W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Leśniczówka (gay, coming out)

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    Leśniczówka (gay, coming out)

    Adam nie lubił wesel, na to jednak został zaciągnięty przez rodziców, zatem nie wypadało mu nie iść. Tańczyć nie umiał i nie lubił. Muzykę, owszem, o ile nie wymagała dalszego zaangażowania się ruchowego. Słuchał głównie progresywnego rocka: Pink Floyd, Wishbone Ash, Moody Blues... zupełnie czego innego niż koledzy z jego otoczenia. W zasadzie mało go z nimi łączyło; wiedział, że pójdzie studiować medycynę, miał ściśle określone zainteresowania i był raczej samotnikiem. Przede wszystkim z powodu swojej wagi i wyglądu. Liceum w niewielkim mieście w porządnej i poukładanej Wielkopolsce nie sprzyja tolerancyjności, on też nie pragnął jakichś zażyłych kontaktów, więc musiał pogodzić się z własnym towarzystwem.

    Orkiestra grała w najlepsze, głównie utwory biesiadne i disco polo. Siedział przy stole obok swego kuzyna, Ryśka, chłopaka w tym samym wieku, też koło osiemnastki, ale zupełnie innego, niskiego, szczupłego blondyna z żywymi, niebieskimi oczyma. Właściwie też go za bardzo nie znał; rodzice nie uprawiali zbyt bujnego życia towarzyskiego, miał zatem rodzinę, nawet liczną, ale dla niego prawie nieznaną.
    – Mama, nudzi mnie ten wiejski festyn, właściwie mam ochotę iść spać – powiedział znudzonym głosem.
    – Pogódź się z tym, że dziś spać raczej nie będziesz, siedź tu albo połaź trochę po okolicy – odpowiedziała matka. – Będziesz spać rano, jak się wszystko uspokoi.
    – Może do stodoły? – odezwał się Rysiek, młodszy brat panny młodej, więc w sumie gospodarz. – Są tam jakieś derki, koce, posłanie wiejskie, ale wygodne. Siano dopiero co zebrane, świeże, pachnące.
    Adam, który nigdy nie spał na sianie, wzdrygnął się.
    – Żeby mi jakiś robak wszedł do ucha? Nie, to już się pomęczę tutaj. Może nawet polubię disco polo – uśmiechnął się pod wąsem.
    – Jak chcesz. Ale jak będzie ci się chciało spać to powiedz, uszykuję ci.
    – Rysiek ma rację – wtrąciła mama. – Nic ci nie wejdzie do ucha, może rzeczywiście się tak nie męcz.
    Adam, choć z niechęcią, zgodził się. Nie lubił zarywać nocek, o wiele lepiej czuł się wczesnym rankiem. Coś za coś, zarwana nocka przeraziła go jednak bardziej niż prawdopodobnie klujące posłanie, po którym łażą owady.

    Stodoła znajdowała się na tyłach gospodarstwa i była o tyle oddalona od tancbudy, że nawet dźwięki orkiestry z trudem docierały w to miejsce. Pozostał tylko ostatni szkopuł.
    – Trzeba wejść po drabinie – poinformował go Rysiek.
    Na Adama padł blady strach; wszelkich drabin nienawidził z definicji, dodatkowo teren był zupełnie nieoświetlony. Po omacku mozolnie wdrapywał się do góry, trzęsąc się z emocji i zawadzając nogami o szczeble. Nawet nie widział, jak Rysiek pokonał przeszkodę z kocią zręcznością.
    – Wiesz co, nie chce mi się już tam wracać, też się prześpię, zrobię większe posłanie, chyba mogę koło ciebie? Zwłaszcza że tu jest jedyne równe miejsce.
    Adamowi pomysł się nie spodobał, w zasadzie nigdy w życiu z nikim nie spał, przynajmniej nie pamiętał, ale nie protestował zanadto. Rysiek zgromadził koce i pledy, po czym po ciemku zrobił wcale zgrabne posłanie na dwie osoby. Gdy już było gotowe legli obok siebie, przykryci jednym kocem polowym. Rozmowa nie kleiła im się za bardzo. Adam rozkoszował się wygodnym posłaniem i rozprostowywał zmęczone mięśnie i stawy, od czasu do czasu ziewając.
    – To jeszcze tylko zwalę sobie konika i śpimy – powiedział Rysiek ciszej niż zwykle.
    – Że co zrobisz? – nie zrozumiał Adam. To znaczy wiedział, o co chodzi, tylko dlaczego tu?
    – To co słyszałeś, nie udawaj, że nie rozumiesz. Nie musisz patrzeć. Nie mów, że ty też tego nie robisz...
    Adam nie odezwał się, choć istotnie, w przeciwieństwie do wielu młodych mężczyzn, nie przepadał za tą zabawą. Czuł się zawsze jakoś dziwnie, miał myśli, które go przerażały, czasem powstrzymywał się od nich a one i tak wracały w nocy. Wiedział, że coś jest nie tak, że to powinno wyglądać zupełnie inaczej, więc postanowił się tym nie zajmować, bo rozmawiać o tym z nikim nie miał zamiaru. Organizm sobie jakoś radził mokrymi snami, co Adam odkrywał rano, czując mokrość i lepkość. Z tego powodu chował nawet spodnie od piżamy przed rodzicami, a do prania dawał w ostatniej chwili.
    Już po chwili doszły do niego lekkie wstrząsy, odczuwalne na kocu i podłożu, którym towarzyszył przyśpieszony oddech towarzysza. Wkrótce jednak wibracje ustały równie nagle, jak się zaczęły. Adam leżał odwrócony, nie interesował go widok kuzyna ani to, co robi.
    – Już skończyłeś?
    – Nie... dalej się bawię, tylko trochę inaczej. Ty naprawdę tego nie robisz?
    – Nie, mówię ci – zapewnił, trochę za szybko. – Dlaczego miałbym cię okłamywać?
    – Bo dotąd nie słyszałem, by ktoś tego nie robił. Wszyscy kumple z klasy, tylko mało kto o tym mówi. Jednak jak pojechaliśmy na wycieczkę do Warszawy, to wyszło już pierwszej nocy.
    Wibrowanie podłoża rozpoczęło się na nowo. Adamowi zrobiło się niewygodnie na boku, przewrócił się na plecy i odchylił głowę, starając się nie patrzeć w stronę kuzyna. Mimo ciemności, kontury chłopca były nawet dobrze widoczne. Mimo swoich siedemnastu lat, był to mikrus.
    – No nie wstydź się tak – powiedział Rysiek. – A zresztą... mam przestać?
    – Tak. To znaczy nie... rób co chcesz.
    Nagle zdał sobie sprawę, że zachowanie kuzyna nie było obojętne dla niego. Poczuł charakterystyczny ucisk członka i jakąś dziwną falę, która wędrowała po organizmie. Wbrew rozumowi chciał, by kuzyn zabawiał się dalej, choć nieco inaczej niż na początku i powoli zaczął zezować w jego stronę. Był ciekawy, co znaczą te tajemnicze pacnięcia, tak przyjemnie drażniące ucho. Mimo ciemności bał się, że tamten spostrzeże i będzie wstyd, zwłaszcza że do idealnej ciemności było daleko, a oczy zdążyły już przywyknąć i widziały coraz więcej.
    – Dobra, to ja się już zamknę i rób dalej co ci się żywnie podoba, w końcu jesteś dorosły i to twoja stodoła, ale powiedz tylko… zaczerwienił się i nagle przerwał.
    – No mów – zachęcił go Rysiek.
    Adam długo zbierał się w sobie jednak zapach siana i czegoś jeszcze, bardziej człowieczej natury, głęboki oddech kuzyna dodały mu śmiałości.
    – No, dużego masz? Nigdy nie widziałem fiuta żadnego faceta. To znaczy na żywo. Czytałem gdzieś, że powinien mieć od czternastu do siedemnastu centymetrów.
    – Jak mierzyłem, miał czternaście i pół centymetra. Jak widzisz, w normie.
    – Mój ma prawie dziewiętnaście – Adam zdziwił się, że ta informacja przeszła mu przez gardło.
    – Niemożliwe... Podobno duzi mężczyźni zwykle mają krótkie. Widziałem na jakichś filmikach. A nasz ksiądz to żartował nawet, że jakby dodać wzrost do długości, top powinno zawsze wyjść dwa metry.
    – No to ja jestem nietypowy – zaśmiał się Adam, już o wiele mniej zdenerwowany, za to bardziej przejęty, do tego stopnia, że czul, jak płoną mu policzki.
    – Nie wierzę, pokaż.
    – Ale ja się wstydzę… – tego się nie spodziewał.
    – Nigdy nie widziałem takiego potwora, może na filmach, ale oni robią tam takie dziwne sztuczki – Ryśkowa wyobraźnia rozpalała się coraz bardziej.
    Adam zmieszał się. Z jednej strony była to prośba wyjątkowa w swojej śmiałości, z drugiej... coś pchało go do tego, instynktownie odczuwał, że będzie mu przyjemnie. Sytuacja była zaskakująco zgodna z jego wcześniejszymi wyobrażeniami, zwłaszcza tymi, które trapiły go w środku nocy i których tak się bał, tak unikał. Czyżby nadeszła wymarzona chwila, ta, w której istnienie zdążył już porządnie zwątpić? Jednak dalej coś go blokowało.
    – Patrz, tak ja wyglądam – Rysiek zmienił pozycję i klęknął. Adam powoli odwrócił głowę i, gdy ciekawość w końcu wzięła górę nad wstydem, spojrzał na chłopca. Chwilę przyzwyczajał wzrok do bardzo słabego oświetlenia, w końcu zaczął wyławiać szczegóły, najpierw szczupłe, o wiele cieńsze niż jego własne uda, potem całą resztę. Patrzył z coraz większą zachłannością. Faktycznie jego członek był krótszy, jednak wyglądał bardzo apetycznie. Wał, stanowiący koniec główki nie był okrągły i przystający do korpusu, jak u niego samego, a odstawał śmiesznie i podbiegał ku górze w spodniej części, co dawało wrażenie zadziorności, waleczności, dodatkowo cały członek był sympatycznie zadarty ku górze. Całości obrazu dopełniały jądra i tu Adam musiał przyznać, że kuzyn był lepszy. Słabe oświetlenie spowodowało, że nie widział wszystkich szczegółów, dotarł jednak do niego, ostry, silny, podniecający zapach, który dodatkowo zakręcił mu w głowie. To wszystko znajdowało się w niewielkiej odległości od oczu, maksimum na wyciągnięcie przedramienia. Z ociąganiem, nieco drżącymi z podniecenia rękoma rozpiął pas, chwilę mocował się z rozporkiem i leżąc, opornym ruchem ściągnął spodnie do kolan. Kuzyn pochylił się nad nim. Adam czuł jego wilgotny oddech na brzuchu i nieco poniżej.
    – Ale gruby... Faktycznie masz olbrzyma. I też ci stoi...
    – To z nerwów – szybko wtrącił Adam, nie chcąc być podejrzany o nic złego.
    – Popatrzyłeś? Zimno mi.
    Zupełnie niespodziewanie ciepły, mocny uścisk zapanował nad jego członkiem. Tego nie było w programie, jednak czuł się zbyt bezwładnie by protestować, zwłaszcza że dreszcze podniecenia rozlały się powoli po całym organizmie. Wciąż patrząc niczym zahipnotyzowany, Adam nieśmiało wyciągnął rękę ku członkowi kuzyna, jednak zdawszy sobie sprawę, co robi, zatrzymał ją nagle w powietrzu.
    – Nie bój się, nie ma czego, dotknij...
    Adam palcami rozpoznawał każdy szczegół budowy, badał go od nasady aż po sam czubek, gdy tymczasem Rysiek nawilżył dłoń i ponownie uchwycił porzucony przez chwilę narząd, co przyprawiło Adama niemal o wstrząs. W milczeniu, przerywanym tylko coraz głośniejszymi oddechami ich ruchy traciły na delikatności, stały się bardziej kanciaste, drapieżne, pożądliwe. W końcu przyszedł upragniony moment potoków nasienia i przenikliwego drżenia ciała.
    – Lej na siano, no... bo to będzie później widać…

