Otóż mam taki problem.
Jestem w związku z dziewczyną, przy której rzadko czuję się dobrze. Czuję się przy niej skrępowany i nie swój. Podkreślmy, że rzadko czuję się skrępowany i nie swój, są to mi uczucia dość obce, na co dzień jest rozluźniony i czujący się dobrze w kontaktach międzyludzkich.
Czuję, że nie mamy o czym rozmawiać i rozmowa zawsze schodzi na tematy bardzo przyziemne, takie, które interesują chyba tylko ją.
Żyjemy w różnych światach i nasze spojrzenia na sprawy są tak diametralnie różne, że nie sposób jest się ze sobą porozumieć.
Do tego bardzo kiepsko wychodzi jej słuchanie. Gdy coś mówię, ona tylko czeka, żeby powiedzieć coś swojego, często wchodząc mi w słowo, zanim w ogóle mam okazję skończyć zdanie.
Ciągle spotykam się z oczekiwaniami wobec mnie, jaki to ja niby powinienem być według niej. Oczekiwania są oczywiście naturalne, jednak te jej są wzięte z kosmosu- mówi, że powinienem sobie ułożyć życie, na co ja odpowiadam jej, że moje życie jest ułożone w taki sposób, jak chciałem je sobie ułożyć. W odpowiedzi słyszę, że wcale nie jest ułożone, bo ułożone życie to takie, takie, takie i takie, a moje jest inne, co znaczy, że jest nieułożone. I tak ze wszystkim. Mówi, że jestem nieprzewidywalny, na co odpowiadam jej, że dla osób które mnie znają jestem jak najbardziej przewidywalny. Wtedy znowu, przewidywalny to taki, taki, taki a taki a ja jestem inny, nie pasuje do jej definicji przewidywalności, więc jestem nieprzewidywalny
Posądzany jestem o brak troski wobec niej. Może i faktycznie, mało troszczę się jej problemami, ale to dlatego, że dla mnie jej zajmujące ją w całości problemy wydają mi się dość błahe i łatwe do rozwiązania. Mówię jej, że gdy ma jakiś problem, może ze mną porozmawiać, bo to potrafię zaradzić na cudze problemy. Ona jednak chyba oczekuje, że rozwiążę jej problemy za nią. Ostatnio usłyszałem, że powinienem troszczyć się o jej przyszłość znajdując dobrze płatną pracę, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Faktycznie, jestem obecnie bezrobotny, jednak aktywnie działam, aby ten stan rzeczy uległ zmianie. Ona wie o moich staraniach w celu znalezienia pracy. Jednak mimo to postanawia wylać na mnie swoje obawy o swoją przyszłość finansową. To wszystko pod płaszczykiem tego, że z związku dwójka ludzi troszczy się o siebie.
Nie ma w tym wszystkim miejsca dla mnie, powinienem być taki, jaki według niej powinienem być, nie taki, jaki ja sam mogę być.
Nie czuję się w takim związku dobrze. Czuję się duszony jej obecnością.
Natomiast zawsze gdy się spotkamy całość jakoś rozchodzi się po kościach, nie decyduje się na powiedzenie, że mam już tego dość. Ostatnio napisałem jej list (w rozmowie nie mógłbym powiedzieć wszystkiego co chcę, bo zaraz by mi weszła w słowo), w którym napisałem jej o niepasujących mi rzeczach i że nie wiem co dalej. W odpowiedzi dowiedziałem się, że mogę do niej przyjechać. Nie odniosła się nawet do listu. Nie przyjechałem. Następnego dnia przyjechała do mnie. Pierwsze co usłyszałem, to że przez mój list jest teraz zestresowana (ciągle to słyszę) i że to moja wina. Zaraz potem, że ona musi to przemyśleć, bo nie potrafi podejmować takich decyzji szybko.
Powiedzcie mi co o tym sądzicie. Czy warto być z osobą, z którą tylko momentami czuję się dobrze i od której słyszę tylko litanię niespełnialnych oczekiwań i wyrzutów?
Mam nawet wątpliwości, czy w ogóle ją kocham. Faktycznie, powiedziałem to kilkukrotnie, gdy akurat byłem w dobrym nastroju, jednak gdy tak spoglądam w siebie, nie jestem tego pewien. W zasadzie w to wątpię.
Czy sądzicie, że ciągnięcie tego ma jakikolwiek sens? Czuję, że odchodząc od niej niczego bym nie stracił.
