To było naprawdę ciężkie pięć miesięcy. Harowaliśmy za trzech, żeby utrzymać się na rynku. Wszedł do Polski Unibraxton, nasz największy globalny konkurent. Prawdę mówiąc, pewnie bym nie dał rady, gdyby nie Jasiu Kuczeba. Moja decyzja, aby zarekomendować go do zarządu, była strzałem w dziesiątkę. Na następny dzień po pamiętnym “opłatku firmowym” wydawał się trochę przygaszony. Na pytanie o wrażenia z Borysa Godunowa coś tylko odburknął niewyraźnie. Jednak decyzja o awansie dodała mu skrzydeł. Wziął do galopu sprzedawców, pozyskał dwa poważne kontrakty, wsparł mnie w negocjacjach z niemieckimi dostawcami. Błyszczał. Jeszcze bardziej zaczął starać się w marcu. Podobno z żoną zaszli wreszcie w upragnioną ciążę. Sam o tym nie wspomniał, ale Staszek Gorczuk napomknął przy partyjce brydżyka, że chyba najjaśniejsza gwiazda jego kancelarii będzie na parę miesięcy wyłączona z obiegu.
Sama mecenas Kuczebowa nie odezwała się natomiast już ani razu. Pikantny MMS z operowej łazienki był ostatnim sygnałem po gorącym wieczorze w moim gabinecie. Wysłałem następnego dnia wiadomość z propozycją spotkania na lanczyku, ale wróciła z komunikatem, że SMS nie został odczytany. No trudno, pies ją trącał. Tego kwiatu jest pół światu. Zresztą - jako się rzekło za dużo czasu i nastroju na amory nie miałem. Bzyknąłem tylko tę rudą praktykantkę z eksportu podczas weekendu na targach w Paryżu, ale miała w sobie więcej zapału, niż umiejętności.
No, a teraz czekało nas poważne wyzwanie. Zerknąłem na gruby stos zadrukowanych gęsto kartek z zielonymi i różowymi zakreśleniami. Umowa stulecia. Jeśli nie damy się dmuchnąć Francuzom. Jak to mówią prawnicy - mógł to być klasyczny kontrakt seksualny. Wystarczył jakiś niewinnie wyglądający paragraf, żebyśmy dali dupy kontrahentowi. Sam przygotowałem cztery kukułcze jaja w zapisach umowy. Na szczęście prawnicy z kancelarii Leśniak, Gorczuk i Partnerzy pracowali na najwyższych obrotach, świątek, piątek i niedzielę. Byliśmy na ostatniej prostej. Został ostatni szlif. Zerknąłem na kalendarz. Jutro niedziela palmowa. Jeśli dobrze pójdzie, na zajączka sprawię sobie piękny prezent.
Na interkomie zapaliła się niebieska dioda. Musnąłem klawisz.
- Panie prezesie, jest już pani mecenas - usłyszałem ciepły głos Bożenki.
Uniosłem zaskoczony brwi. Temat koordynował Staszek Gorczuk, a w ważnych sprawach nie zwykł oddawać pałeczki w niczyje ręce. Czyżby olał temat?
- Niech wejdzie - warknąłem.
W drzwiach pojawiła się wysoka blondynka. Zofia Kuczebowa wyglądała równie, a może jeszcze bardziej kusząco, niż podczas grudniowego “christmas party”.
Patrzyłem kątem oka na pochyloną nad projektem umowy prawniczkę. Staliśmy pochyleni nad wielkim blatem solidnego, dębowego stołu konferencyjnego. Mecenas Kuczeba tłumaczyła mi, jakie uwagi musimy nanieść, żeby nie zostać wydymanymi. Wskazywała ołówkiem trzymanym w smukłej dłoni kolejne dopiski i skreślenia. Jednak zawiłości prawniczo-biznesowe mniej mnie angażowały w tej chwili, niż wspomnienia z opłatka firmowego. No i podziwianie urody mojej “wigilijnej” kochanki.
