Iceberg ma rację.
JKL ma jakieś stereotypowe uprzedzenia w tej materii.
Gdyby JKL natrafił na kobietę o identycznych upodobaniach, poglądach i charakterze jak Rojze, to chyba nie chciałby jej za partnerkę. Chyba by się jej bał.
BTW: czy zdaniem JKL wkładanie przez kobietę palca do odbytu partnera celem masowania prostaty ma cokolwiek wspólnego z homoseksualizmem?
Skoro już o tym mowa: polecam "Za Sceną" Olivii Cunning. Tam jest trochę tego typu scen. I nie tylko.
DSD: a co, jeśli para gejów nie uprawia seksu analnego, tylko napiera na siebie czubkami penisów?
Otóż to.
JKL ma jakieś stereotypowe uprzedzenia w tej materii.
Gdyby JKL natrafił na kobietę o identycznych upodobaniach, poglądach i charakterze jak Rojze, to chyba nie chciałby jej za partnerkę. Chyba by się jej bał.
BTW: czy zdaniem JKL wkładanie przez kobietę palca do odbytu partnera celem masowania prostaty ma cokolwiek wspólnego z homoseksualizmem?
Skoro już o tym mowa: polecam "Za Sceną" Olivii Cunning. Tam jest trochę tego typu scen. I nie tylko.
Chłopca od mężczyzny odróżnisz dzięki prostemu testowi. Wypytaj go o tylne rejony. Ten pierwszy nie pozwoli nawet, by proktolog dobrał mu się do odbytu. Znieś to po męsku, chciałoby się takiemu rzec. Albo – zrób to jak mężczyzna, dziewczyno!
Jadąc pewnego dnia samochodem, wyłapałam niegłupi spot radiowy uświadamiający mężczyzn, że prostata to bardzo męska sprawa. Pomyślałam sobie wtedy (nawet dosyć usatysfakcjonowana): „oho, teraz to każdy będzie chciał, żeby mu palce w tyłek wkładać”, bo w końcu jak coś przenika do mediów, przestaje być aż takim społecznym tabu. Nie ******two, a profilaktyka. A jeszcze powiedzieli, że celebryci-mężczyźni też się własnymi odbytami interesują, więc chyba można im zaufać. Zadki weszły więc na salony, a skoro lekarzem nie jestem, to zajmę się sprawą od strony bardziej rozrywkowej. Czytałam kiedyś tekst faceta, który po badaniu prostaty w podskokach pobiegł do swojej dziewczyny, nalegając, by włożyła mu palec w dupę i tak oto połączyli przyjemne z pożytecznym. Można? Można.
Sama spotykałam na swojej drodze wysoce samoświadomych kochanków, bo jeszcze nie zdarzyło się, by któryś bronił własnego odbytu jak niepodległości. Niektórzy nawet potrzebę czucia czegoś w tyłku (podczas penetracji albo seksu oralnego) werbalizowali, co znaczenie ułatwiało wszelkie podchody. Wiem, że niektórzy mają takie wewnętrzne „ble”, gdy przychodzi do odwiedzenia zakrystii, ale czas pogodzić się z tym, że tak, jak własną matkę całuję niewyparzonymi po oralu ustami, tak komuś szykuję kanapkę rękami, które kiedyś były w czyimś tyłku. Pieszczenie odbytu partnera może nie jest najlepszym pomysłem na pierwszy wspólny seks (tak jak on zapewne nie będzie nalegał na seks analny), ale po jakimś czasie warto o tym pogadać i popróbować różnych rzeczy. Między innymi peggingu.
Pegging jest niczym innym, jak penetrowaniem pana przez panią przy użyciu dildo, uprzęży, tudzież wibratora. Nazwa jest dosyć świeża, bo samej praktyce nadano imię w 2001 roku, kiedy to czytelnicy pewnej seks-kolumny zostali poproszeni o wymyślenie określenia, które uwolniłoby akt od skojarzeń homoseksualnych. Sama, od kiedy zobaczyłam i pomacałam dildo typu share (jedną końcówkę wsadza się do pochwy, a drugą penetruje partnera/partnerkę – bez pasków, gadżet trzyma się siłą mięśni Kegla), miałam ogromną ochotę, by je wypróbować. Którejś nocy więc, gdy układałam się na ramieniu partnera do snu, zapytałam (bardzo chytrze) o jego seksualne marzenie, wiedząc, jakie będzie to, które sama zwerbalizuję. Fantazja, którą opisał, dobrze wpasowała mi się w moje życzenie (wet za wet) i oświadczyłam, że chciałabym spróbować peggingu. Nie bardzo wiedział, o co mi chodzi, ale po wyjaśnieniu oświadczył, że może nie jutro, ale jak ze sobą dłużej pobędziemy, to chętnie. Jasne, zaufanie przede wszystkim.
