Nie pytaj jej o nic
nie odpowie ci
Nie pytaj jak minął
cały tydzien zły
Nigdy nie uwa?ała sie za szczególną piekność. W porównaniu z kilkoma moimi koleżankami z klasy wyglądała dość szaro. Zwłaszcza, że nie pasowała do dominującego w szkole ideału fajnej laski - biuPciatej blondynki, w krótkiej spódniczce, kozaczkach i topie, który tak naprawde był jedynie delikatną sugestią bluzki. Mniejsza o to, że połowa dziewczyn nosiła push-upy, by powiekszyć sobie czasem bardzo symboliczny biust. Dla niej takie zachowanie było po prostu głupie. Chodziła w wojskowych butach, czarnych swetrach, na głowie miała kolorowy bałagan, w uszach - kolczyki z pacyfkami, z kosmetyków używała jedynie kremu do twarzy i toniku na pryszcze. Nie miała pojecia, kto to jest Kate Ryan i w których klubach w mieście wypada bywać. Słuchała muzyki, której nikt w szkolenie nie rozumiał. I chyba poza nią nikt nie słuchał. Kiedy jej koleżanki na przerwach licytowały sie, która przespała sie już z którym chłopakiem, a która jeszcze nie, omijała je szerokim łukiem. Zwłaszcza od czasu, kiedy jedna z „klasowych pieknoPci” rzuciła do któregoś z chłopaków, że „z Wiką nie warto sie spotykać. Ona ma jeszcze sim-locka”. Jakby bycie w wieku szesnastu lat dziewicą stanowiło ujme na honorze, czy czymś takim.
Nie miała pijących rodziców. Jej ojciec nie zniknął gdzieś w pomroce dziejów. Nie potrafiła zrozumieć, jak można twierdzić, że rodzina to najwieksze skaranie na świecie. Uwa?ała, że jej matka jest wspaniałą przyjaciółką - potrafiły gadać godzinami, pijąc w kuchni herbate. Czasem gadali w trójke - chociaż z ojcem już nie o wszystkim. W koncu obie z matką uwa?ały, że pewne tematy to „babskie sprawy”. Nie pasowała do swoich koleżanek. Nie wyobrażało sobie, żeby musiała ukrywać przed matką wizyte u ginekologa, albo kłamać, że idzie do koleżanki sie uczyć, kiedy wybierała sie na koncert. Była z zupełnie innej bajki.
Nie, nie była jakąś niePmiałą, zahukaną wypłoszą. Była pyskata. Mnóstwo czytała. I miała wielu kumpli. Grali w zespołach, czasem nawet zapraszali ja na próby. Piła z nimi piwo, żartowała. Czasem pomagała im pisać teksty piosenek. Wszyscy traktowali ją jak kumpla. Czasami po imprezie lądowała z którymś na tylnym siedzeniu samochodu. Konczyło sie jednak tylko na pieszczotach, czasem na „czymś wiecej”. Na „prawdziwy” seks ni pozwalała nikomu.
Nazywali ja Wiki. Chyba jedyna rzecz, o którą mogła mieć żal do rodziców, to było właśnie to imie. Kto dzisiaj daje dziewczynie na imie Wiktoria. Ale po szesnastu latach przyzwyczaiła sie. Zaczynała nawet to imie lubić. Fajnie brzmiało, kiedy sie je zdrabniało „Wika”. Krótko.
Nie bała sie seksu. Miała w nosie kościelne nakazy i zakazy, dotrzymanie cnoty dla meża. Nie bała sie ciąży - wiedziała w koncu, że można jej uniknąć. Nie bała sie nawet poprosić matki o pieniądze na tabletki, gdyby ich potrzebowała. Po prostu nie miała ochoty. Chciała, żeby „ten pierwszy raz” był inny od tego, co opowiadały jej koleżanki z klasy. Nie chciała po prostu dać sie przelecieć na jakiejś imprezie, na wpół pijana. Nie chciała, by wszystko skonczyło sie po pieciu minutach, a facet zasnął obok. Chciała zdecydować sama. Jak zresztą o wszystkim. Czekała na odpowiedni moment. I miała już gotowy plan.
We włosach paciorki
i niebieskie brwi
Złocona żyletka
w klapie kurtki lPni
O koncercie zespołu wszyscy trąbili już od trzech miesiecy. To miał być jej wielki dzien. Chłopaki z kapeli, jako jeden z czterech zespołów, grali jako przedskoczkowie przed koncertem wielkiej gwiazdy. Zaczynali jako pierwsi - ich zadaniem było jedynie pogrzać nieco atmosfere, chociaż, jak twierdził Chudy, gitarzysta, tak naprawde mieli tylko zaśchać pół godziny programu. Nigdy nie grali jeszcze przed taką publicznoPcią - siedem, może osiem tysiecy luda. Wiki była wniebowzieta, kiedy zaśroponowali jej Ppiewanie w chórkach. W zasadzie nawet nie chodziło specjalnie o Ppiewanie. Chłopaki stwierdzili, że jeśli na scenie pojawią sie dwie dziewczyny, w obcisłych ciuchach, zespół bedzie wyglądał bardziej profesjonalnie. Nie chcieli wyjść na chłopaków z garażu - którymi tak naprawde byli. Ten koncert był jedynie zbiegiem szcześliwych okoliczności. Chudy znał jednego z organizatorów koncertu, Wcisnął ich do programu, przekonując, że chłopaki są świetni i potrafią „dać czadu”. Może i miał racje.
