Wielu z was pewnie miało takie doświdczenie w życiu więc może ktoś mi tu coś poradzi, podpowie, bo nie wiem co ze sobą zrobić... Prawie rok tkwię już w tym stanie i mam wrażenie że jestem o krok od jakiejś depresji czy nerwicy.
Ponad rok temu poznałem pewną fajną dziewczynę. Rok młodsza ode mnie (ja 24 lata), poznaliśmy się w wakacje na pewnym wyjeździe, ale okazało się, że jesteśmy z tego samego miasta. Co więcej, nawet że mieszkamy 20 min drogi od siebie. Urzekła mnie tak naprawdę od pierwszego momentu. Ładna, inteligenta, naturalna... Dokładnie taka jaką mógłbym sobie wymarzyć. Zacząłem więc do niej 'startować'. Delikatnie, bez przesady, ale tak aby poczuła że interesuje mnie jako kobieta, a nie jako koleżanka. Miałem wrażenie, że szło świetnie. Widywaliśmy się często, ona też wychodziła z inicjatywą spotkań. Był czas kiedy widywaliśmy się prawie dzień w dzień. Któregoś razu spróbowałem ją pocałować. To wyszło tak spontanicznie, nie planowałem tego. Niestety, ona mi wtedy wręcz uciekła. Kilka dni później spotkałem się z nią, próbowałem jakoś to wyjaśnić, załagodzić. I powiedziałem też wprost, że nie jest dla mnie zwykłą koleżanką, że zależy mi na niej. Nie wymagałem niczego od razu, dałem czas na przemyślenie, oswojenie się z tym. Niestety, kilka dni później powiedziała, że z tej mąki chleba nie będzie. Przełknąłem to jakoś, ale wiadomo, że trudno sobie od tak odpuścić. Więc dalej kontynuowałem nasze spotkania, było nadal fajnie, ale zauważyłem coraz większy dystans z jej strony. Tak jakby bała się że ja się zaangażuję. Ale ja byłem zaangażowany już dużo wcześniej...
Po pół roku znów spórbowałem. Wiem, wiem, pewnie powiecie że jestem głupi i w co ja wierzyłem. Ale naprawdę, po raz pierwszy w życiu czułem do kogoś coś takiego. Niestety znów to samo, powiedziała nie. Od tamtej pory postanowiłem rozluźnić nasze kontakty. To mnie bolało, nie umiałem tak po prostu spotykać się z nią jak dawniej, jak kolega. Ja jej pragnę jako kobiety, a nie koleżanki, znajomość na pół gwizdka tylko mnie dobijała.
Później nawinęła się pewna dziewczyna. Nie byłem co do tego przekonany, ale zdecydowałem się na związek, bo chciałem to stare uczucie załatwić sposobem klin klinem. Wiem, to strasznie głupie. Myślalem, ze moze jak skupie sie na kims innym, to mi przejdzie, a uczucie przyjdzie z czasem. Nic z tego nie wyszło, a nawet dołożyłem sobie kłopotu, bo sposob w jaki się rozstalismy po ledwie dwóch miesiacach był naprawdę słaby (pisałem o tym w tym wątku).
Kilka dni temu spotkałem tą dziewczynę w której byłem (a raczej nadal jestem...) zakochany. Moze nie powinienem jej tego mowic, ale bylismy ze soba blisko, wiec opowiedzialem jej tą sytuację. Tak, sam się bez namawiania przyznalem do bycia prawiczkiem. Moze dlatego, ze trochę byłem już podpity i rozwiązał mi sie język. I wiecie co? Ona mnie wyśmiała, nie skomentowała tego w żaden negatywny sposób... Powiedziała, że to przeciez zaden powód do wstydu i zebym sie w ogole nie przejmował. To mnie tylko utwierdziło w tym, że to naprawdę niesamowita i czuła kobieta. To uczucie które w sobie jakoś zdusiłem niestety powróciło znowu.
Nie umiem się pogodzić z tym, że nigdy nie będziemy razem. Naprawde nie umiem sobie dać z tym rady. Mam wrazenie, ze jestem juz o krok od jakiejs depresji. Zrobilem wszystko co sie dało, staralem sie pokazac od jak najlepszej strony, ale to wszystko na nic... Moja samoocena po prostu sięgnęła dna, czuję się zupłenie nieciekawy dla kobiet, nieatrakcyjny.
Nie wiem co zrobic zeby nie zwariować. Zerwać kontakt z tą dziewczyną całkiem? Trochę przeraża mnie ta mysl, bo naprawde nie chce tego bysmy stali sie sobie z dnia na dzień obcymi ludźmi. Ale z drugiej strony wiem, że jeśli dalej pociągnę tą znajomość to tylko coraz bardziej będę się angażował, a to bez sensu, bo ona nic do mnie nie czuje... I to sie juz nie zmieni, nie chce sie łudzić.
Ktoś z was na pewno miał takie doświdczenie, gdy kochaliście, ale ktoś tego nie odwzajemnił. Jak sobie z tym poradziliście, co zrobiliście? Potrzebuję jakiejś rady od kogoś kto wie o czym mówię, kto doświadczył tego, bo wiem ze inni tego nie zrozumieją. Gdy rok temu mój kumpel przechodził przez coś takiego myślałem ze przesadza. Ale dzis rozumiem, dlaczego az tak bardzo go to zabolało, bo przechodzę przez to samo i czuję się z tym potwornie parszywie.
