-Bożenko, masz już może gotowe te moje wydruki?- wpadła do biura jak przysłowiowy przeciąg, korpulentna, aczkolwiek o bardzo ładnej twarzy i długich brązowych włosach Violetta.
- O cholera - Bożena oparła się w swym przybiurkowym fotelu z miną kompletnie załamanej.
- Jeszcze rano o nich pamiętałam – spojrzała przepraszającym wzrokiem na Violettę.
Violetta przyjrzała się jej przez chwilę, jakby ważąc słowa, które ma wypowiedzieć. Odsapnęła i życzliwym tonem powiedziała do niej:
-Bożenko, dlaczego nie weźmiesz tego zaległego urlopu? Z dnia na dzień, wyglądasz coraz gorzej. Zawsze zazdrościłam ci sztuki makijażu, ale teraz już nawet on nie pomaga w maskowaniu twego przygnębienia! Posłuchaj mnie i weź chociaż tydzień wolnego!
Teraz Bożena rozważała w skupieniu słowa swojej przyjaciółki. Próbowała znaleźć jakieś sensowne argumenty, by skutecznie odeprzeć usłyszaną namowę, ale nie znalazła już niczego, czym mogłaby się zasłonić i nie brać urlopu. Zupełnie zrezygnowana, spojrzała w oczy Violetty i zapytał przyciszonym tonem:
-Naprawdę ze mną tak źle?
-Bez obrazy, ale naprawdę wyglądasz jak z krzyża zdjęta.
Bożena znów zapadła w rozmyślania. Pomimo przekroczenia trzydziestki, nadal można ją było nazwać chodzącą sex bombą, choć nigdy się tym nie chełpiła i nie obnosiła się z tym np. poprzez wyzywające stroje, choć byłoby na czym oko zawiesić. 165cm wzrostu , 56kg wagi , 90-66-90 w wymiarach, zgrabne nóżki , blond włosy do ramion codziennie w innym ułożeniu, smukła twarz , małe usta i te zielone oczy! Czyż za taką kobietą nie warto się obejrzeć? A ilu mogło na jej temat fantazjować? Marzyć o randce z nią?
-Nie mogę zostawić tego wszystkiego tutaj i pójść na urlop- wyszukała ostatniego argumentu.
-Oczywiście, że możesz!- obstawała przy swoim Violetta.- Nie tylko możesz , ale musisz! Jeśli nie odpoczniesz chociaż przez tydzień, to i tak nie będzie z ciebie tutaj żadnego, sensownego pożytku. Musisz się pozbierać po tej operacji, a tutaj nie masz przecież nawet czasu na poprawienie makijażu! Weź ten urlop i wyjedź gdzieś, albo najnormalniej w świecie zanudzaj się bezczynnością w domu, a sama się przekonasz, że przyjdziesz do siebie i nabierzesz wigoru do wszystkiego. Bożena, nie bądź uparta i weź to wolne!
Na takie argumenty, Bożena nie znalazła już nic. Odsapnęła dwukrotnie, powzdychała i w końcu ustąpiła:
-Chyba mnie przekonałaś- Violetta aż klasnęła w dłonie.- Ale nie ciesz się- odrzekła Bożena na tą reakcję,- i tak nie wdrapiesz się na moje miejsce!- zażartowała, co obie rozbawiło.
-Ile mam ci zgłosić tego wolnego? Miesiąc? Dwa?- Violetta utrzymywała wesoły ton.
-Pewnie! Załatw mi od razu pół roku!- wrócił jej wreszcie humor.
-Jeśli sobie tak życzysz ...- kpiła słodko.
-Dobra, dobra. Tydzień powinien mi wystarczyć.
-Od kiedy?
-Dziś jest piątek, więc niech będzie od nadchodzącego poniedziałku. Tydzień.
-Nareszcie się zdecydowałaś. Zobaczysz, będziesz mi wdzięczna za te namowy, gdy wrócisz do pracy.
-Oby!
Wychodząc, Violetta zatrzymała się w drzwiach i powiedziała do niej:
-Udanych Mikołajków!
-Mikołajków?- powtórzyła zaskoczona.
-No widzisz, tak jesteś rozgoryczona, że nawet nie wiesz, że jutro Mikołaja.
-Już jutro? Cholera, całkiem zapomniałam. Ale i tak to nie zmienia faktu, że już wyrosłam z tego.
-Nie mów tak, nigdy nic nie wiadomo, co ci się może przytrafić- stwierdziła dość poważnie Violetta.
