W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Wioska pod Strzelinem (gay, bi)

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    Wioska pod Strzelinem (gay, bi)

    Zimny, nieprzyjemny deszcz walił mi prosto w twarz, tnąc skórę jak żyletka. Jeśli na kogoś byłem w tym momencie zły, to na siebie samego. Wycieczek się staremu dziadowi zachciało... Szlak był pusty jak budżet po wypłacie pięćsetplusa, nie było nawet do kogo się podczepić. Początek grudnia to czas, kiedy ludzie zostają w domach i mało kto włóczy się po górach nawet kiedy znów zaczęło to być modne.
    "Nie iść na południe, nie iść na południe" – podpowiadały mi resztki zdrowego rozsądku. Dobrze, tylko gdzie? Nocleg miałem zarezerwowany w Samotni, jakieś dwie godziny stąd. Na południe. Nie dam rady, woda już zaczęła się wlewać za kołnierz, a ostre podejścia na dobrą sprawę jeszcze się nie zaczęły. A może by tak...? stanąłem nagle jak wryty. Pomysł prosty, niedługo powinien być żółty szlak do Borowic, a później nieoznakowana droga do Chatki. Trawersem, bez wspinaczki. Szutrowa, ale wygodna dom chodzenia, raczej nie będę zapadał się w błoto. Chodziłem tam dawno temu, w czasach studenckich i pewnie sporo mogło się zmienić. Nieważne, teraz kiedy deszcz powoli zmienia się w śnieg, było to jedyne możliwe wyjście. Gorzej, że nie mam ze sobą prawie żadnego żarcia, ze cztery konserwy, jakieś owoce, ale nie było tak, żeby ktoś tam umarł z głodu. Na suchy makaron, ryż i pomidorową w proszku zawsze można było liczyć. Ludzie zawsze zostawiali tego masę. Żaden Hilton, ale miałem jakieś wyjście?
    Im bliżej Chatki, tym było ciężej. Trawers trawersem, ale nie pomaga on w siekącym opadzie. Na drzewach zaczynały się tworzyć pierwsze okiście, a ja byłem zgrabiały. Wytrzymać jeszcze tylko to, już niedługo...
    Na miejscu przywitała mnie pustka i chłód długo nieogrzewanego pomieszczenia. Chatka jest schroniskiem samoobsługowym, płaci się zostawiając pieniądze w puszce, lub, bardziej nowocześnie, robiąc przelew przez komórkę. Nie wyglądało, żeby opiekun pojawił się tego wieczora, ale na wszelki wypadek wpisałem się na listę i przelałem pieniądze, bo jakimś cudem telefon złapał zasięg. Teraz trzeba było napalić w piecu, co też wymaga zachodu, narąbać drewna i rozpalić pod płytą. We wczesnym dzieciństwie mieszkałem na wsi, więc nie przeraziłem się zanadto, drewno było szczęśliwie narąbane przez poprzedników, a ogień chwycił dość szybko. Powoli zacząłem tajeć. Teraz mogłem pomyśleć o przebraniu się. Było już po czwartej, półmrok wnętrza nie zachęcał do niczego, przypomniałem sobie, że zawsze działały tu jakieś lampy na akumulator i po krótkiej próbie nawet uruchomiłem jedną. Zwycięstwo! Po chwili szarpałem się na wpół zgrabiałymi rękoma z guzikami, a później z mokrym, prawie zesztywniałym materiałem. We wnętrzu było już prawie ciepło, rozebrałem się do rosołu, bo z tego wszystkiego przemokły mi nawet gacie. Obtarć wolałem nie ryzykować a już na pewno w górach. Chyba największy wróg piechura. A najgorsze są te w pachwinach przy jądrach. Jako cukrzyk byłem na nie narażony szczególnie.
    Wtedy drzwi otworzyły się z hukiem i w progu stanęły dwie prawie białe postaci, pokryte śniegiem. Początkowo nie rozpoznałem nawet ich płci, nie mówiąc o wieku. Szok był tak wielki, że mimo ziąbu szturmującego od drzwi, nie byłem w stanie się ruszyć nawet na centymetr.
    –¸O przepraszam – powiedział ten wyższy yeti tubalnym głosem.
    – My faceci, spokojnie – wyrwał się ten niższy. – Zresztą panu nie odpadł, co jest jakimś sukcesem...
    – Kubeł, zamknij się, z łaski swojej – zganił go ten wyższy.
    – Spokojnie, nie jestem obrażalski – zaśmiałem się, powoli odzyskując równowagę. – A że nie odpadł to fakt, powiedziałbym nawet namacalny...
    Obaj się roześmieli i problem zniknął. Zdjęli wierzchnie okrycia, zapewne lepszej jakości i moje kłopoty nie były ich udziałem i przede mną stanęło dwóch mężczyzn, obaj słusznej postury, ten wyższy mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat, ten niższy szesnaście lub siedemnaście. Podobni do siebie tak, że nawet przez moment nie mogłem mieć wątpliwości co do ich stopnia podobieństwa. Obaj misiowaci, z kończynami o słusznej budowie, nawet masywnymi, obaj z brzuszkiem, może u tego młodszego był trochę mniej wydatny.
    – To może dokonamy jakiejś prezentacji, bo zdaje się, że przynajmniej jedną noc spędzimy tu razem – powiedział ten starszy swym głębokim barytonem. – Mam na imię Stanisław, nazwisko Kozioł, a to mój syn Jakub, potocznie zwany Kubłem.
    – On wie, że tego nie cierpię i dlatego mnie tak nazywa – wypalił Jakub z jakimś szelmowskim uśmiechem na pucołowatej twarzy.
    – Jeszcze jedno słowo i dostaniesz w łeb...
