Opowiadanie opublikowane na portalu Najlepsza Erotyka w lutym 2015 r.
W lipcowe przedpołudnie Kuba płynął przez jezioro Niegocin na Maku 606. Miał przeprowadzić łódkę z Giżycka do przystani klubu Korektywa koło Rucianego-Nidy. Dwudziestosześcioletni sternik lubił żeglowanie, patent sternika jachtowego uzyskał kilka lat temu. Miał spore doświadczenie na wodzie, a Jeziora mazurskie znał jak przysłowiową własną kieszeń.
Pogoda była wymarzona do żeglowania, wiał niezbyt silny, wschodni wiatr, wzbudzając niewielką falę. Słońce przypiekało dość mocno, lecz wiatr chłodził rozgrzane ciało przyjemnym powiewem. Sporo łodzi różnego typu kręciło się po wodzie. Większość stanowiły załogi rodzinne na wakacjach. Wyglądało na to, że rejs będzie spokojny, można powiedzieć - nudny.
Kuba planował dopłynąć do celu następnego popołudnia, Wtedy miał oddać Maka. Po wyjściu z Giżycka obrał kurs na południe, w kierunku jeziora Bocznego, i dalej przez Jagodne, kanały aż do jeziora Tałty, gdzie zamierzał przenocować. Szerokim łukiem ominął podejście do Wilkas. Do Bocznego zostało już niewiele ponad dwa kilometry, gdy nagle zobaczył ciemną chmurę nadciągającą od wschodu. To zwiastowało silne uderzenie wiatru i najprawdopodobniej burzę. Szybko zwinął foka i, rozglądając się uważnie, popłynął dalej w założonym kierunku. W ciągu kilkunastu minut jezioro opustoszało, jachty przybiły do brzegów, lub pochowały się do portów. Widoczne były ostatnie, nieliczne jednostki, które zmierzały w kierunku zbawczych przystani.
W odległości kilkuset metrów z lewej strony zobaczył deskę surfingową płynącą z wiatrem w jego kierunku. Zmienił kurs i ruszył w jej stronę. Wiedział, że przy takim szkwale surfer nie ma szans na utrzymanie się na desce, więc postanowił zabrać żeglarza na pokład swojej łodzi. Wiatr uderzył znienacka, pochylając Maka na lewą burtę prawie do linii pokładu, a pociemniałe niebo przecięły błyskawice. Kuba lekko popuścił żagiel i rozejrzał się uważnie, szukając surfera. Jakieś sto metrów dalej dostrzegł na powierzchni wody pomarańczową kamizelkę i głowę w białej czapeczce. Obok dryfowała deska z leżącym w wodzie żaglem. Kierunek wiatru nie pozwalał podpłynąć bezpośrednio do przewróconej deski, ale po kilku minutach Kuba dotarł do niefortunnego surfera. To była dziewczyna. Silny szkwał złamał maszt i podarł żagiel jej deski. Żeglarka nie miała szans na samodzielne dopłynięcie do brzegu. Duża, spowodowana silnym wiatrem fala utrudniała podejście do ofiary, ale doświadczenie i praktyka żeglarska pozwoliły Kubie sprawnie podpłynąć do rozbitka. Szybko wciągnął dziewczynę na pokład i zrzucił żagiel. Kazał jej wejść do kabiny, podał ręcznik i suchy dres, a sam zabrał się do zabezpieczenia sprzętu. Udało mu się sprawnie zebrać żagiel i połamane drzewca na pokład. Pozostało tylko spróbować wyciągnąć deskę z wody i umocować na dachu kabiny. Wiatr trochę zelżał, a to pozwoliło Kubie ułożyć sprzęt na pokładzie i solidnie przywiązać. Mimo słabszego już wiatru, łódź została zepchnięta niebezpiecznie blisko brzegu, więc rzucił kotwicę, sprawdził czy dobrze trzyma i zaknagował linę na dziobie. Całkiem przemoczony zszedł pod pokład.
- Dziękuję – szczękając zębami ledwo wydusiła z siebie uratowana ofiara – Beata jestem.
- Nie ma za co – odpowiedział. – A ja Kuba.
- Gdyby nie ty, to nie wiem, co by ze mną było – ciągle trzęsąc się, drżącym głosem powiedziała Beata.
