Witajcie!
Jestem użytkownikiem tego forum od dłuższej chwili, ale do tej pory ograniczałem się do czytania. Niestety tak się zdarzyło, że potrzebuję opinii osób obiektywnych, bo totalnie się pogubiłem w tym wszystkim. Przygotujcie się na czytanie, bo będzie długo
Byłem w związku z dziewczyną przez prawie 11 lat. Poznaliśmy się w gimnazjum, a na koniec tejże szkoły zostaliśmy parą. Dla mnie był to pierwszy związek, a dla niej drugi choć ten pierwszy to była raczej młodzieńcza fascynacja. Jestem osobą o ciężkim charakterze, co wynika z trudnego dzieciństwa i z tego też powodu początki naszego związku były bardzo burzliwe... Z czasem ''dotarliśmy się'' i nasze życie toczyło się w miarę normalnie.
Zgrzyt, który istniał w naszym związku od praktycznie zawsze to była moja relacja z jej ojcem, który jest dość despotycznym charakterem, który w dodatku nie zdaje sobie z tego sprawy i uważa się za najcieplejszego człowieka pod słońcem. Lekko mówiąc - nie lubiliśmy się.
Prawie 4 lata temu wyjechałem za granicę do pracy. Nie wdając się w szczegóły dodam, że moja praca jest dość specyficzna i tuż po wyjeździe nie mieliśmy kontaktu przez prawie 3 miesiące - przetrwaliśmy to i nigdy nie zapomnę momentu, kiedy po tym czasie do niej zadzwoniłem i usłyszałem od niej ''Kocham Cię'' tym wzruszonym głosem... Po tych 3 miesiącach widzieliśmy się w miarę często, jak na związek który dzieliło ponad 2000km. Nasz związek przetrwał również inny bardzo trudny moment - mój dalszy wyjazd do pracy, bo tak się złożyło, że wysłano mnie do zupełnie innej strefy czasowej, więc kiedy ja budziłem się do pracy to ona akurat szła spać. Pisaliśmy jednak codziennie do siebie. W tym samym czasie ona znalazła pracę, w kraju w którym pracuję, ale niestety nie udało jej się utrzymać więc zdecydowaliśmy, że kończę swój kontrakt(który dostałem na 5 lat...) i wracam do Polski, a z zaoszczędzonych pieniędzy postaramy się urządzić życie od nowa. Tuż po powrocie do kraju moja dziewczyna znalazła mieszkanie w atrakcyjnej cenie, a że miała zaoszczędzone trochę grosza i jej rodzice zgodzili się pomóc w uzyskaniu kredytu to kupiła je. Tutaj następuje mój wewnętrzny zgrzyt ponieważ to mieszkanie znajduje się niemal 200m od domu jej rodziców, a ja nigdy nie chciałem umrzeć w odległości poniżej 10km od domu... Cóż, czego się nie robi dla miłości ? Pogodziłem się z tym faktem. Ustaliliśmy, że ona kupuje mieszkanie, a ja kupuję wyposażenie do niego, ale że mieszkanie to było w stanie surowym to trzeba je było wyremontować. Sam nie bardzo się znam na remontach i nie miałem na to czasu to zobowiązałem się do opłacenia fachowców, którzy się tym zajmą - niby wszystko ok i żyliśmy dalej.
Jakiś czas temu musiałem wyjechać ponownie na ''zlecenie'' przez które nie mieliśmy zbyt wiele kontaktu przez jakieś 3 tygodnie, a tak się złożyło, że moja nieobecność zbiegła się z pewnym traumatycznym wydarzeniem w życiu mojej dziewczyny, o którym ona nawet nie chciała mi powiedzieć. Dowiedziałem się dopiero, kiedy po dłuższej rozmowie wyczułem, że ''coś jest nie tak'' - wtedy też się przyznała.
W zeszłe wakacje wyznałem swojej dziewczynie, że nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie miałem do nich podejścia, ich obecność mnie irytuje i nie sądzę, że mógłbym być dobrym ojcem. Dziewczyna niby popierała moje zdanie, ale z miesiąc temu wyznała mi, że moja deklaracja ciągle nie daje jej spokoju, a ona jednak chciałaby mieć dzieci...