    Kręciło mu się w głowie i powoli znikała suchość ust. Zatem tak to wygląda. Wszystko zdarzyło się raptem sekundy temu i nie bardzo wiedział, czy podobało mu się, czy nie. Na razie chłonął zupełnie nieznany zapach. Rysiek tymczasem legł obok i położył mu rękę na brzuchu. Adam nawet nie protestował.
    – Ech, fajnie było – westchnął kuzyn. – Z chęcią zrobiłbym to w dzień, kiedy więcej widać.
    – No też bym ci obejrzał – wysapał Adam, Jeszcze nie bardzo się uspokoił. – Ale nie drap tak, proszę. I nie...
    Nie zdążył. Mokry pocałunek zamknął mu usta. Tylko przez moment chciał się wyrwać, ale język Ryśka najwyraźniej potrafił działać cuda. Szybko kupił tę zabawę i wkrótce jego własny język stracił ochotę na bycie kołkiem i przeszkodą, którą Rysiek odsuwał na bok. Na dodatek chłopiec nie przerywając zabawy gramolił się na niego. „Co ja robię” – przestraszył się Adam, kiedy ręką zjechał na pośladki chłopaka. Były okrągłe, kształtne i podniecająco ciepłe. Ich usta rozłączyły się już, ale tymczasem brzuch partnera masował Adamowy członek, mocniej, mocniej i mocniej… Na domiar Ryśkowy maluch przyjemnie łaskotał go w pępek, ocierał się o jego własnego, co natychmiast skutkowało dodatkowymi dreszczami.
    – Rysiek, ja będę już leciał…
    – A leć sobie – szepnął mu w same ucho kuzyn, coraz to mocniej nacierając. – Mnie nie przeszkadza. Sam dochodzę...

    Adam nie pamiętał, ile razy powtórzyli tę zabawę. Zasnęli dobrze po trzeciej nad ranem. Gdy się obudził, był tak wyczerpany, że schodząc mało nie zleciał z drabiny.
    – Dobrze się czujesz? – przywitała go matka. – Chyba niezbyt ci się przysłużyło to siano – uśmiechnęła się.

    W jakiś czas po weselu Adam zdał sobie sprawę, że może przynajmniej siebie samego nie oszukiwać i nazywać rzeczy po imieniu. Jest homoseksualistą, a wydarzenia z wesela postawiły przysłowiową kropkę nad i. Kobiety w ogóle go nie interesują, na mężczyzn zaś patrzy z przyjemnością i pożądaniem. Nie miał jednak możliwości i czasu, by rozejrzeć się za następcą Ryśka. Często wracał myślami do tamtej sytuacji w stodole i wyprawą nad rzekę, która zdarzyła się im następnego dnia, zwłaszcza przed snem, jednak jak to bywa ze wspomnieniami, i to się rozmyło i w końcu niemal straciło swą czarodziejską moc. Ponadto powoli zbliżała się matura, w zasadzie każdą chwilę spędzał na nauce.

    O wypadku rodziców dowiedział się po przyjściu do domu z ostatniego egzaminu. To, co miało być najradośniejszym dniem jego dotychczasowego życia, okazało się największym koszmarem. Oprócz naturalnego w takim momencie szoku doszło kolejne zmartwienie – co robić w życiu. Bo że skończyły się jego plany pójścia na medycynę, to było oczywiste. Gdy już nieco doszedł do siebie po wstrząsie, udał się do dyrektora szkoły, rozeznanego w jego sytuacji i zawsze mu dobrze życzącego.
    – No cóż ja ci mogę poradzić. Nawet jak dostaniesz stypendium, to nie utrzymasz siebie ani domu. Dom zresztą i tak będziesz musiał sprzedać, nie dasz sobie rady z jego utrzymaniem. Wiesz co? Tak z dobrego serca powiedziałbym ci – ożeń się.
    Adam struchlał. Nie takiej porady oczekiwał. Nadto w jego sytuacji… Choć na zdrowy rozum takie zakończenie było najrozsądniejsze i dyrektor na pewno chciał dobrze.
    – Wykluczone, przynajmniej teraz – odpowiedział. – Zresztą która weźmie takiego wielkoluda jak ja? Może to jest jakieś wyjście, ale nie dla mnie.
    – Interesuje cię biologia, prawda? – zapytał dyrektor, który kilka dni temu wręczał mu nagrodę za udział w finale olimpiady biologicznej. – Dlaczego nie pójdziesz do policealnej szkoły leśnej?
    Adam popatrzył na dyrektora jak na zbawcę. Rzeczywiście, genialna myśl. Dwa lata nauki i zawód w ręku, zawód, który był nawet zgodny z jego zainteresowaniami. Wziąć pieniądze na dwa lata nauki było zdecydowanie łatwiej niż na sześć.
    – Dziękuję panie dyrektorze. Zdaje mi się, że uratował mi pan życie.
    – No bez przesady – uśmiechnął się dyrektor. – Jedyne, co mógłbyś zrobić, to zaprosić swojego starego dyrektora z żoną do leśniczówki na dzień.

