Ło mamusiu, ale żeście mnie skomplementowali
Kolejna część, taka raczej o myśleniu, mniej pieprzenia.
Muzyk
Nadchodziły moje osiemnaste urodziny. Zachorowałam wtedy bardzo, tygodnie spędzane w łóżku dłużyły mi się niemiłosiernie. Mama starała się mnie jakoś pocieszyć i żartowała nieudolnie:
-Ale zobacz, jak będziesz opowiadać o tym, że w swoją osiemnastkę nie mogłaś ustać na nogach, to wszyscy pomyślą, że to była naprawdę dobra impreza...
Rycerz był daleko. Leżałam, całymi dniami wpatrując się w sufit. Czytałam coś, ale bardzo szybko mnie to męczyło, ściskałam więc choć przez chwilę komórkę, licząc na jakiś znak od mojego chłopaka – i zasypiałam, wykończona fizycznie i psychicznie. Sam dzień urodzin spędziłam tak obolała, że dziś niemal zupełnie wyrzuciłam go z pamięci. W końcu zaczęłam wracać do zdrowia, a Rycerz przyniósł mi prezent – wylepioną z masy solnej ramkę, a raczej jej szczątki, bo rozpadła mu się w trakcie wypiekania. Nie miał czasu jej naprawić lub zrobić nowej.
Dziwny z nas był związek. Każde z nas zaprzątnięte swoimi sprawami – on ciężkimi studiami i pracą, ja maturą (a przez chorobę miałam poważne zaległości) i organizacją studniówki. Tradycją szkolną było urządzanie jej w szkole przy dużej aktywności uczniów, przychodziłam więc do szkoły na siódmą, siadałam z naprędce uformowaną grupą znajomych, by pisać scenariusz do przedstawienia studniówkowego, potem nauka, próby poloneza, namawianie ludzi na współpracę, tworzenie scenografii, zebrania, składanie zamówień, wyliczanie kosztorysu, zaganianie niechętnych do roboty... Całymi dniami na najwyższych obrotach, napięta, czujna, w stresie. Byłam główną koordynującą całość, to ja odpowiadałam za dialog z dyrekcją i rodzicami, o wszystkim mnie informowano i wszystko musiałam wiedzieć. Pomagać miała mi moja Przyjaciółka, ale coraz częściej nie mogłyśmy dojść do porozumienia, wiecznie skłócone i rozdrażnione oddalałyśmy się od siebie.
Byłam sama ze swoimi problemami, Rycerza to już nie interesowało, przyzwyczaił się, że jesteśmy sobie obcy. Kończył się ponad trzyletni związek, a ja nawet nie miałam komu opowiedzieć o lęku przed samotnością, o depresji, jaką przechodziłam, o walce z chorobą, o ciągłym płaczu, na jaki miałam ochotę, o wątpliwościach, czy aby dobrze się dzieje?
Bałam się siedzenia w domu. Bywały dni, gdy siedziałam w szkole po 15 godzin, ale wcale nie ulga towarzyszyła mi, gdy przestępowałam próg mieszkania – tylko strach, cisza, samotność, poczucie duszenia się w ciasnej przestrzeni.
A przecież nie mogłam tyle czasu przebywać w szkole. Z radością przyjmowałam nieliczne oferty wspólnych wyjść od tych znajomych, którzy nie znikli wraz z Indianinem, Niepozornym i Przyjaciółką. Pasjami chodziłam na koncerty jazzowe, niemal co tydzień przy lampce wina tonęłam w dźwiękach trąbki czy saksofonu, moje serce wibrowało niską, smutną nutą wiolonczeli. Pierwszy raz poszłam tam razem z Mężczyzną o Nieludzkim Zapachu, który wiedział, jak bardzo kocham tę muzykę. Kiedy się rozstaliśmy to on zrezygnował z koncertów – w gruncie rzeczy nie lubił jazzu. Świetnie za to rozumiałam się z Muzykiem, jego znajomym, fanem Komedy, Wróblewskiego, Garbarka Piazzoli, Galiano, Monka, Davisa i Coltrane’a... Sam też grał – ukończył podstawową szkołę muzyczną w klasie akordeonu, chociaż zachwycony nim nauczyciel fortepianu namawiał go gorąco na zmianę kierunku. Potem Muzyk już nie miał czasu na szkoły, ale grał, ciągle grał – żywiołowo, z pasją, prosto w serce. Kiedy siadał do instrumentu czas przestawał mieć znaczenie, pochłaniały go kolejne improwizacje, w które wplatał ulubione motywy, pogłębiając je, koloryzując, rozwijając...