W moim mniemaniu odezwał się w niej instynkt macierzyński, bo wiele jej koleżanek albo jest w ciąży albo niedawno urodziły. Stwierdziłem, że w takim razie musi się zastanowić czy woli być moją kobietą czy matką, bo ja nie chciałbym żeby kiedyś uznała, że zmarnowałem jej życie.
I tutaj pojawia się moment, w którym gubię się w całej sytuacji...
Rozmawiałem ze swoją dziewczyną regularnie przez dwa tygodnie od tej deklaracji, a ona nie dawała mi żadnego sygnału, że coś jest nie tak. Rozmawialiśmy, śmialiśmy i wszystko było tak jak zawsze. Aż pewnego dnia tuż przed rozpoczęciem pracy dostaję na GG(!) wiadomość, że ona chce mieć dzieci, ja ich nie chcę i to oznacza koniec...
Natychmiast do niej zadzwoniłem, chciałem dowiedzieć się o co chodzi, ale dziewczyna dawała mi szczątkowe odpowiedzi i deklarację, że juz mnie nie kocha, więc pożegnałem się z nią. W tym momencie ona spanikowała i zaczęła do mnie wydzwaniać, pisać na maila, fejsa i gg żebym odebrał telefon na co nie miałem ochoty... W końcu jednak uległem i odebrałem. Dziewczyna stwierdziła, że wymusiłem na niej deklarację, że mnie nie kocha, a tak naprawdę ciągle mnie kocha i musi sobie to przemyśleć.
Wtedy też wybłagałem w swojej pracy tygodniowy urlop i przyleciałem do Polski bez zapowiedzi, bo podejrzewałem, że moja dziewczyna najzwyczajniej mnie zdradza... Kiedy przyjechałem, co prawda nie zastałem żadnego faceta w mieszkaniu, ale ona przywitała mnie tak chłodno i bez emocji, że chyba nigdy w życiu takiej jej nie widziałem... Kot ucieszył się bardziej na mój widok niż ona...
Pogadaliśmy, wyjaśniliśmy parę rzeczy i dziewczyna chwilowo była za tym, żeby spróbować jeszcze raz. Mniej więcej do południa następnego dnia, kiedy stwierdziła, że nie czuje żadnych emocji, nie cieszy się z mojej obecności i to chyba koniec. Po kolejnej rozmowie zauważyłem, że moja dziewczyna zaczęła wspominać złe chwile w naszym związku, nie skupiała się na tych dobrych, których było o wiele więcej i wytykała mi wszystkie moje wady w tym m.in moje relacje z jej ojcem, ''bo ty nie remontujesz mieszkania, a chłopak X wszystko sam robił'' i moją aspołeczność(to akurat prawda, że z natury jestem samotnikiem).
Po tej rozmowie uprawialiśmy seks - jeden z lepszych, jakie w ogóle ostatnio mieliśmy albowiem moja dziewczyna od dłuższego czasu borykała się z różnego rodzaju infekcjami pochwy i grzybicami za co również obwiniła mnie(co jest akurat nieprawdą...). Po wszystkim zapytałem czy to było ''dymanie na pożegnanie'' na co ona odpowiedziała, że ''ona nie jest z takich''. Cóż, ucieszyłem się, poszliśmy spać, a następnego ranka moja dziewczyna poszła do pracy. Po kilku godzinach kolejna wiadomość: ''Nic nie czuję, nie tęsknię, chcę sobie znaleźć kogoś nowego(!), to koniec''. Postanowiłem więc spakować swoje rzeczy i wynieść się do hotelu, ale kiedy ona wróciła z pracy poniosły mnie emocje - prosiłem, błagałem i ogólnie zrobiło się bardzo kwaśnie. Z jej strony natomiast dostałem kompletną apatię - zero emocji.
Resztę swojego ''urlopu'' spędziłem w hotelu pijąc na umór i zastanawiając się co będzie... W tym czasie ona prowadziła normalne życie - pracowała, spotykała się ze znajomymi i nie dostałem od niej żadnej wiadomości z jej inicjatywy. Nawet kiedy wyjeżdżałem nie chciała się ze mną spotkać tylko poszła do koleżanki...
