Witam.
Oto opowiadanie, które napisałęm dzisiaj. Dosyć luźno oparłem się na przygodach z przed paru lat.
Częsc I.
---------------------------------
- Głupi zdziadziały palant – rzuciła Gabi przez ramie w kierunku zamykających się drzwi do pokoju. Była naprawdę wściekła. Planowali te wczasy od roku. Stawała na głowie, żeby tylko zarezerwować w miarę tanie kwatery właśnie tutaj w Mrzeżynie. Spędzili jedenaście godzin tłukąc się zatłoczonym pociągiem. I gdy wreszcie dotarli na miejsce, pierwsze co zrobiła to zaciągnęła go na plażę – Patrz, na to – złożyła razem ręce i wpatrywała się z podziwem na atakujący plażę Bałtyk.
- No morze, wody dużo. No i sinice – skwitował, najwyraźniej z umiarkowanym entuzjazmem.
To wszystko? Tyle właśnie miał do powiedzenia na temat tego morza. Romantyk psia jego mać.
Gabi uwielbiała morze, większość wakacji swego dzieciństwa spędziła właśnie nad Bałtykiem, czuła z nim jakąś metafizyczną niemal więź, no przynajmniej tak by to określiła, gdyby znała słowo „metafizyczny”. Ale nie to było najgorsze, że jej mąż nie doceniał uroku falujących mas wody. Najbardziej wyprowadzała ją z równowagi niechęć małżonka do leżenia na plaży. Na miłość Boską co może być lepszego w życiu niż pięć lub sześć godzin wylegiwania się na piasku i oddawania swej skóry na żer słońcu. Jak śpiewał artysta kobiety lubią brąz. A czego jak czego to Gabi kobiecości nie można było odmówić. Była stuprocentową blondynką, burza włosów spływała na opalone ramiona, duże kształtne piersi opinał staniczek od bikini. W talii przewiązała się koronkowym szalem, a to z powodu swoich kompleksów dotyczących wielkiej, w jej mniemaniu, pupy. Wcale nie była wielka, miała po prostu kobiecy kształt i jędrność. A to nie jest coś co można zobaczyć wśród modelek naszych czasów. Kompleksów Gabrysi nie zmniejszało nawet to, że co rusz słyszała od przedstawicieli płci przeciwnej wyłącznie komplementy pod adresem swego siedzonka. Pod wspomnianym szalem miała na sobie tylko różowe majteczki od bikini.
Zbiegała teraz ze schodów, przed wyjściem spakowała torbę plażową. Niech on sobie tam czyta te durną książkę, ja idę na plażę – postanowiła.
Wybiegła z domu, w którym wynajmowali pokój. Tuż za drzwiami zaczynała się letnia infrastruktura Mrzeżyna. Bary ze śmierdzącymi kebabami, pieczoną kiełbasą i odrażającymi stadami kurcząt kręcących się na grillu w takt potwornej kakofonii rytmów disco polo serwowanych przez każdy ze wspomnianych przybytków osobno. Co sprawiało wrażenie konkursu pod tytułem „nikt nie jest bardziej wieśniacki niż My”. Każdy szanujący się bar miał ogródek, który był przedłużeniem potwornych atrakcji przezeń serwowanych. W ogródkach, bez przerwy właściwie siedziało podchmielone towarzystwo, składające się z przyjezdnych tatuśków i mamuśków wraz ze swymi rozwrzeszczanymi bachorami. Porzucali swe wielkomiejskie maniery i oddawali się radosnej konsumpcji niedopieczonego mięcha w akompaniamencie prostackiego bum cyk cyk.
Wszystko to nagle zaatakowało zmysły Gabi. Jej skołatane świeżą kłótnią z mężem nerwy domagały się natychmiastowej kuracji. Ominęła najbardziej śmierdzące bary i w drodze na plażę kupiła w małym sklepiku cztery piwa. Dokładnie „warki strong”, które to ostatnio zdobyły sobie jej uznanie na wybrzeżu. Zaopatrzona ruszyła jedną z wąskich uliczek na plażę, było samo południe.
