie znaczy, że zaraz będzie można tam zamieszkać.
                            Podziękowałem i wróciłem do samochodu. Pan Tomasz siedział przy otwartych drzwiach i palił papierosa.
                            – Dowiedziałeś się czego?
                            – Niewiele. Tyle że połowa chałupy się zhajcowała. To wszystko, co od tej strony. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie mam żadnego ubrania, żadnej książki do szkoły, na szczęście wszystkie zeszyty są u Marka.
                            – Teraz się o to nie martw, wszystko da się załatwić. Przygotuj się teraz na długie przesłuchania i podobne, pożar mieszkania to jest jednak poważna rzecz.
                            – Jakie przesłuchania? – zapytałem zdziwiony.
                            – Policyjne. Będą musieli ustalić przyczynę pożaru, a ona nie jest pewna, na mój gust jest to podpalenie. Jakby to był pożar od instalacji, to raczej kuchnia i pokój nie spaliłyby się równomiernie. Pożar łatwo nie przeniósłby się z kuchni do pokoju, przecież je dzieli ściana. Popatrz na okna, ale uważnie.
                            Miał rację, oba były bez szyb i oba upalone mniej więcej w takim samym stopniu. Miałem jednak dość myślenia na ten temat. Gdzie ten Marek? Rozglądałem się rozpaczliwie dokoła, jednak nie było go widać.
                            – Pójdę go poszukać – powiedziałem i otworzyłem drzwi auta.
                            – Daj sobie spokój, po tym ciemku raczej go nie znajdziesz. Wie, gdzie parkujemy, wróci to będziemy jechać.

                            Marek pojawił się po jakichś dziesięciu minut.
                            – Coś ty tam robił tyle czasu? – zdenerwowałem się.
                            – Zdjęcia – odparł spokojnie. – Tym wszystkim ludziom, którzy tam stali. Co prawda pewnie nie wszystkie wyszły dobrze, jest ciemno, a część robiłem bez flesza, by nie podpaść.
                            – Po co? – zdziwiłem się, jednak na krótko. To nie było takie głupie, całkiem możliwe, że podpalacz był właśnie w tym tłumie i czekał na naszą reakcję. Marek to jednak ma łeb, odkryłem to samo po raz nie wiadomo który.
                            – Dobra, to wracamy, nic już tu nie zwojujemy – zdecydował ojciec Marka. Zamknęliśmy drzwi i ruszyliśmy przez wąskie uliczki Partynic. Pan Tomasz nie znał terenu, mnie ciężko było go prowadzić, bo nie znałem terenu z perspektywy kierowcy.
                            – Teraz w lewo – zarządziłem.
                            – Nie mogę, jednokierunkowa – to mówiąc pojechał prosto. Byłem już mocno zmęczony, dziki wieczór i niespodziewany wyjazd zrobił swoje, oczy kleiły mi się od zmęczenia.
                            – Ojciec, masz ogon – poinformował go Marek, ciągle tym samym głosem manifestującym niechęć i wręcz wrogość.
                            – Ten co za nami jedzie?
                            – Tak, ten sam. Informuję cię, że zrobiłeś kółko, a on cały czas za nami jedzie. Zrób coś, żeby nas wyprzedził.
                            Byliśmy już na Ołtaszynie, który znałem o wiele mniej i raczej nie mogłem pomóc. Nasze auto przyśpieszyło, ten który za nami jechał, również. W tym momencie zahamowaliśmy, tamten z tyłu nas minął. Niebieski samochód, nawet nie zauważyłem marki.
                            – WR 299CT – powiedział na głos pan Tomasz. – Marek, zapisz to gdzieś, ja nie mam pamięci do liczb. Citroen, niebieski, dwie osoby w środku, jeden mężczyzna, jedna kobieta. Tak to przynajmniej wyglądało z mojej strony, mogę się mylić.
                            Po kilkuset metrach tamten samochód pojawił się za nami ponownie. Tu już nie mogło być mowy o przypadku. Ojciec Marka przyśpieszył, tamci również. Pogoń uliczkami willowego Ołtaszyna niewiele zmieniła, tyle że w końcu dojechaliśmy do ulicy Roweckiego-Grota, która rozpoznałem natychmiast i za chwilę byliśmy na wschodniej obwodnicy. Ruch był na szczęście nieco większy i panu Tomaszowi udało się schować między kilka samochodów, niebieski citroen przestał się rzucać w oczy.
                            – Ojciec, dokąd jedziesz? – zdziwił się marek. – przejechałeś zjazd.
                            – Nic nie przejechałem – odburknął pan Tomasz. – Jak zgubić to zgubić – powiedział i zwiększył szybkość. Zdaje się, że jechaliśmy o wiele szybciej, niż życzyłyby sobie tego przepisy, wyprzedziliśmy jeszcze kilka samochodów.
                            – A teraz trzymajcie się – ostrzegł i wykonał dziki skręt na zjeździe z obwodnicy. Zarzuciło nami porządnie, w żołądku zacząłem odczuwać mdłości. Byliśmy w Kiełczowie, takiej wiosce za Psim Polem, ale nasi prześladowcy już się nie odnaleźli.
                            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                            Skomentuj

