W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Wyspa Rozkoszy

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • Boski123
    Ocieracz
    • Mar 2012
    • 128

    Wyspa Rozkoszy

    Dziś jest najgorszy dzień mojego życia. Najgorszy, bo to właśnie dziś za karę mam przeżyć samotną szkołę przetrwania. Potworne. Nigdy nie lubiłem samotnych wypadów. Jedynym pocieszeniem było dla mnie to, że na szkole przetrwania dobiera się ludzi w grupy, zwykle nie większe niż trzy osoby, które później spędzają wspólnie miesiąc, żyjąc na łonie natury. Żywią się trawą, korzonkami i takie tam podobne pierdoły. Oczywiście nie ogłupiałem, żeby zajadać zielsko! Musiałem więc poczynić pewne przygotowania.
    Mogliśmy ze sobą zabrać maksymalnie dwie torby. Jak na miesiąc życia z dala od cywilizacji nie jest to wcale ogromna ilość. Postanowiłem jednak przechytrzyć przepisy organizatorów. Wybrałem dwie największe torby, jakie udało mi się znaleźć i rozpocząłem ładowanie całego sprzętu. Żel pod prysznic, dezodorant, krem do golenia itp. Później przykryłem to wszystko ciuchami, które zajęły znacznie więcej miejsca niż się spodziewałem. Tylko niezbędne rzeczy. Nie spakowałem nawet bielizny, myśląc, że i tak nie będzie mi potrzebna. W końcu na łonie natury najlepiej wygląda się tak, jak mnie stworzono. Bez zbędnego obciążenia.
    W ten sposób pierwsza torba została całkowicie załadowana po brzegi.
    Czas najwyższy zapakować drugą. Plan był taki: na dno miałem położyć moje gazety, które miały usztywnić torbę i zamaskować to, co będzie nad nimi. Nie obyło się bez albumu z ładnymi chłopakami. Następnie zacząłem układać stosy konserw i innych zapasów, które miały wystarczyć mi na te trzydzieści dni. Na wierzchu, tak w razie czego, położyłem jeszcze parę ciuchów, między które włożyłem pudełko prezerwatyw. Teraz nikt nie mógł się niczego domyśleć, że to nie natura będzie mnie karmić.
    Przynajmniej z tego powodu mogłem być zadowolony. Nie pozostawało nic innego, jak tylko jechać.
    Podróż trwała cały dzień. Nie wiem, którędy jechałem, bo całą drogę przespałem i, szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodziło. Na samą myśl, że będę musiał spędzić miesiąc na odludziu, robiło mi się niedobrze.
    Podróż na szczęście, albo na nieszczęście, już się kończyła. Dojeżdżaliśmy do ośrodka, gdzie mieliśmy zostać podzieleni na grupy i pozostawieni na pastwę losu. Dopiero gdy wysiedliśmy z autokaru, miałem okazję wszystkim dobrze się przyjrzeć. Pełno ludzi; niektórzy nawet dość ciekawi. A ten skąd się tu wziął? Murzyn? Ciemnoskóry dziwak, którego imię ciężko było wymówić. Miałem nadzieję, że nie przytrafi mi się być razem z nim.
    Podział się rozpoczął, dzielono nas po trzech, nazwiskami według alfabetu, a moje było, niestey, na Z... Zostawało nas coraz mniej – i wciąż stałem ja i ten Murzyn! Do tego jeszcze jedna z osób się nie stawiła i… na końcu, zamiast w zespole trzyosobowym – zostaliśmy tylko ja i on.
    Patrzyłem na niego spod oka, nieufnie i podejrzliwie. Był grubo ubrany, mojego wzrostu, ale na pewno młodszy, ogolony na łyso, z takim wyrazem twarzy, jakby za chwilę miał wszystkich pozabijać. Gdy stanęliśmy obok siebie, musiałem się z nim przywitać.
    - Cześć – powiedziałem od niechcenia, jemu na złość – po polsku, mając nadzieję, że nie zrozumie i że wkrótce się go jakoś pozbędę.
    - Cześć – odpowiedział równie zimno i oschle – i po polsku!
    Mówił zadziwiająco dobrze, nawet takie trudne słowo jak „cześć” powiedział bez większego problemu. Pomyślałem, że może jednak nie będzie tak źle?
    - Wszyscy zostaliście przydzieleni – warknął ten, od którego wszystko tu zależało. – Tu macie mapy, o resztę musicie zatroszczyć się sami – po czym odwrócił się na pięcie i zniknął, zostawiając nas.
    Murzynek się wściekał. Zgubił gdzieś swoją torbę, mówił, że mu ukradli, w co wcale nie wierzyłem, i spluwał soczyście na lewo i prawo. Został mu tylko podręczny bagaż, w nim koc i parę drobiazgów. Poza tym miał tylko to, co na sobie. Wzruszyłem ramionami. Co mnie to obchodzi? Lecz myśl, że może miałbym się dzielić z nim swoimi rzeczami, przyprawiała mnie o dreszcze.