    Szkoła okazała się rzeczywiście trafionym pomysłem. Oprócz renty po rodzicach szybko dostał całkiem niemałe stypendium naukowe i spokojnie, bez większych nerwów i kłopotów ukończył szkołę z wyróżnieniem. Ba, ale co z pracą? I domem? Pojechał do leśniczówki w jednej z sąsiednich wsi zapytać leśniczego, jakie są szanse zdobycia pracy.
    – Teraz tylko po studiach biorą, chyba że na pracowników leśnych – powiedział leśniczy. Ale czekaj, słyszałem, że pod Jełową szukają gajowego. Zadzwonię do leśniczego i może przez okręgowy zarząd lasów się załatwi…

    Tydzień później zapukał do drzwi leśniczówki, położonej w wiosce składającej się może z dziesięciu osad i otoczonym starym sosnowym lasem. Drzwi otworzył mu mężczyzna dobrze po czterdziestce, a raczej zbliżający się do pięćdziesiątki, solidnej, poważnej nawet budowy, jednocześnie ujmująco proporcjonalnej, szpakowaty, o dość ostrych rysach i zdecydowanie surowym wyglądzie. Adam spłoszył się nieco.
    – Dzień dobry. Nazywam się Adam Kęsik i mam być gajowym w tym leśnictwie – przedstawił się.
    Leśniczy zlustrował chłopaka wzrokiem tak, że Adam, który nie czuł się pewnie, jeszcze bardziej stracił rezon.
    – Szczerze powiedziawszy nie tak wyobrażałem sobie nowego gajowego, ale... no niech pan wejdzie.
    Rozmawiali długo. Stanisław wyczuł, że ma przed sobą osobę dobrze przygotowaną do zawodu, o ogromnie dużej wiedzy teoretycznej, brakowało tylko praktyki. No i najważniejsze – chłopakowi dobrze patrzyło z oczu. Pewnie miał jakiś sekret, i to nie jeden ale... wyjdzie w praniu. Zdecydowanie zbyt zdolny i mądry jak na dziurę w środku lasu.

    Powoli acz konsekwentnie przyzwyczajali się do siebie. Rozmawiali wyłącznie o sprawach służbowych, ale były to rozmowy rzeczowe i – co Stanisław musiał przyznać – na wysokim poziomie. Adam radził sobie coraz lepiej, dostał dodatkowo wyrąb, tak więc Stanisławowi pozostały tylko sprawy łowieckie i szkółkarskie. Kiedyś, kiedy tylko przyszedł do pracy, leśniczy z miejsca zaatakował go pytaniem:
    – Z teorii urządzania lasu jesteś dobry?
    – Pięć u Okularnika.
    Kończyli tę samą szkołę, policealne studium leśne w Porażynie, na zachód od Poznania. Okularnik był dobijającym emerytury nauczycielem, mającym najgorszą sławę w całej leśnej Polsce. Zdać egzamin u Okularnika w pierwszym terminie to znaczyło mieć wiedzę na poziomie uniwersyteckim, nawet większą niż on sam. Zdać na pięć – przypadek jeden na milion. Piątkowicze u Okularnika zazwyczaj kończyli z tytułami profesorskimi.
    – Szczery podziw. Mam kłopot, jest ważna konferencja urządzeniowców, na którą nas zapraszają, a sam wiesz, nasz las jest specyficzny, zwłaszcza jeśli chodzi o olchę i chcą posłuchać, jak sobie radzimy ze starodrzewem przy nowych przepisach dotyczących ochrony. Możesz nawet wygłosić referat, jeśli rzeczywiście czujesz się na siłach. Wstydu mi nie przyniesiesz, a i ja odniosę z tego jakąś korzyść.

    Jeśli wolisz przeczytać to opowiadanie w e-booku (pdf), zajrzyj na http://chomikuj.pl/trujnik Transfer na koszt autora.
    0statnio edytowany przez trujnik; 03-03-18, 23:10.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #2
    Na konferencję przyjechali w ostatniej chwili, kiedy wszystkie jedynki w ośrodku były już zajęte, wepchnięto ich więc do dwójki. Adamowi nie podobało się to, ale jakoś przełknął gorzką pigułkę Drugiego dnia, korzystając z przerwy i tego, że Stanisław przebywał w gronie starych znajomych, Adam postanowił się odprężyć, wziąć ciepłą kąpiel. Jako że spanie razem z szefem w pokoju i zarazem wszystko, co się z tym wiąże, krępowało go nieco, postanowił zrobić to, co zwykle robił przed spaniem, a tutaj był to owoc zakazany. Poza tym lubił onanizować się w kąpieli, uwielbiał ten poślizg po szamponie, przypominający mu jedyne doświadczenie, którego zaznał w życiu.

    Tego się nie spodziewał. Gdy wyszedł z łazienki, oczywiście nago, bo zapomniał ręcznika, spostrzegł, że w pokoju był pan Stanisław. Zamurowało go do tego stopnia, że przez kilkanaście sekund stał w kompletnym osłupieniu, z prężącym się członkiem, który jak na złość właśnie teraz nie chciał opaść, wręcz przeciwnie, jeszcze się uniósł. Odwrócił się dopiero, kiedy przeszło pierwsze zaskoczenie. Nie wiedział czy jest obserwowany, czy nie, wyciągnął kąpielowy ręcznik, wytarł się szybko i nałożył bokserki.
    – Przepraszam – powiedział tylko.
    – To ja przepraszam, powinienem był uprzedzić. Nic nie widziałem, nie ma tematu – uciął leśniczy.

