Dzień dobry! Oddaje w Wasze ręce moje najnowsze opowiadanie. Jego źródłem są: spora dawka mojej wyobraźni, osobiste przeżycia z podróży do Azji oraz niepełna wiedza nt. Hinduizmu. Z góry przepraszam wszystkich, których razić będzie wpływ mojej wyobraźni na stan faktyczny.
Danusia
Danusia była sympatyczną dziewczyną z małej miejscowości. Była studentką etnologii na Uniwersytecie Poznańskim. Uwielbiała uczyć się o człowieku, obcych kulturach i odmiennościach. Ze szczególnym upodobaniem angażowała się we wszystko, co wiązało się z historią, kulturą i wierzeniami religijnymi Indii. Była też młodą kobietą i buzowały w niej hormony. Nic więc dziwnego, że z wypiekami na twarzy oglądała w uczelnianej bibliotece fotografie rzeźb z Khajuraho, a było co oglądać… co prawda, sceny erotyczne stanowiły zaledwie małą część całości, ale te erotyczne były naprawdę mocne. W internecie mogła znaleźć zaledwie kilka, za to w specjalistycznych zasobach Uniwersytetu były ich setki. Różne pozycje i układy… kobiety z kobietami, kobiety z mężczyznami, ludzie masturbujący się, ludzie ze zwierzętami. Układy takie, jakich nawet Hugh Hefner by nie wymyślił. I członki… Najlepsze były członki… Grube jak ramiona! Wiedziała oczywiście, że rzeźbiąc w kamieniu nie da się wyrzeźbić filigranowego fifolka, jednak wyobraźnia robiła swoje i dziewczyna, oglądając zdjęcia, rozpływała się dosłownie i w przenośni. Bardzo pragnęła zobaczyć je na żywo, jednak dopiero na czwartym roku studiów udało jej się zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, aby sfinansować wyprawę do Indii. Nigdy nie miała też problemów ze znalezieniem towarzystwa, więc bez większego trudu udało jej się namówić koleżankę z roku, aby pojechały razem – na szczęście zresztą, bo na samotną wyprawę rodzice Danusi w życiu by się nie zgodzili. Wszystko układało się dobrze aż do około półtora miesiąca przed wyjazdem, kiedy to przyjaciółka oświadczyła, że ze względów finansowych nie pojedzie. Danusia nie miała dość pieniędzy, aby zafundować koleżance wyjazd – zresztą nawet przez myśl jej to nie przeszło – koleżanka za to nawet nie chciała słyszeć o pożyczce. Danusia stanęła więc przed nie lada wyborem: odwołać wymarzoną podróż albo pojechać sama. Z jednej strony nie chciała kłamać, z drugie strony nie mogła zrezygnować z wymarzonej podróży. Lot miała już upatrzony – z Warszawy przez Paryż… Cena dobra… Nakłamała więc rodzicom, że koleżanka spotka się z nią na lotnisku w Warszawie, spakowała plecak i poleciała.
Indie
Wszystko dla niej było nowe i niesamowite. Eleganckie stewardesy Air France spryskujące samolot środkami na komary na lotnisku Charless de Gaulle'a, Sikhowie w turbanach wracający do Indii, zapachy dań specjalnych, które Ci dostawali na pokładzie. Było już ciemno, gdy samolot dotknął ziemi na lotnisku Indira Gandhi w New Delhi, więc nie widziała zbyt wiele, ale Indie poczuła, gdy tylko wyszła z portu lotniczego na ulicę. Wrażenie było, jakby zderzyła się ze ścianą gorąca i wilgoci — aż zaparło jej dech w piersiach.
Był początek września, więc pora deszczowa w pełni, o czym miała okazję przekonać się zaraz następnego dnia, gdy spadł deszcz tak obfity, że wody na ulicach było do połowy łydki, a w przejazdach pod mostami tyle, że fale przelewały się przez baki pchanych motocykli.
