W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Na zastępstwo

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • selenograf
    Ocieracz
    • Mar 2010
    • 182

    Na zastępstwo

    To zlecenie mogło ich uratować. Faustyna z niedowierzaniem oglądała mejla od Agencji HelpWork. Wysłała tam swoje zgłoszenie w październiku, kiedy dostała wypowiedzenie z Green Energy. Trochę “na wszelki wypadek”, bo była przekonana, że ze swoimi kwalifikacjami znajdzie kolejną pracę w try miga. Aplikacja do agencji “praca na godziny” poszła niejako z automatu. Przy wysyłce zgłoszenia na pracę w MHL Delivery, portal jobwork zapytał “czy chcesz dodać do bazy HelpWork”. No i poszło. Ale przez kilka tygodni nikt się nie odzywał. Niestety - także każda z ponad 100 wysłanych odpowiedzi na “normalne” oferty pozostała bez odpowiedzi. Faustyna czuła już nóż na gardle. Mężowi relacjonowała z uśmiechem “jestem w procesie, na pewno zaraz coś znajdę”. Mariusz tylko kiwał z głową. Musiał domyślać się, że nic się sensownego nie dzieje.

    A teraz ten mejl: “Buona Vista Sp. z o.o. zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną”. Faustyna przebiegała wzrokiem literki na ekranie. “Zakres obowiązków…”, “Wymagania…”, “Czas zatrudnienia…”. “Proponowane wynagrodzenie…”. Kobieta przygryzła dolną wargę z emocji. Zakres obowiązków mało różnił się od jej zadań w sekretariacie Green Energy. W wymaganiach brakowało Faustynie tylko doświadczenia w branży IT lub elektronicznej. Miała szansę. I to dużą. Problemem był czas i zakres proponowanej umowy: “na zastępstwo”, od 4 do 12 tygodni”. No i rozliczenie - stawka godzinowa. Za to wielkość tej stawki była naprawdę zacna. Przy 40-godzinnym tygodniu pracy była tylko o 20% mniejsza, niż wypłat “na rękę” w Green Energy. Kiedy z Mariuszem zacisną pasa, jakoś dociągną do lutego. Co będzie potem, to się zobaczy. Kto wie? Może wpadną jakieś dodatkowe godziny. A może trzeba będzie zrezygnować z zajęć dodatkowych dla starszych dzieci: Jacka i Agatki. Bo zamiany opiekunki Malwiny na żłobek Faustyna wolałaby uniknąć. Kobieta zamknęła laptopa. Malwinka obudziła się w pokoju obok i dopominała swojej porcji mleczka.

    Michał był naprawdę wkurzony. Pani Jadwiga wystawiła całą firmę do wiatru. Byli umówieni na kontynuację współpracy na umowę-zlecenie zaraz po nabyciu przez sekretarkę uprawnień emerytalnych. Wzięła nawet z kadr umowę i miała pojawić się z nią zaraz po Nowym Roku. I co? I dupa jeża. W rozmowie z szefową HR oświadczyła, że jednak zdecydowała się poświęcić wnusiom bez reszty i przeprowadzić do syna w Szczecinie. I z dnia na dzień Buona Vista została bez sekretarki prezesa. A raczej został bez niej sam prezes. Czyli właśnie Michał. Czuł się bez Pani Jadwigi, jak bez ręki. Może nie bez prawej, ale na pewno bez lewej. Na szybko sprowadził na miejsce sekretarki Joasię, asystentkę z działu handlowego. Niestety, pasowała do sekretariatu jak wół do karety. Już pal licho, że Michał sam musiał ogarnąć swój kalendarz elektroniczny. Bo Joasia już dwa razy kliknęła w zły kafelek. Jednak najgorzej, że nie sprawdzała się w rozmowach przychodzących. Była zbyt miła i za mało asertywna. Nie potrafiła wyczuć, kogo z prezesem połączyć natychmiast, a kogo spuścić na drzewo.

    Po jednym dniu takiej udręki docisnął “haery”. Mają robić wstępną selekcję CV i zapraszać bezpośrednio na “interwju” do prezesa. Michał zdecydował, że tak będzie szybciej znaleźć zastępczynię Pani Jadwigi. Kwalifikacje to jedno, a osobowość i “zaiskrzenie” między pracownicą, a managerem to drugie.

    Pomysł był dobry. W teorii. Stawka była w górnych widełkach rynkowych, więc chętnych było sporo. W pierwszej godzinie od publikacji przyszło 50 zgłoszeń, w tym 20 z agencji pracy tymczasowej. Co z tego, że ilościowo plon był obfity, skoro jakość mizerna. 90% pań (było też trzech panów) nie spełniało wymagań odnośnie doświadczenia i kwalifikacji. A z tymi, co przeszły przez sito firmowych rekruterów, nie było wiele lepiej. Od rana Michał rozmawiał już z ośmioma kandydatkami. Osiem kandydatek i osiem straconych kwadransów. Trzy z Pań pokoloryzowały swoje doświadczenie. Cztery miały osobowość zahukanych myszek, trzy inne kapo z Auschwitz, a ósma chyba nie kojarzyła gdzie i po co trafiła Dwie kandydatki używały polszczyzny na poziomie “madek z Dżesikami”, a dwie mówiły z manierą i intonacją sztucznej inteligencji do sprzedaży fotowoltaiki.

    Michał westchnął. Musiał przyznać, że procedura wstępnej selekcji miała sens. Na dzisiaj bezpośrednio były umówione dwie osoby. Jeśli z nimi nie wyjdzie, od jutra trzeba wrócić do wstępnych rozmów HR z kandydatkami. Mężczyzna zajrzał do kalendarza na monitorze. Za godzinę miała pojawić się bezrobotna sekretarka przed 40. Niestety trafiła z agencji, a nie ze standardowej rekrutacji. “Asystentka na godziny” - na twarzy prezesa pojawił się uśmieszek. Ach te głupawe skojarzenia. Bardziej obiecująca wydawała się asystentka zarządu z konkurencyjnej firmy. Wprawdzie już w wieku ochronnym, ale zanim dociągnie do emerytury, będzie w stanie wyszkolić następczynię. Trzeba było tak samo zrobić, kiedy Pani Jadwiga weszła w okres przedemerytalny. Cóż, mądry prezes po szkodzie.

    Faustyna z trudem utrzymywała powagę. Siedziała na fotelu petentów w sekretariacie prezesa Buona Vista. Przed chwilą dziumdzia za biurkiem sekretarki powiedziała “Pan prezes Michał Spoćko prosi o chwilę cierpliwości. Ma pilną rozmowę telefoniczną”. Dla większości osób taka fraza zabrzmiałaby neutralnie. Ale nie dla Faustyny Michalak, primo voto Nowak. W końcu rodzice nie przez przypadek nadali jej tak oryginalne imię. Po Marii Faustynie Kowalskiej, wówczas błogosławionej, a od pewnego czasu świętej kościoła katolickiego. To za jej wstawiennictwem pani Nowakowa weszła w upragniony stan błogosławiony. Pobożni Państwo Nowakowie swojej jedynaczce nie tylko nadali imię po świątobliwej zakonnicy, ale i zadbali o odpowiednią edukację religijną. Ich “Tusia”, jak nazywali zdrobniale Faustunę potrafiłaby wyrecytować życiorys swojej patronki obudzona w środku nocy. Toteż i teraz informacja o personaliach prezesa Buona Visty wywołały z pamięci zdanie z opowieści o mistyczce i stygmatyczce. “W Wilnie, w czerwcu 1933 roku poznała ks. Michała Sopoćkę, który dopomógł jej w realizacji przekazanych życzeń Jezusa”. Nic dziwnego, że owa koincydencja wzbudziła w Faustynie trudną do okiełznania radochę.

