UWAGA (opowiadanie w przeważającej większości gay, trochę bi/hetero, ale niewiele i w późniejszych odcinkach, jeśli homoseksualizm jest to coś, co lubisz, zrezygnuj)
– Alle raus... ja, ja, schneller... und gegen die Wand sich stellen... na aber schnell...
Staszek wywleczony siłą z tramwaju z drżącymi nogami podszedł pod ścianę i posłusznie położył ręce na zimnym, wilgotnym tynku. Chyba nawet nic nie myślał, wykonywał polecenia mechanicznie, a że niemiecki znał słabo, robił po prostu to, co sąsiedzi obok. W tej przejmującej ciszy, zmąconej jedynie stukotem obcasów oficerskich butów i dźwiękowym tłem, które do niego nie docierało, czuł zbierający się na plecach pot i łomotanie serca w klatce. Jak co dzień jechał na Kiercelak, zwykle wpadło parę marek za noszenie skrzyń z owocami, czasem upolowało się coś grubszego. Wychowany na Czerniakowie, on piętnastolatek, zazwyczaj dawał sobie radę nawet z największymi cwaniakami Warszawy, to towarzystwo nawet go bawiło, choć zdawał sobie sprawę, że jeździ tam głównie zarabiać. W gębie był mocny. W łapance jednak nie było wyg i cwaniaków. W milczeniu szedł za innymi rzędem do więźniarki. Po pierwszym strachu przyszła fala gorączkowych myśli co dalej. Mógł jedynie przewidzieć, że wiozą ich na aleje Szucha. W ciemności wnętrza ciężarówki usiłował szukać pocieszenia w twarzach współtowarzyszy niedoli, ale gdy już jego wzrok oswoił się z szarością, wyławiał tylko pojedyncze przestraszone spojrzenia.
– Du, still sitzen! Nicht bewegen! – doszło do niego szczeknięcie Niemca w mundurze. W mig pojął, że komenda była adresowana do niego. W tej chwili pomyślał o matce, o młodszej siostrze, o kolegach z Czerniakowskiej. Był jednak zbyt sparaliżowany, by płakać. Gdy wysiadał, z rozdygotania nie mógł trafić na stopień. Silne ramię mężczyzny w mundurze chwyciło go i wyciągnęło na ziemię. Staszek spojrzał mu prosto w oczy. Wydawało mu się, że zobaczył coś w rodzaju współczucia. Ale może mu się rzeczywiście tylko wydawało. W tej formacji współczucie było towarem bardziej deficytowym niż chleb czy margaryna.
Koszmar nie skończył bynajmniej się na alei Szucha, to było dopiero preludium. Po kilku dniach w celi dowiedział się, że jest przeznaczony na roboty do Niemiec.
– Jesteś młody, wyglądasz na zdrowego i silnego, ciesz się, że nie jedziesz gdzie indziej – pocieszali go współlokatorzy ciasnej, śmierdzącej celi. Nikt nie wymawiał nazwy tego miejsca, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Był rok 1943, do Warszawy już powoli docierały informacje, co to jest za miejsce. Tylko alianci wierzyli, że Niemcy przestrzegają praw narodu podbitego.
Istotnie, po kilkunastu dniach przyszedł więzienny klawisz i wyczytał jego nazwisko i jeszcze jednego chłopaka z celi, osiemnastoletniego.
– Stanisław Wolski?
– Tak jest – odpowiedział regulaminowo. Klawisz mówił co prawda po polsku, ale jego wzrok był zimny i nie wyrażał sobą nic. Pewnie jakiś folksdojcz – pomyślał. Tylko tacy mieli szansę na taką pracę. Staszek miał zarwaną noc, cele nie były ogrzewane, a koce stare, śmierdzące i podziurawione, cele przeładowane tak, że spali po dwóch na jednej pryczy.. Miał nadzieję na kilka godzin snu po apelu, jeśli oczywiście pozwolą pospać. Teraz myślał tylko o tym, żeby znaleźć się jak najszybciej tam, gdzie pozwolą się wyspać.
