W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Kielecka edukacja

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • selenograf
    Ocieracz
    • Mar 2010
    • 182

    Kielecka edukacja

    Targi edukacyjne w Kielcach nie należą do wydarzeń, które warto polecić jako idelane miejsce do spędzania czasu przez reprezentanta firmy oferującej sprzęt dla szkół. Mam niejasne wrażenie, że większość osób w firmie miała tego świadomość, kiedy planowano delegację na to wydarzenie. Mnie wybrano od razu do osbługi stoiska z prezentacją naszych tablic multimedialnych - w końcu jako młody stażem musi odbębnić frycowe. "Jesteś trzeci miesiąc w firmie, przyda Ci się rozeznanie w rynku, konkurencji. No i pomożesz mi odebrać nagrodę" - zagadywała przyjaźnie dyrektor sprzedaży. Z perspektywy czasu przypominam sobie współczujących wzrok Baśki i lekki uśmieszek na twarzy Jacka. Jak się pewnie domyślacie, Prezes od razu nie brał pod uwagę wycieczki krajoznawczej, a moja szefowa wymiksowała się w ostatniej chwili chorym dzieckiem. Rezultat był taki, że tłukliśmy się volkswagenem transporterem ze Szczecina przez pół Polski we dwójkę z Panem Rysiem. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, przez całą drogę odezwał się pełnym zdaniem tylko dwa razy. Na obwodnicy Poznania skomentował zbliżające się burzowe chmury z nawałnicą, a w obskurnym zajeździe pod Piotrkowem zamówił "dewolaja z mizerią i frytkami i do tego mineralną bez gazu". Za resztę konwersacji musiały mi wystarczyc sformułowania typu "noooo...", "****na droga" i "eeeeetam". Zdążyłem go już trochę poznać od tej strony, kiedy w pierwszym tygodniu pracy jechaliśmy do Berlina po odbiór podzespołów. Pewnie sami znacie takie urokliwe typy w rodzaju skacowanego Gerarda Depardieu. Pan Rysiu w firmie Zygman pełnił rolę kierowcy, magazyniera, ochroniarza i Bóg wie kogo jeszcze.
    Tymczasem podróż do Kielc to było małe miki w porównaniu z całą resztą. W pokoju dwugwiazdkowego lokum, przerobionego chyba z hotelu robotniczego, waliło gotowaną przez studentów kiełbasą, kwaszoną kapustą i dymem papierosowym. Rezultat? Usnąłem o trzeciej nad ranem. Poranne korki na ulicach rozwalonego remontami miasta wojewódzkiego skutecznie podtrzymały szampański nastrój. Prawdziwe fajerwerki entuzjazmyu wywołały we mnie tłumy potencjalnych klientów wypełniające stoisko. Sami dyrektorzy szkół, szefowie wydziałów oświaty i inni decydenci. Wybaczcie sarkazm, ale jeśli 99 koma 9 procent zwiedzających stanowią uczniowie gimnazjów szukających liceum albo techniku, to trudno o budowanie jakichkolwiek relacji handlowych. Pan Rysiu siedział w kąciku stoiska czytając najnowszy numer Auto Moto. Ja krążyłem po dwóch halach próbując między dzieciakami wyłowić i naciągnąć na pogawędkę o tablicach multimedialnych kogokolwiek, komu pani w Biedronce sprzedałaby flaszkę Absolwenta bez zaglądamia do dowodu osobistego. Na deser jeszcze przyjąłem cennik w dwóch niezbyt europejskich wyszynkach i postanowiłem dotrwać do końca dnia na głodniaka.
    Najchętniej zmyłbym się z Kielc już pierwszego dnia wieczorem. Pierwszy problem z ewentualnym oporem pana Rysia załatwiłbym jak nic dwiema zgrzewkami piwa. Większy kłopot wiązał się z galą targowych nagród, która przypadała dopiero na wieńczenie drugiego dnia targowego. Trzeba było się w dodatku kopnąć do hotelu Exbudu, co to go teraz przemianowali na bardziej elegancko. Ale restauracja przyhotelowa pozostała z grubsza jak ją widziałem 15 lat wcześniej - pseudooranżeria z mnóstwem plastikowych palm i innych krzaczorów oraz żywymi ptakami świrującymi w klatkach. Szefowa podkreślała przed wyjazdem, że mam ją godnie reprzentować, bo szanse na trofeum są spore. Ubawicie się, ale miała zgaga rację. Trzeba było pofatygować się na scenę i potrząsnąć grabą wiceministra. Statuetki z pleksiglasu dostali chyba wszyscy, którzy wykupili więcej, niż 20 metrów kwadratowych powioerzchni, Zdaje się, że kierownictwo targów postanowiło przyznać nagrody co ważniejszym wystawcom hurtowo, zdając sobie sprawę, że mikrego efektu sprzedażowego.
