Konrad Karski. Klasa III B. Liceum w G., miasta o pięćdziesiąt kilometrów oddalonego od stolicy. Przystojniak, który już dawno zostałby zassany, gdyby przejmował się wzdychającymi do niego rówieśniczkami i dziewczynami z młodszych klas. Przywódca klasy, typowy samiec alfa. Żywy dowód na to, jak potrafią zepsuć młodego człowieka bogaci rodzice, którzy brak czasu rekompensują mu spełnianiem wszystkich zachcianek i uczynieniem z niego pępka świata. Świat – według Konrada – kręcił się wokół niego i dla niego. Bezczelny chłystek był utrapieniem Beaty – atrakcyjnej nauczycielki języka polskiego, która pod koniec zeszłego roku szkolnego w zastępstwie przejęła tą klasę od koleżanki, która poszła na urlop macierzyński.
Beata kłopoty częściowo zawdzięczała swojej urodzie. Twarz niczym z okładki kolorowego czasopisma, zielone oczy, pełne wesołych ogników i burza czarnych, lekko kręconych włosów mogła oszołomić. Szczupła, wysportowana trzydziestolatka, której figury mogłaby pozazdrościć niejedna modelka szybko stała się celem Konrada. Gówniarz nie krępował się z wygłaszaniem pełnych lubieżnych podtekstów uwag i rzucaniem spojrzeń, którymi prześwietlał ciało nauczycielki niczym aparat rentgenowski. Nie zamierzała jednak przepraszać za to, że natura obdarzyła ja nieprzeciętną urodą, ani rezygnować ze swojego stylu ubierania, który doskonale podkreślał jej zgrabne nogi, idealnie wyrzeźbiona linie bioder czy krągłe, pełne piersi. Nie dlatego, że jakikolwiek chłopak ma problem z buzującymi hormonami.
Beata próbowała ignorować jego zachowanie, ale coraz częściej czuła złość i irytację. Zastanawiała się, czy nie zgłosić tego dyrektorowi szkoły, ale po pierwsze nie miała żadnych dowodów, a po drugie, wszyscy wiedzieli, że ojciec Konrada i szef placówki edukacyjnej to bardzo dobrzy znajomi, by nie powiedzieć przyjaciele. Pocieszała się więc, że będzie się męczyć tylko do wiosny, gdy zapatrzony w siebie Kondzio, po maturze wyruszy w świat, by dokuczać innym, a ona będzie mogła odetchnąć. Wreszcie.
Teraz jednak stał prze nią uśmiechnięty od ucha do ucha z pękiem kwiatów w garści, w towarzystwie dwóch najlepszych uczennic z tej klasy. Beatę dziwiła jego niewinna mina, niepasująca do niego niczym aureolka do diabła. Cóż, może dziś Konrad postanowił zawiesić swoje głupie podchody. Był czternasty październik – Dzień Nauczyciela – jej święto. Tylko, czy on się tym przejmował?
Chyba nie do końca. Gdy odebrała bukiet i uśmiechnięta całowała cała trójkę, on robił wszystko, by jego wargi nie dotknęły policzków tylko ust nauczycielki. Beata była zła na niego, ale i na siebie, bo zawstydzona zaczerwieniła się niczym panienka.
Niespodziewanie Konrad wyciągnął zza pleców niewielką paczkę gustownie zapakowaną w kolorowy papier i zawiązaną fantazyjnie kokardą.
- To na osłodę, ode mnie – zmrużył oczy wyraźnie zadowolony z siebie. – Czekoladki.
- Dziękuję – zaskoczona odłożyła prezent na biurko.
Po wszelkich formalnościach wróciła do lekcji, która z racji święta miała dużo luźniejszy przebieg. Niech się dzieciaki trochę pocieszą z luzu.
***
O prezencie przypomniała sobie na przerwie, idąc do pokoju nauczycielskiego. Lubiła słodycze, czego na szczęście nie było widać po jej sylwetce, więc szybko pozbyła się kokardy i papieru. W środku było pudełko drogich słodyczy. No, no… Konrad ją nieźle zaskoczył! Podniosła papierowe wieko i oniemiała. Wprawdzie w środku były czekoladki, ale na nich leżał plik spiętych spinaczem zdjęć, z małą karteczką na której napisany był jeden wyraz. Smacznego.
