Pociąg InterCity „Fredro” wyruszył z dwuminutowym opóźnieniem ze stacji Warszawa Wschodnia. Karolina obsługiwała tę trasę od miesiąca i nie mogła się nadziwić, że tylko cztery razy maszyniście udało się ruszyć lokomotywę dokładnie z rozkładem jazdy. Wcześniej sprawdzała bilety na osobowych w Przewozach Regionalnych i miała wrażenie, że w uboższej spółce pracownicy traktują swoją pracę z większą starannością. Tam odjazdy pociągów odbywały się niemal zawsze punktualnie, a późniejszy od przewidywanego przejazd pociągu wynikał jedynie z niedostosowania estymacji do fatalnego stanu taboru i trakcji.
Karolina sama nienawidziła się spóźniać i współczuła pasażerom, którzy byli narażeni taką niedogodność w związku z koszmarną kondycją różnych spółek kolejowych. Spodziewała się, że sytuacja wygląda lepiej u flagowego przewoźnika grupy PKP. Duży błąd. Może warunki były wyższe, ale morale sięgało podkładów. Bałagan i marnotrawstwo środków przerażało. Na przykład przy ustalaniu zawartości składu. Jedne pociągi miały za mało wagonów i był kłopot ze znalezieniem miejsca siedzącego. Zwykle tak sytuacja wyglądała w porannych poniedziałkowych ekspresach do Warszawy z dużych miast oraz popołudniowych i wieczornych powrotnych ze stolicy. Nakładały się w nich fale studentów i podróżujących służbowo. Natomiast w połowie tygodnia podczas popołudniowych kursów przedziały świeciły pustkami i spokojnie wagonów mogłoby być mniej.
Praca w IntrerCity była dla Karoliny awansem, ale już po pierwszym dniu na „Fredrze” najchętniej wróciłaby na osobowy do Małkini. Janusz Mańkut, kierownik drużyny okazał się leniem i arogantem. Nie uśmiechał się i burczał tylko pod nosem. Zwykle przesypiał całą trasę. Budził się jedynie koło Poznania, żeby pójść do Warsu. Podczas rannego kursu pochłaniał podwójną porcję jajecznicy, a na popołudniowym pomidorową i ruskie. Codziennie tak samo. Także druga z konduktorek nie sprawdziła się jako dobra towarzyszka podróży. Justyna, posągowa blondynka przed trzydziestką zdawała się żyć w swoim świecie. Sprawdzała szybko swoją część pociągu, a resztę czasu spędzała nad kolejnymi tomami szwedzkich kryminałów. Nie reagowała na próby nawiązania rozmowy na pozasłużbowe tematy. Dla rozgadanej i roześmianej dziewczyny kolejne dni w tym towarzystwie kojarzyły się z pracą w pociągu żałobnym.
Dlatego Karolina spędzała wiele czasu sprawdzając bilety. Zagadywała podróżnych, rzucała żarcikami i anegdotkami. Jedni wchodzili w dialog, inni nie podejmowali rękawicy. Konduktorka zauważyła dwie reguły. Po pierwsze pasażerowie byli bardziej kontaktowi mało, po drugie gotowość do rozmowy malała w pierwszej klasie, a w przedziałach menadżerskich była żadna. Panowie i panie w garniturach za trzy tysiące zapewne nie chcieli się spoufalać z plebsem.
Dzisiaj w sekcji menadżerskiej podróżował tylko jeden mężczyzna. Dosiadł na Centralnej i przecisnął się korytarzem koło Karoliny ciągnąć z sobą wielką szarą walizę. Konduktorka zwróciła uwagę na zapach. Uważała się za ekspertkę w dziedzinie męskich perfumów, ale tego nie rozpoznała. Ewidentnie dominowało w nim drzewo sandałowe. Przypominał nieco Farenheit Diora, ale zamiast zamszu i fiołków czuła nutę pieprzu jak w Rush Gucci i odrobinę cynamonu z Carsan Chopard. Postanowiła zapytać mężczyznę o nazwę zapachu podczas kontroli biletowej.
