Oto historyjka.
Wszelkie podobienstwo do osob zywych niezamierzone.
Zapraszam do wyzycia sie i jak najostrzejszej krytyki.
Obracalem ten papierek w palcach od kilkunastu minut. Po glowie chodzilo mi: "wziac czy nie?" - nie bylem pewien. Ostatni raz jadlem kwasa jakies pol roku temu i nie bylem
pewien jak tym razem moj organizm na niego zareaguje. Dorzucajac do tego impreze na ktorej beda ludzie, ktorych nie znam... moglo to oznaczac dwie rzeczy: albo bedzie ubaw po pachy, albo bede spieprzac stamtad jak najszybciej sie da - zapewne do Vegasa, bo mieszkal najblizej tego typa, do ktorego mielismy isc, a jego starzy wjechali gdzies nad morze czy diabli wiedza gdzie.
- Nad czym tak sie zastanawiasz? Idziesz czy nie? - Vegas wyrwal mnie z zadumy.
- No ide, ide - obrazek z babka na rowerze powedrowal do kondomowki w spodniach. - Co dzisiaj pijemy?
- No my Smirnoffa i bierzemy jeszcze jakies wino. A ty?
- Pewnie tradycyjnie Zywca. Zastanawiam sie jeszcze. - tak naprawde to zastanawialem sie nad tym kwasniakiem, ale przeciez Vegasowi, ktory do narkotykow mial stosunek dosc krytyczny tego nie powiem. - Moge jeszcze umyc zeby?
- Siur. Tylko biegiem! Juz mielismy u niego byc. Rasiak! Gotowy? - Rasiak to byl znajomy z liceum, od paru lat mieszkal w Kanadzie, a przyjechal do Polski na wakacje. I w zasadzie od tej pory mieszkalismy u Vegasa. Juz mialem dosc alkoholu, zielska i tych imprez. Stad ten pomysl z kwasem. Zawsze cos innego po dwutygodniowym maratonie chlania.
- Zaraz ****a! Kto za****l mojego Kleina? Nogi z dupy powyrywam!
Zdecydowalem sie. W lazience wyszorowalem kly po czym wsadzilem do pyska niepozornie wygladajacy papierek. Od razu przypomnialem sobie ten cierpki smak. "Bedzie przynajmniej jakies podsumowanie wakacji z przytupem" pomyslalem. Jezykiem przesunalem kwasniaka miedzy polik i dziaslo i wyszedlem z lazienki. Wszelkie obawy na szczescie zniknely. Mialem ochote isc na ta impreze i pood********c jakies szopki. Zadzwonil domofon.
- Zaklad pogrzebowy "Radosc", w czym mozemy pomoc? - Vegas kiedys sie doigra za te odzywki - Skubi! Zjawiles sie jednak ****eczko! Plincuj na dole, zaraz schodzimy.
- Gdzie jest moj *******ony Klein?!? - Rasiak nie grzeszyl subtelnoscia.
- W lazience go zostawiles mendo - poinformowalem go grzecznie, uchylilem sie przed kuksancem w bark i podstawilem mu noge gdy probowal mnie ominac.
- Dlugo jeszcze? Jak baby ****a, jak baby... - Vegas juz czul smak wodki i nie mogl sie doczekac az usiadzie do stolu u Chudego. - A smieci kto wezmie? Jasnie pan nie raczy? - wcisnal mi worek pelen puszek i pudelek po pizzach, frytkach i co tam jeszcze bylo zeszlego wieczoru pichcone.
Zszedlem na dol, podalem worek zaskoczonemu Skubiemu, gdy zaczal prostestowac powiedzialem, ze musze wejsc na gore po nastepny i gdy ruszyl dupsko w kierunku smietnika klapnalem na lawce przed klatka. Sloneczko juz powoli zachodzilo, ale nadal prazylo niemilosiernie. Po chwili zeszli Vegas z Rasiakiem i moglismy ruszyc do sklepu.
W sklepie jak zwykle zrobilismy obore - szczegolnie, ze znowu byla tam ta fajna mloda dziunka, ktora Rasiak odkad przyjechal probowal - jak na razie bezskutecznie - poderwac.
Zakupy byly standardowe: 3 litrowy Smirnoff z pompka, do tego dwie zero siedem zeby uzupelnic gdyby braklo, piec jakichs winek po parenascie zlotych i gdy wychodzilismy przypomnialo nam sie, ze w koncu idziemy na urodziny. Wrocilismy sie zatem i poprosilismy o cos najbrzydszego co pani ma w sklepie. Mimo ze zaproponowala siebie (oczywiscie zaprzeczylismy choralnie), wyszlismy w koncu z jakas plastikowa trabka na ktorej bylo napisane Telletubbies. Dobre i to.