Tak trochę sam sobie odpowiadam na moje wątpliwości pisząc coraz więcej, ale mimo to wątek zamieszczę, może dostanę w odpowiedzi jakąś światłą i bystrą radę jak powinienem to rozwiązać
Jestem w związku z dziewczyną, przy której rzadko czuję się dobrze. Czuję się przy niej skrępowany i nie swój. Podkreślmy, że rzadko czuję się skrępowany i nie swój, są to mi uczucia dość obce, na co dzień jest rozluźniony i czujący się dobrze w kontaktach międzyludzkich.
Czuję, że nie mamy o czym rozmawiać i rozmowa zawsze schodzi na tematy bardzo przyziemne, takie, które interesują chyba tylko ją.
Żyjemy w różnych światach i nasze spojrzenia na sprawy są tak diametralnie różne, że nie sposób jest się ze sobą porozumieć.
Do tego bardzo kiepsko wychodzi jej słuchanie. Gdy coś mówię, ona tylko czeka, żeby powiedzieć coś swojego, często wchodząc mi w słowo, zanim w ogóle mam okazję skończyć zdanie.
Ciągle spotykam się z oczekiwaniami wobec mnie, jaki to ja niby powinienem być według niej. Oczekiwania są oczywiście naturalne, jednak te jej są wzięte z kosmosu- mówi, że powinienem sobie ułożyć życie, na co ja odpowiadam jej, że moje życie jest ułożone w taki sposób, jak chciałem je sobie ułożyć. W odpowiedzi słyszę, że wcale nie jest ułożone, bo ułożone życie to takie, takie, takie i takie, a moje jest inne, co znaczy, że jest nieułożone. I tak ze wszystkim. Mówi, że jestem nieprzewidywalny, na co odpowiadam jej, że dla osób które mnie znają jestem jak najbardziej przewidywalny. Wtedy znowu, przewidywalny to taki, taki, taki a taki a ja jestem inny, nie pasuje do jej definicji przewidywalności, więc jestem nieprzewidywalny
Posądzany jestem o brak troski wobec niej. Może i faktycznie, mało troszczę się jej problemami, ale to dlatego, że dla mnie jej zajmujące ją w całości problemy wydają mi się dość błahe i łatwe do rozwiązania. Mówię jej, że gdy ma jakiś problem, może ze mną porozmawiać, bo to potrafię zaradzić na cudze problemy. Ona jednak chyba oczekuje, że rozwiążę jej problemy za nią. Ostatnio usłyszałem, że powinienem troszczyć się o jej przyszłość znajdując dobrze płatną pracę, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Faktycznie, jestem obecnie bezrobotny, jednak aktywnie działam, aby ten stan rzeczy uległ zmianie. Ona wie o moich staraniach w celu znalezienia pracy. Jednak mimo to postanawia wylać na mnie swoje obawy o swoją przyszłość finansową. To wszystko pod płaszczykiem tego, że z związku dwójka ludzi troszczy się o siebie.
Nie ma w tym wszystkim miejsca dla mnie, powinienem być taki, jaki według niej powinienem być, nie taki, jaki ja sam mogę być.
Nie czuję się w takim związku dobrze. Czuję się duszony jej obecnością.
Natomiast zawsze gdy się spotkamy całość jakoś rozchodzi się po kościach, nie decyduje się na powiedzenie, że mam już tego dość. Ostatnio napisałem jej list (w rozmowie nie mógłbym powiedzieć wszystkiego co chcę, bo zaraz by mi weszła w słowo), w którym napisałem jej o niepasujących mi rzeczach i że nie wiem co dalej. W odpowiedzi dowiedziałem się, że mogę do niej przyjechać. Nie odniosła się nawet do listu. Nie przyjechałem. Następnego dnia przyjechała do mnie. Pierwsze co usłyszałem, to że przez mój list jest teraz zestresowana (ciągle to słyszę) i że to moja wina. Zaraz potem, że ona musi to przemyśleć, bo nie potrafi podejmować takich decyzji szybko.
Powiedzcie mi co o tym sądzicie. Czy warto być z osobą, z którą tylko momentami czuję się dobrze i od której słyszę tylko litanię niespełnialnych oczekiwań i wyrzutów?
Mam nawet wątpliwości, czy w ogóle ją kocham. Faktycznie, powiedziałem to kilkukrotnie, gdy akurat byłem w dobrym nastroju, jednak gdy tak spoglądam w siebie, nie jestem tego pewien. W zasadzie w to wątpię.
Czy sądzicie, że ciągnięcie tego ma jakikolwiek sens? Czuję, że odchodząc od niej niczego bym nie stracił.
Tak trochę sam sobie odpowiadam na moje wątpliwości pisząc coraz więcej, ale mimo to wątek zamieszczę, może dostanę w odpowiedzi jakąś światłą i bystrą radę jak powinienem to rozwiązać
Skomentuj