Danusia, brnąc w wodzie, rzuciła się w wir zwiedzania, zwłaszcza że jak zauważyła, „lokalsi” traktowali sytuację coś zupełnie normalnego. Przez pierwsze dwa dni zwiedziła więc Czerwony Fort, Chandni Chowk, Grobowiec Humajuna oraz wiele innych. Skromny budżet nie pozwał jej na wykupienie zorganizowanej wycieczki czy podróżowanie taksówkami — zresztą nie o to jej chodziło. Chciała poczuć lokalny klimat — podróżowała więc lokalnymi autobusami. Nie doceniła jednak miejscowych. Pierwszy autobus, do którego wsiadła, był tak zatłoczony, że początkowo nie mogła złapać tchu, jednak po chwili, lokalni podróżni rozstąpili się, wskazując jej jedynie wolne miejsce z tyłu autobusu. Zachwycona Danusia przecisnęła się w tamtą stronę i szybko zrozumiała czym się płaci za ostatnie wolne miejsce. Wyglądało to, jakby wszyscy mężczyźni w autobusie pierwszy raz widzieli białowłosą dziewczynę i bardzo chcieli się jej lepiej przyjrzeć. Mało tego, niektórzy chcieli jej też dotknąć. Zobaczyła więc wiele uśmiechniętych twarzy oraz poczuła co najmniej kilka ciekawskich rąk na swojej pupie. Przemknęła więc szybko na swoje miejsce i następnym razem unikała takich „okazji”. Był to zresztą jedyny taki nieprzyjemny incydent — reszta czasu w New Delhi upłynęła jej jak w bajce… piękne miejsca, upajające zapachy przypraw, pyszne jedzenie tak, że niemal żałowała, że „musi” wyjeżdżać. Wybierała się jednak do swojego upragnionego Khajuraho, więc nie miała wątpliwości. Złapała samolot linii SpiceJet i poleciała.
Khajuraho
Lot był krótki — ledwie godzinę — więc nie zdążyła się ponudzić. Podczas lotu wyobrażała sobie, że odkrywa kolejne świątynie i zgłębia ich tajemnice. - W końcu gdzieś tam muszą być — myślała sobie. - W końcu Indie są pełne tajemnic, które czasami udaje się odkryć — tak jak właśnie Khajuraho.
Historia Indii jest pełna sytuacji, gdy nowi władcy — tacy sami hinduiści jak poprzednicy — niszczyli całą spuściznę poprzedników, wliczając pałace, świątynie i pomniki i budowali swoje. To właśnie dlatego do dzisiaj niemal wyłącznie co można znaleźć w Indiach, to zabytki z czasów Mogołów — ostatniej dynastii rządzącej Indiami. Jeżeli coś przetrwało z wcześniejszych czasów, to raczej zbiegiem okoliczności — właśnie tak jak Khajuraho — kompleks świątynny z 10-go wieku. Uchował się przed zniszczeniem jedynie dzięki temu, że ukryła go dżungla. Wokół niego nie ma żadnych dużych miast — ot wioski i pola uprawne.
W takie właśnie miejsce trafiła Danusia. Jej hostel był przerobionym domem w małym miasteczku kilka kilometrów od zachodniej grupy świątyń Khajuraho. Znakomicie wiedziała, że cały kompleks świątynny składa się z kilku grup świątyń — zachodniej, wschodniej i południowej — z czego grupa zachodnia jest najbardziej znana ze swoich erotycznych rzeźbień. Kiedyś świątyń było dużo więcej — ponad osiemdziesiąt. Dotąd przetrwało ledwie dwadzieścia pięć — żałowała Danusia, jednak cała wyprawa była jej 'per aspera ad astra', więc tam właśnie Danusia skierowała swoje kroki zaraz po przybyciu.
To, co zobaczyła na miejscu, było niesamowite, oszałamiające i wzruszające. Po tak długim czasie wreszcie tu była. Mogła zobaczyć rzeźby, sfotografować je, a nawet dotknąć — nikt tego nie bronił. Chodziła więc godzinami od świątyni do świątyni, oglądając to od środka, to od zewnątrz. Wnętrza były ciemne, chłodne i przesycone duszną atmosferą — mniej w nich było tego, czego naprawdę szukała, aczkolwiek dawały chwile wytchnienia od palącego Indyjskiego słońca. Na zewnątrz było wszystko. Świątynia za świątynią odkrywała więc ich kolejne zakamarki. Odkryła też ku swojemu zaskoczeniu, że nigdy nie skupiła się na kształcie wież świątyń, które kwadratowe u podstawy, wypukłe jak kaczany kukurydzy z powtarzającym się wzorem rzeźbienia, przypominały bardziej statki kosmiczne, które wylądowały na ziemi i nigdy nie odleciały.