Najlepszy czas na opalanie – pomyślała, idąc na pobliską plaże razem z niemałym tłumem turystów.
Gdy asfaltowa droga dobiegła swego końca, wystarczyło przejść przez rzadki nadmorski niby-lasek wysokich iglastych drzew. Nigdy nie opanowała sztuki rozróżniania czy to są sosny, świerki czy co tam jeszcze. Ale miały szyszki, tego była akurat całkowicie świadoma, zwłaszcza że co chwile jakaś złośliwie wtaczała się pod jej stopę. Nienawidziła tego odcinka trasy. Ale jeszcze tylko wystarczyło minąć śmierdzący na odległość wychodek dla plażowiczów i jej oczom ukazała się upragniona plaża.
Oraz miliard, tak na pierwszy rzut oka, plażowiczów. Zajmowali każdy metr kwadratowy plaży. Wolne miejsca pozostawały wolne tylko dlatego, że w nich właśnie organizowano podręczne składy kubków po piwie, papierków po lodach, tacek z resztkami musztardy, oraz każdego innego paskudztwa, po zeżarciu którego zostają jakiekolwiek odpady.
Fuknęła ze złością. Najwyraźniej wszystko co złe i niedobre połączyło siły z wszystkim co śmierdzi i irytuje. Tylko po to by zrujnować jej wymarzony wypoczynek! - jeszcze chwilka a dostane migreny, muszę się ratować! - powiedziała sama do siebie.
Po lewej stronie, to znaczy na zachodzie, całkiem niedaleko widniał jakiś port lub przystań. Nic w zasięgu jej obecnych zainteresowań. Spojrzała w prawo, plaża ciągnęła się chyba w nieskończoność . Jednak już po kilkuset metrach, pstrokata turystyczna menażeria zdecydowanie się przerzedzała, po czym w odległości około kilometra plaża była cudownie wyludniona.
- I to jest to – pomyślała – tylko ja, słoneczko i piwko.
Zeszła niżej na plażę w kierunku morza, postanowiła iść samym brzegiem. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze uwielbiała uczucie piasku wymywanego spod jej stóp przez takie małe fale. Po drugie, zauważyła że pomiędzy plażowiczami kręcą się faceci z wykrywaczami min. Ostatnie czego jej dzisiaj trzeba było to wdepnąć na minę, to zdecydowanie przyprawiło by ją o migrenę.
Spacerując tak w kierunku upatrzonego wcześniej kawałka plaży, minęła wielki namiot wykonany właściwie z reklam piwa Warka. Na środku namiotu widniał napis „STRONGMAN”, a wśród okolicznej populacji samców dominowali wyjątkowo umięśnieni osobnicy.
oho, co za banda głupoli – powiedziała i uśmiechnęła się pod nosem. Zupełnie nie rozumiała, po co mężczyźni doprowadzali swoje ciało do takiego stanu. Muskulatura, no to zrozumiałe, facet powinien mieć mięśnie. Ale nie same mięśnie, a jak głosiła obiegowa opinia, żeby mieć takie mięśnie trzeba łykać jakiś tam steryd, a on ten steryd rozpuszcza mózg. - o proszę, oto największy głupek w okolicy – pomyślała na widok wielkiego faceta przewracającego z trudem oponę od traktora. - po pierwsze tu nie ma traktora, głąbie. A po drugie gdybyś ją toczył to może prędzej byś jakiś traktor dogonił – zrugała go w myślach.
Jednak cały czas na jej ustach gościł słaby uśmiech, wywołany poczuciem wyższości intelektualnej. Mijała właśnie stojących obok siebie trzech olbrzymów. Dostrzegli ją i zareagowali zgodnie z instrukcją obsługi większości nowoczesnych młodych kobiet, zaludniających betonowe dżungle naszej ojczyzny.
