Światło świec odbijało się od szklanej ściany oddzielającej salę konferencyjną od widoku na rozświetloną reklamami panoramę miasta. To był mój autorski pomysł na zbudowanie chociaż odrobiny intymności w biurowej przestrzeni. Połowa pracowników zdążyła już przyjechać przebrana w wieczorowe stroje. Ja zaraz po pracy zafundowałem sobie szybki prysznic w osobistej łazience i wrzuciłem smoking w gabinecie. Cóż, to jedna z wielu tylko małych nagród za dwie dekady mozolnego wspinania się po kolejnych szczeblach korpo kariery. Poprawiłem burgundowy krawat rozluźniając węzeł, ale zaraz zacisnąłem ponownie do przepisowej ciasnoty. To z kolei jedna z drobnych przykrości menadżerskiego stanowiska.
All i want for christmas - delkarowała z zaangażowaniem Mariah Carey. Cóż, wolałbym polskie kolędy, ale dla młodego zespołu takie klimaty kojarzą się z obciachem. Wolą nawet mówić “christmas party”, a nie “opłatek firmowy”. Zatem szwedzki stół, kolorowe światełka na ścianach, muzyka z komedii romantycznych i alkohol bez ograniczeń. Postawiłem tylko trzy warunki - świece w klasycznych kandelabrach, łamanie opłatkiem zaraz na początki i wino otwieramy dopiero po wzajemnych życzeniach.
Przestrzeń biurowa zapełniała się kolejnymi facetami w dobrze skrojonych gangach i kobietami w sukienkach o dość wyzywającym kroju. Już tworzyły się grupki wzajemnej adoracji. Tuż przy szwedzkim stole księgowość i finanse, po prawej marketingowcy opowiadali czerstwe dowcipy śmiejąc się zbyt głośno, a w głębi sprzedawcy podzieleni jak w codziennym życiu na dwa zantagonizowane zespoły. Logistyka i administracja wymieszały się - oni zawsze mieli się ku sobie. Wsłuchiwałem się w pełniłem honory gospodarza witając się z kolejnymi podwładnymi zaraz przy wejściu. Uśmiech, rąsia, uprzejme słowo i wypuszczenie w głąb sali. Lubiłem ten ceremoniał. Zwracałem uwagę, kto przychodzi za wcześnie, kto uśmiecha się kwaśno, a kto podaje rękę jak zdechłą rybę. Wigilia firmowa - jedno z najbardziej subtelnych narzędzi zarządzania zasobami ludzkimi.
Gong windy rozbrzmiał po raz kolejny, rozsunęły się drzwi i w holu pojawiła się czwórka nowych gości. Jacek z księgowości i Marylka z kancelarii ogólnej przyjechała razem. Wiadomo - romansowali od poprzedniej Wigilii firmowej niemal publicznie. Za to Jasiu Kuczeba pojawił się z nieznaną mi wysoką blondynką.
- Dzień dobry Panie Prezesie - szef sprzedaży ukłonił mi się z wrodzoną wyniosłością. - Pan Prezes pozwoli, to moja małżonka Zofia.
Omal się nie roześmiałem. No, tak, młodziak nie był świadomy śmieszności niezamierzonego cytatu z “Misia”. Pochyliłem się nad podaną smukłą dłonią. Zapachniało mi klasyczną “piątką” Diora. Jednak nawet tak mocne perfumy nie zakłóciły zapachu dohrzałej kobiety. Zabuzowała mi adrenalina. Poczułem się jak Dracula wobec świeżo utoczonej krwi. Ledwo powstrzymałem się przed odwróceniem podanej ręki i wpicia ust w nadgarstek. Musnąłem skórę ustami i już w pełni opanowany wyprostowałem się. Zofia Kuczeba patrzyła na mnie równie arogancko, jak jej mąż taksował wnętrze biura. Miała intensywnie niebieskie oczy podkreślone wieczorową maskarą.
