To zlecenie mogło ich uratować. Faustyna z niedowierzaniem oglądała mejla od Agencji HelpWork. Wysłała tam swoje zgłoszenie w październiku, kiedy dostała wypowiedzenie z Green Energy. Trochę “na wszelki wypadek”, bo była przekonana, że ze swoimi kwalifikacjami znajdzie kolejną pracę w try miga. Aplikacja do agencji “praca na godziny” poszła niejako z automatu. Przy wysyłce zgłoszenia na pracę w MHL Delivery, portal jobwork zapytał “czy chcesz dodać do bazy HelpWork”. No i poszło. Ale przez kilka tygodni nikt się nie odzywał. Niestety - także każda z ponad 100 wysłanych odpowiedzi na “normalne” oferty pozostała bez odpowiedzi. Faustyna czuła już nóż na gardle. Mężowi relacjonowała z uśmiechem “jestem w procesie, na pewno zaraz coś znajdę”. Mariusz tylko kiwał z głową. Musiał domyślać się, że nic się sensownego nie dzieje.
A teraz ten mejl: “Buona Vista Sp. z o.o. zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną”. Faustyna przebiegała wzrokiem literki na ekranie. “Zakres obowiązków…”, “Wymagania…”, “Czas zatrudnienia…”. “Proponowane wynagrodzenie…”. Kobieta przygryzła dolną wargę z emocji. Zakres obowiązków mało różnił się od jej zadań w sekretariacie Green Energy. W wymaganiach brakowało Faustynie tylko doświadczenia w branży IT lub elektronicznej. Miała szansę. I to dużą. Problemem był czas i zakres proponowanej umowy: “na zastępstwo”, od 4 do 12 tygodni”. No i rozliczenie - stawka godzinowa. Za to wielkość tej stawki była naprawdę zacna. Przy 40-godzinnym tygodniu pracy była tylko o 20% mniejsza, niż wypłat “na rękę” w Green Energy. Kiedy z Mariuszem zacisną pasa, jakoś dociągną do lutego. Co będzie potem, to się zobaczy. Kto wie? Może wpadną jakieś dodatkowe godziny. A może trzeba będzie zrezygnować z zajęć dodatkowych dla starszych dzieci: Jacka i Agatki. Bo zamiany opiekunki Malwiny na żłobek Faustyna wolałaby uniknąć. Kobieta zamknęła laptopa. Malwinka obudziła się w pokoju obok i dopominała swojej porcji mleczka.
Michał był naprawdę wkurzony. Pani Jadwiga wystawiła całą firmę do wiatru. Byli umówieni na kontynuację współpracy na umowę-zlecenie zaraz po nabyciu przez sekretarkę uprawnień emerytalnych. Wzięła nawet z kadr umowę i miała pojawić się z nią zaraz po Nowym Roku. I co? I dupa jeża. W rozmowie z szefową HR oświadczyła, że jednak zdecydowała się poświęcić wnusiom bez reszty i przeprowadzić do syna w Szczecinie. I z dnia na dzień Buona Vista została bez sekretarki prezesa. A raczej został bez niej sam prezes. Czyli właśnie Michał. Czuł się bez Pani Jadwigi, jak bez ręki. Może nie bez prawej, ale na pewno bez lewej. Na szybko sprowadził na miejsce sekretarki Joasię, asystentkę z działu handlowego. Niestety, pasowała do sekretariatu jak wół do karety. Już pal licho, że Michał sam musiał ogarnąć swój kalendarz elektroniczny. Bo Joasia już dwa razy kliknęła w zły kafelek. Jednak najgorzej, że nie sprawdzała się w rozmowach przychodzących. Była zbyt miła i za mało asertywna. Nie potrafiła wyczuć, kogo z prezesem połączyć natychmiast, a kogo spuścić na drzewo.
Po jednym dniu takiej udręki docisnął “haery”. Mają robić wstępną selekcję CV i zapraszać bezpośrednio na “interwju” do prezesa. Michał zdecydował, że tak będzie szybciej znaleźć zastępczynię Pani Jadwigi. Kwalifikacje to jedno, a osobowość i “zaiskrzenie” między pracownicą, a managerem to drugie.