Ćwiczyli razem od sześciu tygodni, kiedy tylko dowiedzieli sie, że mają taką szanse. Na jednej z pierwszych prób ktoś zaproponował, że dziewczyny - to znaczy Wiki i Lidka, mogą śpiewać chórki. To miało „podrasować brzmienie”. Na dwa tygodnie przed koncertem ustalili, że Wiki i dziewczyna Paszy - perkusisty, wystąpią w skórzanych obcisłych spodniach i ćwiekowanych skórzanych topach. Zrujnowała sie na te ciuchy - kosztowały fortune. Po za kupy poszły we dwie, z Lidką. Już na sklepowym manekinie widać było, że to, co zaślanował na ich wystep Chudy było bardzo skąpe. Wąskie, skórzane spodnie były rozciete na całej długości nogawki - aż po pas. W całość łączył je długi rzemien, przewleczony przez kilkadziesiąt lPniących, wypolerowanych dziurek. Zresztą i pojecie „pas” było umowne - to były bardzo niskie biodrówki. Topik, który miał stanowić ze spodniami komplet, zakrywał mniej niż kilka staników, które Wiki miała w szufladzie. Zdobione lśniącymi nitami szwy i cienkie łancuszki zamiast ramiączek dodawały mu pikanterii. Jakby tego było mało, Lidka wymyśliła, że świetnym uzupełnieniem kostiumów bedą ćwiekowane obroże i takie same, skórzane bransolety - pieszczochy. Kiedy Wiki to usłyszała, rzuciła z wrodzonym sarkazmem:
- Może jeszcze sobie strzelimy dziare na pół pleców, coś
Niestety, Lidka była mało bystra i złoPliwą aluzje potraktowała dosłownie. Co gorsza, zaśaliła sie do pomysłu. Stwierdziła, że mogą sobie wymalować coś odpowiedniego w salonie kosmetycznym. Taki dwutygodniowy, znikający tatuaż - malunek.
W sklepie nie bardzo mogła przymierzyć te ciuchy. Nie było tam nawet przymierzalni. Dobrze, że po zakupy wybrała sie w spódnicy - naciągneła spodnie na rajstopy, by sprawdzić, czy rozmiar bedzie odpowiedni. Top przymierzyła „z grubsza”, wkładając go na koszulke. Obie z Lidką zadecydowały, że pójdą do domu Wiki i tam, w spokoju, przymierzą wszystko.
Kiedy zamkneły sie w pokoju i zaczeły wypakowywać ciuchy z toreb, Wiki zaczeła coraz bardziej wątpić w sens całego przedsiewziecia. Z drugiej strony perspektywa spotkania z gitarzystą kapeli, którą miała być gwiazdą wieczoru była zbyt kusząca, i zbyt ważna. Zwłaszcza, że wiązała z tym spotkaniem pewne plany. Bardzo poważne plany. Jak dotą, - najważniejsze życiowe plany szesnastolatki.
Z Lidką znały sie od nie wiadomo jak dawna. Nie miała żadnych oporów, by rozebrać sie w jej obecności, zresztą robiła to nie raz. Lidka przy niej wyglądała jak seks-bomba, przynajmniej w opinii Wiki. Miała krągłe biodra, pełne piersi, mocne ramiona. Wika czuła sie przy niej jak mała dziewczynka, przebierająca sie za dorosłą kobiete. Twierdzenie całkowicie bezpodstawne – Wiki była tylko ni?sza i drobniejsza, ale wcale nie mniej kobieca. Nawzajem pomogły sobie Pciągnąć rzemieniami nogawki, dopasować łancuszkowe ramiączka. W koncu krytycznie obejrzały rezultat tych prac w niewielkim lustrze. Spojrzała na siebie i od razu poczuła sie jak prostytutka. Nie pasował jej ten strój. Czuła sie w nim rozebrana. świadomość, że miała tak stanąć przed paroma tysiącami ludzi, a na dokładke przed niemal wszystkimi swoimi znajomymi, przera?ała ją.
- Wiki, a glany do tego pasują? - z letargu wyrwał ją głos Lidki.
- Chyba - mrukneła bez przekonania. Jej do tego stroju nie pasowało nic. Tymczasem Lidka znalazła jeszcze jeden problem.
- Wiki, wiesz co, ale do tych spodni to chyba żadne majtki nie pasuja. Cholera, patrz, nawet stringi mi wystają…
- No to co mam zrobić?
Na swoje nie zwracała uwagi. Była w zwykłym, bawełnianych majtkach, które wystawały ze wszystkich mo?liwych stron.