– Pójdziecie ze mną – nakazał klawisz, a gdy wyszli, zamknął celę. Staszek czuł, że już więcej tu nie wróci. Pawiak? To tajemnicze i budzące grozę miejsce na O? Czy jeszcze co innego? Te roboty, o których mówili koledzy spod celi? Tu nawet nie było źle, prawie wszyscy byli z łapanki, rasowych kryminalistów było tylko dwóch.
Długo szli korytarzami, przez więzienne hale z dziesiątkami cel, aż zaprowadzili ich do biura, w którym siedziało dwóch niemieckich żołnierzy i paliło papierosy.
– Da sind die beide – powiedział klawisz i opuścił biuro. Jeden z oficerów podszedł do Staszka, chwycił go za muskuły ręki i uda.
– Gute Muskeln, wir nehmen ihn mit.
Staszek nie do końca zrozumiał, co powiedzieli, wiedział jednak, że jego los został przesądzony.
Drewniany, cuchnący wagon skrzypiał i chwiał się przy każdym zakręcie, monotonne stukanie kół o tory przerywał czasem czyjś szloch, pierdnięcie, chrapanie, kaszel czy inny odgłos. Staszek, który czyścioszkiem bynajmniej nie był, coraz częściej musiał hamować odruchy wymiotne, tak bardzo brakowało mu powietrza. Mimo iż od aresztowania minęły już prawie dwa tygodnie, jeszcze nie doszedł do siebie. Z uporem milczał zapytany o cokolwiek przez innych aresztowanych a później współtowarzyszy podróży. Co mich to obchodzi? Na razie musi skupić się na sobie. Starał się zapamiętać nazwy mijanych stacji, spostrzeżone przez szczeliny w wagonie, bo to może się do czegoś przydać. Łódź, Ostrowo, gdzie odłączyli jeden wagon, szybko poszła plotka, że do miejscowego obozu pracy, później Oels, Breslau, Waldenburg. Zaczął żałować, że nie przykładał się do geografii w szkole. Kojarzył tylko, że Breslau to dawne śląskie miasto zwane po polsku Wrocław, reszta brzmiała dla niego jak typowy szwabski bełkot. Ich pociąg nie zatrzymywał się zresztą na stacjach, musiał wytężać wzrok, by zauważyć te większe, które mogłyby się do czegoś przydać. Z Breslau pamiętał dużą, ciemną halę dworcową.
Kolejny wagon odłączono na dużej stacji Königszelt i Staszek dowiedział się, że miał sporo szczęścia, iż się w nim nie znalazł.
– Kamieniołomy – wyjaśnił mu starszy mężczyzna, jedyny, do którego był w miarę przekonany i z którym zamienił więcej niż kilka konwencjonalnych zdań. Mężczyzna miał na imię Marian, przed wojną był nauczycielem w szkole i miał wiedzę, która Staszkowi mogła się przydać. – Na przedgórzu Sudetów znajdują się kamieniołomy granitu, serpentynitu i innych kamieni budowlanych. Tu niedaleko jest miejscowość Striegau, gdzie są wyjątkowo duże.
– Co się robi w takich kamieniołomach? – zapytał Staszek. Dla niego, warszawiaka, z dziada pradziada, była to czysta abstrakcja. Słowo słyszał, ale kto tam zastanawiałby się, co ono znaczy?
– To miejsce, gdzie wydobywają granit. Praca polega na przewożeniu dużych bloków skalnych i ładowania ich na wagony. Nie dla ciebie robota, młodziku. Ile ty masz lat? Trzynaście? Czternaście?
– We wrześniu kończą piętnaście – odpowiedział z dumą w głosie.
– A nie wyglądasz – starszy pan pogładził go po głowie i Staszkowi w tym momencie zachciało się płakać. Pierwszy ludzki odruch odkąd zgarnęli go tam, na Nowogrodzkiej. Najchętniej przytuliłby się do tego faceta, ale nie wypadało.
