W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito).

Żona kolegi

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • Dreamer314
    Świętoszek
    • Mar 2011
    • 4

    Żona kolegi

    Witam wszystkich.
    To jest moje pierwsze upublicznione opowiadanie.
    Pozdrawiam i życzę miłej lektury - Dreamer314.


    Ta historia, którą za chwilę opowiem zaczęła się zupełnie niewinnie. Jej główny bohater – Marek był facetem twardo stąpającym po ziemi. Miał swoje zasady i daleki był od tego, żeby wdawać się w niepotrzebne romanse w pracy i poza nią. Był to typ samotnika, ocierającego się niekiedy o pracoholizm. Pracoholikiem nie był pewnie dlatego, że miał szereg zainteresowań poza pracą, a praca była po prostu jednym z nich. Rzadko chodził na imprezy – zarówno te masowe jak i kameralne. Nie miał niewielu znajomych, a jeszcze mnie j przyjaciół. Nie lubił ludzi, którzy szastali takimi słowami jak miłość czy przyjaźń, jakby to było zwykłe „dzień dobry”. Dla niego miłość oznaczała nie tylko uczucie, ale także racjonalne jego podstawy. Przyjaźń natomiast była sprawą rzadką i cenną jak diament. Jego dawni koledzy dawno już pozakładali rodziny, a on, mimo swoich trzydziestu dwóch, lat ciągle był singlem i szczerze mówiąc nie za bardzo mu to przeszkadzało. Poza tym był ateistą, nie jakimś tam buntownikiem, ale ateistą, który dokładnie wiedział w co i dlaczego nie wierzy. Był człowiekiem niepoświęcającym swojej wiedzy na rzecz czyjejś wiary. Niedługo przed opisanymi poniżej wydarzeniami zmienił pracę i miejsce zamieszkania. Wynajmował teraz kawalerkę w jednym z poznańskich bloków. Było to mieszkanie, które uważał za wystarczające dla swoich potrzeb. Jeden duży pokój, kuchnia i łazienka. W dużym pokoju stał komputer, dość duży stół jadalny i łóżko, na którym wyspałoby się trzech ludzi (i które trochę ograniczało powierzchnię pokoju). Kuchnia była standardową kuchnią w bloku – z piecykiem elektrycznym i niewielką lodówką. Łazienka jak to łazienka – nic specjalnego. Ale Marek lubił to mieszkanie.
    W nowej pracy poznał jednego człowieka – Jacka, którego nawet polubił, chociaż drażnił go czasem jego cynizm. Mieli podobne poglądy filozoficzne, choć Jacek był zdecydowanie bardziej konformistyczny niż Marek. Właściwie też był ateistą, ale uważał, że wszystko trzeba robić tak, jak nakazuje tradycja, żeby mieć święty spokój. Mówił, że niektóre religijne rytuały można po prostu potraktować jak dobrą zabawę (lub kiepski żart), odpier... swoje dla zadowolenia „czarnych i czerwonych” i żyć dalej po swojemu. Jacek miał 30 lat i od dwóch lat miał żonę Ewę, która była od niego pięć lat młodsza, a wyszła za niego jeszcze w trakcie studiów – żeby udowodnić coś swoim rodzicom, którzy ewidentnie nie lubili jej wybranka i oczywiście nie popierali jej związku. Ojciec Ewy był ortodoksyjnym katolikiem i namiętnie słuchał radia M oraz wychwalał księdza R. Nie podobało mu się to, że Ewa związała się z Jackiem, który nie brał wszystkiego na poważnie. Koniec końców ślub odbył się w jednym małym kościółku w Swarzędzu koło Poznania. Jackowi było wszystko jedno jaki to będzie ślub – kościelny czy cywilny, ale ojcu Ewy wszystko jedno nie było i Jacek się zgodził się z nim dla zachowania świętego spokoju. Ślub odbył się on zgodnie z wszelkimi regułami typowego ślubu, łącznie z wielką pompą w postaci wesela na 120 osób, którego większość kosztów spadła (z jego własnego wyboru) na teścia Jacka (teść zadłużył się w banku, żeby tylko wszystko było tak jak należy). Nie pałał do zięcia sympatią, a jednak na imprezie chodziło mu o to, żeby wszyscy widzieli, że wszystko jest tak jak powinno być. Udawał więc zadowolonego z zięcia teścia. Jacek zaś udawał zadowolonego z teścia zięcia. Ewa udawała, że istotnie kocha Jacka, podczas gdy tak naprawdę chciała się wyrwać z domu i udowodnić coś rodzicom, o czym już właściwie pisałem, a Jacek był nie najgorszą partią (poza tym wszystkie Ewy koleżanki mówiły jej, zazdroszczą jej męża). Czy Jacek kochał Ewę? Bardzo mu się podobała i wszyscy kumple mu jej zazdrościli. Poza tym była praktycznie bezkonfliktowa i dawała mu święty spokój (którego Jacek często potrzebował). Ich życie seksualne – szczególnie na początku układało się nawet dość dobrze. Jacek uważał, że chyba to właśnie jest miłość, chociaż czuł, że czegoś tam brakuje, ale to nie wydawało mu się bardzo ważne. Po ślubie nastał czas opadania emocji jak po wielkiej bitwie kurz, tylko, że w przypadku Jacka wielkość tej bitwy była trochę przereklamowana.
    Po dwóch latach małżeństwa ich związek stał się bardzo... poprawny.


    Któregoś dnia w pracy Jacek podszedł do Marka i rzekł:
    • Słuchaj stary, może wpadłbyś do nas dziś wieczorem. Jutro jest sobota, nie musisz nigdzie wstawać ani jechać. Wypijemy po piwku i pogadamy. Trzeba się trochę odchamić. Poza tym moja żona mówiła mi ostatnio, że nigdy nikt do nas nie przychodzi.
    Ewa rzadko kiedy na cokolwiek narzekała, a jeśli już, to Jacek niemalże natychmiast dążył do zachowania spokoju swojego i w miarę dobrego humoru żony. Tak było i tym razem.


    Po powrocie do domu oznajmił żonie:
    • Będziemy dziś mieli gościa.
    • Kogoś, kogo znam?
    • Nie. Mojego kumpla z roboty. Jest trochę dziwny, ale co tam. Mówiłaś, że dawno nas nikt nie odwiedzał, no więc dziś mamy gościa.
    • Mogłeś mnie uprzedzić troszkę wcześniej. Przygotowałabym się jakoś. Upiekłabym jakieś ciasto, albo zrobiła coś dobrego do jedzenia.
    • Nie przejmuj się. Kupiłem parę piwek – już się chłodzą, poza tym, chipsy i orzeszki.
    • To nie to samo.
    • Mogę podskoczyć do Tesco i kupić coś jeszcze.
    • Wiesz co, dobry pomysł, kup chociaż coś słodkiego i może jakieś dobre wino. Wiesz przecież, że nie przepadam za piwem.
    • Dobra. W takim razie już wychodzę. Marek ma być za pół godziny, w razie czego zrób mu jakąś herbatę czy kawę i pogadaj z nim o wszystkim albo o niczym.
    • Za pół godziny? Nie zdążę się nawet porządnie doprowadzić do ładu.
    • Zdążysz. Lecę już. Będę najszybciej jak tylko się da.