    Faustyna wyobraziła sobie potencjalnego szefa na wzór błogosławionego Sopoćki. Ascetyczna uduchowiona twarz, poważna mina nad koloratką, tradycyjna sutanna z 33 guzikami od torsu do kostek. Ale byłyby jaja, gdyby prezes Sopoćko okazał się księdzem Sopoćką. W końcu kościół prowadzi tyle różnych interesów, że także branża IT mogła znaleźć się w zasięgu klerykalnych biznesmenów.

    Z tego punktu widzenia wizerunek Faustyny powinien przypaść potencjalnemu szefowi do gustu. Założyła białą bluzeczkę zapinaną pod szyję na perłowe guziczki - ze stójką, bez dekoltu. Jej tkanina była ciasno tkana i nie przebijał przez nią gładki, biały stanik. Ołówkowa szara spódnica sięgała cal za kolano. Rajstopy Tysia ubrała też klasyczne, grafitowe. Do kompletu czarne pantofle na małym obcasie i klamra z czarnej skóry spinająca zebrane w kok włosy. Paznokcie w cielistym lakierze, makijaż nad wyraz dyskretny. Tak, spowiednik świętej Faustyny byłby usatysfakcjonowany. W takim outficie spokojnie mogłaby zasiąść w kancelarii seminarium duchownego.
    “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
    Alexander Woollcott
  • selenograf
    Ocieracz
    • Mar 2010
    • 182

    #2
    Joasia miała dosyć. Jeszcze jeden dzień z prezesem Sopoćką i dostanie *******ca. W dziale handlowym było codziennie urwanie pępka. Czasami musiała siedzieć do wieczora i pod koniec dnia leciała z nóg. Jednak czuła dobrą energię płynącą z zespołu. Zarobki też niezłe, zwłaszcza biorąc pod uwagę etap rozwoju kariery. Wiedziała, że złapała pana Boga za nogi, lądując “w sprzedaży” Buona Vista zaraz po studiach. Trzy lata po obronie licencjatu z e-biznesu na zarządzaniu minęły tutaj jak z bicza strzelił. Miała już dwa razy propozycję awansu na opiekuna klienta, ale jako asystentka działu czuła się jak ryba w wodzie. “Multitasking to moje drugie imię” - powiedziała na rozmowie kwalifikacyjnej. I była to najprawdziwsza prawda. A w sekretariacie prezesa wylądowała, jak ryba wyrzucona na brzeg. Ciągle się czepiał. Nie tak coś powiedziała. Nie tak coś zrobiła. Nawet o sposób ubierania się doczepił. Tak przynajmniej myślała, po telefonie od HR-managera. Dyrektor Waliszewski zadzwonił pod koniec pierwszego dnia pracy z cierpkimi uwagami. Zwrócił uwagę, że wprawdzie w firmie nie obowiązuje dress code, ale chyba zwróciła uwagę, jak ubierała się do pracy pani Jadwiga. Jasne. Pani Jadwiga. Ta larwa zalazła za skórę chyba każdemu w firmie. Była słodka tylko dla zarządu. Aż do mdłości. Na innych pracowników patrzyła, jakby nażarła się limonek. Aśka błogosławiła chwilę, kiedy okazało się, że plotka o definitywnym przejściu na emeryturę “Kwaśnej Jadwini” jest prawdziwa. Do momentu, kiedy okazało się, że ma wylądować w jej fotelu. No i teraz jako tymczasowa asystentka prezesa trzymała kciuki za każdą kandydatkę na swoje miejsce. Skończą się fochy i poburkiwania Sopoćki. Będzie mogła też wskoczyć z powrotem w dżinsy i tiszerty, zamiast gnieść się w grzecznych bluzeczkach z dekoltem i spódniczuszkach “piszpanny”. Zdecydowanie za krótkich jak na asine standardy.

    Za to najświeższa kandydatka na asystentkę Sopoćki wyglądała, jakby urodziła się w uniformie szparki-sekretarki. Zjawiła się trzy minuty przed terminem. Nie spóźniona, ale i nie za wcześnie. Przywitała się mało wylewnie, bez podania ręki. Przedstawiła samym nazwiskiem. Zaproszona do zajęcia miejsca przeszła równym krokiem od drzwi i grzecznie usiadła na miejscu w minipoczekalni. Gdyby nie bujnie kobiece kształty, mogłaby uchodzić za młodszą wersję Pani Jadwigi. “Kwaśna Jadwinia” była niska, zasuszona i miała lekko pokrzywioną sylwetkę. Najnowsza kandydatka musiała mieć pewnie koło 175 cm wzrostu. Idąc kołysała lekko rozłożystymi biodrami. Pod grzeczną bluzeczką rysował się biust kojarzący się z barokowymi obrazami karmiącej madonny. Tak, sylwetka zdecydowanie odmienna od ulubionej sekretarki Sopoćki. No i nie pasował do kwaśnego wzorca łagodny głos i uśmiech błądzący w kącikach ust i oczu. Aśka przypomniała sobie dane z “cefałki” kandydatki. Dziwne imię: Faustyna. Brzmiało, jak nazwa leków na niestrawność. Zdecydowanie nie pasowało do właścicielki. Joanna uważała się zdecydowanie za heteryczkę - dwa incydenty z Anką na wakacjach się nie liczyły. Jednak zapytana o Faustynę mogłaby bez zmrużenia okiem odpowiedzieć “apetyczna”. Od pierwszej sekundy pozazdrościła nowoprzybyłej gęstych, czarnych włosów. Aśka nigdy nie narzekała na swoje blond fale, ale w porównaniu z włosami brunetki, wypadały one dość niepozornie. Odruchowo poprawiła niesforny kosmyk nad okiem. Brzęknęło powiadomienie komunikatora. ‘Niech wejdzie” - widniało w oknie slacka pod lakonicznym nickiem w “Big Boss”. Joanna popatrzyła na Faustynę. “Fausta” tak niewinnie i nieświadomie wyglądała. Zapowiadała się na kolejną rzeź niewiniątka.
    “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
    Alexander Woollcott

    Skomentuj

    • selenograf
      Ocieracz
      • Mar 2010
      • 182

      #3
      Faustyna patrzyła w na swoją twarz w lustrze. Ostatnia kontrola jakości makijażu przed wyjściem do biura. Dzisiaj decydujący dzień. Prezes Sopoćko zadecyduje, czy przedłużyć okres próbny swojej tymczasowej sekretarce, czy pożegnać się i szukać nowej. Minione cztery tygodnie z perspektywy czasu zdawały się mignąć jak pendolino przejeżdżające koło peronu na powiatowym dworcu. To było szaleńcze tempo. Najbardziej czuła się wykończona pobudką o piątej - pierwsze karmienie Malwinki. Zaraz potem laktator i uzupełnienie porcji na karmienia z butelki przez opiekunkę. Na szczęście prywatne mleczarnie Faustyny pracowały na najwyższych obrotach. Miała nadzieję, że jeszcze pół roku będzie w stanie zapewnić córce naturalny pokarm. Przy Jacku i Agatce plan się udał, no ale wtedy była znacznie młodszą mamą.

      Kobieta zerknęła na nadgarstek. Pięć minut do wyjścia, a opiekunka jeszcze się nie zjawiła. To był kolejny etap porannej rutyny - lekkie śniadanie i przekazanie pałeczki Swietłanie. Zwykle przyjeżdżała punktualnie, a dzisiaj już siedem minut po czasie. A prezes Sopoćko zawsze podkreślał, że punktualność jest uprzejmością królów i pryncypium sekretarek. “Pryncypium”. To była jedna z jego niewinnych słabości, jaka została mu po studiach kulturoznawczych: zamiłowanie do łacińskich maksym i słówek. Pół firmy Buona Vista zastanawiało się, jak to możliwe, żeby kulturoznawca stanął na czele jednej z najbardziej agresywnych firm IT i z sukcesem nią zarządzał. Po miesiącu pracy z prezesem Faustyna była w stanie dokładnie im wyjaśnić przyczynę: Sopoćko był ponadprzeciętnie inteligentny, piekielnie kreatywny i miał znacznie szersze horyzonty myślowe, niż informatyczne nerdy, które kierowały większością konkurencyjnych firm. Gdzie inni widzieli trzy możliwości, Sopoćko widział siedem. Kiedy firmowi inżynierowie proponowali efektywne rozwiązania wdrożeniowe i programistyczne, ich szef wskazywał pomysł out of the box. I najczęściej okazywały się lepsze, niż standardowe opcje.

