DZIEŃ X, GODZINA 15.30
- Reasumując, należy stwierdzić, iż bilans roczny Firmy powinien zamknąć się rekordowym dochodem. Przełoży to się oczywiście na dywidendy dla akcjonariuszy i notowania giełdowe spółki. Pozwala też prognozować wysoki wskaźnik zysku w pierwszym kwartale przyszłego roku. Tak wysokie obroty są oczywiście zasługą nowego, niezwykle korzystnego kontraktu z nowym niemieckim partnerem, który po kilkumiesięcznych negocjacjach doszedł do skutku w ostatnim czasie. Kontrakt ten pozwala z optymizmem spojrzeć w przyszłość, dając naszej spółce idealną pozycję na rynku naszego zachodniego sąsiada.
Ekran zgasł, światło się zapaliło. Paweł złożył papiery i zszedł z mównicy. Czuł, wilgoć pod pachami, napięcie, które towarzyszyło mu od rana, powoli z niego opadało.
„Uff, udało się” - pomyślał, siadając na swoim miejscu.
Przez chwilę panowało milczenie. Paweł, oddychając coraz spokojniej, rozejrzał się dyskretnie dookoła. Kierownicy poszczególnych działów i sekcji oraz główni udziałowcy siedzieli patrząc na kobietę, zajmującą miejsce pośrodku stołu prezydialnego. Trzydziestosiedmioletnia szefowa, rówieśniczka Pawła, milczała, bębniąc w zamyśleniu palcami po stole. Ciszę przerwał wiceprezes, Andrzej, łysiejący facet z brzuszkiem po pięćdziesiątce.
- Hmm... tak... Jak słyszeliśmy, fakt, że dziś możemy świętować sukces Firmy, jest wyłączną zasługą naszej nieocenionej Pani Prezes. Bez jej inteligencji, inicjatywy i szerokiego oglądu rzeczy podczas negocjacji z naszym niemieckim partnerem, nasza Firma byłaby....
- *******ony lizus – usłyszał Paweł mruknięcie przy uchu.
Odwrócił się. Siedzący obok szef działu sprzedaży miał zdecydowanie zdegustowaną minę. Paweł wzruszył ramionami i puścił do niego oko. Nic na to nie można było poradzić. Popisy Andrzeja, „pieska szefowej” były znane wszystkim.
Nikt w Firmie go nie lubił. Był chyba jedynym nietrafionym wyborem „Żelaznej Dziewicy”. Arogancki i zarozumiały, a przy tym prymitywny, wulgarny i wyjątkowo leniwy, kumulował na sobie niechęć otoczenia. Chętnie krytykował wszystko i wszystkich, przypisując im swoje najbardziej nawet ewidentne błędy i pomyłki, natomiast z prawdziwym zapałem przejmował cudze sukcesy i pomysły. Właściwie nikt nie wiedział, dlaczego, ze swoim charakterem, zaszedł tak wysoko. Krążyły plotki, że kiedyś, ładnych kilka lat temu, posiadał własną, dobrze prosperującą dużą firmę, notowaną na giełdzie. „Żelazna Dziewica” przejęła ją, jak to już nieraz robiła, powiększając swoje imperium, zaś Andrzej, zamiast znaleźć się na bruku, jak inni szefowie przejętych spółek, znalazł zatrudnienie w Firmie. Na pewno natomiast łączyły go z szefową jakieś szczególne układy, fama głosiła, że łóżkowe, powodujące, że jego pozycja była, jaka była.
Andrzej skończył. Szefowa siedziała nadal zamyślona. Po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Pawła.
- Pan wiceprezes powiedział wiele miłych słów pod moim adresem. Nie zawsze zasłużonych. Chcę podkreślić, bo nie wszyscy udziałowcy o tym wiedzą, iż kontrakt z Niemcami był możliwy tylko dzięki olbrzymiej pracy wykonanej przez Pana Pawła, kierownika sekcji prawnej. To on wziął na siebie ciężar negocjacji i doskonale je poprowadził. Dlatego też, na zakończenie tego spotkania, chciałabym Panu kierownikowi serdecznie podziękować. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu lojalnie będzie Pan pracował dla dobra naszej Firmy. Stosowną rekompensatę finansową za włożony trud otrzyma Pan w poniedziałek.
