W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Moja pani z krzaków

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #16
    Napisał LIP
    Mimo, że nie mój klimat, to fabuła sprawiła, że czytam z zaciekawieniem. Dawaj dalej

    Właśnie to jest najtrudniejsze, żeby się wpasować w gusta, fetysze itp. Jaq też większości literatury erotycznej nie lubię, a to piszę głownie dlatego, że ktoś mnie sprowokował, że jako autor prozy gay nie napiszę nic hetero. Niedoczekanie
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #17
      9. Tajemnica białych tabletek (1)



      Powoli dochodziłem do siebie po tym nieudanym rendez-vous, a pocałunek Joli parzył mi jeszcze policzek, kiedy pojawiłem się na przystanku kolei podmiejskiej na Partynicach. Wysłałem esemesa przypominającego matce, że dziś piątek, więc śpię u Marka i czekałem na pociąg. Ciekawe jak ludzie dostawali się z Partynic na taki na przykład Wojnów, gdy nie było kolei aglomeracyjnej, czyli jeszcze niedawno. Przecież autobusami to zajęłoby trzy godziny, a w nocy byłoby praktycznie niemożliwe. Z lubością rozsiadłem się w rzęsiście oświetlonym pociągu i jeszcze nie zdążyłem się przyzwyczaić do otoczenia, gdy dotarłem na dworzec główny. Tam miałem pół godziny czekania na kolejkę na Wojnów. I wtedy zauważyłem ją. Stała na peronie i nerwowo dreptała w miejscu. Była ubrana w lekki brązowy płaszczyk z finezyjnie przewiązanym żółtym szalem. Na jej głowie szalała burza blond włosów. Brak czapki przeszkadzał jej chyba mniej niż mnie. Było w jej twarzy coś pociągającego, coś, czego nie miała nawet Jola. Smukła, pociągła, jak u arystokratki ze starych zdjęć, trochę jak Beata Tyszkiewicz. Przez moment nie mogłem oderwać wzroku. Było dla mnie oczywiste, że czeka na ten sam pociąg i już zacząłem planować, co zrobić dalej. Takich okazji się nie puszcza.

      Gdy żółtobiały elf wjechał na peron, nie pchałem się do środka z tłumem pasażerów, wręcz przeciwnie, przyczaiłem się na peronie, uważnie obserwując moją ofiarę. Podreptała do jednego z ostatnich członów żółto-białego pociągu, bo elfy nie mają wagonów tylko człony, i zniknęła w drzwiach. By wyglądało to naturalnie, dopiero po jakiejś minucie podążyłem w tym kierunku. Nie było trudno jej znaleźć, siedziała przy samych drzwiach, jakby nie chciało się jej szukać innego miejsca. Z wyrachowaniem usiadłem po drugiej stronie, tak, byśmy mogli się wzajemnie widzieć. Pierwszy uśmiech przesłałem jej jeszcze przed Mikołajowem. Drgnięcie kącików jej ust świadczył, że odpowiedziała. Drugi, równie przelotny uśmiech posłałem zaraz za stacją na Szczepinie. Jak tu do niej zagadać? W tych sprawach byłem zupełnie zielony, w szkolnych sytuacjach takie rzeczy załatwiało się w sposób mało skomplikowany, typu "czy nie widziałaś profesor Kowalskiej?" czy "czy przypadkiem ci nic nie wypadło?" czy nawet niby przypadkiem potrącając dziewczę w korytarzu. Tutaj wszystkie te końskie zaloty odpadały w przedbiegach. "Zdaje się, że panią gdzieś widziałem" nie przejdzie, nawet my, szesnastolatkowie wiemy, że ten drętwy tekst jest spalony. Im pociąg dalej jechał, tym bardziej byłem bezradny. Na Kowalach tajemnicza dziewczyna wysiadła, zerwała się zaraz przy samej stacji, jakby dopiero przypomniała sobie, gdzie wysiada, gdy przechodziła koło mnie, uśmiechnęła się. Czy to pasmo porażek się nie skończy? Najpierw Jola, teraz ona...

      Przesiadłem się na jej miejsce, by choćby na moment poczuć jej ciepło, zapach. To niedaleko, tylko pięć przystanków, ale zawsze coś. Dziewczyna używała delikatnych, stonowanych perfum, których ledwie wyczuwalny zapach mile łaskotał nos. Przywoływałem w myślach jej twarz, piękny, kształtny nos. Szkoda... pociąg już minął pierwszą stację na Wojnowie, wstałem i w tym momencie zauważyłem czarny przedmiot leżący miedzy siedzeniem a ścianą pociągu. A jeśli to...? Serce zabiło mi mocniej. Podniosłem, był to czarny portfel. Przystawiłem do nosa i poczułem ten sam zapach co poprzednio. W tym momencie pociąg rozpoczął hamowanie przed moją stacją. Niewiele myśląc wrzuciłem portfel do plecaka i poszedłem w stronę wyjścia.

      Wbrew agresywnym esemesom Marek przywitał mnie spokojnie, toteż odpuściłem sobie awanturę na dzień dobry i oskarżanie go o przerwanie rozkosznego tete-a-tete z Jolą.
      – O której to się przychodzi, łosiu? – powiedział z lekkim wyrzutem.
      – Naprawdę nie dało się wcześniej, miałem spotkanie z Jolą, o którym miałem cię poinformować, ale jak zacząłeś mnie unikać... Sam rozumiesz.
      – No popatrz. Mówiłem, że kiedyś to się wyjaśni. A ty wszystko chcesz teraz, zaraz, na gwałt. Czasem mi się wydaje, że ty po prostu nie potrafisz czekać.
      Może miał rację, ale ja nie bardzo lubię, jak mi się mówi jaki mam być i co mam robić. Wolę sam uczyć się na własnych błędach, choć to bywa bolesne, niż mieć to podane na talerzu. Marek był wyjątkiem, ale jemu też nie pozwalałem na wszystko, zazdrośnie strzegąc dostępu do mojego wnętrza.
      – Może masz rację. Ale ja już tego nie zmienię.
      – To co robimy? – zapytał Marek robiąc mi herbatę. – Mieliśmy zacząć historię, przypominam ci, że jutro jedziemy do Jelcza na oglądanie nowych wagonów i będzie mało czasu. Wrócimy o czwartej, zmęczeni.
      – Teraz? – zdziwiłem się≥ – Już w pół do jedenastej i jestem padnięty. Zrobimy jutro jak wrócimy, nauka nie zając. Kto siedzi w piątek po nocy i się uczy?
      Poszliśmy na górę. Leżeliśmy na tym legendarnym łóżku-lotniskowcu, Marek czytał najnowszy numer Rynku Kolejowego, ja przeglądałem nowe twarze na tinderze. Nic ciekawego, same trzydziestolatki i to jeszcze mało atrakcyjne ze zdjęcia, a jeśli brać pod uwagę, że to wszystko było poprawiane w photoshopie, w rzeczywistości wyglądają jeszcze gorzej. W tym momencie Marek zerwał się z miejsca.
      – O cholera, zapomniałem tej cholernej pigułki. Pomożesz mi z insuliną? Przynajmniej raz zrobię to dobrze. Mam nadzieję, że tym razem nie zemdlejesz – uśmiechnął się.
      Był pewien temat, o którym chciałem pogadać z nim od dawna, przymierzałem się niczym pies do jeża, a teraz Marek wystawił mi go wręcz na tacy. Jak nie teraz to kiedy?
      – Marek...
      – Tak? – zapytał znad swojego stolika, na którym były te wszystkie przedmioty do rzgania i inne, na myśl o których robiło mi się słabo.
      – Może odpuściłbyś sobie te leki antydepresyjne? Przecież widzisz, co one z ciebie robią. Chłopie, w tym tygodniu byłeś nie do poznania. A przecież jeszcze dwa tygodnie temu byłeś zupełnie innym człowiekiem, nawet czasem się uśmiechałeś.
      Marek westchnął głęboko.
      – To nie takie proste, jak ci się wydaje.
      Nastąpiła długa chwila milczenia. Marek przerwał te wszystkie tajemnicze czynności i położył się koło mnie.
      – Powiem ci to, dobra? Chyba już czas. Ale jak komuś wygadasz... Jesteś pierwszą osobą, której to mówię. Nawet kilku psychologów i jeden psychiatra mnie nie złamali. Nie byłbym w stanie... – urwał. Na jego twarzy pojawił się wyraz całkowitej bezsilności.
      – Widzisz łosiu – ciągnął – te leki pomagają mi zapomnieć, one są po to, by nie dopuszczać do mnie pewnych myśli i wydarzeń. Prawda, nie poprawiają nastroju, choć w założeniu powinny i mają sporo skutków ubocznych.
      – Wiem – przerwałem mu. – Zadałem sobie trud sprawdzenia tego co brałeś poprzednio, citalopramu. Poza tym sam mówiłeś o tym, że w ogóle nie masz popędu, że masz bolesne wytryski i kilka innych rzeczy.
      – Tak, to prawda. Ale to dalej jest lepsze od...
      Nie popędzałem go. Powie, kiedy i ile będzie chciał, to oczywiste. Tylko pytanie, czy ja chcę tego wysłuchać? Przecież decyzja też należy do mnie, jeśli coś się dzieje między dwoma ludźmi, wymaga to zgody każdego z nich. Inaczej to jest przymus, wyzysk bądź masochizm.
      – Byliśmy na weselu na wsi. Wiesz, mój ojciec ma brata w kieleckim i jego córka wychodziła za mąż. Mieszkają na wsi nad samą Nidą, więc była wiejska chata, tancbuda, oczywiście, orkiestra, masa jedzenia i jeszcze więcej wódki. Jakoś po jedenastej znudziła mi się ta zabawa, tańczyć nie lubiłem, towarzystwa w moim wieku jak na lekarstwo i to jeszcze takie zupełnie nierozgarnięte. Usiłowałem z nimi rozmawiać, ale nie dało rady. Część stołów była na wolnym powietrzu, część w domu, więc nie mogłem tak sobie iść spać. Na uboczu, pod lasem stała stodoła ze świeżym sianem, które wcześniej pomagałem tam zwozić. Poszedłem więc do tej stodoły, wybudowałem norę w sianie, ale spać się nie dało, wszystko mnie gryzło, chodziły jakieś robale. Za jakiś czas drzwi do stodoły otworzyły się. Było na tyle ciemno, że nie mogłem rozpoznać konturów.
      – Puść mnie – błagał jakiś młody damski głos, do tej pory mi nieznany. – Jesteś pijany.
      Męski, zduszony głos coś jej odpowiedział, nie słyszałem co, byli dość daleko. Później on ją, z tego co słyszałem, pociągnął na siano. Ona piszczała, opierała się.
      – Jak kobieta mówi "nie" to znaczy, że chce – powiedział na głos ten mężczyzna i w tym momencie rozpoznałem ten głos. To był mój ojciec! W jednym momencie zamarłem, wydawało mi się, że zaraz usłyszą bicie mojego serca. Ojciec krzepę ma, wziął tę dziewczyną i po prostu rzucił na siano, jakieś pół metra obok mojego posłania, po czym wgramolił się sam.
      – Puszczaj, spaślaku! Nie chcę! – darła się dziewczyna.
      – Chcesz, chcesz... Spokojnie, ściągaj majtki.
      Znałem ten ton, wolny i ściszony. Tak mówi ojciec zawsze, kiedy nie znosi żadnego sprzeciwu i chce, by jego polecenie było wykonane natychmiast. Sam klęknął i zsunął spodnie. Byłem tak blisko, że czułem zapach i jej i jego. Zrobiło mi się niedobrze, w ostatniej chwili opanowałem wymioty. W półmroku widziałem jego sylwetkę. Do tej pory nie wiedziałem, jak potężnie jest uzbrojony. Plunął na rękę, nawilżył koniec i rzucił się na nią.
      – Nie!!! Nie!!!
      – Spokojnie, teraz jest za późno – wysyczał. Ona się wiła i jęczała, a on wchodził w nią coraz głębiej, coraz zapalczywiej. Wymachiwała rękami i nogami na ile mogła, nawet raz kopnęła mnie w głowę. Nawet gdybym syknął z bólu, nikt by tego nie usłyszał, orkiestra dudniła wyjątkowo głośno. Wiesz, ja wtedy nie wiedziałem nic o seksie, tylko tyle że jest i z grubsza na czym to polega. Teraz miałem to koło siebie w najbardziej ordynarnym wydaniu. Gdy on kończył, ona nie miała już siły mu się sprzeciwiać i tylko jęczała i chrypiała. Ojciec zaczął głęboko sapać, po czym zwalił się na nią całym ciężarem. Wiesz, ja sobie chyba wtedy nic nie myślałem, bałem się tylko, że on ją zabije. Jaka była moja ulga, kiedy poleżeli jeszcze trochę i wyszli ze stodoły. Nie mogłem nic mówić i zacząłem się strasznie bać, zwłaszcza że do tej stodoły zaczęli przychodzić inni ludzie w tym samym celu, tyle że akurat ci wiedzieli, na co się piszą i nikt nikogo do niczego nie zmuszał. opuściłem więc tę stodołę i poszedłem siedzieć wśród ludzi. W głowie kręciło mi się od tego smrodu. Ojciec musiał chyba widzieć, jak stamtąd wychodziłem, bo skorzystał z sytuacji, kiedy byłem sam i podszedł do mnie. Waliło od niego wódą, ledwie się kołysał na nogach.
      – Widziałeś?
      – A co miałem widzieć? – udałem głupiego.
      – Ty już wiesz co. Jak komuś coś powiesz, to... – pokazał wymowny gest pod gardłem i natychmiast się oddalił, jakby się bał, że ktoś go złapie na gorącym uczynku. A ja natychmiast pobiegłem w krzaki zwymiotować.
      To powiedziawszy rzucił się na poduszkę i zaczął płakać. Początkowo bezgłośnie, później już zupełnie jawnie. Nie wiedziałem, jak się zachować. Powiedzieć coś? Dobrze, ale co? W takich sytuacjach ciężko jest coś wymyślić. Już trzeci raz dziś łapię się na kompletnej bezradności. Gdzieś z tyłu grało radio, wokalista zapewniał "za ostatni grosz kupię ci choć cień tamtych dni..." Jak na ironię. Marek sprzedałby nawet ten cień za każdą cenę. Położyłem mu rękę na karku. Nie zareagował. Chcąc go uspokoić, delikatnie głaskałem mu twarz i uszy. Chyba trafiłem w jego zapotrzebowanie, bo płakał coraz ciszej. Ja też odkrywałem nieznany mi wymiar, czegoś takiego w życiu jeszcze nie doświadczyłem. Było mi podle i dobrze zarazem. Cieszyłem się, że Marek powiedział mi coś takiego i jednocześnie martwiłem. Jak mam się teraz wobec niego zachowywać? Co mam robić a czego nie?
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #18
        9. Tajemnica białych tabletek (2)

        – I co dalej? – zapytałem, kiedy już doszedł do siebie.
        – A nic, zamknąłem się w sobie. Były dni, kiedy nie byłem w stanie nic powiedzieć. Zaczęły się wyjazdy do psychologów, psychiatrów, Poznań”, Warszawa, Białystok. Mógłbym być przewodnikiem po tamtejszych hotelach. Oczywiście jeździła matka, ojca w ogóle to nie interesowało. Kiedyś, kiedy byliśmy sami, powiedział że on wie, że widziałem, ale jeśli chcę zniszczyć rodzinę i iść do domu dziecka to oczywiście mogę to opowiedzieć. A jeden psychiatra był naprawdę blisko, ten z Białegostoku, powiedział, że to wpływ traumatycznych, tak właśnie powiedział, wydarzeń, których byłem świadkiem w niedalekiej przeszłości. Ale nie udało się nic ode mnie wyciągnąć. Nawet nie dlatego, że ojciec mi groził. Po prostu nie przeszłoby mi to przez gardło. Zacząłem się moczyć w nocy, ale to jakoś wyleczyli. Zdecydowali przepisać mi silne leki antydepresyjne, które miały mi pomóc zapomnieć o tym wszystkim. To nie tak, że one pomogły, one to tylko zagłuszyły. Dalej miałem nawroty, ale patrzyłem na to jakby ten Marek tam to był zupełnie kto inny. Dopiero gdy zabrakło citalopramu, który, jak wiesz, zgubiłem gdzieś między Polską a Szwajcarią, to wszystko zaczęło wracać.
        Jakie to szczęście, że on to lekarstwo zgubił, miałbym na sumieniu jeszcze coś gorszego. Kiedyś nawet przymierzałem się, by mu powiedzieć, jak to naprawdę było z tym citalopramem, ale ta opowieść zamknęła sprawę na wieki. Chyba że znajdą to opakowanie, ale przecież Marek bierze już coś innego.
        – I to wszystko?
        – Prawie. Jak chyba zauważyłeś, prawie się do siebie nie odzywamy i ledwie toleruję jego obecność. Ładuje we mnie masę szmalu, jakby chciał odkupić tamten błąd, inaczej chyba nie potrafi. W sumie miałem z nim jeszcze jedno spięcie. Kiedyś wstałem rano i wszedłem do kuchni na śniadanie. Mama była w pracy, w kuchni był tylko ojciec. Wiesz jak to jest rano, pała człowiekowi stoi i to widać nawet przez spodnie.
        – Zrób z tym porządek – powiedział ojciec swym nieznoszącym sprzeciwu tonem.
        – Z czym? – nie wiedziałem, o co mu chodzi.
        – Podejdź tu – zażądał, a gdy już byłem przy nim, zdarł ze mnie spodnie i majtki, nawilżył rękę, chwycił za mojego kutasa, odciągnął i wykonał parę wiadomych ruchów.
        – A teraz leć na górę albo do łazienki i trzyj tak aż poleci białe mleczko. I już nigdy nie pojawiaj mi się tutaj w takim stanie. I przy mamie też nie – popatrzył na mnie groźnie i wymierzył siarczystego klapsa w tyłek. – No leć zanim ci opadnie. Żebym ja własnego syna musiał uczyć się brandzlować... Dobrze, że córki nie mam – usłyszałem, gdy już byłem przy drzwiach. Wstyd przypiekał moje policzki.
        Jeśli myśli, że w taki sposób nauczył mnie walić konia, to jest w błędzie, już dawno to umiałem. Tylko, jak wiesz, nie robiłem tego, bo mnie to po prostu bolało, zwłaszcza jak tryskałem, Mówię ci, jakby mnie ktoś od jaj rozrywał. Dopiero jak przestałem brać to świństwo, to się uspokoiło i jest to – tu uśmiechnął się do mnie – przyjemne. Ta sertralina, którą teraz biorę, na szczęście na to nie działa.
        – Ale cię otępia – zauważyłem. – I już nie wiem, co lepsze, bo wtedy byłeś do życia, a teraz nie...

