(postaram się streścić)
na wstępie zacznę tym, że mam 16 lat. we wrześniu idę do liceum.
w lipcu tego roku minął rok "bycia" lub może zakochania z moją dziewczyną. pierwszą dziewczyną ale o tym w rozwinięciu.
od zawsze byłem "poza tym", nigdy nie pragnąłem mieć dziewczyny w tak młodym wieku, jedynie przelotna znajomość, zawsze indywidualista, powiem nawet samotnik. nie chcę tutaj opowiadać historii poznania, jak okropnie się zakochałem i czy na stole były świece. po prostu pierwszy raz w życiu poczułem coś tak cholernie mocnego. od pierwszego wejrzenia, od pierwszej rozmowy, od pierwszej wymiany zdań i poglądów.
przyszła jesień (ona jest rok starsza) i rozstaliśmy się "na poziomie" po długiej rozmowie - powód, brak czasu. przez czas do grudnia, gdy znowu się zeszliśmy (za jej prośbą) nie myślałem o niczym innym, miałem kilka znajomych, jedna była nawet chętna na coś więcej - nic. tylko ona się dla mnie liczyła cały czas. nie ważne już jak - w grudniu wróciliśmy do siebie.
teraz mamy wakacje i jak w/w od września to ja idę do nowej szkoły, za czym idą nowe osoby, nowe obowiązki, nowe doświadczenia i po pierwsze wiek.
pojawia się mój dylemat - nie chcę jej skrzywdzić w przyszłości, ale nie wyobrażam sobie skończenia tego co jest między nami.
nie chcę tutaj wypisywać historii rodem z romea i julii, bo pewnie mało kogo to obchodzi.
powiecie pewnie, że niszczę sobie młodość takim związkiem, lub tracę lata szaleństwa. kruczek leży w tym, że "szalony" pod takim właśnie względem nigdy nie byłem, jedynie z nią mogę porozmawiać o dosłownie wszystkim, świetnie czuję się w jej towarzystwie, rozumiem ją a ona mnie. (bla bla bla) zawsze byłem "zbyt dorosły" jak na swój wiek - ona zresztą też.
w moim pytaniu chodzi głównie o to, czy w dzisiejszych czasach XXI wieku, w czasach dzisiejszej młodzieży rozdziewiczającej się w wieku 13 lat(nie, nie uprawialiśmy jeszcze sexu), wierzycie, że istnieje coś takiego jak miłość jakkolwiek by ją definiować w tak młodym wieku?
proszę, nie piszcie tylko o zauroczeniach, burzy hormonów i tak dalej, czytałem, rozmawiałem z ludźmi - znam ten temat.
boję się tylko, że w przyszłości mogę ją po prostu skrzywdzić tym, że to z kończe z prostych powodów, nauka, wyjazd na studia do innego miasta, lub za granicę, zwykłe życie. kurcze, zamotałem ale mam nadzieję że w miarę jasno się wyraziłem dzięki za wszystkie rady
- pozdrawiam krzysiek!
na wstępie zacznę tym, że mam 16 lat. we wrześniu idę do liceum.
w lipcu tego roku minął rok "bycia" lub może zakochania z moją dziewczyną. pierwszą dziewczyną ale o tym w rozwinięciu.
od zawsze byłem "poza tym", nigdy nie pragnąłem mieć dziewczyny w tak młodym wieku, jedynie przelotna znajomość, zawsze indywidualista, powiem nawet samotnik. nie chcę tutaj opowiadać historii poznania, jak okropnie się zakochałem i czy na stole były świece. po prostu pierwszy raz w życiu poczułem coś tak cholernie mocnego. od pierwszego wejrzenia, od pierwszej rozmowy, od pierwszej wymiany zdań i poglądów.
przyszła jesień (ona jest rok starsza) i rozstaliśmy się "na poziomie" po długiej rozmowie - powód, brak czasu. przez czas do grudnia, gdy znowu się zeszliśmy (za jej prośbą) nie myślałem o niczym innym, miałem kilka znajomych, jedna była nawet chętna na coś więcej - nic. tylko ona się dla mnie liczyła cały czas. nie ważne już jak - w grudniu wróciliśmy do siebie.
teraz mamy wakacje i jak w/w od września to ja idę do nowej szkoły, za czym idą nowe osoby, nowe obowiązki, nowe doświadczenia i po pierwsze wiek.
pojawia się mój dylemat - nie chcę jej skrzywdzić w przyszłości, ale nie wyobrażam sobie skończenia tego co jest między nami.
nie chcę tutaj wypisywać historii rodem z romea i julii, bo pewnie mało kogo to obchodzi.
powiecie pewnie, że niszczę sobie młodość takim związkiem, lub tracę lata szaleństwa. kruczek leży w tym, że "szalony" pod takim właśnie względem nigdy nie byłem, jedynie z nią mogę porozmawiać o dosłownie wszystkim, świetnie czuję się w jej towarzystwie, rozumiem ją a ona mnie. (bla bla bla) zawsze byłem "zbyt dorosły" jak na swój wiek - ona zresztą też.
w moim pytaniu chodzi głównie o to, czy w dzisiejszych czasach XXI wieku, w czasach dzisiejszej młodzieży rozdziewiczającej się w wieku 13 lat(nie, nie uprawialiśmy jeszcze sexu), wierzycie, że istnieje coś takiego jak miłość jakkolwiek by ją definiować w tak młodym wieku?
proszę, nie piszcie tylko o zauroczeniach, burzy hormonów i tak dalej, czytałem, rozmawiałem z ludźmi - znam ten temat.
boję się tylko, że w przyszłości mogę ją po prostu skrzywdzić tym, że to z kończe z prostych powodów, nauka, wyjazd na studia do innego miasta, lub za granicę, zwykłe życie. kurcze, zamotałem ale mam nadzieję że w miarę jasno się wyraziłem dzięki za wszystkie rady
- pozdrawiam krzysiek!
Skomentuj