W przytulnej kabinie nie czuli zimnego wiatru, tylko słyszeli klekot osprzętu i gwizd w olinowaniu. Beata zdążyła już wytrzeć głowę i przebrać się w suche ciuchy. Dopiero teraz zobaczył, jaką ładną i zgrabną amatorkę windsurfingu wyłowił z wody. Dziewczyna była wysoką szatynką o dużych, prawie czarnych oczach. Kuba zdjął mokrą koszulkę i nastawił wodę w czajniku na kuchence, jednocześnie spod oka przyglądając się nowej współtowarzyszce. Mimo zbyt obszernego dresu, widać było kobiece kształty dziewczyny. W głowie zapaliło mu się czerwone światełko. Już długo nie był z kobietą, samotnie żeglując po Mazurach przez ostatnie dwa tygodnie. Marzena rok temu wyjechała do Ameryki i zerwała wszelkie kontakty. Czuł się wolny. Beata wywarła na nim duże wrażenie swoim spokojem w bardzo trudnej i niebezpiecznej sytuacji. Jeszcze chwilę wiało, a potem spadł krótki, ale obfity, letni deszcz. Po kilkunastu minutach wyjrzało słońce, a wiatr prawie ucichł. Łódka kiwała się na wciąż rozkołysanym jeziorze. Beata, już uspokojona, zapytała Kubę o telefon, bo chciała zawiadomić swoich przyjaciół, że jest cała i zdrowa. Wypłynęła rano z Bocznego, z Rydzewa i zamierzała wrócić tam na późny obiad. Tymczasem pogoda pomieszała jej szyki i niespodziewanie znalazła się na Maku. Myślała intensywnie, jak wybrnąć z tej kłopotliwej dla niej sytuacji, musiała dostać się do Rydzewa, bo tam zostawiła całą grupę surferów i swoje rzeczy.
- Podrzucisz mnie na przystań, do Rydzewa? – zapytała.
- Oczywiście – odparł – ale najpierw gorąca herbata.
- Dzięki – spojrzała z wdzięcznością.
- Nie ma sprawy – Kuba zaparzył herbatę w kubkach i podał zziębniętej Beacie – właśnie płynę w tamtą stronę.
- Dokąd płyniesz? - spytała.
- Do Piasek, do przystani Korektywy, oddać Maka – odpowiedział – mam czas do jutra, do osiemnastej.
- To zapraszam na spanie do naszej przystani, jest tam dobre podejście dla żaglówek – Beata uśmiechnęła się do niego – łazienki i wygodny pomost.
- Bardzo dziękuję, chętnie skorzystam – wyraźnie zadowolony Kuba nie miał nic przeciwko takiemu obrotowi spraw.
- A tak przy okazji, co cię skłoniło do zmiany kursu i płynięcia w moim kierunku? Wszystko widziałam, zauważyłam też tę ciemną chmurę i myślałam gorączkowo, jak uciec do brzegu.
- Przy takim szkwale żaden surfer nie da rady utrzymać się na desce, wiedziałem, że będziesz potrzebowała pomocy.
- Inni pochowali się po trzcinach i portach, nikt nie zwrócił uwagi na pojedynczy żagiel, tylko ty podpłynąłeś.
- Ci dzisiejsi, pożal się Boże, sternicy myślą tylko o sobie. Mnie ojciec uczył żeglowania i zawsze powtarzał, żeby zwracać uwagę na innych. Z wodą nie ma żartów, szczególnie przy takim szkwale. To nie był klasyczny „biały szkwał”, ale niewiele brakowało. Kiedyś przeżyłem taki właśnie z nim, na Jezioraku. Wyłowiliśmy trzyosobową rodzinę na środku jeziora. Nikomu nic się nie stało, ale łódka została, wiatr nie pozwolił na holowanie. Przykre, ale później policja znalazła jacht i oddała właścicielom. Sześcioletnia dziewczynka na szczęście miała kapok, tylko się wystraszyła. Dla mnie to podstawowe zasady dobrej praktyki żeglarskiej. Ryzykowałem niewiele, sam na pokładzie, nikomu nic nie groziło. Najwyżej nie dałbym rady zabrać twojej deski. No, ale wszystko się udało. Masz tylko uszkodzony maszt, ale to chyba niewiele przy takim zdarzeniu.
- To nieważne, przecież mogłam się utopić i nikt by nic nie wiedział, a dzięki tobie wszystko skończyło się tylko na mokrych ciuchach i szczękaniu zębami. Maszt i żagiel mam drugi, a sama deska jest cała. Dziękuję – mówiąc to, patrzyła Kubie prosto w oczy.
