Arleta miała wrażenie, że zaraz zemdleje. W poczekalni gabinetu lekarskiego szumiał włączony klimatyzator, ale miał nastawioną zdecydowanie zbyt małą moc chłodzenia. Kobieta otarła krople z czoła wierzchem dłoni. Chwyciła egzemplarz “Zdrowej Pani” ze stolika obok. Zaimprowizowanym wachlarzem starała się ulżyć sobie chociaż trochę.”W sumie sama jestem sobie winna” - pomyślała patrząc na obciętą na pazia szczupłą blondynkę przed 30-tką, siedzącą tuż przy wejściu.”Blondi” miała na sobie batystową błękitną bluzeczkę z głębokim dekoltem, na cienkich naramkach, zwiewną miniówkę w polne kwiaty i sandałki na bose stopi. Siedziała z wyciągniętymi do przodu, krzyżowanymi nogami, pochylona nad mizianym od niechcenia smartfonem.
Arleta w porównaniu z siedząca naprzeciw blondynką mogła spokojnie uchodzić za zakonnicę w cywilu. Nie wyobrażała sobie, żeby nawet w taki upał, jak dziś, nie założyć “do miasta” bluzki z długim rękawem, spódnicy za kolano, cielistych rajstop i pełnych czółenek. Jedynym ustępstwem na rzecz lipcowego skwaru były dwa górne guziczki odpięte po wyjściu z samochodu. Arleta miała swoje zasady i tyle ”cycki nie balony, żeby robić z siebie lunapark”.
Nic dziwnego, że siedzący tuż obok mąż wgapiał się w nieznajomą babeczkę, że o mało oczy mu nie wypadły. Arleta zerkała na “ślubnego” spod grzywki. Trudno było w sumie powiedzieć, co najbardziej przyciąga jego uwagę. Spojrzenie Stefana sunęło od paluszków stóp, przez wydepilowane łydki i uda do dekoltu blondynki. Jednak po chwili zatrzymało się na bluzeczce. Arleta z niedowierzaniem skonstatowała, że prześwitują przez nie krążki brodawek na piersiach. “Co za ****iszon, łazi do obcych bez stanika” - przemknęło przez głowę oburzonej pacjentki.
Drzwi gabinetu lekarskiego rozwarły się i wytoczyła się zza nich niska babeczka w ciąży. Żegnała się jeszcze w progu wylewnie z siedzący gdzieś w głębi doktorem, dziękowała za opiekę i upewniała się, że “w terminie” będzie na miejscu w klinice. Arleta popatrzyła z niechęcią na “ciężarówkę”. “Cholera jasna, zachowuje się, jakby była tu dla przyjemności” - mruknęła cicho do męża. Ten pochylił głowę, jak skarcony uczniak. Arleta uniosła się z krzesełka, ale starsza recepcjonistka za lada zatrzymała ją gestem ręki.
- Pan Doktor da znać - zerknęła zza rogowych okularów.
Aneta opadła na siedzisko. Westchnęła ciężko. “Tej sucha w recepcji chyba się nie poci nawet na Saharze. Nic dziwnego, że za mało chłodzą” - przemknęło jej przez głowę. Napotkała wzrok blondynki z naprzeciwka. “Blondi” uśmiechnęła się życzliwie. Arleta chcąc-nie chcąc odpowiedziała uśmiechem.
Doktor Jaromir Młynarz mył dokładnie dłonie w umywalce.
- Jesteś pewien? A jak się wyda? - odwrócił się w stronę drugiego mężczyzny w białym fartuchu. Opierał się o parapet przy turkusowym parawanie.
- Słuchaj, nikt się nie skapnie. Sam widziałeś, że poprzednia łyknęła temat jak pelikan. Nawet przy wziernikowaniu nie mrugnęła okiem - szatyn podszedł do lekarza i podał mu jednorazowy ręcznik.
- Dzięki - Jaromir osuszał ręce przykładając zgnieciony papier raz za razem do skóry. - Nie skapnęła się, ale byłem koło ciebie. W każdej chwili mogłem podpowiedzieć. A teraz? W dodatku z taką “cnotką-niewydymką”? Szymek, odpuśćmy…
- Spoko majonez. Dam radę. Sam wiesz, że to jedyny sposób na Arletę. Inaczej w życiu bym jej nie zbałamucił.
- “Zbałamucił”? Skąd ty bierzesz takie teksty? Masz ochotę ją zerżnąć i tyle - ginekolog mrugnął okiem. - No dobra, jak się zrobi dym, to ja nic nie wiem. Jestem oficjalnie na “el-cztery” - zdjął swój fartuch, odwiesił na haku przy drzwiach i poszedł w głąb gabinetu. Jaromir sięgnął po teczkę, kiwnął koledze na pożegnanie. Zniknął za drzwiami prowadzącymi do schodów przeciwpożarowych.