Paweł zaczerwieniony spuścił wzrok. Wiedział, że w tej chwili zgromadzeni obserwują go z zawiścią. „Żelazna Dziewica” raczej rzadko kogokolwiek publicznie chwaliła, a takie coś, jak teraz, podczas odprawy, zdarzyło się, w czasie jego rocznej pracy, po raz pierwszy. Szefowa unikała pochwał, twierdząc, że to przeszkadza podwładnym w „wyścigu szczurów”. Rzeczywiście, lojalność wobec Firmy, motywowana niezwykle wysokim wynagrodzeniem, okupiona była ciągłym spoglądaniem za plecy. Jeden błąd i... wylatywałeś. Dotyczyło to wszystkich. Może za wyjątkiem Andrzeja.
Narada się skończyła. Pani Prezes zebrała dokumenty. Przechodząc obok Pawła położyła mu dłoń na ramieniu.
- Dobra robota – powiedziała cicho, a głośno dodała – Panie Andrzeju, zapraszam do mnie za pół godziny. Zaczyna się weekend i musimy omówić parę kwestii.
Wyszła. Kierownicy też zaczęli się zbierać. Szef działu sprzedaży pochylił się do Pawła.
- No, no! Ale Ci się przyfarciło! Czyżby nowy wiceprezes? Uważaj na nią. „Żelazna” jest nieobliczalna, musiałbyś zostać jej lizuskiem. No wiesz, smycz, pejczyk, lizanie stópek... On – spojrzał na Andrzeja – musi to lubić...
Paweł nic nie odpowiedział. Nie było sensu nic mówić. Wyglądało na to, że szefowa narobiła mu paru nowych wrogów. Wrócił myślami do chwili, kiedy zaczynał pracę w Firmie.
ROK PRZED DNIEM X
Ogłoszenie o pracy wyglądało niezwykle zachęcająco, choć obwarowane było niezwykle rygorystycznymi zastrzeżeniami. Prawnik z ukończoną aplikacją radcowską, doświadczeniem w negocjacjach i referencjami poszukiwany na kierownicze stanowisko w Firmie z niezwykle wysokimi zarobkami zamykającymi się „na dzień dobry” czterema zerami. Warunkiem był wysoki poziom inteligencji, potwierdzony badaniami, idealny stan zdrowia i pełna dyspozycyjność. Paweł nie zwrócił by na nie uwagi, gdyby nie jego żona.
- I co z tego, że w kancelarii zarabiasz nieźle? I tak nigdy nie będzie Cię stać na własną, chyba, że spróbujesz. Mężczyzna musi utrzymać rodzinę. Ja na wychowawczym, dziecko jeszcze małe. Mógłbyś coś dla nas wreszcie zrobić, a nie tylko bawić się w prawnika za marne trzy tysiące.
„Pieprzona sekutnica” - pomyślał wtedy Paweł.
Małżeństwo było największym błędem w jego życiu. Ożenił się wkrótce po studiach, oczywiście z miłości, tak mu się wtedy wydawało. I rodzina i jego najlepszy przyjaciel, jeszcze z czasów studenckich, odradzali mu ten związek. Uparł się i... stało się.
Ich pożycie nie układało się tak, jak powinno. Julia była osobą wysoce egocentryczną, taki już miała charakter. Skończyła administrację i pracowała w Urzędzie Miasta jako urzędniczka dość wysokiego szczebla. Cechy, które pozwoliły jej odnieść sukces w życiu zawodowym, w życiu prywatnym były dla Pawła coraz bardziej uciążliwe. W rzeczywistości złośliwa i apodyktyczna, traktowała Pawła, jak nachalnego petenta. Każdy jego ruch był kontrolowany, a każde potknięcie bezlitośnie, z ironią, wykorzystywane. W dodatku ich życie seksualne w zasadzie nie istniało. W tych kwestiach też była całkowicie oziębła, w grę wchodziła, w zasadzie jedynie raz w miesiącu i to po długich staraniach z jego strony, pozycja klasyczna w łóżku, pod kołdrą, przy zgaszonym świetle i zaciągniętych storach. W sumie, przy takiej częstotliwości Bóg jeden wie, jak udało im się spłodzić córkę. Nieraz myślał, obserwując zachowania i reakcje Julii, zwłaszcza podczas ich nielicznych intymnych chwil, że jest osobą nieszczęśliwą, typem „ukrytej lesbijki”, której znacznie lepiej czułaby się w związku z kobietą, niż z nim. Nie ośmielił się jednak głośno tego powiedzieć.