- A da sie w tym chodzić bez?
- Co? Jak to?
- Normalnie. Bez majtek. Inaczej bedzie je widać przez te cholerne sznurowania. Ściągamy! - zadecydowała jej przyjaciółka.
Teraz to już była katastrofa. Z wielkimi oporami Wiki wysupłała sie ze spodni, zdjeła matki i wciągneła z powrotem skóre na gołe ciało. Kiedy chłodna, gładka powierzchnia ubrania dotkneła jej krocza, mimowolnie sie wzdrygneła. Najbardziej zdziwiło ją to, że dotyk wcale nie był nieprzyjemny. Śliski chłód miekko wyprawionej skóry na najbardziej intymnych cześciach ciała był jakiś taki irytująco - podniecający. Staneły naprzeciwko siebie.
- No, teraz jest OK.
- Nie wiem… Dziwnie sie czuje…
- Spoko, kwestia przyzwyczajenia. Musisz pochodzić w nich troche, żeby sie ułożyły… Dobra, ja sie przebieram i spadam. Widzimy sie jutro na próbie u chłopaków.
Wieczorem Wiki znowu ubrała skórzany kostium. Znowu poczuła sie jakoś dziwnie. Miekka skóra jednocześnie drażniła ją, ale i sprawiała jakąś taką podniecającą przyjemność. Cały czas bała sie, jak zareaguje, kiedy stanie w tym na scenie, przed ludźmi. Bała sie. leżąc na łóżku wpatrywała sie w plakat, z pietyzmem zawieszony na przeciwległej ścianie. Spoglądał z niego On. Z gitarą, nonszalancko opartą o biodro. Miał skórzane spodnie, takie jak ona teraz, i wielką, srebrną czaszke zamiast klamry pasa. Drugą, mniejszą, zawiesił sobie na szyi. To był jego znak firmowy - srebrna czaszka z dwoma czerwonymi kamieniami zamiast oczu. Mogła wpatrywać sie w to zdjecie godzinami. MyPl, że już za dziesieć dni spotka sie z nim, choćby w przelocie, za kulisami, była niczym obietnica najwspanialszego prezentu. A jeśli wszystko pójdzie tak, jak zaślanowała, pozna go bardzo, bardzo blisko…
Wstała. Podeszła do biurka. Z szuflady wyjeła ró?owe pudełko. Matka nawet specjalnie nie była zdziwiona, kiedy dwa miesiące temu, przypadkiem, Wiki wytrzepała z plecaka kupione w aptece opakowanie tabletek antykoncepcyjnych. Musiały jej wypaść, kiedy szukała kluczy, albo chowała papierosy. Kiedy matka je znalazła, po prostu, bez żadnych ceregieli, dała jej i powiedziała „to chyba twoje, Wika”. Jakby oddawała jej długopis czy klucze.
W opakowaniu brakowało już sześciu małych, ?ółtych tabletek. Wyjeła siódmą, popiła łykiem zimnej herbaty. Wróciła do łóżka. Skóra przylegała do ciała. Bała sie, że bedzie ją ocierać. Ale nie. Spodnie miekko otulały jej ciało. Nie miała na sobie bielizny - chciała przyzwyczaić sie do noszenia spodni na gołe ciało. Tak, jak miało to być w ten dzien.
Poprawiając sie na łóżku poczuła, jak szew spodni układa sie dokładnie miedzy dziewiczymi falbankami jej szparki. Drgneła. To było nawet przyjemne. Znowu zaczeła wpatrywać sie w twarz na plakacie. A potem, niemal bezwiednie, przejechała opuszkami palców po czarnej, lPniącej, napietej skórze. Udo… Podbrzusze… Nagi brzuch… Dekolt… Przez cienką skóre zaczeła delikatnie pieścić piersi. Top był z jeszcze cienszej skóry niż spodnie. Opinał bardzo dokładnie każdą krągłość - nic nie dawało sie ukryć. Miała wrażenie, że na czarnej, lakierowanej powierzchni odciskają sie nawet te małe kropeczki, okalające jej drobne sutki. Cicho westchneła. Robiło jej sie coraz przyjemniej. Siegneła miedzy piersi… Rozwiązała rzemien, pełniący funkcje zaśiecia topu. Teraz już obiema rekami masowała piersi. A potem zeszła niżej. PiePciła sie przez skóre spodni. Już nie czuła sie źle. Pachnąca, czarna skóra była taka cudowna… To dla Niego, wcale nie dla chłopaków z zespołu - pomyślała, zanim poczuła zbliżającą sie przyjemność…
W szkole, w domu
wciąż to samo,
że czasami chce sie wyć
Sam pomyśl - jak długo
można w cnocie żyć ?