Był wrażliwy i porywczy, chwilami ujmująco bezpośredni, czasem zaborczo skrywając najprostszą nawet myśl. Najpierw rozmawialiśmy tylko o muzyce, ale bardzo szybko mogliśmy już poruszyć niemal każdy temat i odnaleźć w nim wspólny język, wymienić się przemyśleniami dotyczącymi zarówno kierunku rozwoju współczesnego jazzu, jak i tymi o samotności, ludziach, świecie, przyszłości, obawach, pracy, sztuce, nauce, wychowywaniu dzieci, edukacji, realizacji marzeń... O seksie nie rozmawialiśmy. Za dużo było tego w moim życiu, zbyt skomplikowane, za trudne. A jeszcze on – prawiczek, po jednym, króciutkim związku, nieśmiały w stosunku do dziewczyn.
Powoli stawał się moją podporą. Mogłam z nim pogadać niemal o każdej porze, czasem spontanicznie odbierał mnie ze szkoły, jechał razem ze mną na hiszpański, a nieraz nawet czekał na mnie i po tych zajęciach, żeby dokończyć dyskusję w drodze do mnie do domu. Pomagał też przy organizacji studniówki – podrzucał pomysły do scenariusza, wieczorami razem ze mną malował dekoracje, wyliczał koszty. Po prostu był.
Zaraz po moich urodzinach, kiedy jeszcze nie było tak źle między mną i Przyjaciółką, spotykałyśmy się u niej i płakała długimi godzinami, żaląc się na swojego chłopaka. Ranił ją i odtrącał, a ona bardzo go kochała, wszystko mu wybaczała, była na każde jego zawołanie. Kiedy w końcu ją zostawił była wrakiem człowieka – pocięła się wtedy koszmarnie, nie wychodziła z domu, na lekcjach była nieobecna. Wiedziałam, że muszę jej pomóc, więc mimo własnych problemów odrabiałam prace domowe za dwie osoby, pisałam podwójne klasówki, tuliłam mocno na każdym kroku. Kiedy przypomniałyśmy sobie, że przecież studniówka jest opłacona na nią i partnera, było już za późno na wycofanie pieniędzy. Zapoznałam ją więc z Muzykiem, odrobinę licząc na to, że się sobie spodobają. Dobrze się rozumieli i tym sposobem moja Przyjaciółka na studniówkę miała iść z moim nowym znajomym, a ja z Rycerzem. Wiedziałam, że przynajmniej oni będą się dobrze bawić.
A potem było już tylko gorzej. Kłopoty w szkole z nauką i studniówką, kłopoty z Rycerzem, kłopoty z Przyjaciółką. Wszystko było problemem – i tylko Muzyk był obok. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, czas, który zawsze był dla mnie źródłem stresu i nieprzyjemności. Moja znerwicowana matka potrafiła go zupełnie obrzydzić ciągłymi awanturami, popędzaniem, wiecznym niezadowoleniem. Tylko Muzyk mnie wtedy wspierał, a kiedy wyznałam mu, że Rycerz ciągłe nie poinformował mnie, jakoby chciał ze mną spędzić Sylwestra – roztoczył przede mną wizję zwyczajną, ale niezwykle kuszącą. Dom zanurzony w ciemności i ciszy, gorąca herbata i dwa ciała pod kocem, tylko trzymające się za rękę, wpatrzone razem w rozgwieżdżone niebo w oczekiwaniu fajerwerków. Do tej pory liczę, że kiedyś właśnie w ten sposób spędzę pierwszą noc nowego roku – spokojnie, bez zbędnych słów i gestów z osobą, która rozumie mnie jak nikt inny.