-Pewnie! Zwali się jutro do mnie sam święty Mikołaj z samej Laponii z całym worem prezentów!- zażartowała, przekomarzając się z nią.
-Nie wierzysz w Mikołaja?- zapytała wesoło.
-Wiesz co Violettko, idź już lepiej i życz mi dobrego wypoczynku- odrzekła uśmiechając się.
-Wypocznij dobrze i wracaj szczęśliwsza! Cześć!
-No to cześć.
Po pracy, w drodze do domu, zrobiła chybcikiem zakupy. Będąc już w domu, wiedząc, że ma od jutra wolne, wszystkie zajęcia i obowiązki przełożyła na sobotę. Mieszkała w dwu pokojowym mieszkaniu, na szóstym piętrze, w natłoku betonowych płyt. Niby ludzi wokół, setki oświetlonych okien, a w rzeczywistości, człowiek sam jak palec. Bożena praktycznie już przywykła do takiego stanu rzeczy. Będąc nadal panną, mogła tą nudę zabić oddając się bez reszty swej zawodowej pracy, w co, niestety, zaangażowała się aż zanadto, przypłacając to zdrowiem. Skończyło się to operacją, po której nie mogła się odnaleźć i skupić nad swym życiem, jak i zawodowym, tak i prywatnym.
Włączyła telewizor, rozłożyła się wygodnie na kanapie i próbując się uporać z pytaniem: „Jak ja spędzę ten tydzień wolnego?”, sama nie wiedząc kiedy zasnęła...
Przebudziła się, gdy za oknem się rozwidniało. Spojrzała na zegarek: ósma piętnaście. Obróciła się na drugi bok i powiedziała do siebie:
-Skoro mam wolne to śpię do upadłego!
Przykryła się drugim kocem i oddała się sennym marzeniom, przynajmniej taki miała zamiar. Jednak pomimo dużych wysiłków, sen nie przychodził. Przewracała się z boku na bok, a snu ani za grosz. Nieco rozzłoszczona tym faktem wstała z kanapy i leniwie poszła do łazienki. Przemyła twarz i spojrzała w lustro.
-Och kochanie, jak ty wyglądasz?- powiedziała do siebie.- Musisz coś ze sobą zrobić! Sen ci na pewno nie pomoże, przynajmniej nie w przesadnej ilości... Może...? Tak! Spędzę ten urlop aktywnie. Maluj się kochana i do miasta na zakupy!
Jak postanowiła, tak zrobiła. Po pół godzinie od powzięcia tej decyzji, już „plądrowała” pierwszy sklep z zamiarem uzupełnienia swej garderoby i upiększenia domu. Na mieście wszędzie panował już świąteczny nastrój, a i nie brakowało św. Mikołajów. Odżyła podczas tej zakupowej eskapady. I nawet się nie spostrzegła, gdy zbliżała się pora zamknięcia sklepów. Wychodząc z ostatniego upatrzonego sklepu, pomyślała sobie: Kochana Violetka. Gdyby nie ona, znów bym ślęczała w biurze, nie mogąc nad niczym się skupić.”
Wróciła do domu z mnóstwem planów i aż się przejęła, że na ich realizację, zabraknie jej tego urlopu! Z tym większym żywiołem, przystąpiła do ich realizacji. Praktycznie wszystkie jej pomysły tyczyły się domu i jej osoby. Miała więc zajęcie, a nawet trochę się przeliczyła ze swymi zamiarami, ale tym bardziej była zadowolona, bowiem dzięki temu, z każdą godziną poprawiało jej się samopoczucie i samoocena.
Z nie małym westchnieniem, wzięła wieczorem solidną kąpiel i odziana jedynie w skąpy szlafrok, zasiadła przed telewizorem, wraz z otwartą butelką szampana. Mimo zmęczenia fizycznego, dawno nie czuła się tak wyluzowana psychicznie. I już nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się wciągnęła w film! Sączyła powoli szampana i przeżywała perypetie bohaterów romansu. Będąc w połowie filmu (i połowie butelki) wyrwał ją z transu dzwonek domofonu.
-Nie teraz!- powiedziała na głos, popijając szampana i prawie „wchodząc” w ekran.
Jednak dzwonek był tak natarczywy, że nie pozwalał jej w skupieniu na dalsze oglądanie. Nieco podenerwowana, podeszła szybkim krokiem do słuchawki i dość chłodno zapytała, unosząc ją:
-Kto tam?!
