W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Nastolatki 40 lat temu c. d. Obóz

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • Micra21
    Świntuszek
    • Oct 2014
    • 62

    Nastolatki 40 lat temu c. d. Obóz

    przeczytaj pierwszą część "Nastolatki 40 lat temu - początki"

    Po wielu miesiącach zajęć teoretycznych i kilku szkoleniach na rzece nadszedł czas wyjazdu na obóz żeglarski na Mazury. Przygotowywaliśmy się z Elą razem do tego obozu. W czwartek, trzeciego sierpnia wieczorem mój tata odwiózł nas na dworzec. Pociąg odjeżdżał o dwudziestej trzeciej z minutami. Objuczeni plecakami, namiotami i torbą z jedzeniem na drogę wsiedliśmy do wagonu. Na szczęście udało nam znaleźć wolny przedział w wagonie pierwszej klasy. Nasze bagaże zostały ułożone na półce i można było usiąść obok siebie. Do odjazdu pozostało jeszcze ponad kwadrans. Czekała nas całonocna jazda w tym niezbyt przyjemnie pachnącym i trochę brudnym pociągu. Do Giżycka mieliśmy przyjechać około szóstej rano. Ponad siedem godzin na siedząco w hałaśliwym, trzęsącym się i czasami piszczącym wagonie. Ela przespała prawie cały czas oparta na moim ramieniu.
    Ze stacji kolejowej trzeba było pojechać autobusem do portu, gdzie czekały na nas łódki z instruktorami. Nasz sternik, Krzysztof już czekał na „Bujdzie”, więc natychmiast weszliśmy na pokład omegi i zaczęli klarować jacht do wypłynięcia. Brakowało jeszcze Ani i Michała, mieli dojechać koło południa. Wyjście z portu zaplanowano na czternastą. Po zapakowaniu łódki i przygotowaniu osprzętu zostało jeszcze trochę wolnego czasu, więc zaprosiliśmy Krzysztofa na kawę do malutkiego lokalu nieopodal portu. Jak na razie świeci słońce, ciepło i nawet nieźle wieje. Jednym słowem – pogoda „żeglarska”. Tuż po trzynastej zameldowali się pozostali członkowie naszej załogi i można było ruszać. Reszta żeglarzy też już była gotowa, więc cztery omegi i dwumasztowa szalupa DZ ruszyły na jezioro Niegocin, kierując się na południe przez Boczne na Jagodne, gdzie miał być pierwszy nocleg.
    Tuż po drodze zaczęło się szkolenie, pod mostem na jeziorze Bocznym trzeba było położyć maszt, potem postawić i dalej żeglować wzdłuż Jagodnego do biwaku. Wieczorem szef obozu, Jarek, zarządził ognisko. Grupa powinna się poznać, bo oprócz 10 osób znanych nam już z kursu zimowego, na obóz przyjechało jeszcze kilkanaścioro innych studentów, którzy mieli zdawać egzaminy na sternika jachtowego. Cała grupa dość szybko się zaprzyjaźniła. Śmiechom, śpiewom i wesołym rozmowom nie było końca. W trakcie ogniska Jarek przedstawił wszystkim sterników – instruktorów i podzielił uczestników na wachty. Każda liczyła pięć osób. Czworo kursantów plus sternik, razem sześć wacht. Załogę dezety podzielono na dwie wachty i cztery załogi omeg. Akurat na 24 dni obozu po cztery dyżury na wachtę. Zadaniem dyżurnych było przygotowanie ogniska i posiłków pod czujnym okiemżony Jarka, Ewy. Poza tym wachta dyżurna pilnowała obozu. Nam, jako wachcie nr 2, przypadł dyżur w niedzielę, następną sobotę, piątek i czwartek przed końcem obozu. Dość późno, bo koło jedenastej wieczorem poszliśmy z Elą do naszego namiotu. Moja ukochana wtuliła się na łyżeczkę i nie wiadomo kiedy usnęliśmy, zmęczeni całonocną podróżą pociągiem i dniem na wodzie pod żaglami. Jarek zarządził pobudkę na siódmą, a klar wyjściowy na dziewiątą.
