26. Czarny chleb czarna kawa (1)
Co ty tam robiłeś tyle czasu? - zapytał pan Tomek, patrząc na mnie uważnie. Uświadomiłem sobie, ż emocje ręce pachną spermą i w miarę dyskretnie schowałem je za plecami.
– A nic... Stałem i myślałem.
Ale jego nie dało się oszukać.
– To ta blondynka? – spytał mrużąc porozumiewawczo oczy.
– Taaa – odpowiedziałem niechętnie, rumieniąc się przy okazji. Tak dać się złapać, jak jakiś smarkacz... Sporo muszę się jeszcze uczyć, ojciec Marka to jeszcze nie ta liga wytrawnych graczy, a pewnie spotkam w życiu więcej i groźniejszych.
– Dobrze, że nie dałeś się jeszcze z tym wszystkim zwariować – powiedział nieoczekiwanie pogodnym tonem pan Tomasz. – U matki lepiej, jutro wraca z oiomu na oddział i potrzymają ją jeszcze ze dwa tygodnie, może trochę dłużej, bo nie wszystko im do końca pasuje. Ale ponoć najgroźniejsze już minęło. Tyle że jeszcze nie może rozmawiać. Pogadałem z ordynatorem, na razie nikt jej nie będzie mówił o pożarze, załatwimy w przyszłym tygodniu. Obiecał, że się nie dowie, w każdym razie tam jej nikt nie powie, a gości na razie nie może przyjmować. Wracamy do auta?
Tak, łatwo powiedzieć "wracamy do domu", kiedy czekają mnie następne problemy. Kinga gdzieś na działce na Osobowicach, musiała biedaczka bardzo zmarznąć przez tę noc. W zasadzie powinienem do niej zadzwonić na cito, tyle że na razie nie mam jej wiele do powiedzenia. Żeby znaleźć jej miejsce w hotelu, musiałbym mieć pieniądze. Ile taka noc może kosztować? Stówę? Sto pięćdziesiąt? Dla mnie w tym momencie to były abstrakcyjne kwoty. Od pana Tomka nie zamierzałem pożyczać, bo i tak czekają go teraz spore wydatki na mnie. Mam tylko jedno ubranie, a mimo że Marek ma dwie szafy ciuchów, wszystko jest dla mnie za duże. Nie miałem sumienia prosić go o pożyczkę, poza tym prztyczki należy oddawać, anie zanosiło się w najbliższym czasie na przypływ gotówki. Jak to mawiają, gdzie nie spojrzysz, dupa z tyłu. Tępym wzrokiem patrzyłem na słoneczną, wiosenną pogodę, pierwsze kwitnące drzewa. Zupełnie nie dochodziło do mnie to, co działo się na zewnątrz.
– Jesteśmy na miejscu – usłyszałem jak zza ściany.
– Marek, jest sprawa – powiedziałem, kiedy tylko weszliśmy do naszego pokoju na górze.
– To znaczy?
– Muszę przechować jedną kobietę na noc. Kingę, opowiadałem ci o niej.
– No to niech do nas przyjedzie – wyrwał się Marek. – Adres zna. Czy to nie ona usiłowała się do nas dostać wczoraj wieczorem?
– Tak, młotku i w tym jest właśnie problem. Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkamy. Chyba że jednego pożaru ci mało...
Marek stropił się nieco i popatrzył na mnie dość niejasnym wzrokiem, jakieś zdziwienie pomieszane ze strachem.
– W co ty znowu się władowałeś?
– W nic takiego. Po prostu jednym z założeń jest to, że ona nie tylko wiedziała o tym pożarze, ale brała w tym czynny udział. Może nie jako podpalaczka, ale powiedzmy siła sprawcza. Ona jest zdecydowanie za blisko tych wszystkich złych rzeczy, które ostatnio się dzieją i postanowiłem być bardziej ostrożny.
– Już ci wierzę, łosiu. Ty i ostrożność...
