Dobry.
No i nie wiem, jak mam ten problem dobrze opisać - jest nam razem dobrze. Niestety, związek na odległość - bywamy u siebie raz na tydzień, zwykle zamykamy się przed światem, chodzimy na spacery, kochamy się. Kochamy dużo i nasz seks jest po prostu wspaniały. Jest też różnica wieku, ona ma 19 lat, ja 25 - ale to ogarnięta dziewczyna. Życiowo, bardzo dojrzała... chociaż dostrzegam to, że nie przeżyła paru istotnych rzeczy. Nigdy nie mieszkała sama i nie pracowała na życie (ja mieszkam sam od 18 roku życia), nie wie, jak to jest. Ale ma wyobrażenia - i tu pojawia się problem.
Przeprowadzam się właśnie do lepszego mieszkania, ale to, w którym byłem dotychczas... jest bardzo ok cenowo, w centrum miasta, no, ale ma na przykład popękane ściany. I głupio przyznać, ale mamy mysz. Cwana jest, omija pułapki. Ona? Z jednej strony jej to przeszkadzało, z drugiej zanosiła myszce chleb pod norkę (norkę zatkałem).
Ale do rzeczy. Mam z nią pewien problem. Jest bardzo... hmm... stanowcza. Lubi się rządzić. A ja nie lubię być rządzony, nie w stopniu, co mam na siebie ubierać, czy z jakimi kolegami się spotykać. To już omówiliśmy. Trochę było fochów, ale jakoś przeszło.
To, co się nie zmienia od miesięcy, to podejście do tego, co robię "z życiem". Pracuję w muzeum, to nie jest zbyt dobra kasa (2k minus podatek na rękę), ale przynajmniej umowa o pracę. Niemniej, szukam lepszej pracy - tyle, że mogę to robić z pewnym komfortem psychicznym. Oprócz tego zajmuję się popkulturą - piszę o grach, filmach, książkach. Jestem też pisarzem, książkę wydaję, opowiadania od jakichś pięciu lat. Nie jest to "samowydawanie", tylko normalne wydawnictwa.
No i, otóż, słuchajcie - to są "głupoty". To, że oglądam YT, zajmuję się grami (czasem pogram, ale szczęśliwe czasy, kiedy mogłem w grze siedzieć więcej, niż 2-3 godziny minęły bezpowrotnie, raczej to jest ok 5-6 godzin tygodniowo), czytam książki, pisma, popularyzuję kulturę. Takie rzeczy.
Dla niej to są głupoty. Ona sobie nie wyobraża, jak możemy kiedyś zbudować rodzinę, jeżeli się zajmuję głupotami. Jeżeli cenny czas, poza przeznaczaniem go na nią i pracę, przeznaczam na jakieś głupoty. Próbowałem z nią o tym pogadać, ale... trochę dziwnie to wygląda, bo ilekroć leżymy i próbuję jej opowiedzieć, czym to wszystko dla mnie jest (piszę od 8 roku życia) - wydaje się, jakby przestawała kontaktować. Zwiesza się. Patrzy w przestrzeń i potem się pyta, czy coś mówiłem.
No i tak. Z jednej strony trochę lipa, z drugiej... zaangażowałem się. Naprawdę, prócz tego żyje się nam świetnie. To dobry związek i dobra kobieta. Ale jeśli zapytalibyście mnie, czy, gdyby mi kazała przestać pisać, to bym to zrobił, odpowiedziałbym, że nie ma prawa mi kazać czegoś takiego. Podobnie, jak nie ma prawa mi mówić, kogo mam nazywać przyjacielem, a kogo nie.
Zastanawiam się tylko, jak to rozwiązać? Nie chcę jej skreślać. Nie wyobrażam sobie. Ale nie mogę z nią dojść do porozumienia żadnego - kompromisu. To strasznie głupia sytuacja. Nie wiem, co z tym zrobić.
