Do założenia tematu zainspirował mnie "brzydal", który od jakiegoś czasu mocno trywializuje komunikację opartą na rozmowach między partnerami, oraz używania konwersacji w celu rozwiązywania problemów, nieporozumień, niedomówień.
Od razu dodam, że jak dla mnie, wynika to akurat z częstotliwości powtarzania i sugerowania w kółko tej samej drogi innym, a nie z powodu zawodności metody - jak się czyta po raz tysięczny radę "pogadaj z nim", to faktycznie można ... Nie o tym jednak chcę "rozmawiać" (nomen omen ).
Zastanawiam się nad Waszymi drogami dochodzenia do kompromisu,wyjaśniania niesnasek lub zagadnień problematycznych, zgryzot lub rozterek. Nieważne jaki macie staż i czy w ogóle jesteście związani - teoretyczne rozważane też mogą być dobre.
Wyobrażam sobie ten temat, jako wątek zbiorczy dla wszystkich, którzy wyczerpali ich zdaniem możliwości na porozumienie i szukają innych dróg.
Wg mnie rozmowa to podstawa. Oczywistym jest, że frajda z odkrywania i poznawania partnera jest bezdyskusyjna i nie wszystko da się, lub można przegadać.
Pozwolę sobie wyliczyć pozytywy poprawnej komunikacji:
- po pierwsze, pozwala nam to zaoszczędzić czas, który tracimy na domysły i zgadywanki
- po drugie, poznanie zdania partnera, świadczy o szacunku i chęci zrozumienia jego postawy, postępowania, poglądów. Jeśli w związku dzieje się źle, to zauważmy, że na zainteresowanie się problemem i chęć rozmowy o nim, agresywnie/negatywnie zareaguje tylko ten, kto ma coś na sumieniu, kto coś przeskrobał, i stara się ominąć temat szerokim łukiem.
- po trzecie, wyjście z inicjatywą tworzy nić porozumienia, na podstawie której pękają nawet najtwardsze sztuki. Jeśli ktoś jest całe życie introwertykiem, a ukochana osoba zainteresuje się jego bolączkami, które dostrzega w wyniku obserwacji, to może tym otworzyć pewne granice - co jak dla mnie, pozytywnie wpływa na zaufanie i poczucie bezpieczeństwa.
- po kolejne, w sprawach seksu na przykład - ani dziś, ani wcześniej, błądzenie w tej materii nie jest dla mnie atrakcyjne. Brak klarownego przekazu wobec partnerów sprowadził mnie do roli wyłącznie dającej rozkosz. Brak komunikacji z matką i autorytetami spowodował, że nie myślałam o sobie inaczej, brak komunikacji z kochankami/partnerami - spowodował, że nie wymagałam niczego ponadto co dostałam. Dopiero porozumienie się w tej sferze, mówienie jasno o pragnieniach, doprowadziło mnie na szczyt (orgazm).
Potrafię zrozumieć i uszanować niechęć do rozmawiania o czymś, pod warunkiem, że na dłuższą metę to nie zaważy na relacjach w związku.
Nie twierdzę, że to remedium - bo komunikację partnerską za pośrednictwem rozmowy winno się traktować nie jak lekarstwo, lecz jak wizytę u lekarza, który dopiero wybada o co chodzi i przepisze środek zaradczy...który albo pomoże, albo nie.
Jak miałam 20 lat, to sposobem było ultimatum, foch, groźba lub zwyczajne puszczenie w trąbę. Problemy zamiatało się pod dywan i przyklepywało stawiąc nań ciężki mebel.
A Wy - jak rozwiązujecie problemy w związku? Co pomaga Wam w komunikacji? I pytanie, na które trudno będzie odpowiedzieć, nie wgłębiając się w szczegóły konfliktu czy zagwozdki, ale - co robicie, gdy rozmowa nie skutkuje? Czy zdarzyło Wam się, że chcieliście o czymś porozmawiać, ale nie mieliście odwagi, temat spełzł na niczym, a z perspektywy czasu żałujecie, że partner nawet nie zauważył, iż coś Was trapi? Na ile oceniacie swoją spostrzegawczość i interpretację trosk/problemów/zagwozdek partnera - dobrze Wam idzie ocena sytuacji? A może żałujecie podjęcia jakiegoś tematu, bo zostaliście namówieni/zmuszeni do rozwiązania jakiego nie popieraliście, lub np wyśmiani?
Wiem, że dla wielu "rozmawianie o wszystkim", brzmi jak odzieranie z magii, relacji między kobietą a mężczyzną. Wzięłam jednak pod uwagę, iż rozmawiam z rozgarniętymi ludźmi ( ) , którzy problemy w związku definiują dojrzale i powyższej komunikacji nie traktują dosłownie i nie odnoszą do każdej sytuacji (np wyprysk na tyłku).