Od tego momentu minął tydzień - parę razy próbowałem nawiązać kontakt, ale bezskutecznie - otrzymywałem oschłe odpowiedzi i stała dla mnie tak obca, że nawet kiedy byliśmy tylko znajomymi w gimnazjum nie było między nami takiego lodu... Zaproponowałem żebyśmy spędzili mój przyszły urlop razem i spróbowali naprawić szkody - otrzymałem odpowiedź, że nie ma ochoty spędzać ze mną urlopu.
To koniec tej historii. Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca i pomoże mi zrozumieć, co się tutaj stało, bo ja nie mam kompletnie pojęcia. Kocham swoją dziewczynę, wiem że to ta jedyna i byłem z nią pomimo jej uporczywych wad, które zaakceptowałem z miłości. Miałem wracać do Polski dla niej, a w tym kraju czeka mnie niepewna przyszłość tak jak przed wyjazdem. Po tym jak przyjechałem rozmawialiśmy m.in o dzieciach i postanowiłem zmienić swoje podejście w tym temacie i zgodzić się na nie.
Do Polski miałem wracać za 1,5 roku, a w te wakacje planowałem jej się oświadczyć. Po całym tym syfie, który udało nam się przejść wszystko posypało się na ''ostatniej prostej'', a w dodatku dziewczyna nie widzi problemu, że zerwała ze mną po niemal 11 latach przez gg ''bo jesteś daleko''(tak jakby telefony nie istniały). Po jej zachowaniu zacząłem wręcz podejrzewać początki depresji, ale ona stwierdziła że nie chce mojej pomocy i mam po prostu dać jej spokój.
Złamała mi serce(była jedyną osobą w moim życiu, którą kochałem i której ufałem...), wywróciła nie tylko swoje życie do góry nogami, ale również i moje, a co jest w tym wszystkim najgorsze ? Że nic z tego nie rozumiem...
Jestem użytkownikiem tego forum od dłuższej chwili, ale do tej pory ograniczałem się do czytania. Niestety tak się zdarzyło, że potrzebuję opinii osób obiektywnych, bo totalnie się pogubiłem w tym wszystkim. Przygotujcie się na czytanie, bo będzie długo
Byłem w związku z dziewczyną przez prawie 11 lat. Poznaliśmy się w gimnazjum, a na koniec tejże szkoły zostaliśmy parą. Dla mnie był to pierwszy związek, a dla niej drugi choć ten pierwszy to była raczej młodzieńcza fascynacja. Jestem osobą o ciężkim charakterze, co wynika z trudnego dzieciństwa i z tego też powodu początki naszego związku były bardzo burzliwe... Z czasem ''dotarliśmy się'' i nasze życie toczyło się w miarę normalnie.
Zgrzyt, który istniał w naszym związku od praktycznie zawsze to była moja relacja z jej ojcem, który jest dość despotycznym charakterem, który w dodatku nie zdaje sobie z tego sprawy i uważa się za najcieplejszego człowieka pod słońcem. Lekko mówiąc - nie lubiliśmy się.