Pierwszego dnia Danusia zobaczyła wszystkie trzynaście świątyń dostępnych w ramach wykupionego biletu. Kolejnego dnia zwiedzała kolejne — już za darmo — nie mniej ciekawe, jeśli wiedziało się, na co patrzeć. Trzeciego dnia poszła ze swojego hostelu w drugą stronę — do wschodniej grupy świątyń. Tam erotycznych rzeźb było mało, ale turystów zaledwie kilku, więc całą grupę świątyń miała niemal wyłącznie dla siebie — podobnie zresztą jak w południowej grupie.
To był już czwarty dzień zwiedzania Khajuraho, gdy po zbadaniu świątyń w południowej grupie wdała się w rozmowę z lokalną dziewczyną pasącą kozy na spalonym słońcem polu koło świątyń. Nie była to zbyt wartka rozmowa, jako że poziom znajomości angielskiego u Hinduski był dość niski, ale dowiedziała się, że gdy będzie wracała do swojego hostelu drogą przez dżunglę, ledwie 100 m od drogi jest jeszcze jedna świątynia warta poznania. Danusia miała jeszcze trochę czasu, samolot zabukowany na kolejny dzień. Postanowiła więc spróbować odnaleźć tę świątynię.
Świątynia w dżungli
Niestety — jak to zwykle bywa — albo instrukcje nie były dokładne, albo Danusia coś pokręciła, bo pomimo uporczywych poszukiwań nie mogła znaleźć rzeczonej świątyni. Szczęśliwym tylko zbiegiem okoliczności usłyszała przez drzewa śpiew. Posła szybko w tamtą stronę i ze zdziwieniem odkryła, że ścieżką przez dżunglę zmierza w jakąś stronę procesja około dwudziestu kobiet, z których każda niosła w rękach miseczkę z czymś, co wyglądało na mleko. Danusia ciekawie im się przyglądała, a ponieważ nie wykazywały niechęci do białej dziewczyny, poszła za nimi. Po mniej więcej trzystu metrach dżungla się otworzyła i oczom Danusi ukazała się świątynia z opowiadań pasterki.
Świątynie nie była duża. Cały obszar świątynny miał może trzydzieści na trzydzieści metrów i otoczony był wysokim kamiennym płotem. Na skraju obszaru stał mały dom będący prawdopodobnie mieszkaniem mnichów a na środku mała, kapliczka. Ku rozczarowaniu Danusi, nie było na niej rzeźb erotycznych a motywy roślinne. Co innego jednak było ciekawe. Przed kapliczką, na niskim cokole stał posąg Ganeshy — półboga z ludzkim ciałem i głową słonia. Danusia widziała już posągi Ganeshy, potrafiła więc znaleźć różnice, a ten posąg był inny niż inne, głównie dlatego, że w swoich czterech rękach Ganesha nie miał nic — były puste. Było coś jeszcze. Przed Ganeshą na kolejnym podwyższeniu znajdował się Shiva Lingam, jakiego Danusia jeszcze nie widziała. Zazwyczaj Lingam to kamienny fallus, najczęściej krótki i niesamowicie gruby — o średnicy nawet pół metra — umieszczony na yoni, czyli waginie. Tutaj było podobnie, chociaż lingam kształtem i proporcjami przypominał faktycznego fallusa, jednak o wiele większego niż męski. Prawdziwy fallus z Khajuraho!
Po prawej stronie posągów klęczała — kapłanka odziana w zdobne szaty, a po drugiej stronie kolejne dwie kobiety, ubrane podobnie jak kapłanka, jednak mniej zdobne. - Pewnie asystentki lub akolitki — pomyślała Danusia.
Adoracja
W czasie, gdy Danusia podziwiała architekturę oraz napawała się niecodzienną sytuacją, kobiety biorące udział w procesji usiadły z podwiniętymi nogami przed posągami i rozpoczęła się uroczystość. Kapłanki zaintonowały jakąś pieśń, a pozostałe kobiety im odpowiadały. Pieśń była długa i monotonna. Danusia nie znała hindi, jednak na tyle jak dalece potrafiła, starała się włączyć w uroczystość i śpiewnie powtarzała słowa refrenu. Czuła się dziwnie, tak jak by powtarzalność fraz działała na nią transowo. Jej uwagę zwrócił też czarny kruk siedzący na skraju dachu kapliczki. Miała wrażenie, że ptak przypatruje się właśnie jej.