Potem ostro z kopyta w kierunku domu Chudego, a gdzies tak w polowie drogi poczulem pierwszy dreszczyk. Delikatny, co nie wrozylo nic dobrego, bo moglo oznaczac tylko jedno: poplyne maksymalnie. Puls mi przyspieszyl, adrenalina skoczyla, morda sie rozjarzyla - az przyspieszylem kroku.
Schody. Tu przyszla pierwsza fala goraca. Geometria schodow lekko sie zachwiala, porecz gdzies mi umknela i po chwili, ktora dla mnie trwala cale lata, wszystko wrocilo do normy. Poza mym cialem. Czulem sie jakbym byl z gumy. Jakis taki miekki. I jednoczesnie skora byla na mnie za ciasna. W dzwonek trafilem idealnie, po chwili otworzyl Chudy, rzucilismy mu sie oczywiscie na ramiona, prawie przez niego przelecialem, trabka grala cudowne hejnaly i moge powiedziec, ze impreza sie oficjalnie rozpoczela.
Chata byla juz pelna ludzi - wiekszosc znalem z uczelni, byl Wujek ze swoja kobieta (fajniutka rudowlosa - skojarzyla mi sie z kotka), jego brat, Maciek, jakas kuzynka Chudego, Rysio, ktory zawsze dzialal mi na nerwy i jakies dwie malolatki - Chudy zawsze skads takie panienki wytrzaskiwal na imprezy. Plus oczywiscie stala ekipa z imprez u Vegasa - paczka z liceum: Dzejdzej, Maniek i Siwy.
Jako ze bylem juz na skraju kontaktowania, postanowilem przejac na jakis czas paleczke didzeja. Klapnalem na krzesle kolo kompa - glosniki byly juz wystawione na korytarz, ktory mial sluzyc za tancbude - wrzucilem plytke do odtwarzacza CD, skopiowalem pliki na dysk, w miedzyczasie szykujac bletki i zielsko, wrzucilem wszystko do WinAmpa, odpalilem Chemicalsow i poplynalem z pierwszymi dzwiekami. Uwielbiam krecic blanty po kwasie. Zanurzam sie w tej czynnosci, caly swiat zamiera na ta chwile, moje ruchy sa idealnie plynne i zgrane, palce same sie ukladaja, osiagam perfekcje w kreacji stozkow wypelnionych zielskiem. Wybil mnie z tego stanu Chudy:
- Kuuuuuuurwaaaaaa... Chcesz zeby impreza sie skonczyla za piec minut?!? - faktycznie moze lekko przesadzilem: siedem idealnie ukreconych bacikow lezalo na biureczku, a ja konczylem osmego. Caly czar i skupienie prysly i oczywiscie spieprzylem go. Wsypalem wiec resztki do puzderka, bibulke pogniotlem i wyrzucilem do kosza obok biurka po czym odpowiedzialem:
- Wrecz przeciwnie. Czas rozpoczac show.
- Ale blagam ****a: na balkonie. Palcie na balkonie!
- Mnie dwa razy powtarzac nie musisz - wyszedlem z pokoju i na korytarzu uderzyly mnie dzwieki ze zdwojona moca. Caly korytarz sie rozplynal, sciany zaczely pulsowac, kula szpiegula zawieszona u sufitu pulsowala wszystkimi barwami teczy, rytm mnie porwal do tanca, zaczalem plywac, nurzac sie w dzwiekach, widzialem dzwieki oplywajace mnie wokol, tulace mnie, smagajace ostrymi tonami, nagle ogromny dzwon uderzyl mnie prosto w twarz - gdzies na dnie resztek swiadomosci dotarlo do mnie, ze to domofon. Dostrzeglem sluchawke pulsujaca czerownym swiatlem, dotarlem do niej przez to morze dzwiekow, moj palec automatycznie powedrowal do przycisku, po czym przypomnialem sobie po co ja wlasciwie wyszedlem z pokoju. Czas znalezc balkon.
Zaczalem bladzic po mieszkaniu, mijalem jakichs dziwnych ludzi, mowili cos do mnie ale nie rozumialem co, w koncu poczulem chlod - podazylem za nim, dostrzegajac swietlna poswiate bijaca z jednej ze scian. Dobrze trafilem.