    Jacek wybiegł z mieszkania. Ewa stała tak przez chwilę. Była wściekła, ale nie chciała, żeby ta wściekłość dotarła do niej w pełni. Uprzątnęła ze stołu w dużym pokoju (również mieszkali w blokach – ich mieszkanie było większe niż to Marka, ale nie był to jakiś apartament), a potem szybko wskoczyła pod prysznic. Umalowała się i założyła nową sukienkę – szarą, prostą sukienkę na naramkach z kwadratowym dekoltem podkreślającym jej jędrne piersi. Sukienka tak idealnie przylegała do jej smukłego ciała, że zrezygnowała ze stanika. Potem założyła jeszcze swoje nowe buty na wysokim obcasie (takie z rzemykiem, który trzeba zawinąć kilka razy dookoła łydki). Nie dokończyła jeszcze dobrze zawiązywać tych butów, a zadzwonił dzwonek do drzwi. Wybiegła z łazienki, żeby je otworzyć, przekręciła energicznie klucz w zamku, nacisnęła na klamkę, uchyliła drzwi i zrobiła krok do tyłu. W tym momencie nie do końca zasznurowany but dał o sobie znać, noga jej się podwinęła i gdyby nie Marek, to pewnie by się przewróciła. Złapał ją w ramiona w ostatnim momencie. Jej pachnące i mokre jeszcze, lekko zakręcone, włosy koloru między ciemnym blondem a jasnym kasztanem, uderzyły go w twarz, ale zdecydowanie bardziej uderzył go w oczy widok żony kolegi, jak również jej niesamowity, upajający zapach. Trzymał ją tak przez chwilę i patrzył w ciemnobrązowe oczy z odległości kilkunastu zaledwie centymetrów. Przez chwilę świat się zatrzymał. Nie tylko zresztą dla niego. Ewa poczuła coś, o czym sądziła, że już dawno odeszło, że to tylko domena wieku nastu lat (no może początku dziestu). Marek poczuł się jakby właśnie po raz pierwszy w życiu zobaczył Wielki Kanion, albo jakby dotąd był daltonistą i nagle, bez wyraźnej przyczyny, zaczął widzieć całą ferię barw. Całe to zdarzenie trwało może ze dwie sekundy, ale dla nich było to znacznie dłużej. Na to wszystko wpadł zdyszany Jacek.
    • Co wy się tak obściskujecie? – rzucił, nie w gniewie, ale tak po prostu, stwierdzając fakt.
    • Właśnie udało mi się uchronić twoją żonę, jak sądzę, od poważnego upadku.
    • Przepraszam – odezwała się Ewa. – Ale ze mnie niezdara. Gdyby Jacek mnie uprzedził, że pan przyjdzie, to pewnie zdążyłabym porządnie zawiązać buty i nie musiałby pan mnie ratować przed upadkiem.
    • No ale wszystko dobrze się skończyło, a tak w ogóle to poznajcie się. Marku, to moja żona Ewa, Ewo, to mój kolega z pracy – Marek.
    • Bardzo mi miło – odparła Ewa.
    • Mnie również.
    • No i nie panujcie sobie już. Czuj się jak u siebie, Marek. Chcesz piwo?
    • Może być, ale najpierw może do końca wejdę.
    • No pewnie, wejdź, usiądź tutaj – wskazał na dużą wersalkę w pokoju gościnnym. - Zaraz przyniosę browary.
    Marek usiadł grzecznie na kanapie, naprzeciwko której stał niski stolik. Ewa cały czas stała w wejściu do pokoju i patrzyła się na niego. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Zdarzało się, że Jacek przyprowadzał do domu jakichś kumpli, ale to byli zwyczajni kumple – tacy przez małe „k” – po prostu koledzy męża z pracy. Raz czy dwa przyszło nawet jakieś „ciacho”, ale to nie było to samo. Ten człowiek był inny. Mimo, że nie zamienili jeszcze ze sobą żadnego pełnego zdania, wiedziała, że ten człowiek był zupełnie inny niż wszyscy. Zdawało jej się nawet, że może być niebezpieczny, że jest w nim coś niebezpiecznego, że ma w sobie coś, jakąś siłę, energię, której nie spotyka się na co dzień na ulicy. Nawet sposób w jaki na nią spojrzał, gdy niespodziewanie wpadła mu w ramiona, był inny niż wszystkie spojrzenia mężczyzn do tej pory. W tamtych spojrzeniach widziała już pożądanie, widziała, że się im podoba, widziała, że ich kręci, że mają na nią ochotę. Teraz było coś więcej. To była pełna świadomość tego, co się widzi. I ta świadomość była nią zainteresowana jako kobietą – w sensie całościowym – taką jaka jest. Ta świadomość w jednej sekundzie uświadomiła jej samej, że jest piękną kobietą, która przez ostatnich parę lat niemalże zapomniała o tym, że życie to nie tylko brak cierpienia, ale przede wszystkim dążenie do rozwoju, ekspresja tego, że się żyje, nieopisana radość z bycia żywym, dążenie do osobistego szczęścia – a nie do osobistego, świętego spokoju. Poczuła, że drżą jej kolana. Nie wiedziała co ma mówić. Była szczęśliwa, że istnieje, że jest tam, gdzie jest, szczęśliwa z tego, że świetnie dziś wygląda, z tego, że mu się podoba (nie miała co do tego żadnych wątpliwości), ale była wściekła na siebie, że po prostu nie wie, co ma powiedzieć, że czuje kluchę w gardle i patrzy się na niego wyglądając jak idiotka, zamiast zagadać choćby o pogodzie.


    Spojrzał na nią swoimi dużymi, niebieskimi oczyma. Poczuła się tak, jakby leciała w przepaść, z tym, że to było całkiem przyjemne, poczuła, że się uśmiecha – od ucha do ucha, choć tak naprawdę nie miała powodu do wielkiej radości. A może miała?
    • Może usiądziesz? – Odezwał się pierwszy. Wróciła do rzeczywistości. Bała się zrobić krok do przodu z obawy przed tym, że znów będzie ją musiał ratować przed przewróceniem się, tym razem jednak z zupełnie innego powodu. Tym razem powodem tego, że może się przewrócić było to, że nie była taka pewna, czy jej drżące nogi nie odmówią posłuszeństwa.
    • Przepraszam. Zamyśliłam się.
    • Zauważyłem. – Na twarzy Ewy pojawił się rumieniec. Poczuła się jak świeżo upieczona licealistka na randce z maturzystą.
    W tym czasie zdążył już wrócić Jacek z piwem. Cała ta sytuacja trwała zaledwie kilka sekund, a jej się wydawało, że mijają godziny. Zaczęła się zastanawiać czy aby nie ma do czynienia z dylatacją czasu. Jacek ostatecznie sprowadził ją do rzeczywistości. Postawił na stole trzy piwa i trzy kufle. Przypomniała sobie, że poprosiła go o wino, że nie przepada za piwem. Chciała mu wyrzucić, że pewnie jak zwykle zapomniał o tym, co ona chciała (i tak się składało, że miała rację), ale się powstrzymała.
    Siedziała pomiędzy nimi. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie spoglądać co jakiś czas na Marka, jak gdyby ten mógł jej nagle zniknąć. On też, od czasu do czasu, na nią spoglądał, ale cały czas czuła, że mężczyzna ów jest w pełni świadomy jej obecności obok niego. Czuła się przy nim naga. Pragnęła go za to ukarać, dać mu nauczkę.
    Ukarać, za co? Dać nauczkę, za co?
    Nie mówiła prawie nic. Piła bardzo powoli. Zauważyła, że Marek taż nie śpieszy się z piwem – cały czas sączył pierwsze (choć wypił więcej niż ona), podczas gdy jej mąż wychylił już chyba ze trzy. Jacek nie był pijakiem i szczerze mówiąc rzadko pił, ale jak już załapał, to ciężko go było powstrzymać. Nigdy nie robił żadnych awantur ani nic z tych rzeczy, ale po paru głębszych był jakiś inny. Próbował wtedy pokazywać jaki to on nie jest towarzyski, koleżeński, wspaniałomyślny, genialny, a przecież ona doskonale wiedziała, jaki naprawdę był.
    Marek mówił mniej niż Jacek (więcej oczywiście niż ona sama), ale to, co mówił wydawało jej się trochę magiczne. Chłonęła jego głos, jego słowa. Czasem łapała się na tym, że nie do końca wie, co on mówi, za to czuje całą sobą jak on to mówi.