Po szkwale nie było już śladu, słońce przygrzewało i lekki wiaterek pozwolił na spokojną żeglugę do Rydzewa. Beata okazała się być bardzo dobrą żeglarką, już spokojna brała udział we wszystkich pracach podczas dalszej drogi na pokładzie Maka. Fal też prawie nie było i słońce odbijało się oślepiającym blaskiem w lekko pomarszczonej wodzie. Kuba dyskretnie obserwował dziewczynę, poruszała się miękko po pokładzie, wykazując duże wyczucie łódki. Mimo zbyt obszernego dresu dało się zauważyć jędrne, średniej wielkości piersi i pięknie zaokrągloną pupę. Widok tych kształtów spowodował wzrost napięcia w dolnych partiach ciała sternika. Późnym popołudniem dopłynęli do rydzewskiej przystani. Kuba sprawnie przycumował Maka, wystawiając obijacze, żeby nie uszkodzić burt o deski i pływaki pomostu. Przyjaciele Beaty zajęli się jej sprzętem.
Kuba zaczął przygotowywać obiad, bo głód ściskał mu żołądek. Zaproponował współtowarzyszce zupę pomidorową i pulpety drobiowe z makaronem. Szybko zagrzał wszystko na małej kuchence. Po wspólnym obiedzie dziewczyna poszła do swojego namiotu przebrać się we własne ciuchy. W kabinie panował straszny bałagan po akcji ratunkowej. Żeglarz poskładał porozrzucane ubrania, powiesił mokre rzeczy na relingu a żagle sklarował na nocny postój, później dokładnie zmył pokład. Zszedł do kabiny na kawę, gdy usłyszał pukanie w burtę:
- Zapraszamy na piwo – dał się słyszeć głos Beaty.
- Dzięki, zaraz będę – odpowiedział.
Poszedł z nią w kierunku polany między zabudowaniami portu a brzegiem jeziora, gdzie już płonęło ognisko. Cała grupa przywitała go gromkimi oklaskami. Wszyscy dziękowali mu za uratowanie Beaty. Mocno zażenowany Kuba nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Przecież nic takiego nie zrobiłem – chłopak był zmieszany.
- Gdyby nie ty, to teraz nie byłabym tutaj – dziewczyna z uśmiechem złapała go za rękę i posadziła koło siebie.
- Każdy by to zrobił – powiedział.
cdn
W lipcowe przedpołudnie Kuba płynął przez jezioro Niegocin na Maku 606. Miał przeprowadzić łódkę z Giżycka do przystani klubu Korektywa koło Rucianego-Nidy. Dwudziestosześcioletni sternik lubił żeglowanie, patent sternika jachtowego uzyskał kilka lat temu. Miał spore doświadczenie na wodzie, a Jeziora mazurskie znał jak przysłowiową własną kieszeń.
Pogoda była wymarzona do żeglowania, wiał niezbyt silny, wschodni wiatr, wzbudzając niewielką falę. Słońce przypiekało dość mocno, lecz wiatr chłodził rozgrzane ciało przyjemnym powiewem. Sporo łodzi różnego typu kręciło się po wodzie. Większość stanowiły załogi rodzinne na wakacjach. Wyglądało na to, że rejs będzie spokojny, można powiedzieć - nudny.
Kuba planował dopłynąć do celu następnego popołudnia, Wtedy miał oddać Maka. Po wyjściu z Giżycka obrał kurs na południe, w kierunku jeziora Bocznego, i dalej przez Jagodne, kanały aż do jeziora Tałty, gdzie zamierzał przenocować. Szerokim łukiem ominął podejście do Wilkas. Do Bocznego zostało już niewiele ponad dwa kilometry, gdy nagle zobaczył ciemną chmurę nadciągającą od wschodu. To zwiastowało silne uderzenie wiatru i najprawdopodobniej burzę. Szybko zwinął foka i, rozglądając się uważnie, popłynął dalej w założonym kierunku. W ciągu kilkunastu minut jezioro opustoszało, jachty przybiły do brzegów, lub pochowały się do portów. Widoczne były ostatnie, nieliczne jednostki, które zmierzały w kierunku zbawczych przystani.