        Było już chyba po północy, leżeliśmy koło siebie w milczeniu, a ja trzymałem rękę na jego szyi. To był pierwszy wieczór od bardzo dawna, kiedy odechciało mi się walenia, a mój skarb leżał na płask i nawet nie drgnął, gdy przez moment pomyślałem o Joli. W ogóle seks po tym wszystkim wydawał mi się jakiś brudny. Gwałt gwałtem, o tym nawet piszą w prasie, ale jak można własnego syna uczyć walenia konia? To zupełnie nie mieściło się w moich wyobrażeniach. Jak również to, że ojciec skazuje swoje dziecko na takie męczarnie, bo broni własnego źle pojętego interesu. Nareszcie zaczęło mi się spać. I zasypiając byłem chyba innym człowiekiem, który tu przyszedł niespełna trzy godziny temu.

        W poniedziałek w szkole zaatakowała mnie Paulina.
        – Krzysiu, nie wybrałbyś się ze mną wieczorem na łyżwy? Jakoś nie chcę mi się iść samej.
        Łyżwy to nie jest coś, co lubię najbardziej i, po prawdzie, wyszedłem już z wprawy. Bardziej zależało mi na Paulinie, toteż zgodziłem się nawet ochoczo. Paulina może nie jest szczytem moich marzeń, ale na razie tylko ona mogła mi dać to, co było niedostępne skądinąd. A sam fakt, że Marek ją już miał, mimo mojej obecności, uruchomił we mnie jakąś samczą rywalizację. Nie to, żebym zazdrościł coś Markowi, ale przecież ona miała być moja.
        Paulina przyszła na przystanek spóźniona ponad pół godziny. Gdyby mniej mi zależało na spotkaniu z nią, pewnie bym sobie odpuścił. Tymczasem nadciągnęła cała w skowronkach.
        – Och Krzysiu, fajnie, że już jesteś, strasznie zimno, nie? – paplała, nawet półsłówkiem nie wspominając, że się spóźniła.
        – Zdaje się, że miałaś być o piątej – przywitałem ją chłodno.
        – O głupie pięć minut się będziesz awanturował? Zwariowałeś? Daj spokój. Najwyżej spóźnimy się na tę ślizgawkę.
        Założę się, że gdybym to ja spóźnił się nawet o pięć minut, wypominałaby mi to przez tydzień. Paulina ma wyjątkowo podbite ego, już jakiś czas temu zauważyłem, że lubi błyszczeć, stać w centrum, a ja służę jej właściwie tylko do ozdoby. No ale coś za coś. Wydarzenia pamiętnej nocy już się we mnie powoli zacierały, nabierałem na nią ochoty, oczywiście rod kilkoma warunkami. Tymczasem nadjechała nasza dziesiątka i wepchaliśmy się do zatłoczonego wagonu.
        – Obejmij mnie, bo się przewrócę – szepnęła Paulina prosto do mojego ucha. Nieprawda, miała się czego przytrzymać, tylko świadomie z tego rezygnowała. Wolała zamiast trzymać się stalowej rury, trzymać rękę na moim barku. Ja jakiekolwiek tramwajowe zaloty miałem już wybite z głowy. Spokojnie czekałem, aż dojedziemy na Wejherowską.

        Różnica w jeździe na łyżwach pauliny i moja była duża, nie umiałem tych wszystkich wygibasów, przeplatanki tyłem czy piruetów, które kręciła z upodobaniem i uśmiechem. Nawet przyjemnie było popatrzeć, a Paulina lubiła się popisywać, to wynikało bezpośrednio z jej natury, i jeździła celowo blisko mnie, nawet zajeżdżając mi drogę.
        – Ty się doigrasz – ostrzegłem ją ze śmiechem. Lodowisko było pełne dzieciaków, nawet takich, które dopiero stawiały pierwsze kroki na lodzie, należało więc, jak to piszą w kodeksie drogowym, zachować szczególna ostrożność. To dotarłoby do wszystkich, tylko nie do Pauliny, która kręciła właśnie kolejnego pirueta. Gdzie ona się tego nauczyła? Ale nic nie trwa wiecznie, Podczas kolejnego kółka wokół lodowiska zauważyłem jakieś zgrupowanie przy samej bandzie. Rozejrzałem się za charakterystyczną żółtą czapką i nie spostrzegłem jej nigdzie. Zaniepokojony podjechałem bliżej tego zgromadzenia. Udało mi się przepchać do środka, torując sobie drogę przez wianuszek dzieciaków. Na lodzie leżała Paulina i trzymała się za kolano.
        – Paulinko, nic ci nie jest? – przyklęknąłem przy niej.
        – Łapska przy sobie – ostrzegł mnie jakiś barczysty wyrostek i chwycił mnie za kołnierz mojej puchowej kurtki, prezentu od rodziców Marka.
        – Spokojnie, ta pani jest ze mną – odpowiedziałem, a Paulina kiwnęła głową. Podałem jej rękę i wstała z trudnością.
        – Chyba już dziś sobie nie pojeżdżę – syknęła z bólu.
        – Jakbyś nie szalała... Co cię boli?
        – Kolano – odparła.
        Jakoś doholowałem ją do drzwiczek. W szatni kłębił się rój dzieciaków czekających już na następną ślizgawkę. Z trudem przedarliśmy się przez łyżwiarzy. Coś mi przyszło do głowy. Z tyłu szatni są pomieszczenia gospodarcze, często otwarte, trzymają tam rolbę i sprzęt do konserwacji tafli.
        – Chodź tam, rozmasuję ci to kolano – powiedziałem. – Może się uda bez wezwania pogotowia...
        W kantorku, który wybraliśmy, były jakieś wiadra, szczotki i kupa podobnego sprzętu. Były też dwa krzesła, będące niczym dar z niebios. Zamknąłem drzwi na zamek, ściągnąłem jej dżinsy, nawet bez protestu i zabrałem się za rozmasowywanie jej kolana. Początkowo jęczała z bólu, zwłaszcza przy uginaniu nogi, później szło już coraz gładziej. Coś mnie podkusiło i moje palce z kolana zaczęły się przesuwać wzdłuż jej ud. Krew mi uderzyła do głowy, zrobiło mi się gorąco i na moment zamarłem.
        – No masuj – szepnęła Paulina.
        Powoli docierałem do jej majtek i zwolniłbym jeszcze bardziej, rozkoszując się chwilą, gdyby nie sam fakt, że miejsce nie było jednak za bardzo bezpieczne. Sforsowałem ostatnią barierę i już czekała na mnie gorąca, kleista wilgoć. Paulina wydała jęk rozkoszy.
        – Cicho, głupia, jeszcze ktoś usłyszy – szepnąłem. Szukałem tego miejsca, które dało taką przyjemność Gośce i w końcu je znalazłem. Paulina w goście wdzięczności przywarła do mojej głowy i sapiąc zaczęła mi ssać ucho, drugą ręką macała mnie w kroku. Mój gnat był na szczęście w mało oczywistej pozycji, co przyjąłem z ulgą. Nacierałem na nią już nie jednym, a trzema palcami, ona odwzajemniała mi się coraz mocniejszym naporem na mojego wacka. Jeszcze moment, jedno pchnięcie i byliśmy oboje w ekstazie, a mięśnie jej wrót wręcz zakleszczały mi palce, co przyprawiało mnie o dodatkowe ciarki.
        – Kochanie – szeptała mi wprost do ucha Paulina. Ja tymczasem odczuwałem pierwszy dyskomfort wytrysku w gaciach. Chromolić to, było wspaniale. W tym momencie w drzwiach rozległ się chrobot. Ktoś starał się otworzyć kluczem drzwi, ale jakby miał problemy. Gdy już otrząsnąłem się z paraliżu, naciągnąłem Paulinie spodnie.
        – Kurna, nie te klucze – zaklął ktoś z drugiej strony, spróbował jeszcze następnych po czym słyszeliśmy jego oddalające się kroki. Wyliczyłem w myślach, kiedy intruz powinien zniknąć za zakrętem i dopiero wtedy sprawdziłem pole manewru. Było czyste. Na szczęście.

        Umyliśmy się i, podtrzymując lekko kulejącą Paulinę, która robiła to chyba dla wdzięku niż z rzeczywistej potrzeby, dotarliśmy na przystanek. Byliśmy oboje zmęczeni, nawet nie odzywaliśmy się zbyt wiele do siebie. W tramwaju było tym razem pusto. Gdy trzepałem kieszenie w poszukiwaniu biletu, natrafiłem na coś, czego na początku nie rozpoznałem. Czarny portfel. Na śmierć o nim zapomniałem, po wyjściu od Marka byłem tak rozdygotany, że nie miałem głowy do myślenia o czymkolwiek innym. Otworzyłem portfel i zacząłem przeglądać jego zawartość. Nie było tego zbyt wiele: legitymacja znanego liceum na nazwisko Kinga Stadnik, z jej zdjęciem, jakaś karta biblioteczna, karta miejska, zwana we Wrocławiu urbancard, jakaś pięćdziesięciozłotówka w banknocie i trochę bilonu. Otworzyłem tajemniczy schowek przy samej ściance. Wewnątrz była fotografia, a na niej moja dziewczyna z pociągu jak ją pan Bóg stworzył. Zapomniałem się na chwilę i kontemplowałem jej urodę. A naprawdę było na co popatrzeć.
        – Pokaż, co to za zdjęcie? – zapytała Paulina i niemal wydarła mi je z rąk. Nogi przede mną sie nie ugięły tylko dlatego, że siedziałem na własnym tyłku.
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #19
          Niestety nie wszystkie sytuacje z ostatniego odcinka to nie jest czysta fikcja. Obiecuję, że następny odcinek będzie bardziej pogodny, a ukaże się w piątek lub sobotę, o ile jeśli będziecie chcieli.
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          • LIP
            Ocieracz
            • Feb 2010
            • 130

            #20
            Pisz, pisz...

            Skomentuj

            • trujnik
              Seksualnie Niewyżyty
              • Mar 2018
              • 201

              #21
              10. (Nie)idealna partnerka

              – Nie wierzę ci – wściekała się Paulina. – Takie bajki to możesz opowiadać tej pustej laleczce ze zdjęcia! – mówiła podniesionym głosem, gdy staliśmy na przystanku na Ruskiej. Zauważyłem, że inni ludzie obracają głowy w naszą stronę.
              – Paulina, błagam cię, nie rób wiochy, już cały przystanek o tym wie. Naprawdę zależy ci, aby zrazić do siebie pół miasta? Bo na razie to ty się wydurniasz, a nie ja.
              Po pierwszym ataku furii Paulina uspokoiła się trochę, jednak na przekór znanemu powiedzeniu że złość piękności szkodzi, z zaczerwienionymi policzkami i złowrogimi iskrami w oczach a mlecznym świetle latarni wyglądała jeszcze bardziej fascynująco. Powkurzać ją jeszcze trochę? – zastanawiałem się.
              – Paulina, zmiłuj się. czy otwierałbym ten portfel przy tobie, gdybym wiedział, że ona tam trzyma nudesa? I na dodatek w tramwaju? Myśl logicznie i nie kompromituj przynajmniej siebie.
              Paulina pomyślała przez chwilę. Jak znam życie i ją, pewnie nad tym, jak z tej sytuacji najwięcej wyciągnąć dla siebie.
              – Pojedziesz na policję i oddasz ten portfel, i to najlepiej teraz, daleko od komendy miejskiej nie jesteśmy, jest na Druckiego-Lubeckiego, wystarczy wysiąść na następnym przystanku na Krzyki. A najlepiej, jak ja to zrobię z tobą.
              Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Pomysł tyle dobry, co naiwny. Już wyobraziłem sobie grono kulsonów rechoczących nad zdjęciem. Albo dzielnicowego, który idzie do jej domu, bo zakładałem, że adres jej ustalą, wręcza jej portfel i prosi, by sprawdziła, czy coś nie zginęło. Biedna dziewczyna.
              – Paulina, ja naprawdę nie mam czasu, przyszłaś na spotkanie spóźniona pół godziny, a jeszcze są lekcje do zrobienia na jutro. Ty naprawdę myślisz, że będę ganiał do późnej nocy po mieście? Po prostu jutro pojadę do czternastego liceum i zostawię portfel w sekretariacie.
              Oczywiście był to pic na wodę, miałem zupełnie inny plan, choć w nim również był uwzględniony zasłużony wrocławski ogólniak. Tyle że Paulina nie powinna o tym wiedzieć.
              – Krzysiek, ty znów coś wykombinowałeś, ale dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. Obiecaj, że nie będziesz patrzył na to zdjęcie i że się z tą dziewczyną nie spotkasz – to powiedziała prawie szeptem. Coś tak mruknąłem, bo nie lubię krzywoprzysięstwa.
              – I załatwiaj już sobie czas na przyszły poniedziałek – dodała.
              – Bo co? – zapytałem ze zdziwieniem. O tym słyszałem po raz pierwszy.
              – Starsi jadą na jakąś konferencję do Poznania na dwa dni, brat będzie na nartach w Sokolcu, będziemy mieli cały wieczór dla siebie. Reflektujesz?
              Zapytała mnie tonem, jakim się komuś oferuje colę z założeniem, że ten ktoś nie odmówi. Po prostu Paulina szła na bezczelnego, będąc prawie pewną, że mnie usidliła i że spełnię każdą jej zachciankę. Najlepiej byłoby odmówić albo przynajmniej podroczyć się chwilę. Droczenia się miałem dość i w obliczu tramwaju nadjeżdżającego na przystanek, dałem sobie spokój. To i tak musi nastąpić, wcześniej czy później. Nie ma co przedłużać. A poza tym moje kochane maleństwo coraz częściej dawało mi jednoznaczne znaki.
              – Pewnie, ale szczegóły podasz mi później, dobrze?
              – I pamiętaj, jutro odwozisz ten portfel... I ma być tak samo fajnie jak wtedy, a może nawet lepiej – szepnęła na pożegnanie.

              No to pięknie. Ta zołza nie tylko nie zapomniała, ale dalej oczekuje tego, co za mnie odwalił Marek, i to pewnie jeszcze krok po kroku. No to Houston, mamy problem. Zrozumiałem, że muszę działać i to szybko. Całą drogę spędziłem na kombinowaniu i mało nie przejechałem mojego przystanku. Trzeba zmusić Marka, żeby podzielił się jeszcze raz tym, co jej zrobił. Ba, tylko jak? Przecież mu nie załatwię dziewczyny i nie będę podglądał przez dziurkę od klucza, co oni wyprawiają. Zaraz zaraz. Piekielny pomysł rodził się w mojej głowie. Dość duże koszty realizacji no i na końcu trzeba będzie przekonać Marka. Paradoksalnie, tu nie przewidywałem większych kłopotów. Jest to głupie, fakt, ale wykonalne. Zresztą już miałem pomysł, by to zrobić tak, żeby nie krępowało go to za bardzo. Teraz trzeba dokonać odpowiednich zakupów no i zrobić wszystko, by to nie dostało się w ręce matki. Paczkomat, to oczywiste.

              Gdy wróciłem do domu, rzuciłem się na internet. Mój pomysł oddalał się coraz bardziej, niestety i mina mi rzedła coraz szybciej. To, co mi się podobało najbardziej, kosztowało ponad pięćset złotych i była to dla mnie niewyobrażalna forsa. Coraz bardziej rozgorączkowany przeglądałem kolejne strony, które straszyły coraz wyższymi cenami, nawet czterocyfrowymi. Trudno, trzeba będzie odpuścić i wykombinować coś innego. Gdy już miałem ogłosić rejteradę, wpadł mi z oczy model za pięćdziesiąt złotych. Piękny nie był, bynajmniej, nie za tę cenę, ale tu nie chodziło o walory estetyczne. Pięć dych w ostateczności mogłem wydać. No, siedem, bo jeszcze koszty wysyłki i inne takie. Wybrałem ekspresową, bo musiała być w sobotę, inaczej wszystko brało w łeb. Zadowolony z siebie wcisnąłem guzik transakcji, wypełniając jakieś formularze, że mam osiemnaście lat. Nie powinno się wydać. Jeszcze przed snem dostałem esemesa od Pauliny, że cieszy się na ten dzień. Ja jeszcze nie, ale zrobię wszystko, by się udało.