Spod kartki widziała jednak co przedstawia pierwsze zdjęcie i serce nieomal wyskoczyło jej z piersi. Trwożliwie rozejrzała się dookoła, czy ktoś jej nie obserwuje i nie chciał już iść do pokoju nauczycielskiego. Szybko pokonała dystans dzielący ja od toalety dla pedagogów i zamknęła się w niej, dwukrotnie sprawdzając, czy dobrze przekręciła pokrętło blokady. Z lękiem zajrzała drugi raz do pudełka i zaczęła przeglądać drżącymi rękami fotografie.
Na wszystkich była ona sprzed kilku lat. W studenckich, warszawskich czasach, gdy młoda dziewczyna z niezbyt zamożnej rodziny próbowała sobie radzić w wielkim mieście. Chciała udowodnić oschłemu, niezbyt uczuciowemu ojcu i podporządkowanej mu matce, że poradzi sobie sama. I dawała radę, ale w pewnym momencie dorywcze prace się urwały, a trzeba było płacić za studia, małe mieszkanie, które zajmowała wspólnie z koleżanką. Musiała też jeść i jakoś wyglądać. Te potrzeby do spółki z chęcią udowodnienia sobie i innym, że sobie poradzi, sprawiły, że posłuchała współlokatorki i pewnego wieczoru zawitała w szczególne miejsce. Od tej pory jej problemy finansowe się skończyły, ale o sposobie w jaki je zarabiała wolała zapomnieć już chwili, gdy skończyła z tym zajęciem.
Teraz wspomnienia wróciły.
Na przykład to zdjęcie, które teraz oglądała. Pamiętała nawet imiona obydwu mężczyzn, którzy byli na nim razem z nią. Bernd i Andreas – dwaj niemieccy biznesmeni, złaknieni wrażeń, pobudzeni doskonałym interesem, który udało im się sfinalizować. I ona. Z ustami wypełnionymi członkiem jednego z nich i rżnięta od tyłu przez drugiego Niemca. Beata poczuła się nagle słabo, blade kafelki toalety zawirowały przed jej oczami. Było jej gorąco, dusiła się. Przerzucała automatycznie kolejne zdjęcia, nie patrząc już na nie. Nie musiała. Zepchnięte w niepamięć obrazy wróciły z całą ostrością. Choć na fotkach była tylko ona i kilku klientów, zaczęła sobie przypominać również innych, a zwłaszcza właściciela nocnego klubu – Tośka, który choć wymuskany i pachnący budził przerażenie. Najbardziej jednak bała się tego, że znów stanie się tak jak wtedy, gdy jej kariera dziwki przestała ją uwierać.
Dzwonek na lekcje sprawił, że poderwała się przerażona. Zdjęcia rozsypały się po podłodze. Zbierała je w pośpiechu, przerażona, zła, nie mogąc uspokoić galopujących jak spłoszone konie myśli. Rozdygotana, na granicy płaczu pospiesznie wyszła z łazienki i pobiegła w stronę klasy, gdzie miała prowadzić zajęcia.
Nie wiedziała jak uda jej się je przeprowadzić, ale nie mogła dać poznać po sobie, że stało się coś złego.
***
Czterdzieści pięć minut to niewiele, ale w przypadku Beaty była to niemal wieczność. Męczyła się prowadząc lekcję, w głowie mając sceny ze zdjęć. Następna przerwę znów spędziła w łazience, próbując zimną wodą ugasić pożar, jaki wywołał w niej strach w obliczu nowej, niespodziewanej sytuacji.
Na szczęście miała teraz wolną godzinę i mogła spróbować uporać się z własnym lękiem.
Nie pozwolono jej jednak. W kieszeni zabrzęczał dzwonek telefonu. Drżącą dłonią uniosła klapkę aparatu. Nie znała numeru, który pojawił się na wyświetlaczu.
- Słucham – rzuciła do słuchawki.
- Jak tam pani profesor? – rozpoznała głoś Konrada. – Smakowały czekoladki?
Poczuła przypływ gniewu. Potężny. Niewyobrażalny. Rozejrzała się na boki. Korytarz był pusty. Kolejne lekcje się już zaczęły.
- Ty gnoju! Ty pieprzony gnoju! – syknęła, czerwona ze złości. – Skąd to masz!?
Usłyszała głośny śmiech swojego ucznia. Brzmiał złowieszczo i tryumfująco.
- Złe pytanie zadałaś – stwierdził Konrad, bezceremonialnie przechodząc z Beatą na „ty”.