W odległości kilkuset metrów z lewej strony zobaczył deskę surfingową płynącą z wiatrem w jego kierunku. Zmienił kurs i ruszył w jej stronę. Wiedział, że przy takim szkwale surfer nie ma szans na utrzymanie się na desce, więc postanowił zabrać żeglarza na pokład swojej łodzi. Wiatr uderzył znienacka, pochylając Maka na lewą burtę prawie do linii pokładu, a pociemniałe niebo przecięły błyskawice. Kuba lekko popuścił żagiel i rozejrzał się uważnie, szukając surfera. Jakieś sto metrów dalej dostrzegł na powierzchni wody pomarańczową kamizelkę i głowę w białej czapeczce. Obok dryfowała deska z leżącym w wodzie żaglem. Kierunek wiatru nie pozwalał podpłynąć bezpośrednio do przewróconej deski, ale po kilku minutach Kuba dotarł do niefortunnego surfera. To była dziewczyna. Silny szkwał złamał maszt i podarł żagiel jej deski. Żeglarka nie miała szans na samodzielne dopłynięcie do brzegu. Duża, spowodowana silnym wiatrem fala utrudniała podejście do ofiary, ale doświadczenie i praktyka żeglarska pozwoliły Kubie sprawnie podpłynąć do rozbitka. Szybko wciągnął dziewczynę na pokład i zrzucił żagiel. Kazał jej wejść do kabiny, podał ręcznik i suchy dres, a sam zabrał się do zabezpieczenia sprzętu. Udało mu się sprawnie zebrać żagiel i połamane drzewca na pokład. Pozostało tylko spróbować wyciągnąć deskę z wody i umocować na dachu kabiny. Wiatr trochę zelżał, a to pozwoliło Kubie ułożyć sprzęt na pokładzie i solidnie przywiązać. Mimo słabszego już wiatru, łódź została zepchnięta niebezpiecznie blisko brzegu, więc rzucił kotwicę, sprawdził czy dobrze trzyma i zaknagował linę na dziobie. Całkiem przemoczony zszedł pod pokład.
- Dziękuję – szczękając zębami ledwo wydusiła z siebie uratowana ofiara – Beata jestem.
- Nie ma za co – odpowiedział. – A ja Kuba.
- Gdyby nie ty, to nie wiem, co by ze mną było – ciągle trzęsąc się, drżącym głosem powiedziała Beata.
W przytulnej kabinie nie czuli zimnego wiatru, tylko słyszeli klekot osprzętu i gwizd w olinowaniu. Beata zdążyła już wytrzeć głowę i przebrać się w suche ciuchy. Dopiero teraz zobaczył, jaką ładną i zgrabną amatorkę windsurfingu wyłowił z wody. Dziewczyna była wysoką szatynką o dużych, prawie czarnych oczach. Kuba zdjął mokrą koszulkę i nastawił wodę w czajniku na kuchence, jednocześnie spod oka przyglądając się nowej współtowarzyszce. Mimo zbyt obszernego dresu, widać było kobiece kształty dziewczyny. W głowie zapaliło mu się czerwone światełko. Już długo nie był z kobietą, samotnie żeglując po Mazurach przez ostatnie dwa tygodnie. Marzena rok temu wyjechała do Ameryki i zerwała wszelkie kontakty. Czuł się wolny. Beata wywarła na nim duże wrażenie swoim spokojem w bardzo trudnej i niebezpiecznej sytuacji. Jeszcze chwilę wiało, a potem spadł krótki, ale obfity, letni deszcz. Po kilkunastu minutach wyjrzało słońce, a wiatr prawie ucichł. Łódka kiwała się na wciąż rozkołysanym jeziorze. Beata, już uspokojona, zapytała Kubę o telefon, bo chciała zawiadomić swoich przyjaciół, że jest cała i zdrowa. Wypłynęła rano z Bocznego, z Rydzewa i zamierzała wrócić tam na późny obiad. Tymczasem pogoda pomieszała jej szyki i niespodziewanie znalazła się na Maku. Myślała intensywnie, jak wybrnąć z tej kłopotliwej dla niej sytuacji, musiała dostać się do Rydzewa, bo tam zostawiła całą grupę surferów i swoje rzeczy.
- Podrzucisz mnie na przystań, do Rydzewa? – zapytała.
- Oczywiście – odparł – ale najpierw gorąca herbata.
- Dzięki – spojrzała z wdzięcznością.
- Nie ma sprawy – Kuba zaparzył herbatę w kubkach i podał zziębniętej Beacie – właśnie płynę w tamtą stronę.
- Dokąd płyniesz? - spytała.
- Do Piasek, do przystani Korektywy, oddać Maka – odpowiedział – mam czas do jutra, do osiemnastej.
- To zapraszam na spanie do naszej przystani, jest tam dobre podejście dla żaglówek – Beata uśmiechnęła się do niego – łazienki i wygodny pomost.