    Jacek był już wstawiony. Godzina zrobiła się lekko późna. Marek zadecydował, że pora już na niego.
    • Stary, co ci tak śpieszno. Żona i dzieci w domu płaczą czy co?
    • Nie, pewnie, że nie, ale zrobiło się już późno i myślę, że czas już na mnie.
    • Jutro sobota, nie musisz przecież wstawać rano do roboty.
    • No właśnie, Marek – odezwała się niespodziewanie Ewa, która od ładnych paru minut zupełnie milczała. – Może zostałbyś u nas na noc. Jutro sobota, nie musisz iść do pracy, a poza tym jest już późno, a wiesz jak to jest na mieście o tej godzinie. Dla nas to żaden problem, w pokoju obok mamy rozkładane łóżko.
    • No widzisz, nawet nasza dzisiejsza milcząca Ewa chce, żebyś został.
    • Myślę jednak, że już na mnie czas.
    Po czym po prostu wstał i ruszył w kierunku przedpokoju, gdzie wisiała jego wiosenna kurtka. Ewa poczuła, że za wszelką cenę musi go powstrzymać przed odejściem. Chciała go złapać za ramię i zatrzymać. Chciała go zatrzymać dla siebie. Jacek w tym momencie w ogóle przestał dla niej istnieć. Jej ręka drgnęła w kierunku ramienia Marka.
    • Jak tam sobie chcesz – odezwał się ospałym (lekko przepitym) głosem Jacek. Ten lekko przepity głos przywrócił ją do rzeczywistości. Jak pod wpływem rażenia prądem cofnęła swoją dłoń.
    A potem znów zapragnęła, żeby on jednak został.


    Cóż jednak mogła zrobić? Jakich argumentów użyć? I co by jej z tego przyszło, gdyby nawet został? Co by z nim zrobiła? Czy coś w ogóle mogła zrobić?
    • No to na razie – usłyszała. – Dobranoc. – I wtedy po raz ostatni tego wieczora (nocy właściwie) na nią spojrzał. To było więcej niż gdyby oddał jej honory wojskowe. To spojrzenie świadczyło o tym, że to jej mówi dobranoc i to jej przede wszystkim okazuje szacunek. Stała tak i patrzyła na niego nie będąc pewna czy ustoi chwilę, po której zatrzasną się drzwi.
    Drzwi niebawem się zatrzasnęły. Poczuła lekki wstrząs. Dziwiła się samej sobie, że ciągle potrafi stać. Czuła się bardziej wstawiona niż Jacek.
    • Co cię dzisiaj ugryzło, kobieto. Przychodzi mój najlepszy kumpel z roboty, a ty ani be, ani me, ani kukuryku.
    • Niezbyt dobrze się dzisiaj czuję. Boli mnie głowa – skłamała. – Wiesz co, późno już. Może pójdziemy już spać.
    • Co racja, to racja. Padam na twarz po tym dzisiejszym piwku.
    Wkrótce położyli się spać.
    Choć ostatnio Jacek coraz bardziej zaniedbywał ją pod względem seksualnym i coraz mniej jej się to podobało, to tej nocy wyjątkowo cieszyła się z tego, że położył się i niemalże natychmiast odpłynął w ramiona Orfeusza. Ona jednak zasnąć nie mogła. Myślała o Marku. Wyobrażała sobie, że Jacek totalnie się spił, Marek został u nich na noc i wziął ją jak swoją własność w sąsiednim pokoju. Wyobrażała sobie, jak się mu oddaje, jak daje mu rozkosz, jak on w nią wchodzi i jak drży w jej ramionach podczas ich równoczesnego orgazmu. Wyobrażała sobie triumf jaki osiąga po zapanowaniu nad jego ciałem, szczególnie po tym jak doszedł w niej do końca i nie tylko się w nią spuścił w sensie fizycznym, lecz podzielił się z nią swoją energią w sensie duchowym. Wyobrażała sobie jak Marek pada wykończony obok niej, jak dyszy, jak wali mu serce – i to wszystko za jej sprawą.
    A potem powracała do rzeczywistości swojego poprawnego małżeństwa, w którym od początku wszystko było tak jak powinno być, za wyjątkiem jednej drobnej kwestii – prawdziwej miłości.
    Zasnęła nad ranem marząc o tym, że śpi w ramionach Marka.


    Marek wysiadł o jeden przystanek tramwajowy wcześniej. Musiał się przejść. Cały czas miał przed oczami Ewę, cały czas czuł jej zapach i jej brązowe oczy utkwione w jego niebieskich oczach. Wdrapał się na czwarte piętro schodami – nie chciało mu się przywoływać windy. Wszedł do swojego mieszkania, rozebrał się, następnie wszedł do łazienki, spojrzał w lustro i rzekł do samego siebie:
    • Stary, to jest żona kolegi. Nie znasz jej. To, że ona tak się zachowywała jeszcze nic nie znaczy. Nie wolno ci tego robić – rozumiesz. Po prostu nie wolno i już.
    Czy naprawdę nie wolno? Czy to naprawdę nic nie znaczyło? Czy naprawdę jej nie zna?
    Wziął szybki prysznic. Położył się do łóżka. Musiał się przywoływać do porządku, żeby nie wyobrażać sobie zbyt wiele, żeby nie dopuścić do erotycznych fantazji z Ewą w roli głównej, na które przecież miał wielką ochotę. Na nią miał wielką ochotę. Wiedział też, że nie jest to chęć jednostronna. W końcu, po paru godzinach walki z sobą zasnął. Śniła mu się Ewa w stroju Ewy.

    Ciąg dalszy przewidziany. Chyba, że ewidentnie Wam się nie podoba.
  • Dreamer314
    Świętoszek
    • Mar 2011
    • 4

    #2
    part 2

    Wstał późno, zrobił sobie śniadanie i poszedł na spacer, a właściwie na przejażdżkę tramwajami po Poznaniu. Czasem tak robił – jeździł tramwajami do jakiegoś obranego celu, a potem następnego – to mu pomagało. Poszedł na Stary Rynek, a potem do tureckiej knajpy na najwyższym piętrze Starego Browaru. Następnie pojechał na Cytadelę, ale tam zbyt długo nie zabawił, gdyż to konkretnie miejsce zbyt mocno przypominało mu jego eks (na dobrą sprawę jedyną eks jaką miał). Potem ruszył nad Wartę i rozmawiał z kilkoma wędkarzami na temat tego, czy ryby biorą. Jak zwykle kiepsko brały. Późnym popołudniem pojechał jeszcze do Lidla po krewetki i sos sojowy. Kiedy zasiadł do posiłku uświadomił sobie, że po raz kolejny je krewetki sam, a z przyjemnością podzieliłby się nimi z kimś, o kim cały czas podświadomie myślał. Znów miał przed oczyma jej postać. Idealne proporcje ciała, piękne piersi, cudowne oczy, włosy, które idealnie do niej pasowały i ten zapach, który zniewalał.
    Był tylko jeden minus. Poważny minus. To była żona kolegi. Miał kiedyś w życiu, w poprzedniej pracy taki mały epizodzik z mężatką. Do niczego nie doszło, ale w pewnym momencie zaczął tracić do dziewczyny głowę i o mało co nie zrobił totalnej głupoty. Sam przerwał to, co zaczął. Jakiś czas nie czuł się najlepiej. Ale nauczył się, że GPS na palcu jednak coś oznacza i że nie warto pakować się w niepotrzebne kłopoty. Potem poznał kobietę, która wydawała mu się właściwa. Nie powalała go na kolana swoją urodą (tak jak Ewa), ale miała podobne do niego spojrzenie na świat. Jak się potem okazało było to spojrzenie na świat dla niego, a nie jej własne. Oszustwo wyszło na jaw po ośmiu miesiącach wspólnego mieszkania, chociaż już wcześniej nie było w tym związku szału. Potem były jeszcze próby odzyskania tego, co już dawno (a może nigdy) nie istniało. Źle wspominał te próby poskładania stłuczonego szkła.
    Usłyszał sygnał SMS-a.
    „Udało ci się bezpiecznie wrócić wczoraj do domu? E.”
    Od razu wiedział, że „E.” to Ewa. Od razu wiedział, że wykradła jego numer z komórki swojego męża i że być może nie była pewna, czy to ten Marek, więc napisała ostrożną, mało znaczącą (wręcz nic nieznaczącą następnego dnia) wiadomość.
    Niewiele myśląc, a w zasadzie cały czas myśląc czy to ma jakikolwiek sens, odpisał:
    „Zależy jakie E. pyta. Jeśli to E od Ewa, to odpowiedź brzmi: TAK”
    Za chwilę przyszła do niego wiadomość kolejna:
    „Jak się dzisiaj czujesz, Marku?”
    „Ja w porządku, właśnie zjadłem obiad, a Ty?”
    „Może być.”
    Po czym była chwila ciszy w eterze i kolejna wiadomość od Ewy:
    „Spotkałbyś się ze mną gdzieś kiedyś, może jutro gdzieś na mieście?”
    „Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł.”
    „Dlaczego?”
    „Myślę, że wiesz dlaczego?”
    „Wiem, ale właśnie dlatego o to proszę.”
    „On jest moim kolegą z pracy.”
    „A moim mężem.”
    „Nie chciałbym burzyć czyjegoś szczęścia.”
    „Masz na myśli moje, jego, czy swoje?”
    „Wszystkich nas.”
    „W co najmniej dwóch przypadkach nie ma czego burzyć?”
    „Dlaczego tak sądzisz?”
    „Ponieważ nie można zburzyć tego, co nie istnieje.”
    „Wczoraj nie byłaś taka rozmowna.”
    „Myślę, że wiesz dlaczego równie dobrze jak ja.”
    „Nic o mnie nie wiesz.”
    „Wiem wystarczająco dużo.”
    „Wiesz na przykład, że jestem ateistą?”
    „Gdyby nie mój skrajnie konserwatywny ojciec, to pewnie też bym była.”
    „Wierzysz w te religijne bzdury?”
    „Nie.”
    „A zatem też jesteś ateistką, tyle że niepraktykującą.”
    „Czy to źle?”
    „Odbiegamy od tematu.”
    „A jaki jest główny temat?”
    „Czy warto niszczyć swoje małżeństwo dla faceta, którego zna się parę chwil?”
    „Moje małżeństwo praktycznie nie istnieje, więc nie ma czego niszczyć.”
    „Jacek twierdzi tak samo?”
    „Dlaczego obchodzi Cię to, co on twierdzi? Chyba nie żyjesz dla swojego kolegi?”
    „Znam go dłużej niż ciebie i mam podstawy, żeby być dla niego w porządku.”
    „Zobacz ile do siebie piszemy. Spotkaj się ze mną, to pogadamy w 4 oczy.”