Po dwóch dniach pociąg zatrzymał się na stacji Metzdorf im Riesengebirge, po raz pierwszy Staszek mógł wysiąść i rozprostować kości. Dotychczasowe postoje w celach higienicznych odbywały się pod ścisłą obserwacją Niemców, tu mieli nieco więcej swobody. Szybko gruchnęła plotka, że pociąg będzie podzielony, część pojedzie na Liegnitz, Berlin i w głąb Rzeszy, część do pobliskiego Hirschberga. Co dalej – nie wiadomo. Staszek po raz pierwszy w życiu widział góry. Wyglądały mniej potężnie niż w jego książce od geografii, niemniej budziły w nim jakiś respekt. Góra naprzeciw, zwieńczona trzema szczytami, prawie zapraszała do siebie.
Czego nauczył się przez te cztery ostatnie dni, to być uważnym i obserwować. Zaraz za Warszawą we frajerski sposób stracił dwie kromki chleba, wystarczająco dużo by nauczyć się, że nie ma współtowarzyszy niedoli, a każdy walczy przede wszystkim o siebie. Nagle spostrzegł, że stacja od jednej strony, właśnie od tej dziwnej góry, jest niestrzeżona przez kordon żołnierzy. Gdyby tak schować się za wagonem a później... – myślał gorączkowo. – Dobrze, ale co dalej? Jest na obszarze Rzeszy, wyhaltuje go pierwszy lepszy patrol policji. Zresztą, za co żyć, jak dostać się do Polski? Żeby tak choć jakąś mapę mieć... Warszawski rezon nie wystarczy, a na szczęście nie ma co liczyć. To, że Niemcy w przypadku ucieczki zabijają kogoś z transportu, stara warszawska plotka, jakoś specjalnie go nie przerażało. Nic go z tymi ludźmi nie łączyło. Jaką ma gwarancję, że jego nie zastrzelą za kogo innego? To w tej sytuacji liczyło się o wiele bardziej.
Pozostawała jeszcze jedna rzecz. Rzecz, której nazwy bał się wymówić, a która rozwijała się w nim od jakiegoś czasu. Był inny i wiedział to już w wieku trzynastu lat. Zaczęło się od "świńskich" rozmów z kuzynem podczas wakacji u ciotki na wsi pod Tłuszczem. Później były równie "świńskie" zabawy, głównie polegające na pokazywaniu sobie członków, których to zabaw prowodyrem był raz on, raz kuzyn, częściej jednak on sam. Gdyby ktoś się zapytał, dlaczego to robi, prawdopodobnie nie uzyskałby odpowiedzi. Z rozmów z kolegami wiedział, że to wyjątkowo zła rzecz i że za to dorośli idą do więzienia. Dowiedział się też przy okazji, że różnych rzeczy można dopatrzyć się w krzakach nad Wisłą, a że z Czerniakowa daleko nie miał. Kiedyś w letni dzień postanowił sprawdzić rewelacje kolegów i powłóczył się po nadwiślańskich zaroślach. Rzeczywiście, chłopacy mieli rację, a on na tyle miał szczęścia, że zaobserwował po raz pierwszy na oczy zakazany stosunek. Stał daleko, ale jak zahipnotyzowany wpatrywał się w poruszające się ciała. Ten starszy klęczał z wypiętym tyłkiem, młodszy wchodził w niego gwałtownymi pchnięciami. Wiele nie było widać, więcej chłopcu dopowiedziała jego własna wyobraźnia. Gdy już nasycił swoje oczy i przez spodnie wymiędlił swój sterczący członek, przestraszył się zarówno togo co widział, jak i tego, co zrobił, i starannie pilnując, by go nikt nie zobaczył, przedostał się na Mokotów, doznając mokrych potów na widok każdego patrolu granatowych. Przez pierwsze dni czuł się podle i obiecywał sobie, że nigdy więcej, aż zdał sobie sprawę, że przywołuje tamte obrazy z przyjemnością i poszedłby jeszcze raz, gdyby nie pechowe aresztowanie. Ale teraz? Jeśli Polacy za coś takiego wsadzają do więzienia, Niemcy będą pewnie zabijać. Trzeba się kryć, kryć, kryć – wbijał sobie do głowy. A z tym było ciężko, zwłaszcza, że od niedawna zaczęło mu lecieć
mleczko. Co prawda kumple to inaczej nazywali, lagier, ale to słowo kojarzyło mu się głównie z ruskimi obozami, które budował Stalin. Dla niego zawsze będzie to mleczko, jeszcze do niedawna przezroczyste i kleiste, obecnie białe, Mleczko zawsze mu leciało nad ranem i strasznie się tego wstydził. Później nauczył się sam wydobywać to mleczko, zwłaszcza jak patrzył na jakiegoś przystojnego faceta. Gdy już czuł, że zbliża się ten moment, przestawał patrzeć i leciał do ustępu, w krzaki albo w inne miejsce, w którym mógłby pozbyć się tego cholernego mleczka. Nie było to nieprzyjemne, o nie. W więzieniu widział w nocy, jak robił to chłopak, który spał z nim na pryczy. Robił to pod kocem, ale ręka cały czas uderzała o jego ciało.