    Dalsza część popołudnia upłynęła im na konferencji. Adam brylował, jego wiedzę podziwiali nawet fachowcy, a za wykład o urządzaniu starodrzewu w warunkach parku krajobrazowego dostał owację na stojąco. Po kolacji Stanisław złożył mu gratulacje.
    – Byłeś wspaniały. Nasze leśnictwo bardzo skorzystało, pewnie będziemy teraz lepiej traktowani w zarządzie, bo do tej pory było jak najgorzej, co chyba widzisz po pensji, a i inne doświadczenia, zresztą bardzo złe, też miałeś. Proponuję uczcić to stosownym płynem.
    Ani Adam ani Stanisław z zasady nie pili wiele, po kilku kieliszkach rozluźnili się.
    – No to mam pracownika co i dużą głowę, i sporego fiuta ma na miejscu – roześmiał się Stanisław.
    – Panie leśniczy… – zaczerwienił się Adam. – Jeszcze raz przepraszam. Poza tym podobno pan nic nie widział...
    – Ależ ja cię tylko chwalę – uśmiechnął się leśniczy. – Niby nie widziałem, a przecież czegoś takiego trudno nie zauważyć, a jeszcze trudniej o tym zapomnieć. Nie wiedziałem, że jesteś aż tak potężnie uzbrojony. Pewnie baby za tobą szaleją...
    Adam zrazu nie odpowiedział. Leśniczy zauważył zmieniony wyraz twarzy swojego podwładnego.
    – Nie miałem jeszcze żadnej, jak to pan mówi, baby. I nie chcę...
    – No tak, naukowiec, podniecają go wyłącznie książki i stosunek świerka do olchy w poszyciu. Też stosunek... – aluzja do wykładu była jak najbardziej oczywista. Adam uśmiechnął się gorzko.
    – Nie mówmy o tym.
    – Ależ ja wyraźnie widzę, że właśnie z tym masz kłopoty i to wcale nie od dziś – oponował się leśniczy. – Ty mógłbyś być prawdziwą bombą, niczego ci nie brakuje. Wiedzę masz, ponadto mimo swoich rozmiarów przystojny i fajny chłopak jesteś i dobrze ci z pyska patrzy. Ale nie pierwszy raz widzę, że coś cię gryzie, zatrzymuje, coś nie pozwala ci na ten jeden, najważniejszy krok naprzód. Ze mną możesz być szczery. Każdy ma jakieś kłopoty. No, to jeszcze po pięćdziesiątce...
    Wypili, przegryźli.
    – Panie leśniczy, mnie te sprawy naprawdę nie interesują. Raz zrobiłem to z głupoty, i to na dodatek... No pan wie...
    – No nie wiem. Pewnie coś bardzo złego jak się tak rwiesz. Nie wiem, ale jeśli na przykład chcesz powiedzieć, że z facetem, to mnie wcale nie zaszokujesz...
    Adam wpatrywał się zdumiony w Stanisława.
    – Jak to? – zdziwił się, a jego twarz, i tak zaczerwieniona, przybrała kolor buraczkowy. Jednak ktoś go rozszyfrował…
    – Wiesz, jak tak patrzyłem na tę twoją kłonicę, to wiesz co mi przyszło do głowy? Że z chęcią bym ją wziął do ręki i potrzymał. A przecież pedałem nie jestem. Niejeden facet chciałby mieć takiego słupa w ręce, jeśli już się nie da między własnymi nogami.
    – Pan żartuje?
    – Bynajmniej – odpowiedział. – Wiesz, ja też narzekam na brak seksu. Pięćdziesiątka na karku, od dwudziestu lat wdowiec i nic. Różne rzeczy mi czasem przychodzą do głowy, nawet takie, których bym ci nie powiedział po jeszcze jednej flaszce. Już się wybierałem do agencji towarzyskiej, w ostatniej chwili się rozmyśliłem, nie mogłem się przełamać. Poza tym tyle mówi się o różnych chorobach, że to też nie pomaga.
    – I jak to pan... tylko sam? Całe dwadzieścia lat? – nie dowierzał Adam.
    – Tylko i wyłącznie. Nawet nie miałem odwagi, by kupić jakiegoś pornosa. Nawet w Opolu, gdzie wszyscy są anonimowi. Nie przeszłoby mi to przez gardło. Jak zobaczyłem cię dziś w tym pokoju... nawet nie wiesz, jaki był to dla mnie wstrząs. A poza tym, mimo wzrostu i masy ty naprawdę ładny chłopak jesteś, że się powtórzę. Już nie źrebak a jeszcze nie ogier.
    – Panie Stanisławie, jutro będziemy tego żałować, tej całej rozmowy. Jesteśmy napruci jak wieprze. Przynajmniej ja. Jeszcze pięćdziesiątka i starczy tego dobrego.
    – Ej ty, sztudent... to nie uczyli cię na łacinie, że in vino veritas?
    – I niech pan nie mówi, że pan by… – Adam sam siebie podziwiał, że tak łatwo mu to przechodzi przez gardło.
    – A chcesz się przekonać?
    Adam otrząsnął się.
    – Z własnym szefem?
    – A co to zmieni? –¸żachnął się leśniczy. – Jesteś pełnym profesjonalistą, ja też. Na naszą pracę nie będzie to miało najmniejszego wpływu. Zresztą, z tego co słyszałem, to niedługo cię stracę.
    – Jak to?
    – Przedstawiciel głównego zarządu o ciebie dopytywał. Niewykluczone, że mi ciebie zabiorą, dadzą ci stypendium i umożliwią ci porządne studia na SGGW. A ja cię już tak polubiłem.
    Adam, który tak rzadko słyszał słowa pochwały, pokraśniał z zadowolenia, ale i zdumiał się treścią usłyszanego komunikatu.
    – Ależ ja się stąd nie mam zamiaru ruszać.
    – Tak teraz mówisz, wrócisz do tego co lubisz najbardziej, badań, wiedzy. Wiesz dlaczego jesteś dobrym leśnikiem? Bo wykorzystujesz ogromną wiedzę. Pod względem fizycznym, odporności na ciężką pracę i stres jest u ciebie nie najlepiej. Zacinasz się, czasem gubisz. Ale jak wejdzie się na sprawy teoretyczne, to jedziesz jak z dziką świnią. Zresztą sam to wiesz. No jeszcze chlup i chyba koniec na dziś?

    Leżeli już obaj w łóżkach. Adam pomyślał, że z powodu stanu upojenia leśniczego cała sprawa poszła w niepamięć i nie wiedział, czy bardziej się smucić czy cieszyć. Po chwili usłyszał szuranie i skrzyp podłogi. Mężczyzna usiadł na łóżku.
    – To jak? Według umowy? – zapytał cicho leśniczy.
    Adam tylko mruknął. Leśniczy wolno ściągnął pościel i chwycił za członek. Adam westchnął głęboko, odezwały się w nim pragnienia, tak bardzo tłumione przez całe lata. Ręka dokładnie zapoznawała się ze wszystkimi zakamarkami urządzenia, badała zupełnie nieznany dla siebie teren. Adam sycił się nieporadnością ruchów starszego mężczyzny, niezwykłością, do której nie był przyzwyczajony, zaskoczeniem, jakie przynosiła mu każda sekunda pieszczot.
    – Nie wiedziałem, że trzymanie czegoś takiego może dać tyle przyjemności. Ale na dużo więcej nie licz. Jeszcze nie teraz. To też dla mnie absolutna nowość. A co do mnie – obsłuż się sam, jeśli chcesz.
    – Czy pan wie, co teraz robimy?
    – Tak, nadrabiamy stracone lata.
    Adam musiał się tylko zgodzić.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #3
      Część 2.
      Łukasz z niecierpliwością wypatrywał kolejnych stacji. Pociąg zbliżał się do celu, od Opola miały to być bodaj trzydzieści dwa kilometry. Kotórz Mały, jeden Osowiec, drugi... Zaraz za Jełową wjechał w las i Łukasz ściągnął plecak ze stalowego bagażnika. Obserwujący z boku stwierdziłby spokój i opanowanie, tymczasem Łukasz gotował się od środka. Wakacje, psia jego mać... W nagrodę za świadectwo miał jechać do Niemiec i w ostatniej chwili wyjazd się wściekł. Jako że rodzicom się jednak nie wściekł, coś musieli z nim zrobić. Matka rodziny jako takiej nie miała, to znaczy miała, ale dalszą i wysłanie do niej syna nie wchodziło w żadnym wypadku w grę. Pozostawała rodzina ojca. Dziadka Staszka Łukasz w zasadzie nie znał, mignął mu na jakiejś rodzinnej uroczystości i to wszystko. Nie zamienili ze sobą chyba więcej, niż trzy, góra cztery konwencjonalne zdania. Poza tym – jeśli wierzyć legendzie uparcie rozpowszechnianej przez ojca – pan Stanisław słynął z umiłowania do dyscypliny i żelaznej ręki.
      – Gdybyś taki numer wywinął mojemu ojcu, tydzień byś nie usiadł na własnym tyłku – zwykł mawiać ojciec, ilekroć Łukasz coś przeskrobał. Tego bał się najbardziej. Krzyków, karania, terroru. W domu miał tego dość sporo, zwłaszcza, jak coraz wyraźniej zauważał, małżeństwo jego rodziców przeżywało wyraźny kryzys. Krzyki, płacze, trzaskanie drzwiami. Dziadek był leśniczym. Mieszkał w środku lasu, w niewielkiej osadzie liczącej około dziesięciu domów, którą ze światem łączyła wyłącznie bita droga i linia kolejowa z trzema pociągami dziennie. Właśnie tych kilka domków rzuciło się Łukaszowi w oczy zaraz po przywitaniu się z dziadkiem, jeszcze zanim zagwizdała lokomotywa śmiesznego, prawie zabytkowego piętrowego pociągu i ruszyła w dalszą drogę.

      Dziwne to było przywitanie. Suchy uścisk rąk dwóch ludzi, których jakimś zewnętrznym nakazem zmuszono do spotkania i którzy niewiele mają sobie do powiedzenia. W milczeniu szli przez rozciągniętą osadę, a z każdym krokiem Łukasz nabierał pewności, że zaczyna się najgorszy okres w jego życiu. Leśniczówka okazała się być najładniejszym i jedynym w miarę nowoczesnym budynkiem w osadzie. Gdy już rozebrał się, umył, zapoznał z miejscową fauną w postaci dwóch kotów i jednego jamnika, musiał stwierdzić, że dom miał nawet sympatyczną atmosferę.
      – Twój pokój jest na górze, obok kancelarii – powiedział sucho dziadek. – Luksusów nie ma, ale jest porządne łóżko, szafy, stół, magnetofon, radio. Podobać się nie musi, ale jak chcesz zmienić coś w ustawieniu mebli to powiedz, pomogę.
      Nie, nie chciał. Jedyne, czego naprawdę pragnął, to zejść dziadkowi z oczu, iść na górę i czytać. Tak zresztą wyobrażał sobie całe dwa miesiące. Co prawda matura czekała go dopiero za dwa lata, ale uczyć się lubił, umiał, a fascynowało go właściwie wszystko. Niestety, już na starcie srodze się rozczarował.
      – Jak coś zjesz, to wrzuć drzewo do piwnicy, jutro ma być deszcz, a szkoda, by zamokło. To ta kupa za domem. Ja jadę do pracy, będę wieczorem.