- Miło mi poznać towarzyszkę życia naszego najlepszego menadżera sprzedaży - uśmiechnąłem się. Jasiu rozbłysnął wewnętrznie nie wyczuwając ironii w moim głosie. Jednak kącik ust żony drgnął leciutko. Hmmm… Czyżby małżonkazofija była bardziej bystra od swojego ślubnego?
Dyrektor Kuczeba objął w pasie towarzyszkę i skierował się ku swojemu zespołowi sprzedażowemu. Odprowadzałem wzrokiem kołyszące się krągłe biodra. Patrzyłem z przyjemnością na pupę opiętą ciemnogranatową tkaniną. Kreacja była niezwykle elegancja. Bardzo kobieca, podkreślająca kobiece kształty, ale nie wyzywająca. Spokojnie mogłaby się znaleźć w katalogu Marie Ziele, albo innej konserwatywnej marki modowej. No tak. dyrektor Kuczeba był gorliwym katolikiem, z dewocją demonstrującym swoje przywiązanie do religii. Pewnie żona była tak samo grzeczna, wierna i pobożna.
Odwróciłem twarz ku ścianie i oblizałem spierzchnięte usta. Rekin zwietrzył niewinną fokę. Czułem w spodniach twardniejący wałek. Puls galopował. Popatrzyłem na państwa Kuczeba, oddających się swobodnej konwersacji. Zastanawiałem się, co skłoniło Jasia do zabrania połowicy na firmową imprezę. Co roku do tej pory zmywał się zaraz po życzeniach świątecznych. Zjadał karpika w galarecie, patrzył z niesmakiem na zaczynających tankować współpracowników i znikał po angielsku. Popatrzyłem na zegarek. Do dwudziestej zostały trzy minuty. Podszedłem do długiego stołu i zlustrowałem talerzyki z wyłożonym opłatkiem. Doroczne christmas party czas zacząć.
W czasie spiczu starałem się nie patrzeć w stronę Kuczebów. Jak zawsze gładka gadka motywacyjna przychodziła mi bez trudu. Jesteśmy zespołem, tylko razem jesteśmy w stanie coś dokonać, targety nie są tak ważne, jak rozwój. Bla, bla, bla… Nie rozwodziłem się za bardzo. W końcu i tak wszyscy czekają na to, żeby się nażreć i sponiewierać na koszt firmy. Albo ulotnić przed pierwszym pawiem. Tak, tak - czas świątecznych firmówek to żniwa dla firm sprzątających.
Sięgnąłem po opłatek. Taki większy, ale i tak jeden nie starczy. Zanim obsłużę wszystkich wazeliniarzy zejdą dwa, albo i nawet trzy. na wykładzinie zaczął się kontredans biurowych figur i pionków. Wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia, pomyślności. Samych spełnionych targetów. Szczęśliwej nowej premii. Orgia zakłamanych uśmieszków, faryzejskich uściśnięć i nieszczerych poklepywań. Zszedł dobry kwadrans, nim przez kolejkę włązidupów przebił się Kuczeba. Pół kroku za Jasiem stała żona. Miała stalowe spojrzenie. Może poczuła między pośladkami dotknięcie mojego spojrzenia?
- Panie Prezesie, nie wiem czego życzyć. Przecież ma Pan wszystko, czego można sobie wymarzyć - Kuczeba gładko wszedł w konwencję korporacyjnych serdeczności.
- Oj, nie zawsze można mieć to, czego się naprawdę pragnie - nad ramieniem podwładnego zerknąłem na jego żonę. Nie patrzyła w moją stronę. Chociaż wolałem myśleć, że udaje spojrzenie gdzieś w przestrzeń.
- Zatem wszystkiego, co Pan sobie wymarzy - Kuczeba rozciągnął usta w wymuszonym uśmiechu. Hmmm… Może jest bystrzejszy, niż się wydaje?
- A Tobie Jasiu wymarzonego awansu w kolejnym roku rozliczeniowym - potrząsnąłem rolę swojego szefa sprzedaży. - Kto wiem może rada nadzorcza łaskawym okiem spojrzy na mój wniosek o Twoje wejście do zarządu?