W pewnym momencie pieśń się zmieniła, a główna kapłanka wstała i zaczęła recytować jakieś słowa. Później wzięła swoją czarkę z mlekiem i recytując, zaczęła obmywać mlekiem lingam. Obmywała i namaszczała kamień, a mleko spływało na yoni, tworząc małą kałużę, by później ściekać gdzieś pod posąg. Gdy skończyła recytować, odstawiła czarkę i śpiewając podeszła do najbliższej z kobiet, chwyciła za rękę i podprowadziła ją do limgama.
Kobieta pewnie wyrecytowała te same słowa co kapłanka, a następnie używając mleka ze swojej czarki, zaczęła obmywać i namaszczać lingam. Robiła to dokładnie, jak by pieściła członka mężczyzny. To, co się stało później, spowodowało, że Danusia zaczęła się zastanawiać czy dobrze widzi? Kobieta odstawiła czarkę, podkasała tunikę i naga od pasa w dół, zaczęła się ocierać swoją pipką o lingam. Danusia była w szoku — nie tego się spodziewała po ceremonii. W sumie to nie wiedziała czego się spodziewać, ale na pewno nie tego, że któraś z kobiet będzie się masturbować, ocierając o kamień na oczach kapłanów i całej procesji. Co dziwniejsze, kobieta zaczęła się ustawiać tak, jakby chciała wprowadzić w siebie kamień. - To się nie uda — mruknęła do siebie Danusia. Lingam był dużo większy niż męski członek a kobieta nieprzygotowana. Nic to. Kobieta na chwilę zamarła w bezruchu, a później z krzykiem ekstazy opadła na lingam, nabijając się na niego do końca. Danusia aż podskoczyła z zaskoczenia, tym bardziej że sekundę po kobiecie czarny kruk zaskrzeczał głośno. Nie wiedziała, co tutaj się stało, a stało się coś tajemniczego. Kobieta doszła do orgazmu w kilka sekund, właściwie nic nie robiąc; do tego używając fantom członka, który rozmiarem pasowałby gdzieś na fermę niż tutaj. Niezależnie od rozterek dziewczyny, kobieta na kamieniu miotała się przez chwilę, przeżywając swój orgazm, a później zamarła w bezruchu. Po dłuższej chwili dopiero bezsilnie zeszła z lingama i asekurowana ręką kapłanki wróciła na swoje miejsce.
Danusia nie wiedziała, czy ma wierzyć w orgazm kobiety. Jej niezborne ruchy mogły świadczyć o tym, że coś sobie zrobiła na kamieniu, aczkolwiek nie widziała na jej twarzy żadnego bólu — raczej wyczerpanie, ale i coś jeszcze... - Wygląda jak ja po tym, jak się … - myślała dziewczyna. Jej rozważania przerwała kapłanka, podchodząc do kolejnej kobiety. Ta chętnie wstała i wzięła swoją czarkę z mlekiem stojącą na ziemi. To, co się stało później, było niemal dokładnym powtórzeniem tego, co działo się przed chwilą. Kobieta recytowała modlitwę, obmywała lingama, ocierała się o niego, następnie nabijała, wyginając w orgazmie, a na końcu zeszła i ledwie żywa wróciła na swoje miejsce. - O ja… Danusia nie potrafiła znaleźć nic innego w komentarzu na to, co widziała. To, co widziała, było dziwne… nieoczekiwane i podniecające.
Czas upływał, a kobiety się zmieniały. Każda przechodziła przez to samo, przy czym niektóre z nich były po wszystkim tak wyczerpane, że nie potrafiły same zejść z lingama — tym pomagały akolitki, niemal zdejmując je z rzeźby i odprowadzając na ich miejsce.
Gdy do końca została tylko jedna kobieta, Danusia zaczęła odczuwać pewien niepokój. Była podniecona do granic, jednak zdawała sobie sprawę, że nie ma takiej możliwości, aby ona nadziała się na coś takiego. Nie miała pojęcia, jak inne kobiety to robiły, ale ona tego u siebie nie widziała. Bała się, ale chciała spróbować. Nie wiedziała też, czy może.
cdn...