    W tym momencie muszę wam powiedzieć, że gdzie jak gdzie, ale na wiochmeńskiej Szkieletczyźnie przysłowia ludowe są taka mądrością narodów, że w modrę z gwinta strzelił. No proszę. Kto zjada ostatki będzie piękny i gładki? Jasne, wystawcy co zwinęli się zaraz po wręczeniu swojej nagrody pewnie dojadali hamburgery w maku. Nie dziwię się, bo jubel trwał bitre dwie godziny. Ale ci, co dotrwali do końca rzeczonej gali, załapali się na taką wyżerkę i wypitkę, że do teraz wątroba Pana Rysia popiskuje. I na ciepło, pierogowo i na zimno galartowo, i na elegancko crapacciowo, i na swojsko smalcowo. Od wyboru do koloru. Siadaj i jedz. No ale i popijaj. Dla mojego kompana takie okoliczności nie były zaskoczeniem, bo zaraz pod koniec drugiego dnia zaordynował, że "transporter zostaje pod halą, na imprę jedziemy taksą". Trzaskał setkę za setką na ponuro, dobrawszy się z jeszcze trzema innymi kolesiami o zbliżonej aparycji i elokwencji.
    Wspomniałem o mądrościach ludowych. Okoliczności dalsze galowego wieczoru zdają się jednak znacznie bardziej pasować do innego. "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". I te całe Kielce w pip daleko zlokalizowane, i beznadzieny hotel, do którego nie chciało się wracać po gali, i pan Rysiu tankujący skromnie gdzieś w kąciku. Gdybym wierzył w przeznaczenie, uznałbym, że te wszystkie plagi miały na celu odpowiednie przygotowanie mnie do najmilszego wieczoru od lat. Kumacie? Coś jakby po sześciu krowach chudych przydreptał jeden za******y słoń. No może przesadziłem, bo czego jak czego, ale Monika gabarytami słonia nie przypominała w żaden sposób. No może uszy miała lekko odstające, ale przy fryzurce w kok dodawało jej to tylko młodzieńczego uroku.
    Oj Pani Monika zaszalała na parkiecie. Rzecz jasna nie sama. Miała jeszcze dwie koleżanki, ale to ona pierwsza zrzuciła pantofelki. Przyjechały do Kielc razem z krakowskim wydawnictwem naukowym i też chyba musiały odreagować szał targowania. Didżej wprawdzie uznawał, że ma do czynienia z rówieśnikami Miecia Fogga, ale po trzech kawałkach dla emerytów naprostowaliśmy go i poszły szybsze kawałki. No a ja sie zwykle rozkręcam w tańcu tak, że tylko czasem grawitację mi wyłączą, zwłaszcza po drugim piwku. Tym razem obyło się bez upadków, ale też poczułem się młodym Travoltą.
    Nie wiem kto pierwszy komu wpadł w oko, ale kiedy zaczęli grać wolne kawałki, Monika bez oporów dawała sie prosić. A tańczyła tak, że klękajcie narody. Wysoka bestyjka była, więc na rękę mi poszła trochę zrzucając szpilki. A że i na stopy mam podobny pogląd jak Majewski Szymon, to i gdyby niższa była, to bym się nie oflagował.
    Trochę mi było niezręcznie. Raz, że miałem na moją tancerkę coraz większą ochotę, niż mój kot na szparagi - a drań wybiera je z wrzącego garnka . Dwa, że jednak miejsce publiczne, kupa narodu na parkiecie, pan Rysiu na pewno zerka co jakiś czas, no a koleżanki mojej partnerki uwijają się tuż obok.
    Ale jak chuć faceta dopadnie, a kobitka sama rozgrzana, to nia ma Macedońskiego na taki węzeł. Tańczyliśmy blisko, oj blisko. Kształt na pewno Monika czuła charakterystyczny na udzie, a potem i dłonią sprawdziła dyskretnie, jak tylko światło przygasło. Podczas obrotów celowo ocierała się piersiami o moje ręce, toteż i suteczki na baczność stały, jak sołdaty na defiladzie przed Putinem. Pupą wwiercała się we mnie, opiętą w szmaragdową kiecę o dopasowanym fasonie. Każdy kawałek koronki wyczywałem pod tkaniną nieuzbrojoną dłonią. Oddech miała przyspieszony, nierówny, pachnący miętą. Włosy z koka rozpuściła dosć szybko i rozsypały się czarnym weklonem na ramiona. Zapach świeżego kobiecego potu i dobrych kwiatowych kosmetyków strąciłby z ambony nawet Ojca Dyrektrora, a co dopiero takiego szaraczka jak ja. W zasadadzie zero słów, nawet się sobie nie przedstawiliśmy, imię poznałem kiedy koleżanki próbowały mi tancerkę odwojować. Przeszła na stronę wroga i ostatecznie reszta personelu wydawnictwa zebrała sie z imprezy jeszcze przed 23.