      Szczęk klucza do drzwi. Do mieszkania wpadła zziajana Swieta.
      - Jakiś karambol na Krakowskiej. Pół dzielnicy stoi. Musi pani pospieszyć - opiekunka sprawnie rozbierała się z kurtki i kozaków.
      Faustyna błyskawicznie włożyła ulubiony żakiet i zimowe buty. Zakładając płaszczyk jednocześnie przejęła z komody kluczyki do auta, torebkę i płócienna torbę z pantoflami. Buziaczek na do widzenia z opiekunką i już schodziła klatką schodową w dół.

      Udało się. Zdążyła. Mimo skrobania grubej warstwy lodu z szyb samochodu. Mimo rzeczywiście potężnych korków na ulicach. Mimo gołoledzi na asfalcie. No i mimo kołowrotka w głowie. Faustyna czuła się, jakby z jednej strony uciskało ją kowadło, a z drugiej kowalski młot. Chciała, żeby Sopoćko przedłużył kontrakt, ale i obawiała się tego. Tempo pracy i stres przy zarządzania sekretariatem Buona Vista były znacznie większe, niż w Green Energy. A czas pracy krótszy. Inna rzecz, że teraz czuła się naprawdę przemielona wychodząc z sekretariatu koło 18, a czasami i później. W poprzedniej firmie po powrocie z urlopu macierzyńskiego czuła zwiększoną dawkę energii. Robota wręcz paliła jej się w rękach, a po powrocie do domu z tą samą radością i siłą rzucała się do zajmowania dziećmi i mężem. Fakt, że to nie wystarczyło. Zaraz po zakończeniu okresu ochronnego po macierzyńskim, kadry wręczyły wypowiedzenie. “Likwidacja stanowiska pracy”. Tak. Likwidacja. Z pewnością nowe stanowisko pracy miało poszerzony zakres obowiązków. O zadania do wykonania w pozycji horyzontalnej. Pod prezesem Kubiakiem. Kiedy Faustyna zaszła w ciążę, na zastępstwo trafiła cycata Agnieszka z recepcji. I dopasowała się z Kubiakiem idealnie. W znaczeniu dosłownym.

      Z tego punktu widzenia praca z Sopoćką układała się wręcz idealnie. Zero seksualnych aluzji. Nic, co chociażby ocierałoby się o molestowanie seksualne. Kubiak przynajmniej raz dziennie rzucał jakiś pikantny tekst. A to o rozpraszających krągłościach sekretarki. A to o pracy “pod prezesem”. A to muskając od niechcenia ramiona asystentki podczas dyktowania pisma przewodniego. A to rzucając propozycję dwuosobowej delegacji na targi do Kolonii. Faustyna z uśmiechem stawiała czoła niedwuznacznym zachowaniom szefa Green Energy. Sopoćko zachowywał wstrzemięźliwość w słowach i czynach godną spowiednika świętej Faustyny.

      Kobieta zastanawiała się, czy szef przypadkiem nie jest gejem. Zachowywał się, jakby asystentka była zupełnie aseksualna. Nie znaczy, że traktował ją tylko jako robota do sekretariatu. Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej zainteresował się sytuację domową potencjalnej podwładnej. Nie tak “czy to będzie problem w pracy”, ale bardziej w klimacie “jaką jesteś osobą”.

      Faustyna w sumie nie wiedziała dlaczego, ale zdecydowała się na kompletną szczerość. Może uznała “wóz, albo przewóz”? Opowiedziała wszystko, jak na spowiedzi. Czy trudno godzić obowiązki żony, matki malucha, dwóch dzieciaków w wieku szkolnym z zarządzaniem sekretariatem Green Energy? Jasne. Czy dawała radę? Niekiedy z trudem, ale dawała. Zwłaszcza, że Mariusz był klasycznym typem męża. Sumienny szef zespołu elektroniki serwisowej w fabryce Food&Health, ale w domu kompletnie niepomocny. Przelewał całą wypłatę. Czasami poszedł do zoo z Jackiem i Agatką. Przewinął sporadycznie Malwinę. Ale sprzątanie, gotowanie, pranie, standardowa obsługa dzieciaków zostawiał na głowie żony. Faustyna nawet wspomniała Sopoćce o swojej frustracji, że nie mogła znaleźć pracy mimo naprawdę wysokich kwalifikacji. Stenografowanie. Pisanie bezwzrokowe na klawiaturze. wykorzystane narzędzi sztucznej inteligencji do pisania tekstów i zarządzania projektami. No i biegła znajomość angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Która młoda sekretarka to potrafi?

      No i może ta szczerość wobec przyszłego szefa zadecydowała, że ją przyjął do pracy. Dograli się od pierwszych chwil. Pierwszego dnia jeszcze wprowadziła ją w podstawowe tematy Joasia, sympatyczna i życzliwa poprzedniczka w sekretariacie Buona Vista. Nie omieszkała “sprzedać” opowieści o “kwaśniej Jadwini” i wysokich oczekiwaniach wobec następczyni, jakie Jadwiga zbudowała w głowie Sopoćki. Mimo różnicy wieku Faustyna i Joanna nawiązały nić porozumienia. Często zjadały razem lunch w kantynie albo w kantorku przy sekretariacie - jeśli Big Boss był “out of office”. Fausta śmiała się z opowieści o przygodach Aśki z chłopakami poznanymi na tinderze. A Joanna przytulała Faustynę, kiedy ta opowiadała o frustracji “matki dzieciom” i mężatki z długim stażem. Tak, dzięki wsparciu i towarzystwu Joanny praca w Buona Vista była znacznie milsza.
      “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
      Alexander Woollcott

      Skomentuj

      • selenograf
        Ocieracz
        • Mar 2010
        • 182

        #4
        Michał musnął ekran i wywołał panel aplikacji. Przełączył dźwięk z Radio 357 na Spotify. Stanowczo porady dla tatusiów przestały go interesować. Odkąd Beata została nastolatka, zaczęła przechodzić w inny świat. Z “córeczki tatusia” stawała się autonomiczną osobą, która wolała spędzać czas ze znajomymi, niż z rodziną, Czasami mało ciekawymi znajomymi. Takie życie. Więc radiowe “Tatowanie” coraz mniej go interesowało, a w końcu zaczęło irytować. W miejsce porad o planszówkach z głośnika popłynął głos Adele z playlisty “w drodze”.

        So can I get it right now? Mm Can I get it right now? (Can I get it?) Can I get it right now? Can I get it right now? Let me, let me just come and get it
        No właśnie. “Can I get it right now”? A raczej czy “Can I get Her right now”? Czy mógł mieć Faustynę? To znaczy teoretycznie - jak najbardziej mógł ja mieć dalej jako sekretarkę. Była idealną następczynią Pani Jadwigi, a pewne zadania wykonywała szybciej i sprawniej. Miała przy tym intuicyjną wiedzę na temat tego, z kim chce i powinien rozmawiać Prezes. A im dłużej pracowała, tym była w tym lepsza. Ową intuicję obudowywała wiedzą o firmie i ludziach z nią związanych. Trudno byłoby wymarzyć sobie lepszą sekretarkę. Ale… No właśnie - ale.