Adrian, na którego wszyscy mówili Gonzo, chociaż nikt nie wiedział do konca, dlaczego, grała w kapeli chłopaków na basie. Od dawna już wszyscy sądzili, że stanowią z Wiki pare. Nie stanowili. Byli po prostu kumplami. świetnie sie dogadywali, zawsze starali sie sobie pomagać. Kiedy jednak ktoś pytał, czy „są ze sobą” wybuchali śmiechem. Przecież to było absurdalne. Wiki znała Gonza od piaskownicy. Był dla niej jak starszy brat.
Kiedy dwa dni przed koncertem zobaczył ja w skórzanym kostiumie, z wymalowaną na ramieniu bransoleta z drutu kolczastego i „skrzydełkami” na plecach, powiedział krótko:
- O ****a…
Wiki nie bardzo wiedziała, jak ma to odebrać.
- O co ci chodzi? Wiem, wyglądam jak ****a… Sami to do cholery wymyśliliPcie – odburkneła.
- Nieprawda… Wiesz coś Wyglądasz niesamowicie…
- Tylko sie nie zakochaj… To tylko kostium na koncert! - odparowała natychmiast. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że naprawde mogła mu sie podobać. Przecież Gonzo był tylko jej kumplem. I tak miało, przynajmniej w jej opinii, pozostać. Jeszcze raz przećwiczyli wszystkie numery, które mieli zagrać na koncercie. Potem przeniePli sie do jednej z knajp. Chłopaki mówili coś o egzaminach, które szykowały im sie za kilka tygodni. Wiki słuchała ich bez zainteresowania. W sali, w której mieli próby nie było sie jak przebrać. Ubrała wojskowe spodnie wprost na skórzany kostium. Czuła, jak robi sie jej coraz bardziej gorąco. Kolejne wypite piwa coraz mocniej szumiały w głowie. Nawet nie zorientowała sie, kiedy znaleźli sie z Gonzem na ulicy.
Człapali przez coraz bardziej wyludniające sie, wieczorne miasto. Gonzo gadał coś piąte przez dziesiąte na temat koncertu, nagrywania jakiejś płyty. Nie interesowało ją to. Po prostu słuchała jego ciepłego, miekkiego głosu. Była tylko ulica, latarnie, majowa noc i głos Gonza. Zareagowała dopiero, kiedy poczuła jego ramie na swoich barkach. Najpierw chciała je strącić, obrócić wszystko w żart. Ale w sumie podobało sie jej. Nie wyczuła w tym nic, na co nie miała ochoty, żadnych podtekstów, po prostu objął ją, jakoś tak opiekunczo.
- Wiki…
Drgneła na dźwiek swojego imienia. A raczej na nagłą zmiane tonu. Reakcja obronna była natychmiastowa, i chyba jednak przedwczesna.
- Nawet o tym nie myśl. Nie mam zamiaru stracić kumpla… - nawet na niego nie spojrzała.
Gonzo zamilkł. Może chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nastroszona Wiki na pewno nie chciała tego słuchać. Trudno. Nie udało sie teraz, może kiedy indziej. Nie wiedział, jak podejść do niej. Chyba właśnie dlatego, że za dobrze sie znali. Doskonale wiedział, jak zareaguje na każde jego słowo, a ona wiedziała, co powie. Nie było szans na zaskoczenie.
Odprowadził ją do domu. Przed samą bramą zaryzykował jeszcze raz. Kiedy odwróciła sie, żeby powiedzieć mu coś na pożegnanie, delikatnie objął dłonmi jej twarz.
Poczuła mocne palce na swoich policzkach. Twardą skóre, ciepło. Chciała sie wyrwać, ale nie mogła sie zmobilizować na tyle. Alkohol osłabił jej stanowczość. Zmrużyła oczy, światła przejeżdżającego samochodu oPlepiły ja na moment. W tej samej chwili poczuła na czole coś ciepłego. Kilka chwil zajeło jej zrozumienie, że Gonzo pocałował ją. Kiedy wreszcie dotarło do niej, co sie stało, nie czuła już na policzkach dłoni, ani ust, a ni niczego. Gonzo stał krok przed nią i patrzył.
- No, jasne, tatuśku… - wysiliła sie na uszczypliwość. - Miłych snów…
Pół godziny później, w łóżku, nadal jednak czuła to ciepło na skórze. Nadal miała uczucie, że Gonzo trzyma jej twarz w dłoniach, całuje ją w czoło. Czuła sie dziwnie. Ciągle nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby łączyć ją z Gonzem cokolwiek wiecej niż tylko układ kumplowski. Kiedy jednak zaczeła wyobrażać sobie swoje życie, co bedzie robić za jakiś czas, wszedzie, niczym uparta plama, pojawiał sie Gonzo.