Włosy Zosieńka miała równie błyszczące. Tym nie miałaby ich jednak jak upiąć w kok. Fryzurę miała świeżo podciętą na pazia. Zamiast granatowej sukni wieczorowej jej ponętne kształty opinała szara, elastyczna tkanina grzecznej sukni casualowej, sięgającej nieco przed kolano. Na nią Zofia narzuciła jasnoszary, niemal biały żakiet. Jednak pewnie trudno byłoby go dopiąć na wystającym brzuszku. No tak, pewnie idzie szósty miesiąc. Przynajmniej jeśli to ja byłem autorem owego brzuszka. Biodra i pupa jeszcze mocniej się zaokrągliły, biust powiększył się chyba ze dwa rozmiary.
Już dwie sekundy po pojawieniu się w moim gabinecie Kuczebowa wywołała w moich spodniach znaczące stwardnienie. Wystarczyło, że podeszła i jak gdyby nigdy nic podała mi dłoń na powitanie. Nie puszczając mojej ręki spokojnym głosem wyjaśniała, że współwłaściciel kancelarii został w trybie pilnym wezwany na konsultacje do Ministerstwa Gospodarki. Trzymałem tę długą chwilę podczas powitania jej dłoń i moja pamięć pogalopowała. Natychmiast pojawiła się seria flashbacków z grudniowych doznań. Długie palce obejmujące kutasa u nasady i suwające się wzdłuż trzonu. Ręka w majtkach na zdjęciu wysłanym z Opery. Krawędź kobiecej dłoni ocierająca krople mojego nasienia z policzków, brody i włosów. Tak, byłem twardy w gatkach, jak PRLowskie wielkanocne cukrowe jajeczka.
A Kuczebowa ani jednym gestem, ani jednym słowem nie nawiązała do pamiętnego spotkania. Zachowywała się jak zimna profesjonalistka. “Zapomniała”, że przeszliśmy “na Ty” w dość szczególnej sytuacji. “Panie prezesie to, panie prezesie tamto”. Neutralna intonacja, zero dwuznaczności. Mocno schłodziła atmosferę. Pewnie erekcja by ustąpiła po paru chwilach, tylko ten zapach… Czułem go za każdym razem, kiedy pochylaliśmy się razem do umowy. Klasyczna “piątka” Diora. Taki ciężki zapach do pracy? Kto jak kto, ale Zofia Kuczebowa miała styl, klasę i wyczucie sytuacji. Czyżby użyła z premedytacją tych samych perfumów, co podczas opłatka firmowego?
Zofia nagle wyprostowała się. Zacisnęła usta. Położyła dłoń u dołu swoich pleców.
- Coś się dzieje? Mogę jakoś pomóc? - zaniepokoiłem się.
- Nie, lekarz mówi, że to normalne u wysokich kobiet. Zmiana środka ciężkości, kiedy rośnie brzuch, piersi i tyłek. Tak to jest z wielorybami - prawniczka uśmiechnęła się chyba po raz pierwszy od wejścia do gabinetu.
- Och to urocze stworzenia. Uwielbiam walenie - zaryzykowałem sztubacki żart.
- Domyślam się - Zofia zacisnęła zęby. - Przepraszam, ale muszę na chwilę usiąść. Dwie-trzy minuty i będę gotowa..
Skinąłem zapraszająco dłonią w kierunku skórzanej sofy. Skrzywiła usta i pokręciła głową. No tak. Kiedy ostatnio na niej gościła czuła w swojej cipce mój język i palce, a ustach mojego kutasa. I jeszcze parę innych skojarzeń też ta sofa z pewnością wywoływała.
Odsunąłem krzesło przy stole konferencyjnym. Blondynka usiadła ostrożnie, wspierając się o blat dłońmi.
Podszedłem do barku. Nalałem wody źródlanej, dorzuciłem dwie kostki lodu, plasterek cytryny. Zamieszałem i wróciłem do mojej prawniczki.
