Szczerze mówiąc to nie wiem dlaczego w ogóle piszę ten temat, nie wiem również ile osób go przeczyta - ale co mi tam. Chyba dlatego, że na opinię znajomych raczej nie mam co liczyć, może dlatego - że ciekawi mnie co myślą o mojej (naszej) historii ludzie starsi, mniejsza z tym.
Parę miesięcy temu stuknęła nasza druga rocznica. Ja mam 18 lat, ona 19, kochamy się. Jaką miłością? Poeta pisał, że ten kto umie miłość opisać - wcale jej nie posiada. Że taka miłość jest słaba. Po prostu kocham ją, ujrzałem w niej siebie już pierwszego dnia, gdy się poznaliśmy. Za wszystko, za jej niedoskonałości, słabości, za jej zalety. Pieprzę, nie o tym mowa.
Mieszkamy na wsi, parę domów od siebie. Nie chodzimy do siebie. Nie ma układu typowo wiejskiego (ale nie tylko) - "chłopak-dziewczyna", obiad w niedzielę, rozmowy z rodzicami, opowiadanie o mnie, ja nie opowiadam o niej. Po naszym poznaniu się i postanowieniu "spróbowania" rodzice dowiedzieli się od razu - z obydwu stron był definitywny sprzeciw.
Żeby było śmieszniej - u mnie ze strony matki, u niej - ojca.
Najbardziej chodzi o niego. To człowiek dziwny, prawdopodobniej ma problem z psychiką - ale nie chcecie o tym czytać. Po prostu dla naszego związku został wystawiony wielki i definitywny napis "NIE" - niczym w starych filmach.
Rodzice wiedzą o nas, jednak nie chodzimy do siebie, nie możemy...a może po prostu nie chcemy. Nie kręci nas obrazek siedzącej dziewuszki i chłopca przy herbacie o siedemnastej z rodzicami i opowiadanie o tym co w szkole, co poza nią, co zamierzamy w przyszłości. Dla nas przyszłość jest tu i teraz - ona w tym roku stąd wyjeżdża, idzie na studia. Potem może razem zamieszkamy może nie. Może się pobierzemy (być może w tajemnicy jeśli tak dalej pójdzie), może nie. Nie myślimy o tym, bo dla nas ważne jest to co dzieje się teraz. Tak jest nieprzerwanie od dwóch lat.
Więc widujemy się albo po kryjomu na spacerach co piątek. Ona ma swój mały zespół, co piątek mają próby, widzimy się po nich, godzinę, czasem dwie. Losowo. Oprócz tego spotykamy się w szkole, kiedy tylko możemy. Wielokrotnie spotykaliśmy się podczas tzw. wolnej chaty. Mamy za sobą wszystko oprócz seksu (jakby to kogoś przypadkiem zainteresowało - to tak napisałem nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o intymność/cielesność)
Uważam, że i tak zbyt dużo owinąłem już w bawełnę. Przejdę do sedna. Co myślicie o takim związku w czasach liceum, w XXI wieku, czy jest to dla was normalne? Olewanie starych, działanie na przeciw w imię miłości? Nie chodzenie do siebie na przysłowiowe "obiadki" i "pogawędki"? Bycie tylko dla siebie, bez wkładu, czy też rad rodziców? Cholera - piszę tak, bo praktycznie nikt ze znajomych tego nie rozumie, każdy tylko robi oczy i się dziwi dlaczego jesteśmy po prostu "inni". Ja osobiście tego za tchórzostwo nie uważam, ale może faktycznie nim jest? To tyle, bo i tak wątpię, że ktoś dobrnął do tego momentu.
Pokój, miłość i tak dalej,
Krzysiek
Parę miesięcy temu stuknęła nasza druga rocznica. Ja mam 18 lat, ona 19, kochamy się. Jaką miłością? Poeta pisał, że ten kto umie miłość opisać - wcale jej nie posiada. Że taka miłość jest słaba. Po prostu kocham ją, ujrzałem w niej siebie już pierwszego dnia, gdy się poznaliśmy. Za wszystko, za jej niedoskonałości, słabości, za jej zalety. Pieprzę, nie o tym mowa.
Mieszkamy na wsi, parę domów od siebie. Nie chodzimy do siebie. Nie ma układu typowo wiejskiego (ale nie tylko) - "chłopak-dziewczyna", obiad w niedzielę, rozmowy z rodzicami, opowiadanie o mnie, ja nie opowiadam o niej. Po naszym poznaniu się i postanowieniu "spróbowania" rodzice dowiedzieli się od razu - z obydwu stron był definitywny sprzeciw.
Żeby było śmieszniej - u mnie ze strony matki, u niej - ojca.
Najbardziej chodzi o niego. To człowiek dziwny, prawdopodobniej ma problem z psychiką - ale nie chcecie o tym czytać. Po prostu dla naszego związku został wystawiony wielki i definitywny napis "NIE" - niczym w starych filmach.
Rodzice wiedzą o nas, jednak nie chodzimy do siebie, nie możemy...a może po prostu nie chcemy. Nie kręci nas obrazek siedzącej dziewuszki i chłopca przy herbacie o siedemnastej z rodzicami i opowiadanie o tym co w szkole, co poza nią, co zamierzamy w przyszłości. Dla nas przyszłość jest tu i teraz - ona w tym roku stąd wyjeżdża, idzie na studia. Potem może razem zamieszkamy może nie. Może się pobierzemy (być może w tajemnicy jeśli tak dalej pójdzie), może nie. Nie myślimy o tym, bo dla nas ważne jest to co dzieje się teraz. Tak jest nieprzerwanie od dwóch lat.
Więc widujemy się albo po kryjomu na spacerach co piątek. Ona ma swój mały zespół, co piątek mają próby, widzimy się po nich, godzinę, czasem dwie. Losowo. Oprócz tego spotykamy się w szkole, kiedy tylko możemy. Wielokrotnie spotykaliśmy się podczas tzw. wolnej chaty. Mamy za sobą wszystko oprócz seksu (jakby to kogoś przypadkiem zainteresowało - to tak napisałem nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o intymność/cielesność)
Uważam, że i tak zbyt dużo owinąłem już w bawełnę. Przejdę do sedna. Co myślicie o takim związku w czasach liceum, w XXI wieku, czy jest to dla was normalne? Olewanie starych, działanie na przeciw w imię miłości? Nie chodzenie do siebie na przysłowiowe "obiadki" i "pogawędki"? Bycie tylko dla siebie, bez wkładu, czy też rad rodziców? Cholera - piszę tak, bo praktycznie nikt ze znajomych tego nie rozumie, każdy tylko robi oczy i się dziwi dlaczego jesteśmy po prostu "inni". Ja osobiście tego za tchórzostwo nie uważam, ale może faktycznie nim jest? To tyle, bo i tak wątpię, że ktoś dobrnął do tego momentu.
Pokój, miłość i tak dalej,
Krzysiek
Skomentuj