Danusia
Danusia była sympatyczną dziewczyną z małej miejscowości. Była studentką etnologii na Uniwersytecie Poznańskim. Uwielbiała uczyć się o człowieku, obcych kulturach i odmiennościach. Ze szczególnym upodobaniem angażowała się we wszystko, co wiązało się z historią, kulturą i wierzeniami religijnymi Indii. Była też młodą kobietą i buzowały w niej hormony. Nic więc dziwnego, że z wypiekami na twarzy oglądała w uczelnianej bibliotece fotografie rzeźb z Khajuraho, a było co oglądać… co prawda, sceny erotyczne stanowiły zaledwie małą część całości, ale te erotyczne były naprawdę mocne. W internecie mogła znaleźć zaledwie kilka, za to w specjalistycznych zasobach Uniwersytetu były ich setki. Różne pozycje i układy… kobiety z kobietami, kobiety z mężczyznami, ludzie masturbujący się, ludzie ze zwierzętami. Układy takie, jakich nawet Hugh Hefner by nie wymyślił. I członki… Najlepsze były członki… Grube jak ramiona! Wiedziała oczywiście, że rzeźbiąc w kamieniu nie da się wyrzeźbić filigranowego fifolka, jednak wyobraźnia robiła swoje i dziewczyna, oglądając zdjęcia, rozpływała się dosłownie i w przenośni. Bardzo pragnęła zobaczyć je na żywo, jednak dopiero na czwartym roku studiów udało jej się zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, aby sfinansować wyprawę do Indii. Nigdy nie miała też problemów ze znalezieniem towarzystwa, więc bez większego trudu udało jej się namówić koleżankę z roku, aby pojechały razem – na szczęście zresztą, bo na samotną wyprawę rodzice Danusi w życiu by się nie zgodzili. Wszystko układało się dobrze aż do około półtora miesiąca przed wyjazdem, kiedy to przyjaciółka oświadczyła, że ze względów finansowych nie pojedzie. Danusia nie miała dość pieniędzy, aby zafundować koleżance wyjazd – zresztą nawet przez myśl jej to nie przeszło – koleżanka za to nawet nie chciała słyszeć o pożyczce. Danusia stanęła więc przed nie lada wyborem: odwołać wymarzoną podróż albo pojechać sama. Z jednej strony nie chciała kłamać, z drugie strony nie mogła zrezygnować z wymarzonej podróży. Lot miała już upatrzony – z Warszawy przez Paryż… Cena dobra… Nakłamała więc rodzicom, że koleżanka spotka się z nią na lotnisku w Warszawie, spakowała plecak i poleciała.
Indie
Wszystko dla niej było nowe i niesamowite. Eleganckie stewardesy Air France spryskujące samolot środkami na komary na lotnisku Charless de Gaulle'a, Sikhowie w turbanach wracający do Indii, zapachy dań specjalnych, które Ci dostawali na pokładzie. Było już ciemno, gdy samolot dotknął ziemi na lotnisku Indira Gandhi w New Delhi, więc nie widziała zbyt wiele, ale Indie poczuła, gdy tylko wyszła z portu lotniczego na ulicę. Wrażenie było, jakby zderzyła się ze ścianą gorąca i wilgoci — aż zaparło jej dech w piersiach.
Był początek września, więc pora deszczowa w pełni, o czym miała okazję przekonać się zaraz następnego dnia, gdy spadł deszcz tak obfity, że wody na ulicach było do połowy łydki, a w przejazdach pod mostami tyle, że fale przelewały się przez baki pchanych motocykli.
