Cześć.
Jako że wczoraj obchodziliśmy kolejną rocznicę odzyskania niepodległości, czyli jedno z niewielu świąt narodowych nie będących klęską, naszła mnie taka myśl: jak to jest, ze u nas najczęściej świętuje się właśnie porażki? Powstanie Warszawskie, początek wojny, najazd ZSRR, rocznica pacyfikacji Kopalni "Wujek", te wszystkie strajki i inne utopione we krwi zrywy, a świąt opiewających chwałę naszego oręża czy ducha mamy tyle co kot napłakał?
Bo na dobrą metę jeden Grunwald się wypromował i trzyma mocno, poza tym cisza. A przecież mamy prócz tej jednej bitwy sporo innych, równie spektakularnych i wartych szerszego medialnego nagłośnienia. Np. w tym roku obxhodzono okrągłą rocznicę bitwy pod Kłuszynem, kiedy to nasi chłopcy malowani, w liczbie ponad sześć i pół tysiąca żołnierzy, w tym ponad 5000 husarii (z tym, ze różne źródła różnie skład naszego wojska opisują, więc nie czepiać się jeśli ktoś na inny spis trafił gdzieś ), dali srogiego łupnia kolegom zza wschodniej granicy (ok 30 tysięcy chłopa. Spora dysproporcja, nie?), weszli do Moskwy i przez ponad dwa lata siedzieli na Kremlu, czego ani przed nimi ani po nich nie dokonał nikt.
I co? I nic, nawet jednej wzmianki w mediach, że o jakimś dłuższym reportażu z obchodów nie wspomnę. Bo obchody były i to całkiem spektakularne, tylko że gdyby nie okładka jednego z magazynmów dla pasjonatów to w życiu bym o tym nie wiedział.
Tak samo było 5 lat temu, z Kirholmem, a przecież było to jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw naszej armii kiedykolwiek.
Więc pytam się gdzie jest myk i co tu nie gra? Czemu większy nacisk i pompę kładziemy na to co złego i przykrego w naszej historii, a o dobrych i chwalebnych kartach zdarza się nam zapominać, albo celowo je przemilczać?
Jako że wczoraj obchodziliśmy kolejną rocznicę odzyskania niepodległości, czyli jedno z niewielu świąt narodowych nie będących klęską, naszła mnie taka myśl: jak to jest, ze u nas najczęściej świętuje się właśnie porażki? Powstanie Warszawskie, początek wojny, najazd ZSRR, rocznica pacyfikacji Kopalni "Wujek", te wszystkie strajki i inne utopione we krwi zrywy, a świąt opiewających chwałę naszego oręża czy ducha mamy tyle co kot napłakał?
Bo na dobrą metę jeden Grunwald się wypromował i trzyma mocno, poza tym cisza. A przecież mamy prócz tej jednej bitwy sporo innych, równie spektakularnych i wartych szerszego medialnego nagłośnienia. Np. w tym roku obxhodzono okrągłą rocznicę bitwy pod Kłuszynem, kiedy to nasi chłopcy malowani, w liczbie ponad sześć i pół tysiąca żołnierzy, w tym ponad 5000 husarii (z tym, ze różne źródła różnie skład naszego wojska opisują, więc nie czepiać się jeśli ktoś na inny spis trafił gdzieś ), dali srogiego łupnia kolegom zza wschodniej granicy (ok 30 tysięcy chłopa. Spora dysproporcja, nie?), weszli do Moskwy i przez ponad dwa lata siedzieli na Kremlu, czego ani przed nimi ani po nich nie dokonał nikt.
I co? I nic, nawet jednej wzmianki w mediach, że o jakimś dłuższym reportażu z obchodów nie wspomnę. Bo obchody były i to całkiem spektakularne, tylko że gdyby nie okładka jednego z magazynmów dla pasjonatów to w życiu bym o tym nie wiedział.
Tak samo było 5 lat temu, z Kirholmem, a przecież było to jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw naszej armii kiedykolwiek.
Więc pytam się gdzie jest myk i co tu nie gra? Czemu większy nacisk i pompę kładziemy na to co złego i przykrego w naszej historii, a o dobrych i chwalebnych kartach zdarza się nam zapominać, albo celowo je przemilczać?
Skomentuj