Kapitan Fak otworzył oczy. Podrapał się w brzuch i jebnął sztywną pałą w sufit.
- Czas chyba wyruchać sąsiada z góry – pomyślał.
Dwie minuty później Kapitan Fak, odziany w swój ruchający mundurek, zadzwonił do drzwi sąsiada Józefa.
- Otwieraj c***u! – Zawołał, a **** jego owinął się wokół klamki jak boa i szarpnął.
Sąsiad Józef wycierał akurat swój obesrany odbyt, kiedy **** Faka otworzył toaletowe wrota.
- Uważaj Jó! W********m się po poliki! – Zagrzmiał Fak orając przewód pokarmowy sąsiada. Józef ze zdumieniem obserwował czubek Fakowej pyty, która raz po raz wychodziła na świat, jak młody nieśmiały lisek na wiosnę. Fak na********ł jak Diablo Włodarczyk. Wtem poczuł charakterystyczne swędzenie w dupie. Wzywał go jego Owsik Informator.
- Czekaj Owsik! Skończę... Aaaa... aaaaaa.... JESTEM RUCHAM STRZELAM GOOOOLLLLL!!!! – Kapitan Fak zalał swoim nasieniem toalety w całym pionie, piwnice, a także wpuścił hordy swocih plemników do gruntowych wód.
- Za****łem bombę gruntownie! – Powiedział, wysuwając się z Józefa. – To mogę przyjąć kolejne zadanie – parsknął śmiechem i za*******ił kleksa w majty. – Co jest, Owsiku, Dupiarzu Chyżojebki? - Przywitał serdecznie swojego informatora.
- Nowa misja kapitanie. Sabina ****oc***ka zgłasza stan krańcowego niewyruchania.
- Kapitan Fak i jego ptak są w pogotowiu! – I tu Fak oczyma wyobraźni zobaczył jak wbija swego kafara w ciasne dupy pielęgniarek, w usta lekarzy i otwarte szeroko oczy chorych s****ysynów w psychiatrii obok. – Ech – westchnął i *******nął autoloda.
Kapitan Fak stanął na dachu swojego bloku. Wyciągnął z zanadrza worek bobu, poruchał go dla wprawy i wtranżolił bez reszty. Bób pędem przeleciał do odbytu i przeistoczył się w superbąki, dzięki którym Fak latał prawie tak dobrze, jak posuwał.
W locie o*******ił dwa gołębie, orła bielika i starą jaskółczą dziwkę. Lądując tuż przed klatką Sabiny ****oc***ki potrącił prąciem kreta Michała, co go ruchała dzielnica cała w oczy, bo ich i tak nie potrzebował, a od oka brał piątkę.
Kapitan Fak biegł po schodach. Przez pierwsze dwa piętra był luz, ale z każdym kolejnym piętrem nieruchania bieg stawał się coraz cięższy, bo Fak ****ł się pindolem w schody. Dobrze że napotkał zmywającą klatkę starą spróchniałą cieciową Jagodę. Kiedy wypięła się dupskiem do Faka, ten w*******ił się w jego czeluść swoim bagnetem i zaczął ugniatać dziurę jagodową, niczym batalion ruskich pod Kwidzynem w czterdziestym piątym z międzynarodówką na rozpalonych ustach. Wwiercał się i wciskał, wierzgał swoim kutafonem w czterech wymiarach, zaczął układać pindolem jagodowe jelita w swoją podobiznę. A kiedy już uformował swoje dzieło, postanowił postawić kroplę nad „i”. Za****ł Jagodę taką eksplozją spermy, że staruszka pękła od środka i rozbryzgała się na klatce.
- To se, ****a, posprzątałaś... – usłyszał Fak zza wizjera drzwi numer 11.
Po kilku sekundach kapitan stał już pod drzwiami Sabiny ****oc***ki.
- Sabina... – spojrzał w swój Notes Niewyżytych. Sabiny – choć ciało miała boskie – nikt rżnąć nie chciał, ze względu na jej żywą cipę. Tzn. cipę niezależną, cipę wolną, a przede wszystkim – cipę gadatliwą. **** Sabiny ****oc***ki była tak od niej niezależna jak śliczna. Wielu już partnerów od Sabiny uciekało w połowie aktu, bo ledwo zaczęli walić patelnię, jej ****a ożywiała się i zasypywała Sabinojebca anegdotami o moczu, albo zadawała pytania o sens życia.