Ponad rok temu poznałem pewną fajną dziewczynę. Rok młodsza ode mnie (ja 24 lata), poznaliśmy się w wakacje na pewnym wyjeździe, ale okazało się, że jesteśmy z tego samego miasta. Co więcej, nawet że mieszkamy 20 min drogi od siebie. Urzekła mnie tak naprawdę od pierwszego momentu. Ładna, inteligenta, naturalna... Dokładnie taka jaką mógłbym sobie wymarzyć. Zacząłem więc do niej 'startować'. Delikatnie, bez przesady, ale tak aby poczuła że interesuje mnie jako kobieta, a nie jako koleżanka. Miałem wrażenie, że szło świetnie. Widywaliśmy się często, ona też wychodziła z inicjatywą spotkań. Był czas kiedy widywaliśmy się prawie dzień w dzień. Któregoś razu spróbowałem ją pocałować. To wyszło tak spontanicznie, nie planowałem tego. Niestety, ona mi wtedy wręcz uciekła. Kilka dni później spotkałem się z nią, próbowałem jakoś to wyjaśnić, załagodzić. I powiedziałem też wprost, że nie jest dla mnie zwykłą koleżanką, że zależy mi na niej. Nie wymagałem niczego od razu, dałem czas na przemyślenie, oswojenie się z tym. Niestety, kilka dni później powiedziała, że z tej mąki chleba nie będzie. Przełknąłem to jakoś, ale wiadomo, że trudno sobie od tak odpuścić. Więc dalej kontynuowałem nasze spotkania, było nadal fajnie, ale zauważyłem coraz większy dystans z jej strony. Tak jakby bała się że ja się zaangażuję. Ale ja byłem zaangażowany już dużo wcześniej...
Po pół roku znów spórbowałem. Wiem, wiem, pewnie powiecie że jestem głupi i w co ja wierzyłem. Ale naprawdę, po raz pierwszy w życiu czułem do kogoś coś takiego. Niestety znów to samo, powiedziała nie. Od tamtej pory postanowiłem rozluźnić nasze kontakty. To mnie bolało, nie umiałem tak po prostu spotykać się z nią jak dawniej, jak kolega. Ja jej pragnę jako kobiety, a nie koleżanki, znajomość na pół gwizdka tylko mnie dobijała.
Później nawinęła się pewna dziewczyna. Nie byłem co do tego przekonany, ale zdecydowałem się na związek, bo chciałem to stare uczucie załatwić sposobem klin klinem. Wiem, to strasznie głupie. Myślalem, ze moze jak skupie sie na kims innym, to mi przejdzie, a uczucie przyjdzie z czasem. Nic z tego nie wyszło, a nawet dołożyłem sobie kłopotu, bo sposob w jaki się rozstalismy po ledwie dwóch miesiacach był naprawdę słaby (pisałem o tym w tym wątku).
Kilka dni temu spotkałem tą dziewczynę w której byłem (a raczej nadal jestem...) zakochany. Moze nie powinienem jej tego mowic, ale bylismy ze soba blisko, wiec opowiedzialem jej tą sytuację. Tak, sam się bez namawiania przyznalem do bycia prawiczkiem. Moze dlatego, ze trochę byłem już podpity i rozwiązał mi sie język. I wiecie co? Ona mnie wyśmiała, nie skomentowała tego w żaden negatywny sposób... Powiedziała, że to przeciez zaden powód do wstydu i zebym sie w ogole nie przejmował. To mnie tylko utwierdziło w tym, że to naprawdę niesamowita i czuła kobieta. To uczucie które w sobie jakoś zdusiłem niestety powróciło znowu.
Nie umiem się pogodzić z tym, że nigdy nie będziemy razem. Naprawde nie umiem sobie dać z tym rady. Mam wrazenie, ze jestem juz o krok od jakiejs depresji. Zrobilem wszystko co sie dało, staralem sie pokazac od jak najlepszej strony, ale to wszystko na nic... Moja samoocena po prostu sięgnęła dna, czuję się zupłenie nieciekawy dla kobiet, nieatrakcyjny.
Nie wiem co zrobic zeby nie zwariować. Zerwać kontakt z tą dziewczyną całkiem? Trochę przeraża mnie ta mysl, bo naprawde nie chce tego bysmy stali sie sobie z dnia na dzień obcymi ludźmi. Ale z drugiej strony wiem, że jeśli dalej pociągnę tą znajomość to tylko coraz bardziej będę się angażował, a to bez sensu, bo ona nic do mnie nie czuje... I to sie juz nie zmieni, nie chce sie łudzić.
Ktoś z was na pewno miał takie doświdczenie, gdy kochaliście, ale ktoś tego nie odwzajemnił. Jak sobie z tym poradziliście, co zrobiliście? Potrzebuję jakiejś rady od kogoś kto wie o czym mówię, kto doświadczył tego, bo wiem ze inni tego nie zrozumieją. Gdy rok temu mój kumpel przechodził przez coś takiego myślałem ze przesadza. Ale dzis rozumiem, dlaczego az tak bardzo go to zabolało, bo przechodzę przez to samo i czuję się z tym potwornie parszywie.
Skomentuj