Cześć, to jest mój pierwszy post na tym forum.
Piszę go z potrzeby wyrzucenia z siebie wszystkich beznadziejnych emocji, które we mnie siedzą, wiem że większość nawet nie będzie chciała przeczytać tak długiego tekstu, jednak może kogoś zainteresuje mój uroczy, jakże typowy przypadek.
Mam obecnie trochę ponad 20 lat i od długiego czasu każdy mój dzień łączy wspólna cecha, kobieta.
Z tą dziewczyną chodziłem do gimnazjum, lubiłem ją, czasem gadaliśmy. Pod koniec gimnazjum jak z dzieciaka zamieniłem się w większego dzieciaka zacząłem robić jakieś kroki aby się do niej zbliżyć. Jakieś totalne bzdury których do końca nie pamiętam, naprawa telefonu, bezinteresowna wymiana obudowy, bukiet róż na dzień kobiet.
Wykazałem się "wielką" odwagą i napisałem do niej list, w którym do końca nie pamiętam co było jednak wiem, że celowałem w to, że chciałbym z nią być" jednak odpowiedz jaką otrzymałem na pewno nie była konkretna i pamiętam tylko: "to miłe, dziękuję".
Wtrącę tylko prośbę, żeby nie komentować moich zachowań, byłem tylko dzieciakiem i w pełni zdaję sobie z tego sprawę...
Tak sobie ta nasza znajomość trwała, skończyło się gimnazjum, kontakt się urwał, może jakieś pojedyńcze rozmowy przez internet, nic wielkiego.
Później poszedłem do technikum i byłem w sztandarze więc poszedłem na jakąs tam uroczystość z okazji urodzin liceum do którego chodziła właśnie ona i zupełnie przypadkiem pierwszy raz spotkałem ją po tak długim czasie.
Tutaj pewnie powinny być dziesiątki rozmów przez internet, dalej byłem tylko trochę starszym dzieckiem.
W każdym razie spotkaliśmy się pierwszy raz nie pamiętam kiedy, na 99% sierpień między pierwszą a drugą klasą technikum. Poszliśmy do kina, dużo gadaliśmy co tam u nas i tak dalej o wszystkim i o niczym. Dalej dzisiątki rozmów na gadu-gadu. Dziesiątki spotkań, kino, spacery, w międzyczasie zrobiłem prawo jazdy, co jeszcze ułatwiło mi kontakt z nią. Dalej spacery, rozmowy, godziny spędzone razem, kino. Rozumiałem, że darzę ją czymś więcej niż szczenięce zauroczenie.
Nie całowaliśmy się nigdy wcześniej, nie chodziliśmy za rękę, nic z tych rzeczy... Zawsze była ciepła, serdeczna, uśmiechnięta, inteligentna, naprawdę świetna, normalna dziewczyna.
W każdym razie przyszedł pewien wieczór, umówiliśmy się na pizze. Zadowolony, że znów ją zobaczę, szykuję się do wyjścia, nagle otrzymuję sms'a od niej, niczego nieświadomy otwieram go i widzę "Daj spokój, idziemy tylko razem na pizze to nic takiego". Niezbyt to rozumiałem, w każdym razie pojechałem do Niej tak jak się umówiliśmy tylko zamiast na pizzę rozmawialiśmy w samochodzie, zapytałem o tego smsa, ona powiedziała, że to miało być do jej chłopaka. Po prostu serce mi zamarło, ja nie wiedziałem co powiedzieć, jestem beznadziejnie wrażliwy niestety więc miałem łzy w oczach i zacząłem pytać "jak to, przecież wszystko co razem robimy to nic nie znaczy? Tyle godzin spędzonych razem, tylko słów.." W każdym razie powiedziałem to co czuję i co zawsze czułem, skoro była związana z innym nie rozumiałem dlaczego się ze mną spotyka.
Z nim była już chyba 4 lata... No nic, pojechałem do domu, jadąc wreszcie mogłem uronić łzy z żalu, przykrości, uczucia oszukania...
Zaczyna się czwarta klasa technikum. Jakimś sposobem nasz kontakt wrócił, rozmowy, spotkania.