                            • trujnik
                              Seksualnie Niewyżyty
                              • Mar 2018
                              • 201

                              #59
                              25. Przez uchylone drzwi (2)


                              Gdy wróciliśmy do domu, było już dobrze po jedenastej i niczego nie pragnąłem, tylko uwalić się i spać. Nawet jeść mi się nie chciało, a po wariackiej jeździe samochodem jeszcze kręciło mi się w głowie. Ale nie było mi to dane, przynajmniej chwilowo.
                              – Obejrzymy jeszcze zdjęcia – nalegał Marek. – Tylko poczekaj, wrzucę je na komputer, będzie większy obraz. Może kogoś uda ci się rozpoznać.
                              – Ale co to da, o tej godzinie? Nawet jeśli będzie tam ktoś znajomy.
                              – Później się będziemy zastanawiać. Poczekaj, zejdę na dół i zrobię nam kawy, bo inaczej tu wszyscy pośniemy.
                              Gdy Marek wrócił z dwiema parującymi filiżankami, oczy mi się już tak kleiły, że prawie spałem.
                              – Łyknij i oglądamy.
                              Zdjęć była masa, ponad pięćdziesiąt. Fotografie były zrobione przy użyciu zoomu, ale z dobrej perspektywy, tak, że było widać ludzi stojących przed rozstawionymi przez straż pożarną barierkami. Na pierwszych nikogo nie rozpoznałem. Wtem nagle wydało mi się, że zobaczyłem coś znajomego
                              – Wróć na poprzednie – poprosiłem. – Ta osoba – pokazałem, gdy fotka była już na ekranie. Twarz była dość niewyraźna, natomiast i fryzura i płaszcz były mi znajome.Andżelika? A co ta **** tam robi?
                              – Kto to jest według ciebie? – zapytałem Marka.
                              – Trudno powiedzieć, ale wygląda na Andżelikę.
                              Niespodziewane odkrycie spowodowało, że kawa już nie była potrzebna, żeby mnie obudzić. Zaczęliśmy buszować w zdjęciach. Andżelika była na jeszcze dwóch i tym razem nie było wątpliwości, że to ona. Na innej fotce zobaczyłem osobnika, który mnie śledził przez ostatnie dni. W przypadki nie wierzę i to był na pewno on, ten sam płaszcz, ten sam język, miał twarz charakterystyczną, lekko ospowatą, jak po niewyleczonym trądziku. Zauważyłem jeszcze jedną osobę, ale jej twarz ledwie mi coś mówiła, tyle że zupełnie nie pamiętałem okoliczności, w jakich było dane mi ją poznać. Zeszliśmy na dół i podzieliliśmy się wiadomościami z ojcem Marka, który jeszcze siedział w kuchni i oglądał telewizję.
                              – Zgrajcie te zdjęcia i zostawcie mi je na jakimś pendrajwie – poprosił. – I idźcie już spać. I pamiętaj, Krzysiek, że jakoś trzeba poinformować twoją matkę, bo o niczym nie wie. Jutro pojedziemy do szpitala.
                              Chciałem zaprotestować, ale nie miałem już sił. Poza tym niezależnie, w jakim stanie była matka, musiała się o tym dowiedzieć. Ale to będzie dopiero jutro. Kiwnąłem na Marka, pożegnaliśmy si≥ę z jego ojcem i poszliśmy na górę. Już byłem bez gaci, gotowy do ostatecznego walnięcia się na łóżko, kiedy zapipała moja komórka. Niechętnie wyjąłem ją ze spodni i jeszcze bardziej niechętnie odczytałem, kto dzwoni. Kinga. Jeszcze tego brakowało. Ale ta rozmowa wisiała nad nami jak, jak mówiła historyczka? Miecz Damoklesa. Niechętnie wcisnąłem ikonkę zielonej słuchawki.