Największy z nich, zrobił krok w kierunku morza i stanął na drodze Gabi, uśmiechnął się do niej promiennie i rozłożył szeroko ramiona, tak jakby chciał ją złapać.
-Cześć blondyna! - powiedział Casanova i puścił jej „oko”. Właściwie to usiłował puścić, albowiem to oko nie mogło się oderwać od ciasno opiętego strojem kąpielowym biustu. Biustu, który wraz z jego właścicielką zatrzymał się tuż przed nim. - może się chcesz poopalać, z nami? - Tą pointą zakończył pierwszy, a możliwe, że jedyny etap swych zalotów. W słowie poopalać starał się zawrzeć wszystkie przychodzące mu do głowy seksualne insynuacje, co zaowocowało tym, że właściwie je wysylabizował .
Jednocześnie dwaj pozostali, niczym nagonka stanęli po bokach Gabi i chóralnie zarechotali. Najwyraźniej ich „wódz” dał popis wysokiej klasy „nawijki” i teraz tylko czekać, aż „lachon” padnie przed nim na kolana. Dosłownie i w przenośni.
- To co będzie małolata? - domagał się odpowiedzi „wódz”.
Gabi na końcu języka miała przygotowaną odpowiedź, której używała w podobnych sytuacjach. Odpowiedź ta miała negatywny wydźwięk oraz zawierała kilka opinii na temat prowadzenia się przodków, a zwłaszcza matki swego rozmówcy. Ale nie spodziewała się, że jako trzydziestoletnia kobieta zastanie określona mianem małolaty. I co to było, komplement czy mięśniak jest głupszy niż opony, które zwykł toczyć? Postanowiła trochę łagodniej, go potraktować.
- Wy już chłopcy macie dosyć słoneczka. I polecam nosić czapeczki na główkach. - Jednocześnie, zgrabnie ominęła łysego zawalidrogę i kręcąc pupą ruszyła przed siebie. - te czapeczki ochronią przed słoneczkiem główeczki – rzuciła na odchodne.
Strongmeni nie kontynuowali zalotów, stali jak wryci. Prawdopodobnie analizowali treść odpowiedzi „lachona”. - Czapeczki, na główeczki – myśleli – słoneczko szkodzi?
- Ty, Paluch. O co dupci chodziło? - zapytał najniższy. I spojrzał na „wodza”.
Wódz podrapał się po łysej głowie. Jego wzrok dalej podążał zawieszony na poruszającym się na boki tyłeczku Gabi.
- E! Paluch! To zarwaliśmy czy nie?! - domagał się odpowiedzi ciekawski.
- Nie. Znaczy tak. - zdecydował Paluch.
- He!? - obaj spojrzeli na wodza z niedowierzaniem malującym im się na gębach.
- Co ty Paluch pitolisz, że tak jak nie!? - domagał się wyjaśnień mniejszy.
- Gówno wiecie o laseczkach i tyle – Paluch spojrzał na obu z góry ukazując im swą wyższość pod względem fizycznym i przemówił – Lalka powiedziała, że spoko, bedzie akcja tylko mamy mieć czapki.
- Ccco zza kkkretynka – wydukał milczący dotychczas łysol
- Sam jesteś kretynka Cichy – Paluch przypomniał mu jego miejsce w paczce – mówiłem żeby zabrać czapki, to ****a że nie, bo jak buce wyglądamy. Jąkało pieprzony. - twarz Palucha przybrała bordowy odcień i zrobiła się jakby bardziej okrągła niż zwykle.
- Ddobra, tto zapp********aam po czaapki – Cichy w lot pojął aluzję, odwrócił się na pięcie i wzbijając za sobą fontanny piachu popędził w kierunku wyjścia z plaży.
- I co teraz Paluch?
- Poczekamy aż ten palant wróci z czapkami i znajdziemy te napaloną laskę.
- No i gra. Ty patrz opona jest wolna! – krzyknął kompan Palucha i pocwałował do porzuconej na piasku opony od ciągnika. Paluch podążył za nim.