      Kupa była zaiste imponująca i zajęła Łukaszowi dobre trzy godziny pracy, podczas której walczył nie tylko z ciężarami. ale również lejącym się z nieba żarem. Uporawszy się z nią wrócił do domu i już miał legnąć na kanapę w salonie, gdy zaskoczył go dzwonek telefonu. Odebrać, zostawić? W zasadzie nie powinien, zresztą i tak nie będzie wiedział, o co chodzi. Ale może to coś ważnego? Podniósł słuchawkę.
      – Leśniczówka.
      – Że co? – usłyszał męski głos. Młody, ale aksamitny, głęboki.
      – Leśniczówka, jestem wnukiem leśniczego – przedstawił się,
      – A, to ty. Słyszałem o tobie. Tu mówi Kęsik, gajowy. Powiedz dziadkowi, że mam dla niego dwadzieścia kilo wieprzowego podpiździa.
      – Przepraszam, czego? - zaniepokoił się Łukasz.
      – Podcipia, przecież mówię wyraźnie – zirytował się rozmówca. – Sam się prosił, a mi się udało trochę skołować.
      Łukasz nie miał pojęcia jak dalej prowadzić tę dziwną rozmowę.
      – Dobra, przekażę.
      Wietrzył podstęp albo jakiś wygłup i poważnie zastanawiał się, czy powiedzieć o tym dziadkowi. Przecież ten wyraz nie przejdzie mu do głowy w stosunku do mężczyzny, który może go za to zdzielić w łeb. Ten jednak, wieczorem, przy kolacji zapytał, czy nie było jakichś telefonów.
      – Był jeden i to bardzo dziwny. Jakiś Kęsik informował, że ma dwadzieścia kilo czegoś, czego zupełnie nie znam.
      – A, gajowy. Boczek z brzucha pewnie, obiecał, wydębi dla mnie od sąsiada, który miał świniobicie.
      – No on to nazwał jakoś inaczej i nie wiem, czy mogę powtórzyć.
      – Jak to Kęsik. Młody gajowy, dwadzieścia jeden lat, zaraz po szkole. Ma dość niewyparzony język. Ale to złoty chłopak… – zadumał się i Łukasz zauważył, że było to pierwsze nacechowane emocją,zdanie, które dziadek wypowiedział od początku jego pobytu.
      – No nic. Jak ci się u mnie podoba? – zapytał Stanisław.
      – Nie wiem jeszcze – Łukasz postanowił na razie nie narzekać. – Zastanawiam się, co będę tu robił. Mam pół plecaka książek, ale pewnie na dwa tygodnie starczy.
      – Jak twój ojciec – zirytował się leśniczy. – Książki i książki. Masz wypoczywać a nie się uczyć. Mało ci było w szkole? Piękny las, jezioro niedaleko, co prawda sztuczne ale jest, a on będzie siedział w książkach. Masz jakąś poprawkę czy coś?
      – Nie, ale chcę iść na studia...
      Rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Po chwili dziadek wprowadził do kuchni mężczyznę w wieku może trzydziestu lat, niskiego, szczupłego, o niepospolitej twarzy.
      – Panie leśniczy, Jest problem. Traktor się iść ****ć.
      Łukasz mało nie udławił się kanapką, gdy to usłyszał i z największym trudem utrzymywał powagę. Zwrócił jednak uwagę na dziwny akcent przybysza.
      – Co mu jest? – indagował dalej dziadek.
      – Nie wiem – odpowiedział człowieczek. – Jechać i... s'est engagé profondement dans un trou na droga. Nie mozie wstać. Foutu.
      – Że co?
      – Wpadł w głęboką koleinę – machinalnie powiedział Łukasz.
      – Ty znasz francuski? – Stanisław popatrzył ze zdziwieniem na wnuka.
      – Uczę się, nie powiem, żebym znał, ale co nieco rozumiem.
      – To dowiedz się dokładnie, co się stało, bo on zna po polsku może sto słów – naciskał leśniczy.
      Po krótkiej konwersacji Łukasz dowiedział się o miejscu i rodzaju uszkodzenia. Stanisław spojrzał na niego jakoś inaczej, chyba po raz pierwszy, od kiedy przyjechał do leśniczówki.
      – To Belg, mieszka tu od niedawna, poślubił Polkę. Jest u mnie traktorzystą, zwozi tarcicę z wyrębu – powiedział Stanisław, gdy wrócił z miejsca awarii. – Ale ty mądry chłopak jesteś...
      To zdarzenie sprawiło, że Stanisław w oczywisty sposób zaczął odnosić się do Łukasza o wiele cieplej i – co było coraz bardziej zauważalne – z dużym szacunkiem. Kolejne dni już nie były takie sztywne, obaj powoli znajdowali wspólny język. „Nie jest aż tak źle” – cieszył się Łukasz. Co prawda dalej drażniła go martwota tego miejsca, ale przynajmniej przestał się bać dziadka.

      Życie w leśniczówce nie było wcale takie monotonne, na jakie wyglądało pierwszego dnia, roboty było dużo i przeróżnej. Mimo to Łukasz ze zdumieniem odkrył, że praca leśniczego w ponad połowie wypełniona była pracą biurową. Pan Stanisław tego nie cierpiał i zawsze przeżywał i biadolił, ilekroć zasiadał do dokumentów. Pewnego dnia podczas śniadania zapowiedział:
      – Rób sobie co chcesz, ja dziś cały dzień robię wypłatę dla pracowników leśnych. To zajmuje jakieś dziewięć godzin. Wybacz, ale nie będę miał dla ciebie czasu.
      – Ile dziadek ich ma w sumie, tych pracowników? – zainteresował się Łukasz. Z tego, co już zdążył się dowiedzieć, w grę wchodziło kilkanaście osób. Pewnie płacą im za przepracowane godziny. I gdzie tu kłopoty?
      – Dwadzieścia sześć sztuk. Zaszeregowani według stawek godzinowych, każdy innej. Przeliczyć to to mrówcza praca, bo to się musi zgadzać we wszystkie strony. Raz się pomylisz i później dwie godziny szukasz błędu. A oczy już nie te, o pomyłkę nietrudno.
      – A excelem by nie dało?
      – Że czym? – nie zrozumiał Stanisław.
      – No komputerem. Jest taki specjalny program, który, gdy mu się zada stawki godzinowe, liczbę dni i inne parametry, sam wszystko policzy. Trzeba tylko przygotować arkusz, wypisać nazwiska i formuły. Ale dziadek poczeka, zaraz to pokażę.
      Łukasz poszedł na górę i zniósł laptop. W krótkim wykładzie na prostych przykładach pokazał dziadkowi, jak działa arkusz kalkulacyjny.
      – I w zasadzie cała praca polega tylko na przygotowaniu tabelki i wprowadzeniu danych. Tego samego arkusza można używać co miesiąc, w razie czego zmienić stawki godzinowe i czas pracy.
      Stanisław popatrzył na niego oszołomiony.
      – No to nam starym umierać. Ja się na komputerach nie znam, ale jak byś mi zrobił tę wypłatę, to bym cię ozłocił...
      Łukasz wiedział już, że dziadka kupił z butami. Nie zamierzał tego wykorzystywać, był jednak pewny, że wakacje upłyną mu w o wiele lepszej atmosferze, niż się spodziewał. Zwłaszcza że dziadek wcale nie groził laniem, co zapowiedział mu ojciec, a traktował normalnie, może nie ciepło, ale zupełnie przyzwoicie. Jak by nie było, to dobry człowiek. Z dziką przyjemnością zabrał się więc za sporządzanie wypłaty, która zajęła mu dwie godziny.