Danusia, brnąc w wodzie, rzuciła się w wir zwiedzania, zwłaszcza że jak zauważyła, „lokalsi” traktowali sytuację coś zupełnie normalnego. Przez pierwsze dwa dni zwiedziła więc Czerwony Fort, Chandni Chowk, Grobowiec Humajuna oraz wiele innych. Skromny budżet nie pozwał jej na wykupienie zorganizowanej wycieczki czy podróżowanie taksówkami — zresztą nie o to jej chodziło. Chciała poczuć lokalny klimat — podróżowała więc lokalnymi autobusami. Nie doceniła jednak miejscowych. Pierwszy autobus, do którego wsiadła, był tak zatłoczony, że początkowo nie mogła złapać tchu, jednak po chwili, lokalni podróżni rozstąpili się, wskazując jej jedynie wolne miejsce z tyłu autobusu. Zachwycona Danusia przecisnęła się w tamtą stronę i szybko zrozumiała czym się płaci za ostatnie wolne miejsce. Wyglądało to, jakby wszyscy mężczyźni w autobusie pierwszy raz widzieli białowłosą dziewczynę i bardzo chcieli się jej lepiej przyjrzeć. Mało tego, niektórzy chcieli jej też dotknąć. Zobaczyła więc wiele uśmiechniętych twarzy oraz poczuła co najmniej kilka ciekawskich rąk na swojej pupie. Przemknęła więc szybko na swoje miejsce i następnym razem unikała takich „okazji”. Był to zresztą jedyny taki nieprzyjemny incydent — reszta czasu w New Delhi upłynęła jej jak w bajce… piękne miejsca, upajające zapachy przypraw, pyszne jedzenie tak, że niemal żałowała, że „musi” wyjeżdżać. Wybierała się jednak do swojego upragnionego Khajuraho, więc nie miała wątpliwości. Złapała samolot linii SpiceJet i poleciała.
Khajuraho
Lot był krótki — ledwie godzinę — więc nie zdążyła się ponudzić. Podczas lotu wyobrażała sobie, że odkrywa kolejne świątynie i zgłębia ich tajemnice. - W końcu gdzieś tam muszą być — myślała sobie. - W końcu Indie są pełne tajemnic, które czasami udaje się odkryć — tak jak właśnie Khajuraho.
Historia Indii jest pełna sytuacji, gdy nowi władcy — tacy sami hinduiści jak poprzednicy — niszczyli całą spuściznę poprzedników, wliczając pałace, świątynie i pomniki i budowali swoje. To właśnie dlatego do dzisiaj niemal wyłącznie co można znaleźć w Indiach, to zabytki z czasów Mogołów — ostatniej dynastii rządzącej Indiami. Jeżeli coś przetrwało z wcześniejszych czasów, to raczej zbiegiem okoliczności — właśnie tak jak Khajuraho — kompleks świątynny z 10-go wieku. Uchował się przed zniszczeniem jedynie dzięki temu, że ukryła go dżungla. Wokół niego nie ma żadnych dużych miast — ot wioski i pola uprawne.
W takie właśnie miejsce trafiła Danusia. Jej hostel był przerobionym domem w małym miasteczku kilka kilometrów od zachodniej grupy świątyń Khajuraho. Znakomicie wiedziała, że cały kompleks świątynny składa się z kilku grup świątyń — zachodniej, wschodniej i południowej — z czego grupa zachodnia jest najbardziej znana ze swoich erotycznych rzeźbień. Kiedyś świątyń było dużo więcej — ponad osiemdziesiąt. Dotąd przetrwało ledwie dwadzieścia pięć — żałowała Danusia, jednak cała wyprawa była jej 'per aspera ad astra', więc tam właśnie Danusia skierowała swoje kroki zaraz po przybyciu.
To, co zobaczyła na miejscu, było niesamowite, oszałamiające i wzruszające. Po tak długim czasie wreszcie tu była. Mogła zobaczyć rzeźby, sfotografować je, a nawet dotknąć — nikt tego nie bronił. Chodziła więc godzinami od świątyni do świątyni, oglądając to od środka, to od zewnątrz. Wnętrza były ciemne, chłodne i przesycone duszną atmosferą — mniej w nich było tego, czego naprawdę szukała, aczkolwiek dawały chwile wytchnienia od palącego Indyjskiego słońca. Na zewnątrz było wszystko. Świątynia za świątynią odkrywała więc ich kolejne zakamarki. Odkryła też ku swojemu zaskoczeniu, że nigdy nie skupiła się na kształcie wież świątyń, które kwadratowe u podstawy, wypukłe jak kaczany kukurydzy z powtarzającym się wzorem rzeźbienia, przypominały bardziej statki kosmiczne, które wylądowały na ziemi i nigdy nie odleciały.