Za Warszawą Zachodnią kierownik drużyny dał sygnał do sprawdzania biletów, ukrył się w kącie przedziału za kurtką i po kilku sekundach zachrapał. Justyna kiwnęła bez słowa koleżance i podążyła w stronę lokomotywy sprawdzać swoje wagony. Karolina wzruszyła ramionami i zabrała się za swoją robotę. W połowie wagonu siódmego przez kwadrans gawędziła z zażywną staruszką, która właśnie podróżowała do córki w Koninie. Ubawiła się dwa przedziały dalej przekomarzając z dwoma studentami Politechniki Warszawskiej. Koniecznie chcieli się umówić na kawę, najlepiej jeszcze w Warsie. „Ósemka” była wagonem pierwszej klasy, niemal zupełnie pustym. Tutaj łysawy jegomość w typie prezesa spółki skarbu państwa obrzucił wzrokiem Karolinę i mlasnął. Zmieszała się. Wiedziała, że nowe uniformy świetnie eksponują jej kobiece walory. Taliowany żakiet zgrabnie opinał szczupłą sylwetkę, a fular zwracał uwagę obserwatorów podkreślając duży rozmiarem biustu, zaskakujący przy tak kompaktowych rozmiarach pozostałych części ciała. Spódniczka przed kolano eksponowała zgrabne łydki. Po tym incydencie Karolina straciła chęć na pogawędki. Oto co jej pozostało na co dzień – wybór między starymi satyrami, a napalonymi szczawiami. W zeszłym roku skończyła czterdziestkę. I chociaż natura była dla jej powierzchowności bardzo łaskawa, nie raz wracała myśl, że najlepsze czasy ma za sobą. Małżeństwo i rodzinę miała udane. Mąż porządny, seks z nim regularny i satysfakcjonujący. Dzieci kochające, wesołe i zdolne. Sytuacja materialna i emocjonalna stabilna. Może aż za bardzo. Brakowało Karolinie iskry, wszystkie dni zdawały się być do siebie tak bardzo podobne. Nieco przypraw w pożywnym, ale nieco mdłym rosole codzienności.
Z takimi myślami sprawdziła do końca bilety pasażerów w ósmym wagonie i weszła do „dziewiątki”. Pierwsze dwa przedziały menadżerskie niezajęte, w trzecim siedział „sandałowiec”. Karolina zajrzała przez szybę. Mężczyzna pochylony nad laptopem stukał w klawisze tak szybko, że ledwo było widać ruch dłoni.
Konduktorka zapukała w szybę. Mężczyzna przegarnął dłonią siwiejące włosy i podniósł znad ekranu zmęczone spojrzenie lekko podkrążonych oczu. Skinął zapraszająco. „Pewnie pracuje zbyt długo i zbyt intensywnie” - Karolina w przedziałach menadżerskich spotykała zwykle pasażerów odprężonych i zrelaksowanych. Wydawało się, że intensywną pracę zostawili gdzieś dwa-trzy szczeble kariery zawodowej za sobą.
- Dzień dobry, bilety do kontroli - kobieta rozsunęła drzwi i stanęła na progu przedziału. Poczuła ponownie tajemniczy zapach. Szpakowaty podniósł się z siedzenia i sięgnął po leżącą na półeczce marynarkę. Wsunął dłoń do jej wewnętrznej kieszeni i wyjął skórzane etui.
- Dzień dobry, a raczej powinien taki być - pasażer parsknął lekko podając bilet.
- Czasami już są takie dni, kiedy wszystko idzie nie tak – Karolina kliknęła datownikiem w prostokąt papieru. Uśmiechnęła się do myśli o pierwszym dniu pracy w ekspresie Fredro. Janusz opieprzył ją za nie dość dokładnie wyprasowaną bluzkę, wpadł na nią niezabezpieczony wózek barowy i złamała obcas na peronie. A po powrocie do domu okazało się, że cała rodzina ma grypę żołądkową.