              Następnego dnia miały odbyć się klasowe ostatki, czyli po naszemu śledzik. Nasza klasa postanowiła z tego powodu zrobić sobie małą potańcówkę w lokalu, powiedzmy że w ramach integracji. Tak naprawdę zazdrościliśmy starszym kolegom studniówek i połowinek i postanowiliśmy zrobić małą potupajkę na koniec karnawału. Nic poważnego i wielkiego, wynajęliśmy małą knajpkę od piątej do dziewiątej, didżejem miał być Arek, kolega z klasy. Żeby formalności stało się zadość, przepuściliśmy to przez wychowawczynię, która obiecała wpaść na chwilkę. Umówiliśmy się, że obowiązuje zwykły strój i bawimy się wyłącznie we własnym gronie, co dla mnie miało ten plus, że nie będzie Pauliny i będę mógł obtańcować kilka dziewczyn z mojej klasy, co w jej obecności nie byłoby możliwe. Po jej reakcji na głupie zdjęcie nagiej dziewczyny widać było, że jej na mnie zależy. Czy mnie na niej, to inna sprawa. Na razie czekałem na dalszy krok ze strony Joli i nie chciałem przyśpieszać.

              Gdy wszedłem do naszego lokalu, był już udekorowany, przygotowany bufet i zjawili się pierwsi goście. Co prawda umówiliśmy się, że oficjalnie nie będzie alkoholu, ale to była głównie wersja dla pani profesor, większość z nas miała jakąś butelczynę czy kilka piw.
              – Czy zatańczysz ze mną? – usłyszałem nad sobą, kiedy tylko rozebrałem się i usiadłem na jednym z porozstawianych pod salą krzeseł. To była Andżelika, dobra koleżanka Pauliny, niska brunetka z fryzurą bardziej na pazia.
              – Przyciśnij mocniej – szepnęła, Taniec był wolny, jakiś znany numer z lat osiemdziesiątych, chyba Bryan Adams. Andżelika czuła taniec za nas dwóch, bardzo dobrze prowadziła i to mnie częściej myliły się kroki. Wtulony w nią i podekscytowany zapachem jej włosów bardziej walczyłem z tym, by opanować podniecenie. Działało na mnie wszystko, łącznie ze sprzączką jej stanika, którą wyczułem przytulając dziewczynę do siebie.
              – Zatańczymy jeszcze? – szepnęła, gdy milkły już dźwięki kanadyjskiego wokalisty.
              – Pewnie – odpowiedziałem jej tym samym tonem. – Ale poczekajmy na następny wolny.
              Usiadłem pod ścianą koło Marka, który beztrosko oglądał jakieś lokomotywy na swej komórce.
              – Jak się bawisz? – zapytałem byle coś powiedzieć.
              – Daj spokój, czy nie widzisz że jestem tu jak piąte koło u wozu? Która ze mną zatańczy? – mówił zrezygnowanym tonem, a wydawało mi się, że w jego oczach widziałem łzy. Faktycznie ciągnięcie go w takie miejsce miało coś z sadyzmu. Tyle że o tym wiedzieliśmy tylko Marek i ja.
              – Poczekaj, coś się wymyśli.
              – No i co wymyślisz? Posiedzę jeszcze chwilę i pojadę do domu.
              – Na razie bądź tutaj.
              Jeszcze nie skończyłem mówić, kiedy poczułem pociągnięcie za rękę. Nade mną stała Andżelika, ale mógłbym przysiąc, że jej wyraz twarzy był nieco zmieniony. Już nie była taka wesoła i beztroska. Czyżby coś wypiła? Nie, to nie to, choć wyglądało to co najmniej złowrogo.
              – Jak długo znasz Paulinę? – zapytała, kiedy znów wtuleni do siebie tańczyliśmy następny wolny taniec. Lubiłem jej dotyk, którym muskała mnie po plecach, nie był tak nachalny, a zmysłowy i delikatny. Ja zaś stawałem się odważniejszy, moja ręka poczynała sobie coraz śmielej, w okolicach jej piersi. Zaczynałem wierzyć, że będzie tego coraz więcej...
              – Uważaj na nią. Naprawdę, nie żartuję.
              – Bo co? – odparłem nieco zaczepnie, może zbyt głośno, ale żadna tańcząca para nie zwróciła na to uwagi.
              – Bo ona... opowiada o tobie różne rzeczy. Nie zawsze miłe. Może nawet przede wszystkim niemiłe.
              Paulinę naprawdę stać było na wiele, ale coś mi tu nie grało. Z jednej strony rozsiewa o mnie plotki, a z drugiej ciągnie mnie na siłę do łóżka?
              – No mówi że jesteś taki... niewyżyty. I że ją nagabujesz.
              Przepraszam, kto kogo? Przecież jest zupełnie na odwrót. O niedoczekanie! Dobry nastrój siadł mi momentalnie i z trudem dotrwałem do końca walca, nawet nie słuchając tego, co nadaje Andżelika. Wszystko się we mnie gotowało. Wydawało mi się, że Paulina się we mnie podkoc***e, a tu takie rzeczy... Wściekły opuściłem salę i poszedłem do męskiego kibla. A tam niespodzianka – Zadrożny, Rysiek i Tomek rozpijali flaszkę.
              – To tak pod nóżkę – tłumaczył mętnie Rysiek, widząc mój wściekły wzrok.
              – Nie chodzi o to, że pijecie, nie mam nic przeciw. Ale nalejcie mi też.
              Łyknąłem zdrowo i trochę za dużo, pogadaliśmy trochę i po dość długim czasie wróciłem na salę, usiłując wypatrzyć Andżelikę. To jedna z najładniejszych dziewczyn w klasie, więc powodzenie miała cały czas. Gdy już zrezygnowałem z poszukiwań, zmaterializowała się koło mnie.
              – Nie wygłupiaj się Krzysiek, chodź zatańczymy.
              – Nie mam nastroju, naprawdę. Chyba zaraz pójdę do domu – odpowiedziałem smętnie, licząc na to, że się oddali.
              – O Paulinę chodzi? No jest jak jest, tego nie zmienisz. Ale proszę, zostań. Co mam dla ciebie zrobić?
              Już miałem na języku dość nieprzystojną odpowiedź, którą pewnie potraktowałaby opacznie, a ja jak najbardziej serio,
              gdy nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
              – Naprawdę zrobisz coś dla mnie?
              – Naprawdę.
              – Hmmm... To następny taniec zatańcz z Markiem. Cały i wolny, a nie jakieś podrygi. I blisko niego.
              Na chwilę zaniemówiła.
              – Ty chyba żartujesz, z Nawojskim? Żeby cała klasa się ze mnie śmiała? Wykluczone.
              – Dobrze – odparłem – to ja dzwonię do Pauliny z awanturą. Sama rozumiesz, ja tego nie mogę tak puścić płazem. Za bardzo mi na niej zależy – spuściłem głowę nieco teatralnie, może również, żeby nie odczytała ironii na mojej twarzy.
              – Zwariowałeś? Przecież ona mi to powiedziała w tajemnicy. Nie będziesz chyba tak okrutny i nie wsypiesz mnie?
              Miało to jakiś sens. Nie bardzo znałem się na babskich plotkach, nie byłem kobietą, na szczęście. Poza tym Paulina może prowadzić jakąś własną grę i wtedy rzeczywiście lepiej jej nie przeszkadzać. Lepiej obserwować i wyciągać wnioski. Jednak damska pochwa jest urządzeniem o wiele mniej skomplikowanym niż mózg. I o wiele przyjemniejszym...
              – Spokojnie, nie powiem. Jak zatańczysz z Markiem...
              Obserwowałem ich na parkiecie. Marek był luźny, zrelaksowany, chyba nawet uśmiechnięty. Prowadził Andżelikę spokojnie, zdecydowanie, jakby znał ją od dawna i darzył czymś więcej niż szacunkiem. Andżelika też chyba za bardzo nie cierpiała, w ogóle było miło popatrzeć na tę parę. No to jeden dobry uczynek więcej na moim koncie.

              Na koniec niespodzianka – perorował didżej Arek – kącik LGBT dedykowany ministrowi Czarnkowi i arcybiskupowi Jędraszewskiemu. Panie proszą panie, panowie proszą panów. Tylko za chwilę, kiedy światło na sali całkowicie zgaśnie. I zabrania się robienia zdjęć. Uczestnictwo obowiązkowe. To co, gotowi? – Taaaak – zawyła klasa.
              Postanowiłem nie wyrywać się i poczekać. Ktoś mnie chwycił za rękę i powlókł na parkiet. Brak światła spowodował jakąś karykaturę tańca, obijaliśmy się trochę o siebie, ale chyba chodziło o to, by było wesoło. Dopiero po chwili zorientowałem się, z kim tańczę. Ten oddech był mi znajomy. Jest dobrze – pomyślałem, skołowany nieco wypitą wódką, poprzednimi tańcami i ogromną wściekłością na Paulinę. – Tak właśnie być powinno.

              Z bijącym sercem otworzyłem moją przegródkę w paczkomacie. Nieduży pakunek czekał na mnie. Wrzuciłem go do torby i rozejrzałem czujnie wokół siebie, jakbym dokonywał jakiegoś przestępstwa. Do domu wracałem bardzo naokoło, sam nie wiem, dlaczego, przecież nic mi nie groziło. Bagaż był niewinny i nie stałoby się nic, gdyby jakimś cudem złapała mnie policja i zrobiła rewizję, czy jak oni to nazywają, przeszukanie. Ale coś mi mówiło, że konspiracja będzie lepsza. W domu natychmiast schowałem pakunek tak, by był niemożliwy do przypadkowego znalezienia. Matka czasem sprząta mój pokój i wolałbym naprawdę, by tego nie odkryła.

              – Słuchaj Marek, jest taka sprawa – powiedziałem, kiedy po trudach tygodnia wylądowałem w końcu w jego, a tak naprawdę naszym pokoju. Czułem się już częścią jego otoczenia i było mi z tym dobrze.
              – Wyglądasz dość tajemniczo. Coś ty znowu wymyślił, łosiu? Bo że ten pomysł z Andżeliką należał do ciebie, nie mam najmniejszych wątpliwości.
              – Posłuchaj mnie uważnie. W poniedziałek będę u Pauliny, będziemy mieli wolną chatę. Sam wiesz, jak ona na mnie leci. I chciałbym dokładnie powtórzyć to, co ty jej wtedy zrobiłeś. Zrobisz to jeszcze raz?
              – Jak? – nie rozumiał Marek. – Coś ty wykombinował?
              – Mam tutaj coś – powiedziałem i wyciągnąłem z plecaczka pakunek. – To jest dmuchana lala. Po prostu zrobisz z nią to samo, co wtedy z Pauliną...
              Marek najpierw popatrzył na mnie jakoś dziwnie, po czym wybuchnął takim śmiechem, że skończył po jakichś trzech minutach.
              – Będę powtarzał do końca życia, że jesteś skończony wariat. I ja mam ruchać ten kawałek gumy? Przecież mi nawet nie stanie.
              – Spokojnie, to też obmyśliłem. Ponieważ możesz być nieco skrępowany, no i masz prawo do prywatności, przykryję cię jakimś kocem. Ruchy będzie widać. Włączę ci jakiegoś pornola, żebyś się podniecił i włączę kamerę, po czym wyjdę z pokoju, byś miał prywatność. Mnie naprawdę nie chodzi o ciebie, tylko o technikę. Paulina naprasza się, żeby było tak jak poprzednio.
              – Wiele rzeczy słyszałem, ale czegoś tak głupiego to nie. No ale podobno wariatom nie należy odmawiać... Przykrywać się nie muszę, akurat ciebie się nie wstydzę, ale naprawdę konieczne jest nagranie tego na kamerkę? Nie możesz siedzieć i obserwować? Mnie naprawdę to nie będzie przeszkadzać.
              – Nie, bo ja to chcę obejrzeć kilka razy. Poza tym przy mnie będziesz się zachowywał inaczej niż sam.
              – No dobrze – odparł. – Mam u ciebie jakiś dług wdzięczności. To pokaż tę lalę.
              Był to tani model i już na początku było widać jej niedoróbki. Piękna nie była, to było widać nawet bez nadmuchiwania. Ale przecież on się nie ma w niej kochać, ma ją tylko przelecieć.

              Marek stwierdził, że lepiej będzie ją nadmuchać sprężarką, którą ma w garażu. Napompowaliśmy babę i z trudem zanieśliśmy po wąskich schodach na górę. Mało się nie wywaliłem. Pokój był już przygotowany.
              – Jakie chcesz porno? Lesbijskie, zwykłe, gejowskie?
              – Zwykłe wystarczy, ale naprawdę wątpię, czy z tego coś będzie. Teraz chce mi się raczej śmiać.
              Zaczęło to się wszystko rozłazić.
              – Wychodzę z pokoju, kamera start. Jak skończysz, to mnie zawołaj.
              Usiadłem na schodach i czekałem. Nie minęło nawet pięć minut, gdy rozszedł się krzyk Marka.
              – Krzysiek, chodź tu, jest problem. Nie mogę wsadzić.
              O tym zapomniałem, biorąc wszystkie możliwości. Członek Marka jest może nie długi, ale ogromnie gruby, wątpię by wielu facetów miało podobnego, a producent raczej robi rozmiary standardowe. Obejrzałem jak to wygląda, faktycznie niemożliwe.
              – Wiesz co, może polej go zimną wodą, mnie się wtedy kurczy – zaproponowałem. – Wtedy go wciśniemy na miękko i zaczniesz oglądać pornola.
              – Jak ja cię poleję zimną wodą... – zżymał się Marek. – Musisz teraz? Po pół godzinie sam mi oklapnie. Tylko wyłącz te babskie wrzaski i jęki.

              Kolejna próba była możliwa po godzinie. Jakoś udało się wcisnąć Markowy organ do środka.
              – Posuwaj ją od tylca, to będzie tak, jak robiłeś z Pauliną – poleciłem. Istotnie materiał poglądowy z takiej sesji byłby najlepszy. – Dobra to zaczynaj, ja znikam.
              Znów nie minęło pięć minut, a Marek mnie zawołał do siebie.
              – Ta cholerna dziwka mi się wyślizguje, to jest niemożliwe – mówił, przekrzykując jęki z pornosa. – Jak ją trzymasz za biodra, to nie zrobisz porządnego ruchu, jak za cycki, to dupa jej ucieka.
              – To wiesz co? Zrób to na pieska. Wypnij ją i podeprzyj rękami, zakleszcz kolanami i dymaj. Powinno być dobrze. Plastikowe toto, mamie się nie poskarży.
              Przed oczyma stanął mi obraz znad jeziora, kiedy w taki sposób zaspakajałem Jolę. Chyba zawsze będę wolał tę pozycję i mógłbym nawet jej spróbować z Pauliną. Ustawiłem Marka, włączyłem kamerę i wycofałem się z pokoju. Siedząc na schodach patrzyłem na zegarek. Chyba jest dobrze, przeklęte pięć minut minęło i dalej jest spokój. Wydawało mi się nawet, że słyszę jęki Marka. Jest dobrze...

              Wtem korytarz przeszył ogromny rumor i wrzask Marka. Natychmiast wpadłem do pokoju. Na podłodze leżał Marek z nadzianą na fiuta dmuchaną lalą i rozciętym łukiem brwiowym, a krew spływała na nieskazitelną plastikową skórę partnerki. Krzesło, na którym stał tablet z pornosem było przewrócone. Rzuciłem się do Marka i własną koszulą zacząłem tamować jego krwotok.
              – Ręce jej się wyśliznęły. Może słabo nadmuchana albo co – powiedział Marek z rezygnacją w głosie. – To chyba jeden z twoich gorszych pomysłów... Plusem jest to, że jednak nie złamałem siusiaka, choć jaja bolą mnie strasznie.
              – Nie, to model jest do dupy – odparłem. – Najtańszy jaki był, na lepsze mnie nie stać. Ale ona ma jeszcze jedną dziurę, może ci zrobić loda...
              Wzrok Marka spowodował, że nie tłumaczyłem do końca swojego pomysłu. Po chwili milczenia wybuchnęliśmy głośnym, niekontrolowanym śmiechem.
              0statnio edytowany przez trujnik; 03-02-23, 09:56.
              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

              Skomentuj

              • trujnik
                Seksualnie Niewyżyty
                • Mar 2018
                • 201

                #22
                Przerywam pisanie opowiadania (brak czytelników a u mnie czasu). Winien jestem jednak zakończenia:


                1. Krzysiek dowiaduje się, że od jednej z partnerek zaraził się wirusem HIV i prawdopodobnie przekazał go kilku innym. Dowiaduje się o tym zupełnie przypadkowo, musi się przemóc i powiedzieć prawdę partnerce, która go zaraziła.
                2. Krzysiek odrzuca coraz mniej zawoalowane zaloty Marka (mimo że sam coś do niego czuje i jest tego świadom) i zrywa z nim wszelki kontakt. Marek jest do tego stopnia zdesperowany, że celowo przedawkowuje leki i ledwie uchodzi z życiem.
                3. Między Pauliną a Andżeliką wybucha dzika rywalizacja o Krzyśka, jednak pozorna, bo Andżelika jest coraz bardziej zainteresowana Markiem. Ten jednak nie jest zainteresowany jej zalotami.
                4. Oczywiście wszystko kończy się dobrze, tyle że Krzysiek nadal nie wie na kogo się zdecydować – w sensie płci. No ale to zawsze był maniak seksualny, co to żadnej spódniczce nie przepuści i Marek go tego nie oduczy.
                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                Skomentuj

                • trujnik
                  Seksualnie Niewyżyty
                  • Mar 2018
                  • 201