Stał przed gabinetem Pani Prezes z dokumentami w ręku, oczekując na przyjęcie. Uległ marudzeniu żony, tak jak ulegał przez ostatnie dziesięć lat małżeństwa. Zrobił wszystkie badania, stan zdrowia idealny, IQ – sam był zaskoczony. Wyniki trochę polepszyły jego nadwątlone ego.
Drzwi się otworzyły, wyjrzała sekretarka.
- Pani Prezes Pana prosi.
Za biurkiem siedziała szczupła, długowłosa blondynka w okularach, mniej więcej w jego wieku. Jej sylwetka była Pawłowi skądś znajoma. Nie mógł jednak skojarzyć. Przeglądała jego papiery.
- Taaa... Więc chce Pan dla mnie pracować? - spojrzała na niego badawczo.
To spojrzenie! Ten głos! Gdzieś z głębin pamięci powróciło wspomnienie. Oczywiście! Pierwszy rok studiów, akademik, wspólne imprezy, była niezłą dziwką, raz nawet ją przeleciał. Potem, po pierwszym roku wyjechała, podobno zmieniła uczelnię. Zaraz, zaraz, jak ona się nazywała... Małgosia, Marta, nie, cholera, nie.... Mmmm... zaraz... Marzena!
- Od swoich podwładnych wymagam bezwzględnej lojalności – usłyszał jej głos – Bezwzględnej lojalności i dyskrecji. W Firmie poświęcamy się wyłącznie pracy, życie prywatne nie istnieje. Nie ma też żadnych sentymentalnych wspomnień. Płacę za wyniki. Poważne błędy, sentymenty i długi język eliminuję od ręki. Stać Cię na to... Paweł?
Poznała go. Bez dwóch zdań poznała. Cholera jasna. Co ma odpowiedzieć, czego oczekuje?
- Oczywiście... Pani Prezes. Może Pani na mnie liczyć.
Skinęła głową. Trafił. Dobra odpowiedź.
- Kiedyś byłam inna. Ale to zamknięty rozdział. Teraz kieruję jedną z największych firm w branży. Nazywają mnie – lekko się uśmiechnęła – kiedy myślą, że nie słyszę, „Żelazną Dziewicą”, starą panną, która skupia się wyłącznie na pracy. I niech tak zostanie. Życzę powodzenia Panie kierowniku. Ma Pan tydzień na zapoznanie się z obowiązkami.
- Ekhm... Dziękuję... Pani Prezes.
Dostał tą robotę.
DZIEŃ X, GODZINA 16.15
Marzena zmierzyła temperaturę. Spojrzała na wynik i uśmiechnęła się lekko. Wszystko w porządku. Zgarnęła papiery leżące na biurku i spojrzała na zegarek. Spóźniał się już 10 minut. Podniosła słuchawkę telefonu, kiedy usłyszała pukanie.
- Przepraszam za spóźnienie – Andrzej wszedł pewnym krokiem – musiałem jeszcze dopilnować spedycji. Rozumie Pani, zawsze muszę sam doglądać. Jutro sobota i...
„Pieprzony dupek” - pomyślała - „Kłamie. Pewnie walił konia przed komputerem”.
- Nic się nie stało – przerwała jego słowotok – Panie Andrzeju, mam dla Pana pracę domową.
- Oczywiście! - uśmiechnął się lekko – Ale obawiam się, że nie będę miał czasu.
