Cz. 1
Kwietniowe popołudnie w pracy. Wskazówki zegara zbliżają się do godziny 16-tej. Sekundy po wstaję, zamykam laptopa i wychodzę z biura. Pędzę na parking. Nie mam wiele czasu. Pół godziny aby dostać się do domu, godzina na ogarnięcie i dalej w trasę, na urodziny do O.
Fajne dziewczę, starsze ode mnie o dobre 7 lat, na wysokim stanowisku, pewne siebie i przebojowe. I ja, mały żuczek w korpo, wpadłem jej w oko. Pracujemy razem od roku, a sypiamy od kilku tygodni. Nikt o nas nie wie i lepiej żeby tak zostało. Na imprezie będzie jednak pół biura, trzeba trzymać fason.
Powoli dojeżdżam. Dzień jest piękny, słoneczny, wiosna kroczy przez świat. Nic nie jest w stanie popsuć mi humoru, głowa już wie, już jest napędzana endorfinami, wewnętrzne podniecenie narasta. Delikatnie, powoli, ale procesy już zachodzą i są nieubłagane.
Nie jestem pierwszy, kilka osób zjawiło się wcześniej. Witamy się po przyjacielsku, banany na twarzach i buziak w policzek. Daję jej prezent… jeszcze się przyda.
Kolejne osoby się zjawiają, a dom się zapełnia. O. uwija się jak w ukropie - wita wszystkich nowo przybyłych, nakłada jedzenie na talerze, rozpakowuje prezenty. Jest duszą towarzystwa. A ja na nią patrzę z boku. Uwielbiam obserwować jak się porusza. Boże, ależ ona ma obłędną figurę, jak porusza biodrami gdy idzie, ileż w niej witalnej energii. Ma 33 lata i łączy tę cudowną urodę dojrzałej kobiety z młodzieńczą aurą jaka ją otacza.
Impreza się toczy swoim rytmem, wszyscy się bawią, a we mnie ciśnienie powoli narasta. Każdy uśmiech w moim kierunku, każde mimowolnie puszczone „oczko”, każde otarcie jest zapowiedzią i obietnicą…
Salon jest połączony z kuchnią, zaś w samej kuchni są dodatkowe drzwi, które prowadzą do małej spiżarni. Spiżarnia jest dla nas dzisiaj palarnią, jak przy każdej imprezie. Jesteśmy w niej we trójkę - ja, O. i nasza wspólna znajoma z pracy. Rozmawiamy, śmiejemy się i palimy. Dym nie nadąża ulatywać przez małe, uchylone okno. Robi się siwo i duszno. Znajoma kończy szybko swojego papierosa i wraca do reszty, a my zostajemy we dwójkę. Palimy, rozmawiamy swobodnie. Żar zbliża się już do filtra. Niedopałki lądują w popielniczce. Po raz pierwszy tego dnia zbliża się do mnie, łamie granicę prywatnej przestrzeni, wchodzi w strefę intymną. Dostaję buziaka w usta, odsuwa się na kilka centymetrów, spogląda na mnie i gwałtownie przywiera. Całus zmienia się w pocałunek, nasze języki się spotykają i łapczywie zdobywają kolejne skrawki przestrzeni. Jedna jej ręka spoczywa na mojej szyi, zaś druga na piersi. Po chwili zaczyna się przesuwać w dół, przez brzuch na pas od spodni, na nim palce na chwilę zamierają, po czym schodzą kilka centymetrów niżej. Zamek zjeżdża, dłoń się wsuwa i oplata palcami nabrzmiałego penisa. Wyciąga go i delikatnie dotyka. Pocałunek się kończy, ona zaś powoli, kocim ruchem klęka. Spoglądam w dół. Spoglądam w te patrzące na mnie sarnie oczy, w których zauważam te cudowne, zawadiackie iskierki. Jej oczy sie śmieją, a usta wypełniają. Jest mi ciepło i wilgotno, język przesuwa się powoli, wargi w ślad za nim pobudzają kolejne receptory. Czas się zatrzymał, Ziemia przestała wirować. Są tylko jej usta. Przyspiesza, a ja ledwie powstrzymuję jęknięcie. Za drzwiami siedzą goście, niech się bawią. Ręka trzyma penisa, usta się od niego odrywają, a język znajduje kolejne obszary, które na pieszczoty reagują. Trzymam ją delikatnie za głowę, namiastka i ułuda panowania nad sytuacją. To ona klęczy, ja stoję, mam nad nią władzę… jestem w tej sekundzie niewolnikiem i oboje o tym wiemy, ale odgrywamy nasze role.
Nagle huk, ktoś uderzył pięścią w drzwi.
- Chodźcie! Kroimy tort!
Klęczy i spogląda na mnie. Penis ciągle tkwi jej w dłoni, a twarz promienieje. Podnosząc się jeszcze delikatnie muska go językiem. Zbliżamy się twarzami, dostaję całusa, a w uchu słyszę szept:
- Później.
Zapowiedź i obietnica…
Przemyka zwinnie obok i wraca do gości. Ogarniam się, biorę trzy głębokie wdechy i również wychodzę z palarni.
Zapowiedź i obietnica. Ten wieczór dopiero się zaczyna.