Pierwszego dnia Danusia zobaczyła wszystkie trzynaście świątyń dostępnych w ramach wykupionego biletu. Kolejnego dnia zwiedzała kolejne — już za darmo — nie mniej ciekawe, jeśli wiedziało się, na co patrzeć. Trzeciego dnia poszła ze swojego hostelu w drugą stronę — do wschodniej grupy świątyń. Tam erotycznych rzeźb było mało, ale turystów zaledwie kilku, więc całą grupę świątyń miała niemal wyłącznie dla siebie — podobnie zresztą jak w południowej grupie.
To był już czwarty dzień zwiedzania Khajuraho, gdy po zbadaniu świątyń w południowej grupie wdała się w rozmowę z lokalną dziewczyną pasącą kozy na spalonym słońcem polu koło świątyń. Nie była to zbyt wartka rozmowa, jako że poziom znajomości angielskiego u Hinduski był dość niski, ale dowiedziała się, że gdy będzie wracała do swojego hostelu drogą przez dżunglę, ledwie 100 m od drogi jest jeszcze jedna świątynia warta poznania. Danusia miała jeszcze trochę czasu, samolot zabukowany na kolejny dzień. Postanowiła więc spróbować odnaleźć tę świątynię.
Świątynia w dżungli
Niestety — jak to zwykle bywa — albo instrukcje nie były dokładne, albo Danusia coś pokręciła, bo pomimo uporczywych poszukiwań nie mogła znaleźć rzeczonej świątyni. Szczęśliwym tylko zbiegiem okoliczności usłyszała przez drzewa śpiew. Posła szybko w tamtą stronę i ze zdziwieniem odkryła, że ścieżką przez dżunglę zmierza w jakąś stronę procesja około dwudziestu kobiet, z których każda niosła w rękach miseczkę z czymś, co wyglądało na mleko. Danusia ciekawie im się przyglądała, a ponieważ nie wykazywały niechęci do białej dziewczyny, poszła za nimi. Po mniej więcej trzystu metrach dżungla się otworzyła i oczom Danusi ukazała się świątynia z opowiadań pasterki.
Świątynie nie była duża. Cały obszar świątynny miał może trzydzieści na trzydzieści metrów i otoczony był wysokim kamiennym płotem. Na skraju obszaru stał mały dom będący prawdopodobnie mieszkaniem mnichów a na środku mała, kapliczka. Ku rozczarowaniu Danusi, nie było na niej rzeźb erotycznych a motywy roślinne. Co innego jednak było ciekawe. Przed kapliczką, na niskim cokole stał posąg Ganeshy — półboga z ludzkim ciałem i głową słonia. Danusia widziała już posągi Ganeshy, potrafiła więc znaleźć różnice, a ten posąg był inny niż inne, głównie dlatego, że w swoich czterech rękach Ganesha nie miał nic — były puste. Było coś jeszcze. Przed Ganeshą na kolejnym podwyższeniu znajdował się Shiva Lingam, jakiego Danusia jeszcze nie widziała. Zazwyczaj Lingam to kamienny fallus, najczęściej krótki i niesamowicie gruby — o średnicy nawet pół metra — umieszczony na yoni, czyli waginie. Tutaj było podobnie, chociaż lingam kształtem i proporcjami przypominał faktycznego fallusa, jednak o wiele większego niż męski. Prawdziwy fallus z Khajuraho!
Po prawej stronie posągów klęczała — kapłanka odziana w zdobne szaty, a po drugiej stronie kolejne dwie kobiety, ubrane podobnie jak kapłanka, jednak mniej zdobne. - Pewnie asystentki lub akolitki — pomyślała Danusia.
Adoracja
W czasie, gdy Danusia podziwiała architekturę oraz napawała się niecodzienną sytuacją, kobiety biorące udział w procesji usiadły z podwiniętymi nogami przed posągami i rozpoczęła się uroczystość. Kapłanki zaintonowały jakąś pieśń, a pozostałe kobiety im odpowiadały. Pieśń była długa i monotonna. Danusia nie znała hindi, jednak na tyle jak dalece potrafiła, starała się włączyć w uroczystość i śpiewnie powtarzała słowa refrenu. Czuła się dziwnie, tak jak by powtarzalność fraz działała na nią transowo. Jej uwagę zwrócił też czarny kruk siedzący na skraju dachu kapliczki. Miała wrażenie, że ptak przypatruje się właśnie jej.