-Dobry wieczór- usłyszała ciepły męski głos w słuchawce.- Tu święty Mikołaj. Zaparkowałem moimi reniferami przed blokiem i mam tutaj do odwiedzenia kilka adresów, a nie chcę prosić się o wpuszczenie jeszcze przed blokiem! No bo jak to by wyglądało? Miast przez komin, którego i tak tu nie ma, wolałbym przynajmniej zapukać prosto do drzwi tych dzieci, które na mnie czekają!
Rozbawiły ją te słowa i choć z reguły była bardzo nieufna, nacisnęła przycisk zwalniający na dole elektromagnes i równie ciepłym tonem powiedziała:
- Proszę, święty Mikołaju, niech święty Mikołaj wejdzie.
- Niech ci to będzie po stokroć wynagrodzone, moje dziecko- usłyszała odpowiedź.
Odwiesiła słuchawkę i wróciła do filmu. Jednak już z nie takim zaangażowaniem jak przedtem. Gdzieś w podświadomości, kołatał się ten święty Mikołaj i słowa Violetty; „...nigdy nic nie wiadomo co ci się może przytrafić.” Uśmiechnęła się tylko do siebie, machnęła ręką i wróciła do filmu.
Po trzech kwadransach, z łzami w oczach (nie pamiętała, kiedy tak się ostatnio wzruszyła?), rozstała się z bohaterami romansu. Wylała resztkę szampana do lampki i w oczekiwaniu na kolejną super produckję, jakoś mimowolnie podeszła do okna. Podniosła żaluzje i zerknęła w dół. Od razu przykuł jej uwagę biały mercedes. Na dachu była przymocowana atrapa sań świętego Mikołaja z nim w środku i dwu-reniferowy zaprzęg. To i cały samochód lśniło kolorowymi lampkami i naprawdę robiło wrażenie.
-No tak, nawet Mikołaje idą z postępem- powiedziała do siebie uśmiechając się i popijając szampana. Popatrzyła jeszcze przez chwilę na ten „święty pojazd” i wróciła przed telewizor. Zdążyła zaledwie usiąść, gdy rozległ się na przedpokoju głos gongu. Zaskoczona, spojrzała na zegarek: dochodziła 22-ga.
-Któż to może być?- zapytała samą siebie.
Wstała jednak i poszła otworzyć, nawet nie sprawdzając przez wizjer tożsamości dzwoniącego. Aż dech jej zaparło, gdy otworzyła drzwi! Stał przed nią rosły i w kompletnym stroju... święty Mikołaj! Tak ją zatkało, że aż rozwarła usta, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Mikołaj zlustrował jej ciało, znacznie uwydatniające się spod skąpego szlafroku i odezwał się miłym głosem:
-Dobry wieczór. Z tego, co mi doniosły moje zapracowane krasnale, mam z tobą trochę do porozmawiania.
Była tak zaskoczona, tak rozbawiona całą tą sytuacją, że nadal nie wydusiła z siebie ani słowa.
-Wiesz, moje dziecko- kontynuował, widząc jej zaskoczenie- zazwyczaj święty Mikołaj nie rozmawia z dziećmi na korytarzu i nie ma zamiaru robić wyjątku dla ciebie!
Powiedział to tak sympatycznie i życzliwie, choć z małą domieszką stanowczości, że Bożena w końcu przemówiła z nieukrywanym rozbawieniem:
-Bardzo przepraszam świętego Mikołaja, ale ja nie mam dzieci i chyba święty Mikołaj pomylił adresy?
Zaniepokojony jej słowami wyjął podręczny notes, spojrzał w niego, na wizytówkę na drzwiach, zamknął głośnym klapnięciem i spokojnie oznajmił:
-Wszystko się zgadza. Moje krasnale wiedzą co robią. Więc jak, będziemy gawędzić na korytarzu?- spojrzał przez swe złote okulary takim zniewalającym wzrokiem, że wszystkie obawy Bożeny gdzieś prysły.
-Oczywiście, że nie! Zapraszam świętego Mikołaja do środka!
-Dziękuję, moje dziecko.
Pokierowała go do pokoju. Zrzucił z pleców ogromny wypełniony Bóg wie czym wór obok fotela i z wyraźną ulgą usiadł w owym fotelu. Bożena przyglądała się jego zachowaniu i gdyby nie wiek, była gotowa uwierzyć, że jest prawdziwy!
-Czy ten biały, niebiański pojazd przed blokiem, to świętego Mikołaja?- zapytała.
