Witam wszystkich.
To jest moje pierwsze upublicznione opowiadanie.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury - Dreamer314.
Ta historia, którą za chwilę opowiem zaczęła się zupełnie niewinnie. Jej główny bohater – Marek był facetem twardo stąpającym po ziemi. Miał swoje zasady i daleki był od tego, żeby wdawać się w niepotrzebne romanse w pracy i poza nią. Był to typ samotnika, ocierającego się niekiedy o pracoholizm. Pracoholikiem nie był pewnie dlatego, że miał szereg zainteresowań poza pracą, a praca była po prostu jednym z nich. Rzadko chodził na imprezy – zarówno te masowe jak i kameralne. Nie miał niewielu znajomych, a jeszcze mnie j przyjaciół. Nie lubił ludzi, którzy szastali takimi słowami jak miłość czy przyjaźń, jakby to było zwykłe „dzień dobry”. Dla niego miłość oznaczała nie tylko uczucie, ale także racjonalne jego podstawy. Przyjaźń natomiast była sprawą rzadką i cenną jak diament. Jego dawni koledzy dawno już pozakładali rodziny, a on, mimo swoich trzydziestu dwóch, lat ciągle był singlem i szczerze mówiąc nie za bardzo mu to przeszkadzało. Poza tym był ateistą, nie jakimś tam buntownikiem, ale ateistą, który dokładnie wiedział w co i dlaczego nie wierzy. Był człowiekiem niepoświęcającym swojej wiedzy na rzecz czyjejś wiary. Niedługo przed opisanymi poniżej wydarzeniami zmienił pracę i miejsce zamieszkania. Wynajmował teraz kawalerkę w jednym z poznańskich bloków. Było to mieszkanie, które uważał za wystarczające dla swoich potrzeb. Jeden duży pokój, kuchnia i łazienka. W dużym pokoju stał komputer, dość duży stół jadalny i łóżko, na którym wyspałoby się trzech ludzi (i które trochę ograniczało powierzchnię pokoju). Kuchnia była standardową kuchnią w bloku – z piecykiem elektrycznym i niewielką lodówką. Łazienka jak to łazienka – nic specjalnego. Ale Marek lubił to mieszkanie.
W nowej pracy poznał jednego człowieka – Jacka, którego nawet polubił, chociaż drażnił go czasem jego cynizm. Mieli podobne poglądy filozoficzne, choć Jacek był zdecydowanie bardziej konformistyczny niż Marek. Właściwie też był ateistą, ale uważał, że wszystko trzeba robić tak, jak nakazuje tradycja, żeby mieć święty spokój. Mówił, że niektóre religijne rytuały można po prostu potraktować jak dobrą zabawę (lub kiepski żart), odpier... swoje dla zadowolenia „czarnych i czerwonych” i żyć dalej po swojemu. Jacek miał 30 lat i od dwóch lat miał żonę Ewę, która była od niego pięć lat młodsza, a wyszła za niego jeszcze w trakcie studiów – żeby udowodnić coś swoim rodzicom, którzy ewidentnie nie lubili jej wybranka i oczywiście nie popierali jej związku. Ojciec Ewy był ortodoksyjnym katolikiem i namiętnie słuchał radia M oraz wychwalał księdza R. Nie podobało mu się to, że Ewa związała się z Jackiem, który nie brał wszystkiego na poważnie. Koniec końców ślub odbył się w jednym małym kościółku w Swarzędzu koło Poznania. Jackowi było wszystko jedno jaki to będzie ślub – kościelny czy cywilny, ale ojcu Ewy wszystko jedno nie było i Jacek się zgodził się z nim dla zachowania świętego spokoju. Ślub odbył się on zgodnie z wszelkimi regułami typowego ślubu, łącznie z wielką pompą w postaci wesela na 120 osób, którego większość kosztów spadła (z jego własnego wyboru) na teścia Jacka (teść zadłużył się w banku, żeby tylko wszystko było tak jak należy). Nie pałał do zięcia sympatią, a jednak na imprezie chodziło mu o to, żeby wszyscy widzieli, że wszystko jest tak jak powinno być. Udawał więc zadowolonego z zięcia teścia. Jacek zaś udawał zadowolonego z teścia zięcia. Ewa udawała, że istotnie kocha Jacka, podczas gdy tak naprawdę chciała się wyrwać z domu i udowodnić coś rodzicom, o czym już właściwie pisałem, a Jacek był nie najgorszą partią (poza tym wszystkie Ewy koleżanki mówiły jej, zazdroszczą jej męża). Czy Jacek kochał Ewę? Bardzo mu się podobała i wszyscy kumple mu jej zazdrościli. Poza tym była praktycznie bezkonfliktowa i dawała mu święty spokój (którego Jacek często potrzebował). Ich życie seksualne – szczególnie na początku układało się nawet dość dobrze. Jacek uważał, że chyba to właśnie jest miłość, chociaż czuł, że czegoś tam brakuje, ale to nie wydawało mu się bardzo ważne. Po ślubie nastał czas opadania emocji jak po wielkiej bitwie kurz, tylko, że w przypadku Jacka wielkość tej bitwy była trochę przereklamowana.