Oto opowiadanie, które napisałęm dzisiaj. Dosyć luźno oparłem się na przygodach z przed paru lat.
Częsc I.
---------------------------------
- Głupi zdziadziały palant – rzuciła Gabi przez ramie w kierunku zamykających się drzwi do pokoju. Była naprawdę wściekła. Planowali te wczasy od roku. Stawała na głowie, żeby tylko zarezerwować w miarę tanie kwatery właśnie tutaj w Mrzeżynie. Spędzili jedenaście godzin tłukąc się zatłoczonym pociągiem. I gdy wreszcie dotarli na miejsce, pierwsze co zrobiła to zaciągnęła go na plażę – Patrz, na to – złożyła razem ręce i wpatrywała się z podziwem na atakujący plażę Bałtyk.
- No morze, wody dużo. No i sinice – skwitował, najwyraźniej z umiarkowanym entuzjazmem.
To wszystko? Tyle właśnie miał do powiedzenia na temat tego morza. Romantyk psia jego mać.
Gabi uwielbiała morze, większość wakacji swego dzieciństwa spędziła właśnie nad Bałtykiem, czuła z nim jakąś metafizyczną niemal więź, no przynajmniej tak by to określiła, gdyby znała słowo „metafizyczny”. Ale nie to było najgorsze, że jej mąż nie doceniał uroku falujących mas wody. Najbardziej wyprowadzała ją z równowagi niechęć małżonka do leżenia na plaży. Na miłość Boską co może być lepszego w życiu niż pięć lub sześć godzin wylegiwania się na piasku i oddawania swej skóry na żer słońcu. Jak śpiewał artysta kobiety lubią brąz. A czego jak czego to Gabi kobiecości nie można było odmówić. Była stuprocentową blondynką, burza włosów spływała na opalone ramiona, duże kształtne piersi opinał staniczek od bikini. W talii przewiązała się koronkowym szalem, a to z powodu swoich kompleksów dotyczących wielkiej, w jej mniemaniu, pupy. Wcale nie była wielka, miała po prostu kobiecy kształt i jędrność. A to nie jest coś co można zobaczyć wśród modelek naszych czasów. Kompleksów Gabrysi nie zmniejszało nawet to, że co rusz słyszała od przedstawicieli płci przeciwnej wyłącznie komplementy pod adresem swego siedzonka. Pod wspomnianym szalem miała na sobie tylko różowe majteczki od bikini.
Zbiegała teraz ze schodów, przed wyjściem spakowała torbę plażową. Niech on sobie tam czyta te durną książkę, ja idę na plażę – postanowiła.
Wybiegła z domu, w którym wynajmowali pokój. Tuż za drzwiami zaczynała się letnia infrastruktura Mrzeżyna. Bary ze śmierdzącymi kebabami, pieczoną kiełbasą i odrażającymi stadami kurcząt kręcących się na grillu w takt potwornej kakofonii rytmów disco polo serwowanych przez każdy ze wspomnianych przybytków osobno. Co sprawiało wrażenie konkursu pod tytułem „nikt nie jest bardziej wieśniacki niż My”. Każdy szanujący się bar miał ogródek, który był przedłużeniem potwornych atrakcji przezeń serwowanych. W ogródkach, bez przerwy właściwie siedziało podchmielone towarzystwo, składające się z przyjezdnych tatuśków i mamuśków wraz ze swymi rozwrzeszczanymi bachorami. Porzucali swe wielkomiejskie maniery i oddawali się radosnej konsumpcji niedopieczonego mięcha w akompaniamencie prostackiego bum cyk cyk.
Wszystko to nagle zaatakowało zmysły Gabi. Jej skołatane świeżą kłótnią z mężem nerwy domagały się natychmiastowej kuracji. Ominęła najbardziej śmierdzące bary i w drodze na plażę kupiła w małym sklepiku cztery piwa. Dokładnie „warki strong”, które to ostatnio zdobyły sobie jej uznanie na wybrzeżu. Zaopatrzona ruszyła jedną z wąskich uliczek na plażę, było samo południe.