Pomysł był dobry. W teorii. Stawka była w górnych widełkach rynkowych, więc chętnych było sporo. W pierwszej godzinie od publikacji przyszło 50 zgłoszeń, w tym 20 z agencji pracy tymczasowej. Co z tego, że ilościowo plon był obfity, skoro jakość mizerna. 90% pań (było też trzech panów) nie spełniało wymagań odnośnie doświadczenia i kwalifikacji. A z tymi, co przeszły przez sito firmowych rekruterów, nie było wiele lepiej. Od rana Michał rozmawiał już z ośmioma kandydatkami. Osiem kandydatek i osiem straconych kwadransów. Trzy z Pań pokoloryzowały swoje doświadczenie. Cztery miały osobowość zahukanych myszek, trzy inne kapo z Auschwitz, a ósma chyba nie kojarzyła gdzie i po co trafiła Dwie kandydatki używały polszczyzny na poziomie “madek z Dżesikami”, a dwie mówiły z manierą i intonacją sztucznej inteligencji do sprzedaży fotowoltaiki.
Michał westchnął. Musiał przyznać, że procedura wstępnej selekcji miała sens. Na dzisiaj bezpośrednio były umówione dwie osoby. Jeśli z nimi nie wyjdzie, od jutra trzeba wrócić do wstępnych rozmów HR z kandydatkami. Mężczyzna zajrzał do kalendarza na monitorze. Za godzinę miała pojawić się bezrobotna sekretarka przed 40. Niestety trafiła z agencji, a nie ze standardowej rekrutacji. “Asystentka na godziny” - na twarzy prezesa pojawił się uśmieszek. Ach te głupawe skojarzenia. Bardziej obiecująca wydawała się asystentka zarządu z konkurencyjnej firmy. Wprawdzie już w wieku ochronnym, ale zanim dociągnie do emerytury, będzie w stanie wyszkolić następczynię. Trzeba było tak samo zrobić, kiedy Pani Jadwiga weszła w okres przedemerytalny. Cóż, mądry prezes po szkodzie.
Faustyna z trudem utrzymywała powagę. Siedziała na fotelu petentów w sekretariacie prezesa Buona Vista. Przed chwilą dziumdzia za biurkiem sekretarki powiedziała “Pan prezes Michał Spoćko prosi o chwilę cierpliwości. Ma pilną rozmowę telefoniczną”. Dla większości osób taka fraza zabrzmiałaby neutralnie. Ale nie dla Faustyny Michalak, primo voto Nowak. W końcu rodzice nie przez przypadek nadali jej tak oryginalne imię. Po Marii Faustynie Kowalskiej, wówczas błogosławionej, a od pewnego czasu świętej kościoła katolickiego. To za jej wstawiennictwem pani Nowakowa weszła w upragniony stan błogosławiony. Pobożni Państwo Nowakowie swojej jedynaczce nie tylko nadali imię po świątobliwej zakonnicy, ale i zadbali o odpowiednią edukację religijną. Ich “Tusia”, jak nazywali zdrobniale Faustunę potrafiłaby wyrecytować życiorys swojej patronki obudzona w środku nocy. Toteż i teraz informacja o personaliach prezesa Buona Visty wywołały z pamięci zdanie z opowieści o mistyczce i stygmatyczce. “W Wilnie, w czerwcu 1933 roku poznała ks. Michała Sopoćkę, który dopomógł jej w realizacji przekazanych życzeń Jezusa”. Nic dziwnego, że owa koincydencja wzbudziła w Faustynie trudną do okiełznania radochę.
Faustyna wyobraziła sobie potencjalnego szefa na wzór błogosławionego Sopoćki. Ascetyczna uduchowiona twarz, poważna mina nad koloratką, tradycyjna sutanna z 33 guzikami od torsu do kostek. Ale byłyby jaja, gdyby prezes Sopoćko okazał się księdzem Sopoćką. W końcu kościół prowadzi tyle różnych interesów, że także branża IT mogła znaleźć się w zasięgu klerykalnych biznesmenów.