- Skąd to masz, mały s****ielu!? – gniew odbierał rozum nauczycielce.
Wciąż słyszała dziki śmiech młodego Karskiego.
- „S****ielu” do ucznia? Pani profesor, tak nie można – cmokał do słuchawki Konrad.
- Pieprz się gnojku!
Śmiech urwał się nagle.
- Koniec z tym obrażaniem belferko! – głos jej ucznia nabrał ostrych tonów.
Beacie odebrało głos. Jak ten szczyl się do niej odzywa! To nie mieściło się w głowie!
- Powiem ci skąd to mam, choć nie muszę – powiedział Konrad. – Mój stary lubi dużo wiedzieć o swoich przeciwnikach i sprzymierzeńcach w radzie miejskiej i w ogóle… w mieście. Ma człowieka, który zbiera dla niego takie informacje… byłego glinę, niezbyt sympatycznego, ale skutecznego jak cholera. To on namierzył twoją przeszłość, na moją prośbę oczywiście. Kosztowało mnie to trochę kasy, ale… warto było.
- Ty sukin…
- Powiedziałem zamknij się! – warknął Konrad.
- Co zamierzasz dalej? – powstrzymując gniew zapytała Beata.
- Ooo, to jest właściwe pytanie – pochwalił ją młody Karski. – Otóż, jak mówię warto było, mam kilka kompletów kopii w domu. Wspaniałe foty, prawda!
- Jesteś chory – stwierdziła zrezygnowana Beata.
- O nie! Nie jestem chory – poprawił ja Konrad. – Jestem napalony. Na ciebie, pani profesor, a ty jeśli nie chcesz, by świat poznał twoją niezbyt chlubną przeszłość, będziesz spełniać moje zachcianki.
- Coo!? – niemal krzyknęła nauczycielka.
- Nie udawaj zaskoczonej! Wiedziałaś od momentu kiedy zadzwoniłem jak to się skończy!
- Ty parszywy zasrańcu!
- Zamknij się! – warknął Konrad. – Jeśli nie masz ochoty być posłuszną małpką, będziesz miała okazję to udowodnić! Jestem w kiblu dla chłopaków, na górze. Wiem, że masz teraz wolną godzinę, masz być u mnie za pięć minut, albo…
- Albo co, gnojku! – złość Beaty przerodziła się w rezygnację. Straciła impet.
- Wiesz co pani profesor! Masz cztery i pół minuty na pokazanie jaka jesteś harda! – usłyszała, po czym Konrad przerwał połączenie.
Patrzyła z gniewem na telefon, jakby on był czemuś winien. Kipiące w niej emocje kotłowały się, a ona stała zdezorientowana na środku korytarza. Minutę, może trochę więcej. Potem biegiem ruszyła w stronę najbliższych schodów.
***
Niepewnie, z obawą uchyliła drzwi do toalety chłopców, rozglądając się czy ktoś jej nie widzi. Serce biło jej jak oszalałe. Nerwy i stres sprawiły, że adrenalina pompowała krew z niebywałą prędkością. Wsunęła się do środka jakby powoli, uderzyła ją zapach papierosowego dymu i moczu.
- Właź śmiało belferko! – usłyszała głos Konrada. – Nikogo tu nie ma, oprócz nas.
Siedział w drugim końcu pomieszczenia, oparty o niewielki występ w ścianie. Niedbały poza, drwiący uśmiech pod nosem i wzrok zdradzający podniecenie.
- Jednak jesteś – stwierdził. – To dobrze, oszczędzasz sobie tym samym mnóstwa nieprzyjemności.
Rzuciła się w jego stronę niczym zwierzyna gotowa bronić swego życia przed drapieżnikiem.
- Ty gnoju! Ty zboczony smarkaczu! Ty…
Przerwał jej potok słów, zaciskając na ramieniu dłoń. Mocno, do bólu. Syknęła.
- Co ty sobie myślisz!? – rzuciła mu w twarz.
Zacisnął dłoń jeszcze mocniej. Beata miał wrażenie, że ręka zaraz jej odpadnie.
- Myślę, że nie rozumiesz sytuacji – udawał spokojnego, ale głos mu drżał. – Jeśli nie będziesz posłuszna, jeśli nie będę z ciebie zadowolony kilka kompletów uroczych fotek na których dajesz dupy przemiłym panom ujrzy światło dzienne.