Najlepszy czas na opalanie – pomyślała, idąc na pobliską plaże razem z niemałym tłumem turystów.
Gdy asfaltowa droga dobiegła swego końca, wystarczyło przejść przez rzadki nadmorski niby-lasek wysokich iglastych drzew. Nigdy nie opanowała sztuki rozróżniania czy to są sosny, świerki czy co tam jeszcze. Ale miały szyszki, tego była akurat całkowicie świadoma, zwłaszcza że co chwile jakaś złośliwie wtaczała się pod jej stopę. Nienawidziła tego odcinka trasy. Ale jeszcze tylko wystarczyło minąć śmierdzący na odległość wychodek dla plażowiczów i jej oczom ukazała się upragniona plaża.
Oraz miliard, tak na pierwszy rzut oka, plażowiczów. Zajmowali każdy metr kwadratowy plaży. Wolne miejsca pozostawały wolne tylko dlatego, że w nich właśnie organizowano podręczne składy kubków po piwie, papierków po lodach, tacek z resztkami musztardy, oraz każdego innego paskudztwa, po zeżarciu którego zostają jakiekolwiek odpady.
Fuknęła ze złością. Najwyraźniej wszystko co złe i niedobre połączyło siły z wszystkim co śmierdzi i irytuje. Tylko po to by zrujnować jej wymarzony wypoczynek! - jeszcze chwilka a dostane migreny, muszę się ratować! - powiedziała sama do siebie.
Po lewej stronie, to znaczy na zachodzie, całkiem niedaleko widniał jakiś port lub przystań. Nic w zasięgu jej obecnych zainteresowań. Spojrzała w prawo, plaża ciągnęła się chyba w nieskończoność . Jednak już po kilkuset metrach, pstrokata turystyczna menażeria zdecydowanie się przerzedzała, po czym w odległości około kilometra plaża była cudownie wyludniona.
- I to jest to – pomyślała – tylko ja, słoneczko i piwko.
Zeszła niżej na plażę w kierunku morza, postanowiła iść samym brzegiem. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze uwielbiała uczucie piasku wymywanego spod jej stóp przez takie małe fale. Po drugie, zauważyła że pomiędzy plażowiczami kręcą się faceci z wykrywaczami min. Ostatnie czego jej dzisiaj trzeba było to wdepnąć na minę, to zdecydowanie przyprawiło by ją o migrenę.
Spacerując tak w kierunku upatrzonego wcześniej kawałka plaży, minęła wielki namiot wykonany właściwie z reklam piwa Warka. Na środku namiotu widniał napis „STRONGMAN”, a wśród okolicznej populacji samców dominowali wyjątkowo umięśnieni osobnicy.
oho, co za banda głupoli – powiedziała i uśmiechnęła się pod nosem. Zupełnie nie rozumiała, po co mężczyźni doprowadzali swoje ciało do takiego stanu. Muskulatura, no to zrozumiałe, facet powinien mieć mięśnie. Ale nie same mięśnie, a jak głosiła obiegowa opinia, żeby mieć takie mięśnie trzeba łykać jakiś tam steryd, a on ten steryd rozpuszcza mózg. - o proszę, oto największy głupek w okolicy – pomyślała na widok wielkiego faceta przewracającego z trudem oponę od traktora. - po pierwsze tu nie ma traktora, głąbie. A po drugie gdybyś ją toczył to może prędzej byś jakiś traktor dogonił – zrugała go w myślach.
Jednak cały czas na jej ustach gościł słaby uśmiech, wywołany poczuciem wyższości intelektualnej. Mijała właśnie stojących obok siebie trzech olbrzymów. Dostrzegli ją i zareagowali zgodnie z instrukcją obsługi większości nowoczesnych młodych kobiet, zaludniających betonowe dżungle naszej ojczyzny.