Kuczeba starał się zachować spokój, ale widać było, że trafiłem w sedno. Ułamałem opłatek z jego dłoni i położyłem na język.
- Oj, tego to sam sobie życzę najbardziej - zachichotał nerwowo tracąc maskę aroganta.
Odsunąłem go i wyciągnąłem dłoń w kierunku Zofii. Biały płatek zdążył się rozpuścic w moich ustach.
- A Pani Kuczebowa czego by sobie życzyła na gwiazdkę - uśmiechnąłem się szczerze podając opłatek blondynce. Nic dziwnego, tkanina sukienki opinała biust równie elegancko, jak pośladki. Sama radość.
- Żebyśmy nie spóźnili się na Borysa Godunowa - pani Kuczebowa nie odłamała świątecznego płatka i wydęła pogardliwie wargi.
Opera. To wyjaśniało obecność obojga małżonków na firmowej gali. Kuczebowie mieli w planach premierę najnowszego przedstawienia w Karutskiego. Nie przepadałem za operą, ale zdawałem sobie sprawę, że bilety na premierę rozeszły się w trzy sekundy. Może dyrektor Kuczeba przyjął jakąś łapóweczkę od wdzięcznego kontahenta. Hmmmm… Pomyślę o tym w poniedziałek.
- Och Pani Zofio, lepiej, żeby Państwo tam nie dotarli dzisiaj. Pani uroda odsunie w cień wszystkie primabaleriny i damy na widowni - zasunąłem grubym komplementem.
Kątem oka dostrzegłem, że twarz Kuczeby pokryła się kredową bielą.
- Primabaleriny? To nie balet, Raczej promadonny. Jeśli tak zna się Pan na biznesie, jak na sztuce operowej, to mój mąż będzie musiał poszukać nowej posady. - mężatka odcięła się złośliwie.
Kuczeba tym razem poczerwieniał.
- Och, mam nadzieję, że niezależnie od okoliczności Jasiu nie będzie musiał opuścić naszej firmy - sparowałem cios. - Prawda Jasiu? Chyba nie chcesz szukać nowej pracy w nowym roku?
Przy ostatnim zdaniu lekko podniosłem głos. Kilku współpracowników spojrzało w kierunku szefa sprzedaży.
- Nie Panie Prezesie. Szanuję swoją pracę. Pan mam nadzieję też ją docenia - Kuczeba wymamrotał niczym robot. Jego pycha gdzieś ulotniła się w pół sekundy. Zofia powstrzymała się od dalszych komentarzy. Prychnęła tylko i spojrzała na męża z pewnym niesmakiem. Odwróciła się i pożeglowała w kierunku stolika z czerwonym winem. Pracownicy naszej korpowspólnoty wrócili do rozmów, ale byłem pewien, że efekt został osiągnięty.
- Przepraszam Panie Prezesie - Kuczeba wydawał się ugotowany i przetarty przez sitko. Na skroni pojawiła się kropelka potu. Wyciągnął błękitną chusteczkę i otarł czoło. Chustka z tkaniny? Do cholery, kto dzisiaj używa tego badziewia poza emerytami?
- Staramy się o dziecko i… - Jasiu wyglądał, jakby miał zemdleć. Nigdy nie mówił w biurze o życiu prywatnym, ale chyba mocno ścisnąłem go za jaja. Ratował w swoim mniemaniu zagrożoną posadę. Teraz mi prawie zrobiło się go żal. Prawie.
- Jasiu, nie przejmuj się. Będzie dobrze. Wiesz, nawet chciałem po pierwszym toaście pogadać o Twojej karierze, ale jeśli macie zdążyć na Godunowa… - perfidnie zawiesiłem głos.
- Zdążymy, To dopiero za półtorej godziny - Kuczeba popatrzył na zegar. Podobała mi się ta jego gorliwość. Miałem typa w garści. Jednak zdawałem sobie sprawę, że droga do tyłka jego żony jeszcze długa i kręta.