                  #23
                  11. Młotkiem przez łeb

                  – Pomógłbym ci jakoś, ale zupełnie nie mam pomysłu – powiedział Marek zrezygnowanym głosem, usiłując bezładnymi ruchami odczepić się od gumowej lali.
                  – Nie szarp tak, mniejsza o tę plastikową sukę, ale uszkodzisz sobie małego – upomniałem go. – A szkoda by było, ty jesteś w tej materii ewenementem w skali europejskiej. Ile kobiet by tego żałowało...
                  Jakoś we dwójkę udało nam się rozłączyć tę niezwykłą parę. – Jeszcze nie słyszałem, by ktoś miał kłopoty z wyciąganiem – roześmiałem się.
                  – To mało słyszałeś, niektóre pary potrafią się w taki sposób nieźle zakleszczyć, gdzieś na internecie czytałem. Podobno takie rzeczy usuwa się operacyjnie. Ciekawe, jak oni ich niosą do karetki i później na salę operacyjną. I jak to robią tak, żeby ich nikt nie widział? Mniejsza z tym, jestem ostro nagrzany i zaraz czeka mnie porządne walenie – Marek przejechał ręką po swym sterczącym członku.
                  – Jeszcze nie rób nic – poprosiłem go. Przecież musi się znaleźć jakaś metoda. Onanizm to jednak nie to samo co stosunek. Myślałem gorączkowo, jednak mój brak doświadczenia zupełnie sparaliżował komórki odpowiedzialne za inwencję. A może by tak...? – przyszło mi do głowy. Pomysł tyle prosty w wykonaniu, co dający gwarancję, że Marek będzie zachowywał się w miarę normalnie, a ja będę miał upragniony materiał.
                  – Widziałeś taki film "Zmory"? – zapytałem go. – Reżyserował go, o ile dobrze pamiętam, Marczewski.
                  – Coś ty znowu wykombinował? – przeraził się Marek i łypnął złowrogo w moim kierunku. – Mało ci mojej rozwalonej głowy? Co jeszcze ma się stać?
                  – Spokojnie. To jest taki stary polski film pokazujący dojrzewanie młodego chłopaka, on chyba Mikołaj miał na imię. Jak już pierwszy raz ogarnęła go chcica, zwinął po prostu kołdrę w rulon i tak tę kołdrę posuwał. Tylko u ciebie ten wał musiałby być o wiele większy, bo oryginalnie ta scena była chyba kręcona dla pedofilów.
                  Wydawało mi się, że Marek się nieco uspokoił, nawet i mnie ten pomysł nie wydawał się zły.
                  – I co ja mam pocierać? Kawałek kołdry? Przecież to nic nie da, mały zacznie łzawić, poszwa przyklei się do główki i tyle zabawy.
                  – Powiedziałeś, że chcesz mi pomóc – przypomniałem. – Nie masz w lodówce jakiejś skóry po boczku? To jest tłuste, na tym poślizg będziesz miał idealny.
                  Marek popatrzył na mnie beznadziejnym wzrokiem.
                  – Chyba cię Bóg opuścił. Oświnisz pościel tylko i nic więcej. Choć poślizg by był... Czekaj – nareszcie zaczął myśleć. – Moi rodzice mają taki specjalny krem do tych rzeczy, KY się nazywa. Raz zostawili go w łazience i przeczytałem sobie, do czego to służy. Oczywiście ten krem za chwilę zniknął, ale spokojna głowa, wiem, gdzie go trzymają. Nasmaruje się nim kawałek grubego ale miękkiego plastiku albo dermy, są w warsztacie i podłożysz mi go pod mojego wacka, bo sam nie dam rady.
                  Z miejsca zaczęliśmy przygotowania. Pokój Marka jest bardzo ciepły, więc śpimy zwykle pod kocami, a to w tym momencie nie wystarczyło. Marek znosił jakieś kołdry i koce. Zabraliśmy się za skręcanie wałka. Niestety rozłaził się strasznie. Jakby wszystko dziś uwzięło się przeciw mnie...
                  Po kolejnych piętnastu minutach wałek był gotowy. Przygotowaliśmy dermę do pocierania i Marek zajął pozycję. Wcisnąłem ten prostokąt w odpowiednie miejsce, zabezpieczając pasami zwierającymi wałek. Nie wiadomo dlaczego nagle zrobiło mi się gorąco. Jakbym przekraczał jakiś kolejny próg. Trochę dłużej niż było to absolutnie konieczne sprawdzałem, czy wszystko jest w optymalnym
                  miejscu. Teraz tylko kamera i zaczynamy.
                  – Nie włączaj mi tych pornoli – poprosił Marek. – Dam radę bez. I nie przykrywaj niczym.

                  Siedziałem znów na schodach, chyba czwarty raz dzisiaj. Zza drzwi dobiegały coraz intensywniejsze jęki Marka, w końcu ryk, jakby ktoś postrzelił niedźwiedzia. Już to słyszałem i wiedziałem, co to znaczy. Czyżby nareszcie się udało? Po trzech poprzednich próbach niczego nie mogłem być pewny.
                  – Już?
                  – Właź!
                  W pokoju unosił się mi znany zapach podobny do orzechów i nie wzbudził we mnie jakiejś niepożądanej reakcji organicznej. Marek był zajęty uprzątaniem pobojowiska, zatem wszystko było dobrze.
                  – Fajnie było – powiedział ubierając się, jeszcze nie do końca wyzwolony z emocji. – Takiego wytrysku nie miałem w życiu.
                  – Tylko nie zakochaj się w swoim własnym kocu – roześmiałem się.
                  – Nie grozi, nie bój żaby. Teraz mały drobiazg, trzeba to posprzątać. To ty narobiłeś tego bigosu, więc mi teraz pomożesz.

                  Położyliśmy się grubo po północy. Miałem na taśmie piękny materiał poglądowy, teraz trzeba było to dokładnie przeanalizować i nauczyć się na pamięć. Czas się kurczył, miałem na to w zasadzie tylko niedzielę i to wyłącznie wieczór, bo Marek uparł się mnie wyciągnąć do lasku Strachocińskiego, a ja nie miałem serca mu odmówić. Może jestem trochę samolubny, ale nie aż do tego stopnia, nie mogę się narzucać z własnym porządkiem tylko dlatego, że chcę przelecieć jakąś laskę.
                  – A jak ci się podobał ten taniec z Andżeliką? W ogóle skąd umiesz tak dobrze tańczyć? – wróciłem pamięcią do dyskoteki na ostatki.
                  – Szkółka taneczna, matka stwierdziła kiedyś, że może mi się to przydać. Protestowałem, oczywiście, ale ona lubi stawiać na swoim i tak mnie zawlokła. Nie podobało mi się, ale jakoś ją skończyłem.
                  – Andżelika wydawała się lekko zaskoczona – faktycznie po pierwszych kilkunastu sekundach, które mogły być parodią tańca, później nagle wszystko zagrało. – Jak ci się z nią tańczyło? Pomacałeś sobie to i owo?
                  Markowi to pytanie się chyba nie spodobało.
                  – A miałem? – spytał dość zadziornie. – Robiłem to, co się w tańcu robi, myślałem o nogach i to nie dlatego, że ma długie. Ja nie jestem tobą i nie durnieję na widok cycków czy jędrnej pupy. I jeszcze długo nie będę.
                  Pewnie chciał mi coś tym przekazać, ale chyba nie zrozumiałem. W ogóle ja jestem facet prosty, do mnie trzeba jak chłop krowie na rowie, Marek był typowym humanistą. Na początku naszej znajomości sądziłem, że to będzie zwykła bananowa młodzież, rodzina ma kupę kasy, więc po co się uczyć, jak można trochę poszaleć, a później przejąć biznes ojca? Ale Marek był na to zbyt ambitny, szedł uparcie swoją drogą.
                  – To co, śpimy – mruknął z drugiego końca łóżka. Nuku hyvin, hyvää yötä, jak mawiają Finowie.
                  – A po cholerę ci wiedzieć, jak mówią Finowie? – zdziwiłem się.
                  – Może się przydać. Szwedzi mówią sov gott, god natt – roześmiał się. – Dobranoc.
                  Popisuje się przede mną czy jak? Kto by się zastanawiał, jak jest po szwedzku "dobranoc"? Jeśli chciał zrobić na mnie piorunujące wrażenie, to mu się z pewnością udało.

                  Całą niedzielę wieczór analizowałem filmik. Zachowanie Marka było prawie identyczne, jak wtedy, w łóżku z Pauliną, sporo sobie przypomniałem. Tylko co to mi to da? Nie był to sposób, który dawałby mi zadowolenie i zupełnie sprzeczny z moją naturą. Tymczasem nie mogłem tego zrobić po swojemu, Paulina z pewnością zbyt dobrze pamięta tamtą noc. Trzeba grać w tę nieswoją grę, sam jestem sobie winien.

                  W poniedziałek na pierwszej przerwie zadzwoniłem do czternastego liceum.
                  – Dzień dobry, tu sekretariat zespołu szkół ogólnokształcących numer czternaście – przywitał mnie miły damski głos. – Słucham?
                  – Proszę pani, moje nazwisko Krzysztof Podleśny. Niedawno znalazłem w kolei podmiejskiej dokumenty waszej uczennicy Kingi Stadnik. Chciałbym je zwrócić właścicielce.
                  – No to niech pan je przywiezie – powiedziała lekko niecierpliwie. – Służę adresem naszej szkoły, jeśli pan chce.
                  O tym nie pomyślałem, mimo że Paulina właśnie mi to sugerowała. Czemu moje pomysły są takie niedopracowane? Ostatnio nie mogę się pochwalić jakimiś specjalnymi osiągnięciami na tym tle, nawet niekoniecznie chodzi tu o Marka.
                  – Proszę pani, naprawdę nie mam czasu, mieszkam daleko i w godzinach szkolnych jestem bardzo zajęty.
                  – Przecież nie podam panu danych osobowych, nie wolno nam tego robić, obowiązuje nas RODO – zmieniła ton na taki bardziej opryskliwy. – Nie może pan ich odnieść na policję?
                  – Ależ ja o nic takiego nie proszę. A z różnych względów wolałbym z tym nie iść na policję, tam są rzeczy, których raczej nikt niepowołany nie powinien oglądać. Podam pani mój numer telefonu, pani poda go pani Kindze i gdzieś się umówimy na mieście albo wyznaczymy inne miejsce na przekazanie dokumentów.
                  – Na to będzie pan miał czas – mruknęła.
                  – No przecież nie umówię się na Kowalach tylko gdzieś bliżej mnie – też byłem zirytowany tą rozmową. Detektyw w spódnicy się znalazł. Córka ojca Mateusza z nieprawego łoża...
                  – To niech pan poda ten numer – powiedziała zrezygnowanym głosem. – Pani Stadnik sama zdecyduje, czy i jak będzie od pana chciała odebrać te dokumenty.
                  Nareszcie coś mi wyszło. Odetchnąłem z ulgą, rozłączyłem rozmowę i schowałem komórkę do kieszeni. Właśnie zadzwonił dzwonek na lekcję. Teraz wystarczy tylko cierpliwie czekać.

                  Do Pauliny jechałem, jak to się mówi, z duszą na ramieniu. Jeszcze w szkole, w kiblu obejrzałem sobie filmik z Markiem. Tym razem patrzyłem bardziej na jego twarz i jego reakcje. Nie miałem wątpliwości, że go to bawi i podnieca. To dobrze, w ten sposób był bardziej naturalny. Obejrzałbym jeszcze w tramwaju, ale obok mnie siedziała jakaś ponad sześćdziesięcioletnia matrona i już sobie wyobrażam jej minę, gdyby zobaczyła na ekranie mojej komórki, na który zerkała raz po raz, myśląc, że tego nie widzę, sylwetkę zwalistego młodzieńca kopulującego z kołdrą. Nawet się zaśmiałem, choć im bliżej mieszkania Pauliny, tym mniej mi było do śmiechu. Wyjdzie, nie wyjdzie?

                  Paulina otworzyła mi drzwi i zamaszystym gestem wskazała wejście do domu. Trochę mnie rozczarowała, myślałem, że rzuci mi się na szyję lub coś podobnego. Tymczasem była prawie zimna i spokojnie patrzyła, jak się rozbieram. Wszystko się wyjaśniło, kiedy wprowadziła mnie do swojego pokoju, typowego dla dziewczyny w jej wieku, z meblami z IKEI i plakatem Johnny'ego Deppa na ścianie. No bez przesady, to zupełnie inny typ urody. Dopiero po chwili zauważyłem siedzącą na kanapie w głębi pokoju Andżelikę.
                  – Wiedziałam, że tu przyjdziesz – powiedziała po szorstkim powitaniu. – Ja sobie zaraz pójdę, ale mam do ciebie małą prośbę. Pomożesz?
                  Niby w czym mam jej pomóc? Jeszcze nigdy nie zwracała się do mnie w żadnej sprawie poza kolejnymi propozycjami tańca na naszej klasowej zabawie.
                  – Zależy w czym – odparłem chłodno. Cholera wie, co one o mnie przed chwilą gadały.
                  – To dla ciebie drobiazg – odparła beztrosko, jednak unikając mojego wzroku. Wolała się gapić na plakat z Deppem. – Powiedz wszystko, co wiesz o Marku Nawojskim.
                  O wulwa, tego się nie spodziewałem.
                  – Po co ci to? Poza tym nie wiem, czy się zorientowałaś, ale na razie w tym kraju obowiązuje RODO – rozmowa z sekretarką z czternastki nie poszła w las. – Najpierw muszę zapytać Marka, czy chce jakiejkolwiek ingerencji w swoje prywatne życie. A najlepiej, gdybyś się o to zapytała u źródła – aluzja do jej plotkarstwa była aż zanadto widoczna i miałem nadzieję, że odpowiednio ją odczyta.
                  – Skoro nie chcesz... To będę już szła – powiedziała zrezygnowana. – I nie mów mu, że się pytałam. A wy bawcie się dobrze – powiedziała tak, jakby życzyła nam wszystkiego oprócz dobrej zabawy. Oczywiście że powiem i będzie to pierwsza rzecz, którą zrobię jutro. Choćby dlatego, że sądziłem, że właśnie ta wiadomość będzie bardzo dobra dla Marka.

                  – No puszczaj, wariacie – powiedziała ze śmiechem, kiedy kotłowaliśmy się na jej wąskiej kanapie, a ja ugniatałem jej piersi. – Przecież nie tylko to potrafisz. Ja już jestem gotowa...
                  Przyciągnąłem jej kibić do siebie, zarzuciłem spódniczkę i ściągnąłem majtki, oczywiście w taki sposób, by odnieść z tego jak największą korzyść, przejeżdżając wolno ręką po pośladku. Była w tym najważniejszym miejscu wspaniale miękka i ciepła. Palcem rozchyliłem dwie wargi i stwierdziłem, że jest tak cudownie wilgotna, że obejdzie się bez żadnych innych pomocy, choć w kieszeni miałem pożyczony od Marka żel KY. Tak na wszelki wypadek oczywiście, miałem nadzieję, że jego rodzicom akurat w tę noc nie będzie potrzebny. Żeby nie przyszło jej do głowy się odwracać... Dla spokoju duszy wychyliłem się i zgasiłem lampkę nocną. Jeszcze tylko uzbroić żołnierza, o czym przypomniałem sobie w ostatniej chwili, kiedy już miałem zostać wessany w jej kobiecość. Jak to Marek robił? Na początku wolno i delikatnie. Później miała być seria silniejszych i szybszych pchnięć, końcówka wolna i bardzo silna. Paulina od razu kupiła tę zabawę i jęczała jak kotka, co tylko dodatkowo mnie podniecało. Przeszedłem w fazę świdrowania i... zupełnie nie pamiętam, co miało być dalej. Poddawałem się jej ruchom jak niewolnik, robiłem to, na co pozwalały mi jej biodra. Byłem już prawie na szczycie tego wulkanu.
                  – Mocniej, mocniej – zakwiliła.
                  Zapomniałem, że mam przejść do wolnych zdecydowanych pchnięć niczym sztyletem, zamieniłem się w młot pneumatyczny na najwyższych obrotach, tak, jak chciał tego mój organ. Zduszony jęk przeszedł cały pokój. Paulina padła na plecy, ja na nią i po chwili oboje dyszeliśmy.
                  – Wiesz co, gdybym nie wiedziała na sto procent, że w tamtym pokoju byłeś ze mną tylko ty, myślałabym, że to zupełnie inny człowiek – wyznała, kiedy już się ubierałem. Na szczęście nie widziała mojego członka, bo światło włączyłem w wygodnym dla siebie momencie. – Ale też było wspaniale. Może nawet lepiej... Choć nie, po prostu inaczej. No chodź tu, tygrysku – pociągnęła mnie za ramię. – Kocham cię...

                  Jak to się stało, że nie wylądowaliśmy w łóżku jeszcze raz tamtego wieczora, nie wiem, mimo że Paulina dalej była nienasycona. Wiedziałem tylko, że mam być o jedenastej w domu, co też cudem mi się udało. Puściłem jeszcze esemesa do Marka, że wszystko OK i wtopy nie było. Na co on odpisał: Nie mogło być, łosiu, bo się dla ciebie poświęciłem. Kochany Marek.