Szymon odetchnął głęboko. Przejrzał się w lustrze na bocznej ścianie. Uśmiechnął się do swojego odbicia. Tak, świetnie. Doświadczony lekarz po 50-tce, co to w niejedno damskie krocze zaglądał i nic go nie pobudzi do niestosownych zachowań. Poprawił fartuch i uchylił drzwi do poczekalni.
- Poproszę następna pacjentkę - zawołał donośnie.
Arleta zerwała się, jak wyrzucona z procy. W sekundę znalazła się wewnątrz gabinetu swojego stałego ginekologa. Z ulgą poczuła falę chłodnego powietrza - wewnątrz gabinetu klimatyzacja była podkręcona dużo mocniej. Pacjentka już miała zmierzać do krzesełka przy biurku lekarza, kiedy zatrzymała się jak wryta.
- A gdzie jest doktor Młynarz? - spojrzała badawczo na obcego mężczyznę zajmującego miejsce przynależne do stałego ginekologa Arlety.
- Proszę się nie denerwować. Jaromir, to znaczy doktor Młynarz musiał wziąć znienacka wolne. Sprawy rodzinne - obcy lekarz wstał i podszedł do pacjentki. - Doktor Aleksander Ziębicki, ginekolog-położnik z kliniki na Leśnej. Miło mi - Szymon skłamał bez zmrużenia okiem. Wyciągnął do kobiety rękę na powitanie.
- Ale jak to? - Arleta cofnęła się nieufnie. - Miałam wizytę u doktora Młynarza i oczekuję, że mnie przyjmie. Jak nie, to przyjadę kiedy indziej - kobieta odwróciła się i chwyciła za klamkę.
- Jak Pani sobie życzy. Pani Renata umówi inny termin - Szymon zagrał va banque. Opuścił rękę. - Ale niestety za dzisiejszą wizytę też musimy wystawić rachunek.
Arleta stanęła w pół gestu. Przecież trzy stówy po ulicy nie chodzą.
- Rozumiem, że to dla Pani niekomfortowa sytuacja. Z zachowaniem proporcji, sam nie czuję się zbyt dobrze, kiedy moja dentystka musi wziąć zastępstwo. Postaram się, aby nie odczuła Pani zbytniej różnicy w badaniu. Jaromir uprzedził mnie, że wymaga Pani wyjątkowej delikatności i subtelności - oszukańczy lekarz jeszcze raz wyciągnął prawicę na powitanie. Arleta wyciągnęła w odpowiedzi smukłą dłoń z grubą obrączką na palcu serdecznym. “Doktor Ziębicki” pochylił się i ze staromodną kurtuazją musnął ustami wierzch dłoni pacjentki. Kątem oka odczytał na twarzy Arlety wyraz aprobaty dla gestu.
- Proszę siadać - Szymon wskazał krzesełko dla pacjentek. “Jeden-zero dla mnie”, zachichotał w duchu.
Arleta w porównaniu z siedząca naprzeciw blondynką mogła spokojnie uchodzić za zakonnicę w cywilu. Nie wyobrażała sobie, żeby nawet w taki upał, jak dziś, nie założyć “do miasta” bluzki z długim rękawem, spódnicy za kolano, cielistych rajstop i pełnych czółenek. Jedynym ustępstwem na rzecz lipcowego skwaru były dwa górne guziczki odpięte po wyjściu z samochodu. Arleta miała swoje zasady i tyle ”cycki nie balony, żeby robić z siebie lunapark”.
Nic dziwnego, że siedzący tuż obok mąż wgapiał się w nieznajomą babeczkę, że o mało oczy mu nie wypadły. Arleta zerkała na “ślubnego” spod grzywki. Trudno było w sumie powiedzieć, co najbardziej przyciąga jego uwagę. Spojrzenie Stefana sunęło od paluszków stóp, przez wydepilowane łydki i uda do dekoltu blondynki. Jednak po chwili zatrzymało się na bluzeczce. Arleta z niedowierzaniem skonstatowała, że prześwitują przez nie krążki brodawek na piersiach. “Co za ****iszon, łazi do obcych bez stanika” - przemknęło przez głowę oburzonej pacjentki.
Drzwi gabinetu lekarskiego rozwarły się i wytoczyła się zza nich niska babeczka w ciąży. Żegnała się jeszcze w progu wylewnie z siedzący gdzieś w głębi doktorem, dziękowała za opiekę i upewniała się, że “w terminie” będzie na miejscu w klinice. Arleta popatrzyła z niechęcią na “ciężarówkę”. “Cholera jasna, zachowuje się, jakby była tu dla przyjemności” - mruknęła cicho do męża. Ten pochylił głowę, jak skarcony uczniak. Arleta uniosła się z krzesełka, ale starsza recepcjonistka za lada zatrzymała ją gestem ręki.
- Pan Doktor da znać - zerknęła zza rogowych okularów.
