Indianin część II
Wróciliśmy do Warszawy. Chodziłam z Indianinem do jednej szkoły i unoszący się w powietrzu jego zapach doprowadzał mnie do szału, uniemożliwiał skupienie. To raczej nie był mężczyzna w moim typie, chociaż prawdopodobnie był przystojny – długie, czarne włosy, ciemna karnacja, duże usta. Nie miał zarostu, który zawsze mnie pociągał w mężczyznach, ale miał ten niesamowity zapach, przyczynę mojej frustracji.
Dopiero teraz odkryłam, czym naprawdę jest fetyszyzm – mogłam godzinami siedzieć w perfumerii poszukując tej niesamowitej mieszanki dezodorantu, płynu do golenia i Bóg wie czego, która otaczała Indianina. Nasze relacje były czysto przyjacielskie, bo nie pociągał mnie jako mężczyzna, ale za skroplenie choćby odrobiny tego aromatu oddałabym życie.
Byliśmy przyjaciółmi – spotykaliśmy się na wspólną naukę, czasem wyskakiwaliśmy z większym gronem znajomych do klubu, pubu czy kina, odprowadzaliśmy się do domów i dużo rozmawialiśmy. Kiedy w końcu wyznałam mu otwarcie, co konkretnie w nim i jak silne robi na mnie wrażenie... zrobił mi tak perwersyjny prezent, że do tej pory miękną mi kolana, gdy go oglądam. Podarował książkę, dodając zakładkę własnej roboty, spryskaną Tym Zapachem. Nie mam pojęcia co to jest, ale trzy lata po tym zdarzeniu wciąż pachnie tak silnie, jak na początku.
Uzależniłam się. Musiałam być przy Indianinie codziennie i codziennie szukać bliskiego kontaktu – by poczuć, jak mocno tym aromatem przesiąknięta jest jego skóra. Miałam obłąkańcze myśli, w których marzyłam, że zlizuję To i doświadczam także smaku – miękkiego, gorzko – słodkiego, pozostającego w kubeczkach smakowych długo po zetknięciu z językiem.
A on wpadał coraz głębiej w przepaść moich brązowych oczu, coraz częściej jego dłoń muskała moje długie włosy, a naszym powitaniom i pożegnaniom nieodłącznie towarzyszyły długie, mocne uściski, kiedy ja wtulałam nos w jego szyję i upajałam się. Indianin się zakochiwał, a ja jeszcze tego nie zauważałam, starając się nie stracić kontaktu z jego miękką, aromatyczną, ciemną skórą.
Miałam skończone siedemnaście lat, od ponad dwóch byłam w związku z Rycerzem, ale już pół roku Indianin był moją obsesją. Czułam się jak narkomanka, która nie może funkcjonować bez wciągnięcia kreski. Dla mnie kreską była jego tętnica, wraz z kolejnymi uderzeniami serca uwalniająca do mojej spragnionej duszy kolejne porcje wyszukanego narkotyku.
Indianin nie wytrzymał gdzieś koło lutego. Wracaliśmy po jakiejś imprezie, jak zwykle odprowadzał mnie do domu. Byliśmy chyba lekko wstawieni, w każdym razie ja na pewno byłam odurzona. Czekaliśmy na metro, ja oparta o niego, z nosem wtulonym w jego szyję, chłonąca każdym zmysłem obecność. I wtedy Indianin docisnął mnie do ściany tak, że czułam jak jego męskość wciska mi się między nogi. Spojrzałam na niego zdumiona, na błyszczące podnieceniem oczy, rozchylone usta. Wyszeptał:
-Czy ty czujesz, co ze mną robisz..?
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, bo oto w moim umyśle wszechobecny zapach nagle zmaterializował się w postaci ciała. Ciała, które było mi obce, nie pociągało mnie, nie interesowało. Odsunęłam się od Indianina, cmoknęłam go w policzek i wsiadłam do pociągu, wpatrzona w tego mężczyznę aż do ostatniej chwili.
Nie wiedziałam, co zrobić. Wybrać obsesję czy miłość? Gdyby Indianin przestał pachnieć, natychmiast przestałabym się nim interesować. Ale pachniał i ten zapach każdego dnia kusił mnie, bym starała się być jeszcze bliżej, jeszcze bardziej go chłonąć, przesuwać ustami po tej cudownej szyi...
