Częściowo inspirowana rzeczywistością, częściowo wiernie ją odwzorowująca. Wam pozostawiam zgadywanie, co jest prawdą, a co ułudą.
Historia było już kiedyś na BT (to dla jej opowiedzenia się tu znalazłam), skasowała ją awaria Kuny, a tydzień temu dowiedziałam się, że moja koleżanka ma wszystkie części (mam nadzieję, że również kolejna Ci się spodoba, Słodka).
Enjoy. Postanowiłam nie zmieniać nic z początkowej wersji - bo lubię spontaniczność.
Historia Daj_mi
Byłam dziewczynką za szybko dojrzałą fizycznie, za późno emocjonalnie. Dużo takich jest, być może to kwestia braku odpowiedniego podejścia do seksu prezentowanego w życiu przez osoby, które miałyby jakikolwiek wpływ na moje przyszłe, "dojrzałe" decyzje, a które wpływ ten sobie lekceważąc bądź zupełnie go niezauważając pokpiły szansę wychowania mnie na pruderyjną, grzeczną istotę.
Czternaście lat (będzie wiało prokuratorem). Już całkiem ładna, trochę kobieca, ale głównie głupiutka i przemądrzała. To ja.
On? Starszy o dziesięć lat (tak tak, prokurator), wcale nie taki przystojny, ale dla głupiej siksy - młody bóg. I aktor, więc wygadany, bezpośredni jak nikt, bezczelny, kiedy chciał szarmancki, kiedy chciał odpychający i niechętny.
Leciał na mnie, ale nie w żaden wyróżniający mnie sposób, bo leciał na wszystkie. Prowadził zajęcia teatralne w naszej szkole i zapewne wzdychało do niego kolejne jedenaście wpatrzonych w niego panienek, mógł więc wybierać i wybrzydzać, ile mu się żywnie podobało.
I te teksty, którymi nas badał...
-A gdyby wymagała tego od ciebie rola, przespałabyś się ze mną? No powiedz, to wymóg roli, powiedz.
On był wymagający i wiele wymagał w seksie. Poił nasze umysły niefrasobliwie odsłanianymi fragmentami swojego życia łóżkowego. Do dziś zastanawiam się, co czuje kobieta, po której ciele mężczyzna ustami przesuwa kostkę lodu. Jakie ją przechodzą dreszcze.
To dzięki niemu zdecydowałam się wziąć do ust penisa razem z lodami karmelowymi, czym zachwyciłam siebie i mojego chłopaka.
Jakież więc było moje szczęście, kiedy okazało się, że coś się między nami dzieje. Nic poważnego, to wiedziałam od razu, po prostu miał wolną chwilę, bo okazało się, że dziewczyna, na której mu aktualnie zależało, ma chłopaka. Pojechała z nim zerwać, a mój instruktor w tym czasie mógł intensywniej zająć się jedną z kursantek. Mną.
Akurat jakieś spotkanie towarzyskie, byliśmy w kręgielni: ja, dwie koleżanki z zajęć, on, jego asystent. I ciągłe rozmowy o seksie, jego rozbawienie naszym zażenowaniem i nieznajomością tematu. Każdy chyba poznał to uczucie, kiedy ktoś doświadczony otwierał przed nami bramę do nieznanego świata, gdy czuliśmy, że wszystko może się zmienić w zależności od wypowiedzianych słów, że trochę więcej odwagi może się odpłacić czymś do tej pory nieznanym, rozkosznym...
Więc nasze odpowiedzi były coraz śmielsze, on był coraz bliżej nas, coraz częściej jego dłonie przypadkowo nas dotykały, nachylał się, szeptał, kusił.
Teraz, gdy o nim pomyślę, przypomina mi chochlika, diabła. Tak musiał wyglądać szatan, gdy kusił Ewę, by zjadła jabłko. Tylko dla mnie gra toczyła się o dużo wyższą stawkę.
Był coraz bliżej, fizycznie i psychicznie, my coraz bardziej przypominałyśmy podekscytowane szczeniaki, on zblazowanego króla dżungli. On rozdawał karty, a my szczęśliwe wzięłybyśmy wszystko, co by nam zaproponował.