-Tak, moje dziecko, trochę nietypowy, ale biorąc pod uwagę trudności komunikacyjne w dzisiejszych czasach, te wszystkie zezwolenia na starty i pozwolenia na lądowanie, nie wyrobiłbym się w czasie, chcąc odwiedzić wszystkie pociechy.
Mówił to z takim przekonaniem, że Bożena wręcz nie dowierzała własnym uszom! Oczywiście, rozbawienie tą cała sytuacją, nie opuszczało jej ani na krok!
-Może święty Mikołaj napije się czegoś?- zapytała, podejmując tym samym rozpoczętą grę z nie wiadomym skutkiem.
-Niech tylko sprawdzę, czy mam jeszcze jakieś adresy do odwiedzenia- otwarł znów swój notes, przejrzał go dość szczegółowo i zamknąwszy go, powiedział jakby z ulgą:
-Twój adres, moje dziecko, był dzisiaj ostatnim. Jeśli chcesz mnie czymś uraczyć, to chętnie napiję się czegoś na rozgrzewką.
-Coś ciepłego, czy raczej mocniejszego?
-Wolałbym to drugie- rozpiął dwa górne guziki kaftana.
Bożena podeszła do barku i zapytała:
-Drinka!? A może koniak?
Podrapał się pod brodą o odrzekł:
-Koniak szybciej rozgrzewa.
Nalała więc większą część koniakówki i podała gościowi. Zrobił większy łyk i wyraźnie smakował się nim.
-Markowy trunek- powiedział po chwili.
-Niech święty Mikołaj wybaczy moją dociekliwość- zaczęła, siadając na skraju kanapy- ale bardzo jestem ciekawa, cóż to za krasnale zleciły wizytę zacnej osoby właśnie u mnie?
-Usiądź moje dziecko przy mnie, a wszystko ci opowiem- wskazał jej miejsce tuż przed fotelem.
Nieco zaskoczona oferowanym miejscem, jednak je zajęła. Uklękła wpierw i usiadła na piętach, będąc dosłownie na wyciągnięcie ręki św. Mikołaja.
-Moje krasnale- zaczął- zawsze mają uszy i oczy szeroko otwarte i przez cały rok podglądają życie poszczególnych owieczek.
-A czym ja sobie zasłużyłam na taką szczególną uwagę?- wpadła mu w słowo.
-Nie wszystkie niebiańskie tajemnicy mogę wyjaśnić, a ta kwalifikuje się właśnie do teczki z napisem: „ściśle tajne”. Ale to nie ja mam odpowiadać na pytania tylko ty, moje dziecko!
-Czy mam rozumieć, że czeka mnie przesłuchanie?- zapytała z miłym uśmiechem.
-Przesłuchanie raczej nie, ale mała spowiedź...- zawiesił głos, spoglądając na nią swym coraz bardziej zniewalającym wzrokiem.
-Skoro tak, niech więc będzie. Może jednak wpierw święty Mikołaj oświeci mnie, z czego to ja mam się spowiadać?
-Już ty się moje dziecko o to nie martw, zostaw wszystko mnie- zrobił łyk koniaku, odsapnął i oznajmił:- Moje krasnale stwierdziły, że w ostatnim czasie, byłaś nieco uciążliwa dla otoczenia. Czy to prawda?
-Nie bardzo rozumiem?- spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
-Miałaś chyba kłopoty ze samą sobą, co dość znacznie odbiło się na twojej pracy zawodowej, prawda?
Zdumiała ją wiedza o jej sprawach, ale póki co, niczego nie kojarzyła.
-Muszę przyznać, że te krasnale świętego Mikołaja, mają naprawdę dobry wywiad!
-Ma się rozumieć! Lata praktyki!
-Rzeczywiście, w ostatnim czasie nie najlepiej się czułam, przez co być może, utrudniałam pracę współpracownikom, ale...
-To jest ewidentne przyznanie się do winy-przerwał jej.- A za takie zachowanie, święty Mikołaj nie może cię nagrodzić jakimś miłym prezentem. Pamiętasz chyba z dzieciństwa, czym obdarowywał święty Mikołaj niegrzeczne dzieci?
Pomyślała przez chwilę i odrzekła, coraz śmielej wplątując się w tą grę:
-Oczywiście, że pamiętam! Zazwyczaj obierki z kartofli, albo węgiel, albo...- tu nieco się zawahała.
-Albo?
-Albo rózgę...- powiedziała w końcu, jakby przyciszonym głosem.