      Wieczorem wpadł gajowy Kęsik. Na Łukaszu zrobił dziwne wrażenie: ogromny chłop, masywny, mundur gajowego z ledwością opinał ogromne brzuszysko, a twarz jakby dziecka. Brązowe, wesołe oczy w okrągłej, niespotykanie łagodnej twarzy, w ogóle od całej sylwetki biła niedopowiedziana łagodność i pogoda.
      – O, młode leśniczątko – przywitał Łukasza. – Darz bór i nie daj się przy okazji zwariować.
      Kęsik udał się wkrótce z dziadkiem do kancelarii, ku rozczarowaniu Łukasza. Coś go zastanawiało w tym człowieku, coś go do niego pociągało. Chciał być w jego obecności. Nie to, że tęsknił do ludzi, spokój leśniczówki po początkowym szoku zaczął mu nawet odpowiadać, a ludzie tu przecież bywali.
      Kęsik wyszedł, żegnany przeciągłym spojrzeniem Łukasza. Nie zastanawiał się, dlaczego mu się tak przygląda, nie myślał, nie wyciągał żadnych wniosków, co w jego przypadku było dość niezwykłe, bo każdą sytuację analizował zawsze długo i dokładnie. Gajowego spotykał jeszcze kilka razy, a każde było dla niego czymś prawie niezwykłym. Nie rozmawiali prawie ze sobą, Łukasz nie wiedział, o czym ma rozmawiać, Kęsik również nie palił się do rozmowy, przynajmniej tak to z wierzchu wyglądało. Ot, czasem rzucił jakieś słowo czy żart. Nic, na czym można by zbudować coś konkretnego.

      To stało się po dwóch tygodniach Łukaszowej obecności w leśniczówce. Wieczorem wypili z dziadkiem po piwie w altance, obserwując zachód słońca nad lasem. Łukasz obudził się w środku nocy z charakterystycznym i nielubianym uciskiem w pęcherzu. Toaleta była na dole, wystarczyło pokonać schody i dwumetrowy korytarz. Aby nie zbudzić dziadka, zszedł cicho. Już skręcał w korytarz, gdy zastanowił go półmrok w salonie. Pomieszczenie nie miał drzwi, choć położone było ukosem do korytarza. Łukasz spojrzał do środka...
      Dziadek leżał na łóżku zupełnie nagi. Przy łóżku kucała zwalista postać Kęsika, nachylona nad brzuchem starszego pana. Głowa gajowego poruszała się rytmicznie, a leśniczy głaskał ją czule.
      Łukasz, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ogromną postać gajowego, wielkie a mimo to niezwykle kształtne pośladki głaskane starą, spracowaną ręką, białe, masywne plecy. W pewnym momencie leśniczy wydał jęk, sapał głośniej i głośniej. Po chwili sytuacja odwróciła się, na łóżku legł Kęsik. Łukasz w półmroku dostrzegł sztywny, długi i gruby członek chłopaka. Zdaje się, że w ogóle nic nie myślał i tępo obserwował tę kotłowaninę ciał. Prawie natychmiast przestało mu się chcieć iść do toalety. Gdy rzecz miała się ku końcowi, postanowił się ewakuować na górę. Jeszcze tego brakowało, aby go tu znaleźli. Cicho, jak tylko mógł, wspinał się po schodach. Nagle noga zawadziła o coś miękkiego, poczuł, że coś przełazi mu przez stopy.
      – O cholera, kot… – szepnął.
      Chyba nadepnął mu na ogon. Kot miauknął przeciągle i susem, odbijając się od Łukaszowych stóp, podążył na górę. Schody zaskrzypiały w ciszy domu. Gdy wrócił do pokoju, trząsł się cały w różnych, sprzecznych emocjach. Czy go widzieli? Czy się zorientowali? Co oni robili? Dlaczego? Długo się uspokajał. Nie to, żeby sprawy seksu były mu obce, ale podchodził do nich naturalnie. Czasem masturbował się przed snem, głównie wyobrażając sobie stosunki płciowe. Tak zwane gołe baby niespecjalnie go pociągały. Jakoś nie zastanowiło go, że bardziej przeżywa rolę samca, dopinguje, identyfikuje się z nim. Nie zastanawiał się, bo cały seks uważał za sferę emocji, sam chętnie lokował się po stronie sfery rozumu. Wszelkie zmysłowe czynności wykonywał mechanicznie, wyłączając przy tym mózg, nie zastanawiał się nad przyczynami i konsekwencjami. A i filmów pornograficznych nie naoglądał się za wiele, tyle co dwie kasety wideo pożyczone od kumpla i obejrzane w samotności, gdy rodzice byli w pracy.
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #4
        Nagle usłyszał głosy na korytarzu w dole. Cicho podszedł do uchylonych drzwi.
        – Mówię ci, że widział, mnie się wydawało, że wręcz czuję jego obecność… – mówił starszy głos, należący do dziadka.
        – Tego by jeszcze brakowało. Jak on to rozpowie...
        – Nie rozpowie, to mądry chłopak. Co prawda nie wiem jak jest wychowany, co mu wpoili i tak dalej, ale raczej będzie to trzymał dla siebie. Nie zauważyłem, by był jakoś szczególnie gadatliwy.
        – Porozmawiaj z nim może, powiedz mu co i jak… – błagał przerażony Kęsik łamiącym się głosem.
        – Zwariowałeś? – obruszył się Stanisław. – Ja w ogóle o takich rzeczach nie umiem rozmawiać... Co mu powiem? Że uprawiam seks z facetem? Co prawda w wieku siedemnastu lat już się z grubsza wie, co to seks, ale wiesz jakie jest teraz nastawienie...
        – To ja z nim porozmawiam – Kęsik wydawał się zdeterminowany i gotów do poświęceń, byle tylko załatwić tę wstydliwą i zarazem palącą sprawę.
        – Oszalałeś! Przecież wy się w ogóle nie znacie, nie masz dla niego żadnego autorytetu...
        – To ja ci coś powiem. Coś co ja zauważyłem a ty...
        Rozmowa się urwała, obaj mężczyźni wyszli przed leśniczówkę. Łukasz położył się na łóżko. Jedyne, co mu się chciało, to płakać. Dawno tego nie robił. Emocje prawie dla niego nie istniały, wszystko starał się brać chłodno i naukowo. Tu się jakoś nie dało. Przed oczyma co rusz przesuwała mu się masywna sylwetka gajowego i jego wydatny tyłek. Gdy uspokoił się nieco, popatrzył na zegarek. Było wpół do czwartej. Wreszcie zasnął.