Wtedy się nie udało. W ostatniej chwili Rycerz poinformował mnie, że oczekuje mojej obecności na imprezie jego znajomych. Duży dom, głośno, hałaśliwa muzyka, kilka osób, które poznałam już wcześniej, ale także sporo nowych. Poznałam wtedy ******lkę – prześliczną, drobną, bladą dziewczynę o długich ciemnych włosach. To była najsmutniejsza istota świata, chociaż już nie płakała, to wydawało się, że cały czas ma łzy w oczach. Przed wakacjami wyszła za mąż (a miała zaledwie dziewiętnaście lat) za chłopaka, poza którym świata nie widziała. On błyskawicznie znalazł sobie kochankę i tak skończyło się to bardzo krótkie małżeństwo, a od tamtej pory co ******lka zarobiła, to przepijała. Znajomi wpadali do niej i wmuszali w nią jedzenie, ale i tak nikła w oczach. Tamtej nocy była wstawiona już koło jedenastej, nikomu nie mówiąc położyła się spać w jakimś odosobnionym pokoju. Kiedy zajrzałam do niej tuż przed północą, właśnie chwytały ją torsje, trzymałam ją więc w pozycji półleżącej, żeby się nie udusiła. Potem długo tuliłam mocno jej małe, drżące ciałko, wstrząsane suchym szlochem. Nie rozumiałam jej miłości, ta rozdzierająca samotność była mi jednak obca – to ja zawsze byłam po tej stronie, która znajdowała sobie nowy obiekt zainteresowań, ja byłam ta zła i niewierna i chociaż dręczyły mnie niejednokrotnie wyrzuty sumienia, to jednak nigdy nie byłam takim wcieleniem smutku i rozpaczy. Kiedy w końcu zasnęła, wysunęłam się z jej leciutkich jak wiaterek objęć i wróciłam do reszty towarzystwa, uważnie obserwując towarzystwo przez pryzmat nowych przemyśleń.
Patrzyłam na Rycerza, pogrążonego w rozmowie z Czaplą – dziewczynie o obłędnie jasnych włosach, smukłą, delikatną. Widziałam, jak pręży się do niej, jak jej nadskakuje i... nie przeszkadzało mi to. Chciałam szczęścia tego człowieka i wiedziałam już, że nie ja mu je dam. Kilka miesięcy później, już po naszym rozstaniu, Rozmowny powiedział mi, że kiedy mieliśmy kryzys (wydaje mi się, że chodziło mu o ten czas, gdy ja szalałam za Indianinem), Rycerz dostawał jednoznaczne sygnały od Czapli. Nie skorzystał, chociaż go kusiło, a gdyby to zrobił, pewnie wszystko potoczyłoby się znacznie prościej, a tak tylko ja mogłam czuć się winna naszym problemom.
A potem fajerwerki, zachwyty, szampan, życzenia, okrzyki... i jeszcze więcej alkoholu. Już wtedy starałam się ograniczyć picie, obserwowałam tylko z dystansem jak kolejne pary łączą się i znikają w pokojach. I na mnie nadchodził czas – zataczający się Rycerz skończył już flirtować z Czaplą, sięgnął po moją dłoń, by pociągnąć w kierunku już czekającego na nas posłania. Wstałam posłuszna, obojętna, głucha. Było mi całkowicie wszystko jedno, co będzie się z nami działo, zresztą każda nasza wspólna impreza kończyła się tak samo. Dwa śpiwory w kącie pokoju, dwa ciała śmierdzące zmęczeniem, wódką, papierosami. Jego szybkie, nieskładne ruchy, chociaż przecież robił to już dziesiątki razy. Podwinięcie spódniczki, zsunięcie rajstop i majtek, przytulenie się na łyżeczkę – i już czułam go w środku, ciepłego, twardego... obcego. Kilka cichych ruchów, a mimo to śpiwory szeleściły znajomo, zagryzienie warg, tłumiony jęk – i już, poczułam delikatne skurcze penisa w środku, Rycerz wcisnął twarz między moje łopatki, cmoknął lekko i wyszeptał coś sennie, przygarniając mnie mocniej ręką. Wyjście, zapięcie ubrań, sen. Długi, kamienny, mocny.
Rycerza, bo ja wsłuchałam się w jego oddech i myślałam o tym, jak dwoje bliskich ludzi może stać się sobie obcy. Straciłam go, przegrałam ten związek, to się rozpadało na moich oczach.
Trzynastego stycznia razem z Muzykiem zbieraliśmy datki na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Cały dzień na mrozie, ale my byliśmy radośni, rozgadani, każde z nas musiało opowiedzieć drugiemu jak minęły Święta, co kto dostał i co mówił i dlaczego było zabawnie. Cały dzień razem, a ani przez moment nie pomyślałam, że mi nudno z tym człowiekiem. Że nie chcę z nim dzielić każdej myśli, jak to coraz częściej było z Rycerzem.