Z tego punktu widzenia wizerunek Faustyny powinien przypaść potencjalnemu szefowi do gustu. Założyła białą bluzeczkę zapinaną pod szyję na perłowe guziczki - ze stójką, bez dekoltu. Jej tkanina była ciasno tkana i nie przebijał przez nią gładki, biały stanik. Ołówkowa szara spódnica sięgała cal za kolano. Rajstopy Tysia ubrała też klasyczne, grafitowe. Do kompletu czarne pantofle na małym obcasie i klamra z czarnej skóry spinająca zebrane w kok włosy. Paznokcie w cielistym lakierze, makijaż nad wyraz dyskretny. Tak, spowiednik świętej Faustyny byłby usatysfakcjonowany. W takim outficie spokojnie mogłaby zasiąść w kancelarii seminarium duchownego.
A teraz ten mejl: “Buona Vista Sp. z o.o. zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną”. Faustyna przebiegała wzrokiem literki na ekranie. “Zakres obowiązków…”, “Wymagania…”, “Czas zatrudnienia…”. “Proponowane wynagrodzenie…”. Kobieta przygryzła dolną wargę z emocji. Zakres obowiązków mało różnił się od jej zadań w sekretariacie Green Energy. W wymaganiach brakowało Faustynie tylko doświadczenia w branży IT lub elektronicznej. Miała szansę. I to dużą. Problemem był czas i zakres proponowanej umowy: “na zastępstwo”, od 4 do 12 tygodni”. No i rozliczenie - stawka godzinowa. Za to wielkość tej stawki była naprawdę zacna. Przy 40-godzinnym tygodniu pracy była tylko o 20% mniejsza, niż wypłat “na rękę” w Green Energy. Kiedy z Mariuszem zacisną pasa, jakoś dociągną do lutego. Co będzie potem, to się zobaczy. Kto wie? Może wpadną jakieś dodatkowe godziny. A może trzeba będzie zrezygnować z zajęć dodatkowych dla starszych dzieci: Jacka i Agatki. Bo zamiany opiekunki Malwiny na żłobek Faustyna wolałaby uniknąć. Kobieta zamknęła laptopa. Malwinka obudziła się w pokoju obok i dopominała swojej porcji mleczka.
Michał był naprawdę wkurzony. Pani Jadwiga wystawiła całą firmę do wiatru. Byli umówieni na kontynuację współpracy na umowę-zlecenie zaraz po nabyciu przez sekretarkę uprawnień emerytalnych. Wzięła nawet z kadr umowę i miała pojawić się z nią zaraz po Nowym Roku. I co? I dupa jeża. W rozmowie z szefową HR oświadczyła, że jednak zdecydowała się poświęcić wnusiom bez reszty i przeprowadzić do syna w Szczecinie. I z dnia na dzień Buona Vista została bez sekretarki prezesa. A raczej został bez niej sam prezes. Czyli właśnie Michał. Czuł się bez Pani Jadwigi, jak bez ręki. Może nie bez prawej, ale na pewno bez lewej. Na szybko sprowadził na miejsce sekretarki Joasię, asystentkę z działu handlowego. Niestety, pasowała do sekretariatu jak wół do karety. Już pal licho, że Michał sam musiał ogarnąć swój kalendarz elektroniczny. Bo Joasia już dwa razy kliknęła w zły kafelek. Jednak najgorzej, że nie sprawdzała się w rozmowach przychodzących. Była zbyt miła i za mało asertywna. Nie potrafiła wyczuć, kogo z prezesem połączyć natychmiast, a kogo spuścić na drzewo.
Po jednym dniu takiej udręki docisnął “haery”. Mają robić wstępną selekcję CV i zapraszać bezpośrednio na “interwju” do prezesa. Michał zdecydował, że tak będzie szybciej znaleźć zastępczynię Pani Jadwigi. Kwalifikacje to jedno, a osobowość i “zaiskrzenie” między pracownicą, a managerem to drugie.
Pomysł był dobry. W teorii. Stawka była w górnych widełkach rynkowych, więc chętnych było sporo. W pierwszej godzinie od publikacji przyszło 50 zgłoszeń, w tym 20 z agencji pracy tymczasowej. Co z tego, że ilościowo plon był obfity, skoro jakość mizerna. 90% pań (było też trzech panów) nie spełniało wymagań odnośnie doświadczenia i kwalifikacji. A z tymi, co przeszły przez sito firmowych rekruterów, nie było wiele lepiej. Od rana Michał rozmawiał już z ośmioma kandydatkami. Osiem kandydatek i osiem straconych kwadransów. Trzy z Pań pokoloryzowały swoje doświadczenie. Cztery miały osobowość zahukanych myszek, trzy inne kapo z Auschwitz, a ósma chyba nie kojarzyła gdzie i po co trafiła Dwie kandydatki używały polszczyzny na poziomie “madek z Dżesikami”, a dwie mówiły z manierą i intonacją sztucznej inteligencji do sprzedaży fotowoltaiki.