                  Szedłem ulicą Powstańców Śląskich po szkole i w myślach przeżywałem noc z Pauliną. Zdaje się, że ona się teraz ode mnie nie odczepi. Nieważne, przynajmniej na razie. Jej wyznanie miłości ciążyło mi niczym mój nawalony książkami plecak. Nie sądziłem jednak, że szybko nadarzy się kolejna okazja pójść razem do łóżka. Ulica Powstańców Śląskich na tym odcinku jest bardzo ruchliwa i wręcz jazgotliwa, masa samochodów, tramwajów, więc nawet nie zauważyłem, że koło mnie staje samochód, biały mercedes. Również tego, że otwierają się drzwi.
                  – No nareszcie – powiedział głos, który wydał się znajomy. – Wsiadaj.
                  Rzut oka wystarczył, bym rozpoznał masywną sylwetkę kierowcy. No przecież to ten facet, który namówił mnie na numerek z Jolą, wtedy na podwrocławskim Bajkale. Nagle wszystkie te sceny zaczęły mi się kotłować w mózgu. Mój strach, podniecenie, jego próby naprowadzenia mojego fiuta na właściwą drogę, wreszcie potworny orgazm, który ściął mnie do tego stopnia, że mało nie zemdlałem. Bez chwili zastanowienia, zupełnie bezwładnie wsiadłem do tego mercedesa.
                  – Poczekaj, tu jest zakaz postoju, podjedziemy gdzieś, gdzie jest parking, a później do jakiejś knajpy.
                  – Po co? – zapytałem. Wydawało mi się, że tego człowieka nie będę już widział do końca życia.
                  – Rozglądam się za tobą od jakiegoś czasu, bo musimy porozmawiać – powiedział tonem, z którego wywnioskowałem, że rozmowa nie będzie przyjemna. Tylko co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
                  – Jest kilka rzeczy, które chciałbym, żebyś wiedział – mówił dalej – ale to nie jest rozmowa na samochód – ciągnął klucząc gdzieś w okolicy Zaporoskiej. – Masz jakiś kontakt z Jolą?
                  Jeśli współczesne czasy mają jakiś wpływ na nasze zachowanie, to niechybnie jest to ochrona danych osobowych. Mogłem mu powiedzieć, że jest moją nauczycielką, ale po co? A może coś się wydarzyło, a on jej szuka i to w niezbyt przyjemnych zamiarach? Czerwona lampka zapaliła mi się w głowie, prawie dokładnie w tym momencie co czerwone światło na skrzyżowaniu.
                  – Jakiś mam – powiedziałem. Ale nie jestem upoważniony...
                  – Nie o to chodzi – uspokoił mnie. – Ja mam z nią kontakt i wiem, gdzie ona mieszka – uspokoił mnie. To przynajmniej jednej nieprzyjemnej sytuacji uniknę.
                  Auto zatrzymało się na parkingu, kierowca zapłacił aplikacją i weszliśmy do Sky Tower, a następnie do jednej z knajpek.
                  – Co pijesz? – zapytał mężczyzna.
                  – Herbatę – odpowiedziałem. Po co to wszystko? Niech mi powie, co ma do powiedzenia i czas się pożegnać. Coraz bardziej niepokoiła mnie ta sytuacja. Tymczasem mężczyzna celebrował zamawianie, przynoszenie i w ogóle wszystko wyglądało na to, że jemu też na ten temat nie chce się rozmawiać.
                  – W sumie trochę się śpieszę – przypomniałem mu.
                  – Spokojnie, podrzucę cię pod dom, czy gdzie będziesz chciał. Ale muszę ci przekazać jedną ważną rzecz. Nie wie o niej Jola i na pewno nie dowie się ode mnie.
                  – To znaczy czego? – zirytował mnie ten wstęp.
                  – Jakiś czas po tej naszej zabawie nad Bajkałem zrobiłem sobie badania krwi. Ogólne, a także specjalistyczne. Muszę cię o tym poinformować i nie robię tego z przyjemnością. I dlatego cię szukałem. Otóż jestem nosicielem wirusa HIV.
                  Momentalnie wszystko pociemniało mi przed oczyma.
                  0statnio edytowany przez trujnik; 06-02-23, 22:07.
                  onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                  Skomentuj

                  • trujnik
                    Seksualnie Niewyżyty
                    • Mar 2018
                    • 201

                    #24
                    12. lawina ruszyła (1)


                    Mężczyzna coś mówił, ale jego słowa docierały do mnie pojedynczo, odmawiając złożyć się w zdania.
                    – Niech pan powtórzy, proszę.
                    – Mówię że testy na wirusa można zrobić bezpłatnie, ale w większości przypadków trzeba się zarejestrować. No i nie masz osiemnastu lat, co może trochę komplikować sprawę. Bo chyba nie chcesz, żeby matka się dowiedziała?
                    Racja, o tym nie pomyślałem. Sam do lekarza nie pójdę przynajmniej dwa lata. Już widzę minę mamusi gdy mówię jej "mamo, muszę się przebadać na HIV". To koniec i tak kruchego spokoju w naszym domu. Matka jest przeczulona na sprawy zdrowotne, wszczęłaby alarm i moje życie od tego czasu straciłoby jakikolwiek sens. To może w ogóle się nie badać? Nie, umarłbym z nerwów. każde przeziębienie, katar wykańczałyby mnie psychicznie.
                    – Nad czym myślisz? – zapytał mężczyzna, popijając swoją kawę. Obserwowałem go na tyle, na ile pozwalał mi mój stan psychiczny. Teraz, w garniturze z eleganckim krawatem, bez sterczącego fiuta, wyglądał zupełnie inaczej, o wiele bardziej elegancko i dystyngowanie. Byłem przekonany, że gdzieś już widziałem. Na pewno nie na ulicy. W telewizji?
                    – Zastanawiam się, czy jest jakaś możliwość dostania tego testu poza pójściem do lekarza.
                    – Są dostępne w aptekach, tylko mają dwie wady. Po pierwsze, ucznia, bo zakładam, że chodzisz do szkoły, prawda? Poza tym to są testy bodaj drugiej generacji, te tańsze, nie gwarantujące stuprocentowego wyniku, w szpitalach mają już czwarta generację. W tym pierwszym mogę pomóc...
                    – To znaczy? – zapytałem. Nie chciałem co prawda pomocy od tego człowieka, najlepiej wymazać go z pamięci, ale akurat tu pomoc mogła być nieoceniona.
                    – Wiesz, ja się czuję trochę winny tamtej sytuacji. Mogę załatwić test, tylko nie od razu, trochę to potrwa, jakiś tydzień czy dwa. Mogę nawet pomóc zrobić.
                    A to coś nowego.
                    – Kim pan jest z zawodu? – zapytałem tknięty złym przeczuciem. Jeśli on okaże się policjantem bądź kimś podobnym...
                    – Jestem lekarzem endokrynologiem. Trochę inna specjalizacja, my nie przeprowadzamy takich testów, w razie podejrzeń kierujemy po prostu na badania.
                    W tej sytuacji przyjąłbym pomoc chyba nawet od diabła. Poza tym znajomość z lekarzem, nawet innej specjalizacji może się przydać. Pora chyba odrzucić na bok animozje i zacząć zachowywać się normalnie. Nawet jeśli pomógł mi wsadzić, to dalej ja się na to zdecydowałem, zawsze mogłem powiedzieć "stop". Cóż, zachowałem się jak samiec w rui.
                    – To jak, podwieźć cię do domu?
                    – Może kawałek, czuję, że potrzebny mi jest długi spacer.

                    – O której to się przychodzi? – przywitała mnie groźnie matka. Dopiero teraz popatrzyłem na zegarek. Normalnie wracam o czwartej, było już w pół do siódmej.
                    – Mama, daj mi spokój, nie dziś, błagam – jęknąłem. Nawet nie byłem głodny, chciałem tylko położyć się i pomyśleć.
                    – Rzeczywiście wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, blady jakbyś miał zaraz zemdleć. Coś jest nie tak? – zatroszczyła się niespodziewanie.
                    – Dopiero będzie, jak mnie zostawisz w spokoju. Błagam cię mamusia, nie dziś, dobrze? Ja też mam prawo do swoich złych dni.
                    – Mam coś dla ciebie – powiedziała biorąc jakiś kawałek papieru ze stolika w przedpokoju. – Jakiś list albo kartka, jest twarde, więc to chyba nie jest zwykły list.
                    Obejrzałem kopertę. Adres napisany komputerowo, odpada rozpoznawanie charakteru pisma. Nie urzędowy, zwykły. Faktycznie sztywny, jakby w środku był kawałek tektury. Przysunąłem go do nosa, był bez zapachu. Z mocno bijącym sercem rozdzierałem kopertę. Byłem tak przybity, że chyba zacząłem się bać własnego cienia. W kopercie było elegancko wydrukowane zaproszenie. Iga Dębowy ma zaszczyt pana zaprosić na przyjęcie urodzinowe... W czwartek, więc dwa dni później. Ciekawe, kto zaprasza, Iga czy Jola? Iga za mną wskoczyłaby w ogień, to wręcz nieprawdopodobne, jak ta mała mnie lubi. Żeby kobiety w starszym wieku mnie tak traktowały, nie pragnąłbym niczego innego. Co do pójścia – sprawa była oczywista. Natomiast spotkania z Jolą obawiałem się paskudnie. Co prawda dwa dni temu zaspokoiłem Paulinę, więc kutas już mnie nie świerzbiał, ale po tym, czego się dowiedziałem dzisiaj... Przecież nie mogę przyjąć, że ten facet, Izydor ma na imię, zaraził się od Joli ani że zaraził Jolę. Z tego co opowiadał o testach, potrzebne jest 12 tygodni. Mógł się zarazić później, od jakiejś innej i Jola jest czysta. Przecież nie zarażę jej... Jola coś ostatnio wspominała, że ona już w ciążę nie zajdzie, więc zdziwi się, że chcę z prezerwatywą, gdyby do czegoś doszło, a tak mówiło mi przeczucie. Głupia sytuacja...

                    Pozostało tylko znaleźć jakiś prezent. Co takiej małej kupić? Może lalkę? Na upartego lalkę to mam, tylko ona się zupełnie nie nadaje na prezent dla pięciolatki. Przez moment bawiłem się myślą, jak zareagowałaby Jola, gdybym małej wręczył lalę z sex shopu z ordynarnymi dziurami do ruchania. Pewnie miałbym Jolę do końca życia z głowy, a może też i naukę w tej szkole... Co taka mała może lubić? Uwielbia się bawić, tańczyć, w ogóle to bardzo ruchliwe dziecko. Ale z tego wiele nie wynikało, przecież nie kupię jej skakanki. Lubi czytać i uwielbia się uczyć angielskiego. To już jakiś konkret. Widziałem coś takiego w księgarni dla dzieci, ale co to było? Słownik obrazkowy dla dzieci. Bardzo dobra rzecz, szybko jej się nie znudzi. Teraz tylko trzeba zobaczyć, czy zmieszczę się w budżecie, bo jednak to gumowe ruchadło nieco mnie kosztowało. No i jeszcze przekonać mamę, że muszę wyjść w środku tygodnia...

                    Następnego dnia uderzyłem po południu do empiku i na szczęście słownik nie zrujnował mnie doszczętnie. Stałem na przystanku w oczekiwaniu na mój tramwaj, kiedy zadzwonił mój telefon. Numer niestety nic mi nie mówił. Kogo tym razem niesie?
                    – Krzysztof Podleśny, słucham.
                    W słuchawce coś zachrobotało, a przejeżdżający tramwaj na chwilę zagłuszył żeński głos z słuchawki.
                    – Może pani powtórzyć z łaski swojej? Niestety jestem na ulicy, będzie trochę efektów dźwiękowych.
                    – Nazywam się Kinga Stadnik – zabrzmiało tym razem już nieco wyraźniej – i sekretariat mojej szkoły poinformował mnie, że pan ma moje dokumenty. Czy to prawda?
                    A, jednak zadzwoniła. Serce przez moment zabiło mi nieco szybciej.
                    – Tak, mam je, nawet przy sobie. Kiedy chciałaby pani je odebrać?
                    – Pan jest na mieście, tak? W którym miejscu?
                    – Na Kazimierza Wielkiego, na przystanku na Krzyki.
                    – Może być pan za dwadzieścia minut w takiej knajpce przy placu Solnym? Jestem akurat niedaleko stąd, załatwmy to od razu i bez gonienia siebie przez pół miasta, dobrze?
                    Ostro idzie, a ja psychicznie nie byłem przygotowany na to spotkanie. Jak również pod żadnym innym względem, miałem na sobie zwykłe szkolne ciuchy, nie pachniało ode mnie świeżym mydłem, nawet dezodorantu nie miałem ze sobą. Obojętnie jak się potoczą dalsze losy, chciałem na niej zrobić dobre wrażenie.
                    – Tak, będę czekał.

                    Pojawiła się punktualnie i była jeszcze bardziej elegancka niż wtedy. Trochę onieśmieliła mnie i ubiorem i uśmiechem. Wyglądała na delikatną, wrażliwą i bardzo kobiecą, a takie lubię najbardziej. Kobietony, chłopczyce i podobne zjawiska nie interesują mnie. Z miejsca wypatrzyła mój stolik i podeszła do niego bez skrępowania.
                    – Cześć – [powiedziała a jej głos doskonale współbrzmiał z całą resztą, na pewno bardziej niż u skrzeczącej ale bardzo ładnej Pauliny.
                    – Pijesz coś? – zapytałem, gdy usiadła przy stole, nawet nie zdejmując płaszcza.
                    – Nie, dzięki, załatwmy to tak szybko, jak to możliwe. Jak nalegasz, to szklanka wody mineralnej.
                    Nie brzmiało to zachęcająco. Gdy już woda pojawiła się na stole, wyjąłem jej czarny portfel i podałem jej. Bez wahania wzięła go do ręki i wsadziła do torebki, zupełnie bez zastanowienia.
                    – Może sprawdzisz, czy nic nie zginęło – powiedziałem, gdyż byłem ciekaw, jak zareaguje wiedząc, że tam jest jej nagie zdjęcie.
                    – Jak jest legitymacja szkolna, to wystarczy, na całej reszcie zależy mi mniej.
                    – Tam był jeden drobiazg, przez który bałem się zwrócić portfel policji...
                    – Cenię dyskrecję – odparła, ale zabrzmiało to raczej chłodno. – Wiem, o czym mówisz i dziękuję, że zachowałeś się przyzwoicie.
                    Dalsza rozmowa nie kleiła się. Onieśmielała mnie jej elegancja, uroda, ona sama nie kwapiła się, by wystąpić z jakimś własnym tematem. W pewnym momencie wstała i zaczęła się przygotowywać do wyjścia.
                    – Wybacz proszę, ale mnie naprawdę się śpieszy. Jeszcze raz dziękuję, ale muszę już iść – to powiedziawszy chwyciła torebkę i oddaliła się w stronę drzwi. Jeśli myślałem, że coś z tego będzie, byłem bardzo naiwny. Typowy szczeniak. Panienka zupełnie nie z mojego rejestru, mogłem sobie tylko pomarzyć, może zwalić konia przy jej zdjęciu i tyle. Ubrałem się i opuściłem gorącą kafejkę. Jeszcze nie doszedłem do Kazimierza, kiedy stanął przede mną barczysty facet, młody, na oko dziewiętnaście, dwadzieścia lat.
                    – Odpuść sobie tę laskę – powiedział bez wstępów – i najlepiej zapomnij, że ją widziałeś. A jak zrobiłeś sobie z tej fotki jakieś kopie i pragniesz zrobić z nich jakiś użytek, na twoim miejscu dwa razy bym się zastanowił.
                    Kopię oczywiście zrobiłem, ale wyłącznie na własny użytek i guzik mu do tego, co z nią zrobię. Wygląda na to, że panienka, oprócz nauki w dobrym liceum, zajmuje się jeszcze czym innym i ma obstawę. A ja naiwny myślałem, że przyszła sama... Kolejna lekcja, nie wszystko złoto, co się świeci. Nawet, gdyby ten blask był oślepiający, czy może zwłaszcza wtedy.

                    – Pan Krzysiu! – Iga rzuciła mi się w ramiona. – Wiedziałam, że pan przyjdzie.
                    – No jakże bym nie przyszedł złożyć mojej księżniczce życzeń urodzinowych...
                    Z pokoju wyszła Jola, elegancko ubrana i uśmiechnęła się na mój widok.
                    – Cześć Krzysiu. Mała już od rana szaleje i pyta czy na pewno przyjdziesz. Cieszę się, że jej nie zlekceważyłeś.
                    Nie zlekceważyłem przede wszystkim ciebie – odpowiedziałem w myślach. Iga to jedno, ale akurat to nie na niej zależało mi najbardziej. Na razie rozpakowywała prezent – słownik i Dzieci z Bullerbyn, które dorzuciłem z mojej własnej biblioteczki. Bez przesady, przecież nie będę tego czytał. Iga oczywiście była wniebowzięta.
                    – Poczytasz mi?
                    – Na razie to jestem zaproszony na bal, a nie do czytania – odpowiedziałem.
                    – Chłopcy już poszli, jest tylko moja najlepsza koleżanka, Sylwia. Ale pewnie też zaraz sobie pójdzie. Będziesz mógł mi czytać aż do wieczora, kiedy pojadę z dziadkiem do nich.
                    Jola uśmiechnęła się i po chwili już czytałem na głos Dzieci z Bullerbyn dwóm dziewczynkom. Ładnie się urządziłem, nie ma co... Na szczęście po tę drugą dziewczynkę przyszła mama i wśród protestów, że jak to, muszę skończyć przynajmniej rozdział, zabrała małą do domu.
                    – Zaraz przyjedzie dziadek po Igę, zostaniesz na chwilę? – zapytała Jola. – Świetny pomysł z tą książką, w ogóle bym nie wpadła na ten pomysł. Z reguły czytam jej baśnie braci Grimm i podobne historie.
                    – A ja nie lubię czytać na głos, zwłaszcza publicznie – roześmiałem się – nawet jeśli tą publicznością miały być małe dziewczynki.
                    – Planujesz chłopców? To się tak nie da, bierzesz, co się urodzi.
                    – Przynajmniej bym wiedział, co im czytać do łóżka. Na tych babskich sprawach to ja się zupełnie nie znam.
                    W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi i wszedł ojciec Joli. Jego wizyta była czysto techniczna, przywitał się, po krótkiej rozmowie z Jolą zabrał Igę, całą w skowronkach, bo miała zapowiedziane następne atrakcje, nawet niespecjalnie mnie zauważył, przynajmniej tak mi się zdało.
                    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                    Skomentuj

                    • trujnik
                      Seksualnie Niewyżyty
                      • Mar 2018
                      • 201

                      #25
                      12. Lawina ruszyła (2)


                      Siedzieliśmy przy kawie i resztkach urodzinowego tort. Milczeliśmy jakiś czas.
                      – Słuchaj, Krzysiu, zagrajmy raz w otwarte karty.
                      Nieprzyjemny prąd przeszył moje plecy.
                      – Ty ode mnie czegoś oczekujesz. Oczywiście po tym, co się stało, z mojej własnej głupoty zresztą, masz prawo. Ja sama zupełnie nie wiem, gdzie mam cię umiejscowić. Lubię cię bardzo i to chyba już wykracza poza zwykłe lubienie. Oczywiście mogłabym dalej cię nie zauważać, ale to by było takie oszukiwanie ciebie i siebie. Problem jest w tym, że jeśli nasza znajomość i inne rzeczy wyjdą na jaw, to i dla mnie i dla ciebie nie będzie już życia. Ciesz się, że mieszkasz w Polsce, w Anglii za takie rzeczy poszłabym do więzienia. Czy ktoś inny wie o naszej znajomości i tym, co między nami zaszło?
                      – Skądże – zaprzeczyłem chyba zbyt gwałtownie. Oczywiście nie była to prawda, wiedział marek, tyle że ona nie mogła się o tym dowiedzieć. A Marka byłem stuprocentowo pewny.
                      – Jeśli ma być jak jest, nikt nie ma prawa nas widzieć razem w szkole ani nawet na mieście. W ogóle uważam, że to nie ma sensu, ale... – kluczyła dalej.