- Ty mały, chory s****ielu – mruknęła cicho zrezygnowana.
Zaśmiał się obleśnie.
- Ciekawe co by powiedziało na ich temat nasze szacowne grono pedagogiczne? – parsknął. – A rodzice uczniów, pewni, że oddają swoje nastoletnie dzieciaki w dobre ręce? No i jeszcze pan Mariusz, niezwykle dumny, że jego dziewczyną jest najładniejsza nauczycielka w promieniu setek kilometrów, co on by na to powiedział?
Patrzyła w oczy chłopaka i gdyby mogła spaliłaby go wzrokiem. Nienawidziła go z całej duszy. Gdyby mogła… . Teraz jednak milczała.
- Tak sobie myślałem, że ciężko będzie ci zrozumieć swoją sytuację – z miną zwycięzcy powiedział Konrad. – Dlatego pomyślałem, że takie miejsce jak to, będzie doskonałe, żeby wyjaśnić ci na przykładzie co się właśnie dzieje. Tak to się mówi, prawda? Wyjaśnić na przykładzie, fajny zwrot.
Młody Karski z każdym słowem niemal rósł. Upajał się swoją władzą nad swoją ofiarą. W jego wzroku pojawiało się coraz więcej niebezpiecznych blasków.
- To musi być mocny przykład, więc… właź! – otworzył pierwszą z brzegu kabinę.
Beata spojrzała w bok. Toaleta jak toaleta. Niezbyt czysta, niezbyt brudna. Deska była lekko rozklekotana, a ściana pełna przedziwnych rysunków i napisów.
- Co chcesz zrobić? – głos nauczycielki drżał. Membrana lęku działała.
Twarz Konrada wykrzywia się w złośliwym uśmiechu.
- A jak myślisz? – spytał wyraźnie podniecony. – Zerżnę cię pani profesor po prostu, ale najpierw obciągniesz mi tak dobrze, żeby kutas będzie błyszczał mi jak brylant! Tutaj, w zwykłym kiblu, żebyś zrozumiała, kto rządzi w tym układzie, który zaistniał między nami!
Pchnął ją w stronę kabiny. Beata niczym sterowna lalka weszła do kabiny i usiadła na przykrytym deską sedesie.
- Ściągnij bluzkę i cyckonosz! – prychnął polecenie Konrad.
Nauczycielka złapała za ubranie, chcąc to zrobić i wtedy dotarło do niej, co się stanie za chwilę.
„To nie dzieje się naprawdę!” – pomyślała.
- Nie! Niedoczekanie twoje! – zbuntowała się.
Podniosła się pospiesznie i odpychając trasującego wyjście z kabiny ucznia, wyskoczyła z niej. Drżąc ruszyła szybko w stronę wyjścia z toalety. Gdy znalazła się na korytarzu, złapała potężny haust powietrza. Chciała znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, od tego wrednego, małego sukinsyna! Na wiotkich nogach oddaliła się. Przy schodach oparła się o ścianę, dysząc ciężko i przełykając gorzki smak frustracji i gniewu.
Zerknęła w bok i zobaczyła Konrada wychodzącego z toalety. Nie widział jej, ale co innego przykuło uwagę Beaty. W ręku ucznia dojrzała białą kopertę, której zawartości się domyślała. Strach podszedł jej do gardła, niemal odbierając jej oddech. Sprzeciwiła się mu, nie mogąc znieść myśli, co chce z nią zrobić, ale… teraz pomyślała ze strachem o konsekwencjach. Straszne słowo! ****a! Dlaczego w życiu muszą być zawsze jakieś konsekwencje!?
Ruszyła powoli w stronę, gdzie poszedł Konrad. Po dwóch minutach zobaczyła go z ręką na klamce sekretariatu szkoły. ****a!!
- Konrad! – krzyknęła, starając się nadać głosowi zwykłe brzmienie.
Odwróciła się w jej stronę, błyskając złośliwie oczami. Jego ręka zsunęła się z klamki.
- Słucham, pani profesor.
Obok niego, na ławce siedział woźny. Sympatyczny, nieco już starszawy pan Mirek. Zerkał w ich stronę.
- Chciałabym, żebyś wrócił do mnie na chwilę – z trudem przybrała nauczycielski ton. – Musze ci wytłumaczyć jeszcze jedno ćwiczenie.