        Niestety Faustyna miała jeden feler z punktu widzenia Michała. Cholernie go pociągała. Bóg wie (a raczej diabeł), jak bardzo. Nawet teraz, tkwiąc w upiornym korku na Krakowskiej miał erekcję, kiedy o niej myślał. Przypominał sobie, jak kołysze biodrami odchodząc od biurka prezesa. Jak słodko i rześko pachną jej perfumy, kiedy pochyla się kładąc na biurku korespondencję. Jak ciepłe i kojące jest brzmienie jej głosu. Jak kołyszą się jej piersi w dekolcie bluzki, kiedy trzęsie zacinającym się ekspresem do kawy. Jak kształtne są jej stopy, kiedy pod koniec dnia pozbywa się pantofli.

        Michał musiał używać całej swojej siły woli, żeby nie przygarnąć Faustyny i nie przestać być przyzwoitym facetem. Takim księdzem w garniturze, jak teraz. Jak błogosławiony Michał Sopoćko. Sekretarka po kilku dniach opowiedziała mu historię swojego imienia. Śmiali się do łez, kiedy opowiedziała o świątobliwym imienniku prezesa. Najpierw w biurze razem żartowali z tego zbiegu okoliczności, a potem Faustyna zaczęła przychodzić do fantazji Michała w zakonnym habicie i kornecie. Mężczyzna wyobrażał sobie, jak zwodzi ją w tej konwencji na ścieżkę grzechu. Szepce do ucha sprośności oddechem, ogrzewając szyję. A ona wzbrania się, ale słowa działają. Jak dłonie błądzą po czarnej kiecy zakonnicy, wychwytując i pieszcząc krągłości piersi i pupy. Jak palce wychwytują pod tkaniną twardniejące brodawki. A potem, jak rozpalona piekielnym żarem zakonnica podkasuje habit i wypina się, aby przyjąć od tyłu grzeszną przyjemność.

        To była jednak druga co do ważności fantazja Michała na temat Faustyny. Pierwsza wiązała się z jej rolą asystentki prezesa. Tym silniejsza, że przecież ilustracją i inspiracją była realna Faustyna, w eleganckiej bluzeczce, ołówkowej spódnicy i łydkach oraz stopach otoczonych lycrą. Michał nie wiedział oczywiście, czy sekretarka nosi rajstopy i pończochy. I nie miało to dla niego znaczenia. Tak samo podniecałoby odnajdywanie nagiego pasa skóry nad manszetami pończoch, jak i rozdzieranie tkaniny w kroczu rajstop. Fantazjował, jak bierze ją na stole konferencyjnym, a ona otacza go nogami i piętami dociska do siebie z każdym suwem. Wyobrażał sobie, jak Faustyna kładzie się przodem na blacie prezesowskiego biurka, zrzucając dokumenty. Tak, aby prezes mógł podsunąć krawędź ciasnej spódnicy przez biodra na pas, ściągnąć w dół rajstopy i majtki i wbić się w wilgotną muszelkę. Głęboko, już za pierwszym razem aż po same jądra. Albo inna częsta fantazja, jak naga Fausta dosiada swojego szefa leżącego na puchowym dywanie w prezesowskim gabinecie. Jak ujeżdża go, a Michał może łapać ustami kołyszące się nad twarzą sutki. Łapać i ssać, przygryzać, pobudzając gruczoły do tryskania mlekiem w usta.

        Korowód aut wreszcie ruszył. W samą porę. Jeszcze chwilę stania auta w miejscu, a Michał chwyciłby za coś stojącego równie mocno. Cóż, zdarzyło się już, że robił sobie dobrze w aucie, oddając się w myślach miłosnym zapasom z Faustyną. Ale zawsze wtedy zjeżdżał w ustronne miejsce, np. na parking leśny tuż przy dojeździe do biurowca Buona Vista. Ale w korku jeszcze tego nie robił. Michał zachichotał na myśl o takiej sytuacji. Była absurdalna. Ale absurdalna była cała sytuacja z Faustą. Żeby pięćdziesięciolatek tak napalił się na dojrzałą mężatkę? Już bardziej zrozumiałe byłoby fantazjowanie o jej poprzedniczce. Atrakcyjna, zgrabna, drobna blondynka o perlistym śmiechu. Z dużym temperamentem i z pewnością bez cienia pruderii. Słyszał czasami przez drzwi, jak Joanna w sekretariacie opowiada Faustynie o swoich tinderowych szaleństwach. Owszem “przed Faustuną” zdarzyło się, że Joanna pojawiła się w fantazjach Michała parę razy. Ale to już przeszłość.

        Fausta zdominowała teraz erotyczną imaginację prezesa Sopoćki zupełnie i bez reszty. Przy niej trzymał ręce przy sobie. Ale kiedy jej nie było, musiał sobie ulżyć. Nie pamiętał, żeby tak często kiedykolwiek oddawał się masturbacji. Nawet jako nastolatek. A teraz musiał zwalić konia już zaraz po rozmowie kwalifikacyjnej. Od tej pory nie było dnia, żeby nie robił sobie dobrze dłonią. Nie codziennie. Dwa-trzy razy dziennie. Albo nawet cztery. W domu: podczas prysznica, podczas popołudniowej drzemki pod kocem, siedząc do późna w fotelu przed telewizorem. W pracy w łazience, pod biurkiem podczas przerwy w pracy albo na sofie koło stolika kawowego. No i po wyjściu sekretarki - w jej fotelu. Tam unosił się najmocniej w powietrzu jej zapach. Tak, sytuacja z Faustuną zdecydowanie nabrzmiała do nieznośnego poziomu. Coś musiało się zmienić. Sekretarka musiała oddalić się z otoczenia Sopoćki. Albo zbliżyć się bardziej. Zbliżyć się na odległość oddechu i pocałunku.