- No widzisz, naprawdę świąteczne marzenia się spełniają - popatrzyłem w kierunku Zofii. wypiła pół kieliszka w kilku łykach. Teraz sączyła wino uderzając nerwowo w nóżkę naczynia. Odłamałem spory kawałek opłatka i położyłem na języku. Hmmm… Lubię taką delikatność w ustach.
All i want for christmas - delkarowała z zaangażowaniem Mariah Carey. Cóż, wolałbym polskie kolędy, ale dla młodego zespołu takie klimaty kojarzą się z obciachem. Wolą nawet mówić “christmas party”, a nie “opłatek firmowy”. Zatem szwedzki stół, kolorowe światełka na ścianach, muzyka z komedii romantycznych i alkohol bez ograniczeń. Postawiłem tylko trzy warunki - świece w klasycznych kandelabrach, łamanie opłatkiem zaraz na początki i wino otwieramy dopiero po wzajemnych życzeniach.
Przestrzeń biurowa zapełniała się kolejnymi facetami w dobrze skrojonych gangach i kobietami w sukienkach o dość wyzywającym kroju. Już tworzyły się grupki wzajemnej adoracji. Tuż przy szwedzkim stole księgowość i finanse, po prawej marketingowcy opowiadali czerstwe dowcipy śmiejąc się zbyt głośno, a w głębi sprzedawcy podzieleni jak w codziennym życiu na dwa zantagonizowane zespoły. Logistyka i administracja wymieszały się - oni zawsze mieli się ku sobie. Wsłuchiwałem się w pełniłem honory gospodarza witając się z kolejnymi podwładnymi zaraz przy wejściu. Uśmiech, rąsia, uprzejme słowo i wypuszczenie w głąb sali. Lubiłem ten ceremoniał. Zwracałem uwagę, kto przychodzi za wcześnie, kto uśmiecha się kwaśno, a kto podaje rękę jak zdechłą rybę. Wigilia firmowa - jedno z najbardziej subtelnych narzędzi zarządzania zasobami ludzkimi.
Gong windy rozbrzmiał po raz kolejny, rozsunęły się drzwi i w holu pojawiła się czwórka nowych gości. Jacek z księgowości i Marylka z kancelarii ogólnej przyjechała razem. Wiadomo - romansowali od poprzedniej Wigilii firmowej niemal publicznie. Za to Jasiu Kuczeba pojawił się z nieznaną mi wysoką blondynką.
- Dzień dobry Panie Prezesie - szef sprzedaży ukłonił mi się z wrodzoną wyniosłością. - Pan Prezes pozwoli, to moja małżonka Zofia.
Omal się nie roześmiałem. No, tak, młodziak nie był świadomy śmieszności niezamierzonego cytatu z “Misia”. Pochyliłem się nad podaną smukłą dłonią. Zapachniało mi klasyczną “piątką” Diora. Jednak nawet tak mocne perfumy nie zakłóciły zapachu dohrzałej kobiety. Zabuzowała mi adrenalina. Poczułem się jak Dracula wobec świeżo utoczonej krwi. Ledwo powstrzymałem się przed odwróceniem podanej ręki i wpicia ust w nadgarstek. Musnąłem skórę ustami i już w pełni opanowany wyprostowałem się. Zofia Kuczeba patrzyła na mnie równie arogancko, jak jej mąż taksował wnętrze biura. Miała intensywnie niebieskie oczy podkreślone wieczorową maskarą.
- Miło mi poznać towarzyszkę życia naszego najlepszego menadżera sprzedaży - uśmiechnąłem się. Jasiu rozbłysnął wewnętrznie nie wyczuwając ironii w moim głosie. Jednak kącik ust żony drgnął leciutko. Hmmm… Czyżby małżonkazofija była bardziej bystra od swojego ślubnego?