- Dni? Może powiedzmy tygodnie, albo lata – szpakowaty ponownie przeczesał palcami włosy.
- Aż tak źle?
- W zasadzie nie powinienem narzekać. Dobra praca, jeszcze lepsza płaca... Tylko gdzie czas dla siebie? Ale co ja będę Pani zawracać głowę moimi humorami...
- Nie, niech Pan mówi... Jestem podobno dobrą słuchaczką...
Mężczyzna poruszył ramionami prostując plecy.
- Może to i dobry pomysł, żeby zrobić sobie przerwę... - schował bilety do etui, włożył do kieszeni i odłożył marynarkę na półkę.
- Chętnie z Panem porozmawiam, zwłaszcza że muszę od Pana wyciągnąć jedną małą tajemnice – Karolina zmrużyła oczy.
- Zapraszam – szpakowaty wskazał fotel naprzeciwko.
- Umówmy się, że dokończę swoją pracę i wrócę do Pana za kwadrans z dobrą kawą, nie tą lurą z proszku.
- Jeśli można pokaprysić, wolałbym dobrą herbatę.
- Zielona jaśminowa?
- Idealnie. Zatem czekam.
Dalsze przedziały Karolina sprawdzała już bez zagadywania pasażerów. Niestety okazało się, że w ostatnim bezprzedziałowym podróżowała pasażerka okradziona na Centralnym z biletów, pieniędzy i dokumentów. Konduktorka analizowała przez chwilę sytuację. Mogła uruchomić stosowne procedury, ale to by zajęło dodatkowe minuty. A szpakowaty intrygował ją z każdą chwilą jeszcze bardziej. Miał w sobie jakiś mrok pod powłoką elegancji i elokwencji. Machnęła ręką – okradziona i tak ma dosyć kłopotów, żeby jeszcze dodawać jej mandat za jazdę bez biletu i fundować interwencję SOK-istów lub policji.
Wracając Karolina weszła do restauracyjnego.
- Zrób mi cappucino do mojego kubka. A do kubka Justy nasyp herbaty z tej pomarańczowej puszki.
Marek wygasił laptopa. Jako się rzekło czas na przerwę. Poparzył w rozmazany krajobraz za oknem. Najchętniej zrobiłby sobie długa pauzę od życia. Wszystko ostatnio stawało się coraz bardziej skomplikowane, trudne do zniesienia i pozbawione smaku. Codzienność zamykała się w trójkącie bermudzkim praca-dom-delegacja w którym zniknęły bez śladu wszelkie miłe chwile. Chociażby takie, jak filiżanka aromatycznej herbaty z piękną kobietą. Tak, bez wątpienia konduktorka zwracała uwagę swoją dojrzałą urodą. Daleko jej było do podfruwajek, które miotały się między wykładami, salą fitness i nocnym klubem. Miała w sobie mądrość wielu nocy i dni. Trochę inaczej patrzysz na świat, jeśli masz za sobą dziesiątki bezsensownych kłótni małżeńskich, nieprzespane noce obok chorego dziecka oraz jedno, drugie, trzecie zwarcie z wrednym szefem. Oczywiście Marek mógł się mylić, oceniając kobietę po pozorach – iskierkach w spojrzeniu, leciutkich zmarszczkach od częstego uśmiechania, nuty ciekawości w zadawanych pytaniach. Jednak intuicja podpowiadała mu, że pod atrakcyjną powierzchownością kryje się równie niebanalna osobowość.
Stukanie w dole drzwi wyrwało mężczyznę z zamyślenia. Za szybą uśmiechała się spod służbowego toczka właścicielka serdecznego uśmiechu. Obie dłonie miała zajęte kubkami, dlatego musiała zapukać do przedziału czubkiem buta.
Marek zerwał się z siedzenia i odsunął skrzydło wejścia. W tym momencie pociąg zakołysał się i brunatna ciecz wychlupnęła w stronę pasażera.
- Kurżesz – mężczyzna chwycił za koszulę odsunął od torsu i patrzył na kawowe plamy na jasnej tkaninie.