-Właśnie.- odrzekł i sięgnął do swojego wora. Pogrzebał w nim przez chwilę i w końcu wyjął... długą, brzozową rózgę!
- O cholera - Bożena oparła się w swym przybiurkowym fotelu z miną kompletnie załamanej.
- Jeszcze rano o nich pamiętałam – spojrzała przepraszającym wzrokiem na Violettę.
Violetta przyjrzała się jej przez chwilę, jakby ważąc słowa, które ma wypowiedzieć. Odsapnęła i życzliwym tonem powiedziała do niej:
-Bożenko, dlaczego nie weźmiesz tego zaległego urlopu? Z dnia na dzień, wyglądasz coraz gorzej. Zawsze zazdrościłam ci sztuki makijażu, ale teraz już nawet on nie pomaga w maskowaniu twego przygnębienia! Posłuchaj mnie i weź chociaż tydzień wolnego!
Teraz Bożena rozważała w skupieniu słowa swojej przyjaciółki. Próbowała znaleźć jakieś sensowne argumenty, by skutecznie odeprzeć usłyszaną namowę, ale nie znalazła już niczego, czym mogłaby się zasłonić i nie brać urlopu. Zupełnie zrezygnowana, spojrzała w oczy Violetty i zapytał przyciszonym tonem:
-Naprawdę ze mną tak źle?
-Bez obrazy, ale naprawdę wyglądasz jak z krzyża zdjęta.
Bożena znów zapadła w rozmyślania. Pomimo przekroczenia trzydziestki, nadal można ją było nazwać chodzącą sex bombą, choć nigdy się tym nie chełpiła i nie obnosiła się z tym np. poprzez wyzywające stroje, choć byłoby na czym oko zawiesić. 165cm wzrostu , 56kg wagi , 90-66-90 w wymiarach, zgrabne nóżki , blond włosy do ramion codziennie w innym ułożeniu, smukła twarz , małe usta i te zielone oczy! Czyż za taką kobietą nie warto się obejrzeć? A ilu mogło na jej temat fantazjować? Marzyć o randce z nią?
-Nie mogę zostawić tego wszystkiego tutaj i pójść na urlop- wyszukała ostatniego argumentu.
-Oczywiście, że możesz!- obstawała przy swoim Violetta.- Nie tylko możesz , ale musisz! Jeśli nie odpoczniesz chociaż przez tydzień, to i tak nie będzie z ciebie tutaj żadnego, sensownego pożytku. Musisz się pozbierać po tej operacji, a tutaj nie masz przecież nawet czasu na poprawienie makijażu! Weź ten urlop i wyjedź gdzieś, albo najnormalniej w świecie zanudzaj się bezczynnością w domu, a sama się przekonasz, że przyjdziesz do siebie i nabierzesz wigoru do wszystkiego. Bożena, nie bądź uparta i weź to wolne!
Na takie argumenty, Bożena nie znalazła już nic. Odsapnęła dwukrotnie, powzdychała i w końcu ustąpiła:
-Chyba mnie przekonałaś- Violetta aż klasnęła w dłonie.- Ale nie ciesz się- odrzekła Bożena na tą reakcję,- i tak nie wdrapiesz się na moje miejsce!- zażartowała, co obie rozbawiło.
-Ile mam ci zgłosić tego wolnego? Miesiąc? Dwa?- Violetta utrzymywała wesoły ton.
-Pewnie! Załatw mi od razu pół roku!- wrócił jej wreszcie humor.
-Jeśli sobie tak życzysz ...- kpiła słodko.
-Dobra, dobra. Tydzień powinien mi wystarczyć.
-Od kiedy?
-Dziś jest piątek, więc niech będzie od nadchodzącego poniedziałku. Tydzień.
-Nareszcie się zdecydowałaś. Zobaczysz, będziesz mi wdzięczna za te namowy, gdy wrócisz do pracy.
-Oby!
Wychodząc, Violetta zatrzymała się w drzwiach i powiedziała do niej:
-Udanych Mikołajków!
-Mikołajków?- powtórzyła zaskoczona.
-No widzisz, tak jesteś rozgoryczona, że nawet nie wiesz, że jutro Mikołaja.
-Już jutro? Cholera, całkiem zapomniałam. Ale i tak to nie zmienia faktu, że już wyrosłam z tego.
-Nie mów tak, nigdy nic nie wiadomo, co ci się może przytrafić- stwierdziła dość poważnie Violetta.
-Pewnie! Zwali się jutro do mnie sam święty Mikołaj z samej Laponii z całym worem prezentów!- zażartowała, przekomarzając się z nią.