    Sobotni poranek przywitał nas słońcem i ciszą. Nawet listek nie drgnął. Po śniadaniu szybkie składanie obozu i pakowanie łodzi, żeby zdążyć na dziewiątą. Na szczęście zaczęło wiać i zapowiadało się piękne żeglowanie. Czekał nas trudny rejs przez kanały na wiosłach z położonym masztem, zakupy w Mikołajkach i przepłynięcie największego mazurskiego jeziora – Śniardwy aż na jezioro Seksty, gdzie Jarek zaplanował kilkudniowe szkolenie w różnych warunkach. Po drodze kładzenie i stawianie masztu, wejście do portu w Mikołajkach, no i oczywiście różne manewry na wodzie, czyli normalne szkolenie praktyczne. Postój w porcie pozwolił na wysłanie pocztą wiadomości do rodzin i różne zakupy. Cały rejs minął spokojnie, chociaż momentami wiało mocno i to, jak mówią żeglarze, „w mordę”, więc balastowanie i praca żaglami dała nieźle popalić. To jest dopiero przyjemność! Przez cały czas ścigamy się ze wszystkimi. To takie nieoficjalne regaty, kto szybszy, kto lepiej wykorzystuje wiatr. Cztery omegi mają równe szanse, więc powinna wygrać lepsza załoga. Jeszcze nie umiemy za wiele, ale z każdą godziną, każdym zwrotem uczymy się. Najszybsza okazała się załoga nr 4 z czterema żeglarzami, kandydatami na sternika. Śniardwy przyjęły nas nieprzyjemną falą, co chwilę bryzgi wpadały do kokpitu, mocząc nam głowy. Na szczęście ciepła, słoneczna pogoda nie pozwalała zmarznąć. Tylko jedna osoba musiała ciągle wylewać wodę ze środka. Dopiero, jak schowaliśmy się za Szeroki Ostrów, tuż przed wejściem na jezioro Seksty fala zmalała i już spokojnie dobiliśmy do pięknej polany, która na najbliższe kilka dni miała stać się miejscem naszego zamieszkania. Brzeg był dość wysoki z ładnym, piaszczystym zejściem do wody. Dookoła lasy świerkowe z niewielką domieszką drzew liściastych. Miejsca wystarczyło na wszystkie namioty, a nawet można powiedzieć, że było dość luźno.
    Dla nas znalazłem piękny kawałek trawy pomiędzy krzewami leszczyny, osłonięty od wiatru i zacieniony kępą drzew, na ledwo zauważalnym wzniesieniu, dzięki czemu nie groziło nam podmoczenie namiotu w razie deszczu. Dodatkowo mieliśmy blisko do wody. W kilkanaście minut stanął namiot i nasze rzeczy wylądowały w środku. W bezpośredniej bliskości stały jeszcze dwa namioty, jeden Ani i jej koleżanki, Agaty z wachty nr 4, a trochę dalej Krzysztofa, naszego sternika i jego kolegi z Krakowa, Janka, który miał załogę nr 4. Jarek z Ewą swój postawili z drugiej strony polany, żeby mieć na oku całe obozowisko i łódki. W sumie wystarczyło miejsca na wszystkie namioty i jeszcze, pośrodku, na ognisko. Dzisiejsza wachta dyżurna zabrała się za zbieranie chrustu i drewna na ognisko, i przygotowanie późnego obiadu. Ewa z Jarkiem zarządzili samą zupę z kiełbasą i chlebem. Wody nie brakowało, przecież jezioro mamy pod nosem. W tamtym czasie woda nadawała się jeszcze do picia. Po rozpakowaniu łódek szef obozu zarządził klar portowy. Polegało to na sprzątnięciu żagli i innego ruchomego osprzętu pod pokład, wybraniu wody i ogólnym myciu jachtów. Wszędzie miał panować idealny porządek.