Największy z nich, zrobił krok w kierunku morza i stanął na drodze Gabi, uśmiechnął się do niej promiennie i rozłożył szeroko ramiona, tak jakby chciał ją złapać.
-Cześć blondyna! - powiedział Casanova i puścił jej „oko”. Właściwie to usiłował puścić, albowiem to oko nie mogło się oderwać od ciasno opiętego strojem kąpielowym biustu. Biustu, który wraz z jego właścicielką zatrzymał się tuż przed nim. - może się chcesz poopalać, z nami? - Tą pointą zakończył pierwszy, a możliwe, że jedyny etap swych zalotów. W słowie poopalać starał się zawrzeć wszystkie przychodzące mu do głowy seksualne insynuacje, co zaowocowało tym, że właściwie je wysylabizował .
Jednocześnie dwaj pozostali, niczym nagonka stanęli po bokach Gabi i chóralnie zarechotali. Najwyraźniej ich „wódz” dał popis wysokiej klasy „nawijki” i teraz tylko czekać, aż „lachon” padnie przed nim na kolana. Dosłownie i w przenośni.
- To co będzie małolata? - domagał się odpowiedzi „wódz”.
Gabi na końcu języka miała przygotowaną odpowiedź, której używała w podobnych sytuacjach. Odpowiedź ta miała negatywny wydźwięk oraz zawierała kilka opinii na temat prowadzenia się przodków, a zwłaszcza matki swego rozmówcy. Ale nie spodziewała się, że jako trzydziestoletnia kobieta zastanie określona mianem małolaty. I co to było, komplement czy mięśniak jest głupszy niż opony, które zwykł toczyć? Postanowiła trochę łagodniej, go potraktować.
- Wy już chłopcy macie dosyć słoneczka. I polecam nosić czapeczki na główkach. - Jednocześnie, zgrabnie ominęła łysego zawalidrogę i kręcąc pupą ruszyła przed siebie. - te czapeczki ochronią przed słoneczkiem główeczki – rzuciła na odchodne.
Strongmeni nie kontynuowali zalotów, stali jak wryci. Prawdopodobnie analizowali treść odpowiedzi „lachona”. - Czapeczki, na główeczki – myśleli – słoneczko szkodzi?
- Ty, Paluch. O co dupci chodziło? - zapytał najniższy. I spojrzał na „wodza”.
Wódz podrapał się po łysej głowie. Jego wzrok dalej podążał zawieszony na poruszającym się na boki tyłeczku Gabi.
- E! Paluch! To zarwaliśmy czy nie?! - domagał się odpowiedzi ciekawski.
- Nie. Znaczy tak. - zdecydował Paluch.
- He!? - obaj spojrzeli na wodza z niedowierzaniem malującym im się na gębach.
- Co ty Paluch pitolisz, że tak jak nie!? - domagał się wyjaśnień mniejszy.
- Gówno wiecie o laseczkach i tyle – Paluch spojrzał na obu z góry ukazując im swą wyższość pod względem fizycznym i przemówił – Lalka powiedziała, że spoko, bedzie akcja tylko mamy mieć czapki.
- Ccco zza kkkretynka – wydukał milczący dotychczas łysol
- Sam jesteś kretynka Cichy – Paluch przypomniał mu jego miejsce w paczce – mówiłem żeby zabrać czapki, to ****a że nie, bo jak buce wyglądamy. Jąkało pieprzony. - twarz Palucha przybrała bordowy odcień i zrobiła się jakby bardziej okrągła niż zwykle.
- Ddobra, tto zapp********aam po czaapki – Cichy w lot pojął aluzję, odwrócił się na pięcie i wzbijając za sobą fontanny piachu popędził w kierunku wyjścia z plaży.
- I co teraz Paluch?
- Poczekamy aż ten palant wróci z czapkami i znajdziemy te napaloną laskę.
- No i gra. Ty patrz opona jest wolna! – krzyknął kompan Palucha i pocwałował do porzuconej na piasku opony od ciągnika. Paluch podążył za nim.
Skomentuj