-Nie wierzysz w Mikołaja?- zapytała wesoło.
-Wiesz co Violettko, idź już lepiej i życz mi dobrego wypoczynku- odrzekła uśmiechając się.
-Wypocznij dobrze i wracaj szczęśliwsza! Cześć!
-No to cześć.
Po pracy, w drodze do domu, zrobiła chybcikiem zakupy. Będąc już w domu, wiedząc, że ma od jutra wolne, wszystkie zajęcia i obowiązki przełożyła na sobotę. Mieszkała w dwu pokojowym mieszkaniu, na szóstym piętrze, w natłoku betonowych płyt. Niby ludzi wokół, setki oświetlonych okien, a w rzeczywistości, człowiek sam jak palec. Bożena praktycznie już przywykła do takiego stanu rzeczy. Będąc nadal panną, mogła tą nudę zabić oddając się bez reszty swej zawodowej pracy, w co, niestety, zaangażowała się aż zanadto, przypłacając to zdrowiem. Skończyło się to operacją, po której nie mogła się odnaleźć i skupić nad swym życiem, jak i zawodowym, tak i prywatnym.
Włączyła telewizor, rozłożyła się wygodnie na kanapie i próbując się uporać z pytaniem: „Jak ja spędzę ten tydzień wolnego?”, sama nie wiedząc kiedy zasnęła...
Przebudziła się, gdy za oknem się rozwidniało. Spojrzała na zegarek: ósma piętnaście. Obróciła się na drugi bok i powiedziała do siebie:
-Skoro mam wolne to śpię do upadłego!
Przykryła się drugim kocem i oddała się sennym marzeniom, przynajmniej taki miała zamiar. Jednak pomimo dużych wysiłków, sen nie przychodził. Przewracała się z boku na bok, a snu ani za grosz. Nieco rozzłoszczona tym faktem wstała z kanapy i leniwie poszła do łazienki. Przemyła twarz i spojrzała w lustro.
-Och kochanie, jak ty wyglądasz?- powiedziała do siebie.- Musisz coś ze sobą zrobić! Sen ci na pewno nie pomoże, przynajmniej nie w przesadnej ilości... Może...? Tak! Spędzę ten urlop aktywnie. Maluj się kochana i do miasta na zakupy!
Jak postanowiła, tak zrobiła. Po pół godzinie od powzięcia tej decyzji, już „plądrowała” pierwszy sklep z zamiarem uzupełnienia swej garderoby i upiększenia domu. Na mieście wszędzie panował już świąteczny nastrój, a i nie brakowało św. Mikołajów. Odżyła podczas tej zakupowej eskapady. I nawet się nie spostrzegła, gdy zbliżała się pora zamknięcia sklepów. Wychodząc z ostatniego upatrzonego sklepu, pomyślała sobie: Kochana Violetka. Gdyby nie ona, znów bym ślęczała w biurze, nie mogąc nad niczym się skupić.”
Wróciła do domu z mnóstwem planów i aż się przejęła, że na ich realizację, zabraknie jej tego urlopu! Z tym większym żywiołem, przystąpiła do ich realizacji. Praktycznie wszystkie jej pomysły tyczyły się domu i jej osoby. Miała więc zajęcie, a nawet trochę się przeliczyła ze swymi zamiarami, ale tym bardziej była zadowolona, bowiem dzięki temu, z każdą godziną poprawiało jej się samopoczucie i samoocena.
Z nie małym westchnieniem, wzięła wieczorem solidną kąpiel i odziana jedynie w skąpy szlafrok, zasiadła przed telewizorem, wraz z otwartą butelką szampana. Mimo zmęczenia fizycznego, dawno nie czuła się tak wyluzowana psychicznie. I już nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się wciągnęła w film! Sączyła powoli szampana i przeżywała perypetie bohaterów romansu. Będąc w połowie filmu (i połowie butelki) wyrwał ją z transu dzwonek domofonu.
-Nie teraz!- powiedziała na głos, popijając szampana i prawie „wchodząc” w ekran.
Jednak dzwonek był tak natarczywy, że nie pozwalał jej w skupieniu na dalsze oglądanie. Nieco podenerwowana, podeszła szybkim krokiem do słuchawki i dość chłodno zapytała, unosząc ją:
-Kto tam?!