- Przepraszam najmocniej – Karolina ustawiła kubki na stoliczku. To moja wina. - Chciałam żeby było przyjemnie. Gdybym wzięła z Warsu papierowe kubki z przykryciem... Nie oparzył się Pan?
- Szpakowaty uśmiechnął się lekko.
- Jestem cały. Nic nie szkodzi, to tylko kawa. Spierze się bez problemu. A w walizce mam zapasową koszulę.
Konduktorka usiadła i patrzyła, jak poszkodowany sięga po skórzany neseser. Czysta koszula była starannie złożona na samym wierzchu. Mężczyzna bez zażenowania zaczął rozpinać guziki zaplamionego odzienia. Jeszcze raz uśmiechnął się do dziewczyny rozsuwając poły i odsłaniając włochaty tors. „Nie jest wysportowany, ale trudno nazwać go zaniedbanym. Ot typowy czterdziestolatek” - skonstatowała.
- O jednak się pan poparzył – brunetka wskazała zaczerwienienie na męskiej skórze. - Muszę to obejrzeć, chyba trzeba posmarować maścią – sięgnęła do torby konduktorskiej.
Mężczyzna zdążył zdjąć koszulę do końca. Stał półnagi z lekko bezradną miną. Karolina wyciągnęła fenistil.
- To chyba na ukąszenia komarów – szpakowaty parsknął śmiechem.
- Jak kiedyś spiekłam się nad morzem tak, że bąbel na bąblu miałam, to tylko to mnie uratowało – konduktorka pokazała język niczym obrażona nastolatka.
- Czyń kacico swoją powinność – mężczyzna zamknął oczy i w teatralnym geście odchylił do tyłu głowę.
Karolina wstała i pochyliła się do śladów po oparzeniu. Nie wyglądało to źle. W tej samej chwili poczuła intensywniej zapach męskiego perfumu. Trzeba przyznać, że pobudzał jej kosmate myśli. W dodatku pobudzała je jeszcze bardziej sytuacja, kiedy jest sam na sam z półnagim obcym mężczyzną. Nabrała żelu na opuszek palca wskazującego i dotknęła zaczerwienienia.
- Auć – Marek skrzywił się na serio.
Zaraz poczuje pan chłód, a za trzy minuty będzie dobrze – dziewczyna rozprowadzała grubszą warstwą fenistil po uszkodzonym naskórku. Pomyślała, że chętnie by wymasowała podróżnemu ramiona i kark. „I inne części ciała” - uśmiechnęła się do swoich myśli.
- Co pani tak wesoło. To standard teraz w przedziałach menadżerskich InterCity? Kubek herbaty plus oparzenia trzeciego stopnia gratis?
- Jest pan wyjątkowym gościem. Potraktowałam pana ofertą VIP – Karolina znowu pokazała rozmówcy język. - Hej, niech pan pozwoli wyschnąć maści, bo druga koszula będzie brudna – powstrzymała szpakowatego od ubierania się.
- Mógłbym Panią pozwać – Marek pogroził dziewczynie najmniejszym paluszkiem. - Ale możemy pójść na ugodę – sięgnął po kubek z herbatą. Siorbnął. - Naprawdę jest pyszna.
- Mogę pójść po kierownika pociągu, z nim będzie pan dyskutował.
- Może mówmy sobie po imieniu. Jestem Marek.
- Ja mam w dowodzie Jowita, ale nie lubię tego imienia. Na drugie mam Karolina i tego używam na co dzień. Przyjaciele mówią do mnie Inka.
- A czym oblewasz faceta, żeby mógł awansować na przyjaciela? Płynną smołą czy wrzącym krupnikiem?
- Sprawiam że sam się oblewa. Rumieńcem – konduktorka pokazała język po raz trzeci. - To jak? Mam iść po szefa? - zmieniła temat, bo rozmowa zaczęła dryfować w niebezpiecznym kierunku.
- Prawdę mówiąc nie przepadam za trójkątami. Może jakoś dogadamy się we dwoje w sprawie rekompensaty?