Złapałam Indianina na próbach dotykania moich piersi, ale nie zwróciłam mu uwagi. Podczas rozmowy w głośnym pubie chociaż siedzieliśmy blisko siebie, niemal zupełnie się nie słyszeliśmy. Pochyliliśmy się nad stołem, a ja poczułam, jak jego dłonie umieszczone na blacie zaczynają się poruszać, ledwo wyczuwalnie drażniąc moje sutki. Zdumiona jego bezczelnością, nie przerywałam mu. Widziałam, w jaki zachwyt wprawia go to, że udaje mu się wyczyniać takie rzeczy, a ja tego „nie zauważam”.
Znowu oddalałam się od Rycerza. Nie umiejąc wyznać mu prawdy, starałam się ją chociaż trochę zasygnalizować, ale on nawet przeczytawszy smsa od Indianina o treści „Kocham Cię” uwierzył w moje niemrawe tłumaczenia, że „owszem, kochamy się, ale jak przyjaciele”.
W maju (to już prawie rok!) wyjechaliśmy razem z ludźmi ze szkoły do Krakowa z okazji przyjazdu Benedykta XIV do Polski. Indianin był bardzo religijnym człowiekiem i w gruncie rzeczy nieśmiałym. Jeśli się na coś ośmielał wobec mnie, to na ogół pod wpływem alkoholu i później bardzo za to przepraszał. W naszych wspólnych rozmowach głęboko namawiał mnie do wiary i nawet przekonał do tego wyjazdu.
Przyznaję, że wtedy było to dla mnie niesamowite przeżycie. Te zgromadzone masy oczekujących, radosnych ludzi, wspólne śpiewy, krzyki, tańce. Byłam zachwycona tą atmosferą ciepła i wspólnoty. Specjalnie na przyjazd Benedykta niebo zrobiło się bezchmurne i czyste, chociaż cały dzień padało. Wierzcie lub nie, ale pojawiła się nawet tęcza, wzbudzając jeszcze większy entuzjazm. Msza była niesamowita, a po niej miała nastać noc pełna oczekiwania, bo rano Benedykt po raz kolejny miał zaszczycić nas swoją obecnością.
Czekaliśmy i dobrze się bawiliśmy, poznając kolejnych ludzi, wspólnie śpiewając. Większość z nas nie miała namiotów, bo chodziły plotki, że ze względów bezpieczeństwa będą zabierać metalowe rurki, więc byliśmy gotowi na noc w śpiworach pod gołym niebem w ciepłą, majową noc.
Koło północy spadł deszcz i zmoczył wszystko. Śpiwory, swetry, bluzy, bluzki, spodnie, wszystko. Byliśmy całkowicie przemoczeni, bo tak samo nagle, jak przedtem się przepogodziło, tak teraz nagle nadciągnęły chmury.
Towarzystwa się rozeszło, humory opadły, a ja zostałam kuląc się z zimna do Indianina, który drżącymi rękoma mocno przyciskał mnie do siebie.
Ile byście wytrzymali, czując pożądanie drugiej osoby tak blisko? Upajani nieziemskim zapachem, nie mogąc się ruszyć, a choćby najmniejszym drgnięciem wzbudzając cichy jęk? Ja po trzech godzinach, kiedy próbowałam nie czuć twardego penisa na moich udach (zgodnie z intencją właściciela fallusa), w końcu podniosłam głowę i pocałowałam Indianina. Otoczona jego zapachem miałam wrażenie, że przez moje ciało przechodzi prąd, który czyni całkowite spustoszenie w moim umyśle, uczuciach, emocjach. Całowałam żarliwie jak nigdy dotąd, a Indianin... nie oddawał moich pocałunków. Kończyły zawieszone na jego wargach, jak obojętne, nieme znaki zapytania. Gdzie było pożądanie, które mnie obudziło?
W końcu zniechęcona brakiem odzewu ponownie wtuliłam twarz w szyję tego dziwnego człowieka, schroniłam się w bezpieczeństwie i wszechobecności zapachu.
A teraz drobne ostrzeżenie: jeśli planujecie cokolwiek z dziewczyną i uda się wam ją pocałować... nie jest najlepszym pomysłem spowiadanie się z niej rano, jak z największego grzechu, jaki was w życiu spotkał.
Bo wtedy ta dziewczyna może rzeczywiście postanowić być największym grzechem waszego życia.