                              – Kompletnie się na tobie zawiodłam – zaczęła Kinga bez wstępów. – Miałeś mnie przechować przez weekend. I co? Chciałam cię znaleźć, ale Andżelika nie pamiętała nazwy ulicy i opisała dojście tak, że kompletnie się pogubiłam. Mówiła, że będziecie sami w domu, a otworzył mi jakiś gruby, obleśny facet i strasznie mnie opieprzył. Później pomyślałem, że pomyliłam przecznice i zapukałam do innej willi, ale tam nikt nam nie otworzył. Usiłowałam się dodzwonić do Andżeliki, żeby jeszcze raz mnie poprowadziła, ale chyba miała wyłączony telefon.
                              – Mam problemy rodzinne i w ogóle mnie tam nie było – powiedziałem zimno, w duchu ciesząc się z szopki odegranej przez ojca Marka. Gwałciciel, nie gwałciciel, lubiłem go coraz bardziej. – Wieczór spędziłem w szpitalu – zełgałem.
                              – A to cię bardzo przepraszam – Kinga spotulniała trochę. – Nie mówiłam ci szczegółów, ale miał dziś wieczorem przyjechać ten gostek z Poznania, o którym ci mówiłam. Problem w tym, że mu wiszę sporo pieniędzy i on by mnie na pewno zabił, albo zrobił coś równie strasznego. Dlatego tak bardzo potrzebowałam tego dzisiejszego noclegu. Jutrzejszego chyba również, bo on chyba będzie dom poniedziałku. A tak zniknęłam i mnie nie ma.
                              – Gdzie jesteś? – zapytałem z nagłą troską w głosie.
                              – Jak to gdzie? Na działkach na Osobowicach, koło cmentarza, tu ma altanę jedna z moich kumpeli. Nie trzeba mieć kluczy, by się tam dostać, ale jest potwornie zimno i wilgotno...
                              – Nie masz na hotel?
                              – Właśnie sęk w tym, że nie. Mam tylko pięćdziesiąt złotych, wystarczy tylko na jakieś jedzenie.
                              Nie miałem siły wnikać, co na to jej rodzice i w ogóle ta cała sytuacja zaczęła mnie potwornie irytować. Obiecałem, że pomyślę, co się da zrobić i szybko się rozłączyłem, rzuciłem komórkę w kąt i padłem na pysk na poduszkę. Po chwili poczułem na swoich barkach ciepłą, prawie gorącą rękę Marka. Ze zdziwieniem odkryłem, że to jedna z najprzyjemniejszych chwil dzisiejszego dnia. Powoli ustępowało napięcie, zniknął szalony film z dzisiejszych wydarzeń, przesuwający się przed oczyma. Nawet nie wiem, co Marek robił ze mną dalej, bo zwyczajnie urwał mi się film.

                              Obudził mnie telefon od Pauliny, który odrzuciłem ze wstrętem. Usiłowała zadzwonić jeszcze raz, rozłączyłem ponownie, wysłałem pilnego esemesa o treści "daj mi teraz spokój" i wyłączyłem komórkę. Wszystkie wydarzenia z wczoraj wróciły do mnie nagle z takim impetem, że aż się zachwiałem.
                              – Chłopaki, śniadanie! – rozległ się głos ojca Marka. Niechętnie i z ociąganiem ubrałem się, obserwując spode łba Marka i jego potężny poranny wzwód. Ubrawszy się zeszliśmy na dół.
                              – Krzysiek, wcinaj szybko i pojedziemy do szpitala teraz. Później jestem umówiony z kilkoma ludźmi, zobaczymy jak ci pomóc. Zgraliście te zdjęcia.
                              – Tak, są – zapewnił go Marek.
                              – On przy tobie też chodzi z taką sterczącą parówą? – zdenerwował się ojciec Marka, obrzucając syna krytycznym wzrokiem. – Tyle razy mówiłem, że w pokoju i w łóżku może robić co chce, a na dół ma schodzić i wyglądać jak człowiek a nie napalony źrebak.
                              – Mnie to nie przeszkadza – roześmiałem się. – Wszyscy mamy to samo.
                              – Ojciec, odwal się – odparował Marek. – Trzeba było dać nam się wyspać, a nie wołać nas na gwałt.
                              – Dobrze już, dobrze, faktycznie było jak w wojsku, usprawiedliwiony. Tylko że mam od cholery rzeczy do załatwienia i musimy do tego szpitala jechać natychmiast.