- Panie Andrzeju, bardzo proszę. To pilna sprawa i tylko Pańskiemu doskonałemu oku mogę zaufać. Chciałabym, aby te dwa segregatory – wskazała ręką – wziął Pan do domu. To komplet dokumentacji z naszego niemieckiego kontraktu. Bardzo chciałabym, aby Pan je jeszcze raz przejrzał. Zależy mi na obiektywnym spojrzeniu fachowca.
- Czy to konieczne? Mam sporo zajęć – skrzywił się i spojrzał na nią.
- Panie Andrzeju, bardzo Pana proszę... To wyjątkowa sytuacja. Sama bym to w weekend zrobiła, ale wyjeżdżam i będę niedostępna.
- Taaa... - podniósł segregatory – Ale to chyba nie wchodzi w zakres moich obowiązków...
- Oczywiście, że nie – spojrzała na niego poważnie – Panie Andrzeju, myślę, że dogadamy się. Taka ekstra praca wymaga oczywiście gratyfikacji...
- No, to zmienia postać rzeczy – przyjrzał jej się. Wyglądała świetnie w tym kostiumie. Zastanowił się, jakby wyglądała bez – Ma Pani na myśli finansową, czy może jakąś inną...
„Cholerna gnida” - pomyślała - „Tłusta, leniwa, paskudna gnida...”
- Oczywiście, że finansową – udała, że nie zrozumiała aluzji – I to znaczną.
- To w porządku, jesteśmy umówieni – nie krył rozczarowania. Wziął jednak segregatory pod pachę. - Czy coś jeszcze?
- Nie dziękuję Panu, Panie Andrzeju.
Wychodząc zatrzymał się z ręką na klamce.
- Aha... Dzwonili z nadzoru finansowego, chcieli z Panią rozmawiać...
- Zupełnie zapomniałam. Niech Pan, z łaski swojej umówi ich na poniedziałek. Nie, lepiej na wtorek. Gdzieś na dwunastą.
- Oczywiście, przekażę sekretarce – otworzył drzwi i wyszedł.
„Spadaj eunuchu” - pomyślała, patrząc za nim - „Już niedługo...”
Wyłączyła komputer i zgasiła światło. Przed wyjściem jeszcze raz zmierzyła temperaturę. Wyszła z firmy i wsiadła do samochodu. Uśmiechnęła się ponownie. Zapowiadał się cudowny weekend...
SZEŚĆ MIESIĘCY PRZED DNIEM X
Telefon przerwał Pawłowi pracę. Nie lubił tego. Zwłaszcza, kiedy był w ciągu myślowym i opracowywał odpowiedź na pozew. Spojrzał na wyświetlacz aparatu i skrzywił się. Szefowa.
- Panie Pawle, proszę przyjść do mnie. Teraz.
Idąc do gabinetu „Żelaznej” robił szybko rachunek sumienia.
„Kurcze, chyba nic nie spieprzyłem...”
Zapukał, wszedł i zamarł. Siedziała z jego aktami osobowymi w ręku.
„O ****a!” - pomyślał.
Spojrzała na niego uważnie.
- Niech Pan usiądzie, Panie Pawle. Podobno zna Pan doskonale niemiecki?
„Uff, może nie jest tak źle”.
- W swoim czasie znałem, mam dwa certyfikaty, zresztą wszystko jest w papierach, ale teraz... myślę, że musiałbym sobie trochę przypomnieć, organ nieużywany zanika...
To chyba nie był najlepszy żart przy „Dziewicy”. Spojrzała na niego znad okularów.
- Zanika, mówi Pan... Hmmm... Dobrze, ma Pan miesiąc na doprowadzenie go do stanu używalności. I proszę przejrzeć te dokumenty. To oferta naszego nowego niemieckiego partnera. Pojedzie Pan ze mną do Hanoweru. Od tych negocjacji zależeć może przyszłość Firmy. I być może Pana...
Copyright (c) by latarnia morska
Koniec części 1.![Errf](https://beztabu.com/core/images/smilies/errf.gif)
(Opowiadanie jest dość długie, w związku z czym muszę je opublikować w kilku częściach).