Wróciliśmy do Warszawy. Chodziłam z Indianinem do jednej szkoły i unoszący się w powietrzu jego zapach doprowadzał mnie do szału, uniemożliwiał skupienie. To raczej nie był mężczyzna w moim typie, chociaż prawdopodobnie był przystojny – długie, czarne włosy, ciemna karnacja, duże usta. Nie miał zarostu, który zawsze mnie pociągał w mężczyznach, ale miał ten niesamowity zapach, przyczynę mojej frustracji.
Dopiero teraz odkryłam, czym naprawdę jest fetyszyzm – mogłam godzinami siedzieć w perfumerii poszukując tej niesamowitej mieszanki dezodorantu, płynu do golenia i Bóg wie czego, która otaczała Indianina. Nasze relacje były czysto przyjacielskie, bo nie pociągał mnie jako mężczyzna, ale za skroplenie choćby odrobiny tego aromatu oddałabym życie.
Byliśmy przyjaciółmi – spotykaliśmy się na wspólną naukę, czasem wyskakiwaliśmy z większym gronem znajomych do klubu, pubu czy kina, odprowadzaliśmy się do domów i dużo rozmawialiśmy. Kiedy w końcu wyznałam mu otwarcie, co konkretnie w nim i jak silne robi na mnie wrażenie... zrobił mi tak perwersyjny prezent, że do tej pory miękną mi kolana, gdy go oglądam. Podarował książkę, dodając zakładkę własnej roboty, spryskaną Tym Zapachem. Nie mam pojęcia co to jest, ale trzy lata po tym zdarzeniu wciąż pachnie tak silnie, jak na początku.
Uzależniłam się. Musiałam być przy Indianinie codziennie i codziennie szukać bliskiego kontaktu – by poczuć, jak mocno tym aromatem przesiąknięta jest jego skóra. Miałam obłąkańcze myśli, w których marzyłam, że zlizuję To i doświadczam także smaku – miękkiego, gorzko – słodkiego, pozostającego w kubeczkach smakowych długo po zetknięciu z językiem.
A on wpadał coraz głębiej w przepaść moich brązowych oczu, coraz częściej jego dłoń muskała moje długie włosy, a naszym powitaniom i pożegnaniom nieodłącznie towarzyszyły długie, mocne uściski, kiedy ja wtulałam nos w jego szyję i upajałam się. Indianin się zakochiwał, a ja jeszcze tego nie zauważałam, starając się nie stracić kontaktu z jego miękką, aromatyczną, ciemną skórą.
Miałam skończone siedemnaście lat, od ponad dwóch byłam w związku z Rycerzem, ale już pół roku Indianin był moją obsesją. Czułam się jak narkomanka, która nie może funkcjonować bez wciągnięcia kreski. Dla mnie kreską była jego tętnica, wraz z kolejnymi uderzeniami serca uwalniająca do mojej spragnionej duszy kolejne porcje wyszukanego narkotyku.
Indianin nie wytrzymał gdzieś koło lutego. Wracaliśmy po jakiejś imprezie, jak zwykle odprowadzał mnie do domu. Byliśmy chyba lekko wstawieni, w każdym razie ja na pewno byłam odurzona. Czekaliśmy na metro, ja oparta o niego, z nosem wtulonym w jego szyję, chłonąca każdym zmysłem obecność. I wtedy Indianin docisnął mnie do ściany tak, że czułam jak jego męskość wciska mi się między nogi. Spojrzałam na niego zdumiona, na błyszczące podnieceniem oczy, rozchylone usta. Wyszeptał:
-Czy ty czujesz, co ze mną robisz..?
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, bo oto w moim umyśle wszechobecny zapach nagle zmaterializował się w postaci ciała. Ciała, które było mi obce, nie pociągało mnie, nie interesowało. Odsunęłam się od Indianina, cmoknęłam go w policzek i wsiadłam do pociągu, wpatrzona w tego mężczyznę aż do ostatniej chwili.
Nie wiedziałam, co zrobić. Wybrać obsesję czy miłość? Gdyby Indianin przestał pachnieć, natychmiast przestałabym się nim interesować. Ale pachniał i ten zapach każdego dnia kusił mnie, bym starała się być jeszcze bliżej, jeszcze bardziej go chłonąć, przesuwać ustami po tej cudownej szyi...