Pod sam wieczór, gdy już zdaliśmy pieniądze do kasy, ciągle nie mogliśmy się rozstać. Po raz kolejny przeszliśmy znaną nam już dobrze trasę od mojej szkoły do jego domu, cały czas rozmawiając. I kiedy nagle zrobiło się absolutnie cicho, a ja akurat trzymałam go za ramię zaaferowana tym, co jeszcze przed chwilą tak bardzo chciałam mu opowiedzieć, jak w romantycznych filmach on spojrzał mi w oczy, ja jemu, głęboko, blisko, coraz bliżej, czułam już jego oddech na twarzy, na ustach, przymknęłam oczy, odchyliłam głowę, już niemal wiedziałam, jak smakują jego wargi...
Coś go zatrzymało. Milimetry od spełnienia stanął na drodze do nieuniknionego, wpatrując się we mnie intensywnie, żarliwie, tak namiętnie, że w jednej chwili poczułam ciepło rozchodzące się od brzucha ku górze, rozgrzewające piersi, ramiona, buchające rumieńcem na twarz. Pochylił się ku mnie jeszcze trochę, by pokonać tę niesamowicie podniecającą miniodległość – i pocałował. Wpił się w moje wargi, poczułam na raz przelotny dotyk ust, potem nieco głębszy języka, a potem zęby, ostro i boleśnie, jego dłonie docisnęły mnie mocno do siebie i miałam wrażenie, że oto Muzyk zjada mnie całą, że jestem tym, czego najbardziej potrzebuje, że chce mnie mieć jak najbliżej, jak najintensywniej.
Jakiś czas później ze śmiechem mogłam mu już powiedzieć, że chociaż technicznie był to najgorszy pocałunek, jaki przeżyłam w życiu – wtedy niesamowicie mnie rozgrzał. Ale wtedy wracałam do domu i myślałam panicznie tylko o jednym: „Studniówka za tydzień. Ja idę z Rycerzem. Muzyk z Przyjaciółką. ****a.”
Byłam przerażona.
Kolejna część, taka raczej o myśleniu, mniej pieprzenia.
Muzyk
Nadchodziły moje osiemnaste urodziny. Zachorowałam wtedy bardzo, tygodnie spędzane w łóżku dłużyły mi się niemiłosiernie. Mama starała się mnie jakoś pocieszyć i żartowała nieudolnie:
-Ale zobacz, jak będziesz opowiadać o tym, że w swoją osiemnastkę nie mogłaś ustać na nogach, to wszyscy pomyślą, że to była naprawdę dobra impreza...
Rycerz był daleko. Leżałam, całymi dniami wpatrując się w sufit. Czytałam coś, ale bardzo szybko mnie to męczyło, ściskałam więc choć przez chwilę komórkę, licząc na jakiś znak od mojego chłopaka – i zasypiałam, wykończona fizycznie i psychicznie. Sam dzień urodzin spędziłam tak obolała, że dziś niemal zupełnie wyrzuciłam go z pamięci. W końcu zaczęłam wracać do zdrowia, a Rycerz przyniósł mi prezent – wylepioną z masy solnej ramkę, a raczej jej szczątki, bo rozpadła mu się w trakcie wypiekania. Nie miał czasu jej naprawić lub zrobić nowej.
Dziwny z nas był związek. Każde z nas zaprzątnięte swoimi sprawami – on ciężkimi studiami i pracą, ja maturą (a przez chorobę miałam poważne zaległości) i organizacją studniówki. Tradycją szkolną było urządzanie jej w szkole przy dużej aktywności uczniów, przychodziłam więc do szkoły na siódmą, siadałam z naprędce uformowaną grupą znajomych, by pisać scenariusz do przedstawienia studniówkowego, potem nauka, próby poloneza, namawianie ludzi na współpracę, tworzenie scenografii, zebrania, składanie zamówień, wyliczanie kosztorysu, zaganianie niechętnych do roboty... Całymi dniami na najwyższych obrotach, napięta, czujna, w stresie. Byłam główną koordynującą całość, to ja odpowiadałam za dialog z dyrekcją i rodzicami, o wszystkim mnie informowano i wszystko musiałam wiedzieć. Pomagać miała mi moja Przyjaciółka, ale coraz częściej nie mogłyśmy dojść do porozumienia, wiecznie skłócone i rozdrażnione oddalałyśmy się od siebie.