Dyrektor Kuczeba objął w pasie towarzyszkę i skierował się ku swojemu zespołowi sprzedażowemu. Odprowadzałem wzrokiem kołyszące się krągłe biodra. Patrzyłem z przyjemnością na pupę opiętą ciemnogranatową tkaniną. Kreacja była niezwykle elegancja. Bardzo kobieca, podkreślająca kobiece kształty, ale nie wyzywająca. Spokojnie mogłaby się znaleźć w katalogu Marie Ziele, albo innej konserwatywnej marki modowej. No tak. dyrektor Kuczeba był gorliwym katolikiem, z dewocją demonstrującym swoje przywiązanie do religii. Pewnie żona była tak samo grzeczna, wierna i pobożna.
Odwróciłem twarz ku ścianie i oblizałem spierzchnięte usta. Rekin zwietrzył niewinną fokę. Czułem w spodniach twardniejący wałek. Puls galopował. Popatrzyłem na państwa Kuczeba, oddających się swobodnej konwersacji. Zastanawiałem się, co skłoniło Jasia do zabrania połowicy na firmową imprezę. Co roku do tej pory zmywał się zaraz po życzeniach świątecznych. Zjadał karpika w galarecie, patrzył z niesmakiem na zaczynających tankować współpracowników i znikał po angielsku. Popatrzyłem na zegarek. Do dwudziestej zostały trzy minuty. Podszedłem do długiego stołu i zlustrowałem talerzyki z wyłożonym opłatkiem. Doroczne christmas party czas zacząć.
W czasie spiczu starałem się nie patrzeć w stronę Kuczebów. Jak zawsze gładka gadka motywacyjna przychodziła mi bez trudu. Jesteśmy zespołem, tylko razem jesteśmy w stanie coś dokonać, targety nie są tak ważne, jak rozwój. Bla, bla, bla… Nie rozwodziłem się za bardzo. W końcu i tak wszyscy czekają na to, żeby się nażreć i sponiewierać na koszt firmy. Albo ulotnić przed pierwszym pawiem. Tak, tak - czas świątecznych firmówek to żniwa dla firm sprzątających.
Sięgnąłem po opłatek. Taki większy, ale i tak jeden nie starczy. Zanim obsłużę wszystkich wazeliniarzy zejdą dwa, albo i nawet trzy. na wykładzinie zaczął się kontredans biurowych figur i pionków. Wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia, pomyślności. Samych spełnionych targetów. Szczęśliwej nowej premii. Orgia zakłamanych uśmieszków, faryzejskich uściśnięć i nieszczerych poklepywań. Zszedł dobry kwadrans, nim przez kolejkę włązidupów przebił się Kuczeba. Pół kroku za Jasiem stała żona. Miała stalowe spojrzenie. Może poczuła między pośladkami dotknięcie mojego spojrzenia?
- Panie Prezesie, nie wiem czego życzyć. Przecież ma Pan wszystko, czego można sobie wymarzyć - Kuczeba gładko wszedł w konwencję korporacyjnych serdeczności.
- Oj, nie zawsze można mieć to, czego się naprawdę pragnie - nad ramieniem podwładnego zerknąłem na jego żonę. Nie patrzyła w moją stronę. Chociaż wolałem myśleć, że udaje spojrzenie gdzieś w przestrzeń.
- Zatem wszystkiego, co Pan sobie wymarzy - Kuczeba rozciągnął usta w wymuszonym uśmiechu. Hmmm… Może jest bystrzejszy, niż się wydaje?
- A Tobie Jasiu wymarzonego awansu w kolejnym roku rozliczeniowym - potrząsnąłem rolę swojego szefa sprzedaży. - Kto wiem może rada nadzorcza łaskawym okiem spojrzy na mój wniosek o Twoje wejście do zarządu?
Kuczeba starał się zachować spokój, ale widać było, że trafiłem w sedno. Ułamałem opłatek z jego dłoni i położyłem na język.
- Oj, tego to sam sobie życzę najbardziej - zachichotał nerwowo tracąc maskę aroganta.
Odsunąłem go i wyciągnąłem dłoń w kierunku Zofii. Biały płatek zdążył się rozpuścic w moich ustach.