- Reasumując, należy stwierdzić, iż bilans roczny Firmy powinien zamknąć się rekordowym dochodem. Przełoży to się oczywiście na dywidendy dla akcjonariuszy i notowania giełdowe spółki. Pozwala też prognozować wysoki wskaźnik zysku w pierwszym kwartale przyszłego roku. Tak wysokie obroty są oczywiście zasługą nowego, niezwykle korzystnego kontraktu z nowym niemieckim partnerem, który po kilkumiesięcznych negocjacjach doszedł do skutku w ostatnim czasie. Kontrakt ten pozwala z optymizmem spojrzeć w przyszłość, dając naszej spółce idealną pozycję na rynku naszego zachodniego sąsiada.
Ekran zgasł, światło się zapaliło. Paweł złożył papiery i zszedł z mównicy. Czuł, wilgoć pod pachami, napięcie, które towarzyszyło mu od rana, powoli z niego opadało.
„Uff, udało się” - pomyślał, siadając na swoim miejscu.
Przez chwilę panowało milczenie. Paweł, oddychając coraz spokojniej, rozejrzał się dyskretnie dookoła. Kierownicy poszczególnych działów i sekcji oraz główni udziałowcy siedzieli patrząc na kobietę, zajmującą miejsce pośrodku stołu prezydialnego. Trzydziestosiedmioletnia szefowa, rówieśniczka Pawła, milczała, bębniąc w zamyśleniu palcami po stole. Ciszę przerwał wiceprezes, Andrzej, łysiejący facet z brzuszkiem po pięćdziesiątce.
- Hmm... tak... Jak słyszeliśmy, fakt, że dziś możemy świętować sukces Firmy, jest wyłączną zasługą naszej nieocenionej Pani Prezes. Bez jej inteligencji, inicjatywy i szerokiego oglądu rzeczy podczas negocjacji z naszym niemieckim partnerem, nasza Firma byłaby....
- *******ony lizus – usłyszał Paweł mruknięcie przy uchu.
Odwrócił się. Siedzący obok szef działu sprzedaży miał zdecydowanie zdegustowaną minę. Paweł wzruszył ramionami i puścił do niego oko. Nic na to nie można było poradzić. Popisy Andrzeja, „pieska szefowej” były znane wszystkim.
Nikt w Firmie go nie lubił. Był chyba jedynym nietrafionym wyborem „Żelaznej Dziewicy”. Arogancki i zarozumiały, a przy tym prymitywny, wulgarny i wyjątkowo leniwy, kumulował na sobie niechęć otoczenia. Chętnie krytykował wszystko i wszystkich, przypisując im swoje najbardziej nawet ewidentne błędy i pomyłki, natomiast z prawdziwym zapałem przejmował cudze sukcesy i pomysły. Właściwie nikt nie wiedział, dlaczego, ze swoim charakterem, zaszedł tak wysoko. Krążyły plotki, że kiedyś, ładnych kilka lat temu, posiadał własną, dobrze prosperującą dużą firmę, notowaną na giełdzie. „Żelazna Dziewica” przejęła ją, jak to już nieraz robiła, powiększając swoje imperium, zaś Andrzej, zamiast znaleźć się na bruku, jak inni szefowie przejętych spółek, znalazł zatrudnienie w Firmie. Na pewno natomiast łączyły go z szefową jakieś szczególne układy, fama głosiła, że łóżkowe, powodujące, że jego pozycja była, jaka była.
Andrzej skończył. Szefowa siedziała nadal zamyślona. Po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Pawła.
- Pan wiceprezes powiedział wiele miłych słów pod moim adresem. Nie zawsze zasłużonych. Chcę podkreślić, bo nie wszyscy udziałowcy o tym wiedzą, iż kontrakt z Niemcami był możliwy tylko dzięki olbrzymiej pracy wykonanej przez Pana Pawła, kierownika sekcji prawnej. To on wziął na siebie ciężar negocjacji i doskonale je poprowadził. Dlatego też, na zakończenie tego spotkania, chciałabym Panu kierownikowi serdecznie podziękować. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu lojalnie będzie Pan pracował dla dobra naszej Firmy. Stosowną rekompensatę finansową za włożony trud otrzyma Pan w poniedziałek.