– Po tym pożarze to chyba każdy by zmądrzał. Zatem nie możemy jej tu pod żadnym pozorem zaprosić, na razie dziewczę tkwi w słodkiej nieświadomości, że pomyliła wille i niech tak zostanie, chwilowo jest mi to na rękę. Gorzej, że trzeba jej znaleźć jakiś hotel, aja zupełnie nie mam na to funduszy. Ona zresztą też nie, inaczej by mnie o to nie prosiła.
– Doba w hotelu nie kosztuje majątku, te dwie stówki mogę ci pożyczyć, oddasz przy okazji, nie musisz się śpieszyć, wiem że jesteś goły jak Paulina w saunie...
Rubaszna uwaga rozładowała napięcie i spokojnie mogłem się zabrać za szukanie hotelu. Wbrew pozorom nie było to proste. Hotele znanych sieci wykluczyłem od razu, nie na naszą kieszeń. Internet pokazał sporo, ale gdy zacząłem dzwonić, sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana. "Jesteśmy zabukowani', "Mamy tylko trójki" i tak dalej, niektóre telefony nie odpowiadały w ogóle. Pierwszych dziesięć prób się wściekło i już miałem sobie dać spokój,kiedy jedenasta próba była udana, jakiś hotelik na Księżu Małym, koło Parku Wschodniego. Geograficznie koszmar, Klaudia była teraz ponad dziesięć kilometrów dalej, ale trzeba było brać, co dają.
– Mogę zapłacić tylko gotówką – powiedziałem patrząc na banknoty pięćdziesięciozłotowe, które Marek położył na łóżku koło mnie.
– Nie ma sprawy. Kiedy pan przybędzie?
– Pani, proszę dokonać rejestracji na nazwisko Kinga Stadnik.
Kinga brzmiała przeraźliwie. Miała chrypę, kichała, kaszlała, było oczywiste, że nie przysłużyła się jej ta noc w działkowej altanie. Wiadomość o tym, że ma gdzie mieszkać przyjęła z o wiele mniejszym entuzjazmem, niż oczekiwałem. Trudno, jakoś to przeboleję. Umówiłem się z nią w centrum, tak, żeby ona miała dogodny dojazd. Znów wypadło na tę kawiarenkę na Ruskiej, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy przyjechałem na miejsce, jej jeszcze nie było. Z premedytacją zająłem dokładnie to samo miejsce co wtedy. Mógłbym się założyć, że pierwsze miejsce, gdzie zacznie szukać, to właśnie tam. I nie myliłem się. Weszła do lokalu jakieś dziesięć minut później. Była prawie nie do poznania, blada, z nieułożonymi, prawie rozczochranymi włosami, nieprzytomnym spojrzeniem. A ja myślałem o niej prawie jak o arystokratce... Choć i w tym stanie nie straciła całkowicie swego piękna, wyglądała po prostu mniej wyniośle, mniej dystyngowanie.
– Siadaj – poprosiłem. – Wyglądasz, jak byś potrzebowała gorącej herbaty.
– O tak – westchnęła. I zakaszlała.
– Wypijesz, dojdziesz do siebie i pojedziemy na te Księże.
– A nie możesz mi po prostu dać pieniędzy i sama załatwię, co trzeba? po co będziesz się wlókł taki kawał?
O nie, tyle zaufania to ja nie mam. A może to po prostu komedyjka obliczona na wyłudzenie ode mnie drobnej sumki? Tak nie będziemy się bawić.
– Nie trafisz – skłamałem – a na taksówkę nie masz teraz ani ty ani ja. Będziemy musieli pojechać tramwajem.