Skłoniła głowę w podziękowaniu i wzięła dwa małe łyczki. Potem jeszcze dwa.
- Ciąża to jest dość szczególne uczucie. Czasami czuję, że mogłabym góry przenosić, a za moment nie mogę ustać na nogach. To deprymujące - Zofia mówiła cicho, jakby zwierzała się księdzu w konfesjonale.
- Zwłaszcza kiedy ktoś lubi mieć takie poczucie kontroli nad sytuacją, jak Ty - bezwiednie przeszedłem na bezpośrednią stopę.
- No, ostatnio w tym pomieszczeniu raczej niczego nie kontrolowałam - po raz pierwszy od wejścia Kuczebowa nawiązała do spotkania wigilijnego.
- Przeciwnie, dość mocno trzymałaś mnie w garści - och, nie potrafię czasami powstrzymać się od lubieżnych żartów.
- Przestań, przecież prawie mnie zgwałciłeś.
- Prawie czyni różnicę. Wiesz, tak sobie analizowałem potem całą sytuację. Chyba to nasze spotkanie nie było przypadkowe.
Kuczebowa popatrzyła na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Tak się zastanawiałem. Mam dość niejasne przeświadczenie, że przyszłaś z mężem na spotkanie firmowe w ściśle określonym celu. I krok po kroczku, konsekwentnie do niego dążyłaś.
Zofia milczała, ale mowa ciała wskazywała, że spięła się w sobie.
- Co najważniejsze, ewidentnie swój cel osiągnęłaś - wskazałem dłonią zaokrąglony brzuch.
Prawniczka wstała gwałtownie z krzesła. Stała o krok ode mnie. Jej oczy rzucały pioruny w moim kierunku.
- Chyba mnie po prostu wykorzystałaś - roześmiałem się.
Kuczebowa zamachnęła się prawą dłonią. Tym razem byłem przygotowany. Inaczej, niż w grudniu. Nie dałem sobie wymierzyć policzka. Udało mi się chwycić w nadgarstku kobiecą rękę. Przyciągnąłem kobietę do siebie. Szarpnęła dłoń, ale nie odepchnęła mnie. Drugą dłonią chwyciłem Zosieńkę z tyłu głowy i przysunąłem jej usta do swoich. Pocałowałem ją namiętnie. A właściwie mój pocałunek spotkał się z jej. Moje usta z jej ustami. Kiedy wsuwałem język, natrafiłem na jej atakujący język. Tak, to było właśnie to. Czekałem na ten pocałunek pięć miesięcy. I było warto.
Sama mecenas Kuczebowa nie odezwała się natomiast już ani razu. Pikantny MMS z operowej łazienki był ostatnim sygnałem po gorącym wieczorze w moim gabinecie. Wysłałem następnego dnia wiadomość z propozycją spotkania na lanczyku, ale wróciła z komunikatem, że SMS nie został odczytany. No trudno, pies ją trącał. Tego kwiatu jest pół światu. Zresztą - jako się rzekło za dużo czasu i nastroju na amory nie miałem. Bzyknąłem tylko tę rudą praktykantkę z eksportu podczas weekendu na targach w Paryżu, ale miała w sobie więcej zapału, niż umiejętności.
No, a teraz czekało nas poważne wyzwanie. Zerknąłem na gruby stos zadrukowanych gęsto kartek z zielonymi i różowymi zakreśleniami. Umowa stulecia. Jeśli nie damy się dmuchnąć Francuzom. Jak to mówią prawnicy - mógł to być klasyczny kontrakt seksualny. Wystarczył jakiś niewinnie wyglądający paragraf, żebyśmy dali dupy kontrahentowi. Sam przygotowałem cztery kukułcze jaja w zapisach umowy. Na szczęście prawnicy z kancelarii Leśniak, Gorczuk i Partnerzy pracowali na najwyższych obrotach, świątek, piątek i niedzielę. Byliśmy na ostatniej prostej. Został ostatni szlif. Zerknąłem na kalendarz. Jutro niedziela palmowa. Jeśli dobrze pójdzie, na zajączka sprawię sobie piękny prezent.