Spojrzała na plakat na ścianie. On tam był - stały, niezmienny, jak posąg jakiegoś greckiego boga. Już za dwa dni go pozna. zaśadający w sen umysł zaczął jej płataae figle. Jego twarz powoli zaczeła przeobrażać sie w znajomą aż do bólu gebe Gonza. Zacisneła oczy. Kiedy otworzyła je znowu, na plakacie z powrotem był tylko On. Czując narastające kotłowanie w ?ołądku Wiki zamkneła oczy. Zasneła.
nie odpowie ci
Nie pytaj jak minął
cały tydzien zły
Nigdy nie uwa?ała sie za szczególną piekność. W porównaniu z kilkoma moimi koleżankami z klasy wyglądała dość szaro. Zwłaszcza, że nie pasowała do dominującego w szkole ideału fajnej laski - biuPciatej blondynki, w krótkiej spódniczce, kozaczkach i topie, który tak naprawde był jedynie delikatną sugestią bluzki. Mniejsza o to, że połowa dziewczyn nosiła push-upy, by powiekszyć sobie czasem bardzo symboliczny biust. Dla niej takie zachowanie było po prostu głupie. Chodziła w wojskowych butach, czarnych swetrach, na głowie miała kolorowy bałagan, w uszach - kolczyki z pacyfkami, z kosmetyków używała jedynie kremu do twarzy i toniku na pryszcze. Nie miała pojecia, kto to jest Kate Ryan i w których klubach w mieście wypada bywać. Słuchała muzyki, której nikt w szkolenie nie rozumiał. I chyba poza nią nikt nie słuchał. Kiedy jej koleżanki na przerwach licytowały sie, która przespała sie już z którym chłopakiem, a która jeszcze nie, omijała je szerokim łukiem. Zwłaszcza od czasu, kiedy jedna z „klasowych pieknoPci” rzuciła do któregoś z chłopaków, że „z Wiką nie warto sie spotykać. Ona ma jeszcze sim-locka”. Jakby bycie w wieku szesnastu lat dziewicą stanowiło ujme na honorze, czy czymś takim.
Nie miała pijących rodziców. Jej ojciec nie zniknął gdzieś w pomroce dziejów. Nie potrafiła zrozumieć, jak można twierdzić, że rodzina to najwieksze skaranie na świecie. Uwa?ała, że jej matka jest wspaniałą przyjaciółką - potrafiły gadać godzinami, pijąc w kuchni herbate. Czasem gadali w trójke - chociaż z ojcem już nie o wszystkim. W koncu obie z matką uwa?ały, że pewne tematy to „babskie sprawy”. Nie pasowała do swoich koleżanek. Nie wyobrażało sobie, żeby musiała ukrywać przed matką wizyte u ginekologa, albo kłamać, że idzie do koleżanki sie uczyć, kiedy wybierała sie na koncert. Była z zupełnie innej bajki.
Nie, nie była jakąś niePmiałą, zahukaną wypłoszą. Była pyskata. Mnóstwo czytała. I miała wielu kumpli. Grali w zespołach, czasem nawet zapraszali ja na próby. Piła z nimi piwo, żartowała. Czasem pomagała im pisać teksty piosenek. Wszyscy traktowali ją jak kumpla. Czasami po imprezie lądowała z którymś na tylnym siedzeniu samochodu. Konczyło sie jednak tylko na pieszczotach, czasem na „czymś wiecej”. Na „prawdziwy” seks ni pozwalała nikomu.
Nazywali ja Wiki. Chyba jedyna rzecz, o którą mogła mieć żal do rodziców, to było właśnie to imie. Kto dzisiaj daje dziewczynie na imie Wiktoria. Ale po szesnastu latach przyzwyczaiła sie. Zaczynała nawet to imie lubić. Fajnie brzmiało, kiedy sie je zdrabniało „Wika”. Krótko.
Nie bała sie seksu. Miała w nosie kościelne nakazy i zakazy, dotrzymanie cnoty dla meża. Nie bała sie ciąży - wiedziała w koncu, że można jej uniknąć. Nie bała sie nawet poprosić matki o pieniądze na tabletki, gdyby ich potrzebowała. Po prostu nie miała ochoty. Chciała, żeby „ten pierwszy raz” był inny od tego, co opowiadały jej koleżanki z klasy. Nie chciała po prostu dać sie przelecieć na jakiejś imprezie, na wpół pijana. Nie chciała, by wszystko skonczyło sie po pieciu minutach, a facet zasnął obok. Chciała zdecydować sama. Jak zresztą o wszystkim. Czekała na odpowiedni moment. I miała już gotowy plan.
We włosach paciorki
i niebieskie brwi
Złocona żyletka
w klapie kurtki lPni
O koncercie zespołu wszyscy trąbili już od trzech miesiecy. To miał być jej wielki dzien. Chłopaki z kapeli, jako jeden z czterech zespołów, grali jako przedskoczkowie przed koncertem wielkiej gwiazdy. Zaczynali jako pierwsi - ich zadaniem było jedynie pogrzać nieco atmosfere, chociaż, jak twierdził Chudy, gitarzysta, tak naprawde mieli tylko zaśchać pół godziny programu. Nigdy nie grali jeszcze przed taką publicznoPcią - siedem, może osiem tysiecy luda. Wiki była wniebowzieta, kiedy zaśroponowali jej Ppiewanie w chórkach. W zasadzie nawet nie chodziło specjalnie o Ppiewanie. Chłopaki stwierdzili, że jeśli na scenie pojawią sie dwie dziewczyny, w obcisłych ciuchach, zespół bedzie wyglądał bardziej profesjonalnie. Nie chcieli wyjść na chłopaków z garażu - którymi tak naprawde byli. Ten koncert był jedynie zbiegiem szcześliwych okoliczności. Chudy znał jednego z organizatorów koncertu, Wcisnął ich do programu, przekonując, że chłopaki są świetni i potrafią „dać czadu”. Może i miał racje.