Aneta opadła na siedzisko. Westchnęła ciężko. “Tej sucha w recepcji chyba się nie poci nawet na Saharze. Nic dziwnego, że za mało chłodzą” - przemknęło jej przez głowę. Napotkała wzrok blondynki z naprzeciwka. “Blondi” uśmiechnęła się życzliwie. Arleta chcąc-nie chcąc odpowiedziała uśmiechem.
Doktor Jaromir Młynarz mył dokładnie dłonie w umywalce.
- Jesteś pewien? A jak się wyda? - odwrócił się w stronę drugiego mężczyzny w białym fartuchu. Opierał się o parapet przy turkusowym parawanie.
- Słuchaj, nikt się nie skapnie. Sam widziałeś, że poprzednia łyknęła temat jak pelikan. Nawet przy wziernikowaniu nie mrugnęła okiem - szatyn podszedł do lekarza i podał mu jednorazowy ręcznik.
- Dzięki - Jaromir osuszał ręce przykładając zgnieciony papier raz za razem do skóry. - Nie skapnęła się, ale byłem koło ciebie. W każdej chwili mogłem podpowiedzieć. A teraz? W dodatku z taką “cnotką-niewydymką”? Szymek, odpuśćmy…
- Spoko majonez. Dam radę. Sam wiesz, że to jedyny sposób na Arletę. Inaczej w życiu bym jej nie zbałamucił.
- “Zbałamucił”? Skąd ty bierzesz takie teksty? Masz ochotę ją zerżnąć i tyle - ginekolog mrugnął okiem. - No dobra, jak się zrobi dym, to ja nic nie wiem. Jestem oficjalnie na “el-cztery” - zdjął swój fartuch, odwiesił na haku przy drzwiach i poszedł w głąb gabinetu. Jaromir sięgnął po teczkę, kiwnął koledze na pożegnanie. Zniknął za drzwiami prowadzącymi do schodów przeciwpożarowych.
Szymon odetchnął głęboko. Przejrzał się w lustrze na bocznej ścianie. Uśmiechnął się do swojego odbicia. Tak, świetnie. Doświadczony lekarz po 50-tce, co to w niejedno damskie krocze zaglądał i nic go nie pobudzi do niestosownych zachowań. Poprawił fartuch i uchylił drzwi do poczekalni.
- Poproszę następna pacjentkę - zawołał donośnie.
Arleta zerwała się, jak wyrzucona z procy. W sekundę znalazła się wewnątrz gabinetu swojego stałego ginekologa. Z ulgą poczuła falę chłodnego powietrza - wewnątrz gabinetu klimatyzacja była podkręcona dużo mocniej. Pacjentka już miała zmierzać do krzesełka przy biurku lekarza, kiedy zatrzymała się jak wryta.
- A gdzie jest doktor Młynarz? - spojrzała badawczo na obcego mężczyznę zajmującego miejsce przynależne do stałego ginekologa Arlety.
- Proszę się nie denerwować. Jaromir, to znaczy doktor Młynarz musiał wziąć znienacka wolne. Sprawy rodzinne - obcy lekarz wstał i podszedł do pacjentki. - Doktor Aleksander Ziębicki, ginekolog-położnik z kliniki na Leśnej. Miło mi - Szymon skłamał bez zmrużenia okiem. Wyciągnął do kobiety rękę na powitanie.
- Ale jak to? - Arleta cofnęła się nieufnie. - Miałam wizytę u doktora Młynarza i oczekuję, że mnie przyjmie. Jak nie, to przyjadę kiedy indziej - kobieta odwróciła się i chwyciła za klamkę.
- Jak Pani sobie życzy. Pani Renata umówi inny termin - Szymon zagrał va banque. Opuścił rękę. - Ale niestety za dzisiejszą wizytę też musimy wystawić rachunek.
Arleta stanęła w pół gestu. Przecież trzy stówy po ulicy nie chodzą.
- Rozumiem, że to dla Pani niekomfortowa sytuacja. Z zachowaniem proporcji, sam nie czuję się zbyt dobrze, kiedy moja dentystka musi wziąć zastępstwo. Postaram się, aby nie odczuła Pani zbytniej różnicy w badaniu. Jaromir uprzedził mnie, że wymaga Pani wyjątkowej delikatności i subtelności - oszukańczy lekarz jeszcze raz wyciągnął prawicę na powitanie. Arleta wyciągnęła w odpowiedzi smukłą dłoń z grubą obrączką na palcu serdecznym. “Doktor Ziębicki” pochylił się i ze staromodną kurtuazją musnął ustami wierzch dłoni pacjentki. Kątem oka odczytał na twarzy Arlety wyraz aprobaty dla gestu.
- Proszę siadać - Szymon wskazał krzesełko dla pacjentek. “Jeden-zero dla mnie”, zachichotał w duchu.
Skomentuj