Paweł zaczerwieniony spuścił wzrok. Wiedział, że w tej chwili zgromadzeni obserwują go z zawiścią. „Żelazna Dziewica” raczej rzadko kogokolwiek publicznie chwaliła, a takie coś, jak teraz, podczas odprawy, zdarzyło się, w czasie jego rocznej pracy, po raz pierwszy. Szefowa unikała pochwał, twierdząc, że to przeszkadza podwładnym w „wyścigu szczurów”. Rzeczywiście, lojalność wobec Firmy, motywowana niezwykle wysokim wynagrodzeniem, okupiona była ciągłym spoglądaniem za plecy. Jeden błąd i... wylatywałeś. Dotyczyło to wszystkich. Może za wyjątkiem Andrzeja.
Narada się skończyła. Pani Prezes zebrała dokumenty. Przechodząc obok Pawła położyła mu dłoń na ramieniu.
- Dobra robota – powiedziała cicho, a głośno dodała – Panie Andrzeju, zapraszam do mnie za pół godziny. Zaczyna się weekend i musimy omówić parę kwestii.
Wyszła. Kierownicy też zaczęli się zbierać. Szef działu sprzedaży pochylił się do Pawła.
- No, no! Ale Ci się przyfarciło! Czyżby nowy wiceprezes? Uważaj na nią. „Żelazna” jest nieobliczalna, musiałbyś zostać jej lizuskiem. No wiesz, smycz, pejczyk, lizanie stópek... On – spojrzał na Andrzeja – musi to lubić...
Paweł nic nie odpowiedział. Nie było sensu nic mówić. Wyglądało na to, że szefowa narobiła mu paru nowych wrogów. Wrócił myślami do chwili, kiedy zaczynał pracę w Firmie.
ROK PRZED DNIEM X
Ogłoszenie o pracy wyglądało niezwykle zachęcająco, choć obwarowane było niezwykle rygorystycznymi zastrzeżeniami. Prawnik z ukończoną aplikacją radcowską, doświadczeniem w negocjacjach i referencjami poszukiwany na kierownicze stanowisko w Firmie z niezwykle wysokimi zarobkami zamykającymi się „na dzień dobry” czterema zerami. Warunkiem był wysoki poziom inteligencji, potwierdzony badaniami, idealny stan zdrowia i pełna dyspozycyjność. Paweł nie zwrócił by na nie uwagi, gdyby nie jego żona.
- I co z tego, że w kancelarii zarabiasz nieźle? I tak nigdy nie będzie Cię stać na własną, chyba, że spróbujesz. Mężczyzna musi utrzymać rodzinę. Ja na wychowawczym, dziecko jeszcze małe. Mógłbyś coś dla nas wreszcie zrobić, a nie tylko bawić się w prawnika za marne trzy tysiące.
„Pieprzona sekutnica” - pomyślał wtedy Paweł.
Małżeństwo było największym błędem w jego życiu. Ożenił się wkrótce po studiach, oczywiście z miłości, tak mu się wtedy wydawało. I rodzina i jego najlepszy przyjaciel, jeszcze z czasów studenckich, odradzali mu ten związek. Uparł się i... stało się.
Ich pożycie nie układało się tak, jak powinno. Julia była osobą wysoce egocentryczną, taki już miała charakter. Skończyła administrację i pracowała w Urzędzie Miasta jako urzędniczka dość wysokiego szczebla. Cechy, które pozwoliły jej odnieść sukces w życiu zawodowym, w życiu prywatnym były dla Pawła coraz bardziej uciążliwe. W rzeczywistości złośliwa i apodyktyczna, traktowała Pawła, jak nachalnego petenta. Każdy jego ruch był kontrolowany, a każde potknięcie bezlitośnie, z ironią, wykorzystywane. W dodatku ich życie seksualne w zasadzie nie istniało. W tych kwestiach też była całkowicie oziębła, w grę wchodziła, w zasadzie jedynie raz w miesiącu i to po długich staraniach z jego strony, pozycja klasyczna w łóżku, pod kołdrą, przy zgaszonym świetle i zaciągniętych storach. W sumie, przy takiej częstotliwości Bóg jeden wie, jak udało im się spłodzić córkę. Nieraz myślał, obserwując zachowania i reakcje Julii, zwłaszcza podczas ich nielicznych intymnych chwil, że jest osobą nieszczęśliwą, typem „ukrytej lesbijki”, której znacznie lepiej czułaby się w związku z kobietą, niż z nim. Nie ośmielił się jednak głośno tego powiedzieć.