Byłam sama ze swoimi problemami, Rycerza to już nie interesowało, przyzwyczaił się, że jesteśmy sobie obcy. Kończył się ponad trzyletni związek, a ja nawet nie miałam komu opowiedzieć o lęku przed samotnością, o depresji, jaką przechodziłam, o walce z chorobą, o ciągłym płaczu, na jaki miałam ochotę, o wątpliwościach, czy aby dobrze się dzieje?
Bałam się siedzenia w domu. Bywały dni, gdy siedziałam w szkole po 15 godzin, ale wcale nie ulga towarzyszyła mi, gdy przestępowałam próg mieszkania – tylko strach, cisza, samotność, poczucie duszenia się w ciasnej przestrzeni.
A przecież nie mogłam tyle czasu przebywać w szkole. Z radością przyjmowałam nieliczne oferty wspólnych wyjść od tych znajomych, którzy nie znikli wraz z Indianinem, Niepozornym i Przyjaciółką. Pasjami chodziłam na koncerty jazzowe, niemal co tydzień przy lampce wina tonęłam w dźwiękach trąbki czy saksofonu, moje serce wibrowało niską, smutną nutą wiolonczeli. Pierwszy raz poszłam tam razem z Mężczyzną o Nieludzkim Zapachu, który wiedział, jak bardzo kocham tę muzykę. Kiedy się rozstaliśmy to on zrezygnował z koncertów – w gruncie rzeczy nie lubił jazzu. Świetnie za to rozumiałam się z Muzykiem, jego znajomym, fanem Komedy, Wróblewskiego, Garbarka Piazzoli, Galiano, Monka, Davisa i Coltrane’a... Sam też grał – ukończył podstawową szkołę muzyczną w klasie akordeonu, chociaż zachwycony nim nauczyciel fortepianu namawiał go gorąco na zmianę kierunku. Potem Muzyk już nie miał czasu na szkoły, ale grał, ciągle grał – żywiołowo, z pasją, prosto w serce. Kiedy siadał do instrumentu czas przestawał mieć znaczenie, pochłaniały go kolejne improwizacje, w które wplatał ulubione motywy, pogłębiając je, koloryzując, rozwijając...
Był wrażliwy i porywczy, chwilami ujmująco bezpośredni, czasem zaborczo skrywając najprostszą nawet myśl. Najpierw rozmawialiśmy tylko o muzyce, ale bardzo szybko mogliśmy już poruszyć niemal każdy temat i odnaleźć w nim wspólny język, wymienić się przemyśleniami dotyczącymi zarówno kierunku rozwoju współczesnego jazzu, jak i tymi o samotności, ludziach, świecie, przyszłości, obawach, pracy, sztuce, nauce, wychowywaniu dzieci, edukacji, realizacji marzeń... O seksie nie rozmawialiśmy. Za dużo było tego w moim życiu, zbyt skomplikowane, za trudne. A jeszcze on – prawiczek, po jednym, króciutkim związku, nieśmiały w stosunku do dziewczyn.
Powoli stawał się moją podporą. Mogłam z nim pogadać niemal o każdej porze, czasem spontanicznie odbierał mnie ze szkoły, jechał razem ze mną na hiszpański, a nieraz nawet czekał na mnie i po tych zajęciach, żeby dokończyć dyskusję w drodze do mnie do domu. Pomagał też przy organizacji studniówki – podrzucał pomysły do scenariusza, wieczorami razem ze mną malował dekoracje, wyliczał koszty. Po prostu był.
Zaraz po moich urodzinach, kiedy jeszcze nie było tak źle między mną i Przyjaciółką, spotykałyśmy się u niej i płakała długimi godzinami, żaląc się na swojego chłopaka. Ranił ją i odtrącał, a ona bardzo go kochała, wszystko mu wybaczała, była na każde jego zawołanie. Kiedy w końcu ją zostawił była wrakiem człowieka – pocięła się wtedy koszmarnie, nie wychodziła z domu, na lekcjach była nieobecna. Wiedziałam, że muszę jej pomóc, więc mimo własnych problemów odrabiałam prace domowe za dwie osoby, pisałam podwójne klasówki, tuliłam mocno na każdym kroku. Kiedy przypomniałyśmy sobie, że przecież studniówka jest opłacona na nią i partnera, było już za późno na wycofanie pieniędzy. Zapoznałam ją więc z Muzykiem, odrobinę licząc na to, że się sobie spodobają. Dobrze się rozumieli i tym sposobem moja Przyjaciółka na studniówkę miała iść z moim nowym znajomym, a ja z Rycerzem. Wiedziałam, że przynajmniej oni będą się dobrze bawić.
