Temat bardziej uczuciowy i liczyłbym o szczere i poważne odpowiedzi,chociaż nie robię sobie wielkich nadziei-wszak to forum o ruchaniu-za przeproszeniem.
Temat dotyczy w jakiś sposób mnie.Zastanawiam się po prostu czy gdybym kogoś kochał to mogłoby to być jakimś celem samym w sobie,zabijałoby monotonię i nudę,łagodziłoby jakiś marazm i w końcu temperowało czy gasiło jakieś ambicje życiowe.Proszę o ustosunkowanie się w podpunktach:
1.Ta kwestia pewnie częściej dotyczy Kobiet,gdyż to one zazwyczaj gorzej znoszą samotność i decydują się na związek "byleby nie być samą".Nie chce nikogo oceniać ale czy może ktoś z was dokonał właśnie takiego wyboru? Czy Miłość można traktować jako kolejne prozaiczne uczucie,które powinno w końcu wystąpić? Czy skoro trzeba rano wstać do pracy i trzeba coś jeść to trzeba tech kochać i kogoś mieć? Czy szukanie w ten sposób miłości,na gwałt czy ze strachu przed samotnością nie jest w jakiś sposób niemoralne i fałszywe? Czy ktoś z was znalazł w ten sposób miłość i?
2.Czy miłość może jakoś ograniczyć monotonię ludzkiej egzystencji czy raczej nie ma na nią wpływu? czy jak kochamy to jest mniej nudno? lepiej znosimy życiowe porażki? łatwiej tłumimy niespełnione ambicje zostania znanym aktorem czy piosenkarzem? Czy miłość może w ogóle zablokować i zastąpić inne pragnienia? Czy można miłością tłumić w sobie jakieś inne dążenia i traktować to jako jakieś lekarstwo?
3.Jeżeli chodzi i wielkie życiowe ambicje to z moich obserwacji wynika,że jednak nie można kochać i jednocześnie być ambitnym.Jedno drugiemu przeszkadza,jedno z drugim się gryzie-stąd wielu artystów,aktorów,malarzy się rozwodzi czy ma zaledwie przelotne związki.Jakby miłość musiała temu ustąpić,jakby jedno uczucie musiało drugiemu ustąpić.Czy jest w tym jakaś prawidłowość?
4.Mój Ojciec wspominał,że dziadek był bardzo religijny i chciał zostać księdzem czy bodaj wstąpić do zakonu.Jednak warunkiem było wniesienie czegoś podobnego do wiana-trzeba było przeznaczyć na rzecz zakonu jakiś majątek-bodaj komplet pościeli,czy jakieś inne przedmioty(to były czasy powojenne).Niestety dziadek był ubogi i nie mógł nic zaoferować.Pewnie zgodnie z wytycznymi wiary,nie mogąc być księdzem,postanowił więc,że się ożeni i będzie miał dwójkę dzieci.I nie wiem jak traktować taką postawę-czy właśnie jako ucieczkę "w miłość" od porażki jaką była niemożność bycia duchownym? Jako gorzkie pogodzenie się z losem,że trzeba szukać spełnienia gdzie indziej? Czy w uciekaliście kiedyś "w miłość" od jakichś swoich problemów czy porażek życiowych?
Temat dotyczy w jakiś sposób mnie.Zastanawiam się po prostu czy gdybym kogoś kochał to mogłoby to być jakimś celem samym w sobie,zabijałoby monotonię i nudę,łagodziłoby jakiś marazm i w końcu temperowało czy gasiło jakieś ambicje życiowe.Proszę o ustosunkowanie się w podpunktach:
1.Ta kwestia pewnie częściej dotyczy Kobiet,gdyż to one zazwyczaj gorzej znoszą samotność i decydują się na związek "byleby nie być samą".Nie chce nikogo oceniać ale czy może ktoś z was dokonał właśnie takiego wyboru? Czy Miłość można traktować jako kolejne prozaiczne uczucie,które powinno w końcu wystąpić? Czy skoro trzeba rano wstać do pracy i trzeba coś jeść to trzeba tech kochać i kogoś mieć? Czy szukanie w ten sposób miłości,na gwałt czy ze strachu przed samotnością nie jest w jakiś sposób niemoralne i fałszywe? Czy ktoś z was znalazł w ten sposób miłość i?
2.Czy miłość może jakoś ograniczyć monotonię ludzkiej egzystencji czy raczej nie ma na nią wpływu? czy jak kochamy to jest mniej nudno? lepiej znosimy życiowe porażki? łatwiej tłumimy niespełnione ambicje zostania znanym aktorem czy piosenkarzem? Czy miłość może w ogóle zablokować i zastąpić inne pragnienia? Czy można miłością tłumić w sobie jakieś inne dążenia i traktować to jako jakieś lekarstwo?
3.Jeżeli chodzi i wielkie życiowe ambicje to z moich obserwacji wynika,że jednak nie można kochać i jednocześnie być ambitnym.Jedno drugiemu przeszkadza,jedno z drugim się gryzie-stąd wielu artystów,aktorów,malarzy się rozwodzi czy ma zaledwie przelotne związki.Jakby miłość musiała temu ustąpić,jakby jedno uczucie musiało drugiemu ustąpić.Czy jest w tym jakaś prawidłowość?
4.Mój Ojciec wspominał,że dziadek był bardzo religijny i chciał zostać księdzem czy bodaj wstąpić do zakonu.Jednak warunkiem było wniesienie czegoś podobnego do wiana-trzeba było przeznaczyć na rzecz zakonu jakiś majątek-bodaj komplet pościeli,czy jakieś inne przedmioty(to były czasy powojenne).Niestety dziadek był ubogi i nie mógł nic zaoferować.Pewnie zgodnie z wytycznymi wiary,nie mogąc być księdzem,postanowił więc,że się ożeni i będzie miał dwójkę dzieci.I nie wiem jak traktować taką postawę-czy właśnie jako ucieczkę "w miłość" od porażki jaką była niemożność bycia duchownym? Jako gorzkie pogodzenie się z losem,że trzeba szukać spełnienia gdzie indziej? Czy w uciekaliście kiedyś "w miłość" od jakichś swoich problemów czy porażek życiowych?
Skomentuj