Kapitan Fak spostrzegł, że drzwi z napisem „Sabina P.” nie posiadają klamki. Ukręcił szybko jedną żylastą ze swej obsmarowanej jagodowym gównem pyty i wszedł do środka. Sabina siedziała na kuchennym stole w samych tylko pończochach i karmiła swą cipę gotowanym kalafiorem. Rozmawiały o Justinie Timberlake’u.
- Zamknijcie ****y, ****y – rzucił jowialnie Kapitan Fak i jął nanizać zaskoczoną cipę Sabiny na swoją gazrurę.
- Chya che poeao! – Ryknęła okalafiorowana pipa i zacisnęła wargi. **** Faka wyślizgnął się z niej i niczym bełt z kuszy wystrzelony, *******nął go przez łeb. Sina pręga ciągnęła się przez czoło aż po kaloryfer. Sabina zarumieniła się.
- Proszę wybaczyć, Panna Migotka ma dziś zły dzień.
- Panna Migotka?? – Wściekł się Fak i kopnął ją z całej siły w ****ę. Ta lekko skołowaciała.
- Rozciąłeś mi wargę, c***u! – Syknęła Migotka. – Zbliż się tylko, to ****a poznasz na swoim c***u tragedię rewolucji francuskiej! – Zakrzyknęła Migotka i wciągnęła powietrze, wsysając w siebie krajalnicę do jajek (jak się okazuje, nie tylko). Sabina uśmiechnęła się przepraszająco i zaśpiewała przedwojenny hit warszawskich fordanserek: „Niejeden mam otwór, niejeden”, po czym znacząco otworzyła usta. Pyta Faka instynktownie wbiła jej się w zgrabny pyszczek, i to z taką siłą, że z tyłu głowy wyrósł Sabinie atomowy grzyb.
- O nie, cwaniaczki! – **** nie dawała za wygraną. Rozciągnęła się niczym kondom „S” na murzyńskiej pycie i przyssała się do fakowego żądliszcza. Sabina była już całkiem zawinięta. Fak walczył. Próbował dopchnąć się w sabinowe usta aż po swoje spermogeneratory, ale Migotka centymetr po centymetrze wysuwała go niczym glonojad. Fak zaparł się nogami o ścianę. Tracił mocn. Wargi Migotki były silniejsze od ****oc***nych. Wreszcie w ułamek sekundy żołądź Faka wymsknęła się z buzi Sabiny, która momentalnie została wchłonięta przez cipę. Sabina stała się kulką zassaną przez własną pipę. Tylko jej błękitne oczy błagalnie prosiły o pomoc.
- Wal w dupę! – Szeptały białka. – Szybciej, zanim Migotka nie wciągnie mnie całej – iskrzyły się źrenice, które powoli jęły niknąć w odmętach wściekłej szpary.
Na oczach Kapitana Faka ginęła kobieta – świątynia ruchania, słodka przystań dla sztywnych c***ów i wszelkiej maści pyt, pusty terminal oczekujący na spermę. Kapitan Fak postanowił skorzystać z ostatniej możliwości wyruchania Sabiny, i to w taki sposób, by godnie uczcić jej śmierć. Nastawił odbyt. Starł językiem wegeteriańskie gówno, co już w tunelu czekało na wypchnięcie, pogilgotał Sabinę w śledzionę, nawilżył jej tyłek, aż wreszcie – NATARŁ.
**** spanikowała.
- ****a! Coś jest nie tak! Ach, żebym miała nos, to bym nim wyczuła pismo, a tak to **** – nie wiem co się święci – dywagowała, i nagle poczuła z tyłu ******cie. – Ja *******ę, wchodzi od kuchni! – I przyspieszyła zasysanie. Sabinie ginęły powoli ramiona, plecy, łokcie i otipsowane paznokcie. Fak za********ł jak dziki osioł. Do wciągnięcia Sabiny brakowało sekund. Śluz zaczął zbliżać się do linii krzyża. Przykląkł i bez opamiętania wlał się na tatuaż przedstawiający wielkiego marynarskiego pindola z kotwicą. Wargi Migotki wchłonęły już pół dupy.