Stał przed gabinetem Pani Prezes z dokumentami w ręku, oczekując na przyjęcie. Uległ marudzeniu żony, tak jak ulegał przez ostatnie dziesięć lat małżeństwa. Zrobił wszystkie badania, stan zdrowia idealny, IQ – sam był zaskoczony. Wyniki trochę polepszyły jego nadwątlone ego.
Drzwi się otworzyły, wyjrzała sekretarka.
- Pani Prezes Pana prosi.
Za biurkiem siedziała szczupła, długowłosa blondynka w okularach, mniej więcej w jego wieku. Jej sylwetka była Pawłowi skądś znajoma. Nie mógł jednak skojarzyć. Przeglądała jego papiery.
- Taaa... Więc chce Pan dla mnie pracować? - spojrzała na niego badawczo.
To spojrzenie! Ten głos! Gdzieś z głębin pamięci powróciło wspomnienie. Oczywiście! Pierwszy rok studiów, akademik, wspólne imprezy, była niezłą dziwką, raz nawet ją przeleciał. Potem, po pierwszym roku wyjechała, podobno zmieniła uczelnię. Zaraz, zaraz, jak ona się nazywała... Małgosia, Marta, nie, cholera, nie.... Mmmm... zaraz... Marzena!
- Od swoich podwładnych wymagam bezwzględnej lojalności – usłyszał jej głos – Bezwzględnej lojalności i dyskrecji. W Firmie poświęcamy się wyłącznie pracy, życie prywatne nie istnieje. Nie ma też żadnych sentymentalnych wspomnień. Płacę za wyniki. Poważne błędy, sentymenty i długi język eliminuję od ręki. Stać Cię na to... Paweł?
Poznała go. Bez dwóch zdań poznała. Cholera jasna. Co ma odpowiedzieć, czego oczekuje?
- Oczywiście... Pani Prezes. Może Pani na mnie liczyć.
Skinęła głową. Trafił. Dobra odpowiedź.
- Kiedyś byłam inna. Ale to zamknięty rozdział. Teraz kieruję jedną z największych firm w branży. Nazywają mnie – lekko się uśmiechnęła – kiedy myślą, że nie słyszę, „Żelazną Dziewicą”, starą panną, która skupia się wyłącznie na pracy. I niech tak zostanie. Życzę powodzenia Panie kierowniku. Ma Pan tydzień na zapoznanie się z obowiązkami.
- Ekhm... Dziękuję... Pani Prezes.
Dostał tą robotę.
DZIEŃ X, GODZINA 16.15
Marzena zmierzyła temperaturę. Spojrzała na wynik i uśmiechnęła się lekko. Wszystko w porządku. Zgarnęła papiery leżące na biurku i spojrzała na zegarek. Spóźniał się już 10 minut. Podniosła słuchawkę telefonu, kiedy usłyszała pukanie.
- Przepraszam za spóźnienie – Andrzej wszedł pewnym krokiem – musiałem jeszcze dopilnować spedycji. Rozumie Pani, zawsze muszę sam doglądać. Jutro sobota i...
„Pieprzony dupek” - pomyślała - „Kłamie. Pewnie walił konia przed komputerem”.
- Nic się nie stało – przerwała jego słowotok – Panie Andrzeju, mam dla Pana pracę domową.
- Oczywiście! - uśmiechnął się lekko – Ale obawiam się, że nie będę miał czasu.