– Przestań – poprosił szeptem.
– O co ci chodzi, młody? Potrzebujesz to wal sobie też – odpowiedział tamten. Staszek krępował się, ale gdy usłyszał sapania z innej pryczy, po prostu to zrobił, a mokry wynik zaskoczył go.
– I co, fajnie było? – szepnął tamten. – Szybko się spuszczasz i ostro lejesz, nawet mnie zachlapałeś. Ale nie szkodzi, wojna się skończy, poderwiesz jakąś laskę i zrobisz to po ludzku. Na szczęście koleś, starszy od niego, zaraz zasnął i nie wciągnął go w tę dziwną rozmowę. Tu w pociągu nie było szans na taką zabawę, w wagonie jechało dużo kobiet, dziewczynek i chłopców młodszych od niego. Staszek już wiedział, że o ile dorosły by go zrozumiał, przy dziecku byłoby mu niezręcznie. Zbyt dobrze pamiętał, jak był młodszy. Inni przecież nie mają takich zboczonych myśli jak on. Eh, ta dorosłość… Zawsze chciał być dorosły, teraz po raz pierwszy zapragnął być znów małym chłopcem, wolnym od takich problemów. No i nie aresztowaliby go.
Nowe odcinki i inna proza LGB autora na http://chomikuj.pl/trujnik
Pobranie na transfer autora
– Alle raus... ja, ja, schneller... und gegen die Wand sich stellen... na aber schnell...
Staszek wywleczony siłą z tramwaju z drżącymi nogami podszedł pod ścianę i posłusznie położył ręce na zimnym, wilgotnym tynku. Chyba nawet nic nie myślał, wykonywał polecenia mechanicznie, a że niemiecki znał słabo, robił po prostu to, co sąsiedzi obok. W tej przejmującej ciszy, zmąconej jedynie stukotem obcasów oficerskich butów i dźwiękowym tłem, które do niego nie docierało, czuł zbierający się na plecach pot i łomotanie serca w klatce. Jak co dzień jechał na Kiercelak, zwykle wpadło parę marek za noszenie skrzyń z owocami, czasem upolowało się coś grubszego. Wychowany na Czerniakowie, on piętnastolatek, zazwyczaj dawał sobie radę nawet z największymi cwaniakami Warszawy, to towarzystwo nawet go bawiło, choć zdawał sobie sprawę, że jeździ tam głównie zarabiać. W gębie był mocny. W łapance jednak nie było wyg i cwaniaków. W milczeniu szedł za innymi rzędem do więźniarki. Po pierwszym strachu przyszła fala gorączkowych myśli co dalej. Mógł jedynie przewidzieć, że wiozą ich na aleje Szucha. W ciemności wnętrza ciężarówki usiłował szukać pocieszenia w twarzach współtowarzyszy niedoli, ale gdy już jego wzrok oswoił się z szarością, wyławiał tylko pojedyncze przestraszone spojrzenia.
– Du, still sitzen! Nicht bewegen! – doszło do niego szczeknięcie Niemca w mundurze. W mig pojął, że komenda była adresowana do niego. W tej chwili pomyślał o matce, o młodszej siostrze, o kolegach z Czerniakowskiej. Był jednak zbyt sparaliżowany, by płakać. Gdy wysiadał, z rozdygotania nie mógł trafić na stopień. Silne ramię mężczyzny w mundurze chwyciło go i wyciągnęło na ziemię. Staszek spojrzał mu prosto w oczy. Wydawało mu się, że zobaczył coś w rodzaju współczucia. Ale może mu się rzeczywiście tylko wydawało. W tej formacji współczucie było towarem bardziej deficytowym niż chleb czy margaryna.