- Mam dać fanta?
- Chciałbym, żebyś została złotą rybką. Mam trzy plamy od kawy na koszuli. Jedna plama, to jedno życzenie. Obiecuję, że nie zażądam tańca na jadącym wagonie. Każde życzenie będzie realne do spełnienia. Co Ty na to? Deal?
Karolina sama nienawidziła się spóźniać i współczuła pasażerom, którzy byli narażeni taką niedogodność w związku z koszmarną kondycją różnych spółek kolejowych. Spodziewała się, że sytuacja wygląda lepiej u flagowego przewoźnika grupy PKP. Duży błąd. Może warunki były wyższe, ale morale sięgało podkładów. Bałagan i marnotrawstwo środków przerażało. Na przykład przy ustalaniu zawartości składu. Jedne pociągi miały za mało wagonów i był kłopot ze znalezieniem miejsca siedzącego. Zwykle tak sytuacja wyglądała w porannych poniedziałkowych ekspresach do Warszawy z dużych miast oraz popołudniowych i wieczornych powrotnych ze stolicy. Nakładały się w nich fale studentów i podróżujących służbowo. Natomiast w połowie tygodnia podczas popołudniowych kursów przedziały świeciły pustkami i spokojnie wagonów mogłoby być mniej.
Praca w IntrerCity była dla Karoliny awansem, ale już po pierwszym dniu na „Fredrze” najchętniej wróciłaby na osobowy do Małkini. Janusz Mańkut, kierownik drużyny okazał się leniem i arogantem. Nie uśmiechał się i burczał tylko pod nosem. Zwykle przesypiał całą trasę. Budził się jedynie koło Poznania, żeby pójść do Warsu. Podczas rannego kursu pochłaniał podwójną porcję jajecznicy, a na popołudniowym pomidorową i ruskie. Codziennie tak samo. Także druga z konduktorek nie sprawdziła się jako dobra towarzyszka podróży. Justyna, posągowa blondynka przed trzydziestką zdawała się żyć w swoim świecie. Sprawdzała szybko swoją część pociągu, a resztę czasu spędzała nad kolejnymi tomami szwedzkich kryminałów. Nie reagowała na próby nawiązania rozmowy na pozasłużbowe tematy. Dla rozgadanej i roześmianej dziewczyny kolejne dni w tym towarzystwie kojarzyły się z pracą w pociągu żałobnym.
Dlatego Karolina spędzała wiele czasu sprawdzając bilety. Zagadywała podróżnych, rzucała żarcikami i anegdotkami. Jedni wchodzili w dialog, inni nie podejmowali rękawicy. Konduktorka zauważyła dwie reguły. Po pierwsze pasażerowie byli bardziej kontaktowi mało, po drugie gotowość do rozmowy malała w pierwszej klasie, a w przedziałach menadżerskich była żadna. Panowie i panie w garniturach za trzy tysiące zapewne nie chcieli się spoufalać z plebsem.
Dzisiaj w sekcji menadżerskiej podróżował tylko jeden mężczyzna. Dosiadł na Centralnej i przecisnął się korytarzem koło Karoliny ciągnąć z sobą wielką szarą walizę. Konduktorka zwróciła uwagę na zapach. Uważała się za ekspertkę w dziedzinie męskich perfumów, ale tego nie rozpoznała. Ewidentnie dominowało w nim drzewo sandałowe. Przypominał nieco Farenheit Diora, ale zamiast zamszu i fiołków czuła nutę pieprzu jak w Rush Gucci i odrobinę cynamonu z Carsan Chopard. Postanowiła zapytać mężczyznę o nazwę zapachu podczas kontroli biletowej.