Prawie 4 lata temu wyjechałem za granicę do pracy. Nie wdając się w szczegóły dodam, że moja praca jest dość specyficzna i tuż po wyjeździe nie mieliśmy kontaktu przez prawie 3 miesiące - przetrwaliśmy to i nigdy nie zapomnę momentu, kiedy po tym czasie do niej zadzwoniłem i usłyszałem od niej ''Kocham Cię'' tym wzruszonym głosem... Po tych 3 miesiącach widzieliśmy się w miarę często, jak na związek który dzieliło ponad 2000km. Nasz związek przetrwał również inny bardzo trudny moment - mój dalszy wyjazd do pracy, bo tak się złożyło, że wysłano mnie do zupełnie innej strefy czasowej, więc kiedy ja budziłem się do pracy to ona akurat szła spać. Pisaliśmy jednak codziennie do siebie. W tym samym czasie ona znalazła pracę, w kraju w którym pracuję, ale niestety nie udało jej się utrzymać więc zdecydowaliśmy, że kończę swój kontrakt(który dostałem na 5 lat...) i wracam do Polski, a z zaoszczędzonych pieniędzy postaramy się urządzić życie od nowa. Tuż po powrocie do kraju moja dziewczyna znalazła mieszkanie w atrakcyjnej cenie, a że miała zaoszczędzone trochę grosza i jej rodzice zgodzili się pomóc w uzyskaniu kredytu to kupiła je. Tutaj następuje mój wewnętrzny zgrzyt ponieważ to mieszkanie znajduje się niemal 200m od domu jej rodziców, a ja nigdy nie chciałem umrzeć w odległości poniżej 10km od domu... Cóż, czego się nie robi dla miłości ? Pogodziłem się z tym faktem. Ustaliliśmy, że ona kupuje mieszkanie, a ja kupuję wyposażenie do niego, ale że mieszkanie to było w stanie surowym to trzeba je było wyremontować. Sam nie bardzo się znam na remontach i nie miałem na to czasu to zobowiązałem się do opłacenia fachowców, którzy się tym zajmą - niby wszystko ok i żyliśmy dalej.
Jakiś czas temu musiałem wyjechać ponownie na ''zlecenie'' przez które nie mieliśmy zbyt wiele kontaktu przez jakieś 3 tygodnie, a tak się złożyło, że moja nieobecność zbiegła się z pewnym traumatycznym wydarzeniem w życiu mojej dziewczyny, o którym ona nawet nie chciała mi powiedzieć. Dowiedziałem się dopiero, kiedy po dłuższej rozmowie wyczułem, że ''coś jest nie tak'' - wtedy też się przyznała.
W zeszłe wakacje wyznałem swojej dziewczynie, że nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie miałem do nich podejścia, ich obecność mnie irytuje i nie sądzę, że mógłbym być dobrym ojcem. Dziewczyna niby popierała moje zdanie, ale z miesiąc temu wyznała mi, że moja deklaracja ciągle nie daje jej spokoju, a ona jednak chciałaby mieć dzieci...
W moim mniemaniu odezwał się w niej instynkt macierzyński, bo wiele jej koleżanek albo jest w ciąży albo niedawno urodziły. Stwierdziłem, że w takim razie musi się zastanowić czy woli być moją kobietą czy matką, bo ja nie chciałbym żeby kiedyś uznała, że zmarnowałem jej życie.
I tutaj pojawia się moment, w którym gubię się w całej sytuacji...
Rozmawiałem ze swoją dziewczyną regularnie przez dwa tygodnie od tej deklaracji, a ona nie dawała mi żadnego sygnału, że coś jest nie tak. Rozmawialiśmy, śmialiśmy i wszystko było tak jak zawsze. Aż pewnego dnia tuż przed rozpoczęciem pracy dostaję na GG(!) wiadomość, że ona chce mieć dzieci, ja ich nie chcę i to oznacza koniec...
Natychmiast do niej zadzwoniłem, chciałem dowiedzieć się o co chodzi, ale dziewczyna dawała mi szczątkowe odpowiedzi i deklarację, że juz mnie nie kocha, więc pożegnałem się z nią. W tym momencie ona spanikowała i zaczęła do mnie wydzwaniać, pisać na maila, fejsa i gg żebym odebrał telefon na co nie miałem ochoty... W końcu jednak uległem i odebrałem. Dziewczyna stwierdziła, że wymusiłem na niej deklarację, że mnie nie kocha, a tak naprawdę ciągle mnie kocha i musi sobie to przemyśleć.
Wtedy też wybłagałem w swojej pracy tygodniowy urlop i przyleciałem do Polski bez zapowiedzi, bo podejrzewałem, że moja dziewczyna najzwyczajniej mnie zdradza... Kiedy przyjechałem, co prawda nie zastałem żadnego faceta w mieszkaniu, ale ona przywitała mnie tak chłodno i bez emocji, że chyba nigdy w życiu takiej jej nie widziałem... Kot ucieszył się bardziej na mój widok niż ona...