- Muszę dać jej szczęście! – Zawołał niesiony honorem i współczuciem kapitan, czując oddech szalonej małży.
Kto silniejszy, ****nie czy śmierć? Kutas czy kostucha? **** czy Charon? Kapitan Fak czy Panna Migotka? Jeszcze trzy, dwa, jedno pchnięcie... Lecz w tym momencie, zamiast wy****nej w kosmos rozkoszy ekspediowania spermy w dupę, **** Faka w*******ił się żołędzią w stal krajalnicy wszczepionej w ****ę Migotki.
- Chopin!!! – Usłyszał Fak z głębi ****y. To był głos Sabiny. Łza zakręciła mu się w oku. Uratowany. Fak zamknął oczy i końcem prącia zaczął tykać metalowe pręciki krajalnicy. Delikatnie, z wyczuciem... Zaczęła płynąć muzyka. **** zastygła. Harfiany dyszel brzdękał jej ulubione chopinowskie polonezy. Migotka rozluźniła uścisk. Odpływała z nutki na nutkę, wilgotniała, jej ciąg topniał, a oczom Faka Muzyka ukazała się kształtna dupcia Sabiny, potem jej opalone plecy i pokryte śluzem warkocze. **** zasnęła, a Sabina odkleiła od niej usta.
- Nie lubię kalafiora... – uśmiechnęła się. Jej wdzięczność nie miała granic. Uratowana od śmierci, z poskromioną wreszcie Migotką, wyszeptała:
- Wydymaj mnie 1001 razy. Chcę być twoją szmatą... – cóż, Fakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Poklepał swojego fiuta i przystąpił do akcji. Ruchał, dymał, grzmocił, ****ł, na********ł. Walił Sabinę w takie dziury, że nawet nie wiedziała że takie miała. S****ysyn tak jej c***em uplastycznił ciało, że już mógł se ****a ulepić z niej ciągnik ursus, albo i Grażynę Torbicką. Posklejany spermą, zbryzgany osoczem, okraszony limfocytami – na********ł bez końca. Aż wreszcie, po siedmiu godzinach ruchania, spuścił się na nią po raz tysięczny pierwszy.
- Czas chyba wyruchać sąsiada z góry – pomyślał.
Dwie minuty później Kapitan Fak, odziany w swój ruchający mundurek, zadzwonił do drzwi sąsiada Józefa.
- Otwieraj c***u! – Zawołał, a **** jego owinął się wokół klamki jak boa i szarpnął.
Sąsiad Józef wycierał akurat swój obesrany odbyt, kiedy **** Faka otworzył toaletowe wrota.
- Uważaj Jó! W********m się po poliki! – Zagrzmiał Fak orając przewód pokarmowy sąsiada. Józef ze zdumieniem obserwował czubek Fakowej pyty, która raz po raz wychodziła na świat, jak młody nieśmiały lisek na wiosnę. Fak na********ł jak Diablo Włodarczyk. Wtem poczuł charakterystyczne swędzenie w dupie. Wzywał go jego Owsik Informator.
- Czekaj Owsik! Skończę... Aaaa... aaaaaa.... JESTEM RUCHAM STRZELAM GOOOOLLLLL!!!! – Kapitan Fak zalał swoim nasieniem toalety w całym pionie, piwnice, a także wpuścił hordy swocih plemników do gruntowych wód.
- Za****łem bombę gruntownie! – Powiedział, wysuwając się z Józefa. – To mogę przyjąć kolejne zadanie – parsknął śmiechem i za*******ił kleksa w majty. – Co jest, Owsiku, Dupiarzu Chyżojebki? - Przywitał serdecznie swojego informatora.
- Nowa misja kapitanie. Sabina ****oc***ka zgłasza stan krańcowego niewyruchania.
- Kapitan Fak i jego ptak są w pogotowiu! – I tu Fak oczyma wyobraźni zobaczył jak wbija swego kafara w ciasne dupy pielęgniarek, w usta lekarzy i otwarte szeroko oczy chorych s****ysynów w psychiatrii obok. – Ech – westchnął i *******nął autoloda.