Może tylko ja. Może one nie zdawały sobie sprawy, że ta gra mogła dla nich zajść tak daleko, jak dla mnie, może zaszła, a ja o niczym nie wiem, a może one tylko się bawiły.
Przypadkowo ja, on i jego asystent mieliśmy najdłuższą wspólną trasę powrotu. W autobusie dociskał się do mnie, trzymał poufale dłoń na mojej talii, jakbym już była jego, jakbym już mu coś obiecała.
Był tak pewny swego, że miałam wrażenie, jakby już żadne moje słowa nie mogły zmienić rozpędzonego biegu wydarzeń, że wszystko to, co miało się wydarzyć, było już przesądzone.
Wysiedliśmy przy szkole, w której odbywały się zazwyczaj zajęcia. Musiał coś stamtąd zabrać. Doszliśmy do szkoły, ciągle w trójkę, Instruktor wziął to, po co przyszedł i wtedy już pomyślałam, że na dziś to koniec, napięcie opadło. Nic się nie stanie.
Wychodzimy i on od razu:
-To co, jednak nie masz odwagi?
I ten bezczelny, arogancki uśmiech człowieka, który jest pewny wygranej. Pan właściciel.
Nawet nie wiem, co odpowiedziałam. Dość, że kilka minut później żegnaliśmy asystenta, a mój prowadzący nie szczędził pikantnych uwag na temat tego, co się stanie. Asystent, ledwie kilka lat starszy chłopak, leniwie taksował mnie wzrokiem, kontrolując jakość towaru, jaki dziś przypadł jego szefowi.
Wróciliśmy do szkoły. Nic nie mówił, koń kupiony, rzecz opłacona, branka wojenna. Prowadzona niemal na sznurku, ogłuchła, trochę zszokowana, wciąż nie mogąca uwierzyć w to, że cokolwiek dzieje się tak szybko. On powiedział, że musi dostać salę, bo pewne kwestie wymagają przećwiczenia. Woźny nie znał się na tym, więc się nie wtrącał, zaproponował nam stołówkę - wielka sala z całą jedną ścianą przeszkloną, więc do jakichkolwiek intymnych działań nie za bardzo zdatna.
Nie tracąc nic ze swojej bezczelności mój Instruktor wytłumaczył, że tam jest zła akustyka, prosi o coś mniejszego. Ja w ogóle nic nie mówiłam, wpatrzona w swojego łaskawcę potakiwałam mu we wszystkim, dobra dziewczynka. Dostaliśmy małą salkę, ale tuż pod okiem woźnego, sekretarki, przy gabinecie dyrektora. Żadnych głośniejszych rozmów, wszystko mówione szeptem bądź wcale.
Wszedł, zamknął za mną drzwi, na moment mnie do nich przyciskając, uśmiechnął się kpiąco i oparł się o ławkę.
-No, pokaż mi, co potrafisz.
Konik w cyrku, akrobatka na linie, kupiona ciekawostka.
Podeszłam do niego (miękkie nogi, drżące serce, brzmiące jeszcze głośniej niż przyśpieszony oddech). Oparłam czoło o jego czoło, ocierałam się o niego, próbowałam wpasować w tego mocnego, silnego mężczyznę. Pierwszego, z którym miałam tak silny kontakt. Pachniał piwem wypitym na kręgielni i trochę bałam się, że to wszystko przez ten alkohol. Że może nie być uważny, że nie będzie nic romantycznego, tylko to, co on zechce. Ale ja już byłam w jego sidłach i nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym się wyrwać.
W końcu położyłam usta na jego ustach. To nie był pocałunek, to była walka na języki. Ledwo go dotknęłam, gdy on rozchylił wargi i po prostu wepchnął się w moje usta. Dociskał mnie do siebie, agresywnie brał wszystko, co w swojej nieświadomości mogłam mu zaoferować.