-Dobry wieczór- usłyszała ciepły męski głos w słuchawce.- Tu święty Mikołaj. Zaparkowałem moimi reniferami przed blokiem i mam tutaj do odwiedzenia kilka adresów, a nie chcę prosić się o wpuszczenie jeszcze przed blokiem! No bo jak to by wyglądało? Miast przez komin, którego i tak tu nie ma, wolałbym przynajmniej zapukać prosto do drzwi tych dzieci, które na mnie czekają!
Rozbawiły ją te słowa i choć z reguły była bardzo nieufna, nacisnęła przycisk zwalniający na dole elektromagnes i równie ciepłym tonem powiedziała:
- Proszę, święty Mikołaju, niech święty Mikołaj wejdzie.
- Niech ci to będzie po stokroć wynagrodzone, moje dziecko- usłyszała odpowiedź.
Odwiesiła słuchawkę i wróciła do filmu. Jednak już z nie takim zaangażowaniem jak przedtem. Gdzieś w podświadomości, kołatał się ten święty Mikołaj i słowa Violetty; „...nigdy nic nie wiadomo co ci się może przytrafić.” Uśmiechnęła się tylko do siebie, machnęła ręką i wróciła do filmu.
Po trzech kwadransach, z łzami w oczach (nie pamiętała, kiedy tak się ostatnio wzruszyła?), rozstała się z bohaterami romansu. Wylała resztkę szampana do lampki i w oczekiwaniu na kolejną super produckję, jakoś mimowolnie podeszła do okna. Podniosła żaluzje i zerknęła w dół. Od razu przykuł jej uwagę biały mercedes. Na dachu była przymocowana atrapa sań świętego Mikołaja z nim w środku i dwu-reniferowy zaprzęg. To i cały samochód lśniło kolorowymi lampkami i naprawdę robiło wrażenie.
-No tak, nawet Mikołaje idą z postępem- powiedziała do siebie uśmiechając się i popijając szampana. Popatrzyła jeszcze przez chwilę na ten „święty pojazd” i wróciła przed telewizor. Zdążyła zaledwie usiąść, gdy rozległ się na przedpokoju głos gongu. Zaskoczona, spojrzała na zegarek: dochodziła 22-ga.
-Któż to może być?- zapytała samą siebie.
Wstała jednak i poszła otworzyć, nawet nie sprawdzając przez wizjer tożsamości dzwoniącego. Aż dech jej zaparło, gdy otworzyła drzwi! Stał przed nią rosły i w kompletnym stroju... święty Mikołaj! Tak ją zatkało, że aż rozwarła usta, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Mikołaj zlustrował jej ciało, znacznie uwydatniające się spod skąpego szlafroku i odezwał się miłym głosem:
-Dobry wieczór. Z tego, co mi doniosły moje zapracowane krasnale, mam z tobą trochę do porozmawiania.
Była tak zaskoczona, tak rozbawiona całą tą sytuacją, że nadal nie wydusiła z siebie ani słowa.
-Wiesz, moje dziecko- kontynuował, widząc jej zaskoczenie- zazwyczaj święty Mikołaj nie rozmawia z dziećmi na korytarzu i nie ma zamiaru robić wyjątku dla ciebie!
Powiedział to tak sympatycznie i życzliwie, choć z małą domieszką stanowczości, że Bożena w końcu przemówiła z nieukrywanym rozbawieniem:
-Bardzo przepraszam świętego Mikołaja, ale ja nie mam dzieci i chyba święty Mikołaj pomylił adresy?
Zaniepokojony jej słowami wyjął podręczny notes, spojrzał w niego, na wizytówkę na drzwiach, zamknął głośnym klapnięciem i spokojnie oznajmił:
-Wszystko się zgadza. Moje krasnale wiedzą co robią. Więc jak, będziemy gawędzić na korytarzu?- spojrzał przez swe złote okulary takim zniewalającym wzrokiem, że wszystkie obawy Bożeny gdzieś prysły.
-Oczywiście, że nie! Zapraszam świętego Mikołaja do środka!
-Dziękuję, moje dziecko.
Pokierowała go do pokoju. Zrzucił z pleców ogromny wypełniony Bóg wie czym wór obok fotela i z wyraźną ulgą usiadł w owym fotelu. Bożena przyglądała się jego zachowaniu i gdyby nie wiek, była gotowa uwierzyć, że jest prawdziwy!
-Czy ten biały, niebiański pojazd przed blokiem, to świętego Mikołaja?- zapytała.
-Tak, moje dziecko, trochę nietypowy, ale biorąc pod uwagę trudności komunikacyjne w dzisiejszych czasach, te wszystkie zezwolenia na starty i pozwolenia na lądowanie, nie wyrobiłbym się w czasie, chcąc odwiedzić wszystkie pociechy.