- A Pani Kuczebowa czego by sobie życzyła na gwiazdkę - uśmiechnąłem się szczerze podając opłatek blondynce. Nic dziwnego, tkanina sukienki opinała biust równie elegancko, jak pośladki. Sama radość.
- Żebyśmy nie spóźnili się na Borysa Godunowa - pani Kuczebowa nie odłamała świątecznego płatka i wydęła pogardliwie wargi.
Opera. To wyjaśniało obecność obojga małżonków na firmowej gali. Kuczebowie mieli w planach premierę najnowszego przedstawienia w Karutskiego. Nie przepadałem za operą, ale zdawałem sobie sprawę, że bilety na premierę rozeszły się w trzy sekundy. Może dyrektor Kuczeba przyjął jakąś łapóweczkę od wdzięcznego kontahenta. Hmmmm… Pomyślę o tym w poniedziałek.
- Och Pani Zofio, lepiej, żeby Państwo tam nie dotarli dzisiaj. Pani uroda odsunie w cień wszystkie primabaleriny i damy na widowni - zasunąłem grubym komplementem.
Kątem oka dostrzegłem, że twarz Kuczeby pokryła się kredową bielą.
- Primabaleriny? To nie balet, Raczej promadonny. Jeśli tak zna się Pan na biznesie, jak na sztuce operowej, to mój mąż będzie musiał poszukać nowej posady. - mężatka odcięła się złośliwie.
Kuczeba tym razem poczerwieniał.
- Och, mam nadzieję, że niezależnie od okoliczności Jasiu nie będzie musiał opuścić naszej firmy - sparowałem cios. - Prawda Jasiu? Chyba nie chcesz szukać nowej pracy w nowym roku?
Przy ostatnim zdaniu lekko podniosłem głos. Kilku współpracowników spojrzało w kierunku szefa sprzedaży.
- Nie Panie Prezesie. Szanuję swoją pracę. Pan mam nadzieję też ją docenia - Kuczeba wymamrotał niczym robot. Jego pycha gdzieś ulotniła się w pół sekundy. Zofia powstrzymała się od dalszych komentarzy. Prychnęła tylko i spojrzała na męża z pewnym niesmakiem. Odwróciła się i pożeglowała w kierunku stolika z czerwonym winem. Pracownicy naszej korpowspólnoty wrócili do rozmów, ale byłem pewien, że efekt został osiągnięty.
- Przepraszam Panie Prezesie - Kuczeba wydawał się ugotowany i przetarty przez sitko. Na skroni pojawiła się kropelka potu. Wyciągnął błękitną chusteczkę i otarł czoło. Chustka z tkaniny? Do cholery, kto dzisiaj używa tego badziewia poza emerytami?
- Staramy się o dziecko i… - Jasiu wyglądał, jakby miał zemdleć. Nigdy nie mówił w biurze o życiu prywatnym, ale chyba mocno ścisnąłem go za jaja. Ratował w swoim mniemaniu zagrożoną posadę. Teraz mi prawie zrobiło się go żal. Prawie.
- Jasiu, nie przejmuj się. Będzie dobrze. Wiesz, nawet chciałem po pierwszym toaście pogadać o Twojej karierze, ale jeśli macie zdążyć na Godunowa… - perfidnie zawiesiłem głos.
- Zdążymy, To dopiero za półtorej godziny - Kuczeba popatrzył na zegar. Podobała mi się ta jego gorliwość. Miałem typa w garści. Jednak zdawałem sobie sprawę, że droga do tyłka jego żony jeszcze długa i kręta.
- No widzisz, naprawdę świąteczne marzenia się spełniają - popatrzyłem w kierunku Zofii. wypiła pół kieliszka w kilku łykach. Teraz sączyła wino uderzając nerwowo w nóżkę naczynia. Odłamałem spory kawałek opłatka i położyłem na języku. Hmmm… Lubię taką delikatność w ustach.
Skomentuj