- Izabelo, myślisz o czymś miłym? - głos Zosi przywrócił Izę do rzeczywistości. Wywołana do tablicy odwróciła się od okna w stronę koleżanki.
- Nie, tak patrzę na tę zimę-niezimę. Dlaczego pytasz?
- Wydajesz się nieobecna. Bawisz się ciągle kosmykiem włosów. Przygryzasz dolną wargę. Masz niespokojne dłonie. Coś się stało?
Izabela czuła jak po szyi i twarzy rozlewa się rumieniec.
- Nie… Wszystko w porządku. Tak sobie myślę, że czas do fryzjera. Wkurzają mnie te końcówki.
- Jasne - Zosia wzruszyła ramionami. Wiedziała swoje. Za długo się znały. Wyjęła z szafy płaszcz i zaczęła się ubierać do wyjścia.- Nie chcesz gadać, to nie. Obserwuj tego nowego pacjenta na trójce. Nie ma gorączki, ale wygląda mi podejrzanie. Do jutra.
Kiedy za zmienniczką zamknęły się drzwi Iza znowu odwróciła się w stronę okna. Krajobraz na zewnątrz zdawał się komponować z jej mieszanymi emocjami. Naprzemienne powroty i odwroty zimowej aury zdawały odzwierciedlać starą maksymę “chciałabym i boję się”. Izie od dwóch dni trudno było zebrać myśli. Wracały wrażenia z kawiarnianej randki. Te wszystkie spojrzenia, brzmienie głosu Michała. Dotyk dłoni. I wspomnienia z pożegnania, te chyba nawet bardziej intensywnie. Miał przyjemnie ciepłe usta. Nie było jednak czasu, żeby to wszystko rozpamiętywać. Czas zająć się pacjentami.
Siostro. Strasznie mnie boli głowa - w drzwiach pielęgniarskiej dyżurki stała pani Malwina. Chyba bardziej doskwierała jej samotność, niż migrena.
“Czy ja na starość też będę taka żałosna” - przemknęło przez głowę Izy. Poprawiła czepek i odruchowo wygładziła nieistniejące fałdki na krochmalonym fartuchu.
- Zaraz pomogę…
Kolejne trzy godziny dyżuru zlewały się w jeden ciąg zdarzeń. Tak zawsze wyglądał początek nocnej zmiany. Te ślepe godziny popołudniowe, kiedy z oddziału znikają po kolei lekarze i niemal cały szpital zostaje na głowie pielęgniarek i salowych. Wieczorne wydawanie leków, mizerna kolacja, awanturująca się grubaska z “dziewiątki”. Zanim nastała 20 już Izabela czuła się zmęczona jak górnik po dwóch szychtach w kopalni. Mimo wygodnych chodaków czuła pulsowanie w stopach i łydkach, nieprzyjemnie napięte mięśnie ramion, suchość w ustach i początek migreny. Potem oddział powoli cichł i zasypiał. O 21 Iza mogła wreszcie zamknąć za sobą drzwi dyżurki i nastawić wodę na kawę. Jeszcze trochę czasu i cały oddział zostanie tylko na jej głowie. Po raz kolejny w tym miesiącu. Oczywiście było to wbrew przepisom, ale w dobie problemów z personelem medycznym NFZ nie wnikał zbytnio w formalności.
Iza zrzuciła chodaki żeby poczuć pod stopami przyjemny chłód posadzki. Pstryknął czajnik i zalała już czekające brunatne granulki w ulubionym kubeczku. Tym razem było ich więcej, niż zwykle. Dlatego i mleka musiało być więcej, żeby złagodzić kawową goryczkę.
Izabela oparła się pośladkami o biurko i spojrzała w ciemny prostokąt. Z tego miejsca dwie lampy na dziedzińcu tylko zacierały obraz za oknem. Tylko czerń i dwa jasne punkty. Tafla szyby odbijała twarz atrakcyjnej czterdziestolatki z kasztanowymi włosami upiętymi pod białym czepkiem przeciętym czarnym pasem. Tak, Izabela była przekonana, że czas był nader łaskawy. Najlepiej świadczyło o tym zachowanie panów podczas serii niedawnych randek. Ilu ich było? Trzynastu? Może czternastu? Potrzebowała tego jak kania dżdżu. Po 24 latach w beznadziejnym małżeństwie była chyba warta odrobiny męskiego zainteresowania? Jak to nazwał Michał? “Seryjna randkowiczka”... Izabela sama nie wiedziała, co było takiego we wtorkowym spotkaniu, że tak bardzo zapadło jej w pamięć. Facet nie był w jej typie. Nie miała ochoty zedrzeć z niego ubrania i rzucić się jak kotka w rui. Może najważniejsze było to, że z każdą chwilą czuła się coraz lepiej w jego towarzystwie. Początkowy stres ustępował. Nie nudziła się. Żarty i złośliwostki były zabawne i nigdy nie przekroczył granicy chamstwa. Omijał rafy tanich komplementów. Jednak nie pozostawiał ani cienia wątpliwości, że jest Izabelą zainteresowany pod każdym względem. Pewnie przez to spojrzenie wyleniałego kocura obserwującego miseczkę apetycznej śmietanki.