Na interkomie zapaliła się niebieska dioda. Musnąłem klawisz.
- Panie prezesie, jest już pani mecenas - usłyszałem ciepły głos Bożenki.
Uniosłem zaskoczony brwi. Temat koordynował Staszek Gorczuk, a w ważnych sprawach nie zwykł oddawać pałeczki w niczyje ręce. Czyżby olał temat?
- Niech wejdzie - warknąłem.
W drzwiach pojawiła się wysoka blondynka. Zofia Kuczebowa wyglądała równie, a może jeszcze bardziej kusząco, niż podczas grudniowego “christmas party”.
Patrzyłem kątem oka na pochyloną nad projektem umowy prawniczkę. Staliśmy pochyleni nad wielkim blatem solidnego, dębowego stołu konferencyjnego. Mecenas Kuczeba tłumaczyła mi, jakie uwagi musimy nanieść, żeby nie zostać wydymanymi. Wskazywała ołówkiem trzymanym w smukłej dłoni kolejne dopiski i skreślenia. Jednak zawiłości prawniczo-biznesowe mniej mnie angażowały w tej chwili, niż wspomnienia z opłatka firmowego. No i podziwianie urody mojej “wigilijnej” kochanki.
Włosy Zosieńka miała równie błyszczące. Tym nie miałaby ich jednak jak upiąć w kok. Fryzurę miała świeżo podciętą na pazia. Zamiast granatowej sukni wieczorowej jej ponętne kształty opinała szara, elastyczna tkanina grzecznej sukni casualowej, sięgającej nieco przed kolano. Na nią Zofia narzuciła jasnoszary, niemal biały żakiet. Jednak pewnie trudno byłoby go dopiąć na wystającym brzuszku. No tak, pewnie idzie szósty miesiąc. Przynajmniej jeśli to ja byłem autorem owego brzuszka. Biodra i pupa jeszcze mocniej się zaokrągliły, biust powiększył się chyba ze dwa rozmiary.
Już dwie sekundy po pojawieniu się w moim gabinecie Kuczebowa wywołała w moich spodniach znaczące stwardnienie. Wystarczyło, że podeszła i jak gdyby nigdy nic podała mi dłoń na powitanie. Nie puszczając mojej ręki spokojnym głosem wyjaśniała, że współwłaściciel kancelarii został w trybie pilnym wezwany na konsultacje do Ministerstwa Gospodarki. Trzymałem tę długą chwilę podczas powitania jej dłoń i moja pamięć pogalopowała. Natychmiast pojawiła się seria flashbacków z grudniowych doznań. Długie palce obejmujące kutasa u nasady i suwające się wzdłuż trzonu. Ręka w majtkach na zdjęciu wysłanym z Opery. Krawędź kobiecej dłoni ocierająca krople mojego nasienia z policzków, brody i włosów. Tak, byłem twardy w gatkach, jak PRLowskie wielkanocne cukrowe jajeczka.
A Kuczebowa ani jednym gestem, ani jednym słowem nie nawiązała do pamiętnego spotkania. Zachowywała się jak zimna profesjonalistka. “Zapomniała”, że przeszliśmy “na Ty” w dość szczególnej sytuacji. “Panie prezesie to, panie prezesie tamto”. Neutralna intonacja, zero dwuznaczności. Mocno schłodziła atmosferę. Pewnie erekcja by ustąpiła po paru chwilach, tylko ten zapach… Czułem go za każdym razem, kiedy pochylaliśmy się razem do umowy. Klasyczna “piątka” Diora. Taki ciężki zapach do pracy? Kto jak kto, ale Zofia Kuczebowa miała styl, klasę i wyczucie sytuacji. Czyżby użyła z premedytacją tych samych perfumów, co podczas opłatka firmowego?