Mówił to z takim przekonaniem, że Bożena wręcz nie dowierzała własnym uszom! Oczywiście, rozbawienie tą cała sytuacją, nie opuszczało jej ani na krok!
-Może święty Mikołaj napije się czegoś?- zapytała, podejmując tym samym rozpoczętą grę z nie wiadomym skutkiem.
-Niech tylko sprawdzę, czy mam jeszcze jakieś adresy do odwiedzenia- otwarł znów swój notes, przejrzał go dość szczegółowo i zamknąwszy go, powiedział jakby z ulgą:
-Twój adres, moje dziecko, był dzisiaj ostatnim. Jeśli chcesz mnie czymś uraczyć, to chętnie napiję się czegoś na rozgrzewką.
-Coś ciepłego, czy raczej mocniejszego?
-Wolałbym to drugie- rozpiął dwa górne guziki kaftana.
Bożena podeszła do barku i zapytała:
-Drinka!? A może koniak?
Podrapał się pod brodą o odrzekł:
-Koniak szybciej rozgrzewa.
Nalała więc większą część koniakówki i podała gościowi. Zrobił większy łyk i wyraźnie smakował się nim.
-Markowy trunek- powiedział po chwili.
-Niech święty Mikołaj wybaczy moją dociekliwość- zaczęła, siadając na skraju kanapy- ale bardzo jestem ciekawa, cóż to za krasnale zleciły wizytę zacnej osoby właśnie u mnie?
-Usiądź moje dziecko przy mnie, a wszystko ci opowiem- wskazał jej miejsce tuż przed fotelem.
Nieco zaskoczona oferowanym miejscem, jednak je zajęła. Uklękła wpierw i usiadła na piętach, będąc dosłownie na wyciągnięcie ręki św. Mikołaja.
-Moje krasnale- zaczął- zawsze mają uszy i oczy szeroko otwarte i przez cały rok podglądają życie poszczególnych owieczek.
-A czym ja sobie zasłużyłam na taką szczególną uwagę?- wpadła mu w słowo.
-Nie wszystkie niebiańskie tajemnicy mogę wyjaśnić, a ta kwalifikuje się właśnie do teczki z napisem: „ściśle tajne”. Ale to nie ja mam odpowiadać na pytania tylko ty, moje dziecko!
-Czy mam rozumieć, że czeka mnie przesłuchanie?- zapytała z miłym uśmiechem.
-Przesłuchanie raczej nie, ale mała spowiedź...- zawiesił głos, spoglądając na nią swym coraz bardziej zniewalającym wzrokiem.
-Skoro tak, niech więc będzie. Może jednak wpierw święty Mikołaj oświeci mnie, z czego to ja mam się spowiadać?
-Już ty się moje dziecko o to nie martw, zostaw wszystko mnie- zrobił łyk koniaku, odsapnął i oznajmił:- Moje krasnale stwierdziły, że w ostatnim czasie, byłaś nieco uciążliwa dla otoczenia. Czy to prawda?
-Nie bardzo rozumiem?- spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
-Miałaś chyba kłopoty ze samą sobą, co dość znacznie odbiło się na twojej pracy zawodowej, prawda?
Zdumiała ją wiedza o jej sprawach, ale póki co, niczego nie kojarzyła.
-Muszę przyznać, że te krasnale świętego Mikołaja, mają naprawdę dobry wywiad!
-Ma się rozumieć! Lata praktyki!
-Rzeczywiście, w ostatnim czasie nie najlepiej się czułam, przez co być może, utrudniałam pracę współpracownikom, ale...
-To jest ewidentne przyznanie się do winy-przerwał jej.- A za takie zachowanie, święty Mikołaj nie może cię nagrodzić jakimś miłym prezentem. Pamiętasz chyba z dzieciństwa, czym obdarowywał święty Mikołaj niegrzeczne dzieci?
Pomyślała przez chwilę i odrzekła, coraz śmielej wplątując się w tą grę:
-Oczywiście, że pamiętam! Zazwyczaj obierki z kartofli, albo węgiel, albo...- tu nieco się zawahała.
-Albo?
-Albo rózgę...- powiedziała w końcu, jakby przyciszonym głosem.
-Właśnie.- odrzekł i sięgnął do swojego wora. Pogrzebał w nim przez chwilę i w końcu wyjął... długą, brzozową rózgę!
Skomentuj