W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Moja pani z krzaków

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #31
    14. Szarże i podchody (2)



    Odczekałem jakieś piętnaście minut i postanowiłem zejść na rekonesans. Również, a zwłaszcza dlatego, że nie mogłem spać, tak po prawdzie wątpiłem, że coś znajdę. Amatorka fiuta chyba już wróciła do pokoju, raczej nie wypadła jej chusteczka ani nic takiego, po czym można by ją rozpoznać. To nie bajka o Kopciuszku. Otworzyłem delikatnie drzwi i od razu światło uderzyło mnie w holu. Cicho, pusto. Zszedłem na pierwsze piętro. Tu też pusto, rząd zamkniętych drzwi, to wszystko. Korytarz kończy się załomem, który tak na wszelki wypadek postanowiłem sprawdzić. Na jego końcu, przy samych drzwiach balkonowych stała Jola, ubrana w niebieski narciarski dres i paliła elektronicznego papierosa. O wulwa. Nie podejrzewając, że kogoś tu zastanę, wcale się nie skradałem i to był błąd. bo Jola mnie zauważyła i skinęła na mnie ręką.
    – Nie możesz spać? – zapytała, no bo o co innego mogła zapytać?
    – Nie mogę, niestety – odparłem smętnie. Opowiedzieć jej o tym, co się stało? A jeśli to ona? Nie, lepiej dać spokój.
    – Ja też tak jakoś... Iga się rozchorowała, ojciec dzwonił, że ma wysoką temperaturę. Najchętniej wróciłabym do Wrocławia, ale teraz się nie da, muszę się męczyć jeszcze cztery dni.
    – Będzie dobrze – starałem się ją pocieszyć, a Igę uwielbiałem do tego stopnia, że przynajmniej w tym momencie byłem szczery. Położyłem rękę na jej barku. Nie strząsnęła. Drugą ręką poprawiłem jej włosy. Chciałem coś powiedzieć, ale co? Lekko przysunąłem jej głowę do mojej i zbliżyłem usta do jej policzka.
    – Nie tu, jeszcze ktoś zauważy – zaprotestowała. Miało to sens, w pokoju za załomem mieszkali Jacek i Andrzej. Mała szansa, że wyjdą, ale jakaś jest.
    – Chodź – pociągnąłem ją lekko za rękę.
    – Dokąd? – szepnęła.
    Moja wizja lokalna zaczęła nareszcie się opłacać. Za drugim załomem, po przeciwnej stronie korytarza, nie było pokojów tylko jakieś pomieszczenia gospodarcze, a, z tego co zauważyłem, pralnia była zawsze otwarta. Nie było tam wiele miejsca, ale jak się nie ma, co się lubi...
    – Wchodzimy – szepnąłem.
    – Ale...
    – Stuprocentowo bezpieczne miejsce – zapewniłem ją, również szeptem. – O tej godzinie nikt tu nie ma żadnego interesu. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy tu wejść.
    – No nie wiem...
    Ale nie skończyła, bo zamknąłem drzwi i otoczyły nas bezwzględne ciemności. Złakniony jej ciała, rzuciłem się na nią, jakbym miał ją za chwilę rozszarpać. Moje ręce penetrowały wnętrze jej dresowej bluzy, jej sutki były już odpowiednio twarde, by poddać się pieszczotom. Robiłem dokładnie tak, jak nauczył mnie Marek, a ona przyjmowała każdy mój ruch z wdzięcznością. Stała tyłem do mnie. Co by tu zrobić? Nie mogła się nawet oprzeć o ścianę, pomieszczenie było zagracone, a pod ścianami stały pralki, równie niewidoczne jak cała reszta. Opuściłem jej spodnie i majtki, rękami namacałem krocze. Była gotowa bardziej niż ja, toteż zdecydowanym ruchem uwolniłem się od niepotrzebnej odzieży, a mój mały z radością wyskoczył w powietrze. Ręką naprowadziłem go w jedyne słuszne miejsce. Teraz dopiero doszło do mnie, że jestem niezabezpieczony. Zmroziło mnie i już byłem gotów się wycofać.
    - No zrób coś – szepnęła Jola. Wiec z impetem, osłabionym nieco myśleniem o konsekwencjach, zacząłem na nią nacierać. A może by tak zrobić to, co Marek? Jakoś nie miałem dziś potrzeby świdrowania, uleciała w ułamku sekundy. Wolno pulsowałem w jej kobiecości, dbając o to, by ruchy były głębokie, by być jak najbliżej jej serca. Jola z miejsca kupiła konwencję i po chwili falowaliśmy zgodnie tam i z powrotem. I jeszcze raz, teraz wolniej, jej gorący oddech wypełniał całą pralnię. Przesunąłem ją bliżej jednej z wysokich pralek, tak przynajmniej to pamiętałem.
    – Aj, moje plecy – syknęła. – Coś mnie kłuje...
    Przesunąłem ją. Byliśmy już w stanie takiego podniecenia, że eksplozja już zbliżała się z siłą wodospadu. Zaraz, teraz, już... Ostatni mój ruch spowodował zachwianie jej równowagi i z całym impetem polecieliśmy tym razem do przodu. Rozległ się straszliwy rumor i naraz wszystko zamilkło.
    – Co to było? – szepnąłem.
    – Jakaś metalowa miska. Cholera...
    Romantyczny nastrój uleciał od razu, a ręce zaczęły mi dygotać. Jola ubierała się w pośpiechu, ale oceniłem to raczej na słuch, bo moje oczy nie przyzwyczaiły się do tej ciemności. Cicho, niczym przestępcy wypełzliśmy z nieprzyjaznej, zimnej pralni. Hotel spał i chyba nikt nie słyszał tego łomotu.
    – Żeby nas nikt nie widział – szepnęła Jola, poprawiając swój nieco sfatygowany naszymi niedawnymi igraszkami dres. – Stuprocentowo bezpieczne miejsce – przedrzeźniała mnie ze złośliwym uśmiechem. – Zostań tu...

    Ubieraliśmy się właśnie, siedząc każdy na swoim łóżku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Popatrzyłem na Marka, już nie świecił golizną, ja byłem prawie ubrany.
    – Wejść!
    Na progu stanęła Andżelika.
    – Mam wam powiedzieć, że śniadanie będzie opóźnione o pół godziny, bo w pralni była jakaś awaria i chwilowo nie ma wody. Ale... – urwała zaskoczona. – Zamieniliście się łóżkami?
    – Andżelika, jeszcze długo nie a potem już nigdy nie będziesz decydowała, co robimy w naszym pokoju – powiedziałem celowo przybierając odpychający ton. – Co cię to obchodzi? Nie masz własnych zmartwień?
    – Weź się ode mnie odczep – powiedziała sucho.
    – To ja przychodzę do twojego pokoju? – zdziwiłem się. – Bądź łaskawa stąd wyjść.
    Andżelika w pośpiechu obróciła się i wyszła.
    – No to chyba masz odpowiedź na nasze pytanie – powiedziałem. – Tylko nic jej nie udowodnisz. Na razie – zakończyłem z pewnością w głosie.

    Przed samymi zajęciami zadzwonił telefon. Sprawdziłem numer, był zastrzeżony.
    – Tu doktor – mówił znajomy głos. – Test już jest gotowy i możesz go odebrać już dzisiaj. Ja będę wolny po jakiejś piątej.
    A więc jednak. Z niewiadomych powodów zaschło mi nagle w gardle. Chwilę trwało, zanim mogłem odpowiedzieć. Cały koszmar, który zamazała nieco zielona szkoła, wrócił z pełną siłą.
    – Panie doktorze, jestem na wyjeździe i obawiam się, że do niedzieli mnie nie będzie. Czy w poniedziałek będzie to jeszcze aktualne?
    – Jak najbardziej – uspokoił mnie lekarz. Zadzwonię w przyszłym tygodniu. A na razie baw się dobrze.
    Jola stała w drzwiach sali wykładowej i patrzyła na mnie swym pogodnym wzrokiem. Gdyby wiedziała z kim i o czym rozmawiam, pewnie jej uśmiech zniknąłby może na zawsze.

    Jakoś dzień nieprzyjemnych telefonów się zrobił. Po południu zadzwoniła Paulina, o której już prawie zdążyłem zapomnieć, poza przysyłaniem jej nudnych, niczego niewnoszących esemesów.
    – Co tam wyprawiasz? – zapytała bez wstępów. – Andżelika jest na ciebie wściekła. Podobno zachowujesz się wobec niej jak stary cham.
    Aha, w to gramy. Andżelika dla zdobycia Marka nie cofnie się przed niczym, coraz bardziej było to widoczne. Teraz napuściła na mnie Paulinę.
    – Jak Andżelika nauczy się, że do naszego pokoju przychodzi się wyłącznie na zaproszenie i przestanie wściubiać swój krzywy nos w nie swoje sprawy, to wtedy może się na mnie skarżyć, zrozumiałaś? Tak prawdę mówiąc i ja i Marek mamy jej serdecznie dość i proszę, byś to jej przekazała.
    – Daj spokój – tym razem Paulina zakwiliła miękko, jakby bała się, że mnie straci. – Nie wiem, co między wami zaszło...
    – ...ale wierzysz jej a nie mnie. To chyba nie mamy o czym gadać.
    – Co cię ugryzło, Krzysiu? Daj spokój...
    – Bo wierzysz jej, a nie mnie – powiedziałem twardo.
    – Ależ wierzę ci, naprawdę. Zadzwonię, jak się uspokoisz. Może po jutrzejszych nartach, bo słyszałem, że jedziesz.
    – Ja swojej decyzji Andżelice nie ogłaszałem. I nie wiem, skąd ona to wie. Ja sam tak naprawdę nie wiem, bo mnie jeszcze noga boli po... – urwałem nagle. mało bym się nie wygadał.
    – Po czym?
    – A nieistotne – roześmiałem się. – Na razie.


    – Nie, Andżelika, to absolutnie niemożliwe – tłumaczył cierpliwie profesor Romanowski, gdy w grupie staliśmy na stacji w Szklarskiej Porębie i czekaliśmy na pociąg do Harrachova. – Mam tylko dwanaście biletów, dwanaście kompletów nart i na tyle osób jest ubezpieczona wycieczka. Przykro mi, ale jesteście na tyle dorośli, by brać odpowiedzialność za własne decyzje – dodał. Andżelika sypała wręcz iskrami z oczu, ale w końcu podkuliła ogon i poszła, rzucając tęskne spojrzenia Markowi.
    Tymczasem pociąg nadjechał i weszliśmy na pokład. Amatorów wycieczki do Czech było sporo, ledwie wcisnęliśmy się i nie dla wszystkich wystarczyło miejsc siedzących. Pociąg pomarudził na stacji, w koncu ruszył.
    – Panie profesorze, zna pan czeski? – zapytałem Romanowskiego.
    – Znam tak z grubsza, dogadam się. Kiedyś, jeszcze w latach osiemdziesiątych byłem wychowawcą na koloniach międzynarodowych, później jeździłem jako przewodnik do Hradca Kralove, Pragi, Czeskich Budziejowic. Mogę wam opowiedzieć jedną przygodę.
    – Pan mówi – rzucił ktoś niepotrzebnie, bo Romanowski i tak by ja opowiedział. A robił to wspaniale, był typem gawędziarza i o jego lekcjach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są nudne. Geografię zna nie tylko ze studiów, a sam objeździł kawał świata.
    – Otóż byłem raz wychowawcą na takiej kolonii polsko-czechosłowackiej, niedaleko stąd nawet, w Jagniątkowie. Było dwóch kierowników, polski i czeski. Na pierwszym wieczornym apelu były przywitania, więc czeski kierownik przywitał młodzież "Dobri den chlapce a divky". Jeszcze wieczorem wybuchł bunt u Polaków. Dziewczyny przyszły do polskiego kierownika, stwierdzając, że Czech ich obraził, bo one nie są żadne dziwki i proszą o natychmiastowe wypisanie z obozu. Sprawa była poważna, ale bunt udało się jakoś załagodzić i wszystko było w porządku, gdyby nie to, że jakaś dziewczyna poinformowała rodziców, a ci interweniowali w czechosłowackim konsulacie. Były kontrole, w ogóle całą kolonia stała się koszmarem. A do tego doprowadził jeden fałszywy przyjaciel, czyli słowo, które brzmi podobnie w dwóch językach, a znaczy zupełnie co innego.
    Powoli dojeżdżaliśmy do Harrachova. Pogoda była piękna, na stoku narciarskim średni tłok, ogólnie raj na Ziemi, żyć nie umierać. Jeździliśmy na łagodnym, dobrze utrzymanym stoku, na którym nie potrzeba było jakichś większych umiejętności, ot typowa osla łączka.
    – jak się jeździ? – zapytałem Marka, kiedy spotkaliśmy się na szczycie stoku.
    – Jak się musi to się jeździ – odparł. Nie wyglądał na szczęśliwego. Obserwowałem jego jazdę. Widać było, że coś umie, ale że z wieloma rzeczami nie daje sobie rady. W każdym razie był bardziej pokryty puchem śnieżnym niż inni.

    Nasze zjeżdżanie powoli dobiegało końca, kiedy zauważyłem pod siatką otaczającą zbocze coś, co przypominało leżącego człowieka, a kolor był niepokojąco podobny do kurtki Marka. Podjechałem tam natychmiast, hamując z efektowną śnieżną szprycą. Istotnie, to był Marek. Leżał z twarzą w śniegu, jedna narta mu się odpięła, jego ciało było jakoś dziwnie wywinięte. Spróbowałem jeszcze raz, jego ciało było bezwładne.
    – Wstawaj młotku – szarpnąłem go za ramię. Żadnej reakcji.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #32
      Tak w ogóle to dziękuję tym co czytają i im się podoba, przepraszam niezadowolonych i życzę wszystkiego dobrego i lawiny miłości, fizycznej i emocjonalnej, w te Walentymki i długo, długo potem.
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #33
        15. Tajemnica pustego łóżka (1)
        Chwyciłem Marka za korpus i z wielkim trudem przewróciłem go tak, że twarz oderwała się od śniegu, przetoczyła bezwładnie na drugą stronę i miałem ją teraz przed sobą w postaci wielkiej bryły. Byłem zdenerwowany, robiłem wszystko bezwładnie, bez żadnego planu. Chwyciłem go za rękę powyżej rękawiczki. Była ciepła, ale pulsu nie mogłem wyczuć. Cholera. Popatrzyłem na twarz, zdawało mi się, że ten śnieg się porusza i na mnie łypie, ale to mogło być tylko złudzenie. Co teraz? Trzeba chyba wezwać jakąś pomoc, ale jak to zrobić? Byliśmy na krawędzi pola zjazdowego, najbliżsi narciarze byli jakieś dwadzieścia metrów dalej, nikogo nie zainteresowało, co się dzieje pod płotem. Może to? Każdy wie, jaka jest najbardziej czuła część ciała u faceta. Obejrzałem się wokoło, nikt na nas nie patrzył. Niewiele myśląc, włożyłem rękę w spodnie, dogrzebałem się do jego jąder. Uspokojony nieco, że jednak są ciepłe, ścisnąłem mocno.
        – Aaaa! – wrzasnęła kupa śniegu. – Porąbało cię doszczętnie?
        – Żyjesz odetchnąłem z ulgą, jakbym w jednej chwili stracił z dziesięć lat.
        – Żyję – łaskawie zgodziła się kupa śniegu – ale potwornie bolą mnie ręce, zwłaszcza lewa. Nie wiem, czy w ogóle stanę na te cholerne narty. Raczej nie.
        – W nieskończoność nie będziesz tu leżał – zapewniłem go, po czym wypiąłem mu nartę, druga leżała już kilka metrów niżej. W tym momencie Marek wrzasnął z bólu.
        – Ja nawet na dupę nie mogę się podnieść – powiedział jakimś płaczliwym głosem. – Pomóż mi wstać, ale nie chwytaj za rękę.
        Zmagałem się z nim dobrych kilka minut, aż wreszcie, potężnie zmachany, postawiłem go na nogi. Marek jednak ma swoją masę. Na początku lekko się chwiał i bałem się, że znowu się przewróci. Jeśli uszkodził sobie rękę., skutki mogą być katastrofalne. Wypiąłem swoje narty, wziąłem jego i wolno ruszyliśmy w dół. Była jeszcze godzina do końca naszego białego szaleństwa, ale dla mnie narty już się skończyły.