- Co ty juz paliles? - Rasiak bajerowal jakas panienke na balkonie - jedna z malolatek od Chudego. Nagle z powrotem bylem w prawdziwym swiecie. Slonce powoli zachodzilo, widacy bylo tylko czerwone, gorejace niebo za blokowiskiem. Kolory byly ostre i przesycone.
- Ile masz lat, droga dziewczynko? - zapytalem mlodociana ******lke.
- Dziewietnascie - klamala jak na moj gust - i nie jestem juz dziewczynka od bardzo dawna - odpowiedziala zalotnie.
Odciagnalem Rasiaka na bok - Sluchaj, zezarlem kwasa i juz mnie niezle wkrecilo, a cos czuje, ze najlepsze jest jeszcze przede mna, wiec jakby co to mnie pilnuj, ok? - spojrzal na mnie nie jarzac poczatkowo, po czym jego geba sie rozjarzyla.
- Ja jebe, ale dowaliles! Spoko, nikomu nie powiem.
Wyciagnalem blanta z papierosnicy, troche go pomerdalem w palcach, zawolalem w kierunku mieszkania "Ktos ma ochote na odrobine nielegala?!?", odpalilem zapalniczke, zaciagnalem sie i w tym momencie na balkon wyszla ona. Jak sie pozniej okazalo, to ona dzwonila domofonem i ja ja wpuscilem, ale o tym jeszcze wtedy nie wiedzialem. Myslalem, ze ten pierwszy dymek w polaczeniu z kwasniakiem, ktory mi juz tego dnia sprawil kilka psikusow wytworzyl w mej glowie halucynacje z nia wlasnie. Byla to blondynka, ubrana w biala bluzeczke, ktora - jak pozniej sie przekonalem - z tylu nie miala plecow tylko same
sznureczki, obcisle jeansy biodrowki o intensywnie blekitnym kolorze, oraz sandalki z rodzaju "japonek". Miala pewnie ze 175, moze troche wiecej wzrostu, dosc krotkie wloski lekko wywiniete na zewnatrz, lekko zadarty nosek i sliczne, pelne usta, ktora blyszczaly jak diamenty. Oczka byly schowane za ciemnymi, ale nie czarnymi okularkami przeciwslonecznymi. Wchodzac na balkon prawie wpadla na mnie, w zwiazku z czym zatrzymala sie na chwile i w tym wlasnie momencie zapewne odbity od jakiegos samochodu na parkingu lub okna padl na jej twarz promien swiatla, rozswietlajac ja na moment. Moment, ktory trwal dla mnie niemal nieskonczonosc.
- Czesc, jestem Kaska - podala mi reke. Byla ciepla, delikatna, miekka, gladka... Czulem jej skore pod swymi palcami, kazdy nerw mego ciala byl nastawiony na odbior doznan plynacych z tego kontaktu. Owianal mnie jej zapach. Wymieszane wiosenne kwiaty z zapachem bzu, odrobina lawendy, zapach porzadania i obetnicy rozkoszy.
Wypuscilem dym.
- X jestem. Czesc. - zaraz po tym, gdy te slowa wypowiedzialem, chcialem je cofnac, chcialem powiedziec cos innego, cos co by ja zauroczylo i sprawilo, ze popatrzylaby na mnie dluzej... I popatrzyla! Puscila moja dlon, zdjela okularki - miala sliczne, zielone oczy, ktorych kolor kojarzyl mi sie z barwa morza nad ranem, gdy slonce dopiero wstaje, a niebo ponad nim jest nadal zachmurzone i ten blysk w oku - byl tam! Dostrzeglem go! Czy moze mi sie wydawalo? Za nia tloczyli sie juz inni, chetni, zeby sprobowac owocu zakazanego, ktorego zapach musial byc wyczuwalny w mieszkaniu i nagle czas przyspieszyl. Przyspieszyl tak bardzo, ze zanim sie zorientowalem, trzymalem ja w ramionach moje dlonie piescily jej plecy, me usta bladzily po jej szyi... Stop! Rasiak mnie kuksnal w bok. Palisz czy spisz? Stalem oparty o barierke, na balkonie tloczylo sie juz z 8, moze 9 osob, ona byla daleko ode mnie oddzielona pozostalymi ludzmi. Rzeczywistosc powrocila. Jedyna roznica byl fakt, ze wszystko dzialo sie wolno. Bardzo wolno. Ona zaczela mi blaknac i w koncu rozplynela sie w powietrzu, wzialem jeszcze jednego macha z nadzieja, ze ta halucynacja powroci, ale na daremnie. Bylem u****ny jak zwierzak. W tym samym momencie, w ktorym zdalem sobie z tego sprawe i gdy zorientowalem sie w calym absurdzie sytuacji, zachcialo mi sie smiac tak bardzo, ze ciezko bylo mi sie powstrzymac. A im bardziej probowalem sie powstrzymywac, tym bardziej mi sie chcialo smiac. Nie mialem szans. Z oczu polecialy mi lzy, moj smiech okazal sie zarazliwy - impreza sie rozpoczela.
