Cześć Chciałam zapytać o pewną sprawę/ podzielić się pewną teorią.
Jesteśmy ze sobą trzy lata. Ogólnie jest nam ze sobą świetnie. Dogadujemy się we wszystkim. W łóżku również, co było dla mnie lekkim szokiem bo mimo fatalnych pierwszych doświadczeń z seksem okazało się że właściwa osoba to klucz do sukcesu.
Tylko że jest choroba. O której doskonale wiedziałam i wcale nie zmienia to moich uczuć. Mam ją w nosie (chorobę). Tylko czasami (tak jak teraz) zabiera mi ona Lubego na około 3 tygodnie. To taki czas gdy leki sprawiają że totalnie nie ma ochoty, bo jest osłabienie i ból.
Trochę żle to znoszę. Nie zrozumcie nie źle. Nie chcę żeby wyszło że jestem egoistką. Zupełnie to rozumiem. Tylko po takim czasie abstynencji nie umiem później wskoczyć na stare tory.
Tak jakbym się cofała. To całe zaufanie które sobie wypracowaliśmy w sypialni się ulatnia. Fakt że poczucie własnej wartości (w łóżku) mocno osadziłam na tym że gdy On czuje się lepiej, to komplementuje, dotyka, buduje napięcie. Gdy czuje się gorzej tego nie ma a moja ochota spada do zera i czuję się fatalnie... Przez to, mimo udanych zbliżeń nie umiem dojść, a jeśli to wymaga to strasznie dużej pracy
Potwornie mnie to krępuje i w efekcie nie pamiętam kiedy ostatnio doszłam.
Czy to możliwe że taka regularność jest po prostu u mnie konieczna?
Macie jakiś pomysł jak to rozwiązać?
Jesteśmy ze sobą trzy lata. Ogólnie jest nam ze sobą świetnie. Dogadujemy się we wszystkim. W łóżku również, co było dla mnie lekkim szokiem bo mimo fatalnych pierwszych doświadczeń z seksem okazało się że właściwa osoba to klucz do sukcesu.
Tylko że jest choroba. O której doskonale wiedziałam i wcale nie zmienia to moich uczuć. Mam ją w nosie (chorobę). Tylko czasami (tak jak teraz) zabiera mi ona Lubego na około 3 tygodnie. To taki czas gdy leki sprawiają że totalnie nie ma ochoty, bo jest osłabienie i ból.
Trochę żle to znoszę. Nie zrozumcie nie źle. Nie chcę żeby wyszło że jestem egoistką. Zupełnie to rozumiem. Tylko po takim czasie abstynencji nie umiem później wskoczyć na stare tory.
Tak jakbym się cofała. To całe zaufanie które sobie wypracowaliśmy w sypialni się ulatnia. Fakt że poczucie własnej wartości (w łóżku) mocno osadziłam na tym że gdy On czuje się lepiej, to komplementuje, dotyka, buduje napięcie. Gdy czuje się gorzej tego nie ma a moja ochota spada do zera i czuję się fatalnie... Przez to, mimo udanych zbliżeń nie umiem dojść, a jeśli to wymaga to strasznie dużej pracy
Potwornie mnie to krępuje i w efekcie nie pamiętam kiedy ostatnio doszłam.
Czy to możliwe że taka regularność jest po prostu u mnie konieczna?
Macie jakiś pomysł jak to rozwiązać?
Skomentuj