Koszmar nie skończył bynajmniej się na alei Szucha, to było dopiero preludium. Po kilku dniach w celi dowiedział się, że jest przeznaczony na roboty do Niemiec.
– Jesteś młody, wyglądasz na zdrowego i silnego, ciesz się, że nie jedziesz gdzie indziej – pocieszali go współlokatorzy ciasnej, śmierdzącej celi. Nikt nie wymawiał nazwy tego miejsca, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Był rok 1943, do Warszawy już powoli docierały informacje, co to jest za miejsce. Tylko alianci wierzyli, że Niemcy przestrzegają praw narodu podbitego.
Istotnie, po kilkunastu dniach przyszedł więzienny klawisz i wyczytał jego nazwisko i jeszcze jednego chłopaka z celi, osiemnastoletniego.
– Stanisław Wolski?
– Tak jest – odpowiedział regulaminowo. Klawisz mówił co prawda po polsku, ale jego wzrok był zimny i nie wyrażał sobą nic. Pewnie jakiś folksdojcz – pomyślał. Tylko tacy mieli szansę na taką pracę. Staszek miał zarwaną noc, cele nie były ogrzewane, a koce stare, śmierdzące i podziurawione, cele przeładowane tak, że spali po dwóch na jednej pryczy.. Miał nadzieję na kilka godzin snu po apelu, jeśli oczywiście pozwolą pospać. Teraz myślał tylko o tym, żeby znaleźć się jak najszybciej tam, gdzie pozwolą się wyspać.
– Pójdziecie ze mną – nakazał klawisz, a gdy wyszli, zamknął celę. Staszek czuł, że już więcej tu nie wróci. Pawiak? To tajemnicze i budzące grozę miejsce na O? Czy jeszcze co innego? Te roboty, o których mówili koledzy spod celi? Tu nawet nie było źle, prawie wszyscy byli z łapanki, rasowych kryminalistów było tylko dwóch.
Długo szli korytarzami, przez więzienne hale z dziesiątkami cel, aż zaprowadzili ich do biura, w którym siedziało dwóch niemieckich żołnierzy i paliło papierosy.
– Da sind die beide – powiedział klawisz i opuścił biuro. Jeden z oficerów podszedł do Staszka, chwycił go za muskuły ręki i uda.
– Gute Muskeln, wir nehmen ihn mit.
Staszek nie do końca zrozumiał, co powiedzieli, wiedział jednak, że jego los został przesądzony.
Drewniany, cuchnący wagon skrzypiał i chwiał się przy każdym zakręcie, monotonne stukanie kół o tory przerywał czasem czyjś szloch, pierdnięcie, chrapanie, kaszel czy inny odgłos. Staszek, który czyścioszkiem bynajmniej nie był, coraz częściej musiał hamować odruchy wymiotne, tak bardzo brakowało mu powietrza. Mimo iż od aresztowania minęły już prawie dwa tygodnie, jeszcze nie doszedł do siebie. Z uporem milczał zapytany o cokolwiek przez innych aresztowanych a później współtowarzyszy podróży. Co mich to obchodzi? Na razie musi skupić się na sobie. Starał się zapamiętać nazwy mijanych stacji, spostrzeżone przez szczeliny w wagonie, bo to może się do czegoś przydać. Łódź, Ostrowo, gdzie odłączyli jeden wagon, szybko poszła plotka, że do miejscowego obozu pracy, później Oels, Breslau, Waldenburg. Zaczął żałować, że nie przykładał się do geografii w szkole. Kojarzył tylko, że Breslau to dawne śląskie miasto zwane po polsku Wrocław, reszta brzmiała dla niego jak typowy szwabski bełkot. Ich pociąg nie zatrzymywał się zresztą na stacjach, musiał wytężać wzrok, by zauważyć te większe, które mogłyby się do czegoś przydać. Z Breslau pamiętał dużą, ciemną halę dworcową.
