Takiego tematu chyba jeszcze tu było, ja przynajmniej nie odnalazłem.
Nie oczekuję, że ktoś mi wielce doradzi 'jak żyć', bo nikt w mojej sytuacji nie jest, bardziej jestem ciekaw Waszych doświadczeń.
Nie oczekuję także oceny, bo gdy wtajemniczałem kogoś bliżej w szczegóły nikt jakoś nie był w stanie stwierdzić co zrobiłby na moim miejscu lub potępić mnie za zdradę ;]
Historia trywialna nie-trywialna, jestem w wieloletnim związku z poważnymi planami na przyszłość, włącznie ze wstępnym określeniem ślubu na horyzoncie czasowym. Dla mnie zawsze było OK, może nawet miłość (teraz już nie wiem czy i co to znaczy być może wobec zaistniałej sytuacji), do tego stopnia OK, że tak mógłbym spędzić być może i resztę życia) ale nigdy to nie było jakieś szaleńcze zakochanie, 100% ideał itd.
Pojawia się nowa Ona, zakoc***emy się wzajemnie szybko i mocno praktycznie od pierwszych wejrzeń, spotykamy się od pewnego czasu, mówimy całkiem serio, że całkiem poważnie mogłoby coś z tego w przyszłości wyjść. Widzę wiele cech których brakuje mi u tej pierwszej. Seksu ani nic ponad całowanie nie było - nie chcę podejmować takiej decyzji od 'euforycznej dupy strony'
Pytania do Was :
- Przeszliście takie rozstania? Czy wasze nadzieje się spełniły? A może wręcze przeciwnie, po chwili już wiedzieliście, że popełniliście błąd?
- Jak rozsądzaliście możliwie obiektywnie takie kwestie jak zakochanie vs przyzwyczajenie? Jakie pytania sobie zadaliście? Jakie cechy o tym zadecydowały?
- Jeśli zostaliście jednak ze 'starą' osobą to jak bardzo ta 'nowa' została wam w głowach? Ja np obawiam się, że nigdy mogę już nie wrócić do równowagi..
Nie oczekuję, że ktoś mi wielce doradzi 'jak żyć', bo nikt w mojej sytuacji nie jest, bardziej jestem ciekaw Waszych doświadczeń.
Nie oczekuję także oceny, bo gdy wtajemniczałem kogoś bliżej w szczegóły nikt jakoś nie był w stanie stwierdzić co zrobiłby na moim miejscu lub potępić mnie za zdradę ;]
Historia trywialna nie-trywialna, jestem w wieloletnim związku z poważnymi planami na przyszłość, włącznie ze wstępnym określeniem ślubu na horyzoncie czasowym. Dla mnie zawsze było OK, może nawet miłość (teraz już nie wiem czy i co to znaczy być może wobec zaistniałej sytuacji), do tego stopnia OK, że tak mógłbym spędzić być może i resztę życia) ale nigdy to nie było jakieś szaleńcze zakochanie, 100% ideał itd.
Pojawia się nowa Ona, zakoc***emy się wzajemnie szybko i mocno praktycznie od pierwszych wejrzeń, spotykamy się od pewnego czasu, mówimy całkiem serio, że całkiem poważnie mogłoby coś z tego w przyszłości wyjść. Widzę wiele cech których brakuje mi u tej pierwszej. Seksu ani nic ponad całowanie nie było - nie chcę podejmować takiej decyzji od 'euforycznej dupy strony'
Pytania do Was :
- Przeszliście takie rozstania? Czy wasze nadzieje się spełniły? A może wręcze przeciwnie, po chwili już wiedzieliście, że popełniliście błąd?
- Jak rozsądzaliście możliwie obiektywnie takie kwestie jak zakochanie vs przyzwyczajenie? Jakie pytania sobie zadaliście? Jakie cechy o tym zadecydowały?
- Jeśli zostaliście jednak ze 'starą' osobą to jak bardzo ta 'nowa' została wam w głowach? Ja np obawiam się, że nigdy mogę już nie wrócić do równowagi..
Skomentuj