Ćwiczyli razem od sześciu tygodni, kiedy tylko dowiedzieli sie, że mają taką szanse. Na jednej z pierwszych prób ktoś zaproponował, że dziewczyny - to znaczy Wiki i Lidka, mogą śpiewać chórki. To miało „podrasować brzmienie”. Na dwa tygodnie przed koncertem ustalili, że Wiki i dziewczyna Paszy - perkusisty, wystąpią w skórzanych obcisłych spodniach i ćwiekowanych skórzanych topach. Zrujnowała sie na te ciuchy - kosztowały fortune. Po za kupy poszły we dwie, z Lidką. Już na sklepowym manekinie widać było, że to, co zaślanował na ich wystep Chudy było bardzo skąpe. Wąskie, skórzane spodnie były rozciete na całej długości nogawki - aż po pas. W całość łączył je długi rzemien, przewleczony przez kilkadziesiąt lPniących, wypolerowanych dziurek. Zresztą i pojecie „pas” było umowne - to były bardzo niskie biodrówki. Topik, który miał stanowić ze spodniami komplet, zakrywał mniej niż kilka staników, które Wiki miała w szufladzie. Zdobione lśniącymi nitami szwy i cienkie łancuszki zamiast ramiączek dodawały mu pikanterii. Jakby tego było mało, Lidka wymyśliła, że świetnym uzupełnieniem kostiumów bedą ćwiekowane obroże i takie same, skórzane bransolety - pieszczochy. Kiedy Wiki to usłyszała, rzuciła z wrodzonym sarkazmem:
- Może jeszcze sobie strzelimy dziare na pół pleców, coś
Niestety, Lidka była mało bystra i złoPliwą aluzje potraktowała dosłownie. Co gorsza, zaśaliła sie do pomysłu. Stwierdziła, że mogą sobie wymalować coś odpowiedniego w salonie kosmetycznym. Taki dwutygodniowy, znikający tatuaż - malunek.
W sklepie nie bardzo mogła przymierzyć te ciuchy. Nie było tam nawet przymierzalni. Dobrze, że po zakupy wybrała sie w spódnicy - naciągneła spodnie na rajstopy, by sprawdzić, czy rozmiar bedzie odpowiedni. Top przymierzyła „z grubsza”, wkładając go na koszulke. Obie z Lidką zadecydowały, że pójdą do domu Wiki i tam, w spokoju, przymierzą wszystko.
Kiedy zamkneły sie w pokoju i zaczeły wypakowywać ciuchy z toreb, Wiki zaczeła coraz bardziej wątpić w sens całego przedsiewziecia. Z drugiej strony perspektywa spotkania z gitarzystą kapeli, którą miała być gwiazdą wieczoru była zbyt kusząca, i zbyt ważna. Zwłaszcza, że wiązała z tym spotkaniem pewne plany. Bardzo poważne plany. Jak dotą, - najważniejsze życiowe plany szesnastolatki.
Z Lidką znały sie od nie wiadomo jak dawna. Nie miała żadnych oporów, by rozebrać sie w jej obecności, zresztą robiła to nie raz. Lidka przy niej wyglądała jak seks-bomba, przynajmniej w opinii Wiki. Miała krągłe biodra, pełne piersi, mocne ramiona. Wika czuła sie przy niej jak mała dziewczynka, przebierająca sie za dorosłą kobiete. Twierdzenie całkowicie bezpodstawne – Wiki była tylko ni?sza i drobniejsza, ale wcale nie mniej kobieca. Nawzajem pomogły sobie Pciągnąć rzemieniami nogawki, dopasować łancuszkowe ramiączka. W koncu krytycznie obejrzały rezultat tych prac w niewielkim lustrze. Spojrzała na siebie i od razu poczuła sie jak prostytutka. Nie pasował jej ten strój. Czuła sie w nim rozebrana. świadomość, że miała tak stanąć przed paroma tysiącami ludzi, a na dokładke przed niemal wszystkimi swoimi znajomymi, przera?ała ją.
- Wiki, a glany do tego pasują? - z letargu wyrwał ją głos Lidki.
- Chyba - mrukneła bez przekonania. Jej do tego stroju nie pasowało nic. Tymczasem Lidka znalazła jeszcze jeden problem.
- Wiki, wiesz co, ale do tych spodni to chyba żadne majtki nie pasuja. Cholera, patrz, nawet stringi mi wystają…
- No to co mam zrobić?
Na swoje nie zwracała uwagi. Była w zwykłym, bawełnianych majtkach, które wystawały ze wszystkich mo?liwych stron.