Pogadaliśmy, wyjaśniliśmy parę rzeczy i dziewczyna chwilowo była za tym, żeby spróbować jeszcze raz. Mniej więcej do południa następnego dnia, kiedy stwierdziła, że nie czuje żadnych emocji, nie cieszy się z mojej obecności i to chyba koniec. Po kolejnej rozmowie zauważyłem, że moja dziewczyna zaczęła wspominać złe chwile w naszym związku, nie skupiała się na tych dobrych, których było o wiele więcej i wytykała mi wszystkie moje wady w tym m.in moje relacje z jej ojcem, ''bo ty nie remontujesz mieszkania, a chłopak X wszystko sam robił'' i moją aspołeczność(to akurat prawda, że z natury jestem samotnikiem).
Po tej rozmowie uprawialiśmy seks - jeden z lepszych, jakie w ogóle ostatnio mieliśmy albowiem moja dziewczyna od dłuższego czasu borykała się z różnego rodzaju infekcjami pochwy i grzybicami za co również obwiniła mnie(co jest akurat nieprawdą...). Po wszystkim zapytałem czy to było ''dymanie na pożegnanie'' na co ona odpowiedziała, że ''ona nie jest z takich''. Cóż, ucieszyłem się, poszliśmy spać, a następnego ranka moja dziewczyna poszła do pracy. Po kilku godzinach kolejna wiadomość: ''Nic nie czuję, nie tęsknię, chcę sobie znaleźć kogoś nowego(!), to koniec''. Postanowiłem więc spakować swoje rzeczy i wynieść się do hotelu, ale kiedy ona wróciła z pracy poniosły mnie emocje - prosiłem, błagałem i ogólnie zrobiło się bardzo kwaśnie. Z jej strony natomiast dostałem kompletną apatię - zero emocji.
Resztę swojego ''urlopu'' spędziłem w hotelu pijąc na umór i zastanawiając się co będzie... W tym czasie ona prowadziła normalne życie - pracowała, spotykała się ze znajomymi i nie dostałem od niej żadnej wiadomości z jej inicjatywy. Nawet kiedy wyjeżdżałem nie chciała się ze mną spotkać tylko poszła do koleżanki...
Od tego momentu minął tydzień - parę razy próbowałem nawiązać kontakt, ale bezskutecznie - otrzymywałem oschłe odpowiedzi i stała dla mnie tak obca, że nawet kiedy byliśmy tylko znajomymi w gimnazjum nie było między nami takiego lodu... Zaproponowałem żebyśmy spędzili mój przyszły urlop razem i spróbowali naprawić szkody - otrzymałem odpowiedź, że nie ma ochoty spędzać ze mną urlopu.
To koniec tej historii. Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca i pomoże mi zrozumieć, co się tutaj stało, bo ja nie mam kompletnie pojęcia. Kocham swoją dziewczynę, wiem że to ta jedyna i byłem z nią pomimo jej uporczywych wad, które zaakceptowałem z miłości. Miałem wracać do Polski dla niej, a w tym kraju czeka mnie niepewna przyszłość tak jak przed wyjazdem. Po tym jak przyjechałem rozmawialiśmy m.in o dzieciach i postanowiłem zmienić swoje podejście w tym temacie i zgodzić się na nie.
Do Polski miałem wracać za 1,5 roku, a w te wakacje planowałem jej się oświadczyć. Po całym tym syfie, który udało nam się przejść wszystko posypało się na ''ostatniej prostej'', a w dodatku dziewczyna nie widzi problemu, że zerwała ze mną po niemal 11 latach przez gg ''bo jesteś daleko''(tak jakby telefony nie istniały). Po jej zachowaniu zacząłem wręcz podejrzewać początki depresji, ale ona stwierdziła że nie chce mojej pomocy i mam po prostu dać jej spokój.
Złamała mi serce(była jedyną osobą w moim życiu, którą kochałem i której ufałem...), wywróciła nie tylko swoje życie do góry nogami, ale również i moje, a co jest w tym wszystkim najgorsze ? Że nic z tego nie rozumiem...
Skomentuj