Za Warszawą Zachodnią kierownik drużyny dał sygnał do sprawdzania biletów, ukrył się w kącie przedziału za kurtką i po kilku sekundach zachrapał. Justyna kiwnęła bez słowa koleżance i podążyła w stronę lokomotywy sprawdzać swoje wagony. Karolina wzruszyła ramionami i zabrała się za swoją robotę. W połowie wagonu siódmego przez kwadrans gawędziła z zażywną staruszką, która właśnie podróżowała do córki w Koninie. Ubawiła się dwa przedziały dalej przekomarzając z dwoma studentami Politechniki Warszawskiej. Koniecznie chcieli się umówić na kawę, najlepiej jeszcze w Warsie. „Ósemka” była wagonem pierwszej klasy, niemal zupełnie pustym. Tutaj łysawy jegomość w typie prezesa spółki skarbu państwa obrzucił wzrokiem Karolinę i mlasnął. Zmieszała się. Wiedziała, że nowe uniformy świetnie eksponują jej kobiece walory. Taliowany żakiet zgrabnie opinał szczupłą sylwetkę, a fular zwracał uwagę obserwatorów podkreślając duży rozmiarem biustu, zaskakujący przy tak kompaktowych rozmiarach pozostałych części ciała. Spódniczka przed kolano eksponowała zgrabne łydki. Po tym incydencie Karolina straciła chęć na pogawędki. Oto co jej pozostało na co dzień – wybór między starymi satyrami, a napalonymi szczawiami. W zeszłym roku skończyła czterdziestkę. I chociaż natura była dla jej powierzchowności bardzo łaskawa, nie raz wracała myśl, że najlepsze czasy ma za sobą. Małżeństwo i rodzinę miała udane. Mąż porządny, seks z nim regularny i satysfakcjonujący. Dzieci kochające, wesołe i zdolne. Sytuacja materialna i emocjonalna stabilna. Może aż za bardzo. Brakowało Karolinie iskry, wszystkie dni zdawały się być do siebie tak bardzo podobne. Nieco przypraw w pożywnym, ale nieco mdłym rosole codzienności.
Z takimi myślami sprawdziła do końca bilety pasażerów w ósmym wagonie i weszła do „dziewiątki”. Pierwsze dwa przedziały menadżerskie niezajęte, w trzecim siedział „sandałowiec”. Karolina zajrzała przez szybę. Mężczyzna pochylony nad laptopem stukał w klawisze tak szybko, że ledwo było widać ruch dłoni.
Konduktorka zapukała w szybę. Mężczyzna przegarnął dłonią siwiejące włosy i podniósł znad ekranu zmęczone spojrzenie lekko podkrążonych oczu. Skinął zapraszająco. „Pewnie pracuje zbyt długo i zbyt intensywnie” - Karolina w przedziałach menadżerskich spotykała zwykle pasażerów odprężonych i zrelaksowanych. Wydawało się, że intensywną pracę zostawili gdzieś dwa-trzy szczeble kariery zawodowej za sobą.
- Dzień dobry, bilety do kontroli - kobieta rozsunęła drzwi i stanęła na progu przedziału. Poczuła ponownie tajemniczy zapach. Szpakowaty podniósł się z siedzenia i sięgnął po leżącą na półeczce marynarkę. Wsunął dłoń do jej wewnętrznej kieszeni i wyjął skórzane etui.
- Dzień dobry, a raczej powinien taki być - pasażer parsknął lekko podając bilet.
- Czasami już są takie dni, kiedy wszystko idzie nie tak – Karolina kliknęła datownikiem w prostokąt papieru. Uśmiechnęła się do myśli o pierwszym dniu pracy w ekspresie Fredro. Janusz opieprzył ją za nie dość dokładnie wyprasowaną bluzkę, wpadł na nią niezabezpieczony wózek barowy i złamała obcas na peronie. A po powrocie do domu okazało się, że cała rodzina ma grypę żołądkową.
- Dni? Może powiedzmy tygodnie, albo lata – szpakowaty ponownie przeczesał palcami włosy.
- Aż tak źle?
- W zasadzie nie powinienem narzekać. Dobra praca, jeszcze lepsza płaca... Tylko gdzie czas dla siebie? Ale co ja będę Pani zawracać głowę moimi humorami...
- Nie, niech Pan mówi... Jestem podobno dobrą słuchaczką...
