Napisał dahrehor
Bo jeśli uprzesz się, że in vitro nie jest leczeniem bezpłodności (a właściwie umożliwieniem rozrodu - czyli rozrodem wspomaganym) to również podawanie insuliny cukrzykom nie jest leczeniem (no bo przecież nie leczysz trzustki z uszkodzonymi wyspami Langerhansa tylko sztucznie wprowadzasz do organizmu hormon). Jupi - kończymy refundację insulinoterapii - tak się to nazywa a terapia oznacza LECZENIE!
Przecież nawet wiadro insuliny nie naprawi trzustki.
Skończmy z przeszczepami nerek - w końcu one też nie leczą - usuwa się chorą nerkę a nie leczy przez podanie innej.
W zasadzie zostaje chirurgia - leczymy przez wycinanie - w ten sposób usuwamy chorobę z organizmu
Dahrehor - twoje definicje zawsze mnie zaskakiwały i tym razem mnie nie zawiodłeś...
A w temacie - co do in vitro nie mam zastrzeżeń, żeby było dozwolone w świetle prawa ale zastanawiam się nad jego refundacją - kwestia dostępu, oceny zasadności jest dość łatwa do określenia. Ale ile razy powinno być refundowane? Jeśli para za pierwszym razem straci wszystkie zarodki? Kolejny raz, jeśli tak to ile razy? No i co z kosztami utrzymania ewentualnych gotowych zarodków? Państwo czy rodzice? Czy zobowiązanie do wykorzystania wszystkich zarodków -w sensie - państwo refunduje in vitro w całości - czyli stworzono zarodki na 5 implantacji a zatem kobieta musi zajść 5 razy w ciążę przy wykorzystaniu wszystkich zarodków?
Wiem, że to dość kontrowersyjne ale to będzie zawsze rodziło silne emocje i dyskusje czasem nawet bardzo niemerytoryczne...
Skomentuj