    Tańczyliśmy grzecznie, grzesząc jedynie na tyle, na ile okoliczności przyrody pozwalały. Dotyk dyskretny, jeszcze bardziej ukradkowe muśnięcia ust i oddechów. Wszystko wskazywało, że wrócę do hotelu z prętem jak koczkodan i zaręczam wam gwancją pięcioletnia na tablicę Multimediator, że nie obyłoby się bez grzechu Onana.
    Tymczasem Monika szepnęła mi, żebym poszedł za nią. W hotelowej windzie całowaliśmy się już na całego. Żadna czarownica z Łysej Góry nie byłaby zwinniejsza na swej miotle od naszych języków szukających się gorączkowo. Czułem dłoń Moniki masującą kutasa z takim zapałem, że może chciała spuścić mnie jeszcze przed 19-tym piętrem. Moja ręka nie próżnowała i wilgoć taką trafiłem, że spokojnie mógłbym w majtkach babeczki założyć hodowlę hydroponiczną. A ciasna była sztuka tak, jakbym palce we wrzące imadło wciskał.
    Miała całą operację zaplanowaną już wcześniej. Karta klucza pisnęła i pokój stanął otworem. No a to, co natrafiłem w środku, to mnie niemal nie wykastrowało od ręki. Stoi koleś w garniturze, na oko w moim wieku. Kutas na wierzchu i brandzluje się koncertowo. A Monika na to "to Jacek, mój mąż". Słuchajcie, jaja mi wymroziło momentalnie, sflaczałem w ułamku sekundy. O nie moi drodzy, ja na takie *****skie igraszki się nie pisałem. Więc próbuję jakoś się wyautować elegancko z niezręcznej sytuacji. A babeczka mi tłumaczy, że jej mąż jest walnięty. Jara go, kiedy ktoś mu babę posuwa. Pedrylem nie jest, sama sytuacja go nakręca. Nie chce dotykać, wchodzić w trójkąty, chce sobie tylko popatrzeć, i spuści się dyskretnie gdzieś w kąciku. To znaczy Monika to przedstawiła w zupełnie innej narracji, ale na to samo wyszło.
    Długo mnie kobitka przekonywała, bo ja w ząb nie mogłem ogarnąć, jak to jest możliwe. Znaczy słyszałem o takich sytuacjach, widziałem na jednym i drugim portalu historyjki w tym klimacie. Ale żeby na żywo chłop chciał gapić się, jak ktoś mu żonę obraca? No ja na jego miejscu trzasnąłbym takiego amatora kwaśnych jabłek po kubku i koniec pieśni. Ale co tam. Jeden lubi czekoladę, a inny zbiera podkłady kolejowe, jak to się u nas na podwórku gadało.
    I nie pożałowałem. Monika tak światna była w te klocki, że zupełnie zapomniałem o kolesiu czającym się w kącie z armatką w spoconej dłoni. Ma dziewczyna talent. Dymałem ją ile wlezie. Normalnie ogier Kaliguli wysiada. Dogodziłem jej tak, że aż furkotało. Ona o mnie nie zapominała i kiedy rano brałem prysznic miałem za sobą sześć pełnoprawnych finałów. Sam nie wiem, jak mi cojones nastarczały z produkcją śmietanki. Rżnąłem ją w tą ciasną cipkę i klasycznie, i od tyłu, i na łyżeczkę. Potem Monika dostała nastroju pikantnmiejszego, dosiadła mnie i zerżnęła na jeźdźca. Co ja wam będę opisywał, takie rzeczy normalny facet przeżywa. A opisuje chyba jakiś gej tylko. Albo inny niewydarzony onanista. Ważne, że Kielce przestały mi się kojarzyć tylko z Oblęgorkiem, Wiśniowieckimi i kiepskim jedzeniem w barze przy dworcu. No i z targami dla psów z kulawą nogą.
    A najlepsze będzie na koniec. Monika zadzwoniła do mnie do firmy. Wyhaczyła mnie, chociaż jej nie zostawiałem fizytówki, ani nic. Zapytała, czy możemy spotkać się jeszcze raz. Jutro będzie w Szczecinie. Bez męża.
    “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
    Alexander Woollcott
  • blandman
    Świętoszek
    • Apr 2012
    • 2