A potem było już tylko gorzej. Kłopoty w szkole z nauką i studniówką, kłopoty z Rycerzem, kłopoty z Przyjaciółką. Wszystko było problemem – i tylko Muzyk był obok. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, czas, który zawsze był dla mnie źródłem stresu i nieprzyjemności. Moja znerwicowana matka potrafiła go zupełnie obrzydzić ciągłymi awanturami, popędzaniem, wiecznym niezadowoleniem. Tylko Muzyk mnie wtedy wspierał, a kiedy wyznałam mu, że Rycerz ciągłe nie poinformował mnie, jakoby chciał ze mną spędzić Sylwestra – roztoczył przede mną wizję zwyczajną, ale niezwykle kuszącą. Dom zanurzony w ciemności i ciszy, gorąca herbata i dwa ciała pod kocem, tylko trzymające się za rękę, wpatrzone razem w rozgwieżdżone niebo w oczekiwaniu fajerwerków. Do tej pory liczę, że kiedyś właśnie w ten sposób spędzę pierwszą noc nowego roku – spokojnie, bez zbędnych słów i gestów z osobą, która rozumie mnie jak nikt inny.
Wtedy się nie udało. W ostatniej chwili Rycerz poinformował mnie, że oczekuje mojej obecności na imprezie jego znajomych. Duży dom, głośno, hałaśliwa muzyka, kilka osób, które poznałam już wcześniej, ale także sporo nowych. Poznałam wtedy ******lkę – prześliczną, drobną, bladą dziewczynę o długich ciemnych włosach. To była najsmutniejsza istota świata, chociaż już nie płakała, to wydawało się, że cały czas ma łzy w oczach. Przed wakacjami wyszła za mąż (a miała zaledwie dziewiętnaście lat) za chłopaka, poza którym świata nie widziała. On błyskawicznie znalazł sobie kochankę i tak skończyło się to bardzo krótkie małżeństwo, a od tamtej pory co ******lka zarobiła, to przepijała. Znajomi wpadali do niej i wmuszali w nią jedzenie, ale i tak nikła w oczach. Tamtej nocy była wstawiona już koło jedenastej, nikomu nie mówiąc położyła się spać w jakimś odosobnionym pokoju. Kiedy zajrzałam do niej tuż przed północą, właśnie chwytały ją torsje, trzymałam ją więc w pozycji półleżącej, żeby się nie udusiła. Potem długo tuliłam mocno jej małe, drżące ciałko, wstrząsane suchym szlochem. Nie rozumiałam jej miłości, ta rozdzierająca samotność była mi jednak obca – to ja zawsze byłam po tej stronie, która znajdowała sobie nowy obiekt zainteresowań, ja byłam ta zła i niewierna i chociaż dręczyły mnie niejednokrotnie wyrzuty sumienia, to jednak nigdy nie byłam takim wcieleniem smutku i rozpaczy. Kiedy w końcu zasnęła, wysunęłam się z jej leciutkich jak wiaterek objęć i wróciłam do reszty towarzystwa, uważnie obserwując towarzystwo przez pryzmat nowych przemyśleń.
Patrzyłam na Rycerza, pogrążonego w rozmowie z Czaplą – dziewczynie o obłędnie jasnych włosach, smukłą, delikatną. Widziałam, jak pręży się do niej, jak jej nadskakuje i... nie przeszkadzało mi to. Chciałam szczęścia tego człowieka i wiedziałam już, że nie ja mu je dam. Kilka miesięcy później, już po naszym rozstaniu, Rozmowny powiedział mi, że kiedy mieliśmy kryzys (wydaje mi się, że chodziło mu o ten czas, gdy ja szalałam za Indianinem), Rycerz dostawał jednoznaczne sygnały od Czapli. Nie skorzystał, chociaż go kusiło, a gdyby to zrobił, pewnie wszystko potoczyłoby się znacznie prościej, a tak tylko ja mogłam czuć się winna naszym problemom.