                      Nawet nie wiem, jak to się stało, że wylądowaliśmy oboje na kanapie. Ani się spostrzegłem, jak niewinne zabawy rękoma, muśnięcia i dotyk przerodziły się w coś o wiele bardziej groźnego.
                      – Chcesz? – szepnęła mi do ucha a gorąco jej oddechu owiało mi pół twarzy. I co mam teraz zrobić? Chciałem, kutas aż rozrywał mi gacie, tylko że właśnie teraz musiałem odmówić.
                      – Nie mam ochrony – przyznałem cicho.
                      – Nie musisz, ja jestem stuprocentowo bezpieczna...
                      Niech spuści te procenty o pięćdziesiąt a nawet więcej. Moje ciało płonęło kłute igłami podniecenia, a mnie się wydawało, że to te cholerne wirusy rozpanoszyły się po moim ciele i dają mi znać, żebym się opanował.
                      – Może nie dziś... – powiedziałem, kładąc jej rękę na moim kolanie a sam obłapiałem jej uda. Byłem już u magicznych wrót i robiłem to, co z Gośką na imprezie sylwestrowej.
                      – Troch ę delikatności – zachichotała – zabierasz się jak chłop do orania pola. A to trzeba delikatnie. No daj łapkę...
                      Prowadziła mnie delikatnie, szeptami wydawała diabelskie komendy, przesuń, wolniej, naciśnij. Poruszałem się po omacku i nawet nie zauważyłem, kiedy pozbawiła mnie majtek i ujęła mojego sterczącego drąga. I co teraz, jak niespodziewanie wytryśnie, a tam są wirusy? Zamarłem.
                      – No dalej, nie przerywaj w tym miejscu – to była chyba najczulsza nagana, jaką usłyszałem w życiu. Oboje sapaliśmy coraz bardziej, a ja już nareszcie wyczułem, o co chodzi w tej zabawie i co zrobić, żeby zarówno ona jęczała z rozkoszy i ja miał z tego odpowiednią zabawę. Choć prawdę mówiąc, spodziewałem się nieco więcej od jej ręki, czegoś innego niż rytmiczny posuw góra – dół. Ale mimo wszystko zacząłem falować coraz bardziej. Moje ruchy, do tej pory konsekwentne, stawały się chaotyczne, mocniejsze, chyba straciłem kontrolę nad sobą. Doszliśmy chyba w tym samym momencie, płyny obu płci ścieliły się po naszych ciałach. Kilkanaście minut leżeliśmy w bezruchu. Niby wszystko było jak należy, ale coś mi do końca nie grało. To nie ta siła, na jaką byłem przygotowany, nie to samo, kiedy dosiadałem ją po raz pierwszy i prawie straciłem przytomność z pożądania.
                      – To co, prysznic? – usłyszałem.

                      Dwa dni później siedzieliśmy razem u Marka i robiliśmy chemię. Było już późno, trudno mi było się skoncentrować, związki chemiczne tańczyły mi przed oczyma i zamieniały się w potwory czyhające tylko, by wciągnąć cię w podwójne, potrójne i poczwórne wiązania i udusić. Dopiero po chwili zauważyłem światło za oknem, jakiś samochód przyjechał, a światło [po chwili zgasło
                      – Ojciec czegoś zapomniał – mruknął Marek. – Znajdzie, zabierze i pojedzie. Szkoda czasu nim się interesować, on tu nie wychodzi, matka też rzadko. Skończmy tę reakcję. Za chwilę rozległo się pukanie do drzwi.
                      – Wejdź! – krzyknął marek.
                      – Marek, czy ty do ciężkiej cholery nie wiesz, gdzie jest... – przerwał nagle, jak rażony prądem. Kilka sekund minęło, kiedy gruchnął śmiechem. Nie mógł się uspokoić dobrą minutę.
                      – Naprawdę podoba ci się ta maszkara? – zapytał ledwie tłumiąc śmiech. – Nie mogłeś powiedzieć, że nie masz pieniędzy, kupiłbym ci coś o wiele bardziej odpowiedniego. Przecież to jest potworne, ja nie rozumiem, jak ci przy czymś takim staje.
                      Dopiero teraz zrozumiałem sytuację. Ojciec Marka zobaczył moją dmuchaną lalę, którą umiejscowiliśmy przy łóżku, niestety była widoczna od samych drzwi, mimo to zapomnieliśmy o jej istnieniu.
                      – Przecież twój drąg nawet w nią nie wejdzie – mówił dalej mocno ubawiony. – Musisz Krzysiu wiedzieć, że Marek ma wyjątkowo potężne narzędzie.
                      – Tata, skończ to – mówił zirytowany Marek. – Czego szukasz?
                      – Mojej saszetki z dokumentami. Była na stole.
                      – Powiesiłem ją na wieszak – oświadczył beznamiętnie Marek. – Weź ją i daj nam święty spokój.
                      Było mi strasznie głupio, ale Marek zdawał się tym w ogóle nie przejmować.
                      – Jak go znam, kupi mi jakąś lalkę. Już dawno zauważyłem, że seks to u niego połowa życia. On potrafi w połowie kolacji zaciągnąć matkę do sauny albo na tapczan. Wstyd mi za takiego ojca...

                      Leżeliśmy już w łóżku, było dobrze po północy. Marek usiłował ze mnie wyciągnąć opowieść o wizycie u Pauliny. Odpowiadałem półsłówkami, relacja mi się rwała, myślami byłem zupełnie gdzie indziej. A jak zaraziłem Jolę? Jeśli oczywiście ona sama nie jest zarażona. To wszystko było tak koszmarnie głupie.
                      – Słuchaj łosiu, ty wyglądasz już od kilku dni po prostu tragicznie. Dzieje się coś?
                      Nie wiem, co mnie podkusiło. Zresztą komu mam o tym powiedzieć, jak nie Markowi? A trzymanie takiej tajemnicy samemu było już ponad moje siły. Zaczynałem się gubić w najprostszych rzeczach, dobrze, że ostatnio za dużo nie pytali, szybko straciłbym opinię najlepszego ucznia w klasie.
                      – Tak, Marku, stało się coś potwornego. Mam HIV.
                      Nie wiem, ile czasu minęło, zanim Marek się odezwał. Może nawet piętnaście minut, podczas których czekałem na wyrok.
                      – Opowiedz.
                      Znów plątały mi się wątki, ale jakoś, płonąc ze wstydu udało mi się doprowadzić tę opowieść
                      do końca. Jakie szczęście, że w pokoju było idealnie ciemno i nie mogłem obserwować twarzy Marka.
                      – Najpierw dowiedz się, czy ty tego wirusa masz bo nie wiesz i robisz teatr. To nie taka prosta rzecz zarazić się HIV i na pewno nie złapiesz go od tych panienek, którym robiłeś palcówę albo które robiły ci loda. Bardzo małe prawdopodobieństwo. Zamoczyłeś tylko kilka razy, w tym raz bez zabezpieczenia, pech polega na tym, że właśnie jej partner jest seropozytywny – Marek uwielbiał naukowy język.
                      – Ale czy ty nie boisz się, że ja cię jakoś zarażę? Nie wiem, przypadki chodzą po ludziach. Przecież raz zlałem ci się na plecy, wtedy jak posuwałeś Paulinę. Wystarczy, abyś miał jakąś ranę na plecach, nawet bardzo małą...
                      Ale marek pozostał niewzruszony.
                      – To nic nie zmienia w naszych układach. I przestań histeryzować, do ciężkiej cholery – to mówiąc położył mi rękę na barku. – Odpręż się, nie myśl o niczym.
                      Nawet nie zauważyłem, jak jego ręka zaczynała gładzić moje piersi, tak jak wtedy, kiedy pokazywał mi, jak obłapiał Paulinę. Nie wiedziałem, jak się zachować, ale byłem tak wdzięczny za jego postawę, że zdecydowałem się dać mu wolną rękę, swoją drogą byłem ciekaw, jak daleko się posunie. Jego dotyk powoli rozgrzewał mnie powoli acz szedł jak taran, był zupełnie inny niż wszystko to, czego zaznałem dotychczas, szorstkość dodawała mu pewnej nieznanej wartości. Nie zastanawiając się, co robię, skierowałem jego rękę we właściwe miejsce.
                      – Jesteś pewny? – wyszeptał.
                      – Mmmmm – mruknąłem.
                      To był wodospad, uderzenie groma, a jednocześnie coś tak delikatnego, jak delikatny powiew wiatru w upalny dzień. Jego łapsko, z pozoru ciężkie i bezwładne, powodowało, że szalałem z podniecenia. Tymczasem on miał dla mnie niespodziankę za niespodzianką, w odpowiednim miejscu i czasie rozsmarowywał moją wilgotność, tu przyciskał, wolno kręcił kółka wokół kołnierzyka. Najlepsze potrawy to tek które atakują bogactwem smaków i Marek znał tę prawdę nie tylko w aspekcie kulinarnym. po jakimś czasie dygotałem, czekając na orzeźwiającą ulewę. Niewiele my≥śląc ściskałem moją ręką jego jądra i wciskałem się w jego ciało. Jego ręka prowadziła mnie prosto na krawędź, po której następuje tylko rozkoszny spadek. Spadałem nieprzytomny, czekając twardego podłoża i zderzenia się z rzeczywistością. Marek asystował mi wiernie.

                      – Chłopie, ty jesteś genialny – powiedziałem, kiedy już prawie zasypialiśmy. – Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.
                      – Cieszę się – odparł. – Chodziło tylko o to, by cię zrelaksować. Byłaś jak chodzące zwłoki...
                      – Będziesz darem dla kobiet. A właśnie, już się o ciebie pytają.
                      Ale o dziwo, Marek nie był zainteresowany tematem.
                      – Śpij już, łosiu już, jutro mi opowiesz – szepnął.
                      Zasnąłem w poczuciu, że nie zdarzyło się nic, czego bym nie pragnął. I to "łosiu" nigdy nie brzmiało piękniej...
                      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                      Skomentuj

                      • trujnik
                        Seksualnie Niewyżyty
                        • Mar 2018
                        • 201

                        #26
                        13. Tajemnice zielonej szkoły (1)


                        Jeszcze dobrze nie otworzyłem oczu, a obrazy z poprzedniego wieczora docierały do mojej świadomości. Jednak stało się to, o czym może kiedyś myślałem, ale co starałem wyprzeć z siebie i pod żadnym pozorem nie dopuszczać. Było też coś gorszego, wcale nie czułem zniesmaczenia, wstrętu do siebie lub Marka. Słabe dzienne światło wypełniało pokój, Marek z reguły nie zasłania okien, i w tej poświacie ujrzałem jego twarz, na odległość dłoni, jeszcze na wpół chłopięcą. Ogarnęła mnie jakaś trudna do opowiedzenia czułość, której zaraz się zawstydziłem. To tak jakby walczyły we mnie dwie natury. Cholera. Coś idzie paskudnie nie tak.
                        – Już nie śpisz, łosiu? – odezwał się Marek głosem tak naturalnym, jakby między nami zupełnie do niczego nie doszło.
                        – Śpię i nie śpię... Próbuję myśleć, ale to też mi nie bardzo wychodzi – przyznałem. – Marek... – zacząłem po chwili namysłu.
                        – Co?
                        – Nie, już nic – zrejterowałem. Jednak nie jestem gotowy na tę rozmowę. Może później, może nie dzisiaj...
                        Marek ma jednak kilka cech, które są dla niego charakterystyczne i generalnie dobre, choć czasem mogą przeszkadzać w komunikacji. Po pierwsze na zadane pytania odpowiada od razu, a wszelkie wątpliwości wyjaśnia później. Po drugie zaś, jeśli zaczyna mówić o czymś, to kończy, nie przerywa, nic nie zostawia domysłom i tego samego wymaga od innych.
                        – No to jak już zacząłeś... Wiesz, że tego nie lubię.
                        – Ja cały czas myślę o tym wirusie – skłamałem, aczkolwiek tylko częściowo, bo o wirusie też pomyślałem.
                        – Zatem posłuchaj, łosiu, co mam do powiedzenia. Tak, pobawiłem się twoim konikiem, zresztą na twoją wyraźną prośbę. Tak, zrobiłem to w taki sposób, że żadne zakażenie nie jest możliwe. Wreszcie nie, nie boję się, nie jestem zniesmaczony, uważam, że nic wielkiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, nie było to takie złe. A na przyszłość nie gnieć mi tak jajek, nie gramy w marychę. Więc zamiast tracić czas na rozmowę o niczym, zastanówmy się lepiej, co jemy na śniadanie, zamawiamy z miasta czy wystarczą jakieś kanapki. Straciliśmy sporo sił, trzeba to jakoś nadrobić.
                        Cały Marek. Element żywieniowy był dla niego ważniejszy niż wszystko inne, przy czym trudno mu odmówić zdrowego rozsądku.

                        Stanęło na pizzy z Ubera i późnym obiedzie, gdzieś na mieście. Moja matka by mnie zdrowo objechała za pizzę rano, ale na szczęście nigdy się nie dowie. Na pizze czekaliśmy pół godziny, na szczęście jeszcze była ciepła.
                        – Słuchaj – przypomniał Marek. Mówiłeś, że jakieś baby o mnie wypytują. Wczoraj nie miałem siły o to pytać, możesz coś więcej?
                        – Andżelika. Zauroczyłeś ją w tańcu zapewne – roześmiałem się.
                        – Co chciała wiedzieć? – zapytał Marek i miałem wrażenie, że poczuł się nieco przestraszony, przynajmniej jakiś dziwny cień przebiegł mu przez zazwyczaj pogodną twarz.
                        – Nie wiem – przyznałem szczerze. – Zasłoniłem się RODO i odesłałem ją do ciebie. Wiesz, Marek, jeśli czegokolwiek się brzydzę u kobiet, to plotkarstwa, intryg i podobnych podłości.
                        – W sumie dobrze zrobiłeś, ale trochę sam mogłeś podpytać, po co jej to, wątpię, bym sam się na to zdobył. – Marek nałożył sobie kolejny kawałek pizzy, jeszcze większy.
                        – Moim zdaniem to ona po prostu na ciebie leci. Spodobałeś jej się, może w tym tańcu, może później. Może ją za coś chwyciłeś i ona...
                        Marek palnął mnie w ucho, tak po koleżeńsku, ale nawet się nie uśmiechnął.
                        – Nie jestem tobą. Zresztą dobra, poobserwuje się na zielonej szkole.
                        – Chce ci się tak długo czekać? To gdzieś na początku marca...
                        – Popatrz w kalendarz, łosiu – odciął Marek. – Za tydzień. W przyszłą sobotę rano jedziemy.
                        Rzeczywiście, ostatnie wydarzenia spowodowały u mnie prawie zupełny zanik poczucia czasu, źle się pakowałem do szkoły, myliłem dni tygodnia, w ogóle wszystko myliłem, nie byłem w stanie normalnie myśleć. Paulina namolnie napraszała się na łyżwy, odesłałem ją w cholerę, pewnie nie mógłbym się nawet skoncentrować na jeździe i obciąłbym komuś palce.
                        – Wiesz przynajmniej, kto z nami jedzie z grona?
                        – Profesor Romanowski, profesor Zasępa i profesor Dębowy. Chyba to trzecie nazwisko chciałeś usłyszeć, nie? – w jego głosie była wyraźna ironia. Nie podjąłem zaczepki, ale ucieszyło mnie to niezmiernie. Cały tydzień, nawet jeden dzień dłużej, mieć Jolę przy sobie, być blisko niej to była wspaniała wiadomość. A nuż do czegoś dojdzie? Po naszym ostatnim spotkaniu zrozumiałem, że i ona ma na mnie apetyt. Nie wierzę, żeby nie dało się zorganizować jakiejś tajnej randki.