    Cisza. Brak odpowiedzi ze strony Marka. W końcu Ewa pisze jeszcze jedną wiadomość:
    „Boisz się mi powiedzieć NIE prosto w oczy?”
    „Masz rację. Czasem za długo zwlekam z decyzją, chociaż ostatecznie podejmuję zwykle dobre decyzje. A więc mówię NIE Ewo. To nie ma sensu. Przykro mi.”
    „Na początku powiedziałeś mi TAK. Nie wierzę w Twoje NIE.”


    Ten SMS uderzył w Marka. Ta kobieta, z każdym kolejnym SMS-em okazywała się bardziej wyjątkowa i bardziej inteligentna. „Na początku powiedziałeś mi TAK”. Z pewnością nie chodziło jej o początek dzisiejszej konwersacji SMS-owej, tylko o wczorajsze TAK przy pierwszym spotkaniu. Dlaczego zatem się tak opierał? Jaka przesłanka moralna, którą prawdopodobnie przyjął na wiarę, bez weryfikacji, kazała mu tak bardzo trzymać stronę kumpla? Bo na pewno nie swoją własną i nie stronę Ewy.
    Nie – powiedział sobie – to jest po prostu silne zauroczenie wyjątkowo atrakcyjną kobietą. Nic mniej i nic więcej. Nie mogę się dać w to wciągnąć. Powinienem to zakończyć raz na zawsze, tu i teraz. Nie będę do niej odpisywał – po prostu nie.
    Nie odpisał. Ona też milczała.
    Siedziała w domu – sama. Jacek pojechał do Empiku po jakąś nową płytę. Nie pamiętała już nawet co to była za płyta. Chciał jechać z nią, ale ona powiedziała mu, że od wczoraj wieczora się źle czuje i że lepiej będzie jak pojedzie sam. Kiedy poszedł do łazienki się ogolić, sięgnęła dyskretnie do jego telefonu i przeszukała kontakty. Było tam dwóch różnych Marków. Musiała utworzyć taką wiadomość, żeby właściwy się zorientował, a niewłaściwy niczego nie domyślił. Trafiła dobrze za pierwszym razem.
    A teraz siedziała zdruzgotana tym, co przed chwilą napisała do Marka. Zdruzgotana podwójnie – po pierwsze dlatego, że uświadomiła sobie w pełni, czym w istocie jest jej małżeństwo, po drugie, że być może przed chwilą, poprzez swoją nieustępliwość, a może nawet natarczywość zraziła do siebie Marka raz na zawsze. Musiała się upewnić, że nic z tego nie wyjdzie. Nie chciała wierzyć, że to nie miało znaczenia. To co wydarzyło się wczoraj miało znaczenie i nie było tylko zauroczeniem znudzonej dziewczynki. Gdyby tylko wiedziała, gdzie on mieszka. Nie miała szans go znaleźć na mieście przez przypadek, nie miała szans znaleźć jego adresu przez przypadek. Musiała jakoś do tego adresu dotrzeć. Najprościej było o to zapytać Jacka. No właśnie. Czemu nie? Musi tylko wymyślić ładną historyjkę. Wybrała numer do męża, była zdeterminowana.
    • Cześć Jacek.
    • No, co tam.
    • Wygląda na to, że Marek zostawił u nas wczoraj swój telefon. Pomyślałam sobie, że może mu się on przydać. Mam ochotę się trochę przewietrzyć. Od wczoraj boli mnie głowa, pamiętasz, prawda? Więc może pojechałabym i oddała mu ten telefon, tylko niestety nie wiem, gdzie on mieszka.
    • A ze mną do Empiku, to nie chciało ci się jechać.
    • Przeszło mi trochę i dopiero teraz mam ochotę na trochę świeżego powietrza.
    • Skąd wiesz, że w ogóle go zastaniesz, albo, że nie miniecie się w pół drogi. W końcu on też pewnie zauważył brak swojego telefonu, więc pewnie do nas po niego wpadnie. Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobił. W końcu już niedługo wieczór.
    • Masz rację, może niepotrzebnie się martwię tym jego telefonem.
    • Poczekaj, jeśli chce ci się tam jechać, to może mogłabyś coś załatwić dla mnie?
    • Co takiego? - Powiedziała ledwo panując z podniecenia nad głosem. Słyszała jak wali jej serce. Miała przyśpieszony oddech. Dotąd kłamanie przychodziło jej tak łatwo, że aż sama się sobie dziwiła. Podniecenie gorzej było ukryć niż kłamstwo.
    • Pożyczył ostatnio moją wiertarkę, żeby coś tam sobie wkręcić. Zdaje mi się, że jeszcze jej nie oddał, a ja dzisiaj chciałbym w końcu przytwierdzić tę półeczkę, o którą suszysz mi głowę jakiś czas. Odbierzesz od niego wiertarkę, to będziesz mieć swoją półkę na miejscu już dziś.
    Miała gdzieś tę półkę. Liczył się tylko adres. Starała się zachować spokój, żeby dobrze go zapamiętać. Kiedy go usłyszała była pewna, że na pewno nie zapomni. To nie było aż tak daleko od nich. 10 minut tramwajem i będzie na miejscu. Kiedy odłożyła słuchawkę. Krzyknęła „Yes, yes, yes!!!” niczym jeden z naszych dawnych premierów. Po chwili euforii naszły ją jednak poważne wątpliwości. Co ona robi? Jak się zachowuje? Zachowuje się jak piętnastoletnia gówniara, a nie jak przystało na dwudziestopięcioletnią mężatkę. Takie zachowanie w ogóle nie przystoi mężatce.
    Raz kozie śmierć..Nie miała czasu na wystrojenie się tak jak wczoraj. Wrzuciła na siebie czerwoną sukienkę (znów nie założyła stanika), lekko psiknęła się perfumem, pośpiesznie założyła buty i wiosenną, lekką kurtkę, po czym wyleciała z domu jak z procy i już jej nie było. Miała do zrealizowania swój cel. Podświadomie dokładnie wiedziała czego chce. Chciała, żeby Marek ją wziął tak jak stała. Pragnęła mu się oddać. W tramwaju uświadomiła sobie, że lepiej by zrobiła, gdyby pod sukienką nie miała również majtek. Po tej myśli zaczęła się napominać, że przecież jedzie tam tylko porozmawiać, że co jej do głowy przyszło z tymi majtkami i że w ogóle nie wiadomo, czy Marek otworzy jej drzwi.
    Na czwarte piętro weszła na piechotę. Serce waliło jej jak oszalałe. Kiedy stanęła przed jego drzwiami myślała, że zemdleje. Miała ochotę stamtąd uciec. Przez chwilę chciała wrócić do rzeczywistości swojego nudnego, poprawnego związku, który był taki bezpieczny, taki spokojny.
    Nacisnęła przycisk dzwonka z nadzieją, że nie będzie nikogo w domu. Usłyszała kroki. Drzwi się uchyliły. Na chwilę jej serce przestało bić. Zobaczyła jak na nią patrzy – dokładnie tak jak wczoraj. Jeszcze jej nawet nie dotknął, a już była wilgotna i gotowa na wszystko. Gdyby wziął ją tak jak stała, na klatce schodowej, nie protestowałaby.