Po dwóch latach małżeństwa ich związek stał się bardzo... poprawny.
Któregoś dnia w pracy Jacek podszedł do Marka i rzekł:
Po powrocie do domu oznajmił żonie:
Jacek wybiegł z mieszkania. Ewa stała tak przez chwilę. Była wściekła, ale nie chciała, żeby ta wściekłość dotarła do niej w pełni. Uprzątnęła ze stołu w dużym pokoju (również mieszkali w blokach – ich mieszkanie było większe niż to Marka, ale nie był to jakiś apartament), a potem szybko wskoczyła pod prysznic. Umalowała się i założyła nową sukienkę – szarą, prostą sukienkę na naramkach z kwadratowym dekoltem podkreślającym jej jędrne piersi. Sukienka tak idealnie przylegała do jej smukłego ciała, że zrezygnowała ze stanika. Potem założyła jeszcze swoje nowe buty na wysokim obcasie (takie z rzemykiem, który trzeba zawinąć kilka razy dookoła łydki). Nie dokończyła jeszcze dobrze zawiązywać tych butów, a zadzwonił dzwonek do drzwi. Wybiegła z łazienki, żeby je otworzyć, przekręciła energicznie klucz w zamku, nacisnęła na klamkę, uchyliła drzwi i zrobiła krok do tyłu. W tym momencie nie do końca zasznurowany but dał o sobie znać, noga jej się podwinęła i gdyby nie Marek, to pewnie by się przewróciła. Złapał ją w ramiona w ostatnim momencie. Jej pachnące i mokre jeszcze, lekko zakręcone, włosy koloru między ciemnym blondem a jasnym kasztanem, uderzyły go w twarz, ale zdecydowanie bardziej uderzył go w oczy widok żony kolegi, jak również jej niesamowity, upajający zapach. Trzymał ją tak przez chwilę i patrzył w ciemnobrązowe oczy z odległości kilkunastu zaledwie centymetrów. Przez chwilę świat się zatrzymał. Nie tylko zresztą dla niego. Ewa poczuła coś, o czym sądziła, że już dawno odeszło, że to tylko domena wieku nastu lat (no może początku dziestu). Marek poczuł się jakby właśnie po raz pierwszy w życiu zobaczył Wielki Kanion, albo jakby dotąd był daltonistą i nagle, bez wyraźnej przyczyny, zaczął widzieć całą ferię barw. Całe to zdarzenie trwało może ze dwie sekundy, ale dla nich było to znacznie dłużej. Na to wszystko wpadł zdyszany Jacek.
Spojrzał na nią swoimi dużymi, niebieskimi oczyma. Poczuła się tak, jakby leciała w przepaść, z tym, że to było całkiem przyjemne, poczuła, że się uśmiecha – od ucha do ucha, choć tak naprawdę nie miała powodu do wielkiej radości. A może miała?
Siedziała pomiędzy nimi. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie spoglądać co jakiś czas na Marka, jak gdyby ten mógł jej nagle zniknąć. On też, od czasu do czasu, na nią spoglądał, ale cały czas czuła, że mężczyzna ów jest w pełni świadomy jej obecności obok niego. Czuła się przy nim naga. Pragnęła go za to ukarać, dać mu nauczkę.
Ukarać, za co? Dać nauczkę, za co?