                        W niedzielę przygotowywaliśmy się do trudnego testu z matematyki. Jak zwykle korzystaliśmy z Marka książek. Z reguły nie biorę do niego nic swojego, po co? Trzeba oszczędzać kręgosłup. Marek poszedł na dół przynieść herbatę, ja zaś wziąłem podręcznik, by przygotować zadania. Jedna ze stron była założona jakąś kartką i właśnie na tej stronie otworzyła się książka. Obejrzałem kartkę, okazał się nią rachunek wystawiony czternastego lutego, w walentynki, przez pocztę kwiatową. Automatycznie ujrzałem przed oczyma wszystkie trzy bukiety, któ©e do tej pory stoją w wazonach. Ciekawe, komu Marek wysyłał kwiaty, przecież on nikogo nie ma. A może kocha się w którejś potajemnie? Możliwe, czemu nie. A może...? Aż silny dreszcz przeszedł przez moje plecy. Ta łatwość, z jaką znalazł mnie podczas tamtej pamiętnej zabawy, sposób w jaki ze mną tańczył, jak najbardziej serio, choć generalnie wszyscy potraktowali to jako zgrywę... Nie, też mi coś nie pasowało. Słysząc coraz głośniejsze kroki Marka na schodach zanotowałem w pamięci cenę i z niewinną miną otworzyłem podręcznik na wielomianach. Sprawdzi się na internecie.

                        Szybko zapomniałem o tym znalezisku, bo już od poniedziałku zaatakowała mnie masa spraw, z przygotowaniem do zielonej szkoły włącznie. Co prawda w marcu będzie ona mniej zielona a bardziej białe, ale lepsze to niż siedzenie w budzie, zwłaszcza że będę miał niemal nieograniczony dostęp do Joli. Nawet zwaliłem sobie konika z tej okazji, wyobrażając sobie, co jej zrobię. I postanowiłem na razie ograniczyć własną działalność seksualną, przynajmniej do momentu wyniku tego cholernego testu na HIV. Jola i żadna inna, jeśli oczywiście nadarzy się okazja, a w to raczej nie wątpiłem. Tymczasem doktor się nie odzywał. On miał mój numer, ja nie miałem jego, klasyczna łączność jednostronna i to dla mnie w tę złą stronę. Co piętnaście minut sprawdzałem telefon, cisza. A nie, był jeden: Łosiu, gdzie położyłeś mój zeszyt od matematyki?. Znów jakoś inaczej piknęło mi serce, ale nie przyznałbym się do tego za żadne skarby świata. Doktor jednak milczał. W piątek zaś zadzwoniła Paulina z całą litanią próśb, gróźb i pouczeń, co mam robić a czego nie podczas zielonej szkoły. Zatem mam myśleć tylko o niej, nie zadawać się z Andżeliką, bo tak, ona wie, że ja ją podrywam? Skąd? Andżelika jej powiedziała. No tak, świetne źródło. Chciałaby dusza do raju. Ego Pauliny zaczynało przerastać Sky Tower, najwyższy wieżowiec we Wrocławiu, a jej tendencja do ustawiania mnie w szeregu silniejsza niż dotychczas. Czy miała do tego prawo? Tak i nie. Dopiero teraz zrozumiałem, że od samego początku pozwoliłem jej za dużo. No i ta sytuacja z Markiem. Chciałem pomóc koledze, władowałem się w niezły pasztet. Teraz najchętniej bym wszystko odkręcił, tylko nie bardzo wiedziałem jak. Coraz bardziej dochodziło do mnie, że jak zostawię Paulinę, ona zacznie się na mnie mścić. Jak? Nie miałem pojęcia. Przytłoczony wirusem, Jolą i sytuacją ogólną, nie potrzebowałem żadnej dodatkowej rozrywki i przynajmniej jakiś czas musiałem odgrywać wiernego chłopaka.

                        Podróż do Szklarskiej Poręby była wesoła i obfitowała w różne dziwne momenty. Na zbiórkę na dworcu głównym Jola pojawiła się ubrana w elegancką kurtkę narciarską, czerwono-niebieską, spodnie ściśle przylegające do ciała i narciarską czapkę. Mój mały aż zatańczył na ten widok, jeszcze tak kusząco ubranej nie widziałem jej nigdy. Oczywiście już rozbierałem ją w myślach... Ale wydawało mi się, że ona w ogóle się na mnie nie patrzy, bardziej zaaferowana odhaczaniem nas na liście obecności i rozmową z przyprowadzającymi nas rodzicami. Rozglądałem się nerwowo – nigdzie nie widziałem Marka, a do odjazdu pozostało coraz mniej czasu, mniej niż piętnaście minut. Nagle posmutniałem, będzie mi go na pewno brakować. I z kim będę spał w pokoju? Bo że jedynek nie będzie, zostało już nam zapowiedziane. Usiłowałem do niego zadzwonić, ale telefon był wyłączony. Pojawił się dopiero, gdy już całą grupą szliśmy na perony, zziajany, czerwony na twarzy.
                        – Co się stało – zapytałem, z jednej strony z uczuciem ulgi, z drugiej wyglądało, jakby Marek miał zaraz zemdleć.
                        – Ojciec się wściekł, nie chciał mnie puścić. Powiedział, że jak mam taką ruję, że kupuję lalki do ruchania, to on boi się mnie puścić, bo zrobię tu coś głupiego, a on następnego bachora utrzymywał cie będzie – mówił cicho, uważnie łypiąc na strony, czy nikt nie słyszy. – Wiesz, on zawsze sądził wszystkich swoją miarą. Na szczęście na końcu machnął ręką i dał mi dwie stówy na prezerwatywy.
                        Żadne prezerwatywy tyle nie kosztują i podejrzewam, że to były pieniądze opatrzone hasłem "baw się dobrze". Cóż, przywilej bogatych.
                        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                        Skomentuj

                        • trujnik
                          Seksualnie Niewyżyty
                          • Mar 2018
                          • 201

                          #27
                          13. Tajemnice zielonej szkoły (1)

                          W przedziale, sześcioosobowym, w którym siedzieliśmy w dwunastu, bynajmniej nie dla tego, że pociąg był zatłoczony.
                          – A do Czech pójdziemy? – dopytywał się ktoś.
                          – Tak, ale pod warunkiem, że nie będziecie mówili "szukać" i że zrozumiecie, że divka to nie dziwka – odpowiedział wesoło siedzący pod oknem profesor Romanowski, nasz geograf. To starszy facet, ojciec dzieciom i dziadek wnukom, a przy tym po prostu przyzwoity człowiek, wesoły, z dużą ilością wewnętrznego ciepła i poczuciem humoru. Daj Boże by wszyscy byli tacy jak Romanowski. Szczęście, że to on był naszym wychowawcą.
                          – A jak jest dziwka? – wyrwało mi się.
                          – Devka, przy czym wątpię, byś tego potrzebował – uśmiechnął się Romanowski.
                          – Aśka, wzięłaś ze sobą flirt? – zapytała Andżelika.
                          – No pewnie – roześmiała się Aśka, niewielkiego wzrostu pyzata brunetka. Dobra koleżanka, ale nic poza tym.
                          – To rozdaj, zagramy.
                          Pierwsze słyszałem o takiej grze, poza grami komputerowymi znałem tylko szachy i chińczyka, a w karty tysiąca i trochę brydża. Flirt towarzyski okazał się bardzo stara grą karcianą. Na kartach były wypisane pytania i odpowiedzi, należało wybrać numer i podać jej osobie, której chcieliśmy coś zakomunikować lub o ją o coś zapytać.
                          – Ósemka do ciebie – Andżelika podała mi kartę. "Czy ty przypadkiem nie grasz na dwa fronty?" – przeczytałem. Aha, więc dalej judzi i kopie. Podałem jej odpowiedź "Umyj lepiej naczynia". Później następny atak. "Słyszałam, że żadnej nie przepuścisz". To co było niewinną grą, zamieniało się w jakiś koszmar. Wybrałem "to była blondynka", bo nic innego nie pasowało. Paulina jest blondynką i liczyłem na to, że Andżelika zrozumie aluzję...

                          Hotel, a właściwie pensjonat był w Szklarskiej Porębie Górnej, ale kawałek od centrum, co miało swoje dobre i złe strony. Dostaliśmy z Markiem pokój na samej górze, na poddaszu, z oknami wychodzącymi na główne wyjście.
                          – To co, ja pod lewą, a ty pod prawą ścianą, może być? – zarządził Marek. Mnie było to doskonale obojętne, wybrałem swoją stronę i zacząłem się rozpakowywać. Oprócz ciuchów, butów i podobnych, były też podręczniki, oczywiście nie wszystkie i laptop. Trochę czasu, zanim to wszystko znalazło się na swoim miejscu. Jeszcze nie skończyliśmy się urządzać, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
                          – Wlazł – krzyknąłem.
                          – Nie jesteś w oborze – usłyszałem od drzwi. To była Andżelika.
                          – Nie przypominam sobie, byś była zaproszona – odpowiedziałem jej opryskliwie., Wciąż miałem do niej żal za tamte plotki, dodatkowo za dzisiejsze agresywne pytania podczas zabawy we flirt.
                          – Ja tylko po prośbie przyszłam – powiedziała lekceważąc mnie. – Nie mamy herbaty a do kolacji jeszcze dwie godziny. Nie macie czegoś?
                          – Coś się znajdzie – odpowiedział Marek, wyposażony jak na wojnę. Oprócz zestawu odzieżowego miał co najmniej pięć konserw turystycznych, bochenek chleba i kilka innych podejrzanych rzeczy. Dlaczego mnie to nie dziwi? – uśmiechnąłem się.
                          – Marek, na którym łóżku siedzisz? – zapytała pozornie beztrosko, lekceważąc mnie zupełnie.
                          – Na tym, na lewo od drzwi – pokazał marek a Andżelika zupełnie bez pytania usiadła na nim.
                          Wzięła tę cholerną herbatę, to niech sobie idzie – pomyślałem wściekły. Rozmowa się nie kleiła, zresztą Andżelika dalej pytała prawie wyłącznie Marka, okazując wyjątkowo małe zainteresowanie moją osobą, aż zaczynało to być zwyczajnie niegrzeczne. Wpadłem na pewien pomysł.
                          – Słuchajcie, ja pójdę się rozejrzeć za jakimś przedłużaczem, bo mi laptop nie sięgnie do gniazdka – powiedziałem, co zresztą było prawdą, gniazdka w tym pokoju były w idiotycznych miejscach. Ale również był dobry pretekst, by zostawić marka sam na sam z Andżeliką. Zobaczymy, co jest naprawdę grane, bo o tym, że dostanę drobiazgową relację z tej rozmowy, byłem święcie przekonany.
                          – Spokojnie – odparł marek a wydawało mi się, że Andżelika uśmiechnęła się nieznacznie.

                          Przedłużacz dostałem w recepcji wraz z litanią, do czego można używać, do czego nie i jeśli przekroczymy koszty prądu przewidziane na jednego gościa, zostanie nam to doliczone ekstra. Straszenie... Jeszcze obszedłem hotel dokoła, zbadałem wszelkie wyjścia, pokręciłem się po piętrach i sprawdziłem, gdzie kto mieszka. To oczywiście było zaplanowane, chodziło o to, by dać im jak najwięcej czasu. Gdy wróciłem, Andżeliki już nie było, a Marek leżał na łóżku i czytał Rynek kolejowy.
                          – I jak? – zapytałem krótko.
                          – Ty chyba masz rację, ona zdaje się coś do mnie czuje. Jakoś niezręcznie było mi odpowiadać na jej pytania.
                          – Najważniejsze, młotku, czy ty coś czujesz.
                          – Ja? – zdziwił się Marek. – Chyba nic. Zwykła dziewczyna, jakich setki albo tysiące. Jeśli mnie pytasz, czy robi na mnie wrażenie, odpowiem, że nie. I nie mam zamiaru chodzić na jakieś spacerki, które ona mi proponowała i tak dalej – wybuchnął niespodziewanie.
                          – Ale jak by do czegoś doszło? – kusiłem go dalej.
                          – Sam nie wiem. I skończmy ten temat. Krzysiek, to łóżko mi w ogóle nie leży. Zamienimy się? Tobie zdaje się jest wszystko jedno, a ja mam kłopoty z kręgosłupem, o czym zresztą wiesz.
                          – No pewnie, czemu nie? Ja mogę spać na desce do prasowania, mi to wszystko jedno. To co, podmianka?
                          Właśnie przyszło mi do głowy, że my sobie niczego nie odmawiamy i w naszych relacjach po prostu dbamy zarówno o własny interes jak i interes tego drugiego. Czyli nie jestem taki samolubny, jak utrzymuje moja mama. W tym momencie rozległo się pukanie.
                          – Wejść!
                          Na progu stanęła Jola, tym razem w spódniczce do kolan i żółtej ponętnej bluzce. Wyglądała jeszcze bardziej ponętnie niż na dworcu, a ubiór tylko podkreślał jej idealne kształty. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
                          – Cześć chłopaki, przyszłam tylko zobaczyć, jak się urządziliście. Nie, nie będę wam szperała po szafkach – roześmiała się, widząc nasze niepewne miny. – Mam nadzieję, że nie macie żadnych rzeczy zakazanych, takich jak alkohol czy narkotyki.
                          – Ależ pani profesor – udał święte oburzenie Marek. – Gdzie my i takie rzeczy.
                          – Co do papierosów, wolałabym, byście nie palili, jak już to poza hotelem i tak żebym nie widziała – zakończyła udając powagę.
                          – Na szczęście nie palimy – uspokoił ją Marek.
                          – Które są wasze łóżka?
                          Pokazaliśmy jej już w poprawnym porządku. Jola jeszcze poszczebiotała trochę, choć widziałem ile samozaparcia kosztuje ją, by nie skupić się wyłącznie na mnie. Jest dobrze – pomyślałem.

                          Wieczorem, po kolacji Marek był już w łóżku, ja stałem przy oknie i tępo patrzyłem na podwórze, wyjście z hotelu i ulicę prowadzącą do centrum. Mimo końcówki lutego były pokryte śniegiem, zima tu widać trzymała długo. Już miałem zrezygnować z dalszego obserwowania, kiedy nagle na drodze prowadzącej z hotelu na ulicę pojawiła się drobna postać. Oświetlenie nie było najlepsze, ale po sposobie chodzenia rozpoznałem Jolę.
                          – Marek, ja na chwilę wychodzę.
                          – Zwariowałeś?
                          – Spokojnie, nic się nie stanie.
                          Ubrałem się szybko, mało nie przycinając sobie majtek zamkiem błyskawicznym. Zasyczałem z bólu i, lekceważąc pytania marka, wybiegłem przed hotel. Teraz dzieliło nas jakieś sto pięćdziesiąt – dwieście metrów. Jola, nie oglądając się za siebie szła konsekwentnie w stronę centrum, raz co raz poślizgując się na śliskim chodniku. Jeszcze nie doszła co centralnej ulicy, kiedy miałem ją już pod absolutną kontrola. Tymczasem wyszła na słabo oświetloną ulicę i mijała kolejne sklepy i kawiarnie, jakieś Krokusy, Szarotki czy Szrenice, bo tu się wszystko tak nazywa. Wreszcie przed jedną zatrzymała się, przeczytała uważnie neon i, rozglądając się dokoła, jak gdyby podejrzewała, że ma za sobą ogon, weszła do środka. Odczekałem chwilę i przez uchylone drzwi zajrzałem. Była to zwykła kawiarnia, dość pusta o tej porze, ze zwykłymi stolikami jednak stylowo urządzonym wnętrzem i mdłymi światłami, podkreślającymi ciemny wystrój wnętrza. Jola usiadła w kącie, tyłem, a osoby naprzeciw nie rozpoznałem, w tym miejscu światło ledwie dochodziło. O wulwa, tak się nic nie dowiem. Wyszedłem z budynku. Kawiarnia była budynkiem szczytowym, z jednej strony główna ulica, z drugiej mała uliczka prowadząca pewnie do drugiej strony budynku. Okno było okratowane, a pod oknem był niewielki gzyms. A może by tak...? – myślałem gorączkowo. Gzyms był tak na wysokości metra, a okno na szczęście znajdowało się w ciemniejszej części sali konsumpcyjnej. Cudem udało mi się wspiąć i, przylegając do ściany tak, by nie spaść z wąskiej powierzchni gzymsu, zajrzałem do środka. Drugą osobą okazał się profesor Romanowski. Patrzyłem uważnie. Czyżby mnie zdradzała? Ale nie, nie wyglądało na to, chociaż... w pewnym momencie Romanowski, mówiąc coś, poufałym gestem dotknął jej dłoni i tak chwilę trzymał. Wszystko się we mnie zagotowało i mało nie spadłem z tego cholernego gzymsu. Ale nie, po chwili cofnął rękę. Jola tymczasem wyjęła z torebki jakieś papiery, nad którymi pochylili się oboje. Nastroje we mnie buzowały skrajne, a jeden po drugim. No tak, to są chyba dokumenty naszej szkoły. Przecież nie muszą robić tego w hotelu.

                          Gdy Jola wstała od stolika, a profesor Romanowski podszedł, by założyć jej płaszcz, zeskoczyłem na twardy chodnik. Ostry ból przeszył mi stopę, ale to w tym momencie nie było ważne. Zdążyć przed nimi, to było ważniejsze. Na wpół kulejąc biegłem śliskim chodnikiem, potykając się raz za razem. Śnieg nie był biały, raczej szary i wychodzony, stąd ciężko mi było kontrolować sytuację, patrząc pod nogi. Gdy dobiegłem do hotelu, nie mogłem złapać oddechu. Jakie to szczęście, że recepcja była pusta...
                          – Była tu Zasępa i sprawdzała, czy wszyscy są w pokojach – przywitał mnie zimno Marek.
                          – I? – struchlałem.
                          – I nic, powiedziałem, że siedzisz w kiblu. Powiedziała, że przyjdzie za dziesięć minut, ale jeszcze jej nie było.
                          – Jesteś kochany – powiedziałem, częstując go szerokim uśmiechem. – A ja zrobiłem z siebie konkursowego idiotę – to powiedziawszy streściłem mu wydarzenia ostatniej godziny. Marek patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
                          – Kiedyś ta Jola wyjdzie ci bokiem, zobaczysz. Jak to mówią, myśl bardziej głową, mniej główką.
                          W tym momencie rozległo się pukanie i do pokoju weszła profesor Zasępa, wysoka, kostyczna pani w wieku około czterdziestu lat, nauczycielka fizyki.
                          – Krzysiek, słyszałem, że masz biegunkę. Potrzebujesz jakiejś pomocy?
                          – Nie, pani profesor, jestem po prostu zmęczony.