Ona rozpoczyna naukę w większym mieście obok na uczelni więc zadeklarowałem się, że pomogę jej przewieźć rzeczy. Wiedziałem, że to było dla niej ważne, siedziałem z nią do późnego wieczora, bała się, że zostaje sama. Na pożegnanie mocno mnie przytuliła i podziękowała. Powiedziałem, żeby się nie bała, że będę do niej dzwonił i pisał cały czas i że niedługo przyjadę do niej. No i dostałem smsa tydzień po tym, czy niemógłbym do niej przyjechać. Troszkę miałem spraw na głowie ale szybko je załatwiłem, zatankowałem auto, kupiłem różę i pojechałem do niej. koło 60 czy 70 km więc całkiem blisko.
Przywitała mnie smutna od progu dałem jej prezent, poszliśmy do pokoju, chwilę porozmawialiśmy po czym powiedziała, że rozeszła się z chłopakiem po 5ciu latach. Niezbyt wiedziałem co mam odpowiedzieć, co miałem zrobić? Powiedzieć, że mi przykro? Jedyny powód dla którego było mi przykro to ten, że siedzi przedemną i płynie jej łza po policzku... Niezbyt dobrze pamiętam ten wieczór, pamiętam, że zabrałem ją wtedy do jej domu rodzinnego i starałem się w każdy sposób poprawić humor. Po tym zrezygnowała ze studiów, wróciła do mojego miasta. Byłem szczęśliwy, że znowu będzie blisko mnie.
Dalej rozmowy, spacery, kino.
Już w zimie umówiliśmy, się, że pojedziemy w super miejsce na wakacje. Obiecałem, że pojedziemy razem do Chorwacji. Okres przed wakacjami to dalej cały czas bliskość. Później letni wyjazd za granicę, a na urodziny zabrałem ją jeszcze nad morze.
Nad morzem znowu coś we mnie pękło, znów powiedziałem, że chcę być zawsze blisko niej i mieć ją przy sobie. Otrzymałem odpowiedz, nie jest gotowa, nie istnieje dla niej coś takiego jak "związek". Rozumiałem, że muszę dawać 100% siebie tak jak wcześniej, dawać jej wiele sygnałów, że mi na niej zależy. Byłem blisko, pomagałem, pokazywałem ile dla mnie znaczy, że jest dla mnie wyjątkowa. Po miesiącu kolejna rozmowa, widziałem po sobie, że muszę to jakoś ułożyć. Napisałem list, nie chciałem jej po raz kolejny mówić tego wprost, wiedziałem, że
może musi to sobie jakoś przemyśleć ułożyć i powiedzieć mi, czy to może mieć jakąkolwiek przyszłość. Zależało mi na tym bardziej niż na czymkolwiek. Z resztą zawsze tak było.
Wylałem swoje uczucia na dwie kartki a4, dałem jej i poprosiłem, żeby to na spokojnie przeglądnęła i dała mi znać jak będzie gotowa, żeby porozmawiać. Zadzwoniła, przyjechałem, rozmawialiśmy, znowu skończyło się na odpowiedzi " nie mogę powiedzieć nie bo nie wiem co będzie w przyszłości". Powiedziałem, że rozumiem. Wszystko co było między nami dalej trwało.
Ona przeprowadziła się ponownie do większego miasta z powodu studiów, z resztą ja jej po raz kolejny pomogłem i sam postanowiłem kontynuować naukę w tym samym mieście, żeby być blisko niej. Chodziłem po nią, odbierałem ze szkoły, totalnie nie znając miasta, gubiłem się, robiłem po 10-15km na piechotę, w obcym miejscu. To się dla mnie nie liczyło, dla mnie było ważne to, żeby ona się dobrze czuła.
Zbliżamy się do chyba pierwszej połowy listopada tego roku. Jakaś rozmowa doprowadziła do tego, że powiedziała, że ona nie chce, żeby tak dalej było, że widzi jak ja Cierpię i dobrze będzie tą znajomość zakończyć. Nie chciałem, powiedziałem, że postaram się żeby wszystko się dobrze ułożyło.
Kontakt znikł, po kilku dniach napisałem, że to nie może się tak skończyć, nie chcę. Ona stwierdziła, że też nie chce ale tak musi być.
Mijały dni, tydzień, dwa. Po trochę więcej niż po 14 dniach odezwała się do mnie, że chciałaby ze mną porozmawiać. No i porozmawialiśmy, kontakt wrócił, spotkania, robiłem dla niej rózne rzeczy, nic wielkiego jakies głupoty, drobne prezenty które lubi, tylko żeby zobaczyć jej uśmiech. No i leciały te dni, spotkania, wieczory razem, rozmowy jak zawsze, ostatnio kilka dni u mnie spała, leżeliśmy przytuleni, ja praktycznie nie spałem, nie mogłem skoro przy mnie leżała moja miłość życia...