    • I co ja mam z tobą zrobić, dziewczynko?
    • Wpuść mnie do środka, chcę z tobą pogadać. - Powiedziała, chociaż tak naprawdę mówiła „chcę cię wpuścić do środka, nic nie mów”. To co powiedziała – powiedziała jednym tchem, drżącym nie z podniecenia, ale ze ślepego pożądania, głosem.
    Patrzył na nią i czuł, że z nim dzieje się również coś dziwnego. Przede wszystkim czuł, że jego członek jest zdecydowanie zbyt sztywny, serce zdecydowanie zbyt mocno bije i że jeśli zaraz nie zamknie jej drzwi przed nosem, to zerżnie tę kobietę w progu swojego mieszkania.
    • Wejdź – brzmiała odpowiedź.
    Kiedy drzwi się zatrzasnęły nie zaryglował nawet zamka. Jeszcze jedno spojrzenie, a potem rzucili się na siebie jak zwierzęta. Sukienka szybko poszła do góry i wylądowała na podłodze w przedpokoju. Jego koszula powędrowała zaraz za nią. Ich dłonie badały stojące na przeciwko ciała, ich usta szukały się nawzajem. Potem te usta chciały także posmakować ciała, tak jak wcześniej dłonie. Kiedy ssał jej sterczące sutki, ona wbijała mu palce w kark, by po chwili przyklęknąć i rozpiąć guzik od jego spodni. Penis znalazł się w jej ustach, kiedy jego spodnie były opuszczone do kolan, a bokserki na tyle, żeby go stamtąd uwolnić. Jeszcze nigdy tak łapczywie nie ssała męskiego członka. Jej ręce dotykały jąder, naprężonej lancy, w czasie gdy usta były w odwrocie. Pomagała sobie nimi jak mogła i ssała członka jak wygłodniałe dziecko pierś matki. Pragnęła poczuć smak jego spermy w ustach, już, zaraz, teraz. Chciała, żeby ją zerżnął jak dziwkę, którą teraz była i na miano której zasługiwała, ale najpierw chciała się sama napić tego boskiego nektaru, chciała mu udowodnić, że zupełnie sama, swoimi ustami i dłońmi jest w stanie doprowadzić go do ekstazy, jakiej nie zaznał w życiu i że jest to tylko wstęp do tego, do jakich uniesień będą zdolni, kiedy w końcu połączą swoje ciała w jedno.
    Wplótł palce w jej włosy. Odchyli głowę do tyłu. Czuł, że jest blisko tego, do czego dziewczyna dążyła. Z jego ust poczęły wyrywać się nieartykułowane dźwięki rozkoszy. Ciało zadrżało. Nabrzmiały członek zaczął gwałtownie pulsować oddając całą swoją zawartość do buzi dziewczyny. Mimo, że to on miał silny orgazm, a nie ona, to jej podniecenie spowodowane tym, co właśnie zrobiła i co jeszcze przed nimi powodowało, że jej ciało przechodziły dreszcze zupełnie podobne do tych, co przy orgazmie. Kiedy wyssała całą zawartość do końca, powstała i z powrotem zaczęła się z nim namiętnie całować. Czuł w jej ustach posmak swojej spermy. Kiedyś myślał, że takie doznanie byłoby obleśnie, teraz było zupełnie na miejscu – dokładnie tak jak powinno być.
    Ściągnął do końca spodnie i majtki, a ona w końcu pozbyła się swoich majtek i butów. Znaleźli się na dużym łóżku, w jego jedynym pokoju. Ewa leżała na plecach, a Marek całował ją od ust, poprzez szyję, sutki – najpierw jeden ssąc, a drugi ugniatając jedną dłonią, drugą przesuwając po jej delikatnym korpusie, żebrach, brzuchu, boku, potem drugi sutek – symetrycznie, dokładnie to samo co z pierwszym, żeby nie było mu zal. Potem jego język powędrował na brzuch, pępek i niżej, aż do wilgotnej i rozpalonej pochwy. Ssał jej łechtaczkę tak jak przedtem ona jego penisa, lizał jej wargi sromowe, dotykał delikatnie łechtaczki swoimi dłońmi, włożył w nią dwa palce, odnalazł mały wzgórek nazywany punktem G i zaczął go delikatnie podrażniać opuszkiem palca, który do niego sięgnął. Ewa wygięła się w łuk. Jej ciało zadrżało. Pochwa zaczęła pulsować, a z jej wnętrza wyciekło znacznie więcej śluzu. Zachowywała się głośno – zdecydowanie zbyt głośno. Jeśli sąsiedzi byli w swoich mieszkaniach to z pewnością ją słyszeli.
    Zawisł nad nią. Pocałował w usta.
    Już miał wprowadzić swojego członka, ale nie chciał ryzykować.
    • Mam założyć gumkę.
    • Nie martw się tym. Jestem zabezpieczona. Martw się mną. Zerżnij mnie po prostu!
    Nie trzeba było nic więcej mówić. Wszedł w nią zdecydowanie i począł ostro penetrować. Uświadomił sobie, że nawet nie wiedział kiedy jego członek był już zwarty i gotowy po tym jak kobieta wyczyściła go i wyssała do ostatniej kropli. Wkrótce miały się pojawić następne last but not least krople. Miłosne pojękiwania obojga, jego silne pchnięcia, wbijane w jego plecy i kark czerwone paznokcie, ciała drżące z wysiłku, podniecenia, skrajnego pożądania siebie nawzajem – tak właśnie wyglądało ich zespolenie. Kiedy wydawać się mogło, że ekstaza osiągnęła już wszystko, co ekstaza może osiągnąć, kiedy kobieta myślała, że za chwilę umrze z rozkoszy i wszystko wyglądało jak jeden wielki orgazm, on przyśpieszył jeszcze czując, że za chwile eksploduje w jej wnętrze, dziewczyna doznała tak silnego orgazmu, że jej jęk zamienił się w błaganie o łyk powietrza, bez którego za chwilę się udusi, on zadrżał w jej ramionach, poczuł jak ciśnienie w jego członku domaga się uwolnienia spermy, doznał takiego orgazmu, o którym nawet nie wiedział, że jest możliwy, a jego pulsujący członek miotał w jej wnętrze kolejne porcje gorącej, lepkiej cieczy, która wypełniała ją całą, a ponieważ jej pochwa już i tak cała wypełniona była jej własnym śluzem, więc część tego śluzu i spermy poplamiły jego wielkie łóżko.
    Po wszystkim jeszcze jakiś czas leżeli w objęciach. Najchętniej by zasnęli, ale ona wiedziała, że musi zaraz wracać. Czy istotnie musi? Zadawała sobie pytanie.
    Dotarło do niej, że w takim stanie nie powinna się pokazywać w domu. Razem weszli pod prysznic i zmyli z siebie dokładnie wszystkie ślady miłosnej przygody. Nie których śladów – siniaków i zadrapań nie dało się zmyć.
    Zapomniała o wiertarce, zapomniała o kłamstwie z telefonem, o którym przecież warto było Markowi powiedzieć w razie „W”. Oszołomiona tym co się wydarzyło, szczęśliwa i wyczerpana udała się do swojego domu.