Nie mówiła prawie nic. Piła bardzo powoli. Zauważyła, że Marek taż nie śpieszy się z piwem – cały czas sączył pierwsze (choć wypił więcej niż ona), podczas gdy jej mąż wychylił już chyba ze trzy. Jacek nie był pijakiem i szczerze mówiąc rzadko pił, ale jak już załapał, to ciężko go było powstrzymać. Nigdy nie robił żadnych awantur ani nic z tych rzeczy, ale po paru głębszych był jakiś inny. Próbował wtedy pokazywać jaki to on nie jest towarzyski, koleżeński, wspaniałomyślny, genialny, a przecież ona doskonale wiedziała, jaki naprawdę był.
Marek mówił mniej niż Jacek (więcej oczywiście niż ona sama), ale to, co mówił wydawało jej się trochę magiczne. Chłonęła jego głos, jego słowa. Czasem łapała się na tym, że nie do końca wie, co on mówi, za to czuje całą sobą jak on to mówi.
Jacek był już wstawiony. Godzina zrobiła się lekko późna. Marek zadecydował, że pora już na niego.
Cóż jednak mogła zrobić? Jakich argumentów użyć? I co by jej z tego przyszło, gdyby nawet został? Co by z nim zrobiła? Czy coś w ogóle mogła zrobić?
Choć ostatnio Jacek coraz bardziej zaniedbywał ją pod względem seksualnym i coraz mniej jej się to podobało, to tej nocy wyjątkowo cieszyła się z tego, że położył się i niemalże natychmiast odpłynął w ramiona Orfeusza. Ona jednak zasnąć nie mogła. Myślała o Marku. Wyobrażała sobie, że Jacek totalnie się spił, Marek został u nich na noc i wziął ją jak swoją własność w sąsiednim pokoju. Wyobrażała sobie, jak się mu oddaje, jak daje mu rozkosz, jak on w nią wchodzi i jak drży w jej ramionach podczas ich równoczesnego orgazmu. Wyobrażała sobie triumf jaki osiąga po zapanowaniu nad jego ciałem, szczególnie po tym jak doszedł w niej do końca i nie tylko się w nią spuścił w sensie fizycznym, lecz podzielił się z nią swoją energią w sensie duchowym. Wyobrażała sobie jak Marek pada wykończony obok niej, jak dyszy, jak wali mu serce – i to wszystko za jej sprawą.
A potem powracała do rzeczywistości swojego poprawnego małżeństwa, w którym od początku wszystko było tak jak powinno być, za wyjątkiem jednej drobnej kwestii – prawdziwej miłości.
Zasnęła nad ranem marząc o tym, że śpi w ramionach Marka.
Marek wysiadł o jeden przystanek tramwajowy wcześniej. Musiał się przejść. Cały czas miał przed oczami Ewę, cały czas czuł jej zapach i jej brązowe oczy utkwione w jego niebieskich oczach. Wdrapał się na czwarte piętro schodami – nie chciało mu się przywoływać windy. Wszedł do swojego mieszkania, rozebrał się, następnie wszedł do łazienki, spojrzał w lustro i rzekł do samego siebie:
Wziął szybki prysznic. Położył się do łóżka. Musiał się przywoływać do porządku, żeby nie wyobrażać sobie zbyt wiele, żeby nie dopuścić do erotycznych fantazji z Ewą w roli głównej, na które przecież miał wielką ochotę. Na nią miał wielką ochotę. Wiedział też, że nie jest to chęć jednostronna. W końcu, po paru godzinach walki z sobą zasnął. Śniła mu się Ewa w stroju Ewy.
Ciąg dalszy przewidziany. Chyba, że ewidentnie Wam się nie podoba.
To jest moje pierwsze upublicznione opowiadanie.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury - Dreamer314.