Mężczyzna poruszył ramionami prostując plecy.
- Może to i dobry pomysł, żeby zrobić sobie przerwę... - schował bilety do etui, włożył do kieszeni i odłożył marynarkę na półkę.
- Chętnie z Panem porozmawiam, zwłaszcza że muszę od Pana wyciągnąć jedną małą tajemnice – Karolina zmrużyła oczy.
- Zapraszam – szpakowaty wskazał fotel naprzeciwko.
- Umówmy się, że dokończę swoją pracę i wrócę do Pana za kwadrans z dobrą kawą, nie tą lurą z proszku.
- Jeśli można pokaprysić, wolałbym dobrą herbatę.
- Zielona jaśminowa?
- Idealnie. Zatem czekam.
Dalsze przedziały Karolina sprawdzała już bez zagadywania pasażerów. Niestety okazało się, że w ostatnim bezprzedziałowym podróżowała pasażerka okradziona na Centralnym z biletów, pieniędzy i dokumentów. Konduktorka analizowała przez chwilę sytuację. Mogła uruchomić stosowne procedury, ale to by zajęło dodatkowe minuty. A szpakowaty intrygował ją z każdą chwilą jeszcze bardziej. Miał w sobie jakiś mrok pod powłoką elegancji i elokwencji. Machnęła ręką – okradziona i tak ma dosyć kłopotów, żeby jeszcze dodawać jej mandat za jazdę bez biletu i fundować interwencję SOK-istów lub policji.
Wracając Karolina weszła do restauracyjnego.
- Zrób mi cappucino do mojego kubka. A do kubka Justy nasyp herbaty z tej pomarańczowej puszki.
Marek wygasił laptopa. Jako się rzekło czas na przerwę. Poparzył w rozmazany krajobraz za oknem. Najchętniej zrobiłby sobie długa pauzę od życia. Wszystko ostatnio stawało się coraz bardziej skomplikowane, trudne do zniesienia i pozbawione smaku. Codzienność zamykała się w trójkącie bermudzkim praca-dom-delegacja w którym zniknęły bez śladu wszelkie miłe chwile. Chociażby takie, jak filiżanka aromatycznej herbaty z piękną kobietą. Tak, bez wątpienia konduktorka zwracała uwagę swoją dojrzałą urodą. Daleko jej było do podfruwajek, które miotały się między wykładami, salą fitness i nocnym klubem. Miała w sobie mądrość wielu nocy i dni. Trochę inaczej patrzysz na świat, jeśli masz za sobą dziesiątki bezsensownych kłótni małżeńskich, nieprzespane noce obok chorego dziecka oraz jedno, drugie, trzecie zwarcie z wrednym szefem. Oczywiście Marek mógł się mylić, oceniając kobietę po pozorach – iskierkach w spojrzeniu, leciutkich zmarszczkach od częstego uśmiechania, nuty ciekawości w zadawanych pytaniach. Jednak intuicja podpowiadała mu, że pod atrakcyjną powierzchownością kryje się równie niebanalna osobowość.
Stukanie w dole drzwi wyrwało mężczyznę z zamyślenia. Za szybą uśmiechała się spod służbowego toczka właścicielka serdecznego uśmiechu. Obie dłonie miała zajęte kubkami, dlatego musiała zapukać do przedziału czubkiem buta.
Marek zerwał się z siedzenia i odsunął skrzydło wejścia. W tym momencie pociąg zakołysał się i brunatna ciecz wychlupnęła w stronę pasażera.
- Kurżesz – mężczyzna chwycił za koszulę odsunął od torsu i patrzył na kawowe plamy na jasnej tkaninie.
- Przepraszam najmocniej – Karolina ustawiła kubki na stoliczku. To moja wina. - Chciałam żeby było przyjemnie. Gdybym wzięła z Warsu papierowe kubki z przykryciem... Nie oparzył się Pan?
- Szpakowaty uśmiechnął się lekko.