        - Coś musi się zmienić - powiedział prezes Sopoćko. Patrzył uważnie prosto w oczy Faustynie.
        - Nie jest Pan zadowolony z mojej pracy? - w tonie głosu sekretarki dało się słyszeć szczere zaskoczenie. Siedziała pewnie, jak zwykle z wyprostowanymi plecami. Smukłe dłonie położyła na blacie stołu konferencyjnego. Michał zwrócił uwagę, że ich kształt pięknie prezentuje się na ciemnym tle z dębowych, bejcowanych desek. Na prawej dłoni jak zwykle nosiła jedynie ciemnozłotą obrączkę. To ta ręka “dla męża”. Lewa dłoń była “dla ludzi” i Fausta nosiła na niej różną biżuterię. Dzisiaj miała na niej złoty łańcuszek i takiż sam pierścionek z czerwonymi oczkami. Rubin, albo raczej imitacja rubinu.
        Sopoćko milczał. Starał się zebrać myśli. Decyzję podjął jeszcze przed wejściem do windy, na drodze z samochodu na parkingu do hallu biurowca. Udzielił sobie odpowiedzi na pytanie “Can I get Her right now?”. Teraz musiał znaleźć klucz, aby przejść przez te drzwi.
        - Przeciwnie. Jestem zadowolony z Pani pracy. Bardzo zadowolony - prezes ważył swoje słowa. - Jest Pani idealną sekretarką. Wręcz wymarzoną - mimowolnie użył dwuznacznego sformułowania.
        - To o co chodzi? - Faustyna musiała się zaniepokoić. Dłonie na blacie zaczęły lekko poruszać palcami.
        - Chciałbym zaproponować pewien kontrakt - powiedział powoli Sopoćko.
        - Kontrakt na pracę? Na tym samym stanowisku? Na tych samych warunkach? - drgnął kącik kobiety.
        - W pewnym sensie. W zasadzie dwa kontrakty. To pierwszy z nich - prezes przesunął spięte kartki w stronę rozmówczyni.
        Faustyna wzięła dokument do ręki. “Kontrakt managerski. CEO Office Manager” - wytłuszczony nagłówek przyciągał wzrok.
        - Może Pani zapoznać się z treścią w domu. W skrócie: inna nazwa stanowiska, te same obowiązki, pensja wyższa o 40%, 40-godzinny dzień pracy - prezes mówił spokojnym głosem. Musiał pokazać przynętę tak, aby nie wystraszyć zwierzyny. - Płatne nadgodziny, premia roczna od zysku firmy, auto służbowe Volkswagen Polo albo alternatywne, bez limitu przebiegu, odprawa z półrocznymi zarobkami, po trzech miesiącach prawo do klauzuli z rocznym zakazem konkurencji i odszkodowaniem za nie w wysokości rocznych zarobków..
        - Brzmi świetnie. Gdzie jest haczyk? W drugim kontrakcie? - Faustyna była naprawdę bystra, po raz kolejny to udowodniła.
        - Tak. Drugi kontrakt objęty jest klauzulą wysokiej poufności. W praktyce. Bo za jego złamanie ceną jest właśnie ujawnienie jego zawartości - twarz i głos prezesa nie wyrażały żadnych emocji. One buzowały tylko w jego wnętrzu.
        - Mogę zobaczyć? - Faustyna przygryzła dolną wargę. Jak zawsze w chwilach konsternacji i zdenerwowania.
        Drugi dokument przesunął się po stole. Ten miał tylko jednostronicową treść.
        Kobieta przesunęła kartkę bliżej. Poruszając bezgłośnie ustami zapoznała się z tekstem. “Porozumienie zwarte między…” Faustyna niedowierzająco kręciła głowa. “Strony zobowiązują się…”. Osiem paragrafów. Miejsce na podpisy, data i miejsce zwarcia kontraktu.
        - To jakiś żart? - sekretarka po raz pierwszy w czasie całej współpracy odezwała się do szefa ostrym tonem.
        - Propozycja.
        - Co to jest za gówno?
        - Och, nie spodziewałem się po Pani takiego słownictwa.
        - Co to ****a ma być? - twarz brunetki pociemniała ze wściekłości. Oczy zwęziły się w szparki.- Myślisz, że jestem dziwką? - Faustyna wstała od stołu.
        - Przeciwnie. Gdybyś była, nigdy bym tego nie zaproponował. Nie korzystam z usług płatnego seksu.
        - Jestem mężatką. Od 20 lat. I od 20 lat wierną. Matką trójki dzieci. Katoliczką. Przyzwoitą kobietą. I dobrą pracownicą. Naprawdę dobrą. A Ty… Ty potraktowałeś mnie jak… - w oczach Fausty zabłysły łzy.
        - Nie potraktowałem Cię. Dałem wybór. Nie zmuszam Cię do podpisania kontraktów. Możesz je wyrzucić do kosza. I żyć dalej. Jako wierna mężatka i przyzwoita matka trójki dzieci. Jesteś świetną asystentka zarządu. Znajdziesz nowa pracę, prędzej czy później. Albo podpisać kontrakt. A raczej oba kontrakty. Masz wolną wolę.

        Teraz Sopoćko wstał od stołu konferencyjnego.
        - Masz czas do jutra. Jeśli przyjmiesz moją propozycję, jutro zjawisz się w pracy i o ósmej przy tym stole podpiszemy kontrakty. Oba. Jeśli nie, nie musisz zjawiać się w biurze. Kadry przyślą dokumentację pocztą - prezes zmierzał przez salkę konferencyjną o drzwi od swego gabinetu. - Na dzisiaj już jesteś wolna. Idź na spacer do parku albo jedź do lasu za miasto. Przespaceruj się, Odetchnij mroźnym powietrzem. Dobrze natleniony mózg lepiej myśli - Sopoćko zamykał drzwi, zostawiając Faustynę pośrodku salki. Stała z wilgotnymi od łez oczami, z dłońmi bezradnie opuszczonymi wzdłuż ciała.
        - I jeszcze jedno - głowa prezesa pojawiła się jeszcze zza futryny. - Jeśli się zobaczymy, masz mówić do mnie tak, jak do tej pory. Nie “per Ty”, ale “panie prezesie”, “proszę pana”, w ostateczności “panie Michale”. Dobrze Tysiu? - mężczyzna nie czekając na odpowiedź zamknął drzwi. Faustyna westchnęła ciężko.
        “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
        Alexander Woollcott

        Skomentuj

        • selenograf
          Ocieracz
          • Mar 2010
          • 182

          #5
          Strumyki gorącej wody przynosiły ukojenie. Spadały na pochyloną głowę, ręce oparte o kafelki i ramiona. Ściekały w dół, po plecach, piersiach, brzuchu, a potem po pupie, biodrach i łonie do nóg. Faustyna zaraz po przyjściu do domu musiała pójść pod prysznic. Czuła się zbrukana, jakby Sopoćko oblał ją wiadrem gnojówki. Stanowczo nie był gejem. Wskazywał na to dobitnie każdy z ośmiu punktów kontraktu damsko-męskiego, który Prezes zaproponował. W myśl jego propozycji oddałaby się jego męskiej woli na dobre i na złe. Wskazywał na to już punkt pierwszy: “charakter nawiązywanej relacji będzie miał charakter osobisty i intymny, z intymnością o charakterze seksualnym włącznie”. Punkt piąty doprecyzował, że Faustyna “będzie wykonywała każde polecenie dokładnie i w podanym terminie, z pełnym zaangażowaniem i oddaniem”. Oczywiście wliczając te “o charakterze seksualnym”. A każda próba protestu lub wymigania się od kolejnych poleceń wywoływałaby odwet w postaci ujawnienia udziału Fausty w kontrakcie. Co oznaczałoby zapewne definitywne zakończenie małżeństwa, upadek rodziny i wstyd dla dzieci. A może i odebranie matce praw rodzicielskich, jeśli Mariusz zdecydowałby się na taki krok. Byłaby w pułapce.

          Jednak obecna sytuacja była niewiele lepsza. Możliwość wyboru i odrzucenia dwóch kontraktów od prezesa była jedynie pozorna. Fausta znała dobrze stan rodzinnych finansów. Pensja w Buona Vista utrzymała ich na powierzchni. Teraz tonęli. Właśnie w Food&Health zaczęły się zwolnienia grupowe. Mariusz był kluczowym pracownikiem i raczej nie wyląduje na bruku. Jednak mąż już coś przebąkiwał, że pewnie będzie musiał zgodzić się na zjazd pensji do najniższej krajowej. Faustyna miała nadzieję, że prezes Buona Vista przedłuży jej kontrakt na nieco lepszych warunkach. Aśka doniosła, że Sopoćko swoją sekretarkę wynosił pod niebiosa w rozmowie z Dyrektorem Handlowym. Można było czuć się bezpiecznie i w sumie traktować dzisiejszą rozmowę o dalszej pracy jako czystą formalność. Fausta nawet po dwóch tygodniach pracy w sekretariacie prezesa przestała wysyłać aplikacje na nowe oferty pracy. A ten drań tak ją załatwił. Pewnie nawet nie zdaje sobie sprawę, jak bardzo jego asystentka Fausta ma nóż na gardle. Co robić?