    - No to ruszamy – powiedziałem.
    - Ruszajmy – powtórzył. – Najlepiej będzie iść do tej zatoczki. Jest niewielka, daleko, więc nikt inny jej nie zajmie, a bez wody nie da się żyć. I bez codziennej kąpieli – dodał.
    Ma rację, pomyślałem i ruszyliśmy we wskazane przez niego miejsce. ******ch znał się na mapie i bez problemu trafiliśmy. Droga była długa i wyczerpująca. Co chwilę jakieś górki i wzniesienia, chaszcze i zarośla. Po dotarciu na miejsce, cały byłem zlany potem.
    - Nie wiem jak ty, ale ja lecę do wody – powiedziałem.
    Moment później stałem na brzegu w samych spodenkach, które ledwo trzymały mi się na biodrach i zastanawiałem się, czy pokazać mu swoje „więcej” czy nie. W końcu też jest chłopakiem. Chyba nie pomyśli, że się specjalnie dla niego obnażyłem.
    Odgadł moje myśli.
    - Nie krępuj się. Wiem jak wygląda facet – powiedział.
    Te słowa zachęciły mnie do działania. Natychmiast zrzuciłem z siebie ten ostatni ciuch i czując wolność, rzuciłem się na taflę wody.
    On w tym czasie przygotował namiot. Ustawił go między zaroślami, żeby nikt go nie zobaczył. Zastanawiało mnie tylko, kto mógłby nas zobaczyć na tym odludziu i czemu miałbym się wstydzić swojego namiotu. Te pytania jeszcze przez jakiś czas mnie trapiły. Jednak po zażytej kąpieli, świeży i pachnący orzeźwiającą wodą, bez wycierania się, mokry, wskoczyłem we własne porzucone spodenki i poszedłem zobaczyć, co dzieje się przy namiocie. Całkowicie zapomniałem o tym, co nurtowało mnie jeszcze przed chwilą.
    - Powinieneś się wytrzeć. Noce są bardzo zimne, a ja nie mam lekarstw – usłyszałem.
    Zabrzmiało to tak, jakbym słyszał własną matkę.
    - Nic mi nie będzie. Martw się o siebie.
    - Masz. Tu jest ręcznik.
    - Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
    Podszedł do mnie, wziął ręcznik i zaczął mnie wycierać.
    - Jeszcze mi za to podziękujesz.
    Początkowo stawiałem opór, ale czując na sobie jego gorące mocne ręce, poddałem mu się całkowicie.
    Gdy skończył, rzucił ręcznik na bok i zabraliśmy się do rozpakowywania. Jak później się okazało, jedyną rzeczą, której jeszcze nie otworzyliśmy, była ta jego mała podręczna torba podróżna.
    - Widziałeś już wszystko, co mam – powiedziałem. – Teraz pokaż, co ty przywiozłeś.
    - Nie pokazuję na pierwszej randce.
    Ta odpowiedź mało co nie powaliła mnie z nóg.
    - Miałem na myśli twoją torbę.
    - Wiem, że nie worek. Wszystko w swoim czasie.
    Kończyliśmy urządzanie namiotu. Gdy już wszystko było gotowane, wziął swoją torbę i powiedział:
    - No to teraz patrz.
    Jego torba była wypełniona… butelkami wódki!
    - No to za to nasze nowe mieszkanie i znajomość – uśmiechnął się, widząc moją zdziwioną minę. Wyciągnął dwa zwykłe kubki i zaczęliśmy balować. Rozmowa toczyła się tak swobodnie, że po jakimś czasie znałem historię jego życia – w Polsce się urodził, miał ojca Murzyna – a on poznał historię moich podbojów. Mijały nam godziny na świetnej zabawie, ale natura się upomniała o swoje.
    - Muszę się odpryskać.
    - Ja też.
    - No to chodź.
    Odpryskaliśmy się i wróciliśmy z powrotem do namiotu. Ja w samych spodenkach, on miał na sobie jeszcze obcisłą koszulkę. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jego klatę. Miał pięknie wyrzeźbione mięśnie, które seksownie napinały ten materiał.
    Zrobiło się nie tylko ciemno, ale czarno. Postanowiliśmy iść spać. Normalnie sypiam nago, więc postanowiłem go uprzedzić.
    - Musisz wiedzieć, że nie mam piżamy. Nie lubię i nigdy nie noszę.
    - Jak się wstydzisz, mogę się odwrócić.