Ta historia, którą za chwilę opowiem zaczęła się zupełnie niewinnie. Jej główny bohater – Marek był facetem twardo stąpającym po ziemi. Miał swoje zasady i daleki był od tego, żeby wdawać się w niepotrzebne romanse w pracy i poza nią. Był to typ samotnika, ocierającego się niekiedy o pracoholizm. Pracoholikiem nie był pewnie dlatego, że miał szereg zainteresowań poza pracą, a praca była po prostu jednym z nich. Rzadko chodził na imprezy – zarówno te masowe jak i kameralne. Nie miał niewielu znajomych, a jeszcze mnie j przyjaciół. Nie lubił ludzi, którzy szastali takimi słowami jak miłość czy przyjaźń, jakby to było zwykłe „dzień dobry”. Dla niego miłość oznaczała nie tylko uczucie, ale także racjonalne jego podstawy. Przyjaźń natomiast była sprawą rzadką i cenną jak diament. Jego dawni koledzy dawno już pozakładali rodziny, a on, mimo swoich trzydziestu dwóch, lat ciągle był singlem i szczerze mówiąc nie za bardzo mu to przeszkadzało. Poza tym był ateistą, nie jakimś tam buntownikiem, ale ateistą, który dokładnie wiedział w co i dlaczego nie wierzy. Był człowiekiem niepoświęcającym swojej wiedzy na rzecz czyjejś wiary. Niedługo przed opisanymi poniżej wydarzeniami zmienił pracę i miejsce zamieszkania. Wynajmował teraz kawalerkę w jednym z poznańskich bloków. Było to mieszkanie, które uważał za wystarczające dla swoich potrzeb. Jeden duży pokój, kuchnia i łazienka. W dużym pokoju stał komputer, dość duży stół jadalny i łóżko, na którym wyspałoby się trzech ludzi (i które trochę ograniczało powierzchnię pokoju). Kuchnia była standardową kuchnią w bloku – z piecykiem elektrycznym i niewielką lodówką. Łazienka jak to łazienka – nic specjalnego. Ale Marek lubił to mieszkanie.
W nowej pracy poznał jednego człowieka – Jacka, którego nawet polubił, chociaż drażnił go czasem jego cynizm. Mieli podobne poglądy filozoficzne, choć Jacek był zdecydowanie bardziej konformistyczny niż Marek. Właściwie też był ateistą, ale uważał, że wszystko trzeba robić tak, jak nakazuje tradycja, żeby mieć święty spokój. Mówił, że niektóre religijne rytuały można po prostu potraktować jak dobrą zabawę (lub kiepski żart), odpier... swoje dla zadowolenia „czarnych i czerwonych” i żyć dalej po swojemu. Jacek miał 30 lat i od dwóch lat miał żonę Ewę, która była od niego pięć lat młodsza, a wyszła za niego jeszcze w trakcie studiów – żeby udowodnić coś swoim rodzicom, którzy ewidentnie nie lubili jej wybranka i oczywiście nie popierali jej związku. Ojciec Ewy był ortodoksyjnym katolikiem i namiętnie słuchał radia M oraz wychwalał księdza R. Nie podobało mu się to, że Ewa związała się z Jackiem, który nie brał wszystkiego na poważnie. Koniec końców ślub odbył się w jednym małym kościółku w Swarzędzu koło Poznania. Jackowi było wszystko jedno jaki to będzie ślub – kościelny czy cywilny, ale ojcu Ewy wszystko jedno nie było i Jacek się zgodził się z nim dla zachowania świętego spokoju. Ślub odbył się on zgodnie z wszelkimi regułami typowego ślubu, łącznie z wielką pompą w postaci wesela na 120 osób, którego większość kosztów spadła (z jego własnego wyboru) na teścia Jacka (teść zadłużył się w banku, żeby tylko wszystko było tak jak należy). Nie pałał do zięcia sympatią, a jednak na imprezie chodziło mu o to, żeby wszyscy widzieli, że wszystko jest tak jak powinno być. Udawał więc zadowolonego z zięcia teścia. Jacek zaś udawał zadowolonego z teścia zięcia. Ewa udawała, że istotnie kocha Jacka, podczas gdy tak naprawdę chciała się wyrwać z domu i udowodnić coś rodzicom, o czym już właściwie pisałem, a Jacek był nie najgorszą partią (poza tym wszystkie Ewy koleżanki mówiły jej, zazdroszczą jej męża). Czy Jacek kochał Ewę? Bardzo mu się podobała i wszyscy kumple mu jej zazdrościli. Poza tym była praktycznie bezkonfliktowa i dawała mu święty spokój (którego Jacek często potrzebował). Ich życie seksualne – szczególnie na początku układało się nawet dość dobrze. Jacek uważał, że chyba to właśnie jest miłość, chociaż czuł, że czegoś tam brakuje, ale to nie wydawało mu się bardzo ważne. Po ślubie nastał czas opadania emocji jak po wielkiej bitwie kurz, tylko, że w przypadku Jacka wielkość tej bitwy była trochę przereklamowana.