Kwietniowe popołudnie w pracy. Wskazówki zegara zbliżają się do godziny 16-tej. Sekundy po wstaję, zamykam laptopa i wychodzę z biura. Pędzę na parking. Nie mam wiele czasu. Pół godziny aby dostać się do domu, godzina na ogarnięcie i dalej w trasę, na urodziny do O.
Fajne dziewczę, starsze ode mnie o dobre 7 lat, na wysokim stanowisku, pewne siebie i przebojowe. I ja, mały żuczek w korpo, wpadłem jej w oko. Pracujemy razem od roku, a sypiamy od kilku tygodni. Nikt o nas nie wie i lepiej żeby tak zostało. Na imprezie będzie jednak pół biura, trzeba trzymać fason.
Powoli dojeżdżam. Dzień jest piękny, słoneczny, wiosna kroczy przez świat. Nic nie jest w stanie popsuć mi humoru, głowa już wie, już jest napędzana endorfinami, wewnętrzne podniecenie narasta. Delikatnie, powoli, ale procesy już zachodzą i są nieubłagane.
Nie jestem pierwszy, kilka osób zjawiło się wcześniej. Witamy się po przyjacielsku, banany na twarzach i buziak w policzek. Daję jej prezent… jeszcze się przyda.
Kolejne osoby się zjawiają, a dom się zapełnia. O. uwija się jak w ukropie - wita wszystkich nowo przybyłych, nakłada jedzenie na talerze, rozpakowuje prezenty. Jest duszą towarzystwa. A ja na nią patrzę z boku. Uwielbiam obserwować jak się porusza. Boże, ależ ona ma obłędną figurę, jak porusza biodrami gdy idzie, ileż w niej witalnej energii. Ma 33 lata i łączy tę cudowną urodę dojrzałej kobiety z młodzieńczą aurą jaka ją otacza.
Impreza się toczy swoim rytmem, wszyscy się bawią, a we mnie ciśnienie powoli narasta. Każdy uśmiech w moim kierunku, każde mimowolnie puszczone „oczko”, każde otarcie jest zapowiedzią i obietnicą…
Salon jest połączony z kuchnią, zaś w samej kuchni są dodatkowe drzwi, które prowadzą do małej spiżarni. Spiżarnia jest dla nas dzisiaj palarnią, jak przy każdej imprezie. Jesteśmy w niej we trójkę - ja, O. i nasza wspólna znajoma z pracy. Rozmawiamy, śmiejemy się i palimy. Dym nie nadąża ulatywać przez małe, uchylone okno. Robi się siwo i duszno. Znajoma kończy szybko swojego papierosa i wraca do reszty, a my zostajemy we dwójkę. Palimy, rozmawiamy swobodnie. Żar zbliża się już do filtra. Niedopałki lądują w popielniczce. Po raz pierwszy tego dnia zbliża się do mnie, łamie granicę prywatnej przestrzeni, wchodzi w strefę intymną. Dostaję buziaka w usta, odsuwa się na kilka centymetrów, spogląda na mnie i gwałtownie przywiera. Całus zmienia się w pocałunek, nasze języki się spotykają i łapczywie zdobywają kolejne skrawki przestrzeni. Jedna jej ręka spoczywa na mojej szyi, zaś druga na piersi. Po chwili zaczyna się przesuwać w dół, przez brzuch na pas od spodni, na nim palce na chwilę zamierają, po czym schodzą kilka centymetrów niżej. Zamek zjeżdża, dłoń się wsuwa i oplata palcami nabrzmiałego penisa. Wyciąga go i delikatnie dotyka. Pocałunek się kończy, ona zaś powoli, kocim ruchem klęka. Spoglądam w dół. Spoglądam w te patrzące na mnie sarnie oczy, w których zauważam te cudowne, zawadiackie iskierki. Jej oczy sie śmieją, a usta wypełniają. Jest mi ciepło i wilgotno, język przesuwa się powoli, wargi w ślad za nim pobudzają kolejne receptory. Czas się zatrzymał, Ziemia przestała wirować. Są tylko jej usta. Przyspiesza, a ja ledwie powstrzymuję jęknięcie. Za drzwiami siedzą goście, niech się bawią. Ręka trzyma penisa, usta się od niego odrywają, a język znajduje kolejne obszary, które na pieszczoty reagują. Trzymam ją delikatnie za głowę, namiastka i ułuda panowania nad sytuacją. To ona klęczy, ja stoję, mam nad nią władzę… jestem w tej sekundzie niewolnikiem i oboje o tym wiemy, ale odgrywamy nasze role.
Nagle huk, ktoś uderzył pięścią w drzwi.
- Chodźcie! Kroimy tort!
Klęczy i spogląda na mnie. Penis ciągle tkwi jej w dłoni, a twarz promienieje. Podnosząc się jeszcze delikatnie muska go językiem. Zbliżamy się twarzami, dostaję całusa, a w uchu słyszę szept:
- Później.
Zapowiedź i obietnica…
Przemyka zwinnie obok i wraca do gości. Ogarniam się, biorę trzy głębokie wdechy i również wychodzę z palarni.
Zapowiedź i obietnica. Ten wieczór dopiero się zaczyna.
Skomentuj