Wiedział, czego chce. Wiedział, że nie może mnie za bardzo przestraszyć, bo wtedy nie mógłby potem dostać nic więcej. Musiał we mnie wzbudzić zapał, namiętność, ochotę.
Kazał mi się położyć na ziemi. Leżał na mnie i przez ubranie czułam jego penisa, jak twardo doprasza się o swoje. Posuwistymi, mocnymi ruchami dociskał go do mnie, jakby dawał ogarowi chwycić trop, za którym ten już pójdzie choćby nie wiem co.
Byłam zwierzyną, którą dopadł pan tego terytorium.
Podwinął mi bluzkę i jako pierwszy dotykał moich piersi. Całował, ślinił, znaczył. Król dżungli miał dziś kolejną zdobycz, w której umyśle zasiał tylko jedną myśl: "J E S Z C Z E"
Poderwał się nagle mówiąc:
-Ktoś tu idzie!
Chwycił z torby "Balladynę" i nagle zaczął ją recytować, głośno, prawidłowo, z dokładną wymową i interpretacją, zagłuszając tym samym hałas otwieranego zamka i moje nieporadne próby powstania z podłogi bez zaczepiania o wszystkie ławki (nie mam pojęcia jak udało nam się je ominąć przedtem).
Przywarłam do niego, zaczęłam gryźć po karku (kiedy on to robił.... rrrany... czy jest chociaż jedna kobieta, która tego nie lubi..?), lizać, próbowałam całować. A on się odsuwał, odsuwał mnie, śmiał się oczami, cały czas głośno i uparcie recytując "Balladynę". W końcu wyszeptał:
-Spokój. Nie wszystko na jeden raz.
I nagle jakby cały temat się skończył, teraz już był tylko instruktorem, rysował jakieś wykresy, informował, gdzie ładunek emocjonalny, gdzie intonacja, jak podkreślać wymowę słów... A ja nic nie rozumiałam, tylko wzrokiem świeżo złapanego stworzenia patrzyłam na swojego oprawcę.
W końcu wyszliśmy z sali, wyszliśmy ze szkoły, a ja wciąż nie mogłam zrozumieć, o czym on mówi. Tylko jedno zrozumiałam, gdy przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował, prawie wysysając ze mnie życie: to jeszcze nie koniec.
Przez kilka kolejnych zajęć nic się nie działo, chociaż coraz częściej po prostu bezmyślnie się na niego gapiłam, patrzyłam na jego smukłe, wysportowane ciało, rozmyślałam o następstwach tego, co się stało. Czułam dreszcze na myśl o jego pocałunkach, dotyku, dłoniach śmiało sięgających po wszystko, co miałam. Najbardziej lubiłam przyjść na tyle wcześnie, by zobaczyć, jak ściąga z siebie bluzę, podwijając przy tylko lekko podkoszulek do góry. Mogłam wtedy zobaczyć kawałek szczupłego, płaskiego brzucha i wspaniałe, lekko wystające kości bioder, do których mam słabość po dziś dzień.
Któregoś dnia zaczął mnie przy wszystkich ochrzaniać. Że moja rola wyszła fatalnie, że w ogóle się nie starałam, że było do niczego. Powiedział, że musimy poważnie porozmawiać po zajęciach. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że chodzi o coś innego niż teatr, bo prawie przez pół roku nie wracał do tego, co się działo w jednej małej salce. Miał dziewczynę na zawołanie, nie musiał się mną przejmować. Za to ja skończyłam już wtedy piętnaście lat, więc wszelkie kontakty ze mną nie musiałyby już się skończyć u prokuratora.
Jak tylko wszyscy wyszli zamknął drzwi na klucz. Nie mówiąc do mnie ani słowa zaczął zasłaniać kolejne okna żaluzjami (zaraz za oknami było osiedle mieszkaniowe). W końcu zrozumiałam, że o teatrze raczej rozmawiać nie będziemy, podeszłam więc do niego i zaczęłam delikatnie się ocierać, próbowałam przygryzać kark i koniuszki uszu. Odsunął mnie od siebie mówiąc:
-Odejdź od okna. Niech nikt cię nie widzi.