    #2
    Zdecydowanie za dużo opowiadania o targach, Panu Rysiu i hotelu a za mało erotycznych spraw...
    Po co sobie utrudniać jeśli można sobie ułatwić...

    Skomentuj

    • unter
      Gwiazdka Porno
      • Jul 2009
      • 1884

      #3
      Jeżeli metafory wala na kolana, respekt!, to cześć stricto erotyczna pozostawia pewien niedosyt. Aby nie powiedzieć, ze bardziej przypomina policyjny raport z miejsca zdarzenia, niż seks w trójkącie, gdzie jeden z facetów jest typowym przedstawicielem klimatu cuckold.

      Odnoszę wrażenie, iż Twój bohater intelektualni i emocjonalnie nie dorósł do roli Przewodnika Stada. Czyt. Byka z jajami.

      Skomentuj

      • daj_mi
        Emerytowany PornoGraf
        • Feb 2009
        • 4452

        #4
        Hardcore te metafory to było coś, ale za mało erotyki jednak
        Wielkość tkwi w perwersji. Wszystkie moje opowiadania erotyczne.

        Regulamin forum

        Skomentuj

        • =red=
          Świętoszek
          • May 2012
          • 43

          #5
          Świetnie napisane, ale faktycznie trochę słabo z erotyką Czyta się wyczekując konkretnej akcji, a tu takie cuś. Podrasować końcówkę i będzie za****ście
          "This is your life and it's ending one minute at a time"- Fight Club

          Skomentuj

          Working...