Masowałem ją wieczorem przed zaśnięciem, wiedziałem, że to lubi, z resztą widziałem, że chciała i było jej dobrze. Jak wstawaliśmy woziłem ją rano do szkoły i było mi pięknie. Tak zbliżyliśmy się w tej durnej historii do dzisiejszego dnia, siedzę przy komputerze i wypisuję to wszystko, oznajmiając całemu światu jaki jestem biedy i nieszczęśliwy. Przy mnie leżą jej rzeczy, których nie zabrała rano, a ja mam to beznadziejne uczucie w brzuchu, które towarzyszy mi od lat.
Dziesiątki rzeczy ominąłem, nie opisywałem wszystkiego, skupiłem się na tym co było dla mnie najważniejsze.
Wiem, że jestem pacanem, że nie można komuś narzucić miłości, że może nawet jestem egoistą.
Cała historia może wyglądać dla was banalnie i idiotycznie ale towarzyszy mi od lat i dla mnie jest swego rodzaju wyjątkowa jednak bardzo bolesna.
Jak mam na to patrzeć, wszyscy którzy znają tą sytuację mówią, że to będzie miało swój dobry koniec. Ona spędza praktycznie tylko ze mna swój wolny czas, ja tak samo.
Wiem, że to bzdura, że jakiś nie do końca dojrzały 20-latek wypisuje jakieś brednie w internecie o złamanym serduszku..
Sam nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji, nie chcę już mówić o tym znajomym bo wiem, ze na dłuższą metę to drażni inne osoby.
Macie jakieś zdanie na ten temat?
Czy to do czegoś prowadzi?
Boję się że do niczego, a jednocześnie jestem przekonany, że to się ułoży.
Jeśli macie jakieś pytania też odpowiem...
Będę wdzięczny za każdą wypowiedź w temacie, poza postami typu " jesteś idiotą", za takie dziekuję, nie wnoszą nic nowego, ja to wiem
W ogóle gratuluję, jeśli ktokolwiek doczytał to do końca i przepraszam za błędy językowe ale dzisiaj nie jestem do końca trzeźwo myślący.
Piszę go z potrzeby wyrzucenia z siebie wszystkich beznadziejnych emocji, które we mnie siedzą, wiem że większość nawet nie będzie chciała przeczytać tak długiego tekstu, jednak może kogoś zainteresuje mój uroczy, jakże typowy przypadek.
Mam obecnie trochę ponad 20 lat i od długiego czasu każdy mój dzień łączy wspólna cecha, kobieta.
Z tą dziewczyną chodziłem do gimnazjum, lubiłem ją, czasem gadaliśmy. Pod koniec gimnazjum jak z dzieciaka zamieniłem się w większego dzieciaka zacząłem robić jakieś kroki aby się do niej zbliżyć. Jakieś totalne bzdury których do końca nie pamiętam, naprawa telefonu, bezinteresowna wymiana obudowy, bukiet róż na dzień kobiet.
Wykazałem się "wielką" odwagą i napisałem do niej list, w którym do końca nie pamiętam co było jednak wiem, że celowałem w to, że chciałbym z nią być" jednak odpowiedz jaką otrzymałem na pewno nie była konkretna i pamiętam tylko: "to miłe, dziękuję".
Wtrącę tylko prośbę, żeby nie komentować moich zachowań, byłem tylko dzieciakiem i w pełni zdaję sobie z tego sprawę...
Tak sobie ta nasza znajomość trwała, skończyło się gimnazjum, kontakt się urwał, może jakieś pojedyńcze rozmowy przez internet, nic wielkiego.
Później poszedłem do technikum i byłem w sztandarze więc poszedłem na jakąs tam uroczystość z okazji urodzin liceum do którego chodziła właśnie ona i zupełnie przypadkiem pierwszy raz spotkałem ją po tak długim czasie.
Tutaj pewnie powinny być dziesiątki rozmów przez internet, dalej byłem tylko trochę starszym dzieckiem.
W każdym razie spotkaliśmy się pierwszy raz nie pamiętam kiedy, na 99% sierpień między pierwszą a drugą klasą technikum. Poszliśmy do kina, dużo gadaliśmy co tam u nas i tak dalej o wszystkim i o niczym. Dalej dzisiątki rozmów na gadu-gadu. Dziesiątki spotkań, kino, spacery, w międzyczasie zrobiłem prawo jazdy, co jeszcze ułatwiło mi kontakt z nią. Dalej spacery, rozmowy, godziny spędzone razem, kino. Rozumiałem, że darzę ją czymś więcej niż szczenięce zauroczenie.