Po dwóch latach małżeństwa ich związek stał się bardzo... poprawny.
Któregoś dnia w pracy Jacek podszedł do Marka i rzekł:
- Słuchaj stary, może wpadłbyś do nas dziś wieczorem. Jutro jest sobota, nie musisz nigdzie wstawać ani jechać. Wypijemy po piwku i pogadamy. Trzeba się trochę odchamić. Poza tym moja żona mówiła mi ostatnio, że nigdy nikt do nas nie przychodzi.
Po powrocie do domu oznajmił żonie:
- Będziemy dziś mieli gościa.
- Kogoś, kogo znam?
- Nie. Mojego kumpla z roboty. Jest trochę dziwny, ale co tam. Mówiłaś, że dawno nas nikt nie odwiedzał, no więc dziś mamy gościa.
- Mogłeś mnie uprzedzić troszkę wcześniej. Przygotowałabym się jakoś. Upiekłabym jakieś ciasto, albo zrobiła coś dobrego do jedzenia.
- Nie przejmuj się. Kupiłem parę piwek – już się chłodzą, poza tym, chipsy i orzeszki.
- To nie to samo.
- Mogę podskoczyć do Tesco i kupić coś jeszcze.
- Wiesz co, dobry pomysł, kup chociaż coś słodkiego i może jakieś dobre wino. Wiesz przecież, że nie przepadam za piwem.
- Dobra. W takim razie już wychodzę. Marek ma być za pół godziny, w razie czego zrób mu jakąś herbatę czy kawę i pogadaj z nim o wszystkim albo o niczym.
- Za pół godziny? Nie zdążę się nawet porządnie doprowadzić do ładu.
- Zdążysz. Lecę już. Będę najszybciej jak tylko się da.
Jacek wybiegł z mieszkania. Ewa stała tak przez chwilę. Była wściekła, ale nie chciała, żeby ta wściekłość dotarła do niej w pełni. Uprzątnęła ze stołu w dużym pokoju (również mieszkali w blokach – ich mieszkanie było większe niż to Marka, ale nie był to jakiś apartament), a potem szybko wskoczyła pod prysznic. Umalowała się i założyła nową sukienkę – szarą, prostą sukienkę na naramkach z kwadratowym dekoltem podkreślającym jej jędrne piersi. Sukienka tak idealnie przylegała do jej smukłego ciała, że zrezygnowała ze stanika. Potem założyła jeszcze swoje nowe buty na wysokim obcasie (takie z rzemykiem, który trzeba zawinąć kilka razy dookoła łydki). Nie dokończyła jeszcze dobrze zawiązywać tych butów, a zadzwonił dzwonek do drzwi. Wybiegła z łazienki, żeby je otworzyć, przekręciła energicznie klucz w zamku, nacisnęła na klamkę, uchyliła drzwi i zrobiła krok do tyłu. W tym momencie nie do końca zasznurowany but dał o sobie znać, noga jej się podwinęła i gdyby nie Marek, to pewnie by się przewróciła. Złapał ją w ramiona w ostatnim momencie. Jej pachnące i mokre jeszcze, lekko zakręcone, włosy koloru między ciemnym blondem a jasnym kasztanem, uderzyły go w twarz, ale zdecydowanie bardziej uderzył go w oczy widok żony kolegi, jak również jej niesamowity, upajający zapach. Trzymał ją tak przez chwilę i patrzył w ciemnobrązowe oczy z odległości kilkunastu zaledwie centymetrów. Przez chwilę świat się zatrzymał. Nie tylko zresztą dla niego. Ewa poczuła coś, o czym sądziła, że już dawno odeszło, że to tylko domena wieku nastu lat (no może początku dziestu). Marek poczuł się jakby właśnie po raz pierwszy w życiu zobaczył Wielki Kanion, albo jakby dotąd był daltonistą i nagle, bez wyraźnej przyczyny, zaczął widzieć całą ferię barw. Całe to zdarzenie trwało może ze dwie sekundy, ale dla nich było to znacznie dłużej. Na to wszystko wpadł zdyszany Jacek.