        Gdy obudził się, było już dobrze po dziewiątej. Zszedł na dół, starając się nie patrzeć w oczy dziadkowi. Przeszedł jakoś bokiem do toalety, mruknął jakieś przywitanie. Najchętniej zamieniłby się w ducha. Gdy wychodził, stwierdził ze zdumieniem, że w salonie siedzi Kęsik...
        – Cześć leśniczątko. Dziadka cały dzień nie będzie, siedzi w nadleśnictwie, jest jakieś zebranie. Mam się tobą tu opiekować. To znaczy albo będziesz robił co chcesz, albo pojedziemy nad jezioro do Turawy. Jest fajna pogoda...
        Łukasz zdziwił się o tyle, że dziadek zazwyczaj zostawiał go samego nawet, jak wybywał na cały dzień. Zjedli śniadanie i wyszli na taras. Łukasz zwalił się na leżak, po czym tępo wpatrzył się w postrzępioną, nieregularną linię lasu. Kęsik zapalił papierosa.
        – Muszę z tobą pogadać. Na dobrą sprawę nie wiem, od czego zacząć...
        – Najlepiej od początku. Czy chodzi o to, co się stało w nocy? – Łukasz był pewien, że ta rozmowa go nie minie i miał rację, tyle że myślał,. Że stanie się to po kilku dniach, które dostanie na ochłonięcie im przetrawienie tej sytuacji. Przynajmniej sam by tak postąpił.
        Gajowy odetchnął głęboko i rozpiął burozieloną służbową koszulę ukazując lekko porośnięty solidny brzuch. Miał jasną karnację i widać było róż początków opalenizny. Szansa opalić się jeszcze bardziej, bo słońce grzało coraz mocniej.
        – Właśnie o tym. W zasadzie nie ma się z czego tłumaczyć, co dwóch dorosłych ludzi robi ze sobą. Ale rozumiem, że mogłeś przeżyć szok...
        Łukasz skinął głową.
        – Dziadek nie wie, jak ma się wobec ciebie teraz zachować. Stwierdził, że przez przypadek zrobił ci ogromne świństwo... Widzisz, My jesteśmy w pewnym sensie ze sobą. Nie ma może wielkiej miłości, ale obaj po prostu potrzebujemy tego. Ja wiem, że to bardzo niepopularne...
        – Jak by to powiedzieć… – plątał się Łukasz. – Ja nie rozumiem, dlaczego dziadek…
        – W zasadzie nie mamy obowiązku się tobie tłumaczyć, dlaczego to robimy. Popełniliśmy tylko ten błąd, że stało się to w miejscu dla każdego dostępnym, no ale nie pomyśleliśmy i za to należą ci się przeprosiny, może jakieś piwo. Chcielibyśmy tylko, abyś tego nie wyniósł a zachował dla siebie. W sumie przypadkiem naruszyłeś naszą prywatność i dalej zostaw ją nam. Zresztą... Twój dziadek by pewnie wolał jakąś babkę, ale ma z tym kłopoty. Kiedyś mi opowiadał. Jeśli już chcesz się wyżywać, zrób to na mnie, przyjmę wszystko.
        – Panie... gajowy…
        – Po co tak formalnie, Adam jestem.
        – Milo mi, Łukasz, ale pewnie pan to wie… to wiesz – poprawił się. – Mnie zastanawia co innego. Oczywiście nikomu nic nie powiem, ale... coś chciałbym wiedzieć. Niewykluczone, że to dla mnie ważne. Możesz mi opowiedzieć, jak to się zaczęło u ciebie? Bo przecież nie podszedłeś ot tak do łóżka dziadka i chwyciłeś go za przyrodzenie?
        – A muszę? – zapytał Kęsik przekornym tonem.
        – Musisz – Łukasz uśmiechnął się po raz pierwszy. – Powiedzmy, że to jest nieodzowny dodatek do tego piwa, które mi właśnie obiecałeś – dodał jadowicie.
        – Z kuzynem na sianie. Byłem wtedy w twoim wieku, może młodszy. Wiesz, nudziło nam się na wiejskim weselu, poszliśmy spać do stodoły, jakoś się zgadało, a reszty możesz się sam domyślić. Później długo nic...
        – A jak z dziadkiem? Przecież wiedziałeś, że miał żonę, ma dzieci… To nie takie proste się zorientować w takim przypadku.
        – Pod prysznicem na konferencji. To znaczy ja wyszedłem spod prysznica w pokoju w hotelu, nie wiedziałem, że Twój dziadek jest akurat w pokoju, bo bym naciągnął coś na dupę. A ja jeszcze wyszedłem... no wiesz jak. W pełnym rynsztunku, z bronią w stanie do walki, bo trochę się zabawiałem podczas kąpieli. Później wieczorem obaj sobie popiliśmy, no i zrobiliśmy pierwszą głupotę. Później przyszły następne...
        – Kochacie się?
        – Nie, to za dużo powiedziane. Twój dziadek zwierzył mi się, że bardzo brakuje mu seksu. Wtedy, po pijanemu. Że od śmierci żony zupełnie tego nie robił, nie z przyzwoitości, skądże, po prostu nie miał okazji. Ten widok w pokoju go tak ruszył. Stwierdził, że żadnej baby do śmierci on już nie chce, wystarczy mu od czasu do czasu trochę obcej ręki. Umówiliśmy się, że będziemy robić to, jak nam obu przyjdzie ochota, a poza tym, zdziwisz się, panują normalne stosunki służbowe. Twój dziadek potrafi mnie nieźle opieprzyć. Sprawiedliwie muszę jednak powiedzieć, że od tamtego pobytu na delegacji traktuje mnie inaczej, bardziej jak człowieka.
        Łukasz wpatrywał się w coraz czerwieńszy brzuch gajowego.
        – Nałóż coś na siebie, spalisz się...
        – O, skąd taka troska?
        Łukasz milczał chwilę, po czym się odezwał:
        – Coś ci powiem, ale masz milczeć jak grób. Boję się, że to, co widziałem, mi się podobało. Może nie aż tak, ale na pewno nie było mi obojętne. Do dziadka nigdy nie byłem przywiązany, rodzice nie żyją z nim w zgodzie, więc tak jakby był obcym człowiekiem. Ja w tej leśniczówce jestem po raz pierwszy. No ale nie o tym chciałem w sumie mówić. Wiesz, nigdy nie miałem takich myśli, takich ani żadnych innych. Nie oglądam gołych bab, nigdy nie interesowały mnie podrywy, wielkie miłości i takie inne sprawy. No, obejrzałem sobie kilka filmików, tak jak każdy w moim wieku i to wszystko. Nigdy nie zastanawiałem się, kim naprawdę jestem. Pierwszych podejrzeń nabrałem już tu, ale jeszcze zanim...
        Adam zapalił papierosa.
        – Wiesz, że ja też odniosłem takie wrażenie? Ze sposobu, jaki się na mnie patrzyłeś. Pożerałeś wzrokiem moje ciało. Nie powiem, nawet przyjemne, każdy lubi się podobać. A zwłaszcza, jeśli podobasz się facetowi. Od tego czasu zacząłem się bać.
        – Bać?
        – Tak. Że zaczniesz mnie prowokować i tym podobne. No wiesz, że jesteś...
        – Nie wiem, czy jestem, musiałbym się przekonać jakoś bardziej. Daj mi z tym powalczyć jeszcze trochę…
        Pozostałą część dnia spędzili na tarasie, poruszając wszystkie tematy, jakie się da. Nawet nie zauważyli jak z miasta wrócił pan Stanisław. Nie afiszował się specjalnie wejściem, stojąc w kuchni rzucił oczyma na taras. Gdy zorientował się, że rozmowa ma charakter przyjacielskiej pogawędki, odetchnął z ulgą.
        Ten temat znikł, nie pojawił się więcej. Łukasz rozmawiał z dziadkiem niby naturalnie, ale każda ze stron wiedziała, że coś nie jest załatwione do końca.

        Któregoś dnia Kęsik przyjechał z wyrębu wcześniej niż zazwyczaj, w porze, kiedy w leśniczówce spożywano wczesny obiad, a może bardziej obfite drugie śniadanie. Przybycie Łukasza zmieniło kompletnie sposób funkcjonowania leśniczówki, z porami spożywania posiłków łącznie.
        – Adam, wiesz co? – zagaił leśniczy, podczas gdy gajowy, ociekający potem, przewracał naczynia w poszukiwaniu szklanki. – Ja dziś od ciebie już nie chcę, tygodniowy wyrąb mamy już zrobiony, tylko trzeba to poukładać w sągi, ale to już nie twoje zmartwienie. Możesz jechać do domu, ale miałbym prośbę, weźmiesz mi młodego na jezioro do Turawy i przywieziesz wieczorem? Zresztą sam mógłbyś popływać, schudniesz trochę.
        – Nie ma sprawy, nie mam jakichś konkretnych planów na popołudnie. A młody się zgadza?
        Łukasz tylko pokiwał głową, nie dając po sobie znać, jak spodobała mu się ta propozycja. Tyle czasu mieć tego chłopaka do wyłącznej dyspozycji to prawie tak, jakby wygrać w totka, kto by się spodziewał? Tym bardziej że będzie prawie nagi, ale może się uda zobaczyć to i owo? Obraz jego pośladków i członka jeszcze nie do końca wymazał mu się z pamięci.
        – Tylko się spakuję, nie zajmie mi to więcej niż pięć minut.
        Jechali motocyklem Adama, tym, którym zwykł był przyjeżdżać do pracy. Temperatura przekraczała trzydzieści stopni, toteż nie zakładali na siebie skór czy innej odzieży, tyle co kaski z goglami. Całą drogę Łukasz trzymał się kurczowo Adama, początkowo bał się trochę agresywnej jazdy, ale gdy już się do niej przyzwyczaił, zaczął czerpać przyjemność z dotykania ciała motocyklisty. Sztywny członek przyciskał do pośladków chłopaka, rękoma macał brzuch, zwłaszcza w okolicach pępka. Dla niego ta podróż mogłaby się nie kończyć. Nieco rozczarowany przyjął do wiadomości, że już są na miejscu.