Stanęłam po ścianą, a on podszedł do kontaktu i zgasił światło. Od razu przywarł do mnie i zaczął całować, gryźć, lizać. Jakby próbował wziąć wszystko to, co powinno na niego czekać przez te kilka miesięcy. Przycisnął mnie do ściany, mocno napierając biodrami. Ściskał piersi przez cienki materiał koszulki, by w końcu ją zdjąć i całować moje sterczące sutki.
Chciałam dać mu wszystko, ale wtedy wydawało mi się, że jedyne, co mogłam mu dać, to nieporadne pocałunki. On za to sięgnął pewnie do moich spodni i zaczął je rozpinać. Wtedy leciutko zaprotestowałam. On zaczął naciskać, śmiać się ze mnie, kusić:
-No daj mi, czego się boisz. Daj mi, nie udawaj takiej skromnej. Zobaczysz, będzie ci się podobało...
Ja jednak zdecydowałam, że nie będę jeszcze uprawiać seksu. Pierwszy raz w szkole z mężczyzną, o którym nie wiem prawie nic poza tym, że lubi się bawić? Już i tak nie zachowywałam się zbyt mądrze, nie musiałam pogarszać mojej sytuacji. Więc zmienił taktykę:
-A próbowałaś już w tę drugą dziurkę? Odwróć się, pokażę ci, jakie to przyjemne... no chodź...
W końcu to ja zdjęłam z niego spodnie i uklęknęłam. Chciałam go najpierw tylko dotykać, całować, patrzeć, ale to Instruktor decydował i tak jak z pocałunkiem wepchnął mi od razu język w usta, tak tutaj od razu włożył penisa i zaczął rytmicznie posuwać moje usta. Próbowałam się odsunąć, nieco zwolnić, ale za mną była ściana, która ograniczała moje ruchy, a po którejś takiej próbie on sam chwycił mnie za głowę, nie dając na jakiejkolwiek szansy przerwania tego błędnego koła.
Z początku szeptał coś w stylu:
-O tak, maleńka, dobrze ci idzie... bardzo dobrze... rób tak dalej...
Ale potem słyszałam już tylko jego przyśpieszony oddech, czułam penisa w moich ustach i mocno trzymające mnie za głowę dłonie Instruktora.
W końcu wytrysnął. Czułam ciepłe, lekkie fale substancji, którą od razu połykałam, czułam skurcze jego penisa, niekontrolowane ruchy bioder. Jeszcze tylko wyssałam ostatnie krople z jego czubka, gdy zabrał penisa z moich ust, podciągnął spodnie i zabrał się za odsuwanie żaluzji. Ja zakładałam stanik, bluzkę, powoli ubierałam się w cieplejsze rzeczy adekwatne do aktualnej zimowej pogody.
Spojrzał na mnie szybko i zdziwiony zapytał:
-Połknęłaś?
Pokiwałam głową, onieśmielona i oczarowana jak Alicja w Krainie Czarów.
-Jesteś nieźle zakręcona, mała. Będą z ciebie ludzie kiedyś.
Cały czas ze mnie drwił i śmiał się cicho patrząc na mnie. W końcu wygonił na korytarz, zamknął drzwi i oddał klucz woźnemu.
Dla mnie cała ta sytuacja trwała tak długo, że dziwiłam się, czemu woźny nie nabrał podejrzeń, kiedy jednak wyszliśmy, okazało się, że trwało to zaledwie jakieś 5-10 minut, bo koleżanki z grupy zdecydowały się na nas poczekać i wciąż nie zniechęcone siedziały na zewnątrz szkoły. Instruktor pewnym siebie głosem zapewnił, że wyjaśnił mi to i owo i ma nadzieję, że teraz już będzie mi lepiej szło i wszyscy w dobrych humorach poszliśmy w stronę metra. Na pożegnanie standardowy cmok w policzek... ale tylko mój był tak niebezpiecznie blisko ust, że czułam jego wystawiony koniuszek języka na krawędzi warg.
Jeszcze udało mi się zapewnić najlepszą przyjaciółkę, że muszę jej koniecznie coś opowiedzieć następnym razem... i rozeszliśmy się do domów.