Nie całowaliśmy się nigdy wcześniej, nie chodziliśmy za rękę, nic z tych rzeczy... Zawsze była ciepła, serdeczna, uśmiechnięta, inteligentna, naprawdę świetna, normalna dziewczyna.
W każdym razie przyszedł pewien wieczór, umówiliśmy się na pizze. Zadowolony, że znów ją zobaczę, szykuję się do wyjścia, nagle otrzymuję sms'a od niej, niczego nieświadomy otwieram go i widzę "Daj spokój, idziemy tylko razem na pizze to nic takiego". Niezbyt to rozumiałem, w każdym razie pojechałem do Niej tak jak się umówiliśmy tylko zamiast na pizzę rozmawialiśmy w samochodzie, zapytałem o tego smsa, ona powiedziała, że to miało być do jej chłopaka. Po prostu serce mi zamarło, ja nie wiedziałem co powiedzieć, jestem beznadziejnie wrażliwy niestety więc miałem łzy w oczach i zacząłem pytać "jak to, przecież wszystko co razem robimy to nic nie znaczy? Tyle godzin spędzonych razem, tylko słów.." W każdym razie powiedziałem to co czuję i co zawsze czułem, skoro była związana z innym nie rozumiałem dlaczego się ze mną spotyka.
Z nim była już chyba 4 lata... No nic, pojechałem do domu, jadąc wreszcie mogłem uronić łzy z żalu, przykrości, uczucia oszukania...
Zaczyna się czwarta klasa technikum. Jakimś sposobem nasz kontakt wrócił, rozmowy, spotkania.
Ona rozpoczyna naukę w większym mieście obok na uczelni więc zadeklarowałem się, że pomogę jej przewieźć rzeczy. Wiedziałem, że to było dla niej ważne, siedziałem z nią do późnego wieczora, bała się, że zostaje sama. Na pożegnanie mocno mnie przytuliła i podziękowała. Powiedziałem, żeby się nie bała, że będę do niej dzwonił i pisał cały czas i że niedługo przyjadę do niej. No i dostałem smsa tydzień po tym, czy niemógłbym do niej przyjechać. Troszkę miałem spraw na głowie ale szybko je załatwiłem, zatankowałem auto, kupiłem różę i pojechałem do niej. koło 60 czy 70 km więc całkiem blisko.
Przywitała mnie smutna od progu dałem jej prezent, poszliśmy do pokoju, chwilę porozmawialiśmy po czym powiedziała, że rozeszła się z chłopakiem po 5ciu latach. Niezbyt wiedziałem co mam odpowiedzieć, co miałem zrobić? Powiedzieć, że mi przykro? Jedyny powód dla którego było mi przykro to ten, że siedzi przedemną i płynie jej łza po policzku... Niezbyt dobrze pamiętam ten wieczór, pamiętam, że zabrałem ją wtedy do jej domu rodzinnego i starałem się w każdy sposób poprawić humor. Po tym zrezygnowała ze studiów, wróciła do mojego miasta. Byłem szczęśliwy, że znowu będzie blisko mnie.
Dalej rozmowy, spacery, kino.
Już w zimie umówiliśmy, się, że pojedziemy w super miejsce na wakacje. Obiecałem, że pojedziemy razem do Chorwacji. Okres przed wakacjami to dalej cały czas bliskość. Później letni wyjazd za granicę, a na urodziny zabrałem ją jeszcze nad morze.
Nad morzem znowu coś we mnie pękło, znów powiedziałem, że chcę być zawsze blisko niej i mieć ją przy sobie. Otrzymałem odpowiedz, nie jest gotowa, nie istnieje dla niej coś takiego jak "związek". Rozumiałem, że muszę dawać 100% siebie tak jak wcześniej, dawać jej wiele sygnałów, że mi na niej zależy. Byłem blisko, pomagałem, pokazywałem ile dla mnie znaczy, że jest dla mnie wyjątkowa. Po miesiącu kolejna rozmowa, widziałem po sobie, że muszę to jakoś ułożyć. Napisałem list, nie chciałem jej po raz kolejny mówić tego wprost, wiedziałem, że
może musi to sobie jakoś przemyśleć ułożyć i powiedzieć mi, czy to może mieć jakąkolwiek przyszłość. Zależało mi na tym bardziej niż na czymkolwiek. Z resztą zawsze tak było.