Kapitan Fak stanął na dachu swojego bloku. Wyciągnął z zanadrza worek bobu, poruchał go dla wprawy i wtranżolił bez reszty. Bób pędem przeleciał do odbytu i przeistoczył się w superbąki, dzięki którym Fak latał prawie tak dobrze, jak posuwał.
W locie o*******ił dwa gołębie, orła bielika i starą jaskółczą dziwkę. Lądując tuż przed klatką Sabiny ****oc***ki potrącił prąciem kreta Michała, co go ruchała dzielnica cała w oczy, bo ich i tak nie potrzebował, a od oka brał piątkę.
Kapitan Fak biegł po schodach. Przez pierwsze dwa piętra był luz, ale z każdym kolejnym piętrem nieruchania bieg stawał się coraz cięższy, bo Fak ****ł się pindolem w schody. Dobrze że napotkał zmywającą klatkę starą spróchniałą cieciową Jagodę. Kiedy wypięła się dupskiem do Faka, ten w*******ił się w jego czeluść swoim bagnetem i zaczął ugniatać dziurę jagodową, niczym batalion ruskich pod Kwidzynem w czterdziestym piątym z międzynarodówką na rozpalonych ustach. Wwiercał się i wciskał, wierzgał swoim kutafonem w czterech wymiarach, zaczął układać pindolem jagodowe jelita w swoją podobiznę. A kiedy już uformował swoje dzieło, postanowił postawić kroplę nad „i”. Za****ł Jagodę taką eksplozją spermy, że staruszka pękła od środka i rozbryzgała się na klatce.
- To se, ****a, posprzątałaś... – usłyszał Fak zza wizjera drzwi numer 11.
Po kilku sekundach kapitan stał już pod drzwiami Sabiny ****oc***ki.
- Sabina... – spojrzał w swój Notes Niewyżytych. Sabiny – choć ciało miała boskie – nikt rżnąć nie chciał, ze względu na jej żywą cipę. Tzn. cipę niezależną, cipę wolną, a przede wszystkim – cipę gadatliwą. **** Sabiny ****oc***ki była tak od niej niezależna jak śliczna. Wielu już partnerów od Sabiny uciekało w połowie aktu, bo ledwo zaczęli walić patelnię, jej ****a ożywiała się i zasypywała Sabinojebca anegdotami o moczu, albo zadawała pytania o sens życia.
Kapitan Fak spostrzegł, że drzwi z napisem „Sabina P.” nie posiadają klamki. Ukręcił szybko jedną żylastą ze swej obsmarowanej jagodowym gównem pyty i wszedł do środka. Sabina siedziała na kuchennym stole w samych tylko pończochach i karmiła swą cipę gotowanym kalafiorem. Rozmawiały o Justinie Timberlake’u.
- Zamknijcie ****y, ****y – rzucił jowialnie Kapitan Fak i jął nanizać zaskoczoną cipę Sabiny na swoją gazrurę.
- Chya che poeao! – Ryknęła okalafiorowana pipa i zacisnęła wargi. **** Faka wyślizgnął się z niej i niczym bełt z kuszy wystrzelony, *******nął go przez łeb. Sina pręga ciągnęła się przez czoło aż po kaloryfer. Sabina zarumieniła się.
- Proszę wybaczyć, Panna Migotka ma dziś zły dzień.
- Panna Migotka?? – Wściekł się Fak i kopnął ją z całej siły w ****ę. Ta lekko skołowaciała.
- Rozciąłeś mi wargę, c***u! – Syknęła Migotka. – Zbliż się tylko, to ****a poznasz na swoim c***u tragedię rewolucji francuskiej! – Zakrzyknęła Migotka i wciągnęła powietrze, wsysając w siebie krajalnicę do jajek (jak się okazuje, nie tylko). Sabina uśmiechnęła się przepraszająco i zaśpiewała przedwojenny hit warszawskich fordanserek: „Niejeden mam otwór, niejeden”, po czym znacząco otworzyła usta. Pyta Faka instynktownie wbiła jej się w zgrabny pyszczek, i to z taką siłą, że z tyłu głowy wyrósł Sabinie atomowy grzyb.