Historia było już kiedyś na BT (to dla jej opowiedzenia się tu znalazłam), skasowała ją awaria Kuny, a tydzień temu dowiedziałam się, że moja koleżanka ma wszystkie części (mam nadzieję, że również kolejna Ci się spodoba, Słodka).
Enjoy. Postanowiłam nie zmieniać nic z początkowej wersji - bo lubię spontaniczność.
Historia Daj_mi
Byłam dziewczynką za szybko dojrzałą fizycznie, za późno emocjonalnie. Dużo takich jest, być może to kwestia braku odpowiedniego podejścia do seksu prezentowanego w życiu przez osoby, które miałyby jakikolwiek wpływ na moje przyszłe, "dojrzałe" decyzje, a które wpływ ten sobie lekceważąc bądź zupełnie go niezauważając pokpiły szansę wychowania mnie na pruderyjną, grzeczną istotę.
Czternaście lat (będzie wiało prokuratorem). Już całkiem ładna, trochę kobieca, ale głównie głupiutka i przemądrzała. To ja.
On? Starszy o dziesięć lat (tak tak, prokurator), wcale nie taki przystojny, ale dla głupiej siksy - młody bóg. I aktor, więc wygadany, bezpośredni jak nikt, bezczelny, kiedy chciał szarmancki, kiedy chciał odpychający i niechętny.
Leciał na mnie, ale nie w żaden wyróżniający mnie sposób, bo leciał na wszystkie. Prowadził zajęcia teatralne w naszej szkole i zapewne wzdychało do niego kolejne jedenaście wpatrzonych w niego panienek, mógł więc wybierać i wybrzydzać, ile mu się żywnie podobało.
I te teksty, którymi nas badał...
-A gdyby wymagała tego od ciebie rola, przespałabyś się ze mną? No powiedz, to wymóg roli, powiedz.
On był wymagający i wiele wymagał w seksie. Poił nasze umysły niefrasobliwie odsłanianymi fragmentami swojego życia łóżkowego. Do dziś zastanawiam się, co czuje kobieta, po której ciele mężczyzna ustami przesuwa kostkę lodu. Jakie ją przechodzą dreszcze.
To dzięki niemu zdecydowałam się wziąć do ust penisa razem z lodami karmelowymi, czym zachwyciłam siebie i mojego chłopaka.
Jakież więc było moje szczęście, kiedy okazało się, że coś się między nami dzieje. Nic poważnego, to wiedziałam od razu, po prostu miał wolną chwilę, bo okazało się, że dziewczyna, na której mu aktualnie zależało, ma chłopaka. Pojechała z nim zerwać, a mój instruktor w tym czasie mógł intensywniej zająć się jedną z kursantek. Mną.
Akurat jakieś spotkanie towarzyskie, byliśmy w kręgielni: ja, dwie koleżanki z zajęć, on, jego asystent. I ciągłe rozmowy o seksie, jego rozbawienie naszym zażenowaniem i nieznajomością tematu. Każdy chyba poznał to uczucie, kiedy ktoś doświadczony otwierał przed nami bramę do nieznanego świata, gdy czuliśmy, że wszystko może się zmienić w zależności od wypowiedzianych słów, że trochę więcej odwagi może się odpłacić czymś do tej pory nieznanym, rozkosznym...
Więc nasze odpowiedzi były coraz śmielsze, on był coraz bliżej nas, coraz częściej jego dłonie przypadkowo nas dotykały, nachylał się, szeptał, kusił.
Teraz, gdy o nim pomyślę, przypomina mi chochlika, diabła. Tak musiał wyglądać szatan, gdy kusił Ewę, by zjadła jabłko. Tylko dla mnie gra toczyła się o dużo wyższą stawkę.
Był coraz bliżej, fizycznie i psychicznie, my coraz bardziej przypominałyśmy podekscytowane szczeniaki, on zblazowanego króla dżungli. On rozdawał karty, a my szczęśliwe wzięłybyśmy wszystko, co by nam zaproponował.