W pewnym momencie pieśń się zmieniła, a główna kapłanka wstała i zaczęła recytować jakieś słowa. Później wzięła swoją czarkę z mlekiem i recytując, zaczęła obmywać mlekiem lingam. Obmywała i namaszczała kamień, a mleko spływało na yoni, tworząc małą kałużę, by później ściekać gdzieś pod posąg. Gdy skończyła recytować, odstawiła czarkę i śpiewając podeszła do najbliższej z kobiet, chwyciła za rękę i podprowadziła ją do limgama.
Kobieta pewnie wyrecytowała te same słowa co kapłanka, a następnie używając mleka ze swojej czarki, zaczęła obmywać i namaszczać lingam. Robiła to dokładnie, jak by pieściła członka mężczyzny. To, co się stało później, spowodowało, że Danusia zaczęła się zastanawiać czy dobrze widzi? Kobieta odstawiła czarkę, podkasała tunikę i naga od pasa w dół, zaczęła się ocierać swoją pipką o lingam. Danusia była w szoku — nie tego się spodziewała po ceremonii. W sumie to nie wiedziała czego się spodziewać, ale na pewno nie tego, że któraś z kobiet będzie się masturbować, ocierając o kamień na oczach kapłanów i całej procesji. Co dziwniejsze, kobieta zaczęła się ustawiać tak, jakby chciała wprowadzić w siebie kamień. - To się nie uda — mruknęła do siebie Danusia. Lingam był dużo większy niż męski członek a kobieta nieprzygotowana. Nic to. Kobieta na chwilę zamarła w bezruchu, a później z krzykiem ekstazy opadła na lingam, nabijając się na niego do końca. Danusia aż podskoczyła z zaskoczenia, tym bardziej że sekundę po kobiecie czarny kruk zaskrzeczał głośno. Nie wiedziała, co tutaj się stało, a stało się coś tajemniczego. Kobieta doszła do orgazmu w kilka sekund, właściwie nic nie robiąc; do tego używając fantom członka, który rozmiarem pasowałby gdzieś na fermę niż tutaj. Niezależnie od rozterek dziewczyny, kobieta na kamieniu miotała się przez chwilę, przeżywając swój orgazm, a później zamarła w bezruchu. Po dłuższej chwili dopiero bezsilnie zeszła z lingama i asekurowana ręką kapłanki wróciła na swoje miejsce.
Danusia nie wiedziała, czy ma wierzyć w orgazm kobiety. Jej niezborne ruchy mogły świadczyć o tym, że coś sobie zrobiła na kamieniu, aczkolwiek nie widziała na jej twarzy żadnego bólu — raczej wyczerpanie, ale i coś jeszcze... - Wygląda jak ja po tym, jak się … - myślała dziewczyna. Jej rozważania przerwała kapłanka, podchodząc do kolejnej kobiety. Ta chętnie wstała i wzięła swoją czarkę z mlekiem stojącą na ziemi. To, co się stało później, było niemal dokładnym powtórzeniem tego, co działo się przed chwilą. Kobieta recytowała modlitwę, obmywała lingama, ocierała się o niego, następnie nabijała, wyginając w orgazmie, a na końcu zeszła i ledwie żywa wróciła na swoje miejsce. - O ja… Danusia nie potrafiła znaleźć nic innego w komentarzu na to, co widziała. To, co widziała, było dziwne… nieoczekiwane i podniecające.
Czas upływał, a kobiety się zmieniały. Każda przechodziła przez to samo, przy czym niektóre z nich były po wszystkim tak wyczerpane, że nie potrafiły same zejść z lingama — tym pomagały akolitki, niemal zdejmując je z rzeźby i odprowadzając na ich miejsce.
Gdy do końca została tylko jedna kobieta, Danusia zaczęła odczuwać pewien niepokój. Była podniecona do granic, jednak zdawała sobie sprawę, że nie ma takiej możliwości, aby ona nadziała się na coś takiego. Nie miała pojęcia, jak inne kobiety to robiły, ale ona tego u siebie nie widziała. Bała się, ale chciała spróbować. Nie wiedziała też, czy może.
cdn...
Skomentuj