                              W samochodzie nie miałem ochoty na żadną rozmowę, tak po prawdzie pospałbym sobie jeszcze kilka godzin. Pan Tomasz widać rozumiał, bo po dwóch nieudanych próbach odpuścił sobie zagadywanie mnie.
                              – Zrobimy tak: ty zajrzyj do pokoju matki, daj mi ręką znać, czy ona tam jest, a jak nie, to pójdę do gabinetu lekarskiego i postaram się czegoś dowiedzieć.
                              Miało to sens, bo korytarz, w którym mieścił się pokój matki był nieco na uboczu od głównego traktu. Weszliśmy do budynku, wjechaliśmy na piętro i poszedłem wzdłuż korytarza. Drzwi do sali, na której leżała moja matka, były lekko uchylone, toteż zajrzałem przez szparę. I oniemiałem. Łóżko matki było puste, to, na którym jeszcze niedawno leżała staruszka również. Na trzecim, z boku, leżała ta blondynka, która była tu ostatnim razem. Leżała to jednak mało powiedziane, Leżała na łóżku, nieprzykryta żadnym kocem, który leżał zmięty obok, a poły jej szlafroka były lekko uchylone, odsłaniając niewielkie, ale dobrze uformowane piersi. Jej ręka spoczywała na kroczu i wykonywała dobrze mi znane ruchy. Szczegółów nie widziałem, to wszystko było albo zakryte albo pod złym kątem. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że pan Tomasz czeka na środku korytarza, kiwnąłem mu ręką, że matki nie ma i wróciłem do obserwacji. Musiała mieć jakiś wibrator czy podobny przedmiot, bo palce było widać prawie w całości, a jej ruchy były zbyt okrężne jak na zwykłą palcówkę. Widowisko było tak zajmujące, że z miejsca zaschło mi w gardle, a mój mały powiększył się w tempie wręcz niespotykanym. Nagle poła osunęła się na łóżko i to, co było dotychczas pozostawione wyobraźni, było mi podane jak na talerzu. Faktycznie miała jakiś wibrator, którym wykonywała dziwne, kolisto-penetrujące ruchy. Nigdy tak nie robiłem, trzeba zapamiętać i wypróbować przy najbliższej okazji. Wymacałem małego i zacząłem go uciskać przez spodnie w tym samym rytmie, w jakim robiła to dziewczyna. Była już blisko, jej ciało lekko unosiło się i opadało, ruchy stawały się coraz bardziej natarczywe, drapieżne. Jej oddech powoli zaczął być słyszalny i dodawał mi dodatkowego podniecenia. Zdenerwowałem się, przez spodnie to nie robota i wsunąłem rękę w majtki. Co prawda miałem niewielkie możliwości manewru, ale zawsze coś, mały zareagował prawidłowo, po całym ciele rozszedł się z takim utęsknieniem oczekiwany skurcz. Już, już zaraz. Ona też dochodziła, sapała wręcz, a jej włosy były bardziej rozwichrzone niż dotychczas.
                              – Marek, chodź tu! – rozległo się wołanie.
                              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                              Skomentuj

                              • trujnik
                                Seksualnie Niewyżyty
                                • Mar 2018
                                • 201

                                #60
                                Przypominam, że na chomiku o nazwie trujnik znajdziecie wszystkie dotychczasowe odcinki, po korekcie, ilustrowane w formie e-booka (pdf). Transfer na mój koszt. Jednoczenie proszę o jakieś uwagi, jeśli to czytacie.
                                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                                Skomentuj

                                Working...