Kolejny wagon odłączono na dużej stacji Königszelt i Staszek dowiedział się, że miał sporo szczęścia, iż się w nim nie znalazł.
– Kamieniołomy – wyjaśnił mu starszy mężczyzna, jedyny, do którego był w miarę przekonany i z którym zamienił więcej niż kilka konwencjonalnych zdań. Mężczyzna miał na imię Marian, przed wojną był nauczycielem w szkole i miał wiedzę, która Staszkowi mogła się przydać. – Na przedgórzu Sudetów znajdują się kamieniołomy granitu, serpentynitu i innych kamieni budowlanych. Tu niedaleko jest miejscowość Striegau, gdzie są wyjątkowo duże.
– Co się robi w takich kamieniołomach? – zapytał Staszek. Dla niego, warszawiaka, z dziada pradziada, była to czysta abstrakcja. Słowo słyszał, ale kto tam zastanawiałby się, co ono znaczy?
– To miejsce, gdzie wydobywają granit. Praca polega na przewożeniu dużych bloków skalnych i ładowania ich na wagony. Nie dla ciebie robota, młodziku. Ile ty masz lat? Trzynaście? Czternaście?
– We wrześniu kończą piętnaście – odpowiedział z dumą w głosie.
– A nie wyglądasz – starszy pan pogładził go po głowie i Staszkowi w tym momencie zachciało się płakać. Pierwszy ludzki odruch odkąd zgarnęli go tam, na Nowogrodzkiej. Najchętniej przytuliłby się do tego faceta, ale nie wypadało.
Po dwóch dniach pociąg zatrzymał się na stacji Metzdorf im Riesengebirge, po raz pierwszy Staszek mógł wysiąść i rozprostować kości. Dotychczasowe postoje w celach higienicznych odbywały się pod ścisłą obserwacją Niemców, tu mieli nieco więcej swobody. Szybko gruchnęła plotka, że pociąg będzie podzielony, część pojedzie na Liegnitz, Berlin i w głąb Rzeszy, część do pobliskiego Hirschberga. Co dalej – nie wiadomo. Staszek po raz pierwszy w życiu widział góry. Wyglądały mniej potężnie niż w jego książce od geografii, niemniej budziły w nim jakiś respekt. Góra naprzeciw, zwieńczona trzema szczytami, prawie zapraszała do siebie.
Czego nauczył się przez te cztery ostatnie dni, to być uważnym i obserwować. Zaraz za Warszawą we frajerski sposób stracił dwie kromki chleba, wystarczająco dużo by nauczyć się, że nie ma współtowarzyszy niedoli, a każdy walczy przede wszystkim o siebie. Nagle spostrzegł, że stacja od jednej strony, właśnie od tej dziwnej góry, jest niestrzeżona przez kordon żołnierzy. Gdyby tak schować się za wagonem a później... – myślał gorączkowo. – Dobrze, ale co dalej? Jest na obszarze Rzeszy, wyhaltuje go pierwszy lepszy patrol policji. Zresztą, za co żyć, jak dostać się do Polski? Żeby tak choć jakąś mapę mieć... Warszawski rezon nie wystarczy, a na szczęście nie ma co liczyć. To, że Niemcy w przypadku ucieczki zabijają kogoś z transportu, stara warszawska plotka, jakoś specjalnie go nie przerażało. Nic go z tymi ludźmi nie łączyło. Jaką ma gwarancję, że jego nie zastrzelą za kogo innego? To w tej sytuacji liczyło się o wiele bardziej.