    Skomentuj

    • Dreamer314
      Świętoszek
      • Mar 2011
      • 4

      #3
      part 3

      W drodze powrotnej zupełnie inaczej patrzyła na świat. Czuła się szczęśliwa i czysta. Nie czuła zdrady. Zastanawiała się kogo przez całe życie zdradzała? Kto był zdrajcą, a kto zdradzanym? Kogo zdradzi, kiedy położy się do łóżka ze swoim mężem? Uderzyło ją to pytanie, ale jeszcze bardziej uderzyła odpowiedź. Wiedziała, że jej małżeństwo właśnie się skończyło. Zrozumiała, że ono nigdy tak naprawdę nie istniało i że papierek potwierdzający jego rozwiązanie będzie tylko kwitkiem mówiącym, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Pozostało jej już tylko zdobyć się na odwagę i powiedzieć Jackowi, że to koniec. I nie będzie to koniec ze względu na Marka – Marek po prostu pomógł jej zrozumieć to, o czym już dawno wiedziała, a czego nie chciała dopuścić do swojej świadomości. Będzie to koniec ze względu na nią samą, ze względu na to jaka jest rzeczywistość. Ile lat próbowała ją preparować i udawać, że potrafi stworzyć coś nierzeczywistego, że wystarczy jedynie zapragnąć, a to natychmiast się ziści. Rzeczywistości jednak nie da się oszukać. Dziwiło ją to, że tak jasno wszystko teraz widzi. Czuła, że jej umysł jest wolny, że potrafi przeskakiwać z dziedziny na dziedzinę, że nie musi się wstydzić tego co myśli i tego, czego pragnie. Poczuła, że jej życie należy do niej i może z nim zrobić co tylko chce. Jej ojciec, podporządkowana mu matka, Jacek i wszyscy inni stracili znaczenie. Ich zdanie straciło znaczenie. Liczyło się jej zdanie, a jej zdanie było takie, że pragnie zakończyć swój fikcyjny związek, pragnie żyć po swojemu. Pomyślała jak ciągle pragnie tego człowieka o niebieskich oczach, który dopiero co dał jej niesamowitą rozkosz. Przypomniała sobie, jak kiedyś w jednym z kobiecych magazynów czytała o najwyższej fazie kobiecego orgazmu, który tam nazwany był „mała śmierć”. To wydawało jej się wtedy trochę przesadzone. Teraz jednak wiedziała, że nie było, że dziś doznała tej „małej śmierci” osobiście, kiedy czuła, że większej rozkoszy nie przeżyje, że brak jej tchu, kiedy przygarnęła go mocniej do siebie, kiedy poczuła pełne zespolenie, a w chwilę potem, która była wiecznością, kiedy on zadrżał w jej ramionach i wypełnił częścią siebie jej wnętrze, poczuła, że nie tylko jej ciało doznało orgazmu – orgazmu doznał również jej mózg. „Mała śmierć”, jak napisał ktoś w tej gazecie, przerodziła się w życie. Czuła się żywa, po raz pierwszy w życiu czuła się naprawdę żywa. Po raz pierwszy w życiu czuła, że to uczucie – uczucia bycia żywą jest jej największą miłością, że tego uczucia człowiek nigdy nie powinien zapominać, że kiedy już raz je poczuje, to nie wolno mu go zdradzić.
      Poczuła, że znów jest wilgotna, że znów szybciej bije jej serce. Czuła na polikach wypieki. Spojrzała na ludzi w tramwaju – przyglądali się jej dziwnie. Popatrzyła na nich i stwierdziła, że nie obchodzi jej to, co sobie o niej myślą i co ktokolwiek sobie o niej pomyśli. Obchodzi ją tylko to, co ona teraz myśli o sobie. Zrozumiała, że jest warta szczęścia, że zawsze była tego warta, że nie może być żadnego substytutu dla tego szczęścia i że wszyscy ludzie, którzy uważają inaczej są w najlepszym razie w błędzie, w najgorszym zaś są po prostu źli.
      Przejechała przystanek docelowy. Wysiadła dwa przystanki dalej i ruszyła do domu na pieszo.
      Kiedy do niego weszła poczuła się jak w obcym mieszkaniu. Wydawało się jej ono nierzeczywiste, nierzeczywista wydawała się też obecność Jacka – człowieka, który nic już dla niej nie znaczył.
      • I co, ucieszył się z telefonu?
      • Tak, myślę, że tak. – Odpowiedziała dziwnie brzmiącym głosem człowieka, który mówi przez sen.
      • Daj mi tę wiertarkę, to zrobię porządek z tą naszą półeczką.
      • Zapomniałam wiertarki.
      • Zapomniałaś? Kobieto, przecież właśnie po to tam pojechałaś. Jak mogłaś o tym zapomnieć? Co się z tobą dzieje od wczoraj? Dobrze się czujesz?
      • Wiesz co, myślę, że muszę się dziś wcześniej położyć.
      • Tu ziemia! Możesz mi powiedzieć, co ci właściwie jest?
      • Nic, tylko trochę chce mi się spać.
      • Nie wierzę. Czy ty coś przede mną ukrywasz?
      • Porozmawiamy jutro. Teraz chcę się już położyć.
      • Jak sobie chcesz.
      Była zmęczona tą rozmową z człowiekiem, z którym nie chciało już jej się gadać. Przemyła tylko twarz (w końcu gruntowny prysznic wzięła u Marka) i walnęła się na swoje łóżko. Przez chwilę pomyślała, że będzie z nią dzisiaj spał Jacek. To już nie miało znaczenia. Wiedziała, że już więcej nie pozwoli mu się dotknąć. Zapadła w kamienny sen. Ostatni raz spała tak dobrze, gdy była małą dziewczynką.
      Wstała bardzo wcześnie. Było przed szóstą i dopiero co świtało. Zapowiadał się piękny, kwietniowy dzień. Zaczęły świergotać pierwsze poranne ptaszki. Bardzo ostrożnie wstała z łóżka, umyła się, ubrała, spojrzała na śpiącego Jacka. Założyła swoją szarą sukienkę, buty wiązane na rzemyki i ostrożnie wymknęła się z mieszkania.
      Dokładnie wiedziała dokąd zmierza, dokąd zmierzała przez całe swoje życie, tylko ktoś chwilowo zabrał jej kompas i na jakiś czas zboczyła z kursu. Jednak teraz odzyskała swój kompas i dokładnie widziała jaki kierunek wskazuje. Uśmiechnęła się do siebie, gdyż wiedziała, że nie jest to kierunek Marek, w którym fizycznie właśnie zmierzała. Kompas wskazywał na nią samą, a zamiast literki N brzmiał napis „osobiste szczęście”.
      Po drodze weszła do Żabki kupić coś na śniadanie. Nie chciała tak iść do niego z pustymi rękoma. Kupiła 4 buki, jakiś serek, sok pomarańczowy i ruszyła dalej. Ptaszki śpiewały nad jej głową, a poczucie szczęścia szumiało w jej głowie. Czuła, że wyostrzył jej się wzrok, że barwy są bardziej kolorowe, że budzące się dopiero dźwięki miasta połączone z dźwiękami budzącej się do życia przyrody, są bardziej wyraźne, bardziej dźwięczne. Wydawało się jej, że ma wzrok jastrzębia i słuch nietoperza. Poczuła motylki w brzuchu na samą myśl, że za chwilę spojrzy w te niebieskie oczy i zanurzy się w nich, a potem odda mu się pod władanie, a sama przejmie władzę nad nim, że wymienią się swoją energią. Przypomniała jej się nudna lekcja fizyki sprzed laty, na której nauczyciel mówił coś o dopasowaniu oporu źródła i odbiornika i że najmniejsze straty mocy są wówczas, gdy opór wewnętrzny źródła jest równy oporowi odbiornika. A co się dzieje, kiedy źródło i odbiornik stracą swój opór? Wtedy mamy do czynienia z nadprzewodnictwem. Energia może wtedy krążyć bez końca, gdyż nie istnieje żaden opór, na którym mogłaby się wytracić. Chciała z nim razem przelewać swoją energię. Czuła, że dopasowanie to jest idealne i że jest najszczęśliwszą osobą na świecie już choćby dlatego, że może to pojąć. Zastanawiała się, czy jej nudny nauczyciel od fizyki kiedykolwiek pojmie to, że to prawo obowiązuje nie tylko w świecie elektrotechniki.
      Podobnie jak wczoraj, weszła na czwarte piętro na piechotę. Zadzwoniła do jego drzwi, ale nie czuła już strachu tak, jak wczoraj. Teraz czuła, że to jej miejsce, że nie ma się czego bać i nigdy nie było czego. Otworzył. Stanął przed nią jeszcze na wpół przytomny. Miał na sobie rozciągniętą koszulkę i bokserki. Dopiero co wstał. Wcale nie był zdziwiony jej wizytą. Wydawała się ona zupełnie naturalna. Równie naturalne wydały mu się jej słowa, które powiedziała patrząc mu prosto w oczy:
      • Kocham cię Marku. – Powiedziała zamiast dzień dobry. Tak jakby odtąd to miało być ich naturalne powitanie.
      • Kocham cię Ewo. – Usłyszała, po czym wziął ją za rękę, zamknął za nimi drzwi, a potem, tak jak dzień wcześniej zaczęli się całować, pieścić, uwielbiać.