Złapałam Indianina na próbach dotykania moich piersi, ale nie zwróciłam mu uwagi. Podczas rozmowy w głośnym pubie chociaż siedzieliśmy blisko siebie, niemal zupełnie się nie słyszeliśmy. Pochyliliśmy się nad stołem, a ja poczułam, jak jego dłonie umieszczone na blacie zaczynają się poruszać, ledwo wyczuwalnie drażniąc moje sutki. Zdumiona jego bezczelnością, nie przerywałam mu. Widziałam, w jaki zachwyt wprawia go to, że udaje mu się wyczyniać takie rzeczy, a ja tego „nie zauważam”.
Znowu oddalałam się od Rycerza. Nie umiejąc wyznać mu prawdy, starałam się ją chociaż trochę zasygnalizować, ale on nawet przeczytawszy smsa od Indianina o treści „Kocham Cię” uwierzył w moje niemrawe tłumaczenia, że „owszem, kochamy się, ale jak przyjaciele”.
W maju (to już prawie rok!) wyjechaliśmy razem z ludźmi ze szkoły do Krakowa z okazji przyjazdu Benedykta XIV do Polski. Indianin był bardzo religijnym człowiekiem i w gruncie rzeczy nieśmiałym. Jeśli się na coś ośmielał wobec mnie, to na ogół pod wpływem alkoholu i później bardzo za to przepraszał. W naszych wspólnych rozmowach głęboko namawiał mnie do wiary i nawet przekonał do tego wyjazdu.
Przyznaję, że wtedy było to dla mnie niesamowite przeżycie. Te zgromadzone masy oczekujących, radosnych ludzi, wspólne śpiewy, krzyki, tańce. Byłam zachwycona tą atmosferą ciepła i wspólnoty. Specjalnie na przyjazd Benedykta niebo zrobiło się bezchmurne i czyste, chociaż cały dzień padało. Wierzcie lub nie, ale pojawiła się nawet tęcza, wzbudzając jeszcze większy entuzjazm. Msza była niesamowita, a po niej miała nastać noc pełna oczekiwania, bo rano Benedykt po raz kolejny miał zaszczycić nas swoją obecnością.
Czekaliśmy i dobrze się bawiliśmy, poznając kolejnych ludzi, wspólnie śpiewając. Większość z nas nie miała namiotów, bo chodziły plotki, że ze względów bezpieczeństwa będą zabierać metalowe rurki, więc byliśmy gotowi na noc w śpiworach pod gołym niebem w ciepłą, majową noc.
Koło północy spadł deszcz i zmoczył wszystko. Śpiwory, swetry, bluzy, bluzki, spodnie, wszystko. Byliśmy całkowicie przemoczeni, bo tak samo nagle, jak przedtem się przepogodziło, tak teraz nagle nadciągnęły chmury.
Towarzystwa się rozeszło, humory opadły, a ja zostałam kuląc się z zimna do Indianina, który drżącymi rękoma mocno przyciskał mnie do siebie.
Ile byście wytrzymali, czując pożądanie drugiej osoby tak blisko? Upajani nieziemskim zapachem, nie mogąc się ruszyć, a choćby najmniejszym drgnięciem wzbudzając cichy jęk? Ja po trzech godzinach, kiedy próbowałam nie czuć twardego penisa na moich udach (zgodnie z intencją właściciela fallusa), w końcu podniosłam głowę i pocałowałam Indianina. Otoczona jego zapachem miałam wrażenie, że przez moje ciało przechodzi prąd, który czyni całkowite spustoszenie w moim umyśle, uczuciach, emocjach. Całowałam żarliwie jak nigdy dotąd, a Indianin... nie oddawał moich pocałunków. Kończyły zawieszone na jego wargach, jak obojętne, nieme znaki zapytania. Gdzie było pożądanie, które mnie obudziło?
W końcu zniechęcona brakiem odzewu ponownie wtuliłam twarz w szyję tego dziwnego człowieka, schroniłam się w bezpieczeństwie i wszechobecności zapachu.
A teraz drobne ostrzeżenie: jeśli planujecie cokolwiek z dziewczyną i uda się wam ją pocałować... nie jest najlepszym pomysłem spowiadanie się z niej rano, jak z największego grzechu, jaki was w życiu spotkał.
Bo wtedy ta dziewczyna może rzeczywiście postanowić być największym grzechem waszego życia.
Skomentuj