          Język Faustyny zataczał powoli kółka na główce penisa Michała. Sunął po purpurowej skórce, zlizywał z dziurki kroplę preejakulatu. W tym czasie dłoń kobiety masowała jądra prezesa. Druga dłoń poruszała się gdzieś w dole ciała brunetki. Pewnie masowała sobie łechtaczkę, żeby przyjemność nie była jednostronna. Teraz Sopoćko chwycił kochankę za kok, żeby wprowadzić w jej usta główkę, a potem trzon. Sunął niespiesznie, żeby się nie zakrztusiła. Wreszcie jądra mężczyzny zetknęły się z brodą kobiety. Miała w ustach całego kutasa. Test głębokiego gardła przeszła bezboleśnie, ale przecież jej staz małżeński to dwie dekady. Doświadczona w ars amandi 40-latka, ale świeża i piękna jak panna młoda po 20-tce. Marcin wycofał penisa nie puszczając włosów Faustyny. Zaczął posuwać jej usta jak cipkę, a kochanka ssała fiuta raz za razem, wracając do pieszczot moszny. Nie trwało to długo. Raz-raz, raz-raz, raz-raz i finał. Michał tryskał raz za razem. Otworzył oczy. Dobrze, że miał przygotowane chusteczki. Zadźwięczał telefon.
          - Panie Prezesie, Pani Alina czeka z raportem - w słuchawce rozbrzmiał głos Aśki.
          - Dziękuję, Jeszcze minutka - Sopoćko musiał się ogarnąć przed wizytą Głównej Księgowej. Odłożył słuchawkę. Zastanawiał się jaką decyzję podejmie Faustyna. Zjawi się jutro, czy trzeba będzie szukać innej sprawnej asystentki. Najlepiej nie w jego typie. Może ta prawie-emerytka z sekretariatu Spider Arrow, która była miesiąc temu umawiana na interwju po Faustynie? Jeśli się nie obraziła za skasowanie spotkania tego samego dnia, może okazać się strzałem w dziesiątkę. “Wtedy trzeba będzie kupić większe pudełko chusteczek, zanim przejdzie sentyment do Fausty” - parsknął w duchu Michał. “Ale jeśli Fausta się zjawi, chusteczek będzie potrzeba jeszcze więcej. Dla mnie i dla niej” - zreflektował się. Podniósł słuchawkę.
          - Pani Joanno, proszę zaprosić Panią Alinę.

          Faustyna obudziła się w środku nocy. Zerknęła na zegar. Wpół do trzeciej. W mieszkaniu panowała cisza, nie licząc pochrapywania Mariusza. Coś ja obudziło. Nasłuchiwała. Nadal cisza. Dzieciaczki spały spokojnie. Kobieta leżała w ciemności z otwartymi oczami. Wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku. Sen. To musiał być sen.

          Nagle przypomniała sobie zdarzenia z poprzedniego dnia. Prezes Sopoćko. Jego beznamiętna twarz. Szokujący dokument. I to “Dobrze Tysiu?” na koniec. Jeśli kontrakt był ciosem poniżej pasa, to użycie tego zdrobnienia było już zupełnie dnem pod dnem. Zwierzyła się kiedyś szefowi, że rodzice prawie nie mówili do niej pełnym imieniem. Zwykle używali zdrobnień “Tysia” i “Tysieńka”. I od tej pory było to najintymniejsze z intymnych słów. O sekrecie wiedział mało kto. Na pewno Mariusz i mąż używał go zwykle w chwilach czułości i miłosnych pieszczot. Może obudził ją stres i konieczność podjęcia decyzji. Chyba najtrudniejszej w życiu, wliczając wpadkę z Jackiem i dwie kreski na teście przy Malwince. Zarówno mało racjonalna decyzja o donoszeniu dziecka na studiach, jak i ryzykowna o dokończeniu ciąży grubo po 30 życia okazały się trafne. Ale teraz będzie ciężko. Ciężej, niż z synem płaczącym pomiędzy stosami pieluch i skryptów akademickich. Ciężej, niż czekając na wyniki testów prenatalnych drugiej córki. Po prostu ciężej. Jeśli Fausta odejdzie z Buona Vista pewnie bank wypowie hipoteczny i stracą mieszkanie. Trzeba będzie odprawić Swietę, a znalezienie nowej pracy bez opiekunki będzie jeszcze trudniejsze. Jacek będzie musiał zrezygnować z żeglarstwa i kursu maturalnego. I pewnie nie dostanie się na automatykę i robotykę na “polibudzie”. Agatka na szczęście jest zafascynowana “budżetowym” harcerstwem, więc pasja jej zostanie. Ale już na obóz w Bieszczady w tym roku nie pojedzie. Najgorsze będzie chyba oskarżycielskie spojrzenie Mariusza. Będzie czaiło się w nim pytanie “to może nie jesteś taka dobra w pracy, skoro ciągle ją tracisz”. No a druga opcja…

          Faustyna zacisnęła oczy. I teraz sobie przypomniała. Nie obudziła się ze stresu. Nie śniła koszmaru. Obudziła się, bo zdarzył jej się sen erotyczny. Po raz pierwszy od ładnych kilku lat. I cały sen zobaczyła od razu w całości. W ułamku sekundy rozświetlił się w pamięci. Na początku snu szła bałtycką plażą za rękę z Mariuszem. Pięknie świeciło słońce, a aż po horyzont nie było widać żywego człowieka. Od razu wiadomo, że sen - bo pustki słonecznym latem nad Bałtykiem są mało realistyczne. Miała ubrana zwiewną, błękitną sukienkę “na naramkach”. Wiatr przeczesywał rozpuszczone włosy. Mariusz był w szortach i swojej ulubionej wakacyjnej koszuli w palmy. Mąż prowadził Faustę na wydmy. Szli grzęznąc bosymi stopami po kostki w piachu. Szła tam z przeczuciem, że będą się kochać. Jak wtedy, kiedy przyjechali do Rowów na pierwsze, nastoletnie wakacje. Ale sen miał swoje prawa. Za wydmą na kocu leżał na plecach z założonymi za głowę rękami prezes Sopoćko. Opalał się cały nagi, tylko w słonecznych okularach. Faustyna chciała uciec, ale mąż ją uspokoił, przytrzymując za ramiona. Położył palec na ustach, nakazując milczenie. Nachylił się do ucha żony i wyszeptał “weź go sobie, zasłużyłaś”. I Faustyna w tym śnie poczuła, że zasłużyła i powinna go sobie wziąć. Jak jakiś absurdalny puchar zwycięstwa w maratońskim biegu po plaży. Prezes leżał, jakby nie zdając sobie sprawy z bliskości małżeństwa Michalak. Nie wyglądał apetycznie. Sny mają swoje prawa, ale imaginacja zdawała się opierać na imaginacjach z jawy. Nawet w garniturze było przecież widać, że lubi sobie dogadzać kulinarnie. Teraz w sennej fabule znalazło to odniesienie w dość sporym brzuchu. Sporym i porośniętym włosami, podobnie jak klatka piersiowa. Za to pachy i podbrzusze były wygolone na gładko. Penis leżał w stanie półwzwodu, z długim napletkiem przypominającym trąbkę. Kutas prezesa nie miał imponującej długości, za to dość treściwy obwód trzona. Worek mosznowy wskazywał na spore, ciężkie jądra. Mariusz chwycił od dołu sukienkę żony. Pod spodem była golutka i gładziutko wydepilowana. Nawet na łonie, gdzie zwykle zostawiała paseczek włosków. Mąż pchnął zachęcająco żonę w kierunku szefa: “no weź go sobie, całego”. Faustyna uklęknęła na kocu. Kilkoma ruchami dłoni wzbudziła penisa do twardości. Naciągnęła skórkę z trudem, odsłaniając główkę. Obcy mężczyzna cały czas leżał, a mąż stał i uśmiechał się życzliwie. Fausta siadła okrakiem na udach szefa, plecami do jego twarzy. Nadal zdawał się spać. Sięgnęła w dół między nogi. Namacała podłużny kształt. Oparła główkę między wargami sromowymi. Potarła nią tam kilka razy, aż penis pokrył się śliskością kobiecego podniecenia. Fausta ostrożnie nadziała się na pręta Sopoćki, siadając coraz niżej i głębiej. Kiedy dosiadła do końca, oparła się dłońmi o nogi onirycznego kochanka i zaczęła nabijać się raz za razem. I och. I ach. I och. I ach. Robiła sobie dobrze żywym wibratorem, patrząc w oczy męża. A Mariusz aprobująco kiwał głową. I kiedy tak och i ach i oich i ach… Było coraz przyjemniej i przyjemniej. I kiedy finiszowała, twarz męża zamieniła się w słońce. I eksplodowała wraz z orgazmem podczas tego pokręconego sennego marzenia. I to właśnie obudziło Faustynę. Uświadomiła sobie właśnie i przypomniała w palącym fleszbeku. Kiedy tak się stało, sięgnęła dłonią pod kołdrę, wsunęła pod koszulę nocną. Majtki miała całe mokre od soków podniecenia. Sprawdziła opuszkami palców pod bawełną. Szparka była rozchylona, nabrzmiała i obłędnie lepka, jak po intensywnej masturbacji.
          “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
          Alexander Woollcott