Wyjasnie moze, dlaczego mimo wziecia kwasa pale ziolo. Otoz fazy kwasowej jako takiej nie potrafie kontrolowac - nie sadze, zeby byl ktokolwiek, kto to potrafi. Zielsko wzmacnia ta faze, ale jednoczesnie daje mi oparcie w czyms, co znam. Palac na kwasie wiem, ze wszystko, co sie dzieje, jest snem, mam inne podejscie do rzeczy jakie widze, do tego co robie. Mam do siebie bardzo ograniczone zaufanie. Juz nie probuje lapac slow, ktore leca w moja strone, nie dotykam rzeczy, ktore wydaja mi sie niezwykle - zmieniam sie w obserwatora. Napawam sie obrazami i dzwiekami, jednoczesnie bedac jakby poza nimi. I nawet smoki i egorcysci mi wtedy niestraszni - a co najwazniejsze: nie opowiadam o wszystkim co widze kazdemu kto sie akurat nawinie. Pamietam, ze jestem uwalony. Na czystym kwasie zdarzalo mi sie zapomniec, ze nie jestem sam i odwalalem rzeczy, o ktorych nie wypada opowiadac nawet w barze wsrod kumpli po pieciu piwach. Po prostu potrafilem zapomniec, ze jestem pod wplywem kwasa. To tyle gwoli wyjasnienia.
Jeden blant na tyle osob to troche malo, wiec jak tylko udalo mi sie nieco dojsc do siebie i spazmy smiechu ustaly, wyciagnalem drugiego - odpalilem go, puscilem w obieg, po czym postanowilem wrocic do mieszkania. Przejscie z balkonu, na ktorym panowal juz polmrok, ale nadal bylo dosc jasno, do przyciemnionego mieszkania byl jak zanurzenie sie w wannie z ciepla woda. Czulem na ciele roznice temperatur, wzorki na dywanie zmienialy barwy, sciany oddychaly w rytm muzyki. Skierowalem sie w strone kuchni. W przedpokoju wpadla na mnie... blond bogini z mych marzen na jawie. Wpadla doslownie: spieszyla sie chyba na balkon, bo ktos jej powiedzial, ze rozgrywa sie tam jakies wazne rozdanie. Odbilismy sie od siebie, stracila na chwile rownowage, na szczescie zdazylem ja chwycic za ramiona i... ujrzalem ta cudowna zielen jej oczu. I ten blysk.
- Mam nadzieje, ze nie spoznilam sie na nic? - zapytala glosem niewinnej dziewczynki, ktora ma sporo grzeszkow do ukrycia.
- Jestes w sama pore. Jak ci na imie slodkosci? - zapytalem glosem playboya i zaraz sie za to zbesztalem w myslach. "Duren, na kim ty chcesz zrobic wrazenie takim cwaniakowaniem?" - pomyslalem.
- Kasia, chlopczyku. Moge przejsc?
- Alez oczywiscie - puscilem ja - spiesz sie, bo zaraz bedzie po wszystkim.
Zerknela na mnie zaskoczona, po czym poszla na balkon. Miala na sobie biala bluzeczke ktora z tylu miala same sznureczki, odslaniajace brazowe plecki. Byla dopiero 21.
C.D. byc moze N.
Przepraszam wszystkich zawiedzionych brakiem "momentow". "Momenty" beda. W odpowiednim czasie i miejscu.
Przepraszam za brak polskich czcionek i rozbity tekst. Cos zle mi sie wkleilo chyba. Tekst pisany na chybcika, wiec mogly sie wkrasc jakies bledy rzeczowe, tudziez moze nawet ortograficzne, gdyz z jezykiem polskim pisanym nie mialem od paru lat zbytniego kontaktu.
Kazda krytyke zniose meznie - szczegolnie zachecam tych, po ktorych ja pojechalem.