Jednak trzeba było dać jeszcze więcej mleka. Iza skrzywiła się po pierwszym łyku. Podeszła do umywalki i wylała całą zawartość. Kiedyś doktor Zalewski zażartował w podobnej sytuacji, że z kawą jak z życiem. Nie da się uzupełnić czegoś, co jest od początku zepsute. trzeba zacząć od nowa. Jeśli ulejesz za mocnej mlecznej kawy i dolejesz znowu mleka, ciecz będzie wodnista i bez smaku. Zatem znowu dwie łyżeczki granulatu, jedna czubata i jedna płaska. Mniej wody, więcej kawy. Tak. teraz smak był idealny.
Izabela spojrzała na zegar. Kwadrans po dziewiątej. Wiek pacjentów robił swoje. Pewnie na pediatrii trzeba byłoby mozolnie zaganiać dzieciaki do pokojów i uspokajać w łóżkach. Na tym oddziale jeszcze przed ciszą nocna większość pomieszczeń wypełniała ciemność i pochrapywanie. Iza usiadła wygodnie w fotelu i wyciągnęła stopy przed siebie. Spojrzała na nogi. Tak. je też miała wyjątkowo zgrabne. Podobała się sobie dzisiaj rano w lustrze kiedy krytycznie dokonywała samooceny po wyjściu spod prysznica. Szczupła, ale nie chuda. Dobrze zafarbowane włosy, bez żadnych siwych odrostów. Lekkie zmarszczki mimiczne dodawały charakteru. Sylwetka z miłymi zaokrągleniami biustu i pupy. Tylko łono ominęła wzrokiem. Tak dawno nie miała faceta…
Iza upiła kawy i cofnęła się myślami odrobinę wcześniej, kiedy zwracała twarz pod strumyczki tryskające ze słuchawki prysznica. To wtedy zaczęła myśleć po raz pierwszy o Michale w nieco gorętszej tonacji. Zaczęła fantazjować o kawiarnianej randce. Mężczyzna nie przekroczył granicy przyzwoitości, ale co by się stało, gdyby to zrobił? Tak, Iza była przekonana, że wyszłaby bez słowa, kiedy szpakowaty położyłby dłoń na jej kolanie. Jednak prysznicowa nierzeczywistość rządziła się swoimi prawami. Tam wirtualny Michał wsuwa prawą dłoń pod spódniczkę i masuje Izę w zgięciu nogi, tuż pod nim na łydce i tuż nad nim - na udzie. A ta wirtualna Izabela zamiast zaciskać kolana jeszcze rozchyla je ułatwiając dostęp. Chwyta męski nadgarstek i prowadzi go bliżej siebie po udzie… Aż do gorącego, pulsującego miejsca u dołu łona. Podprysznicowe fantazje zbiegały się z metodycznymi pieszczotami namydlonej dłoni. Kobieta pieściła swoje piersi, ślizgała się opuszkami palców po podbrzuszu i udach. Zanurzała je między płatkami cipki. Potem wzmocniła doznania używając rozpędzonych kropli wody uderzających w skórę. Prowadziła strumień prysznica po wszystkich najwrażliwszych miejscach. Po eksplozji orgazmu niemal nie wypadła z kabiny opierając dłonie na szklanych drzwiach.
Kawa prawie już się skończyła. Iza zreflektowała się, że zatopienie się we wspomnieniach porannych pieszczot poprowadziło ją ku kolejnym. Przywoływanie w głowie kolejnych obrazów wywołało gorące pulsowanie w podbrzuszu. Kobieta położyła swoją dłoń na udzie, tuż poniżej krawędzi pielęgniarskiego fartuszka. Nie zdążyła jednak przejść od grzeszenia myślą do czynów. Fantazje przerwało pukanie do drzwi dyżurki.