    – Tak, już to widzę. Ostatnio dostałem dziesięć lat temu, jak cię zrzuciłem z drabiny. Może zajmiemy się w końcu czymś konstruktywnym? Głodny jestem.
    Widać taka między nimi chemia. Teraz chyba moja kolej, bo obydwaj patrzyli na mnie wyczekująco.
    – Ja nazywam się Roman Wesołowski i generalnie mieszkam w Wielkiej Brytanii. Przyjechałem odpocząć, co na razie niezupełnie się udaje.
    Wzmianka o jedzeniu przypomniała mi, że od rana mam pusty żołądek. Poszedłem obadać zapasy. Były skąpe – jak zwykle masa makaronu i ryżu, jakieś zupki w proszku, niezachęcające wyglądem opakowań, słoik jakichś gołąbków i kawa i herbata. Przynajmniej to ostatnie poprawiło mi humor, reszta była ledwo jadalna i wymagała daleko idących zabiegów, na które nie miałem najmniejszej ochoty.
    – Murwa kać – zakląłem, trochę zbyt głośno.
    – Tak źle? – zapytał Stanisław.
    – Problem polega na tym, że miałem dziś nocować w Samotni. Niestety musiałem zmienić trasę. Mam trochę spamu, dwie puszki fasolki po angielsku i jakieś owoce, banany, jabłka, pomarańcze.
    – Spamu? – zapytał podejrzliwie syn. – A co to ma do rzeczy?
    Roześmiałem się.
    – To brytyjska konserwa mięsna, dość mocno przypominająca naszą mielonkę lub turystyczną. Zbieżność ze spamem internetowym zamierzona, ale o tym opowiem później. Ja też jestem głodny...
    – O rany, da mi pan tę puszkę? – zapytał młody widząc jak wyjmuję puszki z białym ogromnym napisem SPAM. – Świetnie będzie wyglądała na stole jako pojemnik na ołówki i takie podobne.
    – No pewnie, dlaczego nie?
    – To jest jakaś niewielka szansa, że na twoim biurku będzie wreszcie jakiś porządek? – zapytał Stanisław mrużąc oczy, jakby znał odpowiedź.
    – No pewnie, ojciec, miałeś jakieś wątpliwości?
    – Szczerze, wyłącznie. My mamy jakieś jajka, kiełbaski, trochę chleba.
    – Śniadanie angielskie by z tego wyszło, gdybym podsmażył spam zamiast bekonu. Do tego przypieczone pomidory, fasolka... To jak, łączymy siły?
    – Czemu nie – zgodził się Stanisław. – Wiele słyszałem, ale jeszcze nigdy nie próbowałem.
    – Śniadanie? – skrzywił się Kuba. – Za dwie godziny będę głodny.
    – Nie będziesz – zapewniłem go. – Jeszcze nie znam takiego, kto po angielskim śniadaniu byłby głodny. Wręcz przeciwnie, niektórzy całego nie zmęczą. To dobra, panowie, zajmijcie się czym kto chce a ja zabieram się za produkcję. Hajcuje się zdrowo, w jakieś pół godziny powinienem się uwinąć.
    W jednym chatka zawsze była dobra, w ilości wszelkiego rodzaju sprzętu kulinarnego. Garnki, patelnie, talerze, sztućce, czajniki... Do wyboru do koloru. Trochę będzie zmywania, ale trudno. Inaczej bym musiał jeść tę cholerną zupkę z proszku i przecierpieć noc z powodu bólu wątroby. W moim wieku nie ma żartów.
    – Tata, mogę iść przewietrzyć siusiaka? – usłyszałem nagle. O rany, a o co temu chodzi?
    – Nie wiem, gdzie tu jest toaleta, będziesz musiał połazić po tym śniegu i poszukać. I nie do śniegu, okiełznaj choć raz swoje lenistwo.
    A, o to chodzi.
    – Wyjdziesz prosto, po jakichś dziesięciu krokach w prawo. Nie powinieneś mieć większego kłopotu, zwłaszcza że jest śnieg – powiedziałem znad garnka fasoli.
    – To nie jest prawdziwe angielskie śniadanie, ale w miarę udana podróbka – powiedziałem stawiając przed nimi parujące talerze.
    – Widzisz, ojciec, to jest porządne śniadanie, a nie to, co mi dajesz co rano... Człowiek czuje się po takim co najmniej trzy razy lepiej.
    – Po miesiącu nie przeszedłbyś przez te drzwi – zgasił go ojciec. – Ty wiesz, jakie masz problemy.
    – Tak, ojca, który przejmuje się duperelami...
    Awantura wisiała moim zdaniem w powietrzu, więc pośpieszyłem z odsieczą.
    – Przecież Anglicy nie jedzą czegoś takiego codziennie, najwyżej w weekendy. No powiedzmy robotnicy po nocnej zmianie, bo w każdej kantynie dostaniesz English breakfast. Część bierze tosta z fasolką, beans on toast się to nazywa. Albo tosta z dżemem pomarańczowym, mówimy na to marmelade, to taki brytolski wynalazek.
    – Przyśle mi pan słoiczek? – zapalił się Kuba. – Brzmi bardzo smakowicie.
    – Niech się pan nie waży – ostrzegł mnie ojciec. – Z głodu nie umiera. Próbuję coś zrobić z ta tuszą, więc wybraliśmy się na kilka dni w góry, jak ma te zdalne lekcje, z których nic nie wynika. Strata czasu po prostu.
    – I tak bym nie wysłał, bo by zbili słoik po drodze. Jak przyjadę następnym razem, wezmę słoiczek. I słoiczek Marmite...
    – Co to takiego?
    – Wyjątkowo rzadkie świństwo, tak dla równowagi. Preparat z drożdży... Jestem bardzo ciekaw twojej miny, jak będziesz to jadł... Anglicy ,mówią że coś jest jak Marmite – albo to kochasz albo nienawidzisz.
    – Coś słyszałem – powiedział ojciec – ale czy to się przypadkiem nie nazywa Vegemite?
    – W Australii. I trudno stwierdzić, które smakuje paskudniej…

    Rozmowa nabierała rumieńców, a lody zostały przełamane szybko. To była immanentna cecha Chatki: z kulawo działającym zasięgiem komórek, bez telewizji, ludzie byli tu zdani na samych siebie. Nawet czytać nie za bardzo się dało, bo światło wystarczyło tak naprawdę do zobaczenia własnego talerza. Konwersacja zupełnie nieoczekiwanie zeszła na politykę i z uznaniem stwierdziłem, że jesteśmy po tej samej stronie. Jeszcze jeden powód, by ich lubić… I pewnie gadałoby się dalej, gdyby Kuba nie zaczął ziewać.
    – Ale bez mycia do łóżka nie pójdziesz, zapomnij – zagroził mu ojciec.
    – Dobrze, ojczulku, ale bądź tak łaskaw mi pokazać łazienkę.
    - Mało się o nią nie potknąłeś przecież. To ta studnia na dworze.
    Kubą aż zatrzęsło z oburzenia.
    – I co, może tam mam umyć sobie jajka?
    – Bez przesady, twarz, uszy z grubsza, ząbki, ręce. No już, bez dyskusji!

    Po wieczornej krzątaninie legliśmy na górze. Widać przeprowadzają jakiś remont, bo część była wygrodzona i zostało miejsce dla jakichś czterech, góra pięciu osób. Bez żadnych łóżek jak zwykle, po prostu sienniki, nocujący musiał mieć śpiwór czy inne okrycie we własnym zakresie. "Moje" miejsce, na lewo od ściany, szczęściem się ostało. Walnąłem się zdrowo i kontemplowałem każdy ból w organizmie. Fajnie jest teraz, na posłaniu, ma się uczucie jakiegoś spełnienia... Panowie coś tam jeszcze robili na dole, w sumie mi to wisiało, jeszcze tylko śniadanie i tyle będzie znajomości z nimi. Może to szkoda, bo ich bezpośredniość podobała mi się. W sumie siedem lat minęło od śmierci Marii i chyba mam prawo zacząć prowadzić jakieś życie towarzyskie. Ale między Wrocławiem i Exeterem się nie da, a znajomości online miałem aż za dużo i nie potrzebowałem następnych. Cóż, jakoś to przeżyję.

    Gdy się obudziłem po pierwszym znużeniu, panowie byli już na górze, bo od ich legowisk dobiegał szept, całkiem zrozumiały.
    – Po raz pierwszy dziś widziałem gołego chłopa.
    – Tak, a ja? Czyżbyś uważał mnie za babę? – szept ojca momentami przybierał barwę jego barytonu.
    – E tam, chodzi o obcego.
    – Co o nim sądzisz?
    – Lubię go, choć do końca nie mogę powiedzieć dlaczego. Jest piekielnie inteligentny, zauważyłeś?
    – Pewnie jeszcze przed tobą. Ale to heteryk, na sto procent, mówię ci to.
    – Eee... – wyraził zwątpienie Kuba. – Ty też jesteś heterykiem. A kto nauczył mnie walić konia?
    – Wybacz, ale skoro ruchałeś ścianę w kabinie prysznicowej...
    Obaj chichrali cicho. Ciekawe. Nigdy nie słyszałem słowa heteryk, mogłem się najwyżej domyślić, co ono znaczy. W mojej wieloletniej karierze tłumacza nie natknąłem się na nie. Słowo ruchać było mi, i owszem, znajome i to chyba nawet od przedszkola. Jak to ruchać ścianę? Wyglądało, że ci panowie mają jakiś sekret nie do końca mi wiadomy.
    – Ojciec, jak myślisz, kim on może być z zawodu? Jakoś nie było okazji zapytać.
    – Ja wiem? Dziennikarza? Pisarz? Tłumacz? Dawno nie słyszałem kogoś, kto by wyrażał się tak celnie dobraną polszczyzną. No i ten angielski akcent, gdy ci cytował formułę aresztowania. Anglicy nazywają to „posh”. W każdym razie to nie byle kto.

    Rozmowa siadła na jakiś czas, choć nie za oknem przestał już hulać, można było wyławiać poszczególne dźwięki, tym bardziej że na podstryszku panowała idealna ciemność pozwalająca się skupić na słuchaniu. Jakieś pacnięcia, jak o ciało, szelest śpiworów, głośne oddechy, szczególnie Kuby. Mogła to być astma, ale nie musiała. Usiłowałem sobie wyobrazić, co robią.
    – Nie, nie tu – to tata Kozioł. – jesteś (tu dwóch słów nie zrozumiałem), kończ. Odbijemy sobie jutro wieczorem.
    Kuba wydał z siebie coś jakby pomruk niezadowolenia. Nastąpiła cisza, później znów jakieś szelesty, choć nieco inne niż dotychczas, coś jak przewracanie się na drugi bok, następnie znów jakiś okres ciszy. Później kilka rytmicznych sapnięć. Nie trzeba być detektywem, by się domyślić, co on robi. To, co ojciec mu walił konika? A nie, nie zwalił, kazał mu kończyć. Ciekawe, tak przy własnym ojcu? No ale ci dwaj byli niekonwencjonalni do tego stopnia, że niespecjalnie mnie to zdziwiło. Uczułem nagłe uderzenie czegoś, czego nie potrafiłem nazwać, jakaś zazdrość? To nie to. Tęsknota za czymś, co oni potrafili sobie znaleźć a mnie się nie udało? To już prędzej, choć, między Bogiem a prawdą niespecjalnie szukałem. Bezsilność, że mają jakieś intymne więzy za którymi i ja tęskniłem? Nie, to się wymykało wszelkim definicjom. Wsłuchany w dwa oddechy, jeden spokojny, drugi nieco świszczący, dopłynąłem.

    (cd niżej)
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #2
    Rano ledwie zwlekłem się z posłania. Najchętniej leżałbym cały dzień. Coś było nie tak. Zmierzyłem tętno, coś koło setki, nieco wyższe niż zwykle. Gorączki nie miałem. Tylko ten dziwny ból głowy. Podejrzewam, że to efekt wczorajszej wędrówki w śniegu i deszczu. Z niesmakiem pomyślałem, że będzie trzeba ubrać się i iść do tej Samotni, jeszcze dwa noclegi mi zostały, nie będę tu żył na makaronie. Przydałyby się paracetamole ale ostatni wziąłem wczoraj rano.
    Obaj panowie urzędowali już w kuchni i przygotowywali śniadanie.
    – Uszanowania panu. Pan słodzi herbatę? – zapytał Stanisław.
    – Uchowaj Boże. Gorąca i bez mleka.
    – Mleka? – zdziwił się Kuba. – Niektórzy piją jakąś bawarkę, ale...
    – W Wielkiej Brytanii musisz zaznaczyć, że nie chcesz z mlekiem bo domyślnie właśnie taką robią.
    – Pan mieszka w jakimś dziwnym kraju, gdzie na śniadanie je się fasolkę, nie powiem, niezłą... – westchnął Kuba. – A co w ogóle pan robi? Bo o zmywak pana nie podejrzewam?
    – Tłumacz angielsko-polski i angielsko-niemiecki ze specjalizacją służba zdrowia, opieka społeczna, system zasiłków i emerytur. A w czym ty się specjalizujesz? – zakończyłem z uśmiechem.
    – W żarciu i wkurzaniu wszystkich dokoła – zakończył za niego ojciec.
    – Zawsze to lepiej niż zaglądać babskom w pipska. Porzygałbym się...
    – No nie – zaprotestowałem. – To może niekiedy być przyjemne... Pan jest ginekologiem? – zwróciłem się do Stanisława, zajętego pakowaniem plecaka.
    – Tak, i internistą, mam dwie specjalizacje.
    – Mnie interesuje chemia molekularna i fizyka atomowa – powiedział Kuba z urazą w głosie. – Do CERN pewnie nie trafię, ale chciałbym pracować w dobrym instytucie naukowym. Jądra zawsze są bardziej podniecające od cipy.
    Zawsze byłem wychowany w kulcie wiedzy i w tym momencie akcje chłopaka wzrosły u mnie jakieś trzy razy. Ciekawy chłopak...

    Cóż, czas pilił i po śniadaniu spożytym w miłej atmosferze trzeba było zrobić elementarny porządek po sobie. Kozioły się pakowały, dogryzając sobie ile wlezie, mnie to nie zajmie więcej jak dziesięć minut – pomyślałem. Pogoda na szczęście wydobrzała nieco i przestało padać, natomiast na gruncie zalegała pięciocentymetrowa warstwa śniegu. Listopadowe góry nie takie rzeczy widziały, powinienem był się z tym liczyć jadąc w Karkonosze o tej porze roku. Przydałyby się cięższe buty, te są dobre do chodzenia we wrześniu – pomyślałem dźwigając z płyty pieca ogromny gar z wrzącą wodą, by go zestawić go na ziemię. Nie wiem jak to się stało, gar zmienił moją równowagę, wszystko wokół mnie zawirowało i przechylił się zalewając mi uda aż po kostki. Wrzasnąłem straszliwie i nie pamiętam, co się stało dalej. Wszystko zatoczyło jakieś piekielne koło i zgasło.

    Gdy otworzyłem oczy, zauważyłem dziwny obrazek: w mrocznej izbie obok mnie siedział Kuba, trzymając mnie za rękę im patrząc na mnie z jakimś błagalnym wyrazem twarzy, Stanisław stał nade mną i delikatnymi, wystudiowanymi ruchami zmieniał mi okłady.
    – Pan się nie rusza. Proszę to połknąć i popić. Kuba, pomóż.
    – Co się stało? – zapytałem słabo. Czułem cholerny ból od ud do samych stóp.
    – Jajka ma pan całe – poinformował mnie uprzejmie Kuba. Ojciec już otwierał usta, ale chyba zmienił plany.
    – To ja chciałbym wiedzieć. Najpierw się pan polał a później stracił przytomność czy na odwrót? Stracił pan przytomność i dlatego ta stągiew wywaliła się na pana?
    Skąd mam to wiedzieć? Dobre pytanie. Usiłowałem sobie przypomnieć te ostatnie momenty.
    – Bij zabij nie wiem. Ale przez moment się czułem, jakby cała kuchnia wirowała wokół mnie. Później coś bardzo ciągnęło mnie do tyłu a później to już nic nie pamiętam.
    – No właśnie – powiedział Stanisław po głębokim namyśle. – Trzeba pana dokładnie przebadać, bo coś mi się w tym wszystkim nie podoba. Oczywiście góry ma pan z głowy. Co prawda te poparzenia nie są groźne, po miesiącu nie będzie ich nawet widać, ale ja tu widzę coś gorszego. Pan ma jakąś historię medyczną?
    Sporo by tu opowiadać, ale na szczęście miałem ściągę w kieszeni. Po kilku minutach szarpania się telefon wreszcie zadziałał, wszedłem na aplikację NHS i podałem Stanisławowi.
    – Po angielsku, ale jak pan nie będzie czegoś wiedział, to proszę pytać.
    Stanisław czytał uważnie, pod czasu do czasu pytając o jakieś słówko i mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. – Pan miał zapalenie węzłów chłonnych?
    – Tak, jakieś trzy miesiące temu.
    – I stracił pan dziesięć kilo wagi?
    – Nie inaczej.
    – Tu mi się kilka rzeczy nie podoba. Będziemy musieli zrobić rezonans magnetyczny mózgu i możliwie elektroencefalogram.
    – Miałem w młodości. Wynik nieprawidłowy, nic to nie da. Ponoć trzydzieści procent populacji tak ma.
    – Coś tam pokaże… Żebym taką informację miał o każdym pacjencie – westchnął Stanisław oddając mi telefon. – Będę musiał sobie pana pobieżnie przebadać na jakieś guzy i podobne, mam nadzieję, że pan się nie pogniewa. Kuba, proszę, wyjdź na chwilę.
    – Mnie on nie przeszkadza. I tak już widzieliście wczoraj wszystko…
    – Dochowajmy jakichś standardów – poprosił Stanisław. - To jest w końcu badanie lekarskie a nie striptiz.
    – U was nie ma chaperonów? W Anglii takie badanie nie miałoby prawa się odbyć… Mnie nie przeszkadza.
    – A co robi taki chaperon? – zapytał Kuba. Pilnuje by lekarz nie urwał pacjentowi przyrodzenia?
    Mimo bólu roześmiałem się.
    – No coś w tym stylu. Broni dobrego imienia NHS…
    Standardy standardami, ale Kuba stanął w takim miejscu, że ojciec co prawda go nie widział ale ja jak najbardziej. I na pewno miał stamtąd świetny widok. Coraz ciekawiej się robi zwłaszcza po wczorajszym nocnym słuchowisku...

    – Znalazł pan coś? – zapytałem, gdy Stanisław ściągał już swoje lateksowe rękawiczki.
    – No te węzły chłonne, ale to zapalenie wiele by mówiło. Inne gruczoły wydają się czyste. Ja mam jednak inne podejrzenie – mózg, ale o tym sobie pogadamy później, trzeba teraz działać.
    – Co pan ma na myśli? – zapytałem podejrzliwie. To, że mogę dzwonić na Samotnię i odwoływać noclegi to było oczywiste, z tym bólem nie zajdę nawet do Słonecznika, ale zostałbym tu do jutra, odwiedził przyjaciela we Wrocławiu i spokojnie wrócił, kiedy będzie trzeba.
    – Zrobimy tak. Auto mamy w Jagniątkowie, zejdę i zaraz pójdę po nie i przyjadę, zajmie mi to jakieś półtorej godziny. Kuba będzie zmieniał panu kompresy i za jakąś godzinę zacznie pana ubierać. Pojedzie pan z nami do Wrocławia, zamieszka jakiś czas u nas, a ja zrobię wszystkie badania. Ciasno u nas, ale jakoś się pomieścimy.
    – O rany... A ja miałem w niedzielę wracać...
    – Z jakiego lotniska?
    – Pociągiem, z Wrocławia, przez Berlin, Kolonię, Brukselę. Ja nie mogę latać samolotem.
    – Współczuję, chyba będzie pan musiał zmienić plany bo na tak daleką podróż pan się nie nadaje. No ale nie traćmy czasu – Stanisław w pośpiechu narzucał płaszcz. – Pamiętaj, Kubeł, za pół godziny ubierasz pana Romka.

    – Bardzo pana boli? – zapytał Kuba jakimś słabym głosem.
    – Nie, spokojnie. Bywało już gorzej. Ta tabletka od twojego taty zdaje się zaczęła działać.
    Po czym chłopiec zabrał się do zmiany kompresu. Nie szło mu to zbyt wprawnie, duże, grube palce nie do końca radziły sobie z gazą, która, na szczęście znalazła się w miejscowej apteczce. Kilka razy jego palce weszły w kolizję z moim członkiem, na szczęście przykrytym tkaniną slipek. Przypadek? przy jego niezgrabności pewnie tak, jak to mówią Anglicy, benefit of the doubt. Zwłaszcza że górkę miałem wydatną. Dyskretnie rzuciłem okiem na jego krocze. Jeśli spodziewałem się znaleźć okazały namiot, musiałem przyznać się do porażki. Pewnie rzeczywiście przypadek, choć biorąc pod uwagę to, co słyszałem w nocy... Nieważne.
    – Dlaczego nosi pan obrączkę na lewym palcu? – zapytał nagle. – Zdaje się, że powinno się na prawym? Rozwiódł się pan?
    Do bezpośredniości ich pytań zdążyłem się już przyzwyczaić.
    – W Anglii normalnie nosi się na lewej. Ale nie, jestem wdowcem. Siedem lat temu moja żona i córka miały wypadek...
    – Nie musi pan kończyć. Przykro mi. Ma pan jeszcze jakieś dzieci?
    – Niestety nie. I już żadnych nie planuję...
    Po co ja to mu mówię? Aha, ludzie często o to pytają, tak, by mieć święty spokój. Coś było w tym chłopaku takiego, że warto było mieć jego po swojej stronie. Czy to łagodność bijąca z oczu, czy jego zdolność do natychmiastowych ripost, czort jeden raczy wiedzieć, pewnie coś zupełnie innego… Po zmienionych opatrunkach Kuba usiadł koło mnie i chwycił mnie za rękę.
    – Boli pana?
    – Kłamać nie będę, owszem, choć już nie tak jak poprzednio.
    Wziąłem nasze splecione w uścisku ręce i położyłem na brzuchu. Kuba był tak usadowiony, że nadgarstek opierał o moje klejnoty, oczywiście odpowiednio zakryte. Żadnej reakcji, przesunięcia, nic. Widać, że mu to odpowiadało.
    – No, Kubuś, czas kończyć tę sielankę i zacząć się ubierać.
    Chłopak mruknął coś pod nosem i widziałem, że nie jest zadowolony.

    Stanisław przybył dokładnie w czasie, który przewidział i już wkrótce zjeżdżaliśmy z głównego grzbietu Karkonoszy.
    – W zasadzie mieliśmy przyjechać pociągiem, ale coś mnie tknęło... jak widać słusznie.
    Do Wrocławia dotarliśmy szybko i bez żadnych przygód, z przerwą w Świdnicy na obiad. Trochę czasu trwało lawirowanie po rozkopanym jak zwykle Wrocławiu. Koziołowie mieszkali w małym mieszkanku na Gądowie, gdzieś przy Ostatnim Groszu. Mieszkanko było małe, dwupokojowe, dość zagracone, z niewielką kuchnią.
    – Będzie pan dziś spał u młodego. W zasadzie powinienem położyć pana oddzielnie, ale mi się pan nie podoba i ktoś musi mieć oko.
    Nie brzmiało to źle. Zaczynałem się coraz lepiej czuć przy tym młodzieńcu.
    – Naprawdę za bardzo się panowie mną przejmują. A badania mogłem zrobić w Anglii, tam mam bezpłatne, a na Polskę nie mam ubezpieczenia. Po Brexicie moja karta ubezpieczenia międzynarodowego zdaje się wygasła.
    – Nic nie będzie pan płacił. Jest pan naszym gościem, moim i Kuby. A zwłaszcza jego.

    To zdarzyło się tak nagle i niespodziewanie... Poszedłem do łazienki dokonać przedwieczornej toalety, ogolić się itp. Gdy wszedłem przed nim Kuba ze spodniami opuszczonymi do kolan. Ojciec wolno pracował swą olbrzymią ręką nad jego grubym członkiem z błyszczącą główką. W tym samym czasie organ bryznął potokiem białej, kleistej cieczy, wprost na chusteczkę trzymaną drugą ręką przez zapobiegliwego ojca. Chłopak wił się z rozkoszy, dopóki nie zobaczył mnie. Później wszystko zastygło.
    – Ops, przepraszam... – zdążyłem tylko powiedzieć. Wyjść z pokoju? Teraz, kiedy już jest po wszystkim? Zapadła długa cisza, podczas której członek Kuby nieco oklapł.
    – W zasadzie możemy rozwiązać to inaczej, wynajmie się panu jakiś hotel, bo rozumiem, że takie obrazy mogą szokować – powiedział Stanisław. – To nasza wina.
    – Ej tam... Jestem gościem i muszę się liczyć z zachowaniami domowników, o których zresztą nie mam pojęcia. Jeśli pan myśli, że to mnie zniesmaczyło, zaszokowało czy coś podobnego, to jest pan w błędzie. Po pierwsze, przypadkiem słyszałem waszą wieczorną rozmowę i gdyby to mi nie odpowiadało, rano co świt ubrałbym się i poszedł na Samotnię, Tak się jednak nie stało i to niekoniecznie z powodu mojego lenistwa, choć przyznaję, że to był powód dodatkowy. Poza tym nie jestem święty, w młodości, kiedy człowiek był sam, robiło się różne głupoty.
    – Opowie pan? – Kubie zaświeciły się oczka.
    – Ty jednak wciągnij coś na dupę, nawet jeśli pan Roman się nie gorszy.
    – Istotnie mi to nie przeszkadza. Co tu opowiadać? Jak byłem na obozie, młodziak jeszcze, miałem kolegę, który przykleił się do mnie od samego początku. Wyglądał prawie tak jak ty, był miły, uczynny i w ogóle do rany przyłóż. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Ponieważ w towarzystwie temat onanizmu się pojawiał, kiedyś zapytałem go o szczegóły. Bałem się, że mnie wyśmieje, ale nie, nic takiego nie nastąpiło. poszliśmy do takiego lasku koło obozu i tam ten kolega wszystko mi opowiedział, a nawet pokazał.
    – Czemu ja nie miałem takiego kolegi? – westchnął Kuba.
    – Nie miałeś szczęścia wpaść na takiego. Po kilku dniach ja też przeszedłem swoją inicjację, byłem już w takim wieku, że zacząłem dostawać pierwszych wytrysków, z tym że były takie wodniste, zupełnie inne.
    – Też takie miałem...
    – I pewnie byśmy byli razem przez jakiś czas, gdyby nie to, że na dwa dni przed końcem obozu miałem żółtaczkę i zwinęli mnie prosto do szpitala, nie zdążyłem nawet wymienić się adresem. Tamten chłopak mieszkał w jakiejś wsi pod Strzelinem, nie do odnalezienia. Później dopadły mnie dziewczyny, a zacząłem dość szybko, chyba szesnaście lat miałem i do tego miałem ogromne potrzeby. Trafiłem na taką, która mi bardzo pasowała, nazywałem ją z fińska rouva Ruhanen, bo lubiła ten sport i to bardzo. Później z rouvy Ruhanen przeistoczyła się w rouvę Kurvinen i musiałem jej powiedzieć dość. Co jak co, ale syfa nie chciałem złapać. Kilka lat później, kiedy chodziłem już z przyszłą żoną, pojechaliśmy na włóczęgę nad niemiecki Bałtyk. Stopem, z namiotem. Pewnego wieczoru poszedłem się wykąpać. Obok stał mężczyzna, tym razem podobny do pana, panie Stanisławie, zresztą z namiotu obok, też jeździli po kraju z żoną. Ale on miał drąga... I widział, że mun się przyglądam, po czym podszedł do mnie i najzwyczajniej chwycił moją trąbę w rękę. Co ten człowiek potrafił... Czegoś takie nie przeżyłem nigdy wcześniej i nigdy potem...
    – Co panu robił?
    – O tym pogadacie sobie później, niekoniecznie muszę o tym wszystkim wiedzieć – zaśmiał się Stanisław.
    –¸Facet o członku wiedział wszystko i umiał to wykorzystać w praktyce. Tego wieczora moja kandydatka na ślubną była bardzo zdziwiona, że zupełnie nie interesuje mnie to, do czego tak ochoczo rwałem się co wieczór. Facet na zakończenie, po fontannie wytrysku powiedział mi: baby babami, a nam mężczyznom też należą się jakieś przyjemności, nicht wahr? Później już po śmierci żony, nie chciałem szukać żadnej kobiety. To by było zbyt bolesne i rozrywałoby rany...
    – Jest pan po prostu dobrym człowiekiem i przy tym bardzo wrażliwym – westchnął Stanisław.
    – Ja wiem? Nie potrafiłbym założyć nowej rodziny, wszystko by mi się kojarzyło z Marią. Kiedyś myślałem, by znaleźć jakiegoś homosia i dać mu powyżywać się na moim kapralu, no ale to zawsze strach. Jest koło nas taka plaża, Berrow Beach, gdzie, o ile internet pisze prawdę, można znaleźć przyjacielską dłoń. Ale zabrakło mi odwagi. Poza tym już wiek nie ten...
    – Etam – odezwał się Kuba – sąsiad z dołu został, ojcem w wieku sześćdziesięciu trzech lat.
    – Krzywdzenie dziecka – odparłem.
    – Przecież panu nikt nie każe robić dzieci, chodzi wyłącznie o odprężenie – zaprotestował Stanisław. – Ma pan stresującą robotę, na samym ręcznym się długo nie pojedzie, choć to też ważne. Dla prawidłowego życia potrzebne jest też życie seksualne, a z kim to już odrębny problem.
    – Tak, te wczorajsze wasze zabawy i dzisiejsza chyba będą miały jakiś skutek. Będzie trzeba kogoś znaleźć...
    – Daleko nie musi pan szukać – niespodziewanie odezwał się Stanisław, skręcając papierosa.
    – Jak to?
    – Widzi pan, Kuba lubi własną płeć. I to nie ludzi w jego wieku, bynajmniej, a starszych mężczyzn. Dlatego łatwo mi go podniecić i on to lubi. Tylko nigdy nie zgodzę się na nic więcej oprócz ratunku w potrzebie i to na podstawowym poziomie. Nie z własnym ojcem. A całe życie nie będę go za kuśkę trzymał, o nie. Akurat mam podobny stosunek do tych rzeczy jak pan i mężczyźnie w moim łóżku nie powiedziałbym nie, ale jakieś granice trzeba postawić. Ja naprawdę nie miałbym nic przeciwko, gdybyście byli razem. Przecież mu nic nie zakażę, a nawet jak zakażę to on ten zakaz złamie, bo siła popędu niszczy wszystko. Zacznie chodzić po toaletach, saunach i może skończyć życie nawet zanim tak naprawdę je zacznie. Poza tym on pana lubi, naprawdę.
    – Ale tak po jednym dniu znajomości – zdziwiłem się. – Ma pan aż tyle zaufania?
    – Mam intuicję i ona jest w tym momencie bardzo pozytywna dla pana. Również z powodu pańskiej historii chorób, tam można wyczytać więcej, niż się panu wydaje. Poza tym ja z jedną panienką, którą miałem dość długo, poszliśmy do łóżka po jakichś pięciu godzinach znajomości.
    – Rouva Ruhanen? – zapytał z niewinną miną Kuba. Wzrok ojca bezcenny...
    – No dobrze, ale to chyba nie dzisiaj. Po tym wytrysku, który było dane mi widzieć...
    – Żeby się pan nie zdziwił...
    Popatrzyłem na Kubę i jego wyprostowaną, prężącą się dzidę. Faktycznie zdziwiłem się i to po kilkunastu minutach...


    Jakieś dwa dni później nadziałem się na dokumenty Stanisława niechlujnie położone na półce. Miejsce urodzenia – Gęsiniec. Nic mi to nie mówiło. Sprawdziłem w Wikipedii – wioska pod Strzelinem…
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • BamMargera
      Świętoszek
      • Oct 2005
      • 9

      #3
      Serio jest gdzieś tutaj taka chatka gdzie można przenocować.w takich warunkach?

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #4
        Tak, Chatka AKT na drodze z Jagniątkowa do przełęczy Odrodzenie. Po jakichś 45 minutach trzeba skręcić w lewo na takim dużym placu (jest to oznaczone, przynajmniej było), początkowo idzie się lasem wzdłuż strumyka, później las się kończy i jest przestrzeń otwarta z widocznymi formacjami skalnymi (Bażynowe Skały). Później znów zaczyna się las i jesteś przy chatce. Chatka ma swój artykuł na Wikipedii, ma tez własną stronę www, stronę fanów na fb. Ostatnio byłem tam w roku 2004, ale, z tego co wiem, działa ostro Tak na marginesie – opisuję wyłącznie miejsca istniejące i wolę książki, w których występują miejsca rzeczywiste. Czasem później je zwiedzam
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #5
          Tu sobie jeszcze popatrz, jak tam wygląda spanko To na tym strychu odbyła się ta nocna rozmowa... Jreśli są takie miejsca, po co wymyślać nowe? Za czasów studenckich jeździłem tam często.



          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          Working...