- A da sie w tym chodzić bez?
- Co? Jak to?
- Normalnie. Bez majtek. Inaczej bedzie je widać przez te cholerne sznurowania. Ściągamy! - zadecydowała jej przyjaciółka.
Teraz to już była katastrofa. Z wielkimi oporami Wiki wysupłała sie ze spodni, zdjeła matki i wciągneła z powrotem skóre na gołe ciało. Kiedy chłodna, gładka powierzchnia ubrania dotkneła jej krocza, mimowolnie sie wzdrygneła. Najbardziej zdziwiło ją to, że dotyk wcale nie był nieprzyjemny. Śliski chłód miekko wyprawionej skóry na najbardziej intymnych cześciach ciała był jakiś taki irytująco - podniecający. Staneły naprzeciwko siebie.
- No, teraz jest OK.
- Nie wiem… Dziwnie sie czuje…
- Spoko, kwestia przyzwyczajenia. Musisz pochodzić w nich troche, żeby sie ułożyły… Dobra, ja sie przebieram i spadam. Widzimy sie jutro na próbie u chłopaków.
Wieczorem Wiki znowu ubrała skórzany kostium. Znowu poczuła sie jakoś dziwnie. Miekka skóra jednocześnie drażniła ją, ale i sprawiała jakąś taką podniecającą przyjemność. Cały czas bała sie, jak zareaguje, kiedy stanie w tym na scenie, przed ludźmi. Bała sie. leżąc na łóżku wpatrywała sie w plakat, z pietyzmem zawieszony na przeciwległej ścianie. Spoglądał z niego On. Z gitarą, nonszalancko opartą o biodro. Miał skórzane spodnie, takie jak ona teraz, i wielką, srebrną czaszke zamiast klamry pasa. Drugą, mniejszą, zawiesił sobie na szyi. To był jego znak firmowy - srebrna czaszka z dwoma czerwonymi kamieniami zamiast oczu. Mogła wpatrywać sie w to zdjecie godzinami. MyPl, że już za dziesieć dni spotka sie z nim, choćby w przelocie, za kulisami, była niczym obietnica najwspanialszego prezentu. A jeśli wszystko pójdzie tak, jak zaślanowała, pozna go bardzo, bardzo blisko…
Wstała. Podeszła do biurka. Z szuflady wyjeła ró?owe pudełko. Matka nawet specjalnie nie była zdziwiona, kiedy dwa miesiące temu, przypadkiem, Wiki wytrzepała z plecaka kupione w aptece opakowanie tabletek antykoncepcyjnych. Musiały jej wypaść, kiedy szukała kluczy, albo chowała papierosy. Kiedy matka je znalazła, po prostu, bez żadnych ceregieli, dała jej i powiedziała „to chyba twoje, Wika”. Jakby oddawała jej długopis czy klucze.
W opakowaniu brakowało już sześciu małych, ?ółtych tabletek. Wyjeła siódmą, popiła łykiem zimnej herbaty. Wróciła do łóżka. Skóra przylegała do ciała. Bała sie, że bedzie ją ocierać. Ale nie. Spodnie miekko otulały jej ciało. Nie miała na sobie bielizny - chciała przyzwyczaić sie do noszenia spodni na gołe ciało. Tak, jak miało to być w ten dzien.
Poprawiając sie na łóżku poczuła, jak szew spodni układa sie dokładnie miedzy dziewiczymi falbankami jej szparki. Drgneła. To było nawet przyjemne. Znowu zaczeła wpatrywać sie w twarz na plakacie. A potem, niemal bezwiednie, przejechała opuszkami palców po czarnej, lPniącej, napietej skórze. Udo… Podbrzusze… Nagi brzuch… Dekolt… Przez cienką skóre zaczeła delikatnie pieścić piersi. Top był z jeszcze cienszej skóry niż spodnie. Opinał bardzo dokładnie każdą krągłość - nic nie dawało sie ukryć. Miała wrażenie, że na czarnej, lakierowanej powierzchni odciskają sie nawet te małe kropeczki, okalające jej drobne sutki. Cicho westchneła. Robiło jej sie coraz przyjemniej. Siegneła miedzy piersi… Rozwiązała rzemien, pełniący funkcje zaśiecia topu. Teraz już obiema rekami masowała piersi. A potem zeszła niżej. PiePciła sie przez skóre spodni. Już nie czuła sie źle. Pachnąca, czarna skóra była taka cudowna… To dla Niego, wcale nie dla chłopaków z zespołu - pomyślała, zanim poczuła zbliżającą sie przyjemność…
W szkole, w domu
wciąż to samo,
że czasami chce sie wyć
Sam pomyśl - jak długo
można w cnocie żyć ?
Adrian, na którego wszyscy mówili Gonzo, chociaż nikt nie wiedział do konca, dlaczego, grała w kapeli chłopaków na basie. Od dawna już wszyscy sądzili, że stanowią z Wiki pare. Nie stanowili. Byli po prostu kumplami. świetnie sie dogadywali, zawsze starali sie sobie pomagać. Kiedy jednak ktoś pytał, czy „są ze sobą” wybuchali śmiechem. Przecież to było absurdalne. Wiki znała Gonza od piaskownicy. Był dla niej jak starszy brat.