Księża Małego nie znałem ani ja ani ona i sporo się nagimnastykowaliśmy by to znaleźć, nawet Google Maps okazały się mało przydatne. W końcu dotarło do nas, że piętrowy dom, który mijaliśmy kilka razy, to właśnie nasz hotel, prawie zupełnie nieoznaczony z zewnątrz. Nie robił wrażenia przytulnego a raczej zapyziałego. Tak samo było w środku, nie wszędzie starte kurze, mało przyjemny zapach. Za takie dno sto dwadzieścia złotych? Na szczęście pokój okazał się trochę bardziej sympatyczny, niewielki, ale urządzony z gustem, nowymi meblami i łazienką z wanną przylegającą do pokoju. Dopiewo teraz przypomniałem sobie, że przecież nie jedliśmy na mieście, a Kinga od rana nie miała nic w ustach.
– Nie jestem głodna – odburknęła. – I do jutra raczej nie będę. Boli mnie głowa i jest mi raczej słabo. Zrobię sobie kawy – pokazała na czajnik stojący na bocznym stoliku. A więc jednak ten hotel nie był tak zły, na jaki się zapowiadał.
– Nastawić ci wody na kąpiel? – zapytałem. – Rozgrzałabyś się trochę, przecież ty jeszcze dygoczesz.
– A wiesz co? To jest dobry pomysł.
Pomysł dobry, gorzej z całą resztą. było tylko dyżurne mydło, jakieś ręczniki i to wszystko. Za tę cenę trudno było wymagać więcej. Woda ciepła na szczęście też była. Gdy bawiłem się kurkami i dopasowywałem temperaturę wody, do łazienki weszła Kinga i bez słowa zaczęła się rozbierać. Zatkało mnie wręcz, zapomniałem o kurkach i patrzyłem na coraz bardziej odsłonione ciało.
– Patrz sobie, patrz, wam tylko o jedno chodzi...
No nie, tak nie będziemy rozmawiać. Ja z dobrego serca załatwiam jej nocleg, nie oczekując nic w zamian, a ona... Ale naprawdę trudno było się oderwać, bo jej piękno było wręcz zjawiskowe. Paulina przy niej wyglądała jak krowa, Jola co prawda lepiej, ale dalej to nie ta sama liga. Idealna kibić, piersi jak spod dłuta rzeźbiarza... Już nie oddychałem a dyszałem, a mój mały pęczniał raptownie, mimo że dostał co chciał kilka godzin wcześniej w szpitalu. Kinga zupełnie bez żenady zdjęła ostatnie elementy tekstylne, po czym wymijając mnie i to tak, by się o mnie otrzeć, weszła do wanny.
– No na co czekasz? Rozbierz się.
– E... e... tego... Ja już zaraz muszę iść. Zanim się wykąpię, wysuszę... – mówiłem głosem całkowicie wypranym z przekonania.
– Przecież widzę, że chcesz...
Nie o kąpiel jej chodziło, to pewne. Oczywiście że chciałem, ale z drugiej strony wolałem, by do niczego nie doszło. To właśnie ta ostrożność, którą wyśmiewał Marek. No dobrze, ale jak ona zacznie powątpiewać w moją męskość? Aż się zagotowałem na tę myśl.
– Nie mam prezerwatywy – tym razem powiedziałem prawdę.
– Nie musisz, to nie są moje dni.
Wtedy przed oczyma stanęły mi te zdjęcia, które pokazywała w Sobótce. Jeden w cipie, jeden w odbycie, jeden w ustach i dwa w rękach. I jeszcze ja z niepewnym wynikiem testu na HIV. Jeśli mnie to czegoś nie nauczyło...
– Nie, wiesz, jakoś nie mam dnia...
– To może saksofon? A ty mi zrobisz paluszkiem... Chcę tego, pragnę. Muszę się jakoś oderwać od tego koszmaru, zrozum mnie – zakończyła prawie błagalnie.
Jaki kurna saksofon? Chyba, że jej chodzi o... Różne strony na necie zapewniały, że robienie loda jest w miarę bezpieczne, jeśli chodzi o HIV, gorzej z innymi rzeczami, ale te były na szczęście o wiele bardziej uleczalne.
– No niech ci będzie – westchnąłem i ściągnąłem spodnie, a następnie majtki. Człon potężnym skokiem w powietrze zamanifestował swoją wolność. Kinga wyciągnęła rękę, złapała go dość mocno i pociągnęła do siebie. Podszedłem, aż moje kolana zetknęły się z wanną. Nagle, bez ostrzeżenia, łapczywie wzięła mi go do ust. Nie robiła tego dobrze, to był zwykły onanizm ustami. To, co mi robił Marek poprzedniej nocy było nie do porównania, delikatne, zmysłowe, z poddaniem, tu był zwykły tartak. Co nie znaczy, że moje maleństwo tego nie lubiło. Nachyliłem się i zacząłem ją macać. Piersi, brzuch... Byłem już przy pępku, kiedy Kinga rozchyliła mi nogi, dając pozwolenie na wjazd do jej środka. Szybko udało mi się dopasować do jej przewidywalnych ruchów. Trochę mi przeszkadzała woda, wolałbym na sucho, ale jak się nie ma, co się lubi... No i pozycja była niewygodna, zaczął mnie boleć kręgosłup. Kinga coraz lepiej odpowiadała na moje pieszczoty. Znalazłem luz guziczek i uparcie dążyłem do celu.
– Już, puszczaj – szepnął, wypluwszy mojego ptaszka. – Tak, teraz, aaaaaa....
No dobra, a ja? Ale już było za późno. Kinga zanurzyła się na chwile pod wodą, jakby starając się zmyć trudy niedawnego seksu. Ubrałem się, wysuszyłem ręce, rzuciłem szybkie "cześć" i niczym burza wypadłem z hotelu, śledzony przez dziwny wzrok recepcjonistki. To chyba najgorszy seks, jaki miałem w życiu – pomyślałem idąc w stronę przystanku. Wyjąłem komórkę z kieszeni i popatrzyłem na zegarek. Już czwarta...
Co ty tam robiłeś tyle czasu? - zapytał pan Tomek, patrząc na mnie uważnie. Uświadomiłem sobie, ż emocje ręce pachną spermą i w miarę dyskretnie schowałem je za plecami.
– A nic... Stałem i myślałem.
Ale jego nie dało się oszukać.
– To ta blondynka? – spytał mrużąc porozumiewawczo oczy.
– Taaa – odpowiedziałem niechętnie, rumieniąc się przy okazji. Tak dać się złapać, jak jakiś smarkacz... Sporo muszę się jeszcze uczyć, ojciec Marka to jeszcze nie ta liga wytrawnych graczy, a pewnie spotkam w życiu więcej i groźniejszych.
– Dobrze, że nie dałeś się jeszcze z tym wszystkim zwariować – powiedział nieoczekiwanie pogodnym tonem pan Tomasz. – U matki lepiej, jutro wraca z oiomu na oddział i potrzymają ją jeszcze ze dwa tygodnie, może trochę dłużej, bo nie wszystko im do końca pasuje. Ale ponoć najgroźniejsze już minęło. Tyle że jeszcze nie może rozmawiać. Pogadałem z ordynatorem, na razie nikt jej nie będzie mówił o pożarze, załatwimy w przyszłym tygodniu. Obiecał, że się nie dowie, w każdym razie tam jej nikt nie powie, a gości na razie nie może przyjmować. Wracamy do auta?
Tak, łatwo powiedzieć "wracamy do domu", kiedy czekają mnie następne problemy. Kinga gdzieś na działce na Osobowicach, musiała biedaczka bardzo zmarznąć przez tę noc. W zasadzie powinienem do niej zadzwonić na cito, tyle że na razie nie mam jej wiele do powiedzenia. Żeby znaleźć jej miejsce w hotelu, musiałbym mieć pieniądze. Ile taka noc może kosztować? Stówę? Sto pięćdziesiąt? Dla mnie w tym momencie to były abstrakcyjne kwoty. Od pana Tomka nie zamierzałem pożyczać, bo i tak czekają go teraz spore wydatki na mnie. Mam tylko jedno ubranie, a mimo że Marek ma dwie szafy ciuchów, wszystko jest dla mnie za duże. Nie miałem sumienia prosić go o pożyczkę, poza tym prztyczki należy oddawać, anie zanosiło się w najbliższym czasie na przypływ gotówki. Jak to mawiają, gdzie nie spojrzysz, dupa z tyłu. Tępym wzrokiem patrzyłem na słoneczną, wiosenną pogodę, pierwsze kwitnące drzewa. Zupełnie nie dochodziło do mnie to, co działo się na zewnątrz.
– Jesteśmy na miejscu – usłyszałem jak zza ściany.
– Marek, jest sprawa – powiedziałem, kiedy tylko weszliśmy do naszego pokoju na górze.
– To znaczy?
– Muszę przechować jedną kobietę na noc. Kingę, opowiadałem ci o niej.
– No to niech do nas przyjedzie – wyrwał się Marek. – Adres zna. Czy to nie ona usiłowała się do nas dostać wczoraj wieczorem?
– Tak, młotku i w tym jest właśnie problem. Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkamy. Chyba że jednego pożaru ci mało...
Marek stropił się nieco i popatrzył na mnie dość niejasnym wzrokiem, jakieś zdziwienie pomieszane ze strachem.
– W co ty znowu się władowałeś?
– W nic takiego. Po prostu jednym z założeń jest to, że ona nie tylko wiedziała o tym pożarze, ale brała w tym czynny udział. Może nie jako podpalaczka, ale powiedzmy siła sprawcza. Ona jest zdecydowanie za blisko tych wszystkich złych rzeczy, które ostatnio się dzieją i postanowiłem być bardziej ostrożny.
– Już ci wierzę, łosiu. Ty i ostrożność...
– Po tym pożarze to chyba każdy by zmądrzał. Zatem nie możemy jej tu pod żadnym pozorem zaprosić, na razie dziewczę tkwi w słodkiej nieświadomości, że pomyliła wille i niech tak zostanie, chwilowo jest mi to na rękę. Gorzej, że trzeba jej znaleźć jakiś hotel, aja zupełnie nie mam na to funduszy. Ona zresztą też nie, inaczej by mnie o to nie prosiła.
– Doba w hotelu nie kosztuje majątku, te dwie stówki mogę ci pożyczyć, oddasz przy okazji, nie musisz się śpieszyć, wiem że jesteś goły jak Paulina w saunie...
Rubaszna uwaga rozładowała napięcie i spokojnie mogłem się zabrać za szukanie hotelu. Wbrew pozorom nie było to proste. Hotele znanych sieci wykluczyłem od razu, nie na naszą kieszeń. Internet pokazał sporo, ale gdy zacząłem dzwonić, sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana. "Jesteśmy zabukowani', "Mamy tylko trójki" i tak dalej, niektóre telefony nie odpowiadały w ogóle. Pierwszych dziesięć prób się wściekło i już miałem sobie dać spokój,kiedy jedenasta próba była udana, jakiś hotelik na Księżu Małym, koło Parku Wschodniego. Geograficznie koszmar, Klaudia była teraz ponad dziesięć kilometrów dalej, ale trzeba było brać, co dają.
– Mogę zapłacić tylko gotówką – powiedziałem patrząc na banknoty pięćdziesięciozłotowe, które Marek położył na łóżku koło mnie.
– Nie ma sprawy. Kiedy pan przybędzie?
– Pani, proszę dokonać rejestracji na nazwisko Kinga Stadnik.
Kinga brzmiała przeraźliwie. Miała chrypę, kichała, kaszlała, było oczywiste, że nie przysłużyła się jej ta noc w działkowej altanie. Wiadomość o tym, że ma gdzie mieszkać przyjęła z o wiele mniejszym entuzjazmem, niż oczekiwałem. Trudno, jakoś to przeboleję. Umówiłem się z nią w centrum, tak, żeby ona miała dogodny dojazd. Znów wypadło na tę kawiarenkę na Ruskiej, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy przyjechałem na miejsce, jej jeszcze nie było. Z premedytacją zająłem dokładnie to samo miejsce co wtedy. Mógłbym się założyć, że pierwsze miejsce, gdzie zacznie szukać, to właśnie tam. I nie myliłem się. Weszła do lokalu jakieś dziesięć minut później. Była prawie nie do poznania, blada, z nieułożonymi, prawie rozczochranymi włosami, nieprzytomnym spojrzeniem. A ja myślałem o niej prawie jak o arystokratce... Choć i w tym stanie nie straciła całkowicie swego piękna, wyglądała po prostu mniej wyniośle, mniej dystyngowanie.
– Siadaj – poprosiłem. – Wyglądasz, jak byś potrzebowała gorącej herbaty.
– O tak – westchnęła. I zakaszlała.
– Wypijesz, dojdziesz do siebie i pojedziemy na te Księże.
– A nie możesz mi po prostu dać pieniędzy i sama załatwię, co trzeba? po co będziesz się wlókł taki kawał?
O nie, tyle zaufania to ja nie mam. A może to po prostu komedyjka obliczona na wyłudzenie ode mnie drobnej sumki? Tak nie będziemy się bawić.
– Nie trafisz – skłamałem – a na taksówkę nie masz teraz ani ty ani ja. Będziemy musieli pojechać tramwajem.
Księża Małego nie znałem ani ja ani ona i sporo się nagimnastykowaliśmy by to znaleźć, nawet Google Maps okazały się mało przydatne. W końcu dotarło do nas, że piętrowy dom, który mijaliśmy kilka razy, to właśnie nasz hotel, prawie zupełnie nieoznaczony z zewnątrz. Nie robił wrażenia przytulnego a raczej zapyziałego. Tak samo było w środku, nie wszędzie starte kurze, mało przyjemny zapach. Za takie dno sto dwadzieścia złotych? Na szczęście pokój okazał się trochę bardziej sympatyczny, niewielki, ale urządzony z gustem, nowymi meblami i łazienką z wanną przylegającą do pokoju. Dopiewo teraz przypomniałem sobie, że przecież nie jedliśmy na mieście, a Kinga od rana nie miała nic w ustach.
– Nie jestem głodna – odburknęła. – I do jutra raczej nie będę. Boli mnie głowa i jest mi raczej słabo. Zrobię sobie kawy – pokazała na czajnik stojący na bocznym stoliku. A więc jednak ten hotel nie był tak zły, na jaki się zapowiadał.
– Nastawić ci wody na kąpiel? – zapytałem. – Rozgrzałabyś się trochę, przecież ty jeszcze dygoczesz.
– A wiesz co? To jest dobry pomysł.
Pomysł dobry, gorzej z całą resztą. było tylko dyżurne mydło, jakieś ręczniki i to wszystko. Za tę cenę trudno było wymagać więcej. Woda ciepła na szczęście też była. Gdy bawiłem się kurkami i dopasowywałem temperaturę wody, do łazienki weszła Kinga i bez słowa zaczęła się rozbierać. Zatkało mnie wręcz, zapomniałem o kurkach i patrzyłem na coraz bardziej odsłonione ciało.
– Patrz sobie, patrz, wam tylko o jedno chodzi...
No nie, tak nie będziemy rozmawiać. Ja z dobrego serca załatwiam jej nocleg, nie oczekując nic w zamian, a ona... Ale naprawdę trudno było się oderwać, bo jej piękno było wręcz zjawiskowe. Paulina przy niej wyglądała jak krowa, Jola co prawda lepiej, ale dalej to nie ta sama liga. Idealna kibić, piersi jak spod dłuta rzeźbiarza... Już nie oddychałem a dyszałem, a mój mały pęczniał raptownie, mimo że dostał co chciał kilka godzin wcześniej w szpitalu. Kinga zupełnie bez żenady zdjęła ostatnie elementy tekstylne, po czym wymijając mnie i to tak, by się o mnie otrzeć, weszła do wanny.
– No na co czekasz? Rozbierz się.
– E... e... tego... Ja już zaraz muszę iść. Zanim się wykąpię, wysuszę... – mówiłem głosem całkowicie wypranym z przekonania.
– Przecież widzę, że chcesz...
Nie o kąpiel jej chodziło, to pewne. Oczywiście że chciałem, ale z drugiej strony wolałem, by do niczego nie doszło. To właśnie ta ostrożność, którą wyśmiewał Marek. No dobrze, ale jak ona zacznie powątpiewać w moją męskość? Aż się zagotowałem na tę myśl.
– Nie mam prezerwatywy – tym razem powiedziałem prawdę.
– Nie musisz, to nie są moje dni.
Wtedy przed oczyma stanęły mi te zdjęcia, które pokazywała w Sobótce. Jeden w cipie, jeden w odbycie, jeden w ustach i dwa w rękach. I jeszcze ja z niepewnym wynikiem testu na HIV. Jeśli mnie to czegoś nie nauczyło...
– Nie, wiesz, jakoś nie mam dnia...
– To może saksofon? A ty mi zrobisz paluszkiem... Chcę tego, pragnę. Muszę się jakoś oderwać od tego koszmaru, zrozum mnie – zakończyła prawie błagalnie.
Jaki kurna saksofon? Chyba, że jej chodzi o... Różne strony na necie zapewniały, że robienie loda jest w miarę bezpieczne, jeśli chodzi o HIV, gorzej z innymi rzeczami, ale te były na szczęście o wiele bardziej uleczalne.
– No niech ci będzie – westchnąłem i ściągnąłem spodnie, a następnie majtki. Człon potężnym skokiem w powietrze zamanifestował swoją wolność. Kinga wyciągnęła rękę, złapała go dość mocno i pociągnęła do siebie. Podszedłem, aż moje kolana zetknęły się z wanną. Nagle, bez ostrzeżenia, łapczywie wzięła mi go do ust. Nie robiła tego dobrze, to był zwykły onanizm ustami. To, co mi robił Marek poprzedniej nocy było nie do porównania, delikatne, zmysłowe, z poddaniem, tu był zwykły tartak. Co nie znaczy, że moje maleństwo tego nie lubiło. Nachyliłem się i zacząłem ją macać. Piersi, brzuch... Byłem już przy pępku, kiedy Kinga rozchyliła mi nogi, dając pozwolenie na wjazd do jej środka. Szybko udało mi się dopasować do jej przewidywalnych ruchów. Trochę mi przeszkadzała woda, wolałbym na sucho, ale jak się nie ma, co się lubi... No i pozycja była niewygodna, zaczął mnie boleć kręgosłup. Kinga coraz lepiej odpowiadała na moje pieszczoty. Znalazłem luz guziczek i uparcie dążyłem do celu.
– Już, puszczaj – szepnął, wypluwszy mojego ptaszka. – Tak, teraz, aaaaaa....
No dobra, a ja? Ale już było za późno. Kinga zanurzyła się na chwile pod wodą, jakby starając się zmyć trudy niedawnego seksu. Ubrałem się, wysuszyłem ręce, rzuciłem szybkie "cześć" i niczym burza wypadłem z hotelu, śledzony przez dziwny wzrok recepcjonistki. To chyba najgorszy seks, jaki miałem w życiu – pomyślałem idąc w stronę przystanku. Wyjąłem komórkę z kieszeni i popatrzyłem na zegarek. Już czwarta...
Skomentuj