          Skomentuj

          • selenograf
            Ocieracz
            • Mar 2010
            • 182

            #6
            Joanna wielokrotnie usłyszała w młodości od swojej matki, że “ciekawość zabiła kota”. Była to próba poskromienia nieprzepartej ciekawskości małej Asi. Która pozostała do teraz nieposkromiona, mimo wielokrotnych problemów, jakie się z tym wiązały. Tyle, że teraz Joanna dopowiadała sobie w podobnych sytuacjach zdanie wyczytane u Stephena Kinga: “ciekawość zabiła kota, satysfakcja go wskrzesiła”. I starała się zaspokajać swoją ciekawość jak najbardziej dyskretnie, czerpiąc jednocześnie jak największe korzyści ze zdobytej wiedzy.

            Nic więc dziwnego, że wczorajsze wezwanie od Sopoćki zapaliło całą dyskotekę lapmek alarmowych. “Proszę zastąpić dzisiaj i jutro panią Faustynę. A potem się zobaczy”. No coś takiego. Wiedziała, że koleżance kończy się umowa, ale była przekonana, że przedłużenie współpracy to czysta formalność. Od razu próbowała się dodzwonić do Fausty, ale ta miała wyłączony telefon. I od tego czasu pozostała niedostępna. Nietrudno było się domyślić, że prezes dał pracownicy czas na przemyślenie i w czwartek nastąpi klasyczny “wóz albo przewóz”. Tym bardziej niepokojący był brak kontaktu z Faustyną.

            Pod koniec dnia trochę uspokoiła Joannę wiadomość, że prezes zostaje na noc w biurze. Czyli nic wielkiego się nie dzieje. Standardowa procedura. Dał znać do domu, że znowu zatrzymały go sprawy zawodowe. Sopoćko miał na takie okazje w garderobie świeże koszule, bieliznę i kilka garniturów. Aska umieściła w osobistej łazience świeże ręczniki i skontrolowała zasoby kosmetyczki. Szampon, żel pod prysznic, pasta. A potem standardowe popołudnie: łączenie telefonów, przepisanie na kompa dwóch pism, obsługa narady z PM-ami na temat “Projektu Warrior” (kawa, ciasteczka i takie tam). Zanim Joanna wychodziła po 18, szef poprosił o zamówienie chińszczyzny z dowozem. Klasycznie: wołowina pięć smaków na ostro z makaronem sojowym zamiast ryżu.

            Poranek zaczął się równie niewinnie. Za pięć siódma Aśka siedziała już w sekretariacie prezesa. Przed rozpoczęciem zadowolił się śniadaniem z podwójnego espresso z mlekiem skondensowanym i croissantem z kantyny. Powiedział, że ma pilną umowę do analizy i prosi, żeby mu nie przeszkadzać do odwołania. Zamknął się w gabinecie. Aśka miała chwilę, żeby zrobić dla siebie latte i odpalić kulki do grania na komórce. Cztery razy musiała spuścić na drzewo telefonicznego petenta. Właśnie wybiła ósma, kiedy tłumaczyła piątej osobie, że “prezes wyjechał z biura i nie wiadomo, czy dzisiaj wróci”. I w tym samym momencie jednocześnie drzwi od swego gabinetu otworzył Sopoćko, a w drzwiach wejściowych do sekretariatu pojawiła się Faustyna. Aśka zdążyła odłożyć słuchawkę, kiedy prezes zapraszająco wskazał Fauście wejście do swojej jaskini lwa. “Nadal nie ma mnie na nikogo” - rzucił do tymczasowej asystentce i zamknął drzwi za wchodzącą kobietą.

            W tym momencie alarm “ciekawski kot” w głowie Joanne nie tylko mrugał szalonymi lampkami, ale wręcz buczał jak czujnik smogu i wył jak strażacka syrena. Gdyby nie ryzyko wpadki, pewnie Aśka rzuciłaby się ze szklanką do nasłuchiwania przez drzwi. Zresztą bezskutecznie, bo były świetnie wytłumione. Na szczęście miała swoją tajną broń. Owoc namiętnych chwil w kantorku głównego specjalisty ds. cyberbezpieczeństwa Buona Vista. Z nim samym rzecz jasna. “Cyberjacek” (jak głosiła jego ksywka na Slacku) zrobił bardzo wiele na etapie zdobywania zainteresowania atrakcyjnej asystentki działu handlowego. Ktoś inny pewnie użyłby czekoladek z kwiatami, albo zaproszenia do najmodniejszej teraz restauracji “Double Octopuss”. Jacuś natomiast zwabił Aśkę do swojej pracowni enigmatycznym “pokażę Ci coś, o czym wie jeszcze tylko Sopoćko”. Warto było dać się skusić. Joanna z otwartymi oczami patrzyła na możliwości systemu Cerber. Piekielny piesek poza zgrywaniem całej aktywności komputerów i smartfonów pracowniczych, miał rozmieszczone w całym biurowcu czujniki audiowideo. Łącznie z gabinetem prezesa i sąsiednią salką konferencyjną. A raczej Z nagrywaniem bieżącym i archiwizowaniem wskazanych przed adminów materiałów. Czyli przez Jacka i przez Prezesa. Permanentna inwigilacja. Jak w tej starej polskiej komedii. Złamanie RODO, “srodo” i miliona innych przepisów. Gdyby to wyszło, poleciałyby milionowe odszkodowania, a pewnie Cyberjacek i Big Boss trafiliby za kraty. To wskazuje, jak wielka była desperacja Jacka, żeby dobrać się do majteczek Aśki. A kiedy po piątej mokrej randce jego biurowa miłość zaproponowała, że zrobi mu “TO”, dał się namówić na założenie jej “niewidocznego” konta do Cerbera. Po szóstym numerku z Cyberjackiem nerd został spuszczony na drzewo. A kody Aśce zostały.

            Wczoraj nie było jak sprawdzić, co się działo u prezesa tuż przed nieoczekiwanym zniknięciem Faustyny. A dzisiaj już nagranie zostało skasowane. Jednak teraz Aśka miała szansę na zdobycie wiedzy ze streamingu z prezesowskiego gabinetu. Odpaliła Cerbera.
            “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
            Alexander Woollcott

            Skomentuj

            • selenograf
              Ocieracz
              • Mar 2010
              • 182

              #7
              Gabinet Sopoćki widoczny był z sześciu różnych ujęć. W żadnym z nich nie było widać ludzi. Kliknięcie i Joanna odpaliła Cerbera z przyległej salki konferencyjnej. W ośmiu z dwunastu okienek pojawił się Prezes i Faustyna. Kamera numer trzy skierowano na szczyt stołu konferencyjnego, właśnie tam, gdzie siedzieli. Lekko uśmiechnięty mężczyzna siedział twarzą do obiektywu, a brunetkę widać było z profilu, pochylona nad podpisywanymi kartkami. “No normalnie kino. Szkoda, że nie mam popcornu” - podglądaczka uśmiechnęła się do ekranu. “Dobrze, że zdążyłam zaparzyć świeżą kawę”.

              Joanna włożyła słuchawki i włączyła sygnał audio z Cerbera. Jakość dźwięku była idealna. Słychać było skrobanie pióra po papierze. Cyberjacek pysznił się, że w kluczowych miejscach firmy zainstalował system mikrofonów kierunkowych zarządzanych sztuczną inteligencją. W efekcie jakość nagrywanego głosu była lepsza, niz gdyby każdy rozmówca miał wpięty w ubranie mikrofon osobisty.