Od razu dodam, że jak dla mnie, wynika to akurat z częstotliwości powtarzania i sugerowania w kółko tej samej drogi innym, a nie z powodu zawodności metody - jak się czyta po raz tysięczny radę "pogadaj z nim", to faktycznie można ... Nie o tym jednak chcę "rozmawiać" (nomen omen ).
Zastanawiam się nad Waszymi drogami dochodzenia do kompromisu,wyjaśniania niesnasek lub zagadnień problematycznych, zgryzot lub rozterek. Nieważne jaki macie staż i czy w ogóle jesteście związani - teoretyczne rozważane też mogą być dobre.
Wyobrażam sobie ten temat, jako wątek zbiorczy dla wszystkich, którzy wyczerpali ich zdaniem możliwości na porozumienie i szukają innych dróg.
Wg mnie rozmowa to podstawa. Oczywistym jest, że frajda z odkrywania i poznawania partnera jest bezdyskusyjna i nie wszystko da się, lub można przegadać.
Pozwolę sobie wyliczyć pozytywy poprawnej komunikacji:
- po pierwsze, pozwala nam to zaoszczędzić czas, który tracimy na domysły i zgadywanki
- po drugie, poznanie zdania partnera, świadczy o szacunku i chęci zrozumienia jego postawy, postępowania, poglądów. Jeśli w związku dzieje się źle, to zauważmy, że na zainteresowanie się problemem i chęć rozmowy o nim, agresywnie/negatywnie zareaguje tylko ten, kto ma coś na sumieniu, kto coś przeskrobał, i stara się ominąć temat szerokim łukiem.
- po trzecie, wyjście z inicjatywą tworzy nić porozumienia, na podstawie której pękają nawet najtwardsze sztuki. Jeśli ktoś jest całe życie introwertykiem, a ukochana osoba zainteresuje się jego bolączkami, które dostrzega w wyniku obserwacji, to może tym otworzyć pewne granice - co jak dla mnie, pozytywnie wpływa na zaufanie i poczucie bezpieczeństwa.
- po kolejne, w sprawach seksu na przykład - ani dziś, ani wcześniej, błądzenie w tej materii nie jest dla mnie atrakcyjne. Brak klarownego przekazu wobec partnerów sprowadził mnie do roli wyłącznie dającej rozkosz. Brak komunikacji z matką i autorytetami spowodował, że nie myślałam o sobie inaczej, brak komunikacji z kochankami/partnerami - spowodował, że nie wymagałam niczego ponadto co dostałam. Dopiero porozumienie się w tej sferze, mówienie jasno o pragnieniach, doprowadziło mnie na szczyt (orgazm).
Potrafię zrozumieć i uszanować niechęć do rozmawiania o czymś, pod warunkiem, że na dłuższą metę to nie zaważy na relacjach w związku.
Nie twierdzę, że to remedium - bo komunikację partnerską za pośrednictwem rozmowy winno się traktować nie jak lekarstwo, lecz jak wizytę u lekarza, który dopiero wybada o co chodzi i przepisze środek zaradczy...który albo pomoże, albo nie.
Jak miałam 20 lat, to sposobem było ultimatum, foch, groźba lub zwyczajne puszczenie w trąbę. Problemy zamiatało się pod dywan i przyklepywało stawiąc nań ciężki mebel.
A Wy - jak rozwiązujecie problemy w związku? Co pomaga Wam w komunikacji? I pytanie, na które trudno będzie odpowiedzieć, nie wgłębiając się w szczegóły konfliktu czy zagwozdki, ale - co robicie, gdy rozmowa nie skutkuje? Czy zdarzyło Wam się, że chcieliście o czymś porozmawiać, ale nie mieliście odwagi, temat spełzł na niczym, a z perspektywy czasu żałujecie, że partner nawet nie zauważył, iż coś Was trapi? Na ile oceniacie swoją spostrzegawczość i interpretację trosk/problemów/zagwozdek partnera - dobrze Wam idzie ocena sytuacji? A może żałujecie podjęcia jakiegoś tematu, bo zostaliście namówieni/zmuszeni do rozwiązania jakiego nie popieraliście, lub np wyśmiani?
Wiem, że dla wielu "rozmawianie o wszystkim", brzmi jak odzieranie z magii, relacji między kobietą a mężczyzną. Wzięłam jednak pod uwagę, iż rozmawiam z rozgarniętymi ludźmi ( ) , którzy problemy w związku definiują dojrzale i powyższej komunikacji nie traktują dosłownie i nie odnoszą do każdej sytuacji (np wyprysk na tyłku).
Skomentuj