Wszelkie podobienstwo do osob zywych niezamierzone.
Zapraszam do wyzycia sie i jak najostrzejszej krytyki.
Obracalem ten papierek w palcach od kilkunastu minut. Po glowie chodzilo mi: "wziac czy nie?" - nie bylem pewien. Ostatni raz jadlem kwasa jakies pol roku temu i nie bylem
pewien jak tym razem moj organizm na niego zareaguje. Dorzucajac do tego impreze na ktorej beda ludzie, ktorych nie znam... moglo to oznaczac dwie rzeczy: albo bedzie ubaw po pachy, albo bede spieprzac stamtad jak najszybciej sie da - zapewne do Vegasa, bo mieszkal najblizej tego typa, do ktorego mielismy isc, a jego starzy wjechali gdzies nad morze czy diabli wiedza gdzie.
- Nad czym tak sie zastanawiasz? Idziesz czy nie? - Vegas wyrwal mnie z zadumy.
- No ide, ide - obrazek z babka na rowerze powedrowal do kondomowki w spodniach. - Co dzisiaj pijemy?
- No my Smirnoffa i bierzemy jeszcze jakies wino. A ty?
- Pewnie tradycyjnie Zywca. Zastanawiam sie jeszcze. - tak naprawde to zastanawialem sie nad tym kwasniakiem, ale przeciez Vegasowi, ktory do narkotykow mial stosunek dosc krytyczny tego nie powiem. - Moge jeszcze umyc zeby?
- Siur. Tylko biegiem! Juz mielismy u niego byc. Rasiak! Gotowy? - Rasiak to byl znajomy z liceum, od paru lat mieszkal w Kanadzie, a przyjechal do Polski na wakacje. I w zasadzie od tej pory mieszkalismy u Vegasa. Juz mialem dosc alkoholu, zielska i tych imprez. Stad ten pomysl z kwasem. Zawsze cos innego po dwutygodniowym maratonie chlania.
- Zaraz ****a! Kto za****l mojego Kleina? Nogi z dupy powyrywam!
Zdecydowalem sie. W lazience wyszorowalem kly po czym wsadzilem do pyska niepozornie wygladajacy papierek. Od razu przypomnialem sobie ten cierpki smak. "Bedzie przynajmniej jakies podsumowanie wakacji z przytupem" pomyslalem. Jezykiem przesunalem kwasniaka miedzy polik i dziaslo i wyszedlem z lazienki. Wszelkie obawy na szczescie zniknely. Mialem ochote isc na ta impreze i pood********c jakies szopki. Zadzwonil domofon.
- Zaklad pogrzebowy "Radosc", w czym mozemy pomoc? - Vegas kiedys sie doigra za te odzywki - Skubi! Zjawiles sie jednak ****eczko! Plincuj na dole, zaraz schodzimy.
- Gdzie jest moj *******ony Klein?!? - Rasiak nie grzeszyl subtelnoscia.
- W lazience go zostawiles mendo - poinformowalem go grzecznie, uchylilem sie przed kuksancem w bark i podstawilem mu noge gdy probowal mnie ominac.
- Dlugo jeszcze? Jak baby ****a, jak baby... - Vegas juz czul smak wodki i nie mogl sie doczekac az usiadzie do stolu u Chudego. - A smieci kto wezmie? Jasnie pan nie raczy? - wcisnal mi worek pelen puszek i pudelek po pizzach, frytkach i co tam jeszcze bylo zeszlego wieczoru pichcone.
Zszedlem na dol, podalem worek zaskoczonemu Skubiemu, gdy zaczal prostestowac powiedzialem, ze musze wejsc na gore po nastepny i gdy ruszyl dupsko w kierunku smietnika klapnalem na lawce przed klatka. Sloneczko juz powoli zachodzilo, ale nadal prazylo niemilosiernie. Po chwili zeszli Vegas z Rasiakiem i moglismy ruszyc do sklepu.
W sklepie jak zwykle zrobilismy obore - szczegolnie, ze znowu byla tam ta fajna mloda dziunka, ktora Rasiak odkad przyjechal probowal - jak na razie bezskutecznie - poderwac.
Zakupy byly standardowe: 3 litrowy Smirnoff z pompka, do tego dwie zero siedem zeby uzupelnic gdyby braklo, piec jakichs winek po parenascie zlotych i gdy wychodzilismy przypomnialo nam sie, ze w koncu idziemy na urodziny. Wrocilismy sie zatem i poprosilismy o cos najbrzydszego co pani ma w sklepie. Mimo ze zaproponowala siebie (oczywiscie zaprzeczylismy choralnie), wyszlismy w koncu z jakas plastikowa trabka na ktorej bylo napisane Telletubbies. Dobre i to.