Może tylko ja. Może one nie zdawały sobie sprawy, że ta gra mogła dla nich zajść tak daleko, jak dla mnie, może zaszła, a ja o niczym nie wiem, a może one tylko się bawiły.
Przypadkowo ja, on i jego asystent mieliśmy najdłuższą wspólną trasę powrotu. W autobusie dociskał się do mnie, trzymał poufale dłoń na mojej talii, jakbym już była jego, jakbym już mu coś obiecała.
Był tak pewny swego, że miałam wrażenie, jakby już żadne moje słowa nie mogły zmienić rozpędzonego biegu wydarzeń, że wszystko to, co miało się wydarzyć, było już przesądzone.
Wysiedliśmy przy szkole, w której odbywały się zazwyczaj zajęcia. Musiał coś stamtąd zabrać. Doszliśmy do szkoły, ciągle w trójkę, Instruktor wziął to, po co przyszedł i wtedy już pomyślałam, że na dziś to koniec, napięcie opadło. Nic się nie stanie.
Wychodzimy i on od razu:
-To co, jednak nie masz odwagi?
I ten bezczelny, arogancki uśmiech człowieka, który jest pewny wygranej. Pan właściciel.
Nawet nie wiem, co odpowiedziałam. Dość, że kilka minut później żegnaliśmy asystenta, a mój prowadzący nie szczędził pikantnych uwag na temat tego, co się stanie. Asystent, ledwie kilka lat starszy chłopak, leniwie taksował mnie wzrokiem, kontrolując jakość towaru, jaki dziś przypadł jego szefowi.
Wróciliśmy do szkoły. Nic nie mówił, koń kupiony, rzecz opłacona, branka wojenna. Prowadzona niemal na sznurku, ogłuchła, trochę zszokowana, wciąż nie mogąca uwierzyć w to, że cokolwiek dzieje się tak szybko. On powiedział, że musi dostać salę, bo pewne kwestie wymagają przećwiczenia. Woźny nie znał się na tym, więc się nie wtrącał, zaproponował nam stołówkę - wielka sala z całą jedną ścianą przeszkloną, więc do jakichkolwiek intymnych działań nie za bardzo zdatna.
Nie tracąc nic ze swojej bezczelności mój Instruktor wytłumaczył, że tam jest zła akustyka, prosi o coś mniejszego. Ja w ogóle nic nie mówiłam, wpatrzona w swojego łaskawcę potakiwałam mu we wszystkim, dobra dziewczynka. Dostaliśmy małą salkę, ale tuż pod okiem woźnego, sekretarki, przy gabinecie dyrektora. Żadnych głośniejszych rozmów, wszystko mówione szeptem bądź wcale.
Wszedł, zamknął za mną drzwi, na moment mnie do nich przyciskając, uśmiechnął się kpiąco i oparł się o ławkę.
-No, pokaż mi, co potrafisz.
Konik w cyrku, akrobatka na linie, kupiona ciekawostka.
Podeszłam do niego (miękkie nogi, drżące serce, brzmiące jeszcze głośniej niż przyśpieszony oddech). Oparłam czoło o jego czoło, ocierałam się o niego, próbowałam wpasować w tego mocnego, silnego mężczyznę. Pierwszego, z którym miałam tak silny kontakt. Pachniał piwem wypitym na kręgielni i trochę bałam się, że to wszystko przez ten alkohol. Że może nie być uważny, że nie będzie nic romantycznego, tylko to, co on zechce. Ale ja już byłam w jego sidłach i nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym się wyrwać.
W końcu położyłam usta na jego ustach. To nie był pocałunek, to była walka na języki. Ledwo go dotknęłam, gdy on rozchylił wargi i po prostu wepchnął się w moje usta. Dociskał mnie do siebie, agresywnie brał wszystko, co w swojej nieświadomości mogłam mu zaoferować.
Wiedział, czego chce. Wiedział, że nie może mnie za bardzo przestraszyć, bo wtedy nie mógłby potem dostać nic więcej. Musiał we mnie wzbudzić zapał, namiętność, ochotę.