- Nie, tak patrzę na tę zimę-niezimę. Dlaczego pytasz?
- Wydajesz się nieobecna. Bawisz się ciągle kosmykiem włosów. Przygryzasz dolną wargę. Masz niespokojne dłonie. Coś się stało?
Izabela czuła jak po szyi i twarzy rozlewa się rumieniec.
- Nie… Wszystko w porządku. Tak sobie myślę, że czas do fryzjera. Wkurzają mnie te końcówki.
- Jasne - Zosia wzruszyła ramionami. Wiedziała swoje. Za długo się znały. Wyjęła z szafy płaszcz i zaczęła się ubierać do wyjścia.- Nie chcesz gadać, to nie. Obserwuj tego nowego pacjenta na trójce. Nie ma gorączki, ale wygląda mi podejrzanie. Do jutra.
Kiedy za zmienniczką zamknęły się drzwi Iza znowu odwróciła się w stronę okna. Krajobraz na zewnątrz zdawał się komponować z jej mieszanymi emocjami. Naprzemienne powroty i odwroty zimowej aury zdawały odzwierciedlać starą maksymę “chciałabym i boję się”. Izie od dwóch dni trudno było zebrać myśli. Wracały wrażenia z kawiarnianej randki. Te wszystkie spojrzenia, brzmienie głosu Michała. Dotyk dłoni. I wspomnienia z pożegnania, te chyba nawet bardziej intensywnie. Miał przyjemnie ciepłe usta. Nie było jednak czasu, żeby to wszystko rozpamiętywać. Czas zająć się pacjentami.
Siostro. Strasznie mnie boli głowa - w drzwiach pielęgniarskiej dyżurki stała pani Malwina. Chyba bardziej doskwierała jej samotność, niż migrena.
“Czy ja na starość też będę taka żałosna” - przemknęło przez głowę Izy. Poprawiła czepek i odruchowo wygładziła nieistniejące fałdki na krochmalonym fartuchu.
- Zaraz pomogę…
Kolejne trzy godziny dyżuru zlewały się w jeden ciąg zdarzeń. Tak zawsze wyglądał początek nocnej zmiany. Te ślepe godziny popołudniowe, kiedy z oddziału znikają po kolei lekarze i niemal cały szpital zostaje na głowie pielęgniarek i salowych. Wieczorne wydawanie leków, mizerna kolacja, awanturująca się grubaska z “dziewiątki”. Zanim nastała 20 już Izabela czuła się zmęczona jak górnik po dwóch szychtach w kopalni. Mimo wygodnych chodaków czuła pulsowanie w stopach i łydkach, nieprzyjemnie napięte mięśnie ramion, suchość w ustach i początek migreny. Potem oddział powoli cichł i zasypiał. O 21 Iza mogła wreszcie zamknąć za sobą drzwi dyżurki i nastawić wodę na kawę. Jeszcze trochę czasu i cały oddział zostanie tylko na jej głowie. Po raz kolejny w tym miesiącu. Oczywiście było to wbrew przepisom, ale w dobie problemów z personelem medycznym NFZ nie wnikał zbytnio w formalności.
Iza zrzuciła chodaki żeby poczuć pod stopami przyjemny chłód posadzki. Pstryknął czajnik i zalała już czekające brunatne granulki w ulubionym kubeczku. Tym razem było ich więcej, niż zwykle. Dlatego i mleka musiało być więcej, żeby złagodzić kawową goryczkę.
Izabela oparła się pośladkami o biurko i spojrzała w ciemny prostokąt. Z tego miejsca dwie lampy na dziedzińcu tylko zacierały obraz za oknem. Tylko czerń i dwa jasne punkty. Tafla szyby odbijała twarz atrakcyjnej czterdziestolatki z kasztanowymi włosami upiętymi pod białym czepkiem przeciętym czarnym pasem. Tak, Izabela była przekonana, że czas był nader łaskawy. Najlepiej świadczyło o tym zachowanie panów podczas serii niedawnych randek. Ilu ich było? Trzynastu? Może czternastu? Potrzebowała tego jak kania dżdżu. Po 24 latach w beznadziejnym małżeństwie była chyba warta odrobiny męskiego zainteresowania? Jak to nazwał Michał? “Seryjna randkowiczka”... Izabela sama nie wiedziała, co było takiego we wtorkowym spotkaniu, że tak bardzo zapadło jej w pamięć. Facet nie był w jej typie. Nie miała ochoty zedrzeć z niego ubrania i rzucić się jak kotka w rui. Może najważniejsze było to, że z każdą chwilą czuła się coraz lepiej w jego towarzystwie. Początkowy stres ustępował. Nie nudziła się. Żarty i złośliwostki były zabawne i nigdy nie przekroczył granicy chamstwa. Omijał rafy tanich komplementów. Jednak nie pozostawiał ani cienia wątpliwości, że jest Izabelą zainteresowany pod każdym względem. Pewnie przez to spojrzenie wyleniałego kocura obserwującego miseczkę apetycznej śmietanki.