Potem ostro z kopyta w kierunku domu Chudego, a gdzies tak w polowie drogi poczulem pierwszy dreszczyk. Delikatny, co nie wrozylo nic dobrego, bo moglo oznaczac tylko jedno: poplyne maksymalnie. Puls mi przyspieszyl, adrenalina skoczyla, morda sie rozjarzyla - az przyspieszylem kroku.
Schody. Tu przyszla pierwsza fala goraca. Geometria schodow lekko sie zachwiala, porecz gdzies mi umknela i po chwili, ktora dla mnie trwala cale lata, wszystko wrocilo do normy. Poza mym cialem. Czulem sie jakbym byl z gumy. Jakis taki miekki. I jednoczesnie skora byla na mnie za ciasna. W dzwonek trafilem idealnie, po chwili otworzyl Chudy, rzucilismy mu sie oczywiscie na ramiona, prawie przez niego przelecialem, trabka grala cudowne hejnaly i moge powiedziec, ze impreza sie oficjalnie rozpoczela.
Chata byla juz pelna ludzi - wiekszosc znalem z uczelni, byl Wujek ze swoja kobieta (fajniutka rudowlosa - skojarzyla mi sie z kotka), jego brat, Maciek, jakas kuzynka Chudego, Rysio, ktory zawsze dzialal mi na nerwy i jakies dwie malolatki - Chudy zawsze skads takie panienki wytrzaskiwal na imprezy. Plus oczywiscie stala ekipa z imprez u Vegasa - paczka z liceum: Dzejdzej, Maniek i Siwy.
Jako ze bylem juz na skraju kontaktowania, postanowilem przejac na jakis czas paleczke didzeja. Klapnalem na krzesle kolo kompa - glosniki byly juz wystawione na korytarz, ktory mial sluzyc za tancbude - wrzucilem plytke do odtwarzacza CD, skopiowalem pliki na dysk, w miedzyczasie szykujac bletki i zielsko, wrzucilem wszystko do WinAmpa, odpalilem Chemicalsow i poplynalem z pierwszymi dzwiekami. Uwielbiam krecic blanty po kwasie. Zanurzam sie w tej czynnosci, caly swiat zamiera na ta chwile, moje ruchy sa idealnie plynne i zgrane, palce same sie ukladaja, osiagam perfekcje w kreacji stozkow wypelnionych zielskiem. Wybil mnie z tego stanu Chudy:
- Kuuuuuuurwaaaaaa... Chcesz zeby impreza sie skonczyla za piec minut?!? - faktycznie moze lekko przesadzilem: siedem idealnie ukreconych bacikow lezalo na biureczku, a ja konczylem osmego. Caly czar i skupienie prysly i oczywiscie spieprzylem go. Wsypalem wiec resztki do puzderka, bibulke pogniotlem i wyrzucilem do kosza obok biurka po czym odpowiedzialem:
- Wrecz przeciwnie. Czas rozpoczac show.
- Ale blagam ****a: na balkonie. Palcie na balkonie!
- Mnie dwa razy powtarzac nie musisz - wyszedlem z pokoju i na korytarzu uderzyly mnie dzwieki ze zdwojona moca. Caly korytarz sie rozplynal, sciany zaczely pulsowac, kula szpiegula zawieszona u sufitu pulsowala wszystkimi barwami teczy, rytm mnie porwal do tanca, zaczalem plywac, nurzac sie w dzwiekach, widzialem dzwieki oplywajace mnie wokol, tulace mnie, smagajace ostrymi tonami, nagle ogromny dzwon uderzyl mnie prosto w twarz - gdzies na dnie resztek swiadomosci dotarlo do mnie, ze to domofon. Dostrzeglem sluchawke pulsujaca czerownym swiatlem, dotarlem do niej przez to morze dzwiekow, moj palec automatycznie powedrowal do przycisku, po czym przypomnialem sobie po co ja wlasciwie wyszedlem z pokoju. Czas znalezc balkon.
Zaczalem bladzic po mieszkaniu, mijalem jakichs dziwnych ludzi, mowili cos do mnie ale nie rozumialem co, w koncu poczulem chlod - podazylem za nim, dostrzegajac swietlna poswiate bijaca z jednej ze scian. Dobrze trafilem.