    Komu to mówi, pomyślałem. Zdjąłem swoje spodenki i specjalnie rzuciłem w niego, niby dla żartu, a on po prostu odrzucił je dalej i zdjął koszulkę. Spodenki też. Żałowałem, że jest tak czarno, że nic nie mogę zobaczyć. Teraz leżeliśmy obok siebie nago, trochę podpici i żartowaliśmy z każdego drobiazgu. Pomyślałem, że może spróbuję go… do czegoś przekonać? Nie zostawię takiego przystojniaka w spokoju.
    - Oddaj mi moje spodenki.
    - Sam sobie weź.
    Wstałem, a nie widząc, jak on leży, wysunąłem rękę, żeby sprawdzić, jak ułożył swoje ciało. Leżał na plecach i o mało co nie zawadziłem o jego penisa. Przełożyłem przez niego nogę, udając, że szukam spodenek, a jednocześnie swojego penisa nakierowałem w pobliże jego twarzy. Od razu poczuł zapach mojego podniecenia. Ja też miałem wrażenie, że czuję zapach jego napiętej pały, gotowej do akcji. Gdy znalazłem spodenki, zacząłem z niego schodzić. On wyrwał mi je z ręki i rzucił w drugą stroną namiotu.
    - Co robisz!
    - Nic.
    Zniżyłem poziom poszukiwań. Złapałem go za nogę i przejechałem dłonią po całym udzie, zwalniając ten ruch przy jego kroczu. Usiadłem na jego nogach i udawałem, że ciągle szukam. W tym samym momencie, po jego ruchu domyśliłem się, że on się masturbuje! Większego zaproszenia nie potrzebowałem.
    - Zostaw to mnie – powiedziałem.
    - Co, znalazłeś spodenki?
    - Tak.
    W tym momencie cofnął rękę, bojąc się, że coś zauważę. Ja jednak nie wróciłem na swoją stronę. Zsunąłem się niżej i obiema rękami masowałem mu uda tuż przy kroczu, za każdym razem odrobinę powiększając strefę tego dotyku. Teraz parę dłuższych ruchów i poczułem przy dłoni jego napiętego i wrzącego fiuta. Nie wziąłem go w rękę. Od razu dobrałem się do niego ustami. Murzynek tylko stęknął i poddał się całkowicie mojej woli.
    Robiłem z nim, co tylko chciałem. Alkohol sprawił, że nie czułem już żadnych hamulców ani żadnego skrępowania. Pochłaniałem jego działko, delektowałem się smakiem tej męskości. Długi i gruby, na pewno miał ze dwadzieścia centymetrów, a smakował mi jak ambrozja. W końcu powstrzymałem się i długim liźnięciem od jego nabrzmiałych jąderm, przez klatę, trafiłem wprost na jego usta. Nasze penisy splotły się ze sobą, czułem go na sobie, czułem to ciepło, które od niego emanowało.
    Całowałem go, jak jeszcze nigdy nikogo. Właściwie to wręcz lizaliśmy się nawzajem, a nasze ręce pieściły nasze ciała. Czułem narastającą rozkosz, myślałem, że zaraz wybuchnę.
    - Daj mi… – powiedziałem, a moja czarna piękność odwróciła się tyłem.
    - Bierz, ale tak, żebym cię zapamiętał. Chcę poczuć cię w sobie.
    Przymierzyłem się do niego, moja ręka zjechała natychmiast między jego napięte pośladki, jakby torowała drogę mojemu napalonemu *****wi. Wchodziłem powoli, czując jego opór i swoje narastające podniednie. Myślałem, że mi rozerwie penisa. Wszedłem. Musiałem się uspokoić i dopiero zacząłem go posuwać. Nasze ciała klaskały o siebie, szybkie oddechy potęgowały doznania. Do tego wszystkiego chwycił mnie za rękę i zaczął lizać mi palce, jakby robił mi loda. Wtedy moja druga ręka powędrowała do jego penisa. Waliłem mu *****, jednocześnie prułem mu dupę coraz głębiej, tak głęboko, że moje jaja kładły się na jego pośladkach. Czułem zbliżający się wytrysk. On chyba czuł to samo. W jednej chwili ja i on osiągnęliśmy moment kulminacyjny. Wrzucałem w niego litry spermy, a on swoim strumieniem białego nasienia chlapał na wszystkie strony. Cali byliśmy zalani. Sperma była wszędzie. Na nim, na mnie i na całym namiocie. Zmęczyliśmy się niesamowicie takim wyczynem. Sapaliśmy, a nasze dłonie wciąż bawiły się naszymi nabrzmiałymi armatami.
    Teraz to on przejął inicjatywę. Dorwał się do mojego penisa. Pochłaniał go łapczywie, pieścił mi jądra, całował je, lizał, ściskał moją pałę. Znowu to samo uniesienie, co przed chwilą. Po raz drugi wyrzuciłem z siebie cały zapas spermy, która teraz nie powstrzymywana przez jago ciało, do reszty zalała namiot. Murzynek cały utaplany w swojej i mojej spermie, położył się na mnie i tak zasnęliśmy.