Kazał mi się położyć na ziemi. Leżał na mnie i przez ubranie czułam jego penisa, jak twardo doprasza się o swoje. Posuwistymi, mocnymi ruchami dociskał go do mnie, jakby dawał ogarowi chwycić trop, za którym ten już pójdzie choćby nie wiem co.
Byłam zwierzyną, którą dopadł pan tego terytorium.
Podwinął mi bluzkę i jako pierwszy dotykał moich piersi. Całował, ślinił, znaczył. Król dżungli miał dziś kolejną zdobycz, w której umyśle zasiał tylko jedną myśl: "J E S Z C Z E"
Poderwał się nagle mówiąc:
-Ktoś tu idzie!
Chwycił z torby "Balladynę" i nagle zaczął ją recytować, głośno, prawidłowo, z dokładną wymową i interpretacją, zagłuszając tym samym hałas otwieranego zamka i moje nieporadne próby powstania z podłogi bez zaczepiania o wszystkie ławki (nie mam pojęcia jak udało nam się je ominąć przedtem).
Przywarłam do niego, zaczęłam gryźć po karku (kiedy on to robił.... rrrany... czy jest chociaż jedna kobieta, która tego nie lubi..?), lizać, próbowałam całować. A on się odsuwał, odsuwał mnie, śmiał się oczami, cały czas głośno i uparcie recytując "Balladynę". W końcu wyszeptał:
-Spokój. Nie wszystko na jeden raz.
I nagle jakby cały temat się skończył, teraz już był tylko instruktorem, rysował jakieś wykresy, informował, gdzie ładunek emocjonalny, gdzie intonacja, jak podkreślać wymowę słów... A ja nic nie rozumiałam, tylko wzrokiem świeżo złapanego stworzenia patrzyłam na swojego oprawcę.
W końcu wyszliśmy z sali, wyszliśmy ze szkoły, a ja wciąż nie mogłam zrozumieć, o czym on mówi. Tylko jedno zrozumiałam, gdy przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował, prawie wysysając ze mnie życie: to jeszcze nie koniec.
Przez kilka kolejnych zajęć nic się nie działo, chociaż coraz częściej po prostu bezmyślnie się na niego gapiłam, patrzyłam na jego smukłe, wysportowane ciało, rozmyślałam o następstwach tego, co się stało. Czułam dreszcze na myśl o jego pocałunkach, dotyku, dłoniach śmiało sięgających po wszystko, co miałam. Najbardziej lubiłam przyjść na tyle wcześnie, by zobaczyć, jak ściąga z siebie bluzę, podwijając przy tylko lekko podkoszulek do góry. Mogłam wtedy zobaczyć kawałek szczupłego, płaskiego brzucha i wspaniałe, lekko wystające kości bioder, do których mam słabość po dziś dzień.
Któregoś dnia zaczął mnie przy wszystkich ochrzaniać. Że moja rola wyszła fatalnie, że w ogóle się nie starałam, że było do niczego. Powiedział, że musimy poważnie porozmawiać po zajęciach. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że chodzi o coś innego niż teatr, bo prawie przez pół roku nie wracał do tego, co się działo w jednej małej salce. Miał dziewczynę na zawołanie, nie musiał się mną przejmować. Za to ja skończyłam już wtedy piętnaście lat, więc wszelkie kontakty ze mną nie musiałyby już się skończyć u prokuratora.
Jak tylko wszyscy wyszli zamknął drzwi na klucz. Nie mówiąc do mnie ani słowa zaczął zasłaniać kolejne okna żaluzjami (zaraz za oknami było osiedle mieszkaniowe). W końcu zrozumiałam, że o teatrze raczej rozmawiać nie będziemy, podeszłam więc do niego i zaczęłam delikatnie się ocierać, próbowałam przygryzać kark i koniuszki uszu. Odsunął mnie od siebie mówiąc:
-Odejdź od okna. Niech nikt cię nie widzi.