- Co wy się tak obściskujecie? – rzucił, nie w gniewie, ale tak po prostu, stwierdzając fakt.
- Właśnie udało mi się uchronić twoją żonę, jak sądzę, od poważnego upadku.
- Przepraszam – odezwała się Ewa. – Ale ze mnie niezdara. Gdyby Jacek mnie uprzedził, że pan przyjdzie, to pewnie zdążyłabym porządnie zawiązać buty i nie musiałby pan mnie ratować przed upadkiem.
- No ale wszystko dobrze się skończyło, a tak w ogóle to poznajcie się. Marku, to moja żona Ewa, Ewo, to mój kolega z pracy – Marek.
- Bardzo mi miło – odparła Ewa.
- Mnie również.
- No i nie panujcie sobie już. Czuj się jak u siebie, Marek. Chcesz piwo?
- Może być, ale najpierw może do końca wejdę.
- No pewnie, wejdź, usiądź tutaj – wskazał na dużą wersalkę w pokoju gościnnym. - Zaraz przyniosę browary.
Spojrzał na nią swoimi dużymi, niebieskimi oczyma. Poczuła się tak, jakby leciała w przepaść, z tym, że to było całkiem przyjemne, poczuła, że się uśmiecha – od ucha do ucha, choć tak naprawdę nie miała powodu do wielkiej radości. A może miała?
- Może usiądziesz? – Odezwał się pierwszy. Wróciła do rzeczywistości. Bała się zrobić krok do przodu z obawy przed tym, że znów będzie ją musiał ratować przed przewróceniem się, tym razem jednak z zupełnie innego powodu. Tym razem powodem tego, że może się przewrócić było to, że nie była taka pewna, czy jej drżące nogi nie odmówią posłuszeństwa.
- Przepraszam. Zamyśliłam się.
- Zauważyłem. – Na twarzy Ewy pojawił się rumieniec. Poczuła się jak świeżo upieczona licealistka na randce z maturzystą.
Siedziała pomiędzy nimi. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie spoglądać co jakiś czas na Marka, jak gdyby ten mógł jej nagle zniknąć. On też, od czasu do czasu, na nią spoglądał, ale cały czas czuła, że mężczyzna ów jest w pełni świadomy jej obecności obok niego. Czuła się przy nim naga. Pragnęła go za to ukarać, dać mu nauczkę.
Ukarać, za co? Dać nauczkę, za co?
Nie mówiła prawie nic. Piła bardzo powoli. Zauważyła, że Marek taż nie śpieszy się z piwem – cały czas sączył pierwsze (choć wypił więcej niż ona), podczas gdy jej mąż wychylił już chyba ze trzy. Jacek nie był pijakiem i szczerze mówiąc rzadko pił, ale jak już załapał, to ciężko go było powstrzymać. Nigdy nie robił żadnych awantur ani nic z tych rzeczy, ale po paru głębszych był jakiś inny. Próbował wtedy pokazywać jaki to on nie jest towarzyski, koleżeński, wspaniałomyślny, genialny, a przecież ona doskonale wiedziała, jaki naprawdę był.
Marek mówił mniej niż Jacek (więcej oczywiście niż ona sama), ale to, co mówił wydawało jej się trochę magiczne. Chłonęła jego głos, jego słowa. Czasem łapała się na tym, że nie do końca wie, co on mówi, za to czuje całą sobą jak on to mówi.
Jacek był już wstawiony. Godzina zrobiła się lekko późna. Marek zadecydował, że pora już na niego.
- Stary, co ci tak śpieszno. Żona i dzieci w domu płaczą czy co?
- Nie, pewnie, że nie, ale zrobiło się już późno i myślę, że czas już na mnie.
- Jutro sobota, nie musisz przecież wstawać rano do roboty.
- No właśnie, Marek – odezwała się niespodziewanie Ewa, która od ładnych paru minut zupełnie milczała. – Może zostałbyś u nas na noc. Jutro sobota, nie musisz iść do pracy, a poza tym jest już późno, a wiesz jak to jest na mieście o tej godzinie. Dla nas to żaden problem, w pokoju obok mamy rozkładane łóżko.