      To nie był tylko seks. Była to poezja, gdyż tylko poezja mogła pokusić się o próbę opisania tego, co się między nimi działo. Była to muzyka, gdyż tylko dzieło największego z kompozytorów mogłoby wyrazić burzę uczuć, jakie istniały podczas ich miłosnych zmagań. To była rzeźba, gdyż tylko najlepszy rzeźbiarz mógłby się pokusić o wyrzeźbienie ich ciał splecionych w miłosnym uścisku.
      Mój opis tego co się wtedy między nimi faktycznie działo jest jak opis najwspanialszego widowiska świata, które trzeba doświadczyć samemu, żeby do końca je zrozumieć, żeby dogłębnie je poczuć. Słowa mogą to oddać tylko po części, wyobraźnia może je dodatkowo zabarwić, ale żeby w pełni pojąć to, co się wtedy między nimi działo trzeba to osobiście przeżyć.
      Dotyk, zapach, pragnienie drugiego człowieka w zupełnie innym niż potocznym sensie, doświadczenie bliskości z właściwą osobą. Uwielbienie swojego życia poprzez w pełni świadomy akt seksualny. Seks podniesiony do rangi sztuki i sztuka sprowadzona do poziomu seksu. Tylko twórcze, myślące istoty mogły sobie na coś takiego pozwolić. Tylko świadome umysły mogły doświadczyć tego, co oni teraz doświadczali. Każdy dotyk, jęk, dreszcz rozkoszy, widok każdego elementu ich pięknych ciał miał znaczenie. Wszystkie zmysły biorące udział w tym akcie miały znaczenie. Muzyka pozwala nacieszyć słuch, piękno przyrody, doskonałe przedstawienie teatralne, bądź świetny film, pozwalają nacieszyć wzrok, wykwintne potrawy pozwalają zadowolić smak i zapach, dotykanie miękkiej tkaniny pozwala na radość z dotyku. To co się działo między nimi pozwalało na radość ze wszystkich zmysłów jednocześnie. Ich akt seksualny był czymś więcej niż zwykła sztuka, był najwyższą ze sztuk – sztuką niedocenianą, opluwaną, zakazywaną, bezczeszczoną, profanowaną przez wielu i przez wieki, a jednak istniejącą od wieków, dostępną tylko nielicznym – since the dawn of history – od początku czasów. Doktryna uznająca seks za grzech stawała się w jego obliczu największym bluźnierstwem. Od tej pory nie mogli oni podejść do niej inaczej jak tylko z obrzydzeniem. I jeśli uwielbienie życia w tak wspaniałym akcie miało być grzechem, to na nic innego nie mieli ochoty jak na jego popełnianie. Ale to nie oni grzeszyli – grzeszyli ci, którzy uważali ludzkie ciało za grzeszne, a ludzki umysł za siedlisko zła. Ci głoszący takie doktryny byli winni całego zła jakie dokonało się na świecie. Do Ewy i Marka takie doktryny nie miały już dostępu. Znaleźli się w niebie, z którego absolutnie nie można już było zejść do piekła. Ich akt seksualny był dowodem na to, że czarne zawsze pozostaje czarne bez względu na to ilu ludzi będzie to nazywać białym, a białe pozostaje białym bez względu na liczbę tych, którzy twierdzą, że to czarne.
      Kiedy po raz kolejny doznali szczytowej, pełnej rozkoszy, jaką potrafiły dać im ich własne, nagie ciała, byli tak szczęśliwi, że chciało im się śmiać. Uśmiechali się do siebie, ciągle jeszcze się dotykając.
      Wyszedł z niej. Obrócił się na plecy, a jej głowa spoczęła na jego ramieniu.
      • To mi się chyba śni. – Powiedziała Ewa. – I jeśli to sen, to już nigdy nie chcę się obudzić.
      • To nie sen, najdroższa. To rzeczywistość, której od zawsze pragnęliśmy i na którą już prawie straciliśmy nadzieję.
      • Nie chcę już wracać do mojej poprzedniej „rzeczywistości”.
      • Nie musisz.
      • Pomożesz mi się stamtąd zabrać.
      • Oczywiście.
      • Dzisiaj?
      • Tak.
      • Nie wiem jak zareaguje Jacek.
      • To nie ma większego znaczenia.
      • Po raz pierwszy w życiu czuję, że moje życie należy tylko do mnie. Czuję, że kocham być żywą. Kocham życie, kocham siebie, kocham ciebie.
      • To najważniejsze wnioski. Już wcześniej o nich wiedziałem, wcześniej je zrozumiałem, ale dopiero teraz dogłębnie je poczułem. Bardzo ci za to dziękuję. Pozwoliłaś mi poczuć to, co wcześniej zrozumiałem.
      • Ty pozwoliłeś mi zrozumieć to, co wcześniej czułam, ale nie potrafiłam tego ubrać w słowa.
      Leżeli tak jeszcze jakiś czas. Potem poszli pod prysznic. Ewa kazała mu wejść pierwszemu do kabiny, poprosiła, żeby skierował strumień wody na swoje plecy i zamknął oczy dopóki ona nie każe mu ich otworzyć. Uklękła przed nim i wzięła jego członka do ust. Pieściła go, ssała, lizała. Zastanawiała się ile czasu zajmie jej doprowadzenie go do orgazmu skoro dziś już dwa razy go do niego doprowadziła. Ile razy sama doszła? Straciła już rachubę. Uznała, że to nieuczciwe, żeby stosunek ich orgazmów był tak niewyrównany. Chciała chociaż trochę go poprawić. Przed poznaniem Marka zdarzało się jej mieć orgazmy, jednak nie była to sytuacja częsta, co więcej częstość występowania jej orgazmów zmniejszała się z czasem, zmniejszała się z każdym dniem życia z Jackiem. Przedtem nie raz żałowała, że jest kobietą. Uważała, że faceci mają lepiej ponieważ za każdym razem mają orgazm, podczas gdy kobiety tylko czasami. Wkurzało ją to, że co miesiąc musi przeżywać ból podczas okresu, podczas gdy faceci nie wiedzą nawet co to znaczy. Ale teraz czuła, że uwielbia być kobietą, ponieważ potrafi czerpać więcej rozkoszy z seksu niż jej kochanek. Te wielokrotne orgazmy i „mała śmierć”, które doznawała od wczoraj wieczora z nawiązką wyrównywały każdy jej okres. Za chwile takiego uniesienia mogłaby mieć okres dwa razy w miesiącu.
      Teraz, ssąc nabrzmiałego członka swojego lubego, chciała wyrównać z nim rachunki, ale to ona czuła, że jest mu coś winna. Kiedy chłopak przyśpieszył oddech i zaczął lekko pojękiwać wyciągnęła penisa ze swoich ust i szybkimi ruchami prawej ręki na nim, doprowadziła go do szczytowania i oddania całej jego zawartości na swoje jędrne, piękne piersi. Gorące nasienie poczęło spływać po nich leniwie, w dół jej ciała.
      • Otwórz oczy. – Powiedziała. – Wiedziała, że cały czas miał je zamknięte. – Zobacz jak mnie pobrudziłeś. Zmyj to ze mnie.
      I Marek począł zmywać swoje nasienie z jej piersi i korpusu. Wciągnął ją pod prysznic i mył każdy zakamarek jej ciała. Powoli, delikatnie, namiętnie, zmysłowo. W którymś momencie tego mycia, a właściwie celebracji mycia, namydlania, spłukiwania, dotykania, zauważył, że ciało dziewczyny przeszły dreszcze jak podczas orgazmu. Jej ciało drżało jeszcze przez chwilę. To był orgazm.
      • To niesprawiedliwe.
      • Co?
      • Chciałam, żeby liczba twoich orgazmów choć trochę zbliżyła się do mojej, a ty po raz kolejny dałeś mi rozkosz i zmieniłeś wynik z powrotem na moją znaczącą korzyść.
      • Uwielbiam, kiedy wygrywasz w takiej konkurencji ze mną.
      • Jesteś wspaniały.
      • A ty cudowna.
      Zaczęli się śmiać. Śmiali się jak dzieci. Śmiali się, ponieważ ich szczęście osiągnęło taki poziom, że bardziej nie mogli już jego wyrazić.
      A potem było śniadanie. Zwykłe śniadanie, ale w niezwykłym świecie. Pomyśleli, że tak właśnie powinny wyglądać poranki. Wiedzieli, że odtąd tak będzie, że właśnie rozpoczęli tworzenie najmniejszego państwa świata, którego zalążek zawsze w nich tkwił, że ten zalążek istniał na świecie od zawsze i tylko nieliczni odważyli się go uwielbić i pielęgnować. Tylko nieliczni ludzie zrozumieli co to znaczy żyć i cieszyć się życiem. Dla większości słowa „nauczyć się życia” oznaczały nauczyć się tego, że istnieje zło, że życie jest ciężkie, paskudne i bolesne, że chwile radości są wyjątkiem od nieciekawej i przykrej reguły. Tym ludziom nigdy nie przyszło do głowy, że powinno być na odwrót, że człowiek powinien dążyć do tego, żeby było na odwrót i że jest to możliwe. Dla większości ludzi istnienie zbrodni i kary z czasem powodowało, że nie dostrzegali już, iż może istnieć postępowanie właściwe i nagroda za nie. Jak jednak mieli zrozumieć co jest właściwe, skoro porzucali narzędzie poznania dobra i zła jakim jest ludzki umysł na rzecz ślepej wiary i zapewnień innych wierzących, że dobre lub złe jest to, w co oni wierzą. Ale Marek i Ewa już się do tej większości nie zaliczali.