        Na dole oddałem obie pary nart do wypożyczalni, odebraliśmy plecaczki z przechowalni i poszliśmy do baru zwanego snobistycznie après ski, w którym narciarze odpoczywają po szaleństwach na stoku, wlewając w siebie hektolitry piwa, jak to w Czechach. Zajęliśmy miejsce w przytulnym wnętrzu. koło nas siedziały jakieś Czeszki i z czegoś się śmiały. Ładne dziewczyny, zwłaszcza taka jedna blondynka w okularach, jej żółto-niebieski kombinezon sprawiał, że wyglądała ogromnie ponętnie. Gdyby nie Marek , akcja byłaby natychmiastowa, zwłaszcza że uśmiechnąłem się do niej, a ona odpłaciła mi tym samym. Jakie śliczne dołeczki w policzkach, aż by się chciało je całować. Niestety przy mnie siedziała kupa nieszczęścia, już bez zbędnego śnieżnego nakrycia, i jęczała. Trzeba go będzie rozgrzać i to natychmiast. Udałem się do baru. Gdy mijałem wesołe sąsiadki, nachylone nad swoimi komórkami, zagadałem.
        – Ahoj divky. Pivo? – lekcja profesora Romanowskiego na coś się jednak przydała. Moje bóstwo uśmiechnęło się dziwnie.
        – Me emme puhu tätä kielta valitetavasti, voitko sanoa se englanniksi taj ruotsiksi, ole hyvä.
        Że co? Takiego języka jeszcze nie słyszałem, nie przypominał niczego, co słyszałem wcześniej, a nie sądziłem, że panienki się ze mnie nabijają. Zrezygnowany podszedłem do baru. Podobno czeski i polski są bardzo podobne, ale z listy nie zrozumiałem nic. Bramborove hranolky nic mi nie mówiły, hovezni gulaš s knedlikem tylko niewiele więcej. Nic też nie wyglądało na herbatę.
        – Tea, herbata – powiedziałem młodemu chłopakowi, pewnie studentowi, który sprzedawał za ladą.
        – A, herbata – powiedział najczystszą polszczyzną. – Zwykła, z rumem? Z cytryną? Widzę, że pana mocno ścięło na tych nartach, polecam z rumem. Rozgrzewa idealnie i prawie natychmiast. To czeska specjalność, nie pożałuje pan.
        Wziąłem dwie i wróciłem na miejsce.
        – Masz młotku i zaraz ci dam jakąś tabletkę, bo jeszcze zemdlejesz.
        – A ty zrobiłeś z siebie idiotę – Marek uśmiechnął się, przełamując ból. – To żadne divky, to Finki. Z tego co zrozumiałem, chciała z tobą rozmawiać po angielsku albo szwedzku.
        – Nie podsłuc***e się cudzych rozmów – powiedziałem udając wściekłość, by dokuczyć Markowi. Chyba nikt nie lubi robić z siebie pośmiewiska.
        – Jesteś pewien, że to Finki? – zapytałem szukając w plecaku leków przeciwbólowych. Zapobiegliwa mamusia dała mi silny lek przeciwbólowy naproxen i cocodamol. Wmusiłem w Marka dwie tabletki od razu. Protestował, ale popatrzyłem na niego takim wzrokiem, że nie stawiał oporu. Marek popił lek herbatą i wstał.
        – A teraz popatrz, udowodnię ci – powiedział i wygramoliwszy się z krzesła podszedł do dziewczyn. On coś powiedział, ta blondynka mu odpowiedziała z uśmiechem. Nie słyszałem, co mówili, ale na pewno się rozumieli. Herbata stygła, ale Marek najwidoczniej miał to gdzieś. Obserwowałem, jak mówi. Mówił wolniej niż po polsku, trochę się zacinał, widać było, że brak mu praktyki. Ale dawał sobie radę, i to jak! Widziałem, jak się rozluźnia, jak naproxen zaczyna działać. Teraz podszedł do sąsiedniego stolika, wziął krzesło, przystawił je do stolika i usiadł, posyłając mi przepraszające spojrzenie. To już nie była zwykła rozmowa, to był prawie flirt. Co raz się śmiali, a ja obserwowałem to wszystko z coraz większą zazdrością. O tę Finkę czy Marka? Pewnie o obojga, bo z tą panienką to ja bym sobie ostro poużywał. A Marek? Marek w jakiś sposób należał do mnie, dzieliliśmy największe sekrety i widziałem, jak on się ode mnie oddala. Tymczasem całą trójka gruchnęła śmiechem tak głośnym, że słyszał chyba cały lokal. Byłem już potężnie wściekły. Nagle ta Finka wzięła rękę Marka i zaczęła ją rozmasowywać. No pięknie, tego się nie spodziewałem. Na twarzy Marka ból walczył z rozanieleniem. Może ten masaż zadziała lepiej niż mój naproxen, kto wie. Po chwili oboje dłubali coś w telefonach. Pewnie zapisywali swoje numery.

        – O tu jesteście? – sprowadził mnie do przytomności Jacek. Skąd on się tu wziął? – Czekamy na was już dziesięć minut i jak zaraz nie przyjdziecie, ucieknie nam pociąg.
        Kiwnąłem na Marka, który na szczęście zauważył moje zabiegi kątem oka. Chyba się żegnali, bo patrzyli sobie prosto w oczy i stali prawie nieruchomo, jakby całą ceremonię chcieli przeciągnąć w nieskończoność. Wreszcie wyszliśmy z lokalu, a Marek posyłał tęskne spojrzenia w stronę Finek.
        – Powiem wszystko Andżelice – pogroziłem żartem. Ale Markowi daleko było do żartów.
        – Kapitalne dziewczyny, zwłaszcza Orvokki. Ale nie zgadniesz, jak się nazywa.
        – No nie, ja znam chyba trzy fińskie nazwiska na krzyż. Ahonen, Kekkonen i Lepistö, były trener naszych skoczków.
        – Nie, choć też brzmi jak fińskie. Nazywa się Ruhanen...
        – No widzisz, w nazwisku ma instrukcję użycia – pocieszyłem go.
        – A ta druga nazywa się jeszcze lepiej, Kurvinen.
        – Rewelacja – uśmiechnąłem się. – Na pewno nie robią cię w konia?
        – Nie, to normalne fińskie nazwiska – zapewnił mnie Marek. – Ale ta Orvokki jest fajna. Obiecała, że jeszcze w tym roku się zobaczymy, a tak w ogóle to zaprasza mnie na wakacje do Finlandii, problem tylko, że mieszka w Oulu, na samej północy.
        – Szybko ci poszło – zauważyłem kwaśno. – Nie wiedziałem, że jesteś aż taki Casanova. Jeszcze pół godziny, a wylądowalibyście razem w łóżku.
        – E nie – wyraził wątpliwość Marek. – Ja nie jestem tobą. Poza tym znasz moje doświadczenie w tych sprawach. Pożyjemy, zobaczymy.

        Już opuszczaliśmy stok, kiedy nagle niebieskooka Orvokki zupełnie niespodziewanie zmaterializowała się w pobliżu naszej grupy i podbiegła do Marka, mało się nie wywracając na śniegu. Podała mu jakieś zawiniątko, które Marek wrzucił do plecaka. Pogadali coś po fińsku, po czym Orvokki pocałowała go w oba policzki, a Marek objął ją za barki i walcząc z bólem rąk lekko przytulił do siebie. No no no, wyrabia się nam pan Nawojski coraz bardziej – pomyślałem z dziwnym uczuciem, ni to zazdrości, ni to żalu. Chciało mi się płakać, naprawdę. Nie dlatego, że ta scena była taka wzruszająca, no może trochę. Ale w tym momencie traciłem coś bardzo ważnego. Ciekawe, co ona mu dała. Nie wypadało pytać, jak będzie chciał, to sam powie.

        Szliśmy na stację w Harrachovie, Marek obok mnie, ale jakiś milczący, zasępiony. Na moje indagacje odpowiadał półsłówkami. Czyżby rzeczywiście koniec? Ale nie. Marek bardzo cieszył się bardzo na ten wyjazd, bo bardzo chciał przejechać się czeskim wagonem motorowym, ale pojawienie się motoraka na peronie stacji nie zmieniło jego samopoczucia, widziałem to po jego minie. Po prostu gasł w oczach, jak słońce, które właśnie zachodziło.
        – Masz jeszcze te tabletki? – zapytał, jak już usiedliśmy w oświetlonym wagonie.
        – Dwa pudełka, młotku – odpowiedziałem mu. – Jak ręka?
        – Boli ale na razie nie puchnie, czyli raczej nie złamana. W drugiej boli mnie tylko nadgarstek.
        – Powiedzieć panu Romanowskiemu?
        Szacunek do starego belfra mieli wszyscy, można było mówić Dębowy, Kowalewski, ale zawsze pan Romanowski, coś raczej niespotykanego w naszej szkole.
        – Daj spokój, poboli, poboli, przestanie. Gorzej, że ciężko mi będzie tym coś zjeść. Nie będę się wygłupiał, przyniesiesz mi jedzenie ze stołówki, dobrze?
        Byliśmy proszeni o niewynoszenie talerzy i innych elementów zastawy stołowej do pokojów, ale przecież po to są przepisy, by je omijać, prawda? Marek połknął jeszcze dwie tabletki i popił jakąś colą z puszki. Widziałem, że ledwie ją podnosi do ust, walcząc z bólem., Powiedzieć profesorowi czy nie? W tej chwili walczyły w mojej głowie zdrowy rozsądek nakazujący zameldowanie o zdarzeniu i prośba przyjaciela. Wybrałem to drugie.
        – Wypij resztę – Marek podał mi puszkę i skrzywił się z bólu.
        0statnio edytowany przez trujnik; 16-02-23, 23:49.
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #34
          15. Tajemnica pustego łóżka (2)

          Tak jak umówiliśmy się, przyniosłem jego kolację do pokoju. Tego wieczora były parówki na gorąco i jakaś sałatka, w sumie na jednym talerzu zmieściło się wszystko. Byłem już po drodze do pokoju, kiedy zupełnie znienacka zaatakowała mnie Andżelika. Już po jej minie wiedziałem, że łatwo nie będzie
          – Dlaczego Marka nie było na kolacji? – zapytała dość opryskliwie.
          – Nie czuje się najlepiej, zresztą to naprawdę nie twoja sprawa.
          – Powiem Dębowej, że wynosiłeś naczynia ze stołówki, przecież wiesz, że nie wolno – pogroziła.
          – A mów sobie, tylko uważaj, by ci z tej złości flaki dołem nie wypadły.
          – Co to była za blondynka, z którą Marek się całował tam na nartach?
          Trochę się zdziwiłem pytaniem, ale szybko zrozumiałem, że Andżelika załatwiła sobie wtyczkę w naszej grupie i nawet podejrzewałem, kto nią jest, pewnie Dorota, z którą się przyjaźni. Jednak bezczelność tego pytania zdumiała mnie.
          – Ty naprawdę myślisz, że ci powiem? Wiem oczywiście, kto to był, ale ode mnie tego nie usłyszysz, od Marka tym bardziej. Andżelika, będę z tobą szczery, Marek się tobą nie interesuje i odpuść go sobie, bo nic nie zdziałasz, naprawdę. I nie wpieprzaj się komuś w prywatne życie, bo tylko prosisz się o problemy.
          – Ty mi grozisz? – Andżelika podniosła ton z oburzenia, a jej twarz zrobiła się z miejsca buraczkowa. Wyglądała nawet podniecająco, lubię takie władcze i nieznoszące sprzeciwu panie, tylko po to, by pokazywać im, jak bardzo się mylą.
          – Nie, stwierdzam fakt, po prostu. A ty zrób z tym, co będziesz uważała za stosowne.
          – Jesteś podły – powiedziała i odwróciła się na pięcie.
          Ciekawe, kiedy doniesie o wszystkim Paulinie, bo to miałem jak w banku. Andżelika z jakichś sobie tylko znanych powodów uwielbiała mówić o mnie wyłącznie źle, a ta krowa Paulina nie mogła zrozumieć, że za tym kryje się jakiś podtekst, w tym przypadku, na dziewięćdziesiąt procent, zazdrość o Marka. Cóż, będzie trzeba walczyć z tym dalej. Tylko czy tego chcę?

          Marek zjadł kolację przy mojej wydatnej pomocy, chwilę rozmawialiśmy, kiedy do pokoju przyszła Jola.
          – Marek, czy wszystko w porządku? – zapytała od progu.
          – Trochę się poturbowałem na nartach, ale ogólnie nic mi nie jest – odpowiedział. Ciekawe dlaczego do takich innych jest wylewny i odpowiada całymi zdaniami, a do mnie tylko półsłówkami. Zapytam go o to, ale jak Jola wyjdzie.
          – Pokaż tę rękę – zażądała Jola. Podeszła do niego, chwyciła go powyżej nadgarstka i pomacała chwilę. Też bym rak chciał, na przyszły raz też sobie coś uszkodzę. Dobrze, że nie jest to Orvokki Ruhanen – pomyślałem i uśmiechnąłem się.
          – Opuchnięta nie jest, ale ciepła, jak będzie coś się działo, to obudźcie mnie, dobrze? Albo profesor Zasępę, jesteśmy w tym samym pokoju.
          Marek oczywiście nie powiedział, że ledwie może tą ręką ruszać, o zrobieniu czegokolwiek nie mówiąc, ale to już jego sprawa. Położyliśmy się, zgasiliśmy światło, po czym zasnąłem dość szybko, jednak atrakcje dnia zmęczyły mnie bardzo. Budziłem się jednak co raz i słyszałem skrzypienie łóżka Marka.
          – Śpisz młotku? – zapytałem uprzejmie.
          – Nie, ta ręka mnie boli ile razy zmienię pozycję – mówił płaczliwie Marek. – I nie mogę spać na żadnym boku, a na plecach to ja nie umiem.
          Trochę pomyślałem i przyszło mi do głowy coś wariackiego, może pozornie, bo ja ten środek stosuję na takie niespodziewane bóle od dość dawna.
          – Wiesz co? Zwal sobie konika, tak po prostu. Później będzie cię bolało, ale mniej przez jakiś czas, może nawet będziesz mógł zasnąć.
          – Zwariowałeś? – zdziwił się Marek. – Czym mam sobie zwalić? Nogami? Przecież ja żadną ręką go nie chwycę, nie mówiąc o ruszaniu. Z ledwością się wysiusiałem.
          Powiedzieć czy nie? Zobaczymy jak zareaguje...
          – Służę rewanżem za tamto, wiesz. Kiedyś ci to obiecałem i jestem w stanie to zrobić.
          Marek trochę pomyślał, może nawet udawał myślenie, by nie wyrwać się zbyt szybko.
          – No dobra, ale będziemy musieli to zrobić na twoim łóżku, bo jest szersze i nie skrzypi.
          – Włączyć ci jakieś porno? – zapytałem. – Czy będziesz myślał o Orvokki Ruhanen? – zapytałem na wpół dowcipnie, na wpół zjadliwie.
          – Odwal się łosiu. Żadnego porno. Po prostu pomasuj mi małego.
          – Mam ci go skrócić? Bo na tę nazwę to on nie zasługuje...

          Marek przeniósł się na moje łóżko i legł na plecach. Wolno pracowałem nad jego grubym organem, który na początku nie był posłuszny moim palcom i przypominał gąbkę. Z czasem się rozgrzewał i pęczniał. Pamiętałem tamten film, widziany tyle razy, i mniej więcej wiedziałem, kiedy będzie gotowy. Nie, nie brzydziło mnie to, ale i szczególnie nie podniecało, choć wiedziałem, że robię coś właściwego i nigdy nie będę tego żałował. Już było blisko, ogromna główka śliniła się, Marek powoli zaczął oddychać głęboko i wiedziałem, że zaraz skończy.
          Wtedy z drugiej strony drzwi chwycił delikatnie za klamkę. O wulwa, nie zamknąłem drzwi na klucz. Serce prawie mi stanęło z emocji, a po grzbiecie przebiegł silny dreszcz. Drzwi rozwarły się, niestety otwierały się do wewnątrz pokoju i ciężko było zobaczyć, kto za nimi stoi. W pokoju panowała prawie idealna ciemność, jednak dało się wypatrzyć sylwetkę, która wolnym, niepewnym krokiem posuwała się w kierunku łóżka Marka. Marek również momentalnie stracił oddech. Trzymałem nieruchomo Markowego grubaska, który bynajmniej nie był spokojny, wił się, a Marek pomagał mu lekkim ruchem bioder, zupełnie bezwiednie, i już wiedziałem, że za chwilę strzyknie. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej, bo Marek przecież w obliczu tej największej przytomności charczy i wyje, już nieraz mnie to budziło w nocy. Tajemnicze postać nachyliła się nad łóżkiem marka. I nagle wszystko stało się prawie naraz: potok nasienia, mój kaszel, głębokie westchnienie Marka, i rumor krzesła, o które potknął się nasz gość, usiłując nagle zrejterować. Nie przewrócił się jednak, po chwili zdziwienia ruszył pędem i dopadł drzwi, znikając za nimi z trzaskiem.
          – Kto to był…? – szepnął Marek, prawie charcząc.
          – Nie widziałem – odpowiedziałem szczerze. – Ale chyba wiem, kto, z kierunku, w którym poszła... Sorry, że pozbawiłem cię przyjemności.
          – E, nie było tak źle – odpowiedział Marek. – Miałeś rację, faktycznie mnie nie boli. Może nawet jakoś zasnę. I mam jedną prośbę, łosiu. Nie wypominaj mi Orvokki, proszę. Tak, podoba mi się ta dziewczyna, ale w naszych układach to zupełnie nic nie zmienia.
          – Widziałem jak ci się ona podoba. Poniżej pępka... – była to prawda i w zasadzie nie powinienem tego mówić, ale po tym, co się stało...
          – Nie żartuj, było widać? – przestraszył się Marek.
          – Tak trochę – powiedziałem wesoło i strzeliłem go w jego ciepłe ucho. – Nie przejmuj się i postaraj się zasnąć.
          – A Orvokki to po fińsku fiołek – powiedział Marek rozmarzonym tonem. –¸Dziękuję ci, łosiu.

          Gdy się obudziłem, Marek siedział na łóżku i oglądał rękę. Nawet z tej wysokości widziałem, że jest mocnoo puchnięta.
          – Chyba rzeczywiście coś się dzieje. Leć po Dębową albo Zasępę. I daj mi te tabletki, o ile nie zeżarłem ci już wszystkich.
          Nie zeżarł. Podałem mu naproxen, dorzuciłem dwa paracetamole i potrzymałem przy ustach szklankę, aż wypił jej zawartość. I pędem poleciałem do pokoju profesorek. Było rano, pomyślałem, i nie powinny już spać. Popatrzyłem na komórkę, była siódma. Zapukałem, cisza. Zapukałem jeszcze kilka razy, wreszcie ktoś się ruszył i za chwilę otworzyła mi drzwi Jola. W niebieskiej piżamie wyglądała wręcz zjawiskowo i chwilę kontemplowałem jej piękno, zanim byłem w stanie się odezwać.
          – Co cię stało? – zapytała zaspanym głosem. – Marek?
          – Tak, ta ręka mu spuchła i wygląda paskudnie. Jest czerwona i gorąca.
          – Poczekajcie, zaraz do was przyjdę, nie będę przecież łaziła po hotelu w piżamie.
          A szkoda, pomyślałem, popatrzyłbym na nią jeszcze trochę. Kilka innych osób pewnie też, co podobało mi się już mniej. Wróciłem do pokoju, Jola przyszła po pięciu minutach. Popatrzyła, podotykała, pomacała.
          – Zaraz po śniadaniu pojedziemy do Jeleniej Góry do szpitala, tu nie ma – powiedziała. – Zjedzcie śniadanie i pojedziemy pierwszym pociągiem.
          – Mogę jechać? – zapytałem. Nie wiem po co, ale mogę się przydać, choćby po to, by zdjąć kurtkę.
          – Tak, ktoś będzie potrzebny do pomocy. Wy się znacie i lubicie, może trzeba będzie zrobić coś, co uchodzi tylko między przyjaciółmi. Nawet lepiej.

          Z niejakim trudem ubrałem Marka, przyniosłem mu śniadanie i za kilkanaście minut do pokoju przyszła Jola. Właśnie przygotowywaliśmy rzeczy i dokumenty Marka do wyjazdu, kiedy do drzwi rozległo się pukanie.
          – Wejść!
          W drzwiach stanęła Andżelika.
          – Pani profesor, to prawda, że jedziecie do szpitala? Profesor Romanowski mi powiedział. Mogę jechać z wami?
          Do czego posunie się ta dziewczyna? Rzuciłem błagalny wzrok Joli i modliłem się w duchu, by go zrozumiała. Delikatny grymas na jej twarzy był wystarczającą odpowiedzią.
          – Nie, Andżeliko, wolałbym, by to był Krzysiek – powiedziała zdecydowanie Jola. Tu trzeba kogoś tej samej płci.
          – Naprawdę pani myśli, że nie umiem się zająć Markiem? – Andżelika udała ogromne zdziwienie.
          Tak, umiesz, nawet lizać mu fiuta. Tyle, że nie był to jego fiut – odparłem w myślach. Przy I niechybnie bym to powiedział, tyle że przy joli stworzyłoby to ogromne komplikacje. Lepiej trzymać język za zębami, zwłaszcza że i tak odniosłem już zwycięstwo. Dobiję ją kiedy indziej...
          Andżelika zmyła się jak niepyszna, a my pojechaliśmy do szpitala.

          Złamanie bez przemieszczenia – brzmiała diagnoza po połowie dnia spędzonego w jeleniogórskim szpitalu, pośród szpitalnych smrodów, wyjących bachorów i nieuprzejmych pielęgniarek. Obiad zjedliśmy więc w małej restauracyjce w centrum. Wybrałem Markowi pierogi, potrójną porcję oczywiście, bo były najprostsze logistycznie. Przekroiłem mu wszystkie na pół i mógł spokojnie je zjeść widelcem z lewej ręki. W tym momencie zadzwonił telefon. To była Paulina. Odszedłem od stołu, rozmowa przy Joli mogła mieć nieprzewidywalne konsekwencje.
          – Paula, kocham cię, ale pliiiz, nie w tej chwili.
          – Bo?
          Streściłem jej sytuację, opowiedziałem o zdarzeniach z dwóch ostatnich dni.
          – Tak, mniej więcej to wiem, ale ja dzwonię do ciebie w innej sprawie.
          – Cóż to za ważną sprawę możesz do mnie mieć? – zapytałem, kiedy opuściłem stół i rozmawiałem we w miarę prywatnym miejscu, przy doniczce z dorodnym fikusem w kącie knajpki. – Stęskniłaś się? Nie możesz się doczekać mojego powrotu? Wrócę, wrócę, i, jak to śpiewają w piosence, nasze łóżko zapłonie jeszcze raz...
          – Przestań pieprzyć – wpadła mi w słowo Paulina. – Nie dzwonią pożartować. Okres mi się zatrzymał. Powinnam mieć już dwa dni temu...
          Jak żywy wrócił do mnie ten moment, kiedy smarowałem kutasa Marka własną wydzieliną. Ile jeszcze nieszczęść wyniknie z tego chorego pomysłu?
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          • trujnik
            Seksualnie Niewyżyty
            • Mar 2018
            • 201

            #35
            16. Pętla się zaciska (1)


            – Test ciążowy zrobiłaś? – zapytałem nieco ściszonym głosem, rozglądając się uważnie dokoła. Jola była pochłonięta rozmową z Markiem, nie powinna nic słyszeć.
            – Zwariowałeś? – fuknęła Paulina. – Kto szesnastolatce, nawet nie, sprzeda test ciążowy w aptece? Może mam jeszcze mamę do tego wysłać? Myślisz ty w ogóle?
            No fajnie, teraz mam już dwa testy do załatwienia. Chyba poderwę jakąś laborantkę w szpitalu, inaczej czarno to widzę.
            – Coś się wymyśli – zbyłem ją. – Skontaktuję się z tobą, jak wrócę do Wrocławia, dobra? Na razie Marek rozwala pierogi na talerzu.
            – Czy to prawda, że Marek poderwał jakąś laskę na nartach? – zapytała z zaciekawieniem. Widać zatrzymana miesiączka nie była największym z jej zmartwień. – Opowiesz?
            – Paulina, zmiłuj się, nie teraz. I nie słuchaj wszystkiego, co powie Andżelika, bo wylęgną ci się glizdy na mózgu. Już chyba zaczęły...
            – Potwór – powiedziała Paulina śmiejąc się i nareszcie udało mi się od niej odczepić. Ale jak tu jej nie lubić?

            Ustaliliśmy, że odwiozę Marka do domu ze stacji i spędzę z nim następną noc, bo jego rodzice jak zwykle wracali w poniedziałek rano, a musiał ktoś go nakarmić, wykąpać i tak dalej. Na opiekuna kalek to ja się średnio nadaję, ale tym razem wyjątkowo mi to pasowało, bo pewnie za dużo bym myślał o tym, co mi powiedziała Paulina. Miałem wrażenie, że idę po jakimś grząskim bagnie i wszystko wokół mnie się zapada, zresztą śniło mi się to pewnej nocy. Ustaliliśmy, że rozmowę z matką odbędzie Jola, która była bardzo przychylna temu rozwiązaniu. Matka wyznaje święty kult nauczyciela, zawsze mnie to wkurzało, ale tym razem było mi wyjątkowo na rękę. Bywały sytuacje, jeszcze w podstawówce, że wracała z wywiadówki i mówiła: wybiliście okno w klasie i będę cię musiała ukarać. Nic to, że akurat leżałem w łóżku z gorączką, kara musiała być. Dlatego od razu wiedziałem, że się zgodzi na dzień lub dwa u Marka.

            Wbrew sugestiom Joli, która była gotowa nawet zapłacić, z dworca pojechaliśmy kolejką miejską, a nie taksówką. Trochę było szarpania się z plecakiem Marka, bo raczej nie mógł go nosić na plecach, ale udało nam się jakoś przejść ten kilometr z Wojnowa Wschodniego do jego willi, ciemnej, chłodnej i wyglądającej wyjątkowo nieprzyjaźnie.
            – Zjadłbym coś. Usmażysz mi jajecznicę? Na kolację zamówimy sobie coś z miasta. Nie chce mi się czekać.
            Weszliśmy do kuchni, Marek włączył telewizor, a ja zabrałem się do pichcenia. Leciały właśnie dolnośląskie aktualności.
            Dolnośląska medycyna poniosła dziś poważną i niepowetowaną stratę. W wieku 54 lat zmarł znany wrocławski endokrynolog, doktor... Przyczyna śmierci na razie nieznana... – poinformował telewizor. Tknięty złym przeczuciem odwróciłem się i rzuciłem okiem na ekran. I zamarłem. Na ekranie był mój doktor, ten sam, z którym ujeżdżaliśmy Jolę w nadbajkalskich krzakach i ten sam, który miał mi załatwić test na HIV. Testu nie będzie – była moja pierwsza reakcja.
            – Patrz, to ten – rzuciłem Markowi, który siedział przy stole czekając na obiecaną jajówę.
            – Kto ten? – nie rozumiał Marek.
            – No ten od testu. Teraz to mam dopiero problem...
            Usiadłem załamany przy stole. Ostry zapach za mocno przygrzanego masła rozchodził się po kuchni. Ale było mi w tym momencie wszystko dokładnie obojętne. Skąd teraz wezmę test?
            – Spalisz mi tę jajecznicę – upomniał mnie Marek. Dopiero to mnie nieco otrzeźwiło, z najwyższym trudem zwlokłem się z miejsca i dokończyłem smażenie. Jajecznica wyglądała na mocno zmaltretowaną, ale Marek się tylko roześmiał i strzelił mnie przyjacielsko z gipsu w głowę.
            – W Hiltonie to ty pracować nie będziesz, łosiu. I nie łam się tak, coś się wymyśli. Test ciążowy to może nawet Gizela kupić, przyjeżdża na jakąś sesję, dam jej pieniądze i wyślę do apteki. To nie problem. Gorzej z tym na HIV, nie mogę jej tak po prostu powiedzieć, to jednak kuzynka i może wszystko roznieść. W naszej rodzinie takie historie roznoszą się bardzo szybko. Ojciec by mnie zabił i to nie za moje przewinienia...
            Pocieszył mnie niestety tylko częściowo, cały posiłek siedziałem wpatrując się bezmyślnie w cukierniczkę na stole, a łzy same nadciągały mi do oczu. Tymczasem Marek skończył posiłek i zdecydowanym ruchem, wraz z ostrym szurnięciem krzesła wstał od stołu.
            – Wstań – zakomenderował.
            – Daj spokój, nie teraz.
            – Wstań, mówię. Podejdź do mnie.
            O co mu chodzi? Ale jakoś podszedłem na glinianych nogach.
            – A teraz przytul się do mnie.
            Oszalał? Ale był tak śmiertelnie poważny, że nie stawiałem oporu. Marek przycisnął mnie do siebie ręką z gipsem, drugą położył na głowie i przycisnął mocno do siebie. Nasze ciała stykały się na całej długości. Co to za ******ki wymysł? Ale nie było mi źle, wręcz przeciwnie. Oddychał blisko mojego ucha, sapał prawie, ale nie przeszkadzało mi to. Jakieś nieznane ciepło zaczęło się rozlewać po moim ciele. Dziwne, tak czułem się może raz z Jolą, nigdy z Pauliną, w tym drugim przypadku to była zwykła żądza ciała, chodziło tylko o to bym zamoczył. Ale nie tu. Czułem po prostu bliskość drugiej osoby, która zrobi wszystko, by mi pomóc. Marek jest nieco pulchny i ta miękkość działała na mnie dodatkowo. Nawet nie zauważyłem, jak zaczął głaskać moje uszy. Niby powinienem się mu teraz wyrwać, to już przekraczało pewne granice ale... Nie mogłem się ruszyć.
            – A teraz usiądź i przestań się mazać.

            – Przydałoby się cię wykąpać – zauważyłem zaraz po jedzeniu. – Nie kąpiesz się już czwarty dzień, a mamy spać razem.
            – Masz rację – zgodził się – ale nie w saunie, bo ręka mi się będzie pocić i cholera wie, co będzie dalej.
            Nastawiłem bojler, wniosłem plecaki na górę i zacząłem myśleć, jakby mu zabezpieczyć tę rękę. Marek znalazł jakieś nieużywane worki na śmieci i gumki recepturki, po dziesięciu minutach był już gotowy, a opatrunek odpowiednio zabezpieczony. Rozebrałem się i wskoczyliśmy pod prysznic. Właśnie myłem mu jego ogromne, ciężkie jądra, kiedy zadzwonił telefon.
            – Poczekaj – rzuciłem.
            Popatrzyłem na wyświetlacz. To była Kinga. Zrobiło mi się lekko gorąco. Obiecałem jej, że zadzwonię następnego dnia, ale sytuacja z Markiem zlasowała mi pamięć. O cholera...
            – Dobrze, że odebrałeś – przywitała mnie chłodno. – Już się bałam...
            – Byłem bardzo zajęty – odpowiedziałem i wyszedłem z łazienki, bo szelest prysznica zakłócał mi rozmowę, a telefon zaczynał pokrywać się kroplami wody.
            – Wystąpiły pewne obstrukcje – powiedziałem, używając modnego ostatnio wyrazu. A niech wie, że się rozwijam.
            – Będziesz musiał mi pomóc.
            A skąd taka pewność? Czyżby wiedziała, że ona mi się podoba? A może ona ma taki zwyczaj uwodzenia mężczyzn? Tak czy owak, wydało mi się to podejrzane.
            – Może...
            – Słuchaj mnie uważnie. Nie mogę rozmawiać przez telefon, nie mogę się spotkać z tobą na mieście. W środę wsiądź do pierwszego popołudniowego pociągu do Świdnicy, ale nie na Głównym, najlepiej na Wojszycach i pojedź do stacji Sobótka. Tam idź czerwonym szlakiem aż do schroniska na dole, weź coś do picia i po porstu czekaj.
            – Krzysiek! – zawył Marek spod prysznica.
            – Zwariowałaś? Ja mam lekcje. Wykluczone.
            – Nie możesz się urwać? Naprawdę myślałam, że jesteś bystrzejszy.
            Bystrzejszy to ja jestem, kiedy mi na czymś zależy. A tutaj... To wszystko jakoś źle mi pachniało. A jak w tej Sobótce rzuci się na mnie banda jakichś żuli i obije mi mordę? Po tamtym wieczorze nie takie znów niemożliwe.
            – Krzysiek! – Marek zawył tym razem głośniej.
            – Ktoś to słyszy? – zaniepokoiła się Kinga.
            – Nie, kumpel jest pod prysznicem i pewnie chce ręcznika. Muszę kończyć – powiedziałem, bo zaczęło mi być zimno i prawie cały pokryłem się gęsią skórką. Nie ma takiej okoliczności, która mogłaby powodować przeziębienie.
            – To bądź koniecznie – zakończyła i rozłączyła się natychmiast.
            – No nareszcie, łosiu – przywitał mnie Marek. – Jeszcze chwila to woda by mi oderwała siusiaka. Coś się stało?
            – Później ci opowiem – powiedziałem i z lubością zanurzyłem się pod gorącym prysznicem.
            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

            Skomentuj

            • trujnik
              Seksualnie Niewyżyty
              • Mar 2018
              • 201

              #36
              16. Pętla się zaciska (2)


              – Najgorsze, że nie skończę tego modelu na konkurs – zżymał się Marek, kiedy byliśmy już na górze. – Miałeś mi powiedzieć, co się stało – przypomniał. Opowiedziałem mu całą historię, którą do tej pory znał tylko w urywkach. Słuchał z rosnącym zainteresowaniem.
              – No nie wiem – ocenił, kiedy skończyłem. – Zależy czy chcesz tę panienkę poderwać czy zależy ci, żeby jej pomóc. To wszystko brzmi poważnie i, powiedziałbym, dość niesamowite. To chyba nie jest podryw, takie rzeczy robi się inaczej...
              – ...odezwał się specjalista – dokończyłem za niego złośliwie.
              – Ty mi tu nie plumkaj. Złapała rybka haczyk? Złapała. Ja naprawdę pojadę do tej Finlandii na wakacje. Starzy nie powinni mieć nic przeciw. Natomiast co do twojego wyjazdu, zrobimy tak. Będziesz mi tego dnia wysyłał esemesy co dziesięć, piętnaście minut.
              – A jak nie wyślę? A jak się coś stanie?
              – Po godzinę powiadomię policję i nie będę owijał niczego w bawełnę. Jest taki jeden policjant, który pracuje w komendzie miejskiej, aspirant Obora się nazywa. Dobry kolega mojej mamy, czasami tu bywa i mnie lubi, ja go zresztą też, a znam go od dziecka. Nie będę dzwonił na sto dwanaście, ale bezpośrednio do niego. Przynajmniej mam pewność, że potraktuje mnie poważnie.
              Brzmiało to rozsądnie, choć akurat policji wolałem w to nie mieszać. Nie mam do nich zaufania, politycznie jestem po drugiej stronie, tak zresztą jak Marek, który święcie wyznaje zasadę ośmiu gwiazdek. Dobrze, że przynajmniej jest jakaś ochrona...

              W poniedziałek w szkole miał miejsce dość dziwny przypadek. Jest taka dziewczyna w klasie, Mirka, filigranowa blondynka, taka trochę na uboczu. Nie angażuje się w klasowe przepychanki, nie słyszałem by plotkowała. Weszliśmy do gabinetu chemicznego, gdzie jest zasada, by przy każdym stoliku siedziała para. Nawet jeśli kogoś nie ma, to najlepiej, by się przysiadł do pary, zwłaszcza w dni laboratoryjne. Podszedłem do stolika, po chwili podeszła Mirka.
              – Można? – zapytała.
              – Pewnie, czemu nie? Wyjęła podręcznik, dziennik laboratoryjny, zeszyt.
              – Kiedy twój chłopak wraca do szkoły? – zapytała się niewinnie.
              – Jaki chłopak, Mirka, zlituj się – jęknąłem. – Co to za dziwny pomysł?
              – No jak to jaki, Marek przecież. Podobno na zielonej szkole spaliście w jednym łóżku, a mówią nawet coś więcej...
              O cholera. A skąd ona to wie? Od tajemniczej zjawy o północy w naszym pokoju, rzecz jasna. Teraz tylko problem, kto jej o tym powiedział. Chyba wiem, ale... Przed ostatecznym wyrokiem jeszcze się wstrzymał.
              – Ciekawe, kto tobie takich głupot nagadał – roześmiałem się zbyt głośno. – Przecież to straszne brednie.
              – Krzysiek Podleśny, bądź łaskaw nie traktować gabinetu chemicznego jak kawiarni – upomniał mnie grobowym głosem profesor Kowalewski, zawsze poważny i z grobową miną. – Pożartujecie po lekcji.
              – Ktoś przez przypadkiem wszedł do waszego pokoju i wszystko widział – dokończyła szeptem Mirka.
              Nie chciało mi się dyskutować i dodatkowo narażać się na jedynkę z chemii. Sprawa była oczywista – to była Paulina i teraz mści się za Marka. Trzeba przygotować jakiś kontratak, tylko jaki? Uwielbiałem planować, ale teraz, gdy byłem przytłoczony nawałem problemów, jakoś to wszystko mnie przerastało. Pragnąłem spokoju i niczego więcej. Wyobraziłem sobie znów, jak przytulam się do Marka. Jego spokój, zrozumienie... Cholera, co się ze mną dzieje? Ciekawe, co Marek robi w domu? Poślę mu esemesa, ale to po lekcji.

              Na dzień przed tajemniczą wycieczką do Sobótki wezwała mnie Paulina. Wezwała to najlepsze słowo, wszystko było w trybie rozkazującym i opatrzone masą wykrzykników. Czyżby aż tak się stęskniła? Przyznam się, że jak też, po wspaniałym wieczorze z Jolą nie miałem żadnej okazji zasmakować wiadomej rozkoszy. Lizanie fiuta w łóżku pomijam, tak długo, jak nie będę pewny, kto to był. Przyjemność niewiele większa niż z walenia. Ja lubię poczuć dziewczynę, rozkoszować się jej ciepłem, wdychać ją, czuć jej dreszcze. Tam była czysta fizyka. Pojechałem do niej tak, jak się umówiliśmy, na piątą, po drodze kupując paczkę prezerwatyw. Założę się, że stęskniła sę za mną całym, z uwzględnieniem wiadomej części ciała włącznie.

              Paulina otworzyła mi drzwi zła jak osa.
              – Krzysiek, przysięgam ci, jeśli się coś stało, to tylko i wyłącznie za twoją sprawą – zaatakowała prawie od progu.
              Niekoniecznie, ale nie wyprowadzałem jej z błędu. W końcu zawsze mogła Markowi pęknąć prezerwatywa na przykład. Takie rzeczy się zdarzają i nawet to wziąłem pod uwagę.
              – Paulina, błagam, daj mi jeszcze dwa dni. W piątek będziesz miała ten swój test ciążowy, masz to jak w szwajcarskim banku.
              – Tak? A kto go kupi?
              – Kuzynka Marka – uznałem, że lepiej powiedzieć prawdę. – Weźmie na wszelki wypadek pięć sztuk, bo z tego wiedziałem, to trzeba powtarzać.
              – Kto za to zapłaci? Nie mów, że ty?
              – O to się nie martw. Nie ukradnę – zapewniłem ją. Siedzieliśmy na tapczanie, Lekkim gestem pchnąłem ją, aż opadła na wznak.
              – Krzysiek, nie.
              – Trochę relaksu dobrze ci zrobi.
              – Jak myślisz, czy ***** powinien iść z dziewczyną do łóżka?
              Zatem akcja zatacza coraz większe kręgi. Tu przynajmniej nie miałem wątpliwości, kto robi dym.
              – Paulina, myśl raz trzeźwo i nie słuchaj Andżeliki, bo zdaje się ona ci naopowiadała tych kretyństw. Po pierwsze, homoseksualiście nawet by nie stanął na widok kobiety, wręcz przeciwnie, odczuwałby obrzydzenie. No ale to przecież nie ja – ująłem jej rękę i położyłem na moim kroczu, gdzie maluch był już gotowy do akcji. – Widzisz, jeszcze cię nawet porządnie nie dotknąłem.
              – No niby masz rację – powiedziała po chwili zastanowienia. – Ja bym z dziewczyną chyba się nie przemogła. A jeszcze jej lizać...
              Ktokolwiek tam był, miał bardzo głęboką wyobraźnię. Albo chciał mi zaszkodzić na maksa... Zaczyna się dziać bardzo niedobrze.
              – Od kogo to wiesz? Od Andżeliki?
              – Też – przyznała.
              – To bądź w stanie przyjąć do wiadomości, że nic takiego nie miało miejsca – powiedziałem wściekły. – Ale ja znajdę tę osobę i naprawdę będą to ostatnie spokojne chwile w jej życiu – zdecydowałem na razie nie rozpoczynać akcji. Nie tylko dla tego, że nie miałem jeszcze nic zaplanowane, po prostu zżerała mnie ogromna chcica. Nawet nie spostrzegłem się, a już przedarłem się przez jej delikatne majteczki i delektowałem się jej wilgotnym kroczem. Jakoś nie przeszkadzało jej, że maca ją homoś. Wręcz przeciwnie, apetycznie rozwarła nogi.
              – Ale nie wchodź we mnie, proszę. Nie zanim to wszystko się wyjaśni...
              – Przecież teraz to nic nie zmieni – uspokoiłem ją, ściągnąłem majtki i naciągnąłem gumę.
              – Jeśli tak uważasz... – powiedziała już prawie szeptem. Wszedłem w nią powoli, odczuwając przyjemność w każdym centymetrze kwadratowym mojego narządu. Jęknęła. Jej cipka była ciasna, o wiele bardziej niż Joli i wchodzenie w nią było rozkoszą bogów, a jej reakcja najbardziej oczekiwaną muzyką. Z reguły nie patrzę się na grę narządów, ale dziś czerpałem z tego widoku dodatkową rozkosz. Paulina już wiła się, jęczała w narastającej ekstazie, a ja przypomniałem sobie, że mam robić dokładnie tak jak Marek. Szkoda, bo byłem już tak nabuzowany, że dokończyłbym kilkoma ruchami. Wolne pchnięcie, spokojne wycofanie, potem następne i następne. Paulina wznosiła się na wysoką falę, jej wnętrze zaczęło pracować, ściskać mi kołnierzyk mojego rycerza. Jeszcze, jeszcze, jeszcze... Łapczywie ssała mi ucho, ja miętosiłem jej brodawki. To już teraz...
              – Nie, na pewno nie jesteś pedałem – roześmiała się, kiedy braliśmy wspólny prysznic. – Robisz to jak jakiś wypuszczony z izolatki ogier. Powiedz, mógłbyś z facetem?
              A co to znowu za pytanie. Wyobraziłem sobie Marka rozrywającego mnie od tyłu ta swoją kłonicą. Ból i... Nie, nawet nie zebrało mnie na mdłości. To było... inne. I to był Marek.
              – No? – ponagliła mnie.
              – Oj, Paulina, nie wiem, mnie to nawet ciężko sobie wyobrazić. Nawet nie chwyciłbym do ręki parówy innego chłopaka czy faceta, z wyjątkiem siusiaka mojego syna podczas kąpieli – łgałem tym razem jak z nut.
              – A dałbyś facetowi... no wiesz. To się masturbacja nazywa – powiedziała czerwieniąc się i odwracając oczy. Mimoza się znalazła.
              – Nie – powiedziałem zdecydowanie i kończmy ten temat. Wziąć cię jak ogier bierze klacz?
              – Ty jeszcze nie masz dość? – zdziwiła się.
              - Nie, bo jestem normalny. I przestań wreszcie roztrząsać te pierdoły. Czy ja się pytam, czy masujesz sobie muszelkę świeczką? Albo czy robi ci to inna kobieta?
              – No dobrze już dobrze – mruknęła Paulina i wypięła do mnie swój zgrabny tyłeczek. Jednak ogier będzie ujeżdżał klacz. Dobrze, że w opakowaniu są dwie prezerwatywy.

              Ze szkoły zmyłem się bez większych problemów, powiedziałem panu Romanowskiemu, że się źle czuję, a ten nie miał obiekcji.
              – Faktycznie wyglądasz jak trup, idź się połóż. U Marka wszystko w porządku?
              – Tak, choć raczej na razie nie może przepisywać zeszytów – roześmiałem się. – Będę u niego na weekend, a skany wyślę mu w chmurę.
              – Żeby wszyscy tak się przyjaźnili jak wy... – westchnął profesor. – Powinno was się pokazywac jako przykład.
              – Dziękuję profesorze – bąknąłem i zmyłem się najszybciej, jak się dało. Trochę głupio oszukiwać profesora, który zwolnił mnie w dobrej wierze.
              Wyszedłem ze szkoły i kombinacją tramwajów pojechałem na Gaj, południową dzielnicę miasta, a stamtąd piechotą na stację Wojszyce, zgodnie z życzeniem. Dyskretnie oglądałem się za siebie, ale przedpole było czyste. Nie ciągnąłem żadnego ogona, ludzie mijali mnie niezainteresowani. Na stacji Wojszyce kilka osób czekało na pociąg, jakaś matka z wózkiem, facet po pięćdziesiątce i dwie dziewczyny, pewnie studentki, obie w płaszczach i czapkach. Krótko je poobserwowałem, ale nie były w typie, który by mi się podobał. A może byłam za bardzo zdenerwowany? Pogoda była słoneczna, ale dość chłodna z nieprzyjemnym wietrzykiem prosto w twarz, jak to zwykle w marcu. Wkrótce na peron wjechał biało-żółty impuls Kolei Dolnośląskich, dość pusty o tej porze. Przeszedłem wzdłuż i nie spotkałem nic i nikogo podejrzanego. W miarę jak pociąg zbliżał się do Sobótki, denerwowałem się coraz bardziej. W Kobierzycach wsiedli jacyś ludzie, trzech barczystych młodych facetów i serce załomotało mi bardziej, ale na szczęście usiedli wagon dalej. Wagon to pojęcie umowne, w tych nowych pociągach nie ma wagonów, a człony. Na widok wyłaniającej się Ślęży serce zaczęło mi wariować. Jeszcze jeden ostry łuk i jak spod ziemi wyłoniła się stacja w Sobótce. Mało bym jej nie przejechał. Prawie w ostatniej chwili wyskoczyłem z pociągu.

              Teraz czerwony szlak. Kto w marcu, nie w weekend chodzi po szlakach turystycznych. Na początku prowadził przez przedmieście usiane domkami jednorodzinnymi, potem granicą ściany lasu. Droga zmieniła się na utwardzoną, ziemną, mocno pokrytą piachem. Jeszcze tylko jedno podejście i już zza lasu wyłoniło się schronisko. Na ten widok zaschło mi w gardle, a nogi zaczęły dygotać. Pokonując narastający wewnętrzny strach wszedłem do prawie pustej restauracji, zamówiłem herbatę i usiadłem przy stoliku. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, że coś jeszcze muszę zrobić. Wysłałem Markowi esemesa, na szczęście zasięg był dobry, a tego bardzo się obawiałem po ostatniej wycieczce w góry. Czekałem coraz bardziej niecierpliwie, herbaty ubywało i kiedy wydawało mi się, że zostałem wystawiony do wiatru, drzwi restauracji się otworzyły i stanęła w nich młoda, szczupła kobieta w eleganckim płaszczu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to Kinga, tak ubranej nie poznałbym jej na ulicy.
              – Można? – zapytała, gdy już podeszła do stołu. Głupie pytanie, kto kogo tu ściągał?
              – No pewnie. Pijesz coś?
              – Kawę – odpowiedziała półprzytomnie i walczyła z guzikami płaszcza. Podszedłem do barku i zamówiłem najdroższą kawę, jaką mieli.
              – Przepraszam, że ciągnęłam cię taki kawał – usprawiedliwiała się dość chaotycznie – ale we Wrocławiu łatwo mnie znaleźć. A ci ludzie nie żartują...
              Wyglądała istotnie na zdenerwowaną i jeśli do tej pory miałem jakieś wątpliwości, chyba straciłem je.
              – Kingo, możesz opowiedzieć mi wszystko od początku? – zapytałem ostrożnie. – Obawiam się, że ja o tym wszystkim wiem nader niewiele.
              – Naprawdę chcesz od początku? – lekko zaperzyła się. – To masz. Byłam prostytutką...
              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

              Skomentuj

              • trujnik
                Seksualnie Niewyżyty
                • Mar 2018
                • 201

                #37
                Ktoś to jeszcze czyta? Mam dawać dalej?
                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                Skomentuj

                • KaBoom
                  Świętoszek
                  • Jan 2010
                  • 1

                  #38
                  Zapewniam Cię, że masz publiczność. Publikuj nadal.

                  Skomentuj

                  • trujnik
                    Seksualnie Niewyżyty
                    • Mar 2018
                    • 201

                    #39
                    17. Zdjęcie prawdę ci powie (1)


                    – Poczekaj – poprosiłem ją. – Zanim zaczniesz mi opowiadać, powiedz przynajmniej, czy jesteśmy tu bezpieczni. Prawdę mówiąc, trochę się boję, to wszystko jest takie... niesamowite. Sam nie wiem...
                    – Tu tak – odpowiedziała spokojnie Kinga. – Poza Wrocławiem mnie nie ruszają. Mam ciotkę w Strzeblowie, tu się prześpię. choć już dawali mi do zrozumienia, że wiedzą, gdzie jestem, jak nie ma mnie w mieście.
                    Kinga mimo wszystko była spokojna, a jej twarz miała wyjątkowo łagodne rysy, dodatkowo atrakcyjne w półmroku sali. Dlaczego znalazłem się z nią tu w takich okolicznościach? Spotkanie z najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem było obdarte z romantyczności, a przypominało raczej sceny z horrorów.
                    – Zacznij od początku – poprosiłem. Prostytutką przecież nie zostaje się pod wpływem chwilowej decyzji, typu "od jutra zacznę się ****ić". Żadna kobieta, która ma odrobinę przyzwoitości w sobie nie stanie ni z tego ni z owego pod latarnią, bo taki właśnie ma kaprys.
                    – Tak naprawdę zaczęło się od rozwodu rodziców. Opuścił nas ojciec, jedyna osoba, która w tej rodzinie zarabiała pieniądze. Z dnia na dzień z rodziny zamożnej staliśmy się rodziną niemogącą powiązać końca z końcem. Pożyczałam pieniądze od kolegów, wiesz, na kosmetyki, czasem na lepszy ciuch, bo naprawdę nie miałam się w co ubrać.
                    – Co to byli za koledzy? – zapytałem. Wątpię, czy pożyczyłbym nawet pięknej dziewczynie stówę w mojej sytuacji. Jak twierdzi pewien Jarosław, jeśli ktoś ma pieniądze, skądś musi je mieć. Marek ma od rodziców prowadzących trzy spore biznesy. A oni?
                    – Tacy jedni – odpowiedziała beznamiętnie. – Koledzy moich kolegów ze szkoły, głównie podstawowej, Początkowo dziwiłam się, że nie upominają się o zwrot, jakby mieli jakiś nielegalny dostęp do banku. Na dodatek jeden zaczął ze mną kręcić i powiedział, że wszystkie moje długi bierze na siebie. Ja wtedy miałam szesnaście lat, on dziewiętnaście. Byłam w nim zakochana wręcz do szaleństwa, przynajmniej tak mi się wydawało. Z nim miałam mój pierwszy raz, hotel Grand w Sopocie, mówi ci to coś? Miał pieniądze i miał gest. Był czuły i opiekuńczy, dbał o mnie, a mnie to ogromnie to imponowało. No i jego pieniądze. Kiedy zapytałam, skąd je ma, wzruszał ramionami. Mówił, że ma biznes. Jakiś czas później pojechaliśmy do Poznania. I tu był haczyk, jechaliśmy z jego kumplem. Tego wyjazdu nie pamiętam zbyt dokładnie, po prostu się upiłam i urwał mi się film. Jakiś czas później Tomek, bo tak ten mój się nazywał, mimochodem zapytał, czy nie chcę obejrzeć zdjęć z Poznania. To co tam zobaczyłam...
                    Kinga przerwała, a jej oczy pokryły się łzami. Widać było, że ta scena stoi jej przed oczyma, przez jej ciało przebiegały dreszcze.
                    – Na tych zdjęciach spałam z kilkoma osobami, zdaje się, że to się nazywa seks zbiorowy. Chcesz zobaczyć?
                    Ja wiem, czy chciałem? Na wszelki wypadek kiwnąłem głową, nie chciałem na razie nic tracić w jej oczach.
                    – Domyślam się, że te zdjęcia są dość drastyczne. Czy naprawdę chcesz mi je pokazać?
                    Kinga lekko, prawie niewidocznie skinęła głową.
                    – Tak, chcę. Wiesz, jesteś pierwszym, z którym rozmawiam na te tematy. Już wtedy, w tej kawiarence, wydawałeś mi się godnym zaufania. Poza tym ciebie praktycznie nie znam, a jednak łatwiej jest o takich rzeczach mówić komuś, z kim nie przeżyłeś pół życia i kto się do ciebie nie zrazi. Sorry, Krzysiek, gdybyś teraz odwrócił się na pięcie i sobie poszedł, nie byłaby to zbyt wielka strata. Gorzej, gdy pokazałabym to kumpeli, z którą przyjaźnię się od dzieciństwa, która ma o mnie zupełnie inne wyobrażenia. A już pokazanie czegoś takiego znajomemu facetowi jest absolutnie niemożliwe...
                    Był w tym jakiś sens, choć gdybym to ja był w tarapatach, najpierw poszedłbym z tym do Marka właśnie dlatego, że jest moim najbliższym kumplem i na pewno by coś poradził. No ale niezbadane są drogi damskiej logiki. Albo damska przyjaźń opiera się zupełnie na czym innym.
                    – To pokaż – powiedziałem wzdychając ciężko. Konga pogrzebała w komórce i podała mi telefon.
                    – Poprzesuwaj sobie – poleciła.
                    Z każdym oglądanym zdjęciem robiło mi się coraz słabiej. Na jednym z przodu ruchał ją jakiś gostek, z tyłu potworny bydlak zapinał ją w odbyt, a jeszcze inny wpychał jej swoją stojącą parówę w usta. Na innym wszyscy trzej spuszczali się na jej brzuch. Było jeszcze kilka innych, które naprawdę ciężko opisać. Straciłem ochotę nawet na herbatę. Ja, który lubi seks jak koń Renaty Beger owies, a ****iki w oczach rozpalają moją duszę. Tego było zdecydowanie za wiele.
                    – Przepraszam – powiedziałem cicho, oddając jej komórkę. – I naprawdę nic z tego nie pamiętasz?
                    – Nic a nic – zapewniła mnie. – Obudziłam się rano z potwornym bólem głowy, pół poranka wymiotowałam w łazience. Tomek upierał się, że czymś się zatrułam. Ale czym? Jedliśmy to samo, duży talerz teksańsko-meksykański na mieście. Ostre ale smaczne. I on czuł się świetnie, a ja wręcz przeciwnie...
                    – To proste, podali ci tak zwaną pigułkę gwałtu albo podobne świństwo. Chyba słyszałaś o czymś takim...
                    Kinga skinęła głową i w tym momencie zamarła na chwilę. W drzwiach kawiarni stanął wysoki mężczyzna, barczysty, może dwudziestopięcioletni. Dziewczyna zadrżała, ale spokojnie, powoli wracała do siebie.
                    – Ja tak reaguję na każdego faceta – tłumaczyła się. – No ale wracajmy do opowieści, choć dużo już tego nie ma. Zagrozili, że te zdjęcia będzie oglądała cała Polska, jeśli nie zacznę z nimi współpracować. Jeden z nich miał do dyspozycji całe puste mieszkanie i tam mi przyprowadzali swoich klientów. Nie mam pojęcia skąd ich brali, a to nie byli zwykli ludzie. Cudzoziemcy, biznesmeni, czasem zachowujący się jak najgorsze zwierzęta, a ja musiałem spełnić ich wszystkie wymagania. Nawet nie wiem, czy wiesz, jak to poniża. Niektórych nie mogłam nawet zmusić do kąpieli przed stosunkiem...
                    – No dobra, a gdybyś odmówiła? – zapytałem. Coś mi tu nie grało. Przecież, do cholery, to miasto ma prawie siedemset tysięcy ludzi.
                    – A jak? Czekaliby pod szkołą, pod domem, gdziekolwiek. Tak zresztą robili. Śledzili mnie na mieście i robią do tej pory, bym się broń boże z nikim nie kontaktowała. Przecież oni ciebie w tej knajpce dokładnie obfotografowali.
                    – I znają mój numer telefonu? – zapytałem z lekkim przerażeniem. Kinga nagle uśmiechnęła się, coś zupełnie niespotykanego w tych okolicznościach.
                    – Nie, oni nie wiedzą, że mam dwa telefony. Ten drugi nie dzwoni, tylko jest na wibratorze, mała szansa, że wpadnę. Ty masz właśnie ten numer. Nie, aż tak nie dałam się zniewolić.
                    – No dobrze, wszystko rozumiem, ale w czym ci mam pomóc? – zapytałem zdziwiony, bo zupełnie nie miałem pojęcia, jak się za to zabrać. To była robota dla policji, a nie dla mnie. Ja raczej nadstawiałem swoją głowę pod topór.
                    – Będę potrzebowała zniknąć za jakieś dwa tygodnie na cały weekend. Przyjeżdża ten ich szef z Poznania, już dzwonił i pytał się, czy będzie jego laleczka, bydlak. Nie mogę być poza miastem, boję się narażać moje koleżanki, które te bydlaki znają, z tego okresu, kiedy Marek był po prostu moim chłopakiem. Wprowadziłam jego w moje kręgi, czego teraz strasznie żałuję. Oni wszyscy są spaleni. Ciebie w sumie nie znają, nie wiedzą na twój temat nic.
                    Popatrzyłem za okno, powoli szarzało. Moja matka nie miała pojęcia, co się ze mną dzieje. Marek przysłał mi ponaglającego esemesa, bo oczywiście zupełnie się zapomniałem.
                    – Postaram się coś wymyślić, ale niczego nie obiecuję. Musiałbym najpierw porozmawiać z kilkoma osobami – powiedziałem ostrożnie. Oczywiście miałem na myśli Marka. Powinien się zgodzić, zwłaszcza że ona wyraźnie mówiła o weekendzie. – Dam ci odpowiedź w przyszłym tygodniu, dobrze?
                    Wydawało mi się, że odetchnęła z ulgą i głęboko odetchnęła. Tymczasem mnie śpieszyło się coraz bardziej...
                    – Muszę się zbierać – powiedziałem stanowczo.
                    – Odprowadzisz mnie do Strzeblowa? – zapytała rozbrajającym głosem. – Boję się sama iść przez las, a ty będziesz tam miał stację kolejową Sobótka Zachodnia. Zbyt wiele drogi nie nadłożysz, znam te kąty na pamięć.

                    Szliśmy w milczeniu szeroką piaszczystą drogą leśną. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, objąłem ją, nie protestowała. Moja ręka ściskała jej ciepłą kibić ukrytą pod płaszczem. Po chwili zaczęła błądzić dalej, zupełnie bez konsekwencji. Zastanawiałem się, do jakiego momentu mogę się posunąć.
                    – Zawsze wiedziałam, że każdy facet to świntuch – roześmiała się, gdy głaskałem jej pępek. – Ale ja wzięłam pod uwagę wszystko, więc nie musisz się krępować.
                    Odczytałem to jak pozwolenie. Już po minucie całowaliśmy się namiętnie. Może Jola umiała całować, Paulina pod tym względem była w trzeciej lidze, ale Kinga to naprawdę ekstraklasa. Każde jej muśnięcie językiem powodowało ciarki na plecach. Byłem coraz bardziej napalony. Tylko czy mogę sobie pozwolić na wszystko? A jak to była jakaś pułapka? Mój mały szalał, przyciskałem ją coraz mocniej i naprawdę niewiele brakowało, bym pokonał ostateczną granicę. Nagle, jak za uderzeniem błyskawicy, przyszło opamiętanie. Ja nie jestem bezpieczny, a co dopiero ona? przecież ja nie wiem, co ona robiła z tymi facetami, jak i czy w ogóle była zabezpieczona.
                    – Co się stało? – zapytała zaskoczona tą rejteradą.
                    – Nic, musimy iść – odpowiedziałem. – Ja naprawdę nie mogę przegapić tego pociągu... Już i bez tego mam problemy.
                    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                    Skomentuj

                    • trujnik
                      Seksualnie Niewyżyty
                      • Mar 2018
                      • 201

                      #40
                      Zdjęcie prawdę ci powie (2)

                      – O której to się wraca – przywitała mnie matka. – Nie masz za grosz przyzwoitości. Ty myślisz, że ja będę wszystko sama robiła w tym domu? Naprawdę?
                      – Przepraszam – wyjąkałem. Było w pół do dziewiątej, zawsze wracałem najwyżej o piątej.
                      – Już nie wnikam w to, gdzie byłeś...
                      – ...ale z chęcią bym się dowiedziała – dodałem w myślach.
                      – ...ale kiedy ty odrobisz lekcje? Nie będę cię karała, ale żeby to mi było ostatni raz!
                      Jeszcze raz przeprosiłem i poszedłem do pokoju. Myślałem, że będzie gorzej, szczerze mówiąc. Tylko jaką karę może mi wyznaczyć? najbardziej zabolałby mnie zakaz spędzania weekendów u Marka, ale tego właśnie nie zrobi. Doskonale wie, że właśnie wtedy się uczymy, a poza tym przejęła się tym wypadkiem Marka nawet bardziej niż ja i nawet pytała się, czy nie muszę zostać u niego dłużej. Cóż, trzeba odrobić te lekcje, dużo tego nie było, ale trzeba się dowiedzieć, co było na tych lekcjach, które opuściłem, bo ratowałem grzeszne dziewczęta w górach. No, większych pagórkach.

                      Włączyłem komputer, licząc na to, że dorwę kogoś na czecie i dowiem się, co było na lekcjach. Marek z oczywistych względów odpadał. Nasza klasa miała dwa profile na facebooku, jeden oficjalny, na którym komunikujemy się z nauczycielami i drugi tajny, ale za to o wiele weselszy, z plotkami i tymi rzeczami, które nie przeszłyby na oficjalnym. Bardzo rzadko bywałem na tym drugim, nawet nie znałem wszystkich nicków, bo po co? Generalnie byłem na uboczu tej klasy, zresztą przyszedłem do niej później z uwagi na tamtą sytuację z Jolą. Na tablicy, na samej górze, był wrzut kogoś o nicku "Dobrze poinformowany". "Patrzcie, jak niektórzy się bawią" – przeczytałem. Pod spodem był link do jakiejś strony, której adresu zupełnie nie kojarzyłem. Z czystej ciekawości kliknąłem. Link prowadził do zrzutów ekranu z jakiejś aplikacji. Był tam profil, który ozdabiało moje zdjęcie, imię, nazwisko, a także sporo informacji, jak również ta, że lubię młodych, pulchnych chłopców. Kilka minut googlowania i okazało się, że to jakiś czat dla polskich gejów. Cholera... Zrobiło mi się słabo. Kto jest adminem tej naszej strony? Nawet tego nie wiedziałem. W szkole nie doniosę, bo jeszcze bardziej się ośmieszę. Dalej uważałem, że to ma coś wspólnego z Andżeliką.

                      – Admin na naszym profilu? Andżelika – odpowiedział mi Marek, a było to pierwsze pytanie, jakie mu zadałem, kiedy zlądowałem na Wojnowie. Zakląłem siarczyście.
                      – Niepotrzebnie się tym przejmujesz – uspokajał mnie Marek, kiedy zacząłem kipieć złością. – Ty łosiu w ogóle za bardzo się przejmujesz. A w ogóle mam coś dla ciebie, schowaj to – podał mi niewielką paczkę w opakowaniu firmowym z apteki. Nie musiałem się za bardzo domyślać, co to jest. Oczywiście testy ciążowe dla Pauliny.
                      – Marek, ozłocę cię – powiedziałem. Paulina o te testy nagabywała mnie mocno już od dwóch dni. Poinformuję ją, że dostanie je w poniedziałek.
                      – Nie musisz, ale pomożesz mi, bo mam problem.
                      – Co, znów nie możesz sobie zwalić? – zdziwiłem się. – Ale to nie teraz, może wieczorem...
                      – Nie, to nie to. Otóż Orvokki wysłała mi zdjęcie, no wiesz, jakie. Takie bardziej odważne. Nie pokażę – zaznaczył nad wyraz poważnie. – I prosi o skromny rewanżyk...
                      – Naprawdę wiedziałeś jak jest skromny rewanżyk w tym strasznym języku? – zainteresowałem się.
                      – Ty sobie żartujesz, a dla mnie to jest problem. Ja naprawdę wstydzę się jej wysłać nudesa. Nie z tą tuszą, ja wyglądam jak niedźwiedź. Może w ubraniu nie wyglądam najgorzej, ale na golasa? Poza tym jak go zrobię?
                      – Jak już cię o to poprosiła, to znaczy, że wcale się nie przerazi, nie masz co panikować. Postawisz sobie parówę i zrobię ci na tej dmuchanej lalce do ruchania, nareszcie się na coś przyda.
                      Marek obrzucił mnie morderczym spojrzeniem.
                      – Ty naprawdę chcesz oglądać ten gips z bliska. Po pierwsze, nigdy nie pokażę dziewczynie zdjęcia ze stojącym fiutem. Zawsze się trafi jakiś "dobrze poinformowany"...
                      – W Finlandii? – zdziwiłem się.
                      – A jak ktoś przypadkiem znajdzie mi w telefonie? Różne rzeczy bywają. Krzysiu, ja nie wiem, co ty myślisz, ale ja doceniam nagość i intymność w łóżku i tam mogę pokazać moją fujarę. Ale na zdjęciu? Wykluczone.
                      Akurat jego fujara to jest coś, co jego stwórcy wyszło zdecydowanie najlepiej, łącznie z jądrami. No i pyszczek ma naprawdę sympatyczny, taki dobroduszny, kształtny choć okrągły. Ale reszta tylko dla koneserów.
                      – Poza tym jest jeszcze jeden problem, taki wiesz... Jak mi nie stoi, to jest malutki, prawie wciśnięty w ciało, wyglądam, jakbym nie miał parówy w ogóle, zresztą wiesz, widziałeś mnie masę razy. Jak ja mogę się jej tak pokazać?
                      No tak, gdy w grę wchodzi walka płci, to ta oręż jest najważniejsza. Każdy facet chce się podobać, a czym innym zaszpanować, jak się jest nago? Muskułów Marek nie ma, brzuszek też ponad miarę.
                      – Wiesz co? przecież kutasa można wydłużyć, jest taki moment, kiedy już jest nabrzmiały a jeszcze nie sterczy. po prostu napompujesz go sobie albo ja ci to zrobię i będziesz miał co trzeba i na swoim miejscu. To co, strzelamy sesyjkę?

                      Poszliśmy do kuchni, bo uznałem że zdjęcia pośród garnków, talerzy i kuchenki będą atrakcyjne. Poza tym kuchnia jest w tym domu najładniej urządzonym miejscem, bogatym ale dalej gustownym.
                      – Dobra, to rozbierz się i zacznij smażyć jajecznicę albo coś podobnego – poleciłem mu.
                      – Z tym gipsem? – zdziwił się Marek.
                      – Przecież ona wie, że masz coś z ręką i nie będzie wybrzydzać. Inaczej nie jest ciebie warta.
                      – No dobra – zgodził się Marek. Tak, jak było mówione, powiększyliśmy mu narząd do tego stopnia, że wyglądał już apetycznie, a jeszcze nie wulgarnie.
                      – tylko nie wciskaj jąder między nogi – poleciłem. – Ta twoja Orvokki musi widzieć, że idealnie nadajesz się do roli reproduktora. A jednocześnie, że jesteś niewinny jak ta lilia biała...
                      Poszedłem naszykować kamerę, oczywiście Markową, dobrego Nikkona. Już na schodach usłyszałem krzyk marka, przyśpieszyłem i wręcz jak bomba wpadłem do kuchni. Marek siedział na krześle i masował brzuch.
                      – Aleś wymyślił, pryska ten olej jak cholera.
                      – Siusiak cały?
                      – Przestań żartować, już mi się odechciewa tej zabawy.
                      – To załóż fartuszek, sfotografują cię od tyłu, klejnotów co prawda nie będzie widać, ale pupcię i owszem. I to seksownie wystającą poza brzegi fartuszka.
                      – Spadaj – zgasił mnie Marek. – Łosiu, czy ty nie widzisz, że ja jestem tłusty? To że tobie to nie przeszkadza, to nie znaczy, że każdy tak ma. Ja chcę, żebym jej się spodobał, a ty proponujesz mi pokazać moją najgorszą część ciała. Wypchaj się z taką współpracą...
                      Po raz pierwszy widziałem Marka, tę oazę spokoju, wściekłego. Podszedłem do niego i pogłaskałem po włosach. Nie oponował. Uklęknąłem i zacząłem masować jego brzuch. Ciepły, miękki, ale nie miałem z tym problemu, jako też z płcią macanego.
                      – No dobra – uspokoił się Marek.
                      Zrobiłem mu kilkanaście zdjęć, ale czegoś w nich brakowało. Wyglądały bardzo sztucznie i na pewno nie zaimponowałyby żadnej dziewczynie. Nawet ja, który ciało Marka akceptuje bez zastrzeżeń, musiałem stwierdzić, że wyszedł na nich fatalnie. Nie chciałem mu tego powiedzieć wprost, mając na uwadze ogromne kompleksy, które właśnie pokazał.

                      – Wiesz co? Najprostsze rozwiązanie nie wpadło nam do głowy. Przecież Finowie uwielbiają saunę. Po prostu zrobi się zdjęcie w saunie, rozłożysz się na ręczniku, będziesz naturalnie nagi i przynajmniej te zdjęcia nie będą wyglądały jak z pornola. Tym bardziej dla Fina.
                      Posępna twarz Marka nagle się rozjaśniła.
                      – Trzeba ci przyznać, że nie wszystkie twoje pomysły są chore. No dobra, to zabieramy się do roboty, to nie ty jesteś nagi i zgrzytasz zębami z zimna – popędził mnie. – Włącz saunę.
                      Ułożyłem Marka na górnej półce, wspólnymi siłami podpompowaliśmy mu siusiaka tak, że zwisał malowniczo, dotykając ręcznika i cyknąłem mu kilka fotek. Trzeba przyznać, że były najlepsze, naturalne, bez wyuzdania, a Marek był na nich po prostu sobą, nawet gips udało się gdzieś schować.
                      – To co, wysyłaj – ponagliłem go.
                      – Boję się – przyznał Marek. – Za kilka minut stracę pierwszą dziewczynę, która naprawdę mi się podoba.
                      – Teraz ty panikujesz. Moim zdaniem zdjęcie jest genialne, a ona właśnie o takie prosiła, prawda? Jak ci się jej nie spodobasz, bo ciągle jest taka możliwość, to trudno, na innych zdjęciach spodobałbyś się jeszcze mniej. No wyślij!
                      Siadłem koło niego jak kat. Marek drżącymi rękami odpalił swoją komórkę i wzdychając głęboko nacisnął odpowiednie miejsce. Dwa piki zakończyły operację. Nie minęło kilkanaście sekund, jak jego komórka zapipała znów.
                      – Nie przeczytam tego – upierał się Marek.
                      – Tak to ty żadnej dupy nie poderwiesz – zezłościłem się na niego. Marek popatrzył na mnie dziwnie i z ciężkim sercem odczytał wiadomość.
                      – I co pisze? – zniecierpliwiłem się, widząc jego nieprzeniknioną minę.
                      – Że jestem bardzo ładny. Nie wiem, nabija się ze mnie czy pisze prawdę... Jak myślisz?
                      Powiedzieć mu, czy nie?
                      – Marek, daj sobie spokój bo dorobisz się zawału przed dwudziestką. Ja też myślę, że jesteś ładnym chłopakiem, który naczytał się bzdur o fat shaming na lewicowych portalach...
                      – Naprawdę tak myślisz?
                      – Naprawdę młotku. Inaczej wiele rzeczy, które zrobiliśmy, nie było możliwych...

                      Teraz pozostała najważniejsza rzecz, rozliczyć się z Andżeliką. W moim pomyśle Marek grał najważniejszą rolę, ale bałem się mu powiedzieć, co wymyśliłem. Zwłaszcza dziś, kiedy odkryłem jego drugą duszę. Ale cóż, trzeba jechać z tym koksem...
                      – Marek, mam pomysł na Andżelikę. Słuchaj...
                      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                      Skomentuj

                      • trujnik
                        Seksualnie Niewyżyty
                        • Mar 2018
                        • 201

                        #41
                        Jeszcze taka uwaga, jeśli ktoś chce przeczytać tę opowieść w cywilizowanych warunkach, po korekcie, w e-booku, polecam wpaść na chomika trujnik. Transfer na mój koszt. E-book nazywa się Przypadki Krzysia (tu nie mogę zmienić tytułu).


                        I oczywiście proszę o uwagi, jak zawsze.
                        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                        Skomentuj

                        • trujnik
                          Seksualnie Niewyżyty
                          • Mar 2018
                          • 201

                          #42
                          18. Krwawe plamy (1)


                          – Ale sprawy Andżeliki to ja tak nie zostawię – zżymałem się, kiedy siedzieliśmy wieczorem w kuchni nad jakąś chińszczyzną zamówioną z miasta. – Jak my wyglądamy? Ty wiesz, co będzie się działo za kilka dni? Przecież nie będziesz mógł wejść do szkoły bez głupich uwag i uśmieszków. Zlinczują...
                          – Łosiu, ty za bardzo panikujesz – Marek spokojnie i z namaszczeniem obgryzał jakieś skrzydełko. – Po pierwsze, mnie w ogóle wisi, czy oni sobie pomyślą, czy jestem pedałem czy nie. Nie mają żadnych dowodów...
                          – Ale te dowody są fabrykowane i to z premedytacją. Przez Andżelikę, teraz widzę to jak na dłoni. I obawiam się, że tego będzie więcej. Jeśli już posunęła się do tego, by wyrobić mi fałszywe konto na grinderze... – perorowałem może ze zbyt dużym zaangażowaniem.
                          Ale Marek był nieprzejednany.
                          – Dużo więcej nie osiągnie. Ogień ma to do siebie, że płonie, kiedy się go podsyca. Musiałaby mieć coś naprawdę poważnego, ale skąd? Chyba nie masz nic poważnego na sumieniu? Bo ja nie.
                          Zdecydowanie różniliśmy się temperamentami. Gotów byłem urządzić Andżelikę choćby dzisiaj, zagrać krótką piłką, Marek ze swym stoickim spokojem wolał raczej wziąć ją na przeczekanie. Tyle że obserwując Andżelikę, miałem podejrzenie, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
                          – Mam pomysł, jak załatwić ją raz na zawsze. I to w białych rękawiczkach, nikt się nie dowie, tylko ona. A będzie bolało i to bardzo.
                          – Ty i te twoje pomysły – ironizował Marek. – Właśnie dzięki nim jesteśmy w tym właśnie miejscu. Co tym razem wymyśliłeś?
                          – Daj mi powiedzieć i nie przerywaj choć przez pięć minut – poprosiłem. – Sprawa jest w sumie prosta. Podczas pierwszego wtargnięcia Andżelika podeszła do zdawałoby się twojego łóżka i zrobiła mi loda, prawda? Nie widziała osoby, ale fiuta, a te różnią się i to w każdym szczególe. Masz grubszego, krótszego, nie tak duży kołnierzyk, jak u mnie, inny napletek, mniejszy, delikatniejszy, u mnie trochę się szarpała, by go ściągnąć. To wędzidełko, wiesz, u spodu zaraz pod główką, gdzie ona tak świdrowała językiem, też mamy inne, ty masz krótkie i nie tak ciasne. To, co ona zrobiła mi, u ciebie byłoby niemożliwe. Jajka też mi całowała, a ten szczegół nas różni wręcz zasadniczo. Ja mam o wiele mniejsze, bliżej ciała, inna moszna, w ogóle wszystko inne.
                          – Czemu ma służyć tak drobiazgowa analiza, jak na ćwiczeniach z anatomii? – zdziwił się Marek. – Przecież sami wiemy, co mamy, nie?
                          – Opisuję ci, co czułem. Przecież ci nie wyliżę fiuta, by ci to pokazać...
                          Marek nie skomentował, ale popatrzył na mnie jakoś dziwnie.
                          – Pomysł polega na tym – ciągnąłem – że gdyby ona zrobiła to ponownie, zrozumiałaby, że zaszła pomyłka, chyba tylko ślepy, głupi i głuchy by nie zauważył. A tym bardziej, skoro cię kocha, a na to wszystko wskazuje, pamięta każdą sekundę tamtego wydarzenia.
                          – Jak ponownie? Co kombinujesz?
                          – Zasadzkę. Zrobi się jakąś imprezkę u ciebie w sobotni wieczór, trochę piwa, ty się nieco upijesz albo będziesz udawał napranego, pociągniesz ją do pokoju obok i dasz sobie possać. Nawet jej nie będziesz musiał specjalnie zachęcać. I problem będzie z głowy...
                          Pomysł był tak bezczelny, że Marek milczał dobrą minutę, zanim mógł wydusić z siebie cokolwiek. Dyplomatycznie wbił zęby w jeszcze ciepłe udko kurczaka i odezwał się dopiero, gdy przełknął ostatni kęs.
                          – Wiesz co Krzysiu? Wiele twoich dzikich pomysłów słyszałem, ale takiego to jeszcze nie. Problem polega na tym, że on ma głęboki sens, w porównaniu z tymi poprzednimi. I jest dość prosty w realizacji. Są tylko dwa słabe punkty: Andżelika może się zdziwić, że ją zapraszasz...
                          – Tyle że na sto procent przyjdzie, nawet gdyby w tamtym czasie miała być na sali operacyjnej sto kilometrów dalej. Ona się raczej ucieszy niż zdziwi, poza tym będzie zadowolona, że moje zabiegi odsunięcia jej od ciebie spełzły na niczym. Tyle że będzie to bardzo krótka radość.
                          – Też prawda – zgodził się Marek. – Tylko potem ona może być na mnie bardziej napalona i nie dac mi spokoju...
                          – Nie grozi – pocieszyłem go. – Po tym wszystkim czeka ją rozmowa ze mną i to taka, po której będzie dochodziła do siebie przez tydzień – powiedziałem może zbyt buńczucznie. – Poza tym ty zaliczysz dobre lizanie, bo ona to naprawdę umie robić. Choć może do niego nie dojść, jak w porę zorientuje się, co jest grane... A swoją drogą trochę ci zazdroszczę – dokończyłem odrobinę za bardzo obleśnie.
                          – Za tydzień? – zapytał jak zawsze rzeczowy Marek.
                          – Chyba zdążymy – zapewniłem go. – To nie musi być w nocy, raczej wieczorem, możemy zrobić sobie coś, co niekiedy nazywa się wieczorem rzymskim. Więc najpierw kolacja, a później pary udają się do łóżek, możliwie w tym samym pomieszczeniu. Ciekawe, czy Paulina się zgodzi, jak jej to zaproponuję – roześmiałem się. Pomysł ruchańska na dwie lub trzy pary w tym samym pokoju coraz bardziej rozpalał moją wyobraźnię. O czymś takim słyszałem od starszych kolegów na studiach, ponoć tom dość popularna zabawa w pewnych kręgach. A jęki pary obok mogą być doskonałym afrodyzjakiem.

                          Wieczorem, zgodnie z obietnicą, pomogłem Markowi uwolnić się od napięcia, jeśli tak można to eufemistycznie nazwać. Trochę się zapomniałem, pozwoliłem przy okazji Markowi na rozgimnastykowanie tej mniej uszkodzonej ręki, cokolwiek miałoby to oznaczać. W każdym razie spędziliśmy miły i pełen wrażeń wieczór, po którym miałem prawo się zastanawiać, czy ze mną naprawdę do końca wszystko jest w porządku. Lubiłem to ciepło jego masywnej ręki, te czekające na mnie niespodzianki, zmiany tempa, nawilżanie końcówki. Nawet Jola nie jest w tym taka dobra i pewnie długo nie będzie. To trzeba mieć w sobie od urodzenia, tak jak dobry słuch czy odwagę. Marek, przy całej jego ślamazarności, miał to wszystko. Bomba wybuchła dopiero w niedzielę rano.
                          – Krzysiek, chodź tu – zawołał mnie, stojąc przy łóżku. Podszedłem nie podejrzewając niczego złego.
                          – To twoje czy moje? – zapytał pokazując na ciemne krwawe plamy na żółtym prześcieradle. Wyglądało to nader nieciekawie. Zrobiło mi się słabo.
                          – Nie mam pojęcia – odparłem. – Jeśli to moje, serdecznie przepraszam...
                          – To nie o to chodzi, łosiu – odpowiedział – Ja to wrzucę do automatu i za godzinę będzie czyste jak sumienie noworodka. Chyba się domyślasz...
                          Oczywiście domyślałem się. Jola, doktor, pozytywny wynik testu na HIV, dziki seks w sylwestra... Zaczęła mnie gonić moja własna przeszłość. Jeśli oczywiście to jest moje.
                          – Musimy sprawdzić i to choćby zaraz – powiedziałem. – Masz ochotę?
                          – Rano? – zdziwił się Marek. – Ale obawiam się, że nie będziemy mieli innego wyjścia...
                          Nie bawiąc się w zbędne opisy tego, co nastąpiło później, a było nawet przyjemnie, plamy okazały się moje. Z członka bluznęła krwawa ciesz, rzadsza niż zwykle. Przez moment zrobiło mi się sucho w gardle, a pokój zaczął wirować dokoła mnie.
                          – Jasna dupa... Marek, ja naprawdę nie wiedziałem...
                          Marek znów pokazał klasę. Z jeszcze opuszczonymi spodniami podszedł do mnie i znów chwycił mnie w te swoje niedźwiedzie objęcia.
                          – Słuchaj, łosiu. Słuchaj mnie uważnie. Ja się naprawdę nie obawiam, że mnie zarazisz, czy coś podobnego. Problem polega na tym, że z tym musisz iść do lekarza, nie ma innego wyjścia. To może być wszystko, albo nic. Objawy HIV są generalnie inne, ale dochodzą objawy nieswoiste, a to może być wszystko.
                          Marek jak zawsze mówił z sensem i za to go uwielbiałem. Prosto, krótko i do rzeczy. Im bardziej z nim przebywałem, tym bardziej odkrywałem jego dobre strony. Tyle że tu się nie dało prawie nic zrobić.
                          – Pewnie, przecież wiesz, że muszę iść do lekarza z matką, takie są przepisy w tym kraju, ponoć kiedyś było inaczej. I co jej powiem? Że się brandzlowałem? Coś kiepsko u ciebie z myśleniem.
                          – Głupiś – skwitował Marek. – Moi rodzice znają sporo prywatnych lekarzy, pogadam z nimi. To znaczy z ojcem.
                          Zdziwiłem się, znając układy między nimi. I jak Marek się do tego przyzna? Przecież jak ojciec się dowie o wszystkim, będzie taka draka, że zabronią nam się spotykać, a mogą go przenieść nawet do innej szkoły. Ale na Marka nie było mocnych.
                          – Ojciec domyśla się wielu rzeczy. Niedawno zapytał mnie, jak sobie daję radę z "tymi rzeczami" bez rąk i powiedział miej więcej coś takiego: poproś tego swojego kumpla, facet facetowi nie powinien odmówić w potrzebie. W ostateczności przyjdź do mnie, choć wolałbym, abyś był dziewczyną – powiedział to dość obleśnie. On się nie zdziwi, zrozum, on ma obsesję na punkcie seksu i, o dziwo, nie ma nic przeciw gejom. Kiedyś nawet niedwuznacznie mi sugerował, że nas łączy coś więcej niż przyjaźń. Poza tym on ma wobec mnie pewne zobowiązania, o których ci opowiadałem. On dalej się boi, że sprawa tamtego gwałtu się wyda.
                          – Hmmmm – co powiedzieć na coś takiego? – Spróbuj – odpowiedziałem z ciężkim sercem. Z przerażeniem zauważyłem, że ostatnio życie zmusza mnie do podejmowania bardzo ciężkich decyzji. Przecież ja mam dopiero szesnaście lat!
                          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                          Skomentuj

                          • trujnik
                            Seksualnie Niewyżyty
                            • Mar 2018
                            • 201

                            #43
                            18. Krwawe plamy (2)


                            Z tego wszystkiego zapomniałem powiedzieć Markowi o prośbie Kingi, choć oczywiście zdałem mu drobiazgową relację z wydarzeń w Sobótce, w końcu mnie asekurował i zrobił to bardzo dobrze. Pozostało tylko czekać do przyszłej soboty i przekonać do tego pomysłu Paulinę. Miałem ją odwiedzić w środę, przy okazji zrobić te testy ciążowe. Umówiliśmy się na szóstą wieczór u niej. Jej rodzice wracali zazwyczaj późno, była szansa na co nieco. Korzystając z chwili wolnego czasu zaniosłem komputer do sąsiada informatyka, bo od kilku dni coś dziwnego się z nim działo i dysk mielił wszystko jakby chciał i nie mógł. Wróciłem, popatrzyłem na zegarek, była za dziesięć czwarta, czas by wyjść. Paulina mieszkała na Szczepinie, na Młodych Techników, dojazd zajmował prawie godzinę. Gdy nakładałem buty, rozległo się pukanie do drzwi. Silne, nieprzyjemne. Nikt ze stałych gości tak nie pukał. Niepewnym krokiem, zły, że mi ktoś przeszkadza, podszedłem do drzwi. I oniemiałem. Za progiem stało trzech policjantów.
                            – Dzień dobry – przywitał mnie ten najwyższy. – Czy to pan Krzysztof Podleśny?
                            – Tak, we własnej osobie – odpowiedziałem słabo. – Panowie w jakiej sprawie?
                            – Mamy nakaz przeprowadzenia przeszukania tego mieszkania – powiedział znów ten najwyższy. – Oto nakaz podpisany przez prokuratora – wręczył mi jakiś papier, którego i tak nie mógłbym przeczytać ze względu na półmrok w korytarzu, a byłem tak zdenerwowany, że o włączeniu światła zwyczajnie nie pomyślałem.
                            – Proszę bardzo – gestem zaprosiłem ich do środka.
                            – Czy życzy sobie pan świadków przeszukania? – zapytał znów ten najwyższy.
                            – Nie...
                            Zabrali się do roboty od mojego pokoju, a najniższy z nich usiadł ze mną w salonie, pewnie pilnował, żebym nie nawiał. Nie groziło mu to, ale rozumiałem, że ma swoje obowiązki. Gorączkowo zastanawiałem się, komu zawdzięczam to najście. Oczywiście pierwsza przyszła mi do głowy Andżelika. Po tym ogłoszeniu widać było, że jest gotowa na wszystko i dobrze to przewidywałem. Albo... Do głowy przyszła mi inna myśl, o wiele bardziej ponura. Kinga. Ktoś z jej obstawy mnie namierzył. Tylko dlaczego nasyłali na mnie policję? Na logikę powinni jej unikać. Poza tym Kinga twierdziła, że przecież nikt nie zna mojego adresu czy numeru telefonu. Tu bym się nie zgodził, mogli mnie śledzić już od tamtego spotkania na Ruskiej. Siedziałem i tępo patrzyłem w drzwi, obserwując z daleka rewizję w moim pokoju.

                            W tym momencie rozległ się zgrzyt klucza w zamku i na środku korytarza stanęła matka. O rany, zupełnie o niej zapomniałem... Patrzyła przerażona, jak policjant otwiera paczkę, w której były testy ciążowe, te same, które dostałem do Marka.
                            – Krzysiek! – wrzasnęła. Popatrzyłem na pilnującego mnie policjanta. Ten kiwnął głową. Wstałem z ociąganiem i poszedłem wolnym krokiem do przedpokoju, żałując, że to tylko kilka metrów.
                            – Czy możesz mi wytłumaczyć, co to wszystko ma znaczyć? – powiedziała słabym głosem.
                            – Rewizja – odpowiedziałem.
                            – Poprawnie przeszukanie – poprawił mnie ten wysoki gliniarz. – Mamy nakaz prokuratorski przeprowadzenia przeszukania pod kątem narkotyków – to mówiąc wyciągnął nakaz.
                            – Wie pan, gdzie go może sobie pan wsadzić? – zapytała matka nawet go nie oglądając. – Od kiedy to przeprowadza się przeszukanie bez obecności osoby pełnoletniej? Wie pan, może ja głupio wyglądam, ale o prawie mam pewne pojęcie.
                            To prawda. Moja matka kończyła co prawda administrację na Uniwersytecie Wrocławskim, jeszcze imienia Bieruta, ale o prawie wiedziała naprawdę wiele.
                            – Ja tego tak nie zostawię – powiedziała oschle.
                            – Ale teraz, skoro pani tu jest...
                            – Zaraz mnie nie będzie i nie, nie zgodziłam się na to przeszukanie – to mówiąc wyszła. W co ona gra? Że w domu będzie trzęsienie ziemi, o tym byłem święcie przekonany i już na to konto zacząłem się potężnie bać. Jakieś dziesięć minut później u pilnującego mnie kulsona zadzwonił telefon. Policjant wyjął go, mina nieco mu zrzedła.
                            – Mogę iść do kuchni porozmawiać? – A ty siedź tutaj i niech ci do głowy nie przyjdą żadne głupie pomysły, bo i tak cię znajdziemy.
                            To powiedziawszy wyszedł do kuchni, zaraz obok, niestety akustyka mieszkania nie pozwalała mi dokładnie usłyszeć o czym mówił. Zresztą jego odpowiedzi to były głównie tak i nie, tak jak się odpowiada szefowi w formacjach mundurowych. Po chwili wrócił.
                            – Przerywamy przeszukanie i bardzo przepraszamy pana za najście – powiedział. – Myśleliśmy, że jest pan pełnoletni, wygląda pan dojrzale na swój wiek.

                            Policjanci zwinęli się w pośpiechu godnym lepszej sprawy, a po kilku minutach wróciła matka. I tu spotkała mnie ogromna niespodzianka.
                            – Siadaj, pogadamy, tylko zrobię kawy, miałam ciężki dzień no i do tego to bydło – pokazała w kierunku mojego pokoju. O czym ona chce gadać? Matka tymczasem przyniosła kawę, o dziwo jedną dla mnie, usiadła i zapaliła papierosa.
                            – Krzysiek, to że była rewizja, nie dziwi mnie specjalnie. Chodzisz do szkoły, w której roi się od dilerów narkotyków, ktoś mógł podać twoje nazwisko na przesłuchaniu. Ale mam nadzieję, że ie bierzesz tego świństwa?
                            – Skądże – zaprzeczyłem. – Skąd taki pomysł?
                            – Różne rzeczy młodym przychodzą do głowy. Ja też byłam młoda, tylko wtedy narkotyków w pigułkach czy proszku prawie nie było, był tak zwany kompot, płynny wywar z makówek, który wstrzykiwało się w żyłę. Problem w tym, że oni nie mieli prawa tu wejść bez mojej obecności. Nakaz prokuratora to nie wszystko, miałeś pełne prawo ich nie wpuścić. Poza tym ktoś musi im patrzeć na ręce, skąd wiesz, że ci niczego nie podrzucili? Na przykład te testy ciążowe? – roześmiała się. – Po co ci to?
                            – A koleżanka mnie prosiła o załatwienie – było to zgodne z prawdą, tyle że nie wyczerpywało tematu. – Udało się załatwić przez Marka, przecież nikt takiej smarkuli nie sprzeda tego w aptece.
                            – I tak podeszła do pierwszego lepszego chłopaka i powiedziała: załatw mi test ciążowy? To się nie trzyma kupy, wybacz – sięgnęła po kolejnego papierosa.
                            – Nie pal tyle – upomniałem ją.
                            – Zachowuj się odpowiedzialnie, jeszcze masz czas. Na razie robisz wszystko, by sobie złamać życie i wylądować nie na uniwersytecie a w pieluchach, a tego nie chcesz, prawda? Ja rozumiem, że was swędzi, to ten wiek. Ale nawet jak już do czegoś doszło, powinieneś mieć jakieś zabezpieczenie, inaczej test ciążowy nie byłby potrzebny. Ja nie mówię, że nie masz spać z dziewczynami, choć naprawdę byłabym szczęśliwa, gdybyś tego nie robił. Ale rób to z głową. Nie chcę być babcią, przynajmniej na razie...
                            Byłem w szoku. Podejrzewałem wszystko, awantury, trzęsienie ziemi, zakazy... A tu się okazuje, że nawet rozumieją człowieka. Kochana mama.

                            Zdaje się, że przegapiłem dobry moment, by powiedzieć matce o moich problemach zdrowotnych. Krew w spermie była dalej, kontrolnie waliłem sobie małego trzy razy dziennie, za każdym razem rezultat był niestety ten sam. W tym momencie zadzwoniła Paulina z kosmiczną awanturą pod tytułem: co z testami ciążowymi i dlaczego jej nawet nie poinformowałem, że nie przyjdę.
                            – Podziękuj to twojej przyjaciółce Andżelice, która tym razem była łaskawa nasłać na mnie policję z nakazem rewizji – odpowiedziałem zjadliwie, kiedy już mi pozwoliła dojść do głosu i czekałem na reakcję.
                            – Nie gadaj – wyszeptała, zmieniając zupełnie front. – Jesteś na sto procent pewny, że to Andżelika?
                            – Na dziewięćdziesiąt dziewięć. Po tym poście na naszej grupie nic mnie nie zdziwi. Paula, otwórz w końcu oczy i popatrz, z kim się przyjaźnisz. Nie widzisz, co ta dziwa odstawia? Ona dla swego ukochanego Mareczka wymordowałaby pół klasy. A ty tylko jej słuchasz i przytakujesz.
                            Oczywiście nie byłem pewny, ale jak jechać to z maksymalną szybkością. Tu i tak nikt nikomu nic nie udowodni.
                            – Ale przyjdziesz do mnie jutro? – zapytała przymilnie.
                            – No pewnie...

                            Już w łóżku z braku komputera odpaliłem internet w komórce i wpisałem w Google krew w spermie. O dziwo, było nawet sporo stron na ten temat. I tak jak Marek powiedział. od niewinnej hematospermii (Markowi bardzo podobałoby się to słowo) aż po poważne komplikacje jąder. Żadna strona nie sugerowała jednak, że może to mieć jakieś powiązania z chorobami przenoszonymi drogą płciową, poza jedną uwagą, że może stanowić nieswoisty objaw wielu chorób, w tym immunologicznych. Zatem znów stajemy w punkcie wyjścia. Zrezygnowany wyłączyłem telefon i chciałem wykonać badanie w wiadomy sposób, jednak nijak nie mogłem zmusić organu do współpracy. Wisiał sobie obrażony na wszystko. A to co znowu?

                            – Pierwszy test pokazał, że nie jestem w ciąży – oświadczyła Paulina wychodząc z toalety. – Ale to nic nie znaczy, będę musiała powtarzać co jakiś czas. jeszcze nie przeczytałam do końca instrukcji.
                            Ufff... Jedna rzecz z głowy, oby zaczęły się wyjaśniać następne. Paulina usiadła koło mnie i żebrała wręcz, bym ją objął.
                            – Przecież twój ojciec jest w domu – upomniałem ją.
                            – I co z tego? On bardzo rzadko tu wchodzi, a jak już to puka. Poza tym jest bardzo zajęty, zagrzebany papierami. Wyjdę do niego wyprzedzająco, skontrolować sytuację.
                            Wyniki tej kontroli musiały być pozytywne, bo znów usiadła koło mnie i zaczęła mnie obmacywać. Od piersi, przez brzuch, coraz niżej. Zdecydowałem, że nie będę się rozbierał, zbyt duże ryzyko. Tymczasem Paulina z wolna dochodziła do rozporka. Moja reakcja była prawidłowa, pragnąłem jej dotyku, pragnąłem jej warg na całym ciele, napięcia poprzednich dni spowodowały, że byłem na te pieszczoty bardziej łasy niż dotychczas.
                            – No pokaż swojego rycerza – to mówiąc wydostała mój członek, który z radości wyskoczył jak sprężyna. Paulina westchnęła i przytuliła się do niego policzkiem. Moje palce w tym czasie penetrowały jej bramę rozkoszy, wilgotną i zapraszającą. Paulina wzdychała coraz głębiej i bardziej namiętnie. Tymczasem mój tułów był nieruchomy jak skała. Jak na wyrok czekałem na moment, kiedy przyjdzie moment spełnienia i wszystko wokół pokryje się czerwoną cieczą. Paulina tymczasem ssała łapczywie końcówkę , omiatając ją wilgotnym jęzorem. Robiła to inaczej niż Andżelika, mniej perwersyjnie, bardziej naturalnie i nawet nie poczułem momentu, kiedy moje ciało zaczęło dygotać coraz bardziej. Jej zresztą również, bo trafiłem na to miejsce dające najwięcej ulotnego szczęścia. Jeszcze, zaraz, za chwilę...
                            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                            Skomentuj

                            • trujnik
                              Seksualnie Niewyżyty
                              • Mar 2018
                              • 201

                              #44
                              19. Mleko się rozlewa (1)



                              W tym momencie zabrzmiał ostry dzwonek telefonu Pauliny. Cała napięta atmosfera sflaczała, a powietrze uszło z niej jak ze sflaczałego balonu.
                              – Sorki, będę musiała to odebrać – szepnęła dysząc i starając się na gwałt uspokoić oddech. Podejrzewam, że była to sprawa nie tyle pilnego telefonu, co obecności ojca, którego mogło zaniepokoić długie dzwonienie i brak reakcji Pauliny. Korzystając z rozprężenia odwróciłem się, kilkoma szybkimi, ostrymi ruchami doprowadziłem się do wytrysku i niezauważony wytarłem krwawe pobojowisko chusteczką.
                              – Co tam masz? – zaskoczyła mnie Paulina, gdy skończyła krótką rozmowę, a ja chowałem corpus delicti do kieszeni.
                              – Lepiej, żebyś nie wiedziała – odparłem stropiony. – Jak już nie dane było nam skończyć...
                              – Moi rodzice znów wyjeżdżają – powiedziała przymilnie Paulina. – Będziesz mógł wpaść na dłużej no i nie będzie tej nerwówki. Wyobrażasz sobie, że robiły to na łóżku moich rodziców, sami, nie niepokojeni przez nikogo? – to mówiąc przytuliła się do mnie.
                              – Mam coś lepszego – odparłem. – Kroi się mała imprezka u Marka. Prawdopodobnie w przyszłą sobotę. Będziemy we czwórkę, ty, ja, Marek i Andżelika – uznałem za stosowne wtajemniczać ją powoli w nasz plan.
                              – Ty coś knujesz – popatrzyła na mnie nieufnie. – Ty i Andżelika? Zdaje mi się, że macie ostro na pieńku i tak nagle?
                              Powinienem był to przewidzieć. Teraz musiałem improwizować, co było o tyle trudne, że Paulina poprawiła sukienkę, makijaż i starała się patrzeć mi prosto w oczy. Nie cierpię tego, zwłaszcza jak kłamię. Jeden z brytyjskich powieściowych detektywów, bodaj Roy Grace z powieści Petera Jamesa uważa, że jak człowiek patrzy w lewą stronę to kłamie. Może nie tak dosłownie, ale Paulina umiała odczytywać mowę ciała, a że uciekać przed jej wzrokiem mogłem tylko w lewo...
                              - To raczej Andżelika uwzięła się na mnie jako przyjaciela Marka. Mnie ona ani ziębi ani grzeje. Marek postanowił dać Andżelice szansę i dlatego spotkamy się na miłym przyjęciu w pustej i wielkiej jak hangar chacie Marka, którą bardzo dobrze znasz, prawda? – aluzja do naszego dziwnego pierwszego razu, gdzie ruchał ją Marek, a nie ja, była oczywista. – Miejmy nadzieję, że wszystko się dobrze skończy, Marek ją zaakceptuje i wszystko skończy się na w dwunastej księdze Pana Tadeusza "Kochajmy się".
                              Akurat, pomyślałem. Imprezka jest organizowana właśnie po to, by skończyło się dokładnie na odwrót, tyle że o tym Paulina nie mogła być poinformowana.
                              – I trzymaj język za zębami choć przez kilka dni, niech Andżelika na razie nic nie wie, ja załatwię to zupełnie inaczej, dobra?
                              Naturalnie wiedziałem, że Andżelika będzie wiedziała o wszystkim jeszcze dzisiaj i właśnie w tym celu to powiedziałem. Będę ją obserwował kilka dni, Andżelika tymczasem będzie coraz bardziej podniecona, podekscytowana i liczyłem na to, że zacznie robić pierwsze błędy. Wiedząc o tym, jak wierne są to przyjaciółki, miałem to prawie jak w banku.

                              Po drodze do domu zaskoczył mnie telefon. Dzwonił Marek.
                              – Słuchaj łosiu – przywitał mnie krótko i od razu przeszedł do rzeczy. – Rozmawiałem z ojcem i bez większych problemów załatwi ci lekarza. Nawet się przejął tą twoją chorobą i chce działać tak szybko jak tylko możliwe. Pyta, czy nie spotkałbyś się z nim dzisiaj na mieście.
                              Popatrzyłem na zegarek, była piąta po południu. Matka wie, że będę koło szóstej, uprzedziłem ją, że jadę do swojej dziewczyny, chyba po raz pierwszy tak o niej powiedziałem. Matka nie wyrażała większych obiekcji, pod warunkiem, że jak to powiedziała, będę tak przyzwoity jak filmy dla dzieci.
                              – Nie ma problemu – odpowiedziałem. – W której części miasta jest twój ojciec?
                              – W tej chwili w galerii Arkady.
                              – To zadzwoń do niego i powiedz, że będę czekał na niego w jednej z tych knajpek pod estakadą kolejową. Jak znajdę miejsce, prześlę ci nazwę esemesem.
                              Knajpki pod wiaduktem to typowo wrocławski wynalazek. Chodzi o tę estakadę, która prowadzi z dworca głównego na północ i zachód. Kiedyś były tam garaże, jakieś punkty naprawy opon, później stało się deptakiem oferującym kuchnie z połowy świata. Miejsce było lubiane przez młodzież, bo ceny były niższe niż w centrum, no i karmili naprawdę nieźle.

                              Ojciec Marka pojawił się punktualnie, w momencie, kiedy zamawiałem herbatę.
                              – Coś będziesz jadł? – zapytał, kiedy już podszedł do mnie. – Weź co chcesz, ja zapłacę.
                              Nie cierpię takich momentów, zwłaszcza że groszem ode mnie nie śmierdzi i nienawidzę, jak ktoś pokazuje mi swoją przewagę finansową. Ale akurat ojciec Marka miał gest, więc nawet specjalnie się nie buntowałem, i tak dwa dni w tygodniu jem na ich rachunek. Jeszcze nie usłyszałem złego słowa.
                              Ten akurat lokal oferował jakąś chińszczyznę, wybrałem potrawę o tajemniczej nazwie "kłaczki w sosie dziwnym" i po chwili siedziałem nad szerokim talerzem czegoś, co wyglądało jak smażone izolacje od kabli. Było pokryte kłaczkami z kurczaka, bardzo rozdrobnionym mięsem, a sos był rzeczywiście dziwny, słodko-słono-kwaśny.
                              – Marek mi opowiedział wszystko – oświadczył bez wstępów. – Jesteś jego chłopakiem?
                              Pytanie zmroziło mnie i w tym momencie smak dziwnego sosu wydał mi się nawet dziwniejszy.
                              – Nie, skądże. Mam własną dziewczynę, Marek zresztą też ma, nawet dwie – uśmiechnąłem się kwaśno.
                              Ryszard, bo tak miał na imię ojciec Marka, zamilkł na dobrą chwilę i patrzył się na mnie uważnie. Znając opowiadania z przeszłości, ten wzrok bardzo na mnie ciążył, tak patrzył się na mnie gwałciciel.
                              – Zrobiłem Markowi ogromne świństwo i teraz mnie nic nie zdziwi. Nawet jak będzie miał chłopaka, to i tak będzie najłagodniejszy wymiar kary, jaki mogłem dostać. Zasłużyłem na coś o wiele gorszego...
                              Zatem ma jakieś sumienie, coś go gryzie. I Marek i jego ojciec unikali się wzajemnie, gdy byli razem w domu, to z reguły w jego najbardziej oddalonych od siebie częściach. Ciekawe, że przy tych zimnowojennych relacjach Marek zdobył się mimo wszystko na porozmawianie o tak trudnej sprawie z tym człowiekiem.
                              – Wiesz, jak widzę, jak cieszy się na te piątki, kiedy przyjeżdżasz, zaczynam wątpić, czy chodzi tu tylko o przyjaźń. Ja bardzo chciałbym, żeby on zapomniał, co się raz stało, ale to już chyba nie jest możliwe. Dlatego niech będzie jaki chce, na razie nie jest źle. Kiedyś ci pewnie o tym wszystkim opowie. Tylko nie myśl o mnie bardzo źle, ale wtedy... Zresztą i tak, mojego jedynego syna mam straconego na wieki.
                              Urwał i popatrzył na mnie prawie błagalnie. Co mu się wzięło na takie gorzkie żale? Może się przeraził, że Marek wie o mnie najbardziej intymne rzeczy. Jeśli wiedział, że mam krwawe wytryski, najpewniej je widział, a to przecież nie wchodzi w zakres standardowych zachowań.
                              – Nieważne – powiedział odsuwając talerz wymieciony dokładnie z jakiejś innej chińszczyzny. – Muszę zaraz wrócić do domu, a mamy sprawę niezałatwioną. Dalej masz to świństwo?
                              – Niestety tak – westchnąłem.
                              – Zrobimy tak. Jutro zaraz po szkole, o drugiej, pojawisz się w okolicy placu Grunwaldzkiego. Jestem już po rozmowie z jednym lekarzem, który leczy w spółdzielni, ominiemy państwową służbę zdrowia. Oficjalna wersja jest taka: mieszkasz u nas, bo twoja matka wyjechała na tydzień. Zauważyłeś tę chorobę, powiedziałeś mojemu synowi, ten przekazał to mnie, dobrze? Nie możemy zrobić inaczej. Jako że czasowo jesteś pod moją opieką, musiałem się tym zająć. Oni tam mają laboratorium, zrobią badania.
                              Tych badań trochę się wystraszyłem. Czy zrobią mi też test na HIV? Jeśli tak, na pewno powiadomią o tym ojca Marka, przecież on będzie moim formalnym opiekunem. Znów się kretyńsko władowałem. Ale nie było innego wyjścia. Dokończyliśmy nasze napoje i pożegnaliśmy się. Wyszło to szorstko, ale nie z powodu pana Ryszarda. Wizja badań paraliżowała mnie i uginała kolana.

                              Następnego dnia poruszałem się po szkole jak widmo. Nawet zapomniałem obserwować Andżelikę, choć ewidentnie nie wchodziła mi w oczy, inaczej pewnie bym coś zauważył. To stało się na dużej przerwie. Przechodziłem przez najbardziej ruchliwy korytarz, ten na parterze, kiedy zwróciłem uwagę na dziwne zbiegowisko i masę krzyków. To stało się nagle, w pierwszej chwili myślałem, że ktoś sobie robi jaja. Podbiegłem i wcisnąłem się w tłum. Ponad głowami i kończynami uczniów zauważyłem, że w środku tego zbiegowiska na podłodze siedzi Jola. Blada jak ściana, patrząca półprzytomnie i z jakimś niedowierzaniem na otaczających ją ludzi. Ktoś podał jej rękę, której nie przyjęła.
                              – Idźcie stąd – powiedziała prawie bezgłośnie. – Nic mi nie jest.
                              Nie była to prawda, w oczywisty sposób wyglądała na chorą. Zakręciło mi się w głowie. A jeśli to jest to? Sceny znad jeziora znów tańczyły mi przed oczyma, jej wypięty zadek, członek doktora w jej pochwie, jej bezgraniczne oddanie posuwistym ruchom. Chciałem podejść do niej, przytulić ją, objąć, tyle że tego właśnie nie wolno mi było zrobić. Patrzyłem ja jej twarz wypraną ze wszelkich emocji i może właśnie w tym momencie zrozumiałem, kogo tak naprawdę kocham.
                              – Rozejść się ale to już – wykrzyknął profesor Kramski, wuefista i nauczyciel bezpieczeństwa, mężczyzna o żelaznej dyscyplinie. Uczniowie, wiedząc, że z nim nie ma żartów, niechętnie rozpełzli się po korytarzu. Wesołowski zamienił kilka słów z Jolą i podtrzymując ją, poprowadził ją w kierunku pokoju nauczycielskiego. Skręcało mnie z zazdrości, przecież to powinienem zrobić ja i tylko ja...

                              Na następnej przerwie dowiedziałem się, że ktoś zawiózł Jolę na pogotowie. Nic więcej, choć rozpytywałem dokładnie. Profesor Romanowski powiedział nam na geografii, że z Jolą od kilku dni jest coś nie tak, prosił o nierobienie sensacji i nierozsiewanie plotek. Przyjąłem to do wiadomości, zmagając ze zbliżającym się mieczem Damoklesa. Plotki rzecz jasna były, ale wszystkie oparte raczej na domysłach niż rzeczywistej wiedzy. Czyli klasyka, choroba serca, przemęczenie i tym podobne. Jakoś podczas łóżkowych figli ze mną nie była specjalnie przemęczona. Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, kolorem skóry mogłem śmiało konkurować z Jolą. Byłem po prostu półprzytomny. Na przystanku mało nie pomyliłem tramwajów, gdy dojechałem na plac Grunwaldzki zacząłem marzyć, żeby ojciec Marka nawalił. Nic z tego. Czekał w swojej zielonej toyocie, bezczelnie łamiąc zakaz postoju. No pewnie, stać go na mandat. Przywitaliśmy się chłodno i weszliśmy do jeszcze zimniejszej poczekalni.
                              – Pan Podleśny proszę! – wywołał mnie doktor. – Z rodzicem.
                              Weszliśmy do gabinetu, lekarz przywitał się z Ryszardem i widać było, że obaj się znają i lubią.
                              – Może opowiesz własnymi słowami, co się stało? – zachęcił mnie doktor. – Z grubsza wiem, ale lepiej dowiedzieć się tego z bezpośredniego źródła.
                              – Mam krew w nasieniu – wybąkałem czerwieniąc się ze wstydu.
                              – Od kiedy?
                              – Od jakichś czterech dni – odpowiedziałem.
                              – Jak to zauważyłeś? – indagował dalej doktor. – Podczas stosunku płciowego? Chyba jesteś na to za młody.
                              A co go to obchodzi?
                              – Nigdy nie byłeś w tym wieku? – zaśmiał się nagle ojciec Marka. Chłopak pewnie trzepał gruchę to i zauważył. Później mój syn ścielił łóżka i zauważył. I przyleciał z tym prosto do mnie.
                              – I dobrze zrobił – zgodził się doktor. – Ale będę musiał cię przebadać, żeby stwierdzić, czy nie ma żadnych urazów mechanicznych.
                              No pięknie. I dwóch dziadów będzie się na mnie patrzyło? Najchętniej otworzyłbym drzwi i stąd natychmiast zwiał. Sytuację jednak uratował doktor. Nawet nie zauważyłem, że kozetka ma niewidoczne na pierwszy rzut oka rozsuwane ścianki. Doktor uporał się z nimi błyskawicznie.
                              – Wejdź tu i rozbierz się, tylko dół, resztę przebadam później.
                              No to miało jakiś sens, choć dalej wstydziłem się bardzo, na szczęście badanie trwało krótko i lekarz dotknął mnie może ze trzy razy, zawsze w gumowej rękawiczce. Chwycił mój członek i trochę międlił w ręce, usiłując wydobyć z cewki moczowej nieistniejącą ciecz.
                              – Nie sądzę, że to coś mechanicznego, inaczej miałbyś krew z penisa. Nie sikasza na czerwono?
                              Nie cierpię słowa penis. Szwedzki pisarz Per Jersild napisał, że to słowo kojarzy mu się z nazwa jakiejś przyprawy. Moim zdaniem miał rację. – Teraz zrobiły podstawowe badania, krew, mocz, oddasz nasienie do analizy, aha, i chciałbym zobaczyć resztę na chusteczce. Chyba nie muszę cię uczyć, jak to robić...
                              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                              Skomentuj

                              • trujnik
                                Seksualnie Niewyżyty
                                • Mar 2018
                                • 201

                                #45
                                19. Mleko się rozlewa (2)


                                Usiedliśmy w poczekalni. Ładna, szczupła pielęgniarka w czepku pobrała mi krew, dała pojemniczek na mocz i nasienie.
                                – Na korytarzu jest wejście do toalety. Tam pobierzesz próbki, tu masz kawał ligniny na spermę – powiedziała tak naturalnym tonem, że wręcz mnie zatkało. Wydusiłem z siebie jakieś podziękowania i wyszedłem z zabiegowego. Traf chciał, że ojciec Marka siedział dokładnie na wprost toalety i doskonale wiedział, co będę robił.
                                – No idź – klepnął mnie bratersko w ramię.
                                Zniknąłem w toalecie, próbkę moczu zrobiłem bez problemu, ale dalej było coraz gorzej. Męczyłem swojego węża, nawilżyłem go, ale bez rezultatu. Po dziesięciu minutach wisiał smętnie, nie wykazując żadnej chęci do współpracy.
                                – Masz wszystko? – zapytał ojciec marka, kiedy usiadłem koło niego, czerwony od niedawnego wysiłku.
                                – Nie...
                                – Moczu nie masz czy nie spuściłeś się? – zapytał dość obcesowo i zabrzmiało mi to nieprzyjemnie.
                                – To drugie – powiedziałem czerwieniąc się na buraczkowo.
                                – W tym wieku? – zdziwił się. – Poczekaj, coś się wymyśli.
                                Wyjął komórkę i zaczął w niej grzebać. Szybko znalazł to, co chciał i podsunął mi pod oczy.
                                – Na to sobie popatrz. Tylko jak powiesz Markowi...
                                Na ekranie były dwie panie, blondynka z ogromnymi cycami i tyłkiem i przy niej brunetka, z mniej rozłożystą kolubryną i zgrabnymi piersiami. Panie nie ukrywały, co je interesuje. Brunetka lizała blondynce sutki, a ta zaspokajała partnerkę głębokim masażem pochwy, przepraszam, wulwy, choć nie tylko, bo wkrótce cała jej dłoń zniknęła w środku, ku zadowoleniu brunetki. Zapomniałem o ojcu marka i zacząłem sobie wyobrażać, że jestem na miejscu tej blondyny. Z miejsca zapomniałem o stresie, ponurych wydarzeniach na korytarzu i dałem się ponieść akcji. Mój przyboczny na szczęście zareagował prawidłowo i za chwilę był już gotowy do akcji. Zapomniałem się do tego stopnia, że zacząłem się gładzić po kroku, co zauważył natychmiast ojciec Marka.
                                – Stań i pokaż mi się – poprosił. Wzwód w moich spodniach był na tyle widoczny, że akcja była udana. Ojciec Marka uśmiechnął się, a ja, o dziwo, nie odczuwałem żadnego wstydu.
                                – No to leć sobie trzepać. I ani słowa nikomu...

                                – Masz anemię, która zapewne wywołała hematospermię – powiedział doktor, kiedy już wróciliśmy do jego gabinetu. – Niskie żelazo i poziom hemoglobiny, jakieś problemy z krzepliwością krwi i z tym musisz iść do swojej przychodni, bo to wymaga pilnego leczenia. Na razie przepisze ci żelazo i koniecznie do lekarza.
                                No pięknie, czyli powiedzenie wszystkiego matce dalej mnie nie minie. Byłem ciekaw, czy robił mi badanie na HIV, ale o to nie mogłem zapytać. W sumie wizyta skończyła się po jakiejś godzinie.
                                – Tu masz na leki – powiedział ojciec Marka, wręczając mim pięćdziesiątkę. Zauważyłem, że kipiał jakąś wewnętrzną radością, ale dlaczego? i co go tak odmieniło? Po drodze do domu zaczęły nachodzić mnie dziwne myśli. Dlaczego on podsunął mi pornola z dwoma lezbami? Testował mnie? Jednak porno het*******ualne jest o wiele bardziej naturalne i ja w takiej sytuacji pokazałbym chłopa i babę. Oczywiście jeśli byłoby mnie stać na coś takiego. Ojciec Marka, cokolwiek o nim sądzić, pokazał dużą klasę. Aż mi się nie chciało wierzyć, że ten człowiek był zdolny brutalnie zgwałcić kobietę. Opis marka był tak sugestywny, że nie miałem wątpliwości, że ten człowiek jest seksualnym drapieżcą, jak to się modnie obecnie mówi. Misiowaty jak Marek, był bardzo do niego podobny w ruchach, twarzy, prawie wszystkim. Może dlatego mimo wszystko go zaakceptowałem.

                                – Marek! – usłyszałem za sobą wołanie, gdy powolnym krokiem szedłem do szkoły. Ten głos rozpoznałbym na końcu świata.
                                – Tak jest, pani profesor – odwróciłem się po chwili wahania.
                                – Marku, dzień dobry w ogóle. Nie będę się bawiła we wstępy, jest pewna sprawa, o której muszę z tobą porozmawiać. Nie teraz i nie tutaj. Masz czas w weekend?
                                – No nie bardzo – odrzekłem. – Mam umówione spotkanie, poza tym są trzy klasówki, musimy się uczyć z Markiem.
                                – To jest dość ważne – ponagliła mnie Jola. – I obawiam się, że niezbyt przyjemne. Ale muszę o tym porozmawiać. Nie znajdziesz jakiegoś wieczoru wolnego?
                                Ostatnio zadarłem z matką właśnie przez późne przychodzenie do domu. Do ciężkiej cholery, kiedy mam prowadzić własne życie? Oświeciłem ją, że też mam swoje prywatne życie i stanęło na tym, że będę miał dwa dni w tygodniu, kiedy będę mógł przyjść później.
                                – Poniedziałek? – rzuciłem.
                                – Niech będzie – powiedziała najbardziej poważnym tonem, jaki u niej słyszałem. Nawet ta rozmowa nad Kotłem Małego Stawu prowadzona była inaczej. Co znów się dzieje? Czyżby chodziło jej o to tajemnicze omdlenie w szkole?

                                – Zapraszamy szanowne panie do środka – powiedziałem, kiedy Andżelika i Paulina, mokre jak kury stanęły w drzwiach willi Marka. Obie były raczej zainteresowane wysuszeniem włosów niż kolacją. A było co jeść, Marek postawił się i żarcie przypominało najbardziej wykwintną restaurację. Jedliśmy w spokoju, mało kto wykazywał ochotę do dyskusji, nadawała głównie Andżelika, oczywiście do Marka, traktując resztę jak powietrze. Wymieniłem kilka nic nieznaczących zdań z Pauliną, byle zabić ciszę.
                                – Co robimy po kolacji? – zapytała Andżelika.
                                – Sauna jest nastawiona, ja się z chęcią wykąpię po tym, jak mi wczoraj zdjęli gips – odpowiedział Marek. Było to zgodne z planem, zresztą były dwie opcje – sauna i pokój Marka, jakby nie wypaliła ta pierwsza. – Andżelika, jeszcze nalać ci wina?
                                – Może troszeczkę, ja będę musiała trzeźwa wrócić do domu, misiaczku – to mówiąc popatrzyła na niego filuternie. Marek usiłował oddać jej to spojrzenie, choć było oczywiste, że mu to nie idzie.
                                – No i wchodzenie do sauny po alkoholu jest niezdrowe – dopowiedziałem.
                                – Powiedz to Finom – nie zgadzał się Marek. – Owszem, piją głownie po saunie, ale już widziałem totalnie naprutych Finów, wchodzących do łaźni. Nic im nie było...
                                – Wytrenowani – odparłem. – Ja bym jednak wolał, by nic złego się dziś nie stało. Zbyt dużo złego się ostatnio zdarzyło, by dodatkowo kusić los.
                                – E tam. Najlepsze było zimą, jak byliśmy w saunie i dwóch rosłych chłopów chwyciło mnie za bary, wyniosło mnie z drewnianej sauny nad jeziorem i wrzuciło w głęboką zaspę. Myślałem, że umrę. A zaraz potem nadbiegły ich dzieci, syn i córka, i zaczęliśmy się w tej zaspie tarzać...
                                – Mam nadzieję, że nie wygonisz nas na ten deszcz – odezwała się Andżelika. – Skąd tak dobrze znasz Finlandię?
                                – Mój ojciec sprzedaje sauny i ma tam partnerów biznesowych. Często jeździliśmy do nich z wizytą, ostatnio jakoś mniej – odpowiedział Marek. – To może chodźmy już do tej sauny? Będziecie musiały się wysuszyć, zanim wyjdziecie.

                                Weszliśmy po krótkim prysznicu, przy czym dziewczyny kąpały się przy jednym, my z Markiem przy drugim.
                                – Nawet mi nie staje – szepnął Marek.
                                – Spokojnie, zdąży – odpowiedziałem, wyszedłem spod prysznica i owinąłem się uprzednio przygotowanym białym ręcznikiem. Sauna była przyzwoicie nagrzana, a drzewny zapach, który tak lubię, szczelnie wypełniał każdy kąt.
                                – Marek i Andżelika na górę, my z Paulą zadowolimy się dolną półką – powiedziałem. Marek szybko wskoczył na górę i usiadł bokiem, opierając się o ścianę, z nogami na ławce, tak że nawet mimo ręcznika Andżelika miała do niego łatwy dostęp. Ja ległem obok Pauliny. Jakiś czas było cicho, tylko lekko skrzypiały drewniane ławy. Z mojej pozycji widziałem, jak Andżelika masuje nogi marka i posuwa się coraz wyżej. Ten zaś siedział dalej z kamienną twarzą. Dobrałem się doi piersi Pauliny i zacząłem je delikatnie ugniatać. Zareagowała przepięknie, wkrótce moje ręce pieściły najtwardsze sutki, jakie mogłem sobie wymarzyć. Paulina gładziła mi szyję, później tors. To co działo się na górnej ławce było jej doskonale obojętne. A tam było coraz ciekawiej, Andżelika obejmowała Marka w pasie i całowała mu uda. Za kilka minut rozstrzygnie się wszystko. Tymczasem moje podniecenie zaczęło wzrastać, mały rwał się do akcji, a ja musiałem hamować jego zapędy. Nagle marek potężnie sapnął. Dyskretnie popatrzyłem na górę. Andżelika rozwiązała mu ręcznik i tylko centymetry dzieliły ją od Markowego narządu, który prezentował się coraz okazalej. Paulina ujęła go w usta i zaczęła ssać, dokładnie tak, jak to robiła mi podczas tamtej nocy w hotelu, kiedy pomyłkowo wzięła mnie za Marka. Ale widać było, że spadło jej zaangażowanie, brak było tej namiętności, któ©ą prezentowała wtedy.
                                – Ja wychodzę – oderwałem się nagle,m zrzuciłem ręcznik i stanąłem tak, aby Andżelika widziała mojego członka, prawie dotykałem nim jej nóg. Rzuciła na niego okiem, potem jeszcze raz i jeszcze raz, jakby się nie mogła oderwać.
                                – Co jest? – zapytał Marek.
                                – Niedobrze mi – wystękała Andżelika, blada choć pokryta już potem.
                                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                                Skomentuj

                                Working...