- Jestem cały. Nic nie szkodzi, to tylko kawa. Spierze się bez problemu. A w walizce mam zapasową koszulę.
Konduktorka usiadła i patrzyła, jak poszkodowany sięga po skórzany neseser. Czysta koszula była starannie złożona na samym wierzchu. Mężczyzna bez zażenowania zaczął rozpinać guziki zaplamionego odzienia. Jeszcze raz uśmiechnął się do dziewczyny rozsuwając poły i odsłaniając włochaty tors. „Nie jest wysportowany, ale trudno nazwać go zaniedbanym. Ot typowy czterdziestolatek” - skonstatowała.
- O jednak się pan poparzył – brunetka wskazała zaczerwienienie na męskiej skórze. - Muszę to obejrzeć, chyba trzeba posmarować maścią – sięgnęła do torby konduktorskiej.
Mężczyzna zdążył zdjąć koszulę do końca. Stał półnagi z lekko bezradną miną. Karolina wyciągnęła fenistil.
- To chyba na ukąszenia komarów – szpakowaty parsknął śmiechem.
- Jak kiedyś spiekłam się nad morzem tak, że bąbel na bąblu miałam, to tylko to mnie uratowało – konduktorka pokazała język niczym obrażona nastolatka.
- Czyń kacico swoją powinność – mężczyzna zamknął oczy i w teatralnym geście odchylił do tyłu głowę.
Karolina wstała i pochyliła się do śladów po oparzeniu. Nie wyglądało to źle. W tej samej chwili poczuła intensywniej zapach męskiego perfumu. Trzeba przyznać, że pobudzał jej kosmate myśli. W dodatku pobudzała je jeszcze bardziej sytuacja, kiedy jest sam na sam z półnagim obcym mężczyzną. Nabrała żelu na opuszek palca wskazującego i dotknęła zaczerwienienia.
- Auć – Marek skrzywił się na serio.
Zaraz poczuje pan chłód, a za trzy minuty będzie dobrze – dziewczyna rozprowadzała grubszą warstwą fenistil po uszkodzonym naskórku. Pomyślała, że chętnie by wymasowała podróżnemu ramiona i kark. „I inne części ciała” - uśmiechnęła się do swoich myśli.
- Co pani tak wesoło. To standard teraz w przedziałach menadżerskich InterCity? Kubek herbaty plus oparzenia trzeciego stopnia gratis?
- Jest pan wyjątkowym gościem. Potraktowałam pana ofertą VIP – Karolina znowu pokazała rozmówcy język. - Hej, niech pan pozwoli wyschnąć maści, bo druga koszula będzie brudna – powstrzymała szpakowatego od ubierania się.
- Mógłbym Panią pozwać – Marek pogroził dziewczynie najmniejszym paluszkiem. - Ale możemy pójść na ugodę – sięgnął po kubek z herbatą. Siorbnął. - Naprawdę jest pyszna.
- Mogę pójść po kierownika pociągu, z nim będzie pan dyskutował.
- Może mówmy sobie po imieniu. Jestem Marek.
- Ja mam w dowodzie Jowita, ale nie lubię tego imienia. Na drugie mam Karolina i tego używam na co dzień. Przyjaciele mówią do mnie Inka.
- A czym oblewasz faceta, żeby mógł awansować na przyjaciela? Płynną smołą czy wrzącym krupnikiem?
- Sprawiam że sam się oblewa. Rumieńcem – konduktorka pokazała język po raz trzeci. - To jak? Mam iść po szefa? - zmieniła temat, bo rozmowa zaczęła dryfować w niebezpiecznym kierunku.
- Prawdę mówiąc nie przepadam za trójkątami. Może jakoś dogadamy się we dwoje w sprawie rekompensaty?
- Mam dać fanta?
- Chciałbym, żebyś została złotą rybką. Mam trzy plamy od kawy na koszuli. Jedna plama, to jedno życzenie. Obiecuję, że nie zażądam tańca na jadącym wagonie. Każde życzenie będzie realne do spełnienia. Co Ty na to? Deal?
Skomentuj