              Faustyna złożyła podpis na ostatniej stronie. Podzieliła papiery na dwa pliki. Pierwszy złożyła w pół i schowała do torebki, a drugi przesunęła ku prezesowi.

              - To wszystko? - głos Fausty brzmiał czysto i wyraźnie. Asia miała wrażenie, że słychać w nim rezygnację.
              - Pierwsza umowa trafi jeszcze dzisiaj do kadr. Możesz jutro ustalić z nimi wybór auta służbowego. I widzimy się o siódmej. Dam znać pani Joannie, że wracasz na swoje miejsce i ona także może wrócić do zajęć w handlowym.
              - A druga? - dopiero teraz brunetka podniosła głowę.
              - Mam nadzieję, że nie będzie problemów z realizacją zapisów - Sopoćko krotochwilnie przechylił głowę.
              Jego asystentka pokręciła milcząco głową.
              - Dobrze. Na początek przetestujemy punkt drugi: powierzchowność kontrahentki będzie odpowiadała oczekiwaniom i poleceniom kontrahenta. Z doborem bielizny oraz wyglądem stref intymnych włącznie - Sopoćko zacytował z pamięci.- Wstań i zdejmij żakiet .
              Joanna parsknęła pitą właśnie kawą w ekran. “Co tu się od********? Jaka druga umowa? Jakim poleceniom? Bielizna i strefy intymne? Zdejmowanie ciuchów?” - korowód pytań wybuchł w głowie blondynki. Była pewna, że za chwilę Faustyna wstanie, przyłoży z plaskacza szefowi i wyjdzie z trzaskiem drzwi.

              Tymczasem “kontrahentka” skinęła głową i wstała. Cerber automatycznie przełączył się na kamerę cztery, w ślad z poruszającą się sylwetką. Teraz Joanna miała widok zza pleców prezesa. Widziała swoją koleżankę w podobnym kadrze, w jakim oglądał Faustę Sopoćko. Żakiet wylądował na oparciu krzesła. Jego właścicielka stała dumnie wyprostowana metr od stołu konferencyjnego. Miała założone z tyłu ręce i stała na rozstawionych nogach, co nadawało jej sylwetce nieco prowokującą pozę. Włosy tradycyjnie upięła w kok z tyłu głowy.

              Joasia starła chusteczką kawowe krople z ekranu. Zwróciła uwagę, że dzisiaj Faustyna ubrała się, jakby szła na pogrzeb. Bluzeczka była ciemnoszara, prawie czarna z czarnymi guzikami. Rozkloszowana spódnica (do kompletu ze zdjętym żakietem) - sięgała niemal do kostek. A zwykle brunetka ubierała spódnice ołówkowe “przed kolano”. Kompletu mało optymistycznego outfitu dopełniały czarne półbuty niemal bez obcasa. Aśka zrobiła łyczka kawy. Już domyślała się, co za chwilę zobaczy na ekranie.

              Michał nie myślał, że do tego momentu sprawy potoczą się tak gładko. Wszystko wskazywało na to, że właśnie zyskał osobistą odaliskę, jak jakiś pasza. Piękną, kształtną, zmysłową, dojrzałą kobietę, inteligentną i z temperamentem. Jednak zdawał sobie sprawę, że do jej pełnego oddania, zaangażowania i inicjatywy jest jeszcze długa droga. Można to zapisać jako zapis w kontrakcie, ale nie da się zmusić kogoś paragrafem, żeby miał w głowie i sercu konkretne emocje. A Sopoćko nie chciał mieć żywej lalki, która posłusznie, ale bezdusznie będzie realizowała jego fantazje i pragnienia. Teraz miał na skinienie ręki jej ciało, ale chciał posiąść duszę. Chciał, aby to sama sekretarka chciała się odsłonić, a potem realizować własne fantazje i pragnienia. Na szczęście Big Boss dogłębnie przemyślał wcześniej swoją strategię. Miał nadzieję, że kluczem do zawładnięcia całą Faustyna stanie się jej przyjemność. Nieziemska przyjemność.

              Faustyna z całych sił starała się sprawiać wrażenie, że ma stalową skórę. Że podeszła do tematu biznesowo. Że po prostu, jak to profesjonalna asystentka prezesa, wykonuje polecenia służbowe. Ale nigdy, przenigdy nie zaangażuje się w relacje z nim na poziomie intymnym, w tym mniej powierzchownym znaczeniu ”intymności”. Nie będzie w tym nic osobistego. Stała więc przed Sopoćką bez żakietu, gotowa na realizację kolejnych poleceń odnośnie pozbywania się odzieży.

              Jeszcze na studiach Fausta zaliczyła kilka epizodów na modowym światku. Posłusznie wykonywała polecenia dyrektorów pokazów, asystentów, choreografów, fotografów. Zgodnie z ich instrukcjami ubierała się, rozbierała, wyginała, prezentowała swe kobiece wdzięki. Czasami półnaga paradowała po wybiegu na oczach dziesiątków oczu, a niekiedy nawet i setek spojrzeń. Raz rozebrała się do rosołu przed obiektywem aparatu podczas sesji do reklam kosmetycznej marki Red Desire, a drugi raz prezentując peniuary, bieliznę, pończochy w mocno progresywnej kolekcji L’air. W dodatku podczas sesji ”bieliźnianej” koncepcja reklam zakładała odgrywanie miłosnych uniesień: w parach płci odmiennej, tej samej i w trójkątach. I Fausta dała radę, mimo reakcji fizjologicznych męskich modeli wskazujących na ponadprofesjonalne zaangażowanie w fabułę reklamową.

              Faustyna przypominała sobie te chwile modowej “seksualności bez emocji”, kiedy leżała minionej nocy, rozbudzona po pokręconym śnie plażowo-erotycznym. Zanim do tego doszła, rozgryzała ów sen. Zdawała sobie sprawę, że podświadomość zareagowała tak na stres wywołany sytuacją bez dobrego wyjścia. Owa nieświadoma część duszy wykreowała sen, w którym mąż nie tylko przyzwala na oddanie się innemu mężczyźnie, ale wręcz do tego popycha. A właściwie oniryczny Mariusz namawiał, aby nie oddawała się w seksie, ale aktywnie o niego zwalczyła. Podświadomość Fausty skłaniała się więc ku rozwiązaniu “podpisz kontrakty”. A świadomość z kolei przypomniała wspomnienia “modowej młodości”, aby w kolejnym kroku zracjonalizować opcję “podpisz dwa kontrakty”. Zasypiała z dwoma postanowieniami: nic nie powie o całej sytuacji Mariuszowi, a rano pojedzie do Buona Vista zgodzić się na warunki Sopoćki. I nic ponad to. Podejdzie aseskualnie i bez angażowania emocji, jak do “erotycznej” sesji zdjęciowe dla i L’air. “Jak mawiały nasze babki: to nie z mydła, nie wymydli się”.

              Kiedy jednak teraz Faustyna znalazła się na łasce i niełasce prezesa - stojąc pośrodku wygłuszonej na amen salki konferencyjnej, to już tak nie chojraczyła. Z jednej strony Spoćko nie wyglądał na “Greya” z tego nudnego filmu. Ani pod względem wyglądu, ani okazywanych zamiłowań. Z drugiej strony w kontrakcie kilka zapisów mówiło o sytuacjach “wszelkich”, “wszystkich”, “bez wyjątku”. A prezes patrzył jej właśnie przenikliwie prosto w oczy.
              “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
              Alexander Woollcott

              Skomentuj

              • selenograf
                Ocieracz
                • Mar 2010
                • 182

                #8
                Jeśli lubisz moje opowiadania i chcesz motywować do dalszej pracy - postaw mi kawę. Po kofeinie łatwiej o wenę https://buycoffee.to/selenograf
                “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
                Alexander Woollcott

                Skomentuj

                Working...