        Szok, jaki przeżył przez to pierwsze spotkanie z męskim ciałem, nie opuszczał go przez cały pobyt na plaży. Adam chyba zauważył to.
        – Coś jest nie tak? – zapytał.
        – Nie, nic… To słońce mnie tak pali – odpowiedział odwracając głowę, niby zobaczyć wyjca, który darł się głośno prowadzony przez matkę, wymierzającą idącemu chłopcu klapsy w tyłek.
        – Czyżby? – zmrużył oczy Adam. – Nie dałbym się za to pokroić…
        Łukasz nie podjął tematu, wstał i poszedł w stronę pomostu. Dopiero gdy odwrócił się w stronę wody zorientował się, że Kęsik mógł zobaczyć jego aż za dobrze widoczny wzwód. Nabrał rozpędu i, tak by nikt nie zobaczył, dał nurka do wody.
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #5
          – Mam już dość tego słońca – narzekał Adam, gdy Łukasz wrócił chlapiąc wodą. W istocie, słońce chwyciło go i tors, do niedawna lekko różowy, czerwieniał z godziny na godzinę.
          – Nałóż koszulkę – odpowiedział Łukasz, wycierając się ręcznikiem.
          – Obawiam się, że to niewiele mi da. Po prostu jest za gorąco. Chce ci się tu jeszcze siedzieć?
          Łukaszowi jak najbardziej się chciało, uwielbiał wodę i w tej temperaturze mógłby z niej nie wychodzić do samego wieczora. Widząc jednak męki Adama, postanowił ustąpić.
          – Gorzej, że dziadek będzie dociekał, co się stało. Mieliśmy być do samego wieczora.
          – Przecież nie musimy wcale wracać do leśniczówki, po prostu położymy się gdzieś w lesie, w cieniu. Tylko mam prośbę, jak będziemy jechali motorem, nie przyciskaj się do mnie aż tak bardzo, bo całe plecy mam spieczone.

          Po niemal rozżarzonej plaży jazda motorem była ogromną ulgą dla obu. Łukasz uważał, żeby za bardzo nie przywierać, jednak wyboje i wertepy zrobiły swoje. Ta droga powinna być zreperowana już dawno termu, pomyślał Adam, czując niemal przylepionego Łukasza na plecach. O niczym innym nie myślał, tylko jak uwolnić się od tego pieczenia. Jako że znał ten las doskonale, wybrał odludne miejsce, uczęszczane wyłącznie dla grzybobrania i zbierania jagód. Jagody już powoli się kończyły, pierwszy, lipcowy wysyp grzybów również miał się ku końcowi. Wątpliwe, by ktoś chodził po lesie w taki gorąc… Skręcił w znaną sobie przecinkę.

          – Może nasmarować ci plecy kremem? – zaproponował Łukasz, kiedy już znaleźli się na niewielkiej polanie, w popołudniowym cieniu i rozłożyli koc.
          – Jak ci się chce…
          Łukasz z zadaniem uwinął się szybko, lekceważąc nieco posykiwania Adama i położył się koło niego. Kontakt z ciałem wywołał u niego wzwód, kilka razy stojący członek zahaczył o korpus gajowego.
          – Opowiedz mi jeszcze raz o tym swoim pierwszym razie – poprosił. – Jeśli oczywiście chcesz.
          Adam opowiadał a Łukasz słuchał i wyobrażał sobie wydarzenia tamtej nocy. Interesował go każdy szczegół, każde spostrzeżenie.
          – I on na tobie tak leżał? – zapytał Łukasz. W tym momencie rozsadzała go zazdrość. Z chęcią by spróbował, tyle że spalony słońcem korpus Adama mógłby tego nie znieść. No i jak to zaproponować? To wcale nie takie proste. Zamilkli. Łukasz postanowił działać. Położył się na plecach, stojący członek umieścił w slipkach tak, by jego końcówka była lekko widoczna na zewnątrz, zarówno żołądź jak i napletek. Adam chwilę poleżał na boku, w końcu przyjął pozycję Łukasza. To, co dotychczas nie dawało mu spokoju było w stanie gotowym to użycia i niemal rozrywał tkaninę niebieskich slipek. Łukasz położył dłoń na brzuchu chłopca.
          – Boli?
          – Nie… możesz tak trzymać.
          Ale Łukasz nie zamierzał na tym poprzestać. Zjechał niżej i wodził palcami wzdłuż brzegu slipek, z premedytacją zsuwając go w dół.
          – A w ogóle po co mamy to na sobie? – zapytał Adam i zdecydowanym duchem ściągnął ostatni element odzieży, jaki miał na sobie. Łukasz, zanim zrobił to samo, chwilę wpatrywał się w sterczący członek i pośladki, które już raz zdążyły mu się przyśnić. Członek zaś był dziwny i zupełnie niepodobny do jego własnego. Prawie biały z czerwoną końcówką. Jego własny miał o wiele ciemniejsze ubarwienie, a główka i wał wpadały prawie w fiolet. Po chwili badali swoje członki.
          – Też bym chciał takiego drąga – powiedział z zazdrością Łukasz.
          – Właściwie nie ma co zazdrościć – odpowiedział Adam, śliniąc rękę. – Zawsze będą się na ciebie gapić, zwłaszcza w przebieralniach, na plaży, przy pisuarach i w podobnych miejscach. I to nie baby, choć te też, ale przede wszystkim faceci i to wcale nie homoseksualni. A z moim jest ten problem, że gdy oklapnie, jest niewiele krótszy. Nawet nie da się go porządnie zasłonić. Chyba zauważyłeś, że na plaży poruszałem się tylko wtedy, kiedy było to konieczne?
          Łukasz, i owszem, zauważył, ale z zaskoczeniem przyjął informację, że to przeszkadza raczej, niż pomaga.
          – No dobrze, ale przecież w takiej sytuacji musi być łatwiej znaleźć partnera?
          – I tak i nie – odpowiedział Adam. – Wiesz, gdybym poszedł do jakiegoś kibla, gdzie zbierają się geje, czy do sauny i pomachał parówą, to może tak. Tyle że ja w takie miejsca nie chadzam. Moim problemem nie jest brak seksu, bo – tu chrząknął – wiesz, że mam partnera, który poratuje cię ręką czy ustami. Moim problemem jest brak stałego chłopaka. Takiego, z którym można nie tylko się ruchać, ale planować przyszłość, mieszkać, wygłupiać się, zaprosić kilka panienek i jechać z nimi pod namiot. Chyba rozumiesz, o co mi chodzi. A tego raczej nie znajdę przez moje rozmiary.
          – Tak… Powiedz jak to jest mieć członek w buzi? Ja chyba nie jestem jeszcze na to gotowy, Nie wiem, czy bym się przełamał.
          – Pierwszy raz jest zawsze najgorszy, a później jakoś idzie, a na końcu nawet się podoba.
          – No dobra, a gdy tobie to robią?
          W odpowiedzi Adam przesunął się tak, by mieć głowę na wysokości bioder Łukasza, a następnie wśliznął się między jego uda i niemal z zaskoczenia zaatakował ustami Łukaszowy narząd. Początkowo, dla rozgrzewki, masował główkę samymi dziąsłami, bez użycia języka, użycie języka zaczął od drażnienia wędzidełka.
          – Ajjj – jęknął Łukasz.
          Adam może zadałby jakieś pytanie, ale z oczywistych powodów nie mógł tego uczynić, w zamian zrezygnował z języka i przerzucił się na wargi. Co prawda członek chłopca był za krótki, by wykonać „głębokie gardło”, które opanował w zmaganiach ze Stanisławem, ale wziął go w podobny sposób zaciskając maksymalnie usta i język.
          – Aaaaa, już, już… – jęczał Łukasz, gdy pocierał członkiem o podniebienie miękkie.

          – To jest… to jest… – Łukasz był wypompowany i zmagał się ze znalezieniem odpowiedniego określenia. Po czym stanął na kolanach nad Adamem, jął jego drżący organ w rękę. Chwilę rozkoszował się jego wielkością i ciepłem, po czym pochylił głowę tak, by dotknąć nosem. Ostry, męski zapach utrzymywał się mimo niedawnej kąpieli. Ciekawe, jak to będzie smakować – pomyślał i dotknął członek językiem. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie było to takie, jak myślał, ale na więcej się nie odważył. Ułożył się tak, by mieć przed sobą to, co teraz było najcenniejsze i bawił się jego członkiem z wargami przytkniętymi u samego korzenia. Adam tymczasem doił go jak krowę. Doszli prawie jednocześnie, a Łukasz zwalił się jak kłoda na korpus Adama, który już nie czul bólu.
          – Chyba będziemy wracać – przerwał długie milczenie Adam. – Po drodze jest takie jezioro, nazