Jak w temacie. Mamy już 2010 rok. Wczoraj mnie nachodziły, jak zwykle w Sylwka, różne myśli tyczące tego co było, ile się w moim życiu pozmieniało, ile złego i ile dobrego się stało.
Nie chodzi mi o to, żebyście się nałogowo zwierzali co się Wam w prywatnym życiu stało, od razu nadmieniam. Raczej jak z perspektywy dziesięciu lat oceniacie cały ten szum, który był przed nastaniem nowego milenium. Jest lepiej, gorzej czy tak jak było?
JA osobiście wchodziłem w nowe tysiąclecie jako nieświadomy niczego i nieprzygotowany do życia smarkacz. Bardzo szybko okazało się, że ten nowy czas będzie dla mnie przełomowy, bo bardzo brutalnie życie uświadomiło mnie o konieczności dorośnięcia w 2001, kiedy zmarła moja ciocia, którą bardzo kochałem i w 2002, niemal dokładnie w tym samym momencie, kiedy tragicznie zmarła jej starsza córka, a dla mnie prawie trzecia siostra. Tego wstrząsu nigdy nie zapomnę. To był pierwszy sygnał, taki naprawdę poważny, że czas przestać myśleć jak dziecko a zacząć być facetem. Potem takich wstrząsów, różnymi rzeczami powodowanych, było kilka i z każdego pomimo bólu, wyciągałem jakieś wnioski. Dzięki temu mogę się w jakimś stopniu uważać dzisiaj za mężczyznę, choć do pełni tej świadomości jeszcze mi trochę brakuje. Wiem co nie gra, teraz tylko muszę znaleźć w sobie siłę żeby to zmienić.
Nie będę ściemniał. Dużo dało mi też zarejestrowanie się tutaj i kontakt z Wami. Gdyby nie to pewnie dalej miałbym sporo kompleksów na temat swojej atrakcyjności, tego że można mnie polubić, zaakceptować. Wyleczyliście mnie z wielu przypadłości, pokazaliście wiele rzeczy, wciąż to robicie. Więc chyba w tym podsumowaniu należy się Wam też kilka słów.
Na płaszczyźnie ogólnoświatowej też sporo się działo. Pamiętam te nadzieje, że nowe tysiąclecie będzie czasem pokoju, pojednania i prosperity i inne takie. I co się okazało? 11 IX, Afganistan, Irak, zamachy, pogłębiająca się przepaść pomiędzy dwoma w sumie bliskimi sobie religiami i cierpienie przez to niewinnych ludzi. No i wreszcie kryzys finansowy, rozdmuchiwany przez media do kosmicznych rozmiarów.
Nie można zapomnieć też o śmierci Jana Pawła II. Wiadomo, każdy ocenia jego pontyfikat po swojemu, ja też nie zawsze się zgadzałem z jego poglądami, ale szanowałem go jako człowieka dialogu, który chciał budować mosty między chrześcijanami a innymi religiami, który nie bał się mówić tego co myślał. Poza tym był "ludzkim panem", potrafił rozmawiać z każdym, nie ważne gdzie się urodził, ile miał szmalu czy inne takie. Nie każda osoba na wysokim stołku to potrafi, tego chyba wspominać nie trzeba.
Jego śmierć była trudnym przeżyciem dla mnie, bo on był "od zawsze" i ciężko było mi się pogodzić z tym, że to też się zmieniło.
Ogólnie jeśli mam podsumować, to na płaszczyźnie osobistej jestem generalnie zadowolony. Poprzez kopy w zad zacząłem wychodzić na ludzi i pomimo obecnej ciężkiej sytuacji patrzę w przyszłość z optymizmem. Co do oglądu ogólnoświatowej sytuacji... No cóż, jest jak zwykle - dużo gadania i na tym koniec.
Tyle ode mnie. Dziękuję za uwagę i życzę kolorowych snów tym co usnęli w trakcie czytania
Nie chodzi mi o to, żebyście się nałogowo zwierzali co się Wam w prywatnym życiu stało, od razu nadmieniam. Raczej jak z perspektywy dziesięciu lat oceniacie cały ten szum, który był przed nastaniem nowego milenium. Jest lepiej, gorzej czy tak jak było?
JA osobiście wchodziłem w nowe tysiąclecie jako nieświadomy niczego i nieprzygotowany do życia smarkacz. Bardzo szybko okazało się, że ten nowy czas będzie dla mnie przełomowy, bo bardzo brutalnie życie uświadomiło mnie o konieczności dorośnięcia w 2001, kiedy zmarła moja ciocia, którą bardzo kochałem i w 2002, niemal dokładnie w tym samym momencie, kiedy tragicznie zmarła jej starsza córka, a dla mnie prawie trzecia siostra. Tego wstrząsu nigdy nie zapomnę. To był pierwszy sygnał, taki naprawdę poważny, że czas przestać myśleć jak dziecko a zacząć być facetem. Potem takich wstrząsów, różnymi rzeczami powodowanych, było kilka i z każdego pomimo bólu, wyciągałem jakieś wnioski. Dzięki temu mogę się w jakimś stopniu uważać dzisiaj za mężczyznę, choć do pełni tej świadomości jeszcze mi trochę brakuje. Wiem co nie gra, teraz tylko muszę znaleźć w sobie siłę żeby to zmienić.
Nie będę ściemniał. Dużo dało mi też zarejestrowanie się tutaj i kontakt z Wami. Gdyby nie to pewnie dalej miałbym sporo kompleksów na temat swojej atrakcyjności, tego że można mnie polubić, zaakceptować. Wyleczyliście mnie z wielu przypadłości, pokazaliście wiele rzeczy, wciąż to robicie. Więc chyba w tym podsumowaniu należy się Wam też kilka słów.
Na płaszczyźnie ogólnoświatowej też sporo się działo. Pamiętam te nadzieje, że nowe tysiąclecie będzie czasem pokoju, pojednania i prosperity i inne takie. I co się okazało? 11 IX, Afganistan, Irak, zamachy, pogłębiająca się przepaść pomiędzy dwoma w sumie bliskimi sobie religiami i cierpienie przez to niewinnych ludzi. No i wreszcie kryzys finansowy, rozdmuchiwany przez media do kosmicznych rozmiarów.
Nie można zapomnieć też o śmierci Jana Pawła II. Wiadomo, każdy ocenia jego pontyfikat po swojemu, ja też nie zawsze się zgadzałem z jego poglądami, ale szanowałem go jako człowieka dialogu, który chciał budować mosty między chrześcijanami a innymi religiami, który nie bał się mówić tego co myślał. Poza tym był "ludzkim panem", potrafił rozmawiać z każdym, nie ważne gdzie się urodził, ile miał szmalu czy inne takie. Nie każda osoba na wysokim stołku to potrafi, tego chyba wspominać nie trzeba.
Jego śmierć była trudnym przeżyciem dla mnie, bo on był "od zawsze" i ciężko było mi się pogodzić z tym, że to też się zmieniło.
Ogólnie jeśli mam podsumować, to na płaszczyźnie osobistej jestem generalnie zadowolony. Poprzez kopy w zad zacząłem wychodzić na ludzi i pomimo obecnej ciężkiej sytuacji patrzę w przyszłość z optymizmem. Co do oglądu ogólnoświatowej sytuacji... No cóż, jest jak zwykle - dużo gadania i na tym koniec.
Tyle ode mnie. Dziękuję za uwagę i życzę kolorowych snów tym co usnęli w trakcie czytania
Skomentuj