- Co ty juz paliles? - Rasiak bajerowal jakas panienke na balkonie - jedna z malolatek od Chudego. Nagle z powrotem bylem w prawdziwym swiecie. Slonce powoli zachodzilo, widacy bylo tylko czerwone, gorejace niebo za blokowiskiem. Kolory byly ostre i przesycone.
- Ile masz lat, droga dziewczynko? - zapytalem mlodociana ******lke.
- Dziewietnascie - klamala jak na moj gust - i nie jestem juz dziewczynka od bardzo dawna - odpowiedziala zalotnie.
Odciagnalem Rasiaka na bok - Sluchaj, zezarlem kwasa i juz mnie niezle wkrecilo, a cos czuje, ze najlepsze jest jeszcze przede mna, wiec jakby co to mnie pilnuj, ok? - spojrzal na mnie nie jarzac poczatkowo, po czym jego geba sie rozjarzyla.
- Ja jebe, ale dowaliles! Spoko, nikomu nie powiem.
Wyciagnalem blanta z papierosnicy, troche go pomerdalem w palcach, zawolalem w kierunku mieszkania "Ktos ma ochote na odrobine nielegala?!?", odpalilem zapalniczke, zaciagnalem sie i w tym momencie na balkon wyszla ona. Jak sie pozniej okazalo, to ona dzwonila domofonem i ja ja wpuscilem, ale o tym jeszcze wtedy nie wiedzialem. Myslalem, ze ten pierwszy dymek w polaczeniu z kwasniakiem, ktory mi juz tego dnia sprawil kilka psikusow wytworzyl w mej glowie halucynacje z nia wlasnie. Byla to blondynka, ubrana w biala bluzeczke, ktora - jak pozniej sie przekonalem - z tylu nie miala plecow tylko same
sznureczki, obcisle jeansy biodrowki o intensywnie blekitnym kolorze, oraz sandalki z rodzaju "japonek". Miala pewnie ze 175, moze troche wiecej wzrostu, dosc krotkie wloski lekko wywiniete na zewnatrz, lekko zadarty nosek i sliczne, pelne usta, ktora blyszczaly jak diamenty. Oczka byly schowane za ciemnymi, ale nie czarnymi okularkami przeciwslonecznymi. Wchodzac na balkon prawie wpadla na mnie, w zwiazku z czym zatrzymala sie na chwile i w tym wlasnie momencie zapewne odbity od jakiegos samochodu na parkingu lub okna padl na jej twarz promien swiatla, rozswietlajac ja na moment. Moment, ktory trwal dla mnie niemal nieskonczonosc.
- Czesc, jestem Kaska - podala mi reke. Byla ciepla, delikatna, miekka, gladka... Czulem jej skore pod swymi palcami, kazdy nerw mego ciala byl nastawiony na odbior doznan plynacych z tego kontaktu. Owianal mnie jej zapach. Wymieszane wiosenne kwiaty z zapachem bzu, odrobina lawendy, zapach porzadania i obetnicy rozkoszy.
Wypuscilem dym.
- X jestem. Czesc. - zaraz po tym, gdy te slowa wypowiedzialem, chcialem je cofnac, chcialem powiedziec cos innego, cos co by ja zauroczylo i sprawilo, ze popatrzylaby na mnie dluzej... I popatrzyla! Puscila moja dlon, zdjela okularki - miala sliczne, zielone oczy, ktorych kolor kojarzyl mi sie z barwa morza nad ranem, gdy slonce dopiero wstaje, a niebo ponad nim jest nadal zachmurzone i ten blysk w oku - byl tam! Dostrzeglem go! Czy moze mi sie wydawalo? Za nia tloczyli sie juz inni, chetni, zeby sprobowac owocu zakazanego, ktorego zapach musial byc wyczuwalny w mieszkaniu i nagle czas przyspieszyl. Przyspieszyl tak bardzo, ze zanim sie zorientowalem, trzymalem ja w ramionach moje dlonie piescily jej plecy, me usta bladzily po jej szyi... Stop! Rasiak mnie kuksnal w bok. Palisz czy spisz? Stalem oparty o barierke, na balkonie tloczylo sie juz z 8, moze 9 osob, ona byla daleko ode mnie oddzielona pozostalymi ludzmi. Rzeczywistosc powrocila. Jedyna roznica byl fakt, ze wszystko dzialo sie wolno. Bardzo wolno. Ona zaczela mi blaknac i w koncu rozplynela sie w powietrzu, wzialem jeszcze jednego macha z nadzieja, ze ta halucynacja powroci, ale na daremnie. Bylem u****ny jak zwierzak. W tym samym momencie, w ktorym zdalem sobie z tego sprawe i gdy zorientowalem sie w calym absurdzie sytuacji, zachcialo mi sie smiac tak bardzo, ze ciezko bylo mi sie powstrzymac. A im bardziej probowalem sie powstrzymywac, tym bardziej mi sie chcialo smiac. Nie mialem szans. Z oczu polecialy mi lzy, moj smiech okazal sie zarazliwy - impreza sie rozpoczela.