A potem fajerwerki, zachwyty, szampan, życzenia, okrzyki... i jeszcze więcej alkoholu. Już wtedy starałam się ograniczyć picie, obserwowałam tylko z dystansem jak kolejne pary łączą się i znikają w pokojach. I na mnie nadchodził czas – zataczający się Rycerz skończył już flirtować z Czaplą, sięgnął po moją dłoń, by pociągnąć w kierunku już czekającego na nas posłania. Wstałam posłuszna, obojętna, głucha. Było mi całkowicie wszystko jedno, co będzie się z nami działo, zresztą każda nasza wspólna impreza kończyła się tak samo. Dwa śpiwory w kącie pokoju, dwa ciała śmierdzące zmęczeniem, wódką, papierosami. Jego szybkie, nieskładne ruchy, chociaż przecież robił to już dziesiątki razy. Podwinięcie spódniczki, zsunięcie rajstop i majtek, przytulenie się na łyżeczkę – i już czułam go w środku, ciepłego, twardego... obcego. Kilka cichych ruchów, a mimo to śpiwory szeleściły znajomo, zagryzienie warg, tłumiony jęk – i już, poczułam delikatne skurcze penisa w środku, Rycerz wcisnął twarz między moje łopatki, cmoknął lekko i wyszeptał coś sennie, przygarniając mnie mocniej ręką. Wyjście, zapięcie ubrań, sen. Długi, kamienny, mocny.
Rycerza, bo ja wsłuchałam się w jego oddech i myślałam o tym, jak dwoje bliskich ludzi może stać się sobie obcy. Straciłam go, przegrałam ten związek, to się rozpadało na moich oczach.
Trzynastego stycznia razem z Muzykiem zbieraliśmy datki na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Cały dzień na mrozie, ale my byliśmy radośni, rozgadani, każde z nas musiało opowiedzieć drugiemu jak minęły Święta, co kto dostał i co mówił i dlaczego było zabawnie. Cały dzień razem, a ani przez moment nie pomyślałam, że mi nudno z tym człowiekiem. Że nie chcę z nim dzielić każdej myśli, jak to coraz częściej było z Rycerzem.
Pod sam wieczór, gdy już zdaliśmy pieniądze do kasy, ciągle nie mogliśmy się rozstać. Po raz kolejny przeszliśmy znaną nam już dobrze trasę od mojej szkoły do jego domu, cały czas rozmawiając. I kiedy nagle zrobiło się absolutnie cicho, a ja akurat trzymałam go za ramię zaaferowana tym, co jeszcze przed chwilą tak bardzo chciałam mu opowiedzieć, jak w romantycznych filmach on spojrzał mi w oczy, ja jemu, głęboko, blisko, coraz bliżej, czułam już jego oddech na twarzy, na ustach, przymknęłam oczy, odchyliłam głowę, już niemal wiedziałam, jak smakują jego wargi...
Coś go zatrzymało. Milimetry od spełnienia stanął na drodze do nieuniknionego, wpatrując się we mnie intensywnie, żarliwie, tak namiętnie, że w jednej chwili poczułam ciepło rozchodzące się od brzucha ku górze, rozgrzewające piersi, ramiona, buchające rumieńcem na twarz. Pochylił się ku mnie jeszcze trochę, by pokonać tę niesamowicie podniecającą miniodległość – i pocałował. Wpił się w moje wargi, poczułam na raz przelotny dotyk ust, potem nieco głębszy języka, a potem zęby, ostro i boleśnie, jego dłonie docisnęły mnie mocno do siebie i miałam wrażenie, że oto Muzyk zjada mnie całą, że jestem tym, czego najbardziej potrzebuje, że chce mnie mieć jak najbliżej, jak najintensywniej.
Jakiś czas później ze śmiechem mogłam mu już powiedzieć, że chociaż technicznie był to najgorszy pocałunek, jaki przeżyłam w życiu – wtedy niesamowicie mnie rozgrzał. Ale wtedy wracałam do domu i myślałam panicznie tylko o jednym: „Studniówka za tydzień. Ja idę z Rycerzem. Muzyk z Przyjaciółką. ****a.”
Byłam przerażona.
Skomentuj