- Panie Andrzeju, bardzo proszę. To pilna sprawa i tylko Pańskiemu doskonałemu oku mogę zaufać. Chciałabym, aby te dwa segregatory – wskazała ręką – wziął Pan do domu. To komplet dokumentacji z naszego niemieckiego kontraktu. Bardzo chciałabym, aby Pan je jeszcze raz przejrzał. Zależy mi na obiektywnym spojrzeniu fachowca.
- Czy to konieczne? Mam sporo zajęć – skrzywił się i spojrzał na nią.
- Panie Andrzeju, bardzo Pana proszę... To wyjątkowa sytuacja. Sama bym to w weekend zrobiła, ale wyjeżdżam i będę niedostępna.
- Taaa... - podniósł segregatory – Ale to chyba nie wchodzi w zakres moich obowiązków...
- Oczywiście, że nie – spojrzała na niego poważnie – Panie Andrzeju, myślę, że dogadamy się. Taka ekstra praca wymaga oczywiście gratyfikacji...
- No, to zmienia postać rzeczy – przyjrzał jej się. Wyglądała świetnie w tym kostiumie. Zastanowił się, jakby wyglądała bez – Ma Pani na myśli finansową, czy może jakąś inną...
„Cholerna gnida” - pomyślała - „Tłusta, leniwa, paskudna gnida...”
- Oczywiście, że finansową – udała, że nie zrozumiała aluzji – I to znaczną.
- To w porządku, jesteśmy umówieni – nie krył rozczarowania. Wziął jednak segregatory pod pachę. - Czy coś jeszcze?
- Nie dziękuję Panu, Panie Andrzeju.
Wychodząc zatrzymał się z ręką na klamce.
- Aha... Dzwonili z nadzoru finansowego, chcieli z Panią rozmawiać...
- Zupełnie zapomniałam. Niech Pan, z łaski swojej umówi ich na poniedziałek. Nie, lepiej na wtorek. Gdzieś na dwunastą.
- Oczywiście, przekażę sekretarce – otworzył drzwi i wyszedł.
„Spadaj eunuchu” - pomyślała, patrząc za nim - „Już niedługo...”
Wyłączyła komputer i zgasiła światło. Przed wyjściem jeszcze raz zmierzyła temperaturę. Wyszła z firmy i wsiadła do samochodu. Uśmiechnęła się ponownie. Zapowiadał się cudowny weekend...
SZEŚĆ MIESIĘCY PRZED DNIEM X
Telefon przerwał Pawłowi pracę. Nie lubił tego. Zwłaszcza, kiedy był w ciągu myślowym i opracowywał odpowiedź na pozew. Spojrzał na wyświetlacz aparatu i skrzywił się. Szefowa.
- Panie Pawle, proszę przyjść do mnie. Teraz.
Idąc do gabinetu „Żelaznej” robił szybko rachunek sumienia.
„Kurcze, chyba nic nie spieprzyłem...”
Zapukał, wszedł i zamarł. Siedziała z jego aktami osobowymi w ręku.
„O ****a!” - pomyślał.
Spojrzała na niego uważnie.
- Niech Pan usiądzie, Panie Pawle. Podobno zna Pan doskonale niemiecki?
„Uff, może nie jest tak źle”.
- W swoim czasie znałem, mam dwa certyfikaty, zresztą wszystko jest w papierach, ale teraz... myślę, że musiałbym sobie trochę przypomnieć, organ nieużywany zanika...
To chyba nie był najlepszy żart przy „Dziewicy”. Spojrzała na niego znad okularów.
- Zanika, mówi Pan... Hmmm... Dobrze, ma Pan miesiąc na doprowadzenie go do stanu używalności. I proszę przejrzeć te dokumenty. To oferta naszego nowego niemieckiego partnera. Pojedzie Pan ze mną do Hanoweru. Od tych negocjacji zależeć może przyszłość Firmy. I być może Pana...
Copyright (c) by latarnia morska
Koniec części 1.
![Errf](https://beztabu.com/core/images/smilies/errf.gif)
(Opowiadanie jest dość długie, w związku z czym muszę je opublikować w kilku częściach).
Skomentuj