Stanęłam po ścianą, a on podszedł do kontaktu i zgasił światło. Od razu przywarł do mnie i zaczął całować, gryźć, lizać. Jakby próbował wziąć wszystko to, co powinno na niego czekać przez te kilka miesięcy. Przycisnął mnie do ściany, mocno napierając biodrami. Ściskał piersi przez cienki materiał koszulki, by w końcu ją zdjąć i całować moje sterczące sutki.
Chciałam dać mu wszystko, ale wtedy wydawało mi się, że jedyne, co mogłam mu dać, to nieporadne pocałunki. On za to sięgnął pewnie do moich spodni i zaczął je rozpinać. Wtedy leciutko zaprotestowałam. On zaczął naciskać, śmiać się ze mnie, kusić:
-No daj mi, czego się boisz. Daj mi, nie udawaj takiej skromnej. Zobaczysz, będzie ci się podobało...
Ja jednak zdecydowałam, że nie będę jeszcze uprawiać seksu. Pierwszy raz w szkole z mężczyzną, o którym nie wiem prawie nic poza tym, że lubi się bawić? Już i tak nie zachowywałam się zbyt mądrze, nie musiałam pogarszać mojej sytuacji. Więc zmienił taktykę:
-A próbowałaś już w tę drugą dziurkę? Odwróć się, pokażę ci, jakie to przyjemne... no chodź...
W końcu to ja zdjęłam z niego spodnie i uklęknęłam. Chciałam go najpierw tylko dotykać, całować, patrzeć, ale to Instruktor decydował i tak jak z pocałunkiem wepchnął mi od razu język w usta, tak tutaj od razu włożył penisa i zaczął rytmicznie posuwać moje usta. Próbowałam się odsunąć, nieco zwolnić, ale za mną była ściana, która ograniczała moje ruchy, a po którejś takiej próbie on sam chwycił mnie za głowę, nie dając na jakiejkolwiek szansy przerwania tego błędnego koła.
Z początku szeptał coś w stylu:
-O tak, maleńka, dobrze ci idzie... bardzo dobrze... rób tak dalej...
Ale potem słyszałam już tylko jego przyśpieszony oddech, czułam penisa w moich ustach i mocno trzymające mnie za głowę dłonie Instruktora.
W końcu wytrysnął. Czułam ciepłe, lekkie fale substancji, którą od razu połykałam, czułam skurcze jego penisa, niekontrolowane ruchy bioder. Jeszcze tylko wyssałam ostatnie krople z jego czubka, gdy zabrał penisa z moich ust, podciągnął spodnie i zabrał się za odsuwanie żaluzji. Ja zakładałam stanik, bluzkę, powoli ubierałam się w cieplejsze rzeczy adekwatne do aktualnej zimowej pogody.
Spojrzał na mnie szybko i zdziwiony zapytał:
-Połknęłaś?
Pokiwałam głową, onieśmielona i oczarowana jak Alicja w Krainie Czarów.
-Jesteś nieźle zakręcona, mała. Będą z ciebie ludzie kiedyś.
Cały czas ze mnie drwił i śmiał się cicho patrząc na mnie. W końcu wygonił na korytarz, zamknął drzwi i oddał klucz woźnemu.
Dla mnie cała ta sytuacja trwała tak długo, że dziwiłam się, czemu woźny nie nabrał podejrzeń, kiedy jednak wyszliśmy, okazało się, że trwało to zaledwie jakieś 5-10 minut, bo koleżanki z grupy zdecydowały się na nas poczekać i wciąż nie zniechęcone siedziały na zewnątrz szkoły. Instruktor pewnym siebie głosem zapewnił, że wyjaśnił mi to i owo i ma nadzieję, że teraz już będzie mi lepiej szło i wszyscy w dobrych humorach poszliśmy w stronę metra. Na pożegnanie standardowy cmok w policzek... ale tylko mój był tak niebezpiecznie blisko ust, że czułam jego wystawiony koniuszek języka na krawędzi warg.
Jeszcze udało mi się zapewnić najlepszą przyjaciółkę, że muszę jej koniecznie coś opowiedzieć następnym razem... i rozeszliśmy się do domów.
Skomentuj