No i nie wiem, jak mam ten problem dobrze opisać - jest nam razem dobrze. Niestety, związek na odległość - bywamy u siebie raz na tydzień, zwykle zamykamy się przed światem, chodzimy na spacery, kochamy się. Kochamy dużo i nasz seks jest po prostu wspaniały. Jest też różnica wieku, ona ma 19 lat, ja 25 - ale to ogarnięta dziewczyna. Życiowo, bardzo dojrzała... chociaż dostrzegam to, że nie przeżyła paru istotnych rzeczy. Nigdy nie mieszkała sama i nie pracowała na życie (ja mieszkam sam od 18 roku życia), nie wie, jak to jest. Ale ma wyobrażenia - i tu pojawia się problem.
Przeprowadzam się właśnie do lepszego mieszkania, ale to, w którym byłem dotychczas... jest bardzo ok cenowo, w centrum miasta, no, ale ma na przykład popękane ściany. I głupio przyznać, ale mamy mysz. Cwana jest, omija pułapki. Ona? Z jednej strony jej to przeszkadzało, z drugiej zanosiła myszce chleb pod norkę (norkę zatkałem).
Ale do rzeczy. Mam z nią pewien problem. Jest bardzo... hmm... stanowcza. Lubi się rządzić. A ja nie lubię być rządzony, nie w stopniu, co mam na siebie ubierać, czy z jakimi kolegami się spotykać. To już omówiliśmy. Trochę było fochów, ale jakoś przeszło.
To, co się nie zmienia od miesięcy, to podejście do tego, co robię "z życiem". Pracuję w muzeum, to nie jest zbyt dobra kasa (2k minus podatek na rękę), ale przynajmniej umowa o pracę. Niemniej, szukam lepszej pracy - tyle, że mogę to robić z pewnym komfortem psychicznym. Oprócz tego zajmuję się popkulturą - piszę o grach, filmach, książkach. Jestem też pisarzem, książkę wydaję, opowiadania od jakichś pięciu lat. Nie jest to "samowydawanie", tylko normalne wydawnictwa.
No i, otóż, słuchajcie - to są "głupoty". To, że oglądam YT, zajmuję się grami (czasem pogram, ale szczęśliwe czasy, kiedy mogłem w grze siedzieć więcej, niż 2-3 godziny minęły bezpowrotnie, raczej to jest ok 5-6 godzin tygodniowo), czytam książki, pisma, popularyzuję kulturę. Takie rzeczy.
Dla niej to są głupoty. Ona sobie nie wyobraża, jak możemy kiedyś zbudować rodzinę, jeżeli się zajmuję głupotami. Jeżeli cenny czas, poza przeznaczaniem go na nią i pracę, przeznaczam na jakieś głupoty. Próbowałem z nią o tym pogadać, ale... trochę dziwnie to wygląda, bo ilekroć leżymy i próbuję jej opowiedzieć, czym to wszystko dla mnie jest (piszę od 8 roku życia) - wydaje się, jakby przestawała kontaktować. Zwiesza się. Patrzy w przestrzeń i potem się pyta, czy coś mówiłem.
No i tak. Z jednej strony trochę lipa, z drugiej... zaangażowałem się. Naprawdę, prócz tego żyje się nam świetnie. To dobry związek i dobra kobieta. Ale jeśli zapytalibyście mnie, czy, gdyby mi kazała przestać pisać, to bym to zrobił, odpowiedziałbym, że nie ma prawa mi kazać czegoś takiego. Podobnie, jak nie ma prawa mi mówić, kogo mam nazywać przyjacielem, a kogo nie.
Zastanawiam się tylko, jak to rozwiązać? Nie chcę jej skreślać. Nie wyobrażam sobie. Ale nie mogę z nią dojść do porozumienia żadnego - kompromisu. To strasznie głupia sytuacja. Nie wiem, co z tym zrobić.
Skomentuj