Wylałem swoje uczucia na dwie kartki a4, dałem jej i poprosiłem, żeby to na spokojnie przeglądnęła i dała mi znać jak będzie gotowa, żeby porozmawiać. Zadzwoniła, przyjechałem, rozmawialiśmy, znowu skończyło się na odpowiedzi " nie mogę powiedzieć nie bo nie wiem co będzie w przyszłości". Powiedziałem, że rozumiem. Wszystko co było między nami dalej trwało.
Ona przeprowadziła się ponownie do większego miasta z powodu studiów, z resztą ja jej po raz kolejny pomogłem i sam postanowiłem kontynuować naukę w tym samym mieście, żeby być blisko niej. Chodziłem po nią, odbierałem ze szkoły, totalnie nie znając miasta, gubiłem się, robiłem po 10-15km na piechotę, w obcym miejscu. To się dla mnie nie liczyło, dla mnie było ważne to, żeby ona się dobrze czuła.
Zbliżamy się do chyba pierwszej połowy listopada tego roku. Jakaś rozmowa doprowadziła do tego, że powiedziała, że ona nie chce, żeby tak dalej było, że widzi jak ja Cierpię i dobrze będzie tą znajomość zakończyć. Nie chciałem, powiedziałem, że postaram się żeby wszystko się dobrze ułożyło.
Kontakt znikł, po kilku dniach napisałem, że to nie może się tak skończyć, nie chcę. Ona stwierdziła, że też nie chce ale tak musi być.
Mijały dni, tydzień, dwa. Po trochę więcej niż po 14 dniach odezwała się do mnie, że chciałaby ze mną porozmawiać. No i porozmawialiśmy, kontakt wrócił, spotkania, robiłem dla niej rózne rzeczy, nic wielkiego jakies głupoty, drobne prezenty które lubi, tylko żeby zobaczyć jej uśmiech. No i leciały te dni, spotkania, wieczory razem, rozmowy jak zawsze, ostatnio kilka dni u mnie spała, leżeliśmy przytuleni, ja praktycznie nie spałem, nie mogłem skoro przy mnie leżała moja miłość życia...
Masowałem ją wieczorem przed zaśnięciem, wiedziałem, że to lubi, z resztą widziałem, że chciała i było jej dobrze. Jak wstawaliśmy woziłem ją rano do szkoły i było mi pięknie. Tak zbliżyliśmy się w tej durnej historii do dzisiejszego dnia, siedzę przy komputerze i wypisuję to wszystko, oznajmiając całemu światu jaki jestem biedy i nieszczęśliwy. Przy mnie leżą jej rzeczy, których nie zabrała rano, a ja mam to beznadziejne uczucie w brzuchu, które towarzyszy mi od lat.
Dziesiątki rzeczy ominąłem, nie opisywałem wszystkiego, skupiłem się na tym co było dla mnie najważniejsze.
Wiem, że jestem pacanem, że nie można komuś narzucić miłości, że może nawet jestem egoistą.
Cała historia może wyglądać dla was banalnie i idiotycznie ale towarzyszy mi od lat i dla mnie jest swego rodzaju wyjątkowa jednak bardzo bolesna.
Jak mam na to patrzeć, wszyscy którzy znają tą sytuację mówią, że to będzie miało swój dobry koniec. Ona spędza praktycznie tylko ze mna swój wolny czas, ja tak samo.
Wiem, że to bzdura, że jakiś nie do końca dojrzały 20-latek wypisuje jakieś brednie w internecie o złamanym serduszku..
Sam nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji, nie chcę już mówić o tym znajomym bo wiem, ze na dłuższą metę to drażni inne osoby.
Macie jakieś zdanie na ten temat?
Czy to do czegoś prowadzi?
Boję się że do niczego, a jednocześnie jestem przekonany, że to się ułoży.
Jeśli macie jakieś pytania też odpowiem...
Będę wdzięczny za każdą wypowiedź w temacie, poza postami typu " jesteś idiotą", za takie dziekuję, nie wnoszą nic nowego, ja to wiem
W ogóle gratuluję, jeśli ktokolwiek doczytał to do końca i przepraszam za błędy językowe ale dzisiaj nie jestem do końca trzeźwo myślący.
Trzymajcie się,
M.
M.
Skomentuj