Wyjasnie moze, dlaczego mimo wziecia kwasa pale ziolo. Otoz fazy kwasowej jako takiej nie potrafie kontrolowac - nie sadze, zeby byl ktokolwiek, kto to potrafi. Zielsko wzmacnia ta faze, ale jednoczesnie daje mi oparcie w czyms, co znam. Palac na kwasie wiem, ze wszystko, co sie dzieje, jest snem, mam inne podejscie do rzeczy jakie widze, do tego co robie. Mam do siebie bardzo ograniczone zaufanie. Juz nie probuje lapac slow, ktore leca w moja strone, nie dotykam rzeczy, ktore wydaja mi sie niezwykle - zmieniam sie w obserwatora. Napawam sie obrazami i dzwiekami, jednoczesnie bedac jakby poza nimi. I nawet smoki i egorcysci mi wtedy niestraszni - a co najwazniejsze: nie opowiadam o wszystkim co widze kazdemu kto sie akurat nawinie. Pamietam, ze jestem uwalony. Na czystym kwasie zdarzalo mi sie zapomniec, ze nie jestem sam i odwalalem rzeczy, o ktorych nie wypada opowiadac nawet w barze wsrod kumpli po pieciu piwach. Po prostu potrafilem zapomniec, ze jestem pod wplywem kwasa. To tyle gwoli wyjasnienia.
Jeden blant na tyle osob to troche malo, wiec jak tylko udalo mi sie nieco dojsc do siebie i spazmy smiechu ustaly, wyciagnalem drugiego - odpalilem go, puscilem w obieg, po czym postanowilem wrocic do mieszkania. Przejscie z balkonu, na ktorym panowal juz polmrok, ale nadal bylo dosc jasno, do przyciemnionego mieszkania byl jak zanurzenie sie w wannie z ciepla woda. Czulem na ciele roznice temperatur, wzorki na dywanie zmienialy barwy, sciany oddychaly w rytm muzyki. Skierowalem sie w strone kuchni. W przedpokoju wpadla na mnie... blond bogini z mych marzen na jawie. Wpadla doslownie: spieszyla sie chyba na balkon, bo ktos jej powiedzial, ze rozgrywa sie tam jakies wazne rozdanie. Odbilismy sie od siebie, stracila na chwile rownowage, na szczescie zdazylem ja chwycic za ramiona i... ujrzalem ta cudowna zielen jej oczu. I ten blysk.
- Mam nadzieje, ze nie spoznilam sie na nic? - zapytala glosem niewinnej dziewczynki, ktora ma sporo grzeszkow do ukrycia.
- Jestes w sama pore. Jak ci na imie slodkosci? - zapytalem glosem playboya i zaraz sie za to zbesztalem w myslach. "Duren, na kim ty chcesz zrobic wrazenie takim cwaniakowaniem?" - pomyslalem.
- Kasia, chlopczyku. Moge przejsc?
- Alez oczywiscie - puscilem ja - spiesz sie, bo zaraz bedzie po wszystkim.
Zerknela na mnie zaskoczona, po czym poszla na balkon. Miala na sobie biala bluzeczke ktora z tylu miala same sznureczki, odslaniajace brazowe plecki. Byla dopiero 21.
C.D. byc moze N.
Przepraszam wszystkich zawiedzionych brakiem "momentow". "Momenty" beda. W odpowiednim czasie i miejscu.
Przepraszam za brak polskich czcionek i rozbity tekst. Cos zle mi sie wkleilo chyba. Tekst pisany na chybcika, wiec mogly sie wkrasc jakies bledy rzeczowe, tudziez moze nawet ortograficzne, gdyz z jezykiem polskim pisanym nie mialem od paru lat zbytniego kontaktu.
Kazda krytyke zniose meznie - szczegolnie zachecam tych, po ktorych ja pojechalem.
Skomentuj