                          Czyżby ktoś otworzył drzwi? A może mi się tylko zdawało? Noga mnie piekła, budziłem się i zasypiałem co chwilą., Gdy kolejny raz odzyskałem przytomność, uczułem dziwne sensacje u nasady członka, który stał gotowy na baczność. To akurat nie dziwne, zdarza mi się spać ze stojącym, to chyba sprawa wieku. Ktoś badał nasadę, ale to nie był zwykły dotyk, o wiele szerszy i delikatniejszy. Język? Ciepły oddech owiewał mi łono. Śliski dotyk tymczasem posuwał się w górę i zatrzymał na kołnierzyku. Później to samo z drugiej strony. W głowie zaczynało mi szumieć. Jednym ruchem ręki mógłbym sprawdzić, kto to jest, ale tak skończyłaby się ta przyjemna zabawa, a tego nie chciałem. Dalej lawirując między snem a rzeczywistością zorientowałem się, że śliski jęzor pieści moje wędzidełko, najczulszą część mojego narzędzia. Powoli, potem coraz szybciej, prawie wbijając się w środek. Później zmysłowe oblizywanie główki, od kołnierzyka aż na szczyt. Po kilku chwilach oddechu cały organ zanurzył się aż do końca w czymś gorącym i tu już nie miałem wątpliwości, co robi ten tajemniczy ktoś. Pragnąłem tylko więcej, więcej, więcej. Czułem, jak wulkan się buduje i przygotowuje do erupcji. I znów to spadanie, miękkie, aż do nicości. Nie wiem, co było dalej...

                          Gdy obudziłem się, w pokoju było już prawie jasno, Marek spał spokojnie na łóżku, a ja zastanawiałem się, komu zawdzięczam to nocne szczęście. Jola? Bardzo możliwe. Te drzwi chyba mi się nie śniły. No bo kto inny? W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież Andżelika nie wie, że zamieniliśmy łóżka, nikt jej o tym nie informował. Ale tak kilka godzin od propozycji spaceru do zrobienia loda? To chyba nie tak, choć mówi się, że współczesna młodzież jest dziwna. A może Marek? Zrobiło mi się nagle bardzo gorąco i bynajmniej nie ze wstydu. Ale Marek bardzo charakterystycznie oddycha i słyszałbym oddech. W każdym razie problem nie jest rozwiązany. W tym momencie zapikała komórka. Może to doktor, w końcu coś się dowiem o tym teście? Wyjąłem telefon z bijącym sercem. Cześć, tu Kinga, ta, której oddałeś dokumenty. Chcę koniecznie z tobą porozmawiać.
                          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                          Skomentuj

                          • trujnik
                            Seksualnie Niewyżyty
                            • Mar 2018
                            • 201

                            #28
                            Ktoś to w ogóle czyta? Pisać dalej?
                            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                            Skomentuj

                            • Gasior
                              Świętoszek
                              • Oct 2020
                              • 43

                              #29
                              Czyta czyta jasne że pisz dalej

                              Skomentuj

                              • trujnik
                                Seksualnie Niewyżyty
                                • Mar 2018
                                • 201

                                #30
                                14. Szarże i podchody


                                Gdy otworzyłem oczy, Marek siedział na łóżku i beztrosko zakładał skarpetki, pogwizdując "Most na rzece Kwai". Można powiedzieć wzór niewinności z Sevres.
                                – Cześć łosiu – przywitał mnie uprzejmie. – Wyglądasz jak śmierć na urlopie. Jak się spało?
                                – Nie będę zaczynał dnia do bluzgów – westchnąłem. – Noga mnie budziła co pół godziny, na szczęście już jest lepiej. Poza tym...
                                – No mów – Marek zauważył moje wahanie.
                                – Powiem prosto z mostu, ktoś w nocy zakradł się do mojego łóżka i lizał mi fiuta.
                                Marek wybuchnął takim spontanicznym śmiechem, że zacząłem żałować, że w ogóle go posądziłem.
                                – Jeśli myślisz, że to ja, to jesteś w błędzie. Już pomijam, że mi to w ogóle nie przyszło do głowy, przynajmniej nie teraz – zaśmiał się łobuzersko.
                                – Nie będę wnikał, kiedy – powiedziałem chłodno, choć znów coś się we mnie przyjemnie zagotowało. – Nieważne zresztą. Nie widziałeś czegoś podejrzanego w nocy? Nie słyszałeś?
                                – Ja śpię snem sprawiedliwego. Ale czekaj – wstrzymał mnie ręką. – Nie dałbym sobie człona uciąć, że nie trzasnęły jakieś drzwi. Chyba mnie nawet na moment obudziły. Ale pamiętam to dość mgliście – wstał i podciągnął spodnie od dresu. Czemu ja się znów patrzę w to miejsce? Generalnie patrząc na facetów je lekceważę., bo co mnie obchodzi, kto jakiego ma? Z Markiem było chyba inaczej.
                                – Idę na śniadanie, pomyślimy później. To już się nie odstanie, a jak przyjdę później, może mi zabraknąć chleba. Dwie kromki na łebka, oni chyba powariowali.
                                Dla Marka jedzenie było problemem egzystencjalnym, więc się nie zdziwiłem. Marek poszedł, a ja dopiero po jego wyjściu zwlokłem się z łóżka.

                                Gdy wszedłem do stołówki, odkryłem z wściekłością, że moje miejsce przy stole obok Marka jest zajęte. Na moim krześle siedziała Andżelika, a buzia jej się nie zamykała. Usiadłem stolik dalej, nalałem sobie kakao, tak od serca i dyskretnie ich obserwowałem. Andżelika wzięła jajko z talerza Marka i zaczęła je obierać! Nie widziałem twarzy Marka, ale mogłem sobie wyobrazić i mało brakowało, bym parsknął śmiechem. Opiekuńcza kwoka... A jak mu nadskakuje! Jak czule patrzy mu w oczka! Teraz niemal wydarła z jego ręki kawałek chleba i zaczęła go smarować. To wszystko byłoby nawet wesołe, gdyby nie to, że wiedziałem, jak Marek musi się czuć. W pierwszym odruchu chciałem do niej podejść i zrobić awanturę za zajęcie mojego miejsca, ale przypomniałem sobie zasłyszane gdzieś powiedzenie, które mówiło, że zemsta jest potrawą smakującą najlepiej na zimno. Poczekaj, ruro, zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni. A Marek... Nie wiem, czy mi go było po prostu żal, czy kryło się za tym coś jeszcze.

                                Podczas śniadania przypomniałem sobie, że mam odpowiedzieć na esemesa od Kingi. Co jej napisać? Nie miałem ochoty z nią rozmawiać, już na pewno nie po tym, jak jeden z jej przydupasów starał się mnie nastraszyć. Z drugiej strony wciąż pamiętałem jej smukłą sylwetkę na peronie, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, chyba nawet bardziej niż goła Jola w krzakach. Gdybym spotkał taką w ciemnej ulicy to mogłoby być różnie. Ale teraz? A może to jakaś prowokacja? Po tym typku na Ruskiej nie było to całkiem niemożliwe. Wyjąłem z kieszeni telefon i wystukałem odpowiedź. Na razie jestem mocno zajęty, nie ma mnie we Wrocławiu i będę dopiero w poniedziałek. Spotkamy się, ale bez tej twojej obstawy. Przeczytałem jeszcze raz i wysłałem. Nie minęło pięć minut, gdy dostałem odpowiedź: Jakiej obstawy? Czyżby ona nie wiedziała, że ktoś ją śledzi i na tamte spotkanie przyszła sama? Wcale nie takie niemożliwe. Wysłałem jej dłuższego esemesa z opisem, co mnie spotkało. Znów nie czekałem trzech minut, kiedy przyszła odpowiedź. [i]Nie mam z tym nic wspólnego. Boję się.[/] Chyba nawet nie odpowiedziałem, bo wszyscy zaczęli wstawać od stołu, a ja byłem ciekaw, jak będzie się rozwijał romans Marka i Andżeliki. Wiele nie poromansują, zaraz są lekcje, ale byłem ciekawy, co zrobi dalej.

                                Po lekcjach było jeszcze pół godziny do obiadu. Gdy wychodziliśmy z sali wykładowej, Marek podszedł do mnie i towarzyszył mi do samego pokoju, jakby się czegoś obawiał.
                                – Ty widziałeś? – zapytał dokładnie w momencie, gdy zamknęły się za mną drzwi.
                                – Chodzi ci o te akcje w stołówce? I jak smakowało jajeczko? – nie mogłem sobie odpuścić drwiny.
                                – Krzysiek, do ciężkiej cholery, daj spokój. Myślałem, że spłonę ze wstydu... Zrób coś.
                                – A co, miałem ją za kłaki odciągnąć ze stołu? Ja jestem dżentelmenem.
                                – Pomyślałby kto... – odciął Marek. – Wiesz, kiedyś myślałem, że jak pierwsza dziewczyna będzie się mną interesowała, to chyba się upiję ze szczęścia i będę podskakiwał o sufit. A teraz...
                                – ...jestem za ciężki by podskakiwać – wpadłem mu w słowo.
                                – Łosiu, mnie nie jest do śmiechu – zgasił mnie Marek. – Mnie to zupełnie nie odpowiada. Nic nie czuję, a na dodatek jestem teraz głównym obiektem plotek.
                                Faktycznie Andżelika robiła to z gracją słonia. Postanowiłem go oświecić.
                                – A teraz mnie słuchaj. Jeśli faktycznie nie ty mi ssałeś małego i nie Jola, a to mało prawdopodobne, ona nie jest aż tak napalona, by tyle ryzykować, jestem święcie przekonany, że odpracowałem za ciebie to nocne lizanie mnie po siusiaku. Nie wiem, czy pamiętasz, ale my zamieniliśmy się łóżkami dopiero jak ona wyszła. Nie zamknęliśmy drzwi na noc, wśliznęła się, podeszła na pewniaka do niby twojego łóżka i zrobiła, co miała. Innego rozwiązania nie widzę. Widzisz, ile straciłeś – zaśmiałem się.
                                Marek spiorunował mnie wzrokiem.
                                – No nie wiem. Brzmi to na swój sposób logicznie i na upartego mogło tak być, tylko dalej nie rozumiem, po co ona miałaby to robić, i jeszcze ryzykować, że zostanie na tym złapana.
                                – To jej nie groziło tak naprawdę – uparłem się przy swoim. – Założę się, że większość facetów poddałaby się takim niespodziewanym rozkoszom. Mnie na przykład to się bardzo podobało i wolałbym, żeby pieściła mnie dłużej.
                                – Bo ty stary zbok jesteś – roześmiał się Marek. – I szybko się pobudzasz. Ja żeby się podniecić potrzebuję co najmniej kilkunastu minut. Jeśli było tak, jak mówisz, to mi by nawet nie zdążył stanąć.
                                Miało to sens. Śpimy na jednym łóżku, więc mogłem go poobserwować również pod tym względem, poza tym w nocy jak to w nocy, czasami zderzaliśmy się, gdy jeden z nas spał mniej spokojnie. Nigdy nie nakryłem Marka ze sterczącym masztem.
                                – Chodź ze mną na obiad, mam nadzieję, że ona nie siedzi na moim miejscu i się nie przysiądzie.
                                Marek mógł na to postawić u bukmachera, gdy weszliśmy do stołówki pachnącej bigosem, Andżelika już siedziała na moim miejscu. Porozumieliśmy się wzrokiem i po prostu usiedliśmy gdzie indziej. W przeciwieństwie do pokoi, miejsca przy stolikach mogliśmy zajmować dowolne. Andżelika, którą miałem na widoku, rzucała mi wściekłe spojrzenia. A niech sobie patrzy, na zdrowie.

                                Trzeba przyznać, że karmią tu wyjątkowo nieźle, choć Marek narzeka, że dają za mało i konsekwentnie dożywia się w pokoju i na mieście. Bigos, który nam przynieśli, smakował mi wybornie i na szczęście można było wziąć dokładkę, co Markowi ewidentnie poprawiło humor. Właśnie pałaszowaliśmy smacznie, kiedy na środek sali wyszła Jola, znów inaczej ubrana i znów niezwykle zachęcająco. Ile ona ma jeszcze ze sobą tych szmat? – zastanowiłem się.
                                – Proszę o ciszę – zaapelowała. – Otóż na prośbę niektórych z was udało się załatwić wyjazd na narty do Harrachova.
                                – Hurraaaa!!! – wykrzyknęła część, a na sali zapanowało poruszenie.
                                – Poczekajcie, dajcie skończyć – Jola uprzedziła pytania. – Nie każdy musi jechać. wiem, że są tacy, którzy nie pojadą, kto nie ma ochoty, zostanie z panią profesor Zasępą i będzie normalnie się uczył. Ci, którzy pojadą, będą mieli lekcje wieczorem, także nie cieszcie się za bardzo.
                                – A skąd narty? – wyrwał się Jacek.
                                – Jest wypożyczalnia i zamówiliśmy piętnaście par nart, powinno wystarczyć. Zapisujcie się u profesora Romanowskiego do dziś do dwudziestej drugiej na jedną z dwóch list, dobrze?
                                – Jedziesz na narty? – zapytałem Marka. Nie podejrzewałem go o ten rodzaj rozrywek, jednak niezależnie od jego decyzji sam byłem skłonny raczej jechać. Noga nie bolała mnie już tak bardzo.
                                – To zależy gdzie ona pojedzie – wymówił to "ona" z takim naciskiem, że jego intencje od razu stały się dla mnie jasne.
                                – A jak ona pojedzie lub nie pojedzie tylko dlatego, że ty tam będziesz? – wspiąłem się na szczyty logiki.
                                – Pogadam z Romanowskim i poproszę go, by mnie zapisał na tę drugą listę w ostatniej chwili i mnie o tym poinformował – zdecydował Marek po krótkim milczeniu. – Wolałbym nie jeździć, próbowałem raz w Szwajcarii i moja kariera Marusarza skończyła się po pięciu minutach.

                                – Mam pomysł – powiedziałem, gdy już wróciliśmy do pokoju po kolacji. – Nie zamykajmy drzwi. Mam wrażenie, że ta tajemnicza osoba przyjdzie nas odwiedzić też dzisiaj w nocy. Po prostu będziemy spali w jednym łóżku i ktokolwiek to jest, zdziwi się i raczej nie spełni swojej zachcianki.
                                – Krzysiu, czy nie zauważyłeś, że każdy twój pomysł wychodzi nam bokiem? A poza tym te łóżka są cholernie wąskie, nie pomieścimy się, któryś z nas spadnie i najpewniej będę to ja, zważywszy, że ty będziesz spał pod ścianą. Ja się na to nie piszę. Gdybyś jeszcze wiedział, że ten ktoś przyjdzie, można by coś wymyślić, ale tak... A jak to rzeczywiście jest Jola? Jeszcze sobie o nas coś dziwnego pomyśli, jeśli nie gorzej. Więcej z tego szkody niż pożytku.
                                – W sumie masz rację, w takim razie będę czuwał. A ty pamiętaj, że przed dziesiątą masz iść, jak ci Romanowski kazał i wpisać się na listę.
                                Marek doszedł do wniosku, że nie ma co kombinować, poszedł do profesora Romanowskiego i zwyczajnie mu powiedział, że nie chce być tam, gdzie Andżelika, a stary profesor nie tylko się nie zdziwił, ale powiedział, że to załatwi, byle Marek przyszedł przed dziesiątą i sam się wpisał, bo podpis miał być własnoręczny.

                                Stałem właśnie w łazience i myłem zęby, kiedy Marek wpadł do pokoju z pełnym impetem.
                                – Cholera, będę musiał jechać na te narty, Andżelika nie jedzie. Ponoć Romanowski poszedł specjalnie do pokoju dziewczyn po podpis. Były zdziwione, podobno Andżelika nagabywała go by powiedział, do jakiej grupy się zapisałem, ale Romanowski powiedział jej, że to moja sprawa i on informacji udzielać nie będzie. Mądry chłop.
                                Położyliśmy się późno, przed samą północą i przed pójściem do łóżek zamknęliśmy drzwi. Marek oczywiście zasnął od razu, z tym to on nie ma problemów, ja zaś męczyłem się straszliwie. niemiłosiernie. Już zasypiałem, po czym budziłem się ponownie. Minęła może godzina i usłyszałem, jak klamka prawie bezszelestnie wędruje w dół. Jednak prawie czyni różnicę. Aż usiadłem na łóżku z wrażenia. Wstałem, najciszej jak mogłem, podszedłem do drzwi i przyłożyłem ucho do drzwi. Wydawało mi się, że słyszałem damski oddech, ale może to bardziej dzieło mojej wyobraźni. Klamka znów powędrowała w dół. Mogłem teraz jednym ruchem ręki rozwiązać zagadkę, ale postanowiłem poczekać. Jak już wspomniałem, mieszkamy na poddaszu, na które prowadzą skrzypiące drzwi i na pewno będzie słychać, jak tajemnicza amatorka mojego – albo Marka – fiuta będzie schodzić. Jednak amatorka fiuta nie ustawała. Tym razem oprócz naciśnięcia klamki pchnęła drzwi do przodu tak, że lekko zaskrzypiały. I cisza. Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy usłyszałem znajome skrzypnięcia schodów. Po nich, przynajmniej na piętro, nie da się zejść tak, żeby nie było słychać, trzeba być chyba duchem.
                                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                                Skomentuj

                                Working...