      I to jeszcze nie koniec, jak sądzę

      Skomentuj

      • DSD
        Perwers
        • Jan 2010
        • 1275

        #4
        Weź sążnisty podręcznik psychologii, wyrwany z Przyjaciółki gorzkawy opis nudnego życia gospodyni domowej, 30 deko Biblii, kilka listków Bravo Girl, oskubany tomik wierszy młodopolskiego poety po butelce absyntu i dopraw zmieloną Kamasutrą. Mnie już boli żołądek po trzech daniach według takiego przepisu.

        P.S. Żeromski nudził mnie już w ogólniaku. Trzymając się poetyki tekstu: egzystencjalizmy nie zostaną ugaszone strumieniami nasienia.
        0statnio edytowany przez DSD; 04-04-11, 14:52.
        'Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie miało do powiedzenia tak niewiele' (o Internecie znalezione w Internecie)

        Skomentuj

        • Dreamer314
          Świętoszek
          • Mar 2011
          • 4

          #5
          Po śniadaniu, które skończyło się o ciągle jeszcze wczesnej jak na niedzielę porze, postanowili, że muszą załatwić sprawę z przeprowadzką Ewy.
          Pojechali tam razem. Rozegrała się niemiła scena, w trakcie której Marek dostał w twarz od Jacka. Nie był to jednak żaden bokserski wyczyn ze strony obrażonego męża – Jacek po prostu dał Markowi w mordę, bo uważał, że w takiej sytuacji tak wypada. Na koniec zażądał rozwodu. Ewa powiedziała, że go dostanie i że nic od niego nie chce. Wzięła tylko swoje ciuchy, rzeczy osobiste i parę książek.
          Rozwód skończył się korzystnie dla Jacka, ale Ewa nie przejęła się tym zbyt mocno. Zamieszkała z Markiem. Zmieniła swoje życie, nie tylko pod względem erotycznym, ale i zawodowym. Nie potrzebowali żadnych dodatkowych papierków z USC ani KK. Uczucie, które ich połączyło miało standard złota. Papierki wystawiane przez urzędników w USC albo mistyków w KK, miały wartość taką jak papierowe pieniądze, o czym w szczególności przekonała się Ewa.
          Marek również się zmienił. Przede wszystkim bardziej interesował się statusem materialnym – nie wystarczała mu już teraz mała kawalerka. Po roku zmienili mieszkanie na ładniejsze i przestronniejsze. Znajdywali sobie nowe cele i realizowali je. W łóżku nigdy się nie nudzili – ich ciała zawsze potrafiły ich fascynować, a podchodzenie do seksu jak do sztuki gwarantowało brak nudy na długie lata.
          Czasem robili sobie wyjazdy incognito, żeby móc się za sobą trochę stęsknić. Po powrotach z takich wyjazdów padali sobie w ramiona i gasili swoją tęsknotę namiętnością nie mniejszą od tej co podczas ich pierwszego spotkania.
          Wiedzieli, że ich życie należy wyłącznie do nich i postanowili je przeżyć najlepiej jak potrafili.


          Pora zakończyć tę historię.
          Zdaję sobie sprawę, że nie jest ona typowa, ponieważ oprócz seksu są w niej elementy filozofii.
          Pewnie będzie wielu, którym się ona w ogóle nie spodoba. No cóż - nie można wszystkim dogodzić
          Pozdrowienia dla tych, którzy wiedzą co tak naprawdę starałem się przekazać oraz dla tych, którym po prostu się podobało.

          edit:

          Od wczoraj zastanawiam się, czy w jakikolwiek sposób ustosunkować się do tego, co napisał DSD. Coś jednak muszę skomentować.
          Po pierwsze zgadzam się z jego mottem (mała modyfikacja słów Churchila, która całkiem nieźle brzmi).
          Co do reszty:
          Każdy ma inny gust kulinarny i całe szczęście, w przeciwnym wypadku mielibyśmy do czynienia z bardzo monotonną, nieciekawą kuchnią. Nikogo oczywiście nie zmuszam do gustowania w mojej.
          Pisząc moje opowiadanie nie kierowałem się żadną książką Stefana Żeromskiego, nie byłem też nigdy jego fanem (chociaż zdaje się, że w technikum czytałem "Szkice węglem", ale już niewiele z tego pamiętam).
          A co do egzystencjalizmów - nie zamierzałem ich gasić, a raczej podsycać strumieniami nasienia, zresztą to nie o egzystencjalizmy mi szło, a raczej o "obiektywizmy", gdyż filozoficzne przemyślenia bohaterów bazują na fizozofii obiektywizmu Ayn Rand.
          No i co najważniejsze - cała historia jest fikcyjna i powstała wyłacznie w mojej głowie, cała fabuła to wytwór wyłącznie mojej wyobraźni, a przygody łóżkowe bohaterów to przygody oparte na tym, co mnie samego pociąga w seksie.

          Poza tym - przyznam się, że trochę uciąłem końcówkę. W moim początkowym zamiarze miało być tam znacznie więcej. Doszedłem jednak do wniosku, że mimo wszystko jest to forum erotyczne, a nie filozoficzne, a więc proprzestałem na krótkim epilogu.

          Napisałem w moim opowiadaniu, że dla mnie seks jest dziedziną sztuki i tak jest. Dowodem tego jest choćby indyjska "Kamasutra". Istnienie tego forum i liczne wątki w nim ujęte jest również potwierdzeniem tego, co napisałem.

          Pozdrawiam,

          Dreamer 314
          0statnio edytowany przez sister_lu; 05-04-11, 11:28.

          Skomentuj

          • DSD
            Perwers
            • Jan 2010
            • 1275

            #6
            Chciałeś połączyć w jednym opowiadaniu erotykę, filozofię, psychologię, niechęć do Kościoła, a także błysnąć erudycją. Według mnie nie udało Ci się stworzyć z tego interesującej całości. Na pocieszenie dodam że mi też pewnie by się nie udało.
            Pozdrawiam.
            'Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie miało do powiedzenia tak niewiele' (o Internecie znalezione w Internecie)

            Skomentuj

            Working...