- No widzisz, nawet nasza dzisiejsza milcząca Ewa chce, żebyś został.
- Myślę jednak, że już na mnie czas.
- Jak tam sobie chcesz – odezwał się ospałym (lekko przepitym) głosem Jacek. Ten lekko przepity głos przywrócił ją do rzeczywistości. Jak pod wpływem rażenia prądem cofnęła swoją dłoń.
Cóż jednak mogła zrobić? Jakich argumentów użyć? I co by jej z tego przyszło, gdyby nawet został? Co by z nim zrobiła? Czy coś w ogóle mogła zrobić?
- No to na razie – usłyszała. – Dobranoc. – I wtedy po raz ostatni tego wieczora (nocy właściwie) na nią spojrzał. To było więcej niż gdyby oddał jej honory wojskowe. To spojrzenie świadczyło o tym, że to jej mówi dobranoc i to jej przede wszystkim okazuje szacunek. Stała tak i patrzyła na niego nie będąc pewna czy ustoi chwilę, po której zatrzasną się drzwi.
- Co cię dzisiaj ugryzło, kobieto. Przychodzi mój najlepszy kumpel z roboty, a ty ani be, ani me, ani kukuryku.
- Niezbyt dobrze się dzisiaj czuję. Boli mnie głowa – skłamała. – Wiesz co, późno już. Może pójdziemy już spać.
- Co racja, to racja. Padam na twarz po tym dzisiejszym piwku.
Choć ostatnio Jacek coraz bardziej zaniedbywał ją pod względem seksualnym i coraz mniej jej się to podobało, to tej nocy wyjątkowo cieszyła się z tego, że położył się i niemalże natychmiast odpłynął w ramiona Orfeusza. Ona jednak zasnąć nie mogła. Myślała o Marku. Wyobrażała sobie, że Jacek totalnie się spił, Marek został u nich na noc i wziął ją jak swoją własność w sąsiednim pokoju. Wyobrażała sobie, jak się mu oddaje, jak daje mu rozkosz, jak on w nią wchodzi i jak drży w jej ramionach podczas ich równoczesnego orgazmu. Wyobrażała sobie triumf jaki osiąga po zapanowaniu nad jego ciałem, szczególnie po tym jak doszedł w niej do końca i nie tylko się w nią spuścił w sensie fizycznym, lecz podzielił się z nią swoją energią w sensie duchowym. Wyobrażała sobie jak Marek pada wykończony obok niej, jak dyszy, jak wali mu serce – i to wszystko za jej sprawą.
A potem powracała do rzeczywistości swojego poprawnego małżeństwa, w którym od początku wszystko było tak jak powinno być, za wyjątkiem jednej drobnej kwestii – prawdziwej miłości.
Zasnęła nad ranem marząc o tym, że śpi w ramionach Marka.
Marek wysiadł o jeden przystanek tramwajowy wcześniej. Musiał się przejść. Cały czas miał przed oczami Ewę, cały czas czuł jej zapach i jej brązowe oczy utkwione w jego niebieskich oczach. Wdrapał się na czwarte piętro schodami – nie chciało mu się przywoływać windy. Wszedł do swojego mieszkania, rozebrał się, następnie wszedł do łazienki, spojrzał w lustro i rzekł do samego siebie:
- Stary, to jest żona kolegi. Nie znasz jej. To, że ona tak się zachowywała jeszcze nic nie znaczy. Nie wolno ci tego robić – rozumiesz. Po prostu nie wolno i już.
Wziął szybki prysznic. Położył się do łóżka. Musiał się przywoływać do porządku, żeby nie wyobrażać sobie zbyt wiele, żeby nie dopuścić do erotycznych fantazji z Ewą w roli głównej, na które przecież miał wielką ochotę. Na nią miał wielką ochotę. Wiedział też, że nie jest to chęć jednostronna. W końcu, po paru godzinach walki z sobą zasnął. Śniła mu się Ewa w stroju Ewy.
Ciąg dalszy przewidziany. Chyba, że ewidentnie Wam się nie podoba.
Skomentuj