    Obudziłem się z ogromnym kacem. Nagi Murzyn leżał pół na mnie, pół obok. Szczerze mówiąc lekko mnie to przeraziło. Przypomniałem sobie wszystko, co zaszło tej nocy. Zagalopowaliśmy się trochę. Poruszyłem się, żeby i on się obudził, w końcu muszę wyjść z namiotu. Spał kamieniem. Wyczołgałem się spod niego i specjalnie odwróciłem go na plecy, żeby w pełni dnia obejrzeć jego wczorajszą kiełbaskę.
    Jego penis był przepiękny. Ciemny, jak granatowy. Miał idealne proporcje. Długi, równy, prosty. Błyszczał jeszcze odkrytą żołędzią, a w całym namiocie unosił się zapach seksu, którego nie było w stanie usunąć nawet długie wietrzenie. I bardzo dobrze. Niech widzi, do czego doszło przez tę jego wódkę.
    - Wstawaj!!! – krzyknąłem, nie mając już cierpliwości dłużej czekać, aż się obudzi.
    - Czego chcesz? – przeciągnął się i spostrzegł, że jest nagi. Odruchowo zasłonił penisa rękami, ale był zbyt duży, żeby go całego uchwycić.
    - Dlaczego jestem goły?
    - Nie pamiętasz wczorajszego wieczora?
    - A niby co mam pamiętać?
    - Zaraz ci przypomnę!
    Odsunąłem jego ręce od penisa i zabrałem się do roboty. Poszło szybciej niż wczoraj, tym razem byliśmy trzeźwi. Jego fiut mlaskał w moich ustach, a on przypominał sobie swoje wczorajsze podniecenie.
    - Tak, już pamiętam.
    - Wiesz, co było dalej?
    Wiedział. Od razu zabrał się do robienia mi loda.
    - Dobrze zapamiętałem?
    - O, tak!
    Jego ciemny penis tak mi się spodobał, że od razu ułożyliśmy się w pozycji 69. Teraz przeżywaliśmy wczorajszy seks na nowo. Każde wrażenie stawało się wyraźniejsze, zapachy na nowo przesiąkały namiot, a seksu nie było dość.
    Wreszcie zgłodniałem i wyjąłem z plecaka krem czekoladowy. Nałożyłem sobie na palec, a on od razu się na niego rzucił, wylizując mi wszystko do czysta. Jak skończył, uspokoiłem go, położyłem na plecach i wysmarowałem kremem jego brzuch, usta, penisa i klatę. Lizałem go, a zacząłem od brzucha. Dokładnie pochłaniałem czekoladę z jego ciała, później moje usta powędrowały w górę, dokładnie wylizałem jego sutki, które skurczyły się z podniecenia. Kolejny etap wędrówki to usta. Nie całowałem go, tylko lizałem jak lizaka. On też wysunął język. Wziąłem go w usta i udawałem, że to jego maczuga. O niej też nie zapomniałem. Ciemny fiutek, i jeszcze ubrudzony czekoladą.
    - Zaraz będziesz czyściutki – powiedziałem.
    Zdawało mi się, że liżę ogromnego cukierka, a koniec penisa to przepyszna żelka...
    Już nie myślałem o swoim wyjeździe jak o karze. Raczej jak o błogosławieństwie. Zdawało mi się, że jestem na wyspie rozkoszy, a mój współlokator, goły jak i ja, to moja najpiękniejsza seksualna zabawka. Jeśli tak mają wyglądać moje kary, to chcę być karany cały czas. Chyba zacznę bardziej rozrabiać.
    Dni szybko nam mijały, a zabawom nie było końca. Zastanawiałem się tylko, czy to wszystko w ogóle ma sens. W końcu prawdopodobieństwo, że spotkamy się kiedyś ponownie, było bliskie zera.
    Czy to naprawdę był tylko zwykły seks? A jeśli tak, to dlaczego teraz to wszystko wspominam? Może jednak zależało mi na tym, aby mój ciemnoskóry przyjaciel nie był tylko moją kolejną przygodą?
    Na te i na wiele innych pytań jednak już nigdy nie poznam odpowiedzi. To był koniec. Wraz z naszym powrotem do cywilizacji prysł czar, który spowijał naszą zatoczkę i całą okolicę. Zdawało mi się, że wszystko, czego doświadczyłem, to tylko sen, wyimaginowane obrazy, które nasuwała mi niezaspokojona i żądna przygód moja nieokiełznana wyobraźnia.
    Tak właśnie miała zakończyć się moja kara. Jak zwykle, los dopisał do niej zaskakujące zakończenie. Rozjaśnił wszystko tak, jak ciemny pokój rozjaśnia nocą płonąca lampa.

    autor Chłopaczek
Working...