- Bardzo dziękuję, chętnie skorzystam – wyraźnie zadowolony Kuba nie miał nic przeciwko takiemu obrotowi spraw.
- A tak przy okazji, co cię skłoniło do zmiany kursu i płynięcia w moim kierunku? Wszystko widziałam, zauważyłam też tę ciemną chmurę i myślałam gorączkowo, jak uciec do brzegu.
- Przy takim szkwale żaden surfer nie da rady utrzymać się na desce, wiedziałem, że będziesz potrzebowała pomocy.
- Inni pochowali się po trzcinach i portach, nikt nie zwrócił uwagi na pojedynczy żagiel, tylko ty podpłynąłeś.
- Ci dzisiejsi, pożal się Boże, sternicy myślą tylko o sobie. Mnie ojciec uczył żeglowania i zawsze powtarzał, żeby zwracać uwagę na innych. Z wodą nie ma żartów, szczególnie przy takim szkwale. To nie był klasyczny „biały szkwał”, ale niewiele brakowało. Kiedyś przeżyłem taki właśnie z nim, na Jezioraku. Wyłowiliśmy trzyosobową rodzinę na środku jeziora. Nikomu nic się nie stało, ale łódka została, wiatr nie pozwolił na holowanie. Przykre, ale później policja znalazła jacht i oddała właścicielom. Sześcioletnia dziewczynka na szczęście miała kapok, tylko się wystraszyła. Dla mnie to podstawowe zasady dobrej praktyki żeglarskiej. Ryzykowałem niewiele, sam na pokładzie, nikomu nic nie groziło. Najwyżej nie dałbym rady zabrać twojej deski. No, ale wszystko się udało. Masz tylko uszkodzony maszt, ale to chyba niewiele przy takim zdarzeniu.
- To nieważne, przecież mogłam się utopić i nikt by nic nie wiedział, a dzięki tobie wszystko skończyło się tylko na mokrych ciuchach i szczękaniu zębami. Maszt i żagiel mam drugi, a sama deska jest cała. Dziękuję – mówiąc to, patrzyła Kubie prosto w oczy.
Po szkwale nie było już śladu, słońce przygrzewało i lekki wiaterek pozwolił na spokojną żeglugę do Rydzewa. Beata okazała się być bardzo dobrą żeglarką, już spokojna brała udział we wszystkich pracach podczas dalszej drogi na pokładzie Maka. Fal też prawie nie było i słońce odbijało się oślepiającym blaskiem w lekko pomarszczonej wodzie. Kuba dyskretnie obserwował dziewczynę, poruszała się miękko po pokładzie, wykazując duże wyczucie łódki. Mimo zbyt obszernego dresu dało się zauważyć jędrne, średniej wielkości piersi i pięknie zaokrągloną pupę. Widok tych kształtów spowodował wzrost napięcia w dolnych partiach ciała sternika. Późnym popołudniem dopłynęli do rydzewskiej przystani. Kuba sprawnie przycumował Maka, wystawiając obijacze, żeby nie uszkodzić burt o deski i pływaki pomostu. Przyjaciele Beaty zajęli się jej sprzętem.
Kuba zaczął przygotowywać obiad, bo głód ściskał mu żołądek. Zaproponował współtowarzyszce zupę pomidorową i pulpety drobiowe z makaronem. Szybko zagrzał wszystko na małej kuchence. Po wspólnym obiedzie dziewczyna poszła do swojego namiotu przebrać się we własne ciuchy. W kabinie panował straszny bałagan po akcji ratunkowej. Żeglarz poskładał porozrzucane ubrania, powiesił mokre rzeczy na relingu a żagle sklarował na nocny postój, później dokładnie zmył pokład. Zszedł do kabiny na kawę, gdy usłyszał pukanie w burtę:
- Zapraszamy na piwo – dał się słyszeć głos Beaty.
- Dzięki, zaraz będę – odpowiedział.
Poszedł z nią w kierunku polany między zabudowaniami portu a brzegiem jeziora, gdzie już płonęło ognisko. Cała grupa przywitała go gromkimi oklaskami. Wszyscy dziękowali mu za uratowanie Beaty. Mocno zażenowany Kuba nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Przecież nic takiego nie zrobiłem – chłopak był zmieszany.
- Gdyby nie ty, to teraz nie byłabym tutaj – dziewczyna z uśmiechem złapała go za rękę i posadziła koło siebie.
- Każdy by to zrobił – powiedział.
cdn
Skomentuj