Kiedy dwa dni przed koncertem zobaczył ja w skórzanym kostiumie, z wymalowaną na ramieniu bransoleta z drutu kolczastego i „skrzydełkami” na plecach, powiedział krótko:
- O ****a…
Wiki nie bardzo wiedziała, jak ma to odebrać.
- O co ci chodzi? Wiem, wyglądam jak ****a… Sami to do cholery wymyśliliPcie – odburkneła.
- Nieprawda… Wiesz coś Wyglądasz niesamowicie…
- Tylko sie nie zakochaj… To tylko kostium na koncert! - odparowała natychmiast. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że naprawde mogła mu sie podobać. Przecież Gonzo był tylko jej kumplem. I tak miało, przynajmniej w jej opinii, pozostać. Jeszcze raz przećwiczyli wszystkie numery, które mieli zagrać na koncercie. Potem przeniePli sie do jednej z knajp. Chłopaki mówili coś o egzaminach, które szykowały im sie za kilka tygodni. Wiki słuchała ich bez zainteresowania. W sali, w której mieli próby nie było sie jak przebrać. Ubrała wojskowe spodnie wprost na skórzany kostium. Czuła, jak robi sie jej coraz bardziej gorąco. Kolejne wypite piwa coraz mocniej szumiały w głowie. Nawet nie zorientowała sie, kiedy znaleźli sie z Gonzem na ulicy.
Człapali przez coraz bardziej wyludniające sie, wieczorne miasto. Gonzo gadał coś piąte przez dziesiąte na temat koncertu, nagrywania jakiejś płyty. Nie interesowało ją to. Po prostu słuchała jego ciepłego, miekkiego głosu. Była tylko ulica, latarnie, majowa noc i głos Gonza. Zareagowała dopiero, kiedy poczuła jego ramie na swoich barkach. Najpierw chciała je strącić, obrócić wszystko w żart. Ale w sumie podobało sie jej. Nie wyczuła w tym nic, na co nie miała ochoty, żadnych podtekstów, po prostu objął ją, jakoś tak opiekunczo.
- Wiki…
Drgneła na dźwiek swojego imienia. A raczej na nagłą zmiane tonu. Reakcja obronna była natychmiastowa, i chyba jednak przedwczesna.
- Nawet o tym nie myśl. Nie mam zamiaru stracić kumpla… - nawet na niego nie spojrzała.
Gonzo zamilkł. Może chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nastroszona Wiki na pewno nie chciała tego słuchać. Trudno. Nie udało sie teraz, może kiedy indziej. Nie wiedział, jak podejść do niej. Chyba właśnie dlatego, że za dobrze sie znali. Doskonale wiedział, jak zareaguje na każde jego słowo, a ona wiedziała, co powie. Nie było szans na zaskoczenie.
Odprowadził ją do domu. Przed samą bramą zaryzykował jeszcze raz. Kiedy odwróciła sie, żeby powiedzieć mu coś na pożegnanie, delikatnie objął dłonmi jej twarz.
Poczuła mocne palce na swoich policzkach. Twardą skóre, ciepło. Chciała sie wyrwać, ale nie mogła sie zmobilizować na tyle. Alkohol osłabił jej stanowczość. Zmrużyła oczy, światła przejeżdżającego samochodu oPlepiły ja na moment. W tej samej chwili poczuła na czole coś ciepłego. Kilka chwil zajeło jej zrozumienie, że Gonzo pocałował ją. Kiedy wreszcie dotarło do niej, co sie stało, nie czuła już na policzkach dłoni, ani ust, a ni niczego. Gonzo stał krok przed nią i patrzył.
- No, jasne, tatuśku… - wysiliła sie na uszczypliwość. - Miłych snów…
Pół godziny później, w łóżku, nadal jednak czuła to ciepło na skórze. Nadal miała uczucie, że Gonzo trzyma jej twarz w dłoniach, całuje ją w czoło. Czuła sie dziwnie. Ciągle nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby łączyć ją z Gonzem cokolwiek wiecej niż tylko układ kumplowski. Kiedy jednak zaczeła wyobrażać sobie swoje życie, co bedzie robić za jakiś czas, wszedzie, niczym uparta plama, pojawiał sie Gonzo.
Spojrzała na plakat na ścianie. On tam był - stały, niezmienny, jak posąg jakiegoś greckiego boga. Już za dwa dni go pozna. zaśadający w sen umysł zaczął jej płataae figle. Jego twarz powoli zaczeła przeobrażać sie w znajomą aż do bólu gebe Gonza. Zacisneła oczy. Kiedy otworzyła je znowu, na plakacie z powrotem był tylko On. Czując narastające kotłowanie w ?ołądku Wiki zamkneła oczy. Zasneła.
Skomentuj