- O nie, cwaniaczki! – **** nie dawała za wygraną. Rozciągnęła się niczym kondom „S” na murzyńskiej pycie i przyssała się do fakowego żądliszcza. Sabina była już całkiem zawinięta. Fak walczył. Próbował dopchnąć się w sabinowe usta aż po swoje spermogeneratory, ale Migotka centymetr po centymetrze wysuwała go niczym glonojad. Fak zaparł się nogami o ścianę. Tracił mocn. Wargi Migotki były silniejsze od ****oc***nych. Wreszcie w ułamek sekundy żołądź Faka wymsknęła się z buzi Sabiny, która momentalnie została wchłonięta przez cipę. Sabina stała się kulką zassaną przez własną pipę. Tylko jej błękitne oczy błagalnie prosiły o pomoc.
- Wal w dupę! – Szeptały białka. – Szybciej, zanim Migotka nie wciągnie mnie całej – iskrzyły się źrenice, które powoli jęły niknąć w odmętach wściekłej szpary.
Na oczach Kapitana Faka ginęła kobieta – świątynia ruchania, słodka przystań dla sztywnych c***ów i wszelkiej maści pyt, pusty terminal oczekujący na spermę. Kapitan Fak postanowił skorzystać z ostatniej możliwości wyruchania Sabiny, i to w taki sposób, by godnie uczcić jej śmierć. Nastawił odbyt. Starł językiem wegeteriańskie gówno, co już w tunelu czekało na wypchnięcie, pogilgotał Sabinę w śledzionę, nawilżył jej tyłek, aż wreszcie – NATARŁ.
**** spanikowała.
- ****a! Coś jest nie tak! Ach, żebym miała nos, to bym nim wyczuła pismo, a tak to **** – nie wiem co się święci – dywagowała, i nagle poczuła z tyłu ******cie. – Ja *******ę, wchodzi od kuchni! – I przyspieszyła zasysanie. Sabinie ginęły powoli ramiona, plecy, łokcie i otipsowane paznokcie. Fak za********ł jak dziki osioł. Do wciągnięcia Sabiny brakowało sekund. Śluz zaczął zbliżać się do linii krzyża. Przykląkł i bez opamiętania wlał się na tatuaż przedstawiający wielkiego marynarskiego pindola z kotwicą. Wargi Migotki wchłonęły już pół dupy.
- Muszę dać jej szczęście! – Zawołał niesiony honorem i współczuciem kapitan, czując oddech szalonej małży.
Kto silniejszy, ****nie czy śmierć? Kutas czy kostucha? **** czy Charon? Kapitan Fak czy Panna Migotka? Jeszcze trzy, dwa, jedno pchnięcie... Lecz w tym momencie, zamiast wy****nej w kosmos rozkoszy ekspediowania spermy w dupę, **** Faka w*******ił się żołędzią w stal krajalnicy wszczepionej w ****ę Migotki.
- Chopin!!! – Usłyszał Fak z głębi ****y. To był głos Sabiny. Łza zakręciła mu się w oku. Uratowany. Fak zamknął oczy i końcem prącia zaczął tykać metalowe pręciki krajalnicy. Delikatnie, z wyczuciem... Zaczęła płynąć muzyka. **** zastygła. Harfiany dyszel brzdękał jej ulubione chopinowskie polonezy. Migotka rozluźniła uścisk. Odpływała z nutki na nutkę, wilgotniała, jej ciąg topniał, a oczom Faka Muzyka ukazała się kształtna dupcia Sabiny, potem jej opalone plecy i pokryte śluzem warkocze. **** zasnęła, a Sabina odkleiła od niej usta.
- Nie lubię kalafiora... – uśmiechnęła się. Jej wdzięczność nie miała granic. Uratowana od śmierci, z poskromioną wreszcie Migotką, wyszeptała:
- Wydymaj mnie 1001 razy. Chcę być twoją szmatą... – cóż, Fakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Poklepał swojego fiuta i przystąpił do akcji. Ruchał, dymał, grzmocił, ****ł, na********ł. Walił Sabinę w takie dziury, że nawet nie wiedziała że takie miała. S****ysyn tak jej c***em uplastycznił ciało, że już mógł se ****a ulepić z niej ciągnik ursus, albo i Grażynę Torbicką. Posklejany spermą, zbryzgany osoczem, okraszony limfocytami – na********ł bez końca. Aż wreszcie, po siedmiu godzinach ruchania, spuścił się na nią po raz tysięczny pierwszy.
Skomentuj