On przychodzi nocami. Nigdy nie puka, bo wie, że nie musi. Przychodzi i wie, że na niego czekam. Jego ciało jest smukłe i ciepłe. Lubię dotykać wystających żeber i obojczyków, lubię przywierać ciasno do jego pleców. Gdy obejmuje mnie ramionami czuję się mała i niepozorna. Jego siła jest najsilniejszym afrodyzjakiem. Lubię dłonią gładzić jego skórę pod koszulką, każdy fragment znam już na pamięć. A jednak wciąż nie mogę się nim nasycić, ciągle muszę na nowo poznawać i dochodzić prawdy pocałunkami, dotykiem, oddechem. Wciąż tak trudno mi uwierzyć w jego obecność, w jego istnienie. A przecież jest tutaj, tak wyraźny i tak prawdziwy, czuję go obok siebie.
Noc. Rześkie i chłodne powietrze po upalnym dniu owiewa nasze twarze. Ten zapach, jakby wilgotna wieczorna łąka latem, ten zapach jest wszędzie. Pożeram cię wzrokiem, bo moje pożądanie sięga już zenitu. Chcę dotknąć każdy kawałek ciebie, wypieścić na wszelkie możliwe sposoby. I będziesz mój, tak bardzo, jakbyś nigdy nie miał swojego ciała. Chcę poczuć ten kawałek ciebie w najdelikatniejszym miejscu siebie. Głęboko i mocno, tak bym nigdy tego nie zapomniała.
Jego dłonie są zachłanne. Nie pytają o pozwolenie, gdy zdzierają ze mnie ubranie. Stanowczo i szybko, ty wiesz jak to robić. Sięgasz tam od razu, oblizujesz palce po mojej wilgoci. Nic nie nakręca mnie bardziej niż myśl, że naprawdę mnie chcesz. Tak dziko, zwierzęco. Pożądanie jest tak silne, że nie mogę załapać tchu. Czuję się kobietą w ramionach mężczyzny. Nareszcie spełniona, nareszcie prawdziwa. I twój oddech przy moim uchu, coraz szybszy i szybszy. Silny uścisk dłoni, które zaciskają się mocniej przy każdym pchnięciu. Nie przestawaj, pozwól bym była jeszcze przez chwilę twoja. Posiądź i szepnij do ucha, że należę do ciebie. Tak bym nigdy tego nie zapomniała.
Poranek. Lepkie światło czerwcowego słońca wlewa się do dusznego pokoju. Budzę się naga, obolała, sama. Zmęczona bardziej niż w momencie gdy kładłam się spać. Nie zostawił nic po sobie. Znów przyszedł do mojego snu i zostawił mnie rano samą. Przychodzi, rozpala do czerwoności i znika, a ja zostaję ze swoim wygłodniałym ciałem z którym nie wiem co zrobić. Bo przecież jego nie ma. I nigdy nie było. Jest za to zawsze ta sama dławiąca tęsknota za tym, czego nigdy nie poznałam.
Jest upał. I cisza. I ból i samotność.
Jestem tylko ja i moja dłoń pomiędzy moimi nogami.
Noc. Rześkie i chłodne powietrze po upalnym dniu owiewa nasze twarze. Ten zapach, jakby wilgotna wieczorna łąka latem, ten zapach jest wszędzie. Pożeram cię wzrokiem, bo moje pożądanie sięga już zenitu. Chcę dotknąć każdy kawałek ciebie, wypieścić na wszelkie możliwe sposoby. I będziesz mój, tak bardzo, jakbyś nigdy nie miał swojego ciała. Chcę poczuć ten kawałek ciebie w najdelikatniejszym miejscu siebie. Głęboko i mocno, tak bym nigdy tego nie zapomniała.
Jego dłonie są zachłanne. Nie pytają o pozwolenie, gdy zdzierają ze mnie ubranie. Stanowczo i szybko, ty wiesz jak to robić. Sięgasz tam od razu, oblizujesz palce po mojej wilgoci. Nic nie nakręca mnie bardziej niż myśl, że naprawdę mnie chcesz. Tak dziko, zwierzęco. Pożądanie jest tak silne, że nie mogę załapać tchu. Czuję się kobietą w ramionach mężczyzny. Nareszcie spełniona, nareszcie prawdziwa. I twój oddech przy moim uchu, coraz szybszy i szybszy. Silny uścisk dłoni, które zaciskają się mocniej przy każdym pchnięciu. Nie przestawaj, pozwól bym była jeszcze przez chwilę twoja. Posiądź i szepnij do ucha, że należę do ciebie. Tak bym nigdy tego nie zapomniała.
Poranek. Lepkie światło czerwcowego słońca wlewa się do dusznego pokoju. Budzę się naga, obolała, sama. Zmęczona bardziej niż w momencie gdy kładłam się spać. Nie zostawił nic po sobie. Znów przyszedł do mojego snu i zostawił mnie rano samą. Przychodzi, rozpala do czerwoności i znika, a ja zostaję ze swoim wygłodniałym ciałem z którym nie wiem co zrobić. Bo przecież jego nie ma. I nigdy nie było. Jest za to zawsze ta sama dławiąca tęsknota za tym, czego nigdy nie poznałam.
Jest upał. I cisza. I ból i samotność.
Jestem tylko ja i moja dłoń pomiędzy moimi nogami.
Skomentuj