Pozostawała jeszcze jedna rzecz. Rzecz, której nazwy bał się wymówić, a która rozwijała się w nim od jakiegoś czasu. Był inny i wiedział to już w wieku trzynastu lat. Zaczęło się od "świńskich" rozmów z kuzynem podczas wakacji u ciotki na wsi pod Tłuszczem. Później były równie "świńskie" zabawy, głównie polegające na pokazywaniu sobie członków, których to zabaw prowodyrem był raz on, raz kuzyn, częściej jednak on sam. Gdyby ktoś się zapytał, dlaczego to robi, prawdopodobnie nie uzyskałby odpowiedzi. Z rozmów z kolegami wiedział, że to wyjątkowo zła rzecz i że za to dorośli idą do więzienia. Dowiedział się też przy okazji, że różnych rzeczy można dopatrzyć się w krzakach nad Wisłą, a że z Czerniakowa daleko nie miał. Kiedyś w letni dzień postanowił sprawdzić rewelacje kolegów i powłóczył się po nadwiślańskich zaroślach. Rzeczywiście, chłopacy mieli rację, a on na tyle miał szczęścia, że zaobserwował po raz pierwszy na oczy zakazany stosunek. Stał daleko, ale jak zahipnotyzowany wpatrywał się w poruszające się ciała. Ten starszy klęczał z wypiętym tyłkiem, młodszy wchodził w niego gwałtownymi pchnięciami. Wiele nie było widać, więcej chłopcu dopowiedziała jego własna wyobraźnia. Gdy już nasycił swoje oczy i przez spodnie wymiędlił swój sterczący członek, przestraszył się zarówno togo co widział, jak i tego, co zrobił, i starannie pilnując, by go nikt nie zobaczył, przedostał się na Mokotów, doznając mokrych potów na widok każdego patrolu granatowych. Przez pierwsze dni czuł się podle i obiecywał sobie, że nigdy więcej, aż zdał sobie sprawę, że przywołuje tamte obrazy z przyjemnością i poszedłby jeszcze raz, gdyby nie pechowe aresztowanie. Ale teraz? Jeśli Polacy za coś takiego wsadzają do więzienia, Niemcy będą pewnie zabijać. Trzeba się kryć, kryć, kryć – wbijał sobie do głowy. A z tym było ciężko, zwłaszcza, że od niedawna zaczęło mu lecieć
mleczko. Co prawda kumple to inaczej nazywali, lagier, ale to słowo kojarzyło mu się głównie z ruskimi obozami, które budował Stalin. Dla niego zawsze będzie to mleczko, jeszcze do niedawna przezroczyste i kleiste, obecnie białe, Mleczko zawsze mu leciało nad ranem i strasznie się tego wstydził. Później nauczył się sam wydobywać to mleczko, zwłaszcza jak patrzył na jakiegoś przystojnego faceta. Gdy już czuł, że zbliża się ten moment, przestawał patrzeć i leciał do ustępu, w krzaki albo w inne miejsce, w którym mógłby pozbyć się tego cholernego mleczka. Nie było to nieprzyjemne, o nie. W więzieniu widział w nocy, jak robił to chłopak, który spał z nim na pryczy. Robił to pod kocem, ale ręka cały czas uderzała o jego ciało.
– Przestań – poprosił szeptem.
– O co ci chodzi, młody? Potrzebujesz to wal sobie też – odpowiedział tamten. Staszek krępował się, ale gdy usłyszał sapania z innej pryczy, po prostu to zrobił, a mokry wynik zaskoczył go.
– I co, fajnie było? – szepnął tamten. – Szybko się spuszczasz i ostro lejesz, nawet mnie zachlapałeś. Ale nie szkodzi, wojna się skończy, poderwiesz jakąś laskę i zrobisz to po ludzku. Na szczęście koleś, starszy od niego, zaraz zasnął i nie wciągnął go w tę dziwną rozmowę. Tu w pociągu nie było szans na taką zabawę, w wagonie jechało dużo kobiet, dziewczynek i chłopców młodszych od niego. Staszek już wiedział, że o ile dorosły by go zrozumiał, przy dziecku byłoby mu niezręcznie. Zbyt dobrze pamiętał, jak był młodszy. Inni przecież nie mają takich zboczonych myśli jak on. Eh, ta dorosłość… Zawsze chciał być dorosły, teraz po raz pierwszy zapragnął być znów małym chłopcem, wolnym od takich problemów. No i nie aresztowaliby go.
Nowe odcinki i inna proza LGB autora na http://chomikuj.pl/trujnik
Pobranie na transfer autora
Skomentuj