Nikt na nikogo nie nakrzyczał, że chce sobie penisy dorabiać czy przeistaczać się w sodomitę. Jasne, pegging to przejęcie kontroli przez kobietę i oddanie jej władzy. Kto ma penisa, ten ma władzę, a kto ma bardziej stylowego penisa – wygrywa w zestawieniu. I tak jestem zdania, że w seksie to, co w relacji poza sypialnią obowiązuje – na przykład wypracowane partnerstwo – znika. Powinno zostać zniesione i już. To, że mam ochotę kogoś przelecieć „po męsku” nie znaczy, że taka jestem na co dzień, a to, że mój partner się na to zgadza nie sugeruje bynajmniej, że osobowościowo jest bezwolną amebą. Niektórym nie podobałoby się oberwanie z liścia na ulicy, ale w pościeli już owszem. Taki przewrotny ludzki gatunek.
Jadąc pewnego dnia samochodem, wyłapałam niegłupi spot radiowy uświadamiający mężczyzn, że prostata to bardzo męska sprawa. Pomyślałam sobie wtedy (nawet dosyć usatysfakcjonowana): „oho, teraz to każdy będzie chciał, żeby mu palce w tyłek wkładać”, bo w końcu jak coś przenika do mediów, przestaje być aż takim społecznym tabu. Nie ******two, a profilaktyka. A jeszcze powiedzieli, że celebryci-mężczyźni też się własnymi odbytami interesują, więc chyba można im zaufać. Zadki weszły więc na salony, a skoro lekarzem nie jestem, to zajmę się sprawą od strony bardziej rozrywkowej. Czytałam kiedyś tekst faceta, który po badaniu prostaty w podskokach pobiegł do swojej dziewczyny, nalegając, by włożyła mu palec w dupę i tak oto połączyli przyjemne z pożytecznym. Można? Można.
Sama spotykałam na swojej drodze wysoce samoświadomych kochanków, bo jeszcze nie zdarzyło się, by któryś bronił własnego odbytu jak niepodległości. Niektórzy nawet potrzebę czucia czegoś w tyłku (podczas penetracji albo seksu oralnego) werbalizowali, co znaczenie ułatwiało wszelkie podchody. Wiem, że niektórzy mają takie wewnętrzne „ble”, gdy przychodzi do odwiedzenia zakrystii, ale czas pogodzić się z tym, że tak, jak własną matkę całuję niewyparzonymi po oralu ustami, tak komuś szykuję kanapkę rękami, które kiedyś były w czyimś tyłku. Pieszczenie odbytu partnera może nie jest najlepszym pomysłem na pierwszy wspólny seks (tak jak on zapewne nie będzie nalegał na seks analny), ale po jakimś czasie warto o tym pogadać i popróbować różnych rzeczy. Między innymi peggingu.
Pegging jest niczym innym, jak penetrowaniem pana przez panią przy użyciu dildo, uprzęży, tudzież wibratora. Nazwa jest dosyć świeża, bo samej praktyce nadano imię w 2001 roku, kiedy to czytelnicy pewnej seks-kolumny zostali poproszeni o wymyślenie określenia, które uwolniłoby akt od skojarzeń homoseksualnych. Sama, od kiedy zobaczyłam i pomacałam dildo typu share (jedną końcówkę wsadza się do pochwy, a drugą penetruje partnera/partnerkę – bez pasków, gadżet trzyma się siłą mięśni Kegla), miałam ogromną ochotę, by je wypróbować. Którejś nocy więc, gdy układałam się na ramieniu partnera do snu, zapytałam (bardzo chytrze) o jego seksualne marzenie, wiedząc, jakie będzie to, które sama zwerbalizuję. Fantazja, którą opisał, dobrze wpasowała mi się w moje życzenie (wet za wet) i oświadczyłam, że chciałabym spróbować peggingu. Nie bardzo wiedział, o co mi chodzi, ale po wyjaśnieniu oświadczył, że może nie jutro, ale jak ze sobą dłużej pobędziemy, to chętnie. Jasne, zaufanie przede wszystkim.
Nikt na nikogo nie nakrzyczał, że chce sobie penisy dorabiać czy przeistaczać się w sodomitę. Jasne, pegging to przejęcie kontroli przez kobietę i oddanie jej władzy. Kto ma penisa, ten ma władzę, a kto ma bardziej stylowego penisa – wygrywa w zestawieniu. I tak jestem zdania, że w seksie to, co w relacji poza sypialnią obowiązuje – na przykład wypracowane partnerstwo – znika. Powinno zostać zniesione i już. To, że mam ochotę kogoś przelecieć „po męsku” nie znaczy, że taka jestem na co dzień, a to, że mój partner się na to zgadza nie sugeruje bynajmniej, że osobowościowo jest bezwolną amebą. Niektórym nie podobałoby się oberwanie z liścia na ulicy, ale w pościeli już owszem. Taki przewrotny ludzki gatunek.
Napisał icebberg
Skomentuj