    Po obiedzie wybrałem się z Elą ma spacer wzdłuż brzegu. Jako, że brzeg był porośnięty drzewami iglastymi i prawie nie rosły krzaki, znajdowaliśmy jagody i poziomki leśne. Z niewielkiego wzniesienia w odległości kilkuset metrów od obozu roztaczał się cudowny widok na jezioro Śniardwy dwiema małymi wysepkami – Pajęczą Wyspą i Czarcim Ostrowem. Całe jezioro, choć duże, jest bardzo płytkie i właśnie w okolicach Pajęczej Wyspy można rozbić się na kamieniach, leżących tuż pod powierzchnią wody. W oddali, na wschodnim końcu ledwie widoczne wejście na Tyrkło, nieduże, wąskie jezioro, gdzie można złowić nawet szczupaka. Północny brzeg Śniardw stanowi płaski teren ciągnący się aż do Mikołajek z jeziorem Łuknajno, niedostępnym dla turystów ze względu na znajdujący się tam rezerwat łabędzi. Wiatr ucichł zupełnie, słońce powoli opadało na zachodzie, grzejąc nas w plecy. Jeszcze koniki polne i inne świerszcze dawały wieczorny koncert. Siedząc na skarpie wsłuchiwaliśmy się w odgłosy przyrody marząc, by to się nie kończyło. Niestety, trzeba wracać. Na dwudziestą Jarek zwołał odprawę w celu omówienia planu na jutro. My mamy dyżur, więc pływania nie będzie. Gary, obieranie ziemniaków, zbieranie opału – to nasze jutrzejsze zadania. Po odprawie wszyscy mieli już wolne. Trochę czasu zabrało nam przygotowanie spania w namiocie. Moja „trójka” dawała poczucie komfortu, bo plecaki wylądowały w przedsionku a w środku tylko dwa materace, śpiwory a także część ubrań potrzebnych na bieżąco. Nawet na tylnym maszcie udało się zamocować uchwyt na świeczkę.
    W ten ciepły jeszcze, sierpniowy wieczór Andrzej z załogi „Kurczaka” przyniósł gitarę i cicho brzdąkał przy ognisku. Większość ludzi już skończyła stawiać swoje namioty i powoli schodzili się do ognia. Płomienie wesoło migotały i od czasu do czasu rozlegał się głośny trzask, a snop iskier strzelał w niebo. Ktoś zanucił „Pod żaglami Zawiszy...” Popłynęła ta piękna żeglarska piosenka, później inne, ale jakoś nie było chętnych na dłuższe śpiewanie. Nasza załoga ma jutro dyżur i pobudka ma być o szóstej. Dochodziła jedenasta, czas na spanie. Wśliznęliśmy się do namiotu dokładnie zamykając suwaki, żeby komary nas w nocy nie zjadły. Świeczka przy maszcie już zdążyła podgrzać trochę powietrze wewnątrz (nie do uwierzenia, że taki mały płomyk daje tyle ciepła) i rozbieranie się do spania nie było przykre. Przy okazji rozkładania śpiworów zauważyłem, że zamki obydwu są identyczne. Ela patrząc mi w oczy z przekornym uśmieszkiem, poprosiła o spięcie ich razem w jeden podwójny niby, że będzie nam cieplej razem. Ucieszył mnie ten pomysł, będę mógł przytulić moją najukochańszą. Ale miałem ochotę na nieco więcej, niż tylko przytulenie się. Nadzy wsunęliśmy nasze ciała do środka i Ela natychmiast przywarła do mnie całą swoją długością. Nasza pierwsza wspólna noc w jednym łóżku. Poprzedniej spaliśmy wprawdzie w jednym namiocie, ale śpiwory nie były połączone. Objąłem ją i przycisnąłem lekko do siebie. Zaczęła wiercić pupą delikatnie drażniąc mojego członka, który natychmiast zareagował wzwodem. Pocałowałem ją w kark i wsunąłem rękę pod głowę. Druga ręka zaczęła pieścić piersi. Oddech Eli stał się głośniejszy, a dłoń wsunęła między nas szukając mojego przyrodzenia. Zrobiłem jej miejsce i objęła penisa. Położyła się na plecy całując mnie w usta i dalej pieściła, a ja wsunąłem swoją rękę między uda poszukując palcami łechtaczki. Spełnienie nadeszło bardzo szybko i wtuleni na łyżeczkę zasnęliśmy. Jutro mamy dyżur i musieliśmy wstać wcześnie, żeby zdążyć z przygotowaniem śniadania na ósmą.