Michał westchnął. Musiał przyznać, że procedura wstępnej selekcji miała sens. Na dzisiaj bezpośrednio były umówione dwie osoby. Jeśli z nimi nie wyjdzie, od jutra trzeba wrócić do wstępnych rozmów HR z kandydatkami. Mężczyzna zajrzał do kalendarza na monitorze. Za godzinę miała pojawić się bezrobotna sekretarka przed 40. Niestety trafiła z agencji, a nie ze standardowej rekrutacji. “Asystentka na godziny” - na twarzy prezesa pojawił się uśmieszek. Ach te głupawe skojarzenia. Bardziej obiecująca wydawała się asystentka zarządu z konkurencyjnej firmy. Wprawdzie już w wieku ochronnym, ale zanim dociągnie do emerytury, będzie w stanie wyszkolić następczynię. Trzeba było tak samo zrobić, kiedy Pani Jadwiga weszła w okres przedemerytalny. Cóż, mądry prezes po szkodzie.
Faustyna z trudem utrzymywała powagę. Siedziała na fotelu petentów w sekretariacie prezesa Buona Vista. Przed chwilą dziumdzia za biurkiem sekretarki powiedziała “Pan prezes Michał Spoćko prosi o chwilę cierpliwości. Ma pilną rozmowę telefoniczną”. Dla większości osób taka fraza zabrzmiałaby neutralnie. Ale nie dla Faustyny Michalak, primo voto Nowak. W końcu rodzice nie przez przypadek nadali jej tak oryginalne imię. Po Marii Faustynie Kowalskiej, wówczas błogosławionej, a od pewnego czasu świętej kościoła katolickiego. To za jej wstawiennictwem pani Nowakowa weszła w upragniony stan błogosławiony. Pobożni Państwo Nowakowie swojej jedynaczce nie tylko nadali imię po świątobliwej zakonnicy, ale i zadbali o odpowiednią edukację religijną. Ich “Tusia”, jak nazywali zdrobniale Faustunę potrafiłaby wyrecytować życiorys swojej patronki obudzona w środku nocy. Toteż i teraz informacja o personaliach prezesa Buona Visty wywołały z pamięci zdanie z opowieści o mistyczce i stygmatyczce. “W Wilnie, w czerwcu 1933 roku poznała ks. Michała Sopoćkę, który dopomógł jej w realizacji przekazanych życzeń Jezusa”. Nic dziwnego, że owa koincydencja wzbudziła w Faustynie trudną do okiełznania radochę.
Faustyna wyobraziła sobie potencjalnego szefa na wzór błogosławionego Sopoćki. Ascetyczna uduchowiona twarz, poważna mina nad koloratką, tradycyjna sutanna z 33 guzikami od torsu do kostek. Ale byłyby jaja, gdyby prezes Sopoćko okazał się księdzem Sopoćką. W końcu kościół prowadzi tyle różnych interesów, że także branża IT mogła znaleźć się w zasięgu klerykalnych biznesmenów.
Z tego punktu widzenia wizerunek Faustyny powinien przypaść potencjalnemu szefowi do gustu. Założyła białą bluzeczkę zapinaną pod szyję na perłowe guziczki - ze stójką, bez dekoltu. Jej tkanina była ciasno tkana i nie przebijał przez nią gładki, biały stanik. Ołówkowa szara spódnica sięgała cal za kolano. Rajstopy Tysia ubrała też klasyczne, grafitowe. Do kompletu czarne pantofle na małym obcasie i klamra z czarnej skóry spinająca zebrane w kok włosy. Paznokcie w cielistym lakierze, makijaż nad wyraz dyskretny. Tak, spowiednik świętej Faustyny byłby usatysfakcjonowany. W takim outficie spokojnie mogłaby zasiąść w kancelarii seminarium duchownego.
Skomentuj