Jednak trzeba było dać jeszcze więcej mleka. Iza skrzywiła się po pierwszym łyku. Podeszła do umywalki i wylała całą zawartość. Kiedyś doktor Zalewski zażartował w podobnej sytuacji, że z kawą jak z życiem. Nie da się uzupełnić czegoś, co jest od początku zepsute. trzeba zacząć od nowa. Jeśli ulejesz za mocnej mlecznej kawy i dolejesz znowu mleka, ciecz będzie wodnista i bez smaku. Zatem znowu dwie łyżeczki granulatu, jedna czubata i jedna płaska. Mniej wody, więcej kawy. Tak. teraz smak był idealny.
Izabela spojrzała na zegar. Kwadrans po dziewiątej. Wiek pacjentów robił swoje. Pewnie na pediatrii trzeba byłoby mozolnie zaganiać dzieciaki do pokojów i uspokajać w łóżkach. Na tym oddziale jeszcze przed ciszą nocna większość pomieszczeń wypełniała ciemność i pochrapywanie. Iza usiadła wygodnie w fotelu i wyciągnęła stopy przed siebie. Spojrzała na nogi. Tak. je też miała wyjątkowo zgrabne. Podobała się sobie dzisiaj rano w lustrze kiedy krytycznie dokonywała samooceny po wyjściu spod prysznica. Szczupła, ale nie chuda. Dobrze zafarbowane włosy, bez żadnych siwych odrostów. Lekkie zmarszczki mimiczne dodawały charakteru. Sylwetka z miłymi zaokrągleniami biustu i pupy. Tylko łono ominęła wzrokiem. Tak dawno nie miała faceta…
Iza upiła kawy i cofnęła się myślami odrobinę wcześniej, kiedy zwracała twarz pod strumyczki tryskające ze słuchawki prysznica. To wtedy zaczęła myśleć po raz pierwszy o Michale w nieco gorętszej tonacji. Zaczęła fantazjować o kawiarnianej randce. Mężczyzna nie przekroczył granicy przyzwoitości, ale co by się stało, gdyby to zrobił? Tak, Iza była przekonana, że wyszłaby bez słowa, kiedy szpakowaty położyłby dłoń na jej kolanie. Jednak prysznicowa nierzeczywistość rządziła się swoimi prawami. Tam wirtualny Michał wsuwa prawą dłoń pod spódniczkę i masuje Izę w zgięciu nogi, tuż pod nim na łydce i tuż nad nim - na udzie. A ta wirtualna Izabela zamiast zaciskać kolana jeszcze rozchyla je ułatwiając dostęp. Chwyta męski nadgarstek i prowadzi go bliżej siebie po udzie… Aż do gorącego, pulsującego miejsca u dołu łona. Podprysznicowe fantazje zbiegały się z metodycznymi pieszczotami namydlonej dłoni. Kobieta pieściła swoje piersi, ślizgała się opuszkami palców po podbrzuszu i udach. Zanurzała je między płatkami cipki. Potem wzmocniła doznania używając rozpędzonych kropli wody uderzających w skórę. Prowadziła strumień prysznica po wszystkich najwrażliwszych miejscach. Po eksplozji orgazmu niemal nie wypadła z kabiny opierając dłonie na szklanych drzwiach.
Kawa prawie już się skończyła. Iza zreflektowała się, że zatopienie się we wspomnieniach porannych pieszczot poprowadziło ją ku kolejnym. Przywoływanie w głowie kolejnych obrazów wywołało gorące pulsowanie w podbrzuszu. Kobieta położyła swoją dłoń na udzie, tuż poniżej krawędzi pielęgniarskiego fartuszka. Nie zdążyła jednak przejść od grzeszenia myślą do czynów. Fantazje przerwało pukanie do drzwi dyżurki.
Skomentuj