Przypomniało mi się, jakie dramatyczne rzeczy mi się dziś śniły!
Najpierw śniło mi się, że biegałam po wielopiętrowym domu mojego byłego (chociaż nie ma takiego) i w jednym pokoju z mnóstwem butów spotkałam jego mamę, która mnie strasznie nienawidziła. I przymierzając kolejne pary butów (w życiu tyle nie przymierzałam!) próbowałam jej wyjaśnić, że naprawdę kochałam jej syna. Ostatecznym argumentem było, że byłam gotowa codziennie go o tym zapewniać w długich listach, które na pewno ma gdzieś przechowane, niech jej pokaże, jak ona mi nie wierzy.
Na całe szczęście potem sen się zmienił i uciekałam powozem przed grupą Indian. Wpadliśmy w las i nasz powóz utknął na korzeniach, czerwonoskórzy nas dogonili, strzelaliśmy do siebie z łuku, próbując utrzymać ich na bezpieczną odległość. Bladym świtem cztery osoby zdecydowały się zostać i wyzywać ich na pojedynki, co pozwoliło pozostałej czwórce na zdobycie czasu na ucieczkę. Konie odpoczęły, zmniejszyliśmy obciążenie (bo jeszcze budowaliśmy jakąś tamę, szok), mieliśmy cztery luzaki na wymianę, wiedzieliśmy, że nam się uda.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po całodziennej ucieczce budzę się znowu bladym świtem, odskakuje ode mnie wściekły Indianin, chwyta jakiegoś spiącego nieopodal Murzyna i krzycząc do mnie w niezrozumiałym języku przykłada mu nóż do sutka
Najpierw śniło mi się, że biegałam po wielopiętrowym domu mojego byłego (chociaż nie ma takiego) i w jednym pokoju z mnóstwem butów spotkałam jego mamę, która mnie strasznie nienawidziła. I przymierzając kolejne pary butów (w życiu tyle nie przymierzałam!) próbowałam jej wyjaśnić, że naprawdę kochałam jej syna. Ostatecznym argumentem było, że byłam gotowa codziennie go o tym zapewniać w długich listach, które na pewno ma gdzieś przechowane, niech jej pokaże, jak ona mi nie wierzy.
Na całe szczęście potem sen się zmienił i uciekałam powozem przed grupą Indian. Wpadliśmy w las i nasz powóz utknął na korzeniach, czerwonoskórzy nas dogonili, strzelaliśmy do siebie z łuku, próbując utrzymać ich na bezpieczną odległość. Bladym świtem cztery osoby zdecydowały się zostać i wyzywać ich na pojedynki, co pozwoliło pozostałej czwórce na zdobycie czasu na ucieczkę. Konie odpoczęły, zmniejszyliśmy obciążenie (bo jeszcze budowaliśmy jakąś tamę, szok), mieliśmy cztery luzaki na wymianę, wiedzieliśmy, że nam się uda.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po całodziennej ucieczce budzę się znowu bladym świtem, odskakuje ode mnie wściekły Indianin, chwyta jakiegoś spiącego nieopodal Murzyna i krzycząc do mnie w niezrozumiałym języku przykłada mu nóż do sutka
Skomentuj