    Dzień dyżuru minął bardzo szybko i zmęczeni, po sprzątnięciu wszystkiego przed nocą, usiedliśmy na brzegu popatrzeć na wodę. W zapadającym zmierzchu widać było nieliczne światła ognisk dookoła jeziora, odbijające się w gładkiej jak lustro wodzie. Z oddali dochodziły nas śpiewy z innych obozowisk. Piękny, ciepły wieczór, zapach rozgrzanej całodziennym słońcem trawy i delikatne bzyczenie świerszczy uspokajały nas przed snem. Tak można by siedzieć całą noc, ale jutro też jest dzień i trzeba pójść spać. Korzystając z wygodnego zejścia do wody postanowiliśmy jeszcze popływać. Woda przyjemnie chłodziła rozgrzane słońcem, nagie ciała. Po kąpieli i szybkiej toalecie wylądowaliśmy w śpiworze, mając ochotę na wspólne igraszki. Tym razem to Ela zaczęła zabawę. Wzięła penisa do ręki i pocałowała mnie w usta. Natychmiast dobrałem się do jej jędrnych piersi szczypiąc delikatnie brodawki. Trwało to kilka minut, członek stanął, a ona spojrzała mi w oczy i zapytała:
    - Mogę cię tam pocałować?
    - Jak tylko masz chęć, to oczywiście – odpowiedziałem cicho.
    - Zawsze chciałam spróbować, jak to jest – to mówiąc, pocałowała czubek – ładny zapach.
    Zaczęła lizać żołądź i suwać palcami po całej długości, złapała samymi wargami za żołądź, językiem dotykając otworka i wędzidełka. Penis stanął sztywno. W tym czasie wsunąłem dłoń między jej uda i sięgnąłem łechtaczki. Między wargami poczułem wypływającą wilgoć a palec delikatnie pieścił ten najczulszy punkt. Na efekty nie czekaliśmy zbyt długo, orgazm wstrząsnął ciałem Eli, opadła na mnie wypuszczając członka z ust. Po chwili powróciła do pieszczenia mnie, ale już tylko ręką. W kilka chwil doprowadziła mnie do szczytu. Zalałem swój brzuch, a dziewczyna nabrała na palec trochę spermy i oblizała.
    - Dziwny smak, ale dobry – zwróciła twarz do mojej – taki gorzko-słony. Podoba mi się.
    Wytarła mi brzuch ręcznikiem, przytuliła plecy do mojej piersi, zaspokojeni i szczęśliwi, usnęliśmy.
    W poniedziałek pogoda zmieniła się, nadciągnęły chmury i temperatura zdecydowanie spadła. Wiatr był słaby, ale wykorzystaliśmy to na naukę manewru ratowania osoby z wody. Jako topielec występowała kamizelka ratunkowa. Ktoś rzucał ją do wody krzycząc głośno: „człowiek za burtą”. Ten, kto to zauważył, cały czas podawał położenie ofiary, a sternik miał za zadanie jak najszybciej dopłynąć i podjąć człowieka na pokład łodzi. Ten manewr jest bardzo ważny ze względu na bezpieczeństwo i każdy żeglarz musi go umieć bezbłędnie wykonać. Nauka trwała prawie do trzeciej po południu. Przez cały dzień wiało niezbyt mocno, ale wystarczająco do ćwiczeń.
    Dzisiaj dyżur ma załoga „Kurczaka”, ciekawe, co Jagoda z Ewą wymyślą na obiad. I wymyśliły – zupa pomidorowa z ryżem, mięso pieczone na ogniu z ziemniakami i sałatą. Ostatnie świeże mięso, później już będą same konserwy do następnych zakupów. Wszystko smaczne, Ewa ma doświadczenie w gotowaniu na ognisku.
    Taki sobie Starszy Pan
Working...