Zofia nagle wyprostowała się. Zacisnęła usta. Położyła dłoń u dołu swoich pleców.
- Coś się dzieje? Mogę jakoś pomóc? - zaniepokoiłem się.
- Nie, lekarz mówi, że to normalne u wysokich kobiet. Zmiana środka ciężkości, kiedy rośnie brzuch, piersi i tyłek. Tak to jest z wielorybami - prawniczka uśmiechnęła się chyba po raz pierwszy od wejścia do gabinetu.
- Och to urocze stworzenia. Uwielbiam walenie - zaryzykowałem sztubacki żart.
- Domyślam się - Zofia zacisnęła zęby. - Przepraszam, ale muszę na chwilę usiąść. Dwie-trzy minuty i będę gotowa..
Skinąłem zapraszająco dłonią w kierunku skórzanej sofy. Skrzywiła usta i pokręciła głową. No tak. Kiedy ostatnio na niej gościła czuła w swojej cipce mój język i palce, a ustach mojego kutasa. I jeszcze parę innych skojarzeń też ta sofa z pewnością wywoływała.
Odsunąłem krzesło przy stole konferencyjnym. Blondynka usiadła ostrożnie, wspierając się o blat dłońmi.
Podszedłem do barku. Nalałem wody źródlanej, dorzuciłem dwie kostki lodu, plasterek cytryny. Zamieszałem i wróciłem do mojej prawniczki.
Skłoniła głowę w podziękowaniu i wzięła dwa małe łyczki. Potem jeszcze dwa.
- Ciąża to jest dość szczególne uczucie. Czasami czuję, że mogłabym góry przenosić, a za moment nie mogę ustać na nogach. To deprymujące - Zofia mówiła cicho, jakby zwierzała się księdzu w konfesjonale.
- Zwłaszcza kiedy ktoś lubi mieć takie poczucie kontroli nad sytuacją, jak Ty - bezwiednie przeszedłem na bezpośrednią stopę.
- No, ostatnio w tym pomieszczeniu raczej niczego nie kontrolowałam - po raz pierwszy od wejścia Kuczebowa nawiązała do spotkania wigilijnego.
- Przeciwnie, dość mocno trzymałaś mnie w garści - och, nie potrafię czasami powstrzymać się od lubieżnych żartów.
- Przestań, przecież prawie mnie zgwałciłeś.
- Prawie czyni różnicę. Wiesz, tak sobie analizowałem potem całą sytuację. Chyba to nasze spotkanie nie było przypadkowe.
Kuczebowa popatrzyła na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Tak się zastanawiałem. Mam dość niejasne przeświadczenie, że przyszłaś z mężem na spotkanie firmowe w ściśle określonym celu. I krok po kroczku, konsekwentnie do niego dążyłaś.
Zofia milczała, ale mowa ciała wskazywała, że spięła się w sobie.
- Co najważniejsze, ewidentnie swój cel osiągnęłaś - wskazałem dłonią zaokrąglony brzuch.
Prawniczka wstała gwałtownie z krzesła. Stała o krok ode mnie. Jej oczy rzucały pioruny w moim kierunku.
- Chyba mnie po prostu wykorzystałaś - roześmiałem się.
Kuczebowa zamachnęła się prawą dłonią. Tym razem byłem przygotowany. Inaczej, niż w grudniu. Nie dałem sobie wymierzyć policzka. Udało mi się chwycić w nadgarstku kobiecą rękę. Przyciągnąłem kobietę do siebie. Szarpnęła dłoń, ale nie odepchnęła mnie. Drugą dłonią chwyciłem Zosieńkę z tyłu głowy i przysunąłem jej usta do swoich. Pocałowałem ją namiętnie. A właściwie mój pocałunek spotkał się z jej. Moje usta z jej ustami. Kiedy wsuwałem język, natrafiłem na jej atakujący język. Tak, to było właśnie to. Czekałem na ten pocałunek pięć miesięcy. I było warto.
Skomentuj