Lekki uśmieszek wpełzł na usta chłopaka.
- Może później, pani profesor – zaproponował. – Chciałbym zostawić te papiery w sekretariacie.
Machnął jej przed oczami kopertą, patrząc prosto w jej oczy.
- Potem mam lekcję, więc może…
- Dobrze, pani profesor – zgodził się Konrad. Chłopak doskonale odgrywał swoją scenę.
Razem ruszyli z powrotem na górę.
Beata kłopoty częściowo zawdzięczała swojej urodzie. Twarz niczym z okładki kolorowego czasopisma, zielone oczy, pełne wesołych ogników i burza czarnych, lekko kręconych włosów mogła oszołomić. Szczupła, wysportowana trzydziestolatka, której figury mogłaby pozazdrościć niejedna modelka szybko stała się celem Konrada. Gówniarz nie krępował się z wygłaszaniem pełnych lubieżnych podtekstów uwag i rzucaniem spojrzeń, którymi prześwietlał ciało nauczycielki niczym aparat rentgenowski. Nie zamierzała jednak przepraszać za to, że natura obdarzyła ja nieprzeciętną urodą, ani rezygnować ze swojego stylu ubierania, który doskonale podkreślał jej zgrabne nogi, idealnie wyrzeźbiona linie bioder czy krągłe, pełne piersi. Nie dlatego, że jakikolwiek chłopak ma problem z buzującymi hormonami.
Beata próbowała ignorować jego zachowanie, ale coraz częściej czuła złość i irytację. Zastanawiała się, czy nie zgłosić tego dyrektorowi szkoły, ale po pierwsze nie miała żadnych dowodów, a po drugie, wszyscy wiedzieli, że ojciec Konrada i szef placówki edukacyjnej to bardzo dobrzy znajomi, by nie powiedzieć przyjaciele. Pocieszała się więc, że będzie się męczyć tylko do wiosny, gdy zapatrzony w siebie Kondzio, po maturze wyruszy w świat, by dokuczać innym, a ona będzie mogła odetchnąć. Wreszcie.
Teraz jednak stał prze nią uśmiechnięty od ucha do ucha z pękiem kwiatów w garści, w towarzystwie dwóch najlepszych uczennic z tej klasy. Beatę dziwiła jego niewinna mina, niepasująca do niego niczym aureolka do diabła. Cóż, może dziś Konrad postanowił zawiesić swoje głupie podchody. Był czternasty październik – Dzień Nauczyciela – jej święto. Tylko, czy on się tym przejmował?
Chyba nie do końca. Gdy odebrała bukiet i uśmiechnięta całowała cała trójkę, on robił wszystko, by jego wargi nie dotknęły policzków tylko ust nauczycielki. Beata była zła na niego, ale i na siebie, bo zawstydzona zaczerwieniła się niczym panienka.
Niespodziewanie Konrad wyciągnął zza pleców niewielką paczkę gustownie zapakowaną w kolorowy papier i zawiązaną fantazyjnie kokardą.
- To na osłodę, ode mnie – zmrużył oczy wyraźnie zadowolony z siebie. – Czekoladki.
- Dziękuję – zaskoczona odłożyła prezent na biurko.
Po wszelkich formalnościach wróciła do lekcji, która z racji święta miała dużo luźniejszy przebieg. Niech się dzieciaki trochę pocieszą z luzu.
***
O prezencie przypomniała sobie na przerwie, idąc do pokoju nauczycielskiego. Lubiła słodycze, czego na szczęście nie było widać po jej sylwetce, więc szybko pozbyła się kokardy i papieru. W środku było pudełko drogich słodyczy. No, no… Konrad ją nieźle zaskoczył! Podniosła papierowe wieko i oniemiała. Wprawdzie w środku były czekoladki, ale na nich leżał plik spiętych spinaczem zdjęć, z małą karteczką na której napisany był jeden wyraz. Smacznego.
Spod kartki widziała jednak co przedstawia pierwsze zdjęcie i serce nieomal wyskoczyło jej z piersi. Trwożliwie rozejrzała się dookoła, czy ktoś jej nie obserwuje i nie chciał już iść do pokoju nauczycielskiego. Szybko pokonała dystans dzielący ja od toalety dla pedagogów i zamknęła się w niej, dwukrotnie sprawdzając, czy dobrze przekręciła pokrętło blokady. Z lękiem zajrzała drugi raz do pudełka i zaczęła przeglądać drżącymi rękami fotografie.
Na wszystkich była ona sprzed kilku lat. W studenckich, warszawskich czasach, gdy młoda dziewczyna z niezbyt zamożnej rodziny próbowała sobie radzić w wielkim mieście. Chciała udowodnić oschłemu, niezbyt uczuciowemu ojcu i podporządkowanej mu matce, że poradzi sobie sama. I dawała radę, ale w pewnym momencie dorywcze prace się urwały, a trzeba było płacić za studia, małe mieszkanie, które zajmowała wspólnie z koleżanką. Musiała też jeść i jakoś wyglądać. Te potrzeby do spółki z chęcią udowodnienia sobie i innym, że sobie poradzi, sprawiły, że posłuchała współlokatorki i pewnego wieczoru zawitała w szczególne miejsce. Od tej pory jej problemy finansowe się skończyły, ale o sposobie w jaki je zarabiała wolała zapomnieć już chwili, gdy skończyła z tym zajęciem.
Teraz wspomnienia wróciły.
Na przykład to zdjęcie, które teraz oglądała. Pamiętała nawet imiona obydwu mężczyzn, którzy byli na nim razem z nią. Bernd i Andreas – dwaj niemieccy biznesmeni, złaknieni wrażeń, pobudzeni doskonałym interesem, który udało im się sfinalizować. I ona. Z ustami wypełnionymi członkiem jednego z nich i rżnięta od tyłu przez drugiego Niemca. Beata poczuła się nagle słabo, blade kafelki toalety zawirowały przed jej oczami. Było jej gorąco, dusiła się. Przerzucała automatycznie kolejne zdjęcia, nie patrząc już na nie. Nie musiała. Zepchnięte w niepamięć obrazy wróciły z całą ostrością. Choć na fotkach była tylko ona i kilku klientów, zaczęła sobie przypominać również innych, a zwłaszcza właściciela nocnego klubu – Tośka, który choć wymuskany i pachnący budził przerażenie. Najbardziej jednak bała się tego, że znów stanie się tak jak wtedy, gdy jej kariera dziwki przestała ją uwierać.
Dzwonek na lekcje sprawił, że poderwała się przerażona. Zdjęcia rozsypały się po podłodze. Zbierała je w pośpiechu, przerażona, zła, nie mogąc uspokoić galopujących jak spłoszone konie myśli. Rozdygotana, na granicy płaczu pospiesznie wyszła z łazienki i pobiegła w stronę klasy, gdzie miała prowadzić zajęcia.
Nie wiedziała jak uda jej się je przeprowadzić, ale nie mogła dać poznać po sobie, że stało się coś złego.
***
Czterdzieści pięć minut to niewiele, ale w przypadku Beaty była to niemal wieczność. Męczyła się prowadząc lekcję, w głowie mając sceny ze zdjęć. Następna przerwę znów spędziła w łazience, próbując zimną wodą ugasić pożar, jaki wywołał w niej strach w obliczu nowej, niespodziewanej sytuacji.
Na szczęście miała teraz wolną godzinę i mogła spróbować uporać się z własnym lękiem.
Nie pozwolono jej jednak. W kieszeni zabrzęczał dzwonek telefonu. Drżącą dłonią uniosła klapkę aparatu. Nie znała numeru, który pojawił się na wyświetlaczu.
- Słucham – rzuciła do słuchawki.
- Jak tam pani profesor? – rozpoznała głoś Konrada. – Smakowały czekoladki?
Poczuła przypływ gniewu. Potężny. Niewyobrażalny. Rozejrzała się na boki. Korytarz był pusty. Kolejne lekcje się już zaczęły.
- Ty gnoju! Ty pieprzony gnoju! – syknęła, czerwona ze złości. – Skąd to masz!?
Usłyszała głośny śmiech swojego ucznia. Brzmiał złowieszczo i tryumfująco.
- Złe pytanie zadałaś – stwierdził Konrad, bezceremonialnie przechodząc z Beatą na „ty”.
- Skąd to masz, mały s****ielu!? – gniew odbierał rozum nauczycielce.
Wciąż słyszała dziki śmiech młodego Karskiego.
- „S****ielu” do ucznia? Pani profesor, tak nie można – cmokał do słuchawki Konrad.
- Pieprz się gnojku!
Śmiech urwał się nagle.
- Koniec z tym obrażaniem belferko! – głos jej ucznia nabrał ostrych tonów.
Beacie odebrało głos. Jak ten szczyl się do niej odzywa! To nie mieściło się w głowie!
- Powiem ci skąd to mam, choć nie muszę – powiedział Konrad. – Mój stary lubi dużo wiedzieć o swoich przeciwnikach i sprzymierzeńcach w radzie miejskiej i w ogóle… w mieście. Ma człowieka, który zbiera dla niego takie informacje… byłego glinę, niezbyt sympatycznego, ale skutecznego jak cholera. To on namierzył twoją przeszłość, na moją prośbę oczywiście. Kosztowało mnie to trochę kasy, ale… warto było.
- Ty sukin…
- Powiedziałem zamknij się! – warknął Konrad.
- Co zamierzasz dalej? – powstrzymując gniew zapytała Beata.
- Ooo, to jest właściwe pytanie – pochwalił ją młody Karski. – Otóż, jak mówię warto było, mam kilka kompletów kopii w domu. Wspaniałe foty, prawda!
- Jesteś chory – stwierdziła zrezygnowana Beata.
- O nie! Nie jestem chory – poprawił ja Konrad. – Jestem napalony. Na ciebie, pani profesor, a ty jeśli nie chcesz, by świat poznał twoją niezbyt chlubną przeszłość, będziesz spełniać moje zachcianki.
- Coo!? – niemal krzyknęła nauczycielka.
- Nie udawaj zaskoczonej! Wiedziałaś od momentu kiedy zadzwoniłem jak to się skończy!
- Ty parszywy zasrańcu!
- Zamknij się! – warknął Konrad. – Jeśli nie masz ochoty być posłuszną małpką, będziesz miała okazję to udowodnić! Jestem w kiblu dla chłopaków, na górze. Wiem, że masz teraz wolną godzinę, masz być u mnie za pięć minut, albo…
- Albo co, gnojku! – złość Beaty przerodziła się w rezygnację. Straciła impet.
- Wiesz co pani profesor! Masz cztery i pół minuty na pokazanie jaka jesteś harda! – usłyszała, po czym Konrad przerwał połączenie.
Patrzyła z gniewem na telefon, jakby on był czemuś winien. Kipiące w niej emocje kotłowały się, a ona stała zdezorientowana na środku korytarza. Minutę, może trochę więcej. Potem biegiem ruszyła w stronę najbliższych schodów.
***
Niepewnie, z obawą uchyliła drzwi do toalety chłopców, rozglądając się czy ktoś jej nie widzi. Serce biło jej jak oszalałe. Nerwy i stres sprawiły, że adrenalina pompowała krew z niebywałą prędkością. Wsunęła się do środka jakby powoli, uderzyła ją zapach papierosowego dymu i moczu.
- Właź śmiało belferko! – usłyszała głos Konrada. – Nikogo tu nie ma, oprócz nas.
Siedział w drugim końcu pomieszczenia, oparty o niewielki występ w ścianie. Niedbały poza, drwiący uśmiech pod nosem i wzrok zdradzający podniecenie.
- Jednak jesteś – stwierdził. – To dobrze, oszczędzasz sobie tym samym mnóstwa nieprzyjemności.
Rzuciła się w jego stronę niczym zwierzyna gotowa bronić swego życia przed drapieżnikiem.
- Ty gnoju! Ty zboczony smarkaczu! Ty…
Przerwał jej potok słów, zaciskając na ramieniu dłoń. Mocno, do bólu. Syknęła.
- Co ty sobie myślisz!? – rzuciła mu w twarz.
Zacisnął dłoń jeszcze mocniej. Beata miał wrażenie, że ręka zaraz jej odpadnie.
- Myślę, że nie rozumiesz sytuacji – udawał spokojnego, ale głos mu drżał. – Jeśli nie będziesz posłuszna, jeśli nie będę z ciebie zadowolony kilka kompletów uroczych fotek na których dajesz dupy przemiłym panom ujrzy światło dzienne.
- Ty mały, chory s****ielu – mruknęła cicho zrezygnowana.
Zaśmiał się obleśnie.
- Ciekawe co by powiedziało na ich temat nasze szacowne grono pedagogiczne? – parsknął. – A rodzice uczniów, pewni, że oddają swoje nastoletnie dzieciaki w dobre ręce? No i jeszcze pan Mariusz, niezwykle dumny, że jego dziewczyną jest najładniejsza nauczycielka w promieniu setek kilometrów, co on by na to powiedział?
Patrzyła w oczy chłopaka i gdyby mogła spaliłaby go wzrokiem. Nienawidziła go z całej duszy. Gdyby mogła… . Teraz jednak milczała.
- Tak sobie myślałem, że ciężko będzie ci zrozumieć swoją sytuację – z miną zwycięzcy powiedział Konrad. – Dlatego pomyślałem, że takie miejsce jak to, będzie doskonałe, żeby wyjaśnić ci na przykładzie co się właśnie dzieje. Tak to się mówi, prawda? Wyjaśnić na przykładzie, fajny zwrot.
Młody Karski z każdym słowem niemal rósł. Upajał się swoją władzą nad swoją ofiarą. W jego wzroku pojawiało się coraz więcej niebezpiecznych blasków.
- To musi być mocny przykład, więc… właź! – otworzył pierwszą z brzegu kabinę.
Beata spojrzała w bok. Toaleta jak toaleta. Niezbyt czysta, niezbyt brudna. Deska była lekko rozklekotana, a ściana pełna przedziwnych rysunków i napisów.
- Co chcesz zrobić? – głos nauczycielki drżał. Membrana lęku działała.
Twarz Konrada wykrzywia się w złośliwym uśmiechu.
- A jak myślisz? – spytał wyraźnie podniecony. – Zerżnę cię pani profesor po prostu, ale najpierw obciągniesz mi tak dobrze, żeby kutas będzie błyszczał mi jak brylant! Tutaj, w zwykłym kiblu, żebyś zrozumiała, kto rządzi w tym układzie, który zaistniał między nami!
Pchnął ją w stronę kabiny. Beata niczym sterowna lalka weszła do kabiny i usiadła na przykrytym deską sedesie.
- Ściągnij bluzkę i cyckonosz! – prychnął polecenie Konrad.
Nauczycielka złapała za ubranie, chcąc to zrobić i wtedy dotarło do niej, co się stanie za chwilę.
„To nie dzieje się naprawdę!” – pomyślała.
- Nie! Niedoczekanie twoje! – zbuntowała się.
Podniosła się pospiesznie i odpychając trasującego wyjście z kabiny ucznia, wyskoczyła z niej. Drżąc ruszyła szybko w stronę wyjścia z toalety. Gdy znalazła się na korytarzu, złapała potężny haust powietrza. Chciała znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, od tego wrednego, małego sukinsyna! Na wiotkich nogach oddaliła się. Przy schodach oparła się o ścianę, dysząc ciężko i przełykając gorzki smak frustracji i gniewu.
Zerknęła w bok i zobaczyła Konrada wychodzącego z toalety. Nie widział jej, ale co innego przykuło uwagę Beaty. W ręku ucznia dojrzała białą kopertę, której zawartości się domyślała. Strach podszedł jej do gardła, niemal odbierając jej oddech. Sprzeciwiła się mu, nie mogąc znieść myśli, co chce z nią zrobić, ale… teraz pomyślała ze strachem o konsekwencjach. Straszne słowo! ****a! Dlaczego w życiu muszą być zawsze jakieś konsekwencje!?
Ruszyła powoli w stronę, gdzie poszedł Konrad. Po dwóch minutach zobaczyła go z ręką na klamce sekretariatu szkoły. ****a!!
- Konrad! – krzyknęła, starając się nadać głosowi zwykłe brzmienie.
Odwróciła się w jej stronę, błyskając złośliwie oczami. Jego ręka zsunęła się z klamki.
- Słucham, pani profesor.
Obok niego, na ławce siedział woźny. Sympatyczny, nieco już starszawy pan Mirek. Zerkał w ich stronę.
- Chciałabym, żebyś wrócił do mnie na chwilę – z trudem przybrała nauczycielski ton. – Musze ci wytłumaczyć jeszcze jedno ćwiczenie.
Lekki uśmieszek wpełzł na usta chłopaka.
- Może później, pani profesor – zaproponował. – Chciałbym zostawić te papiery w sekretariacie.
Machnął jej przed oczami kopertą, patrząc prosto w jej oczy.
- Potem mam lekcję, więc może…
- Dobrze, pani profesor – zgodził się Konrad. Chłopak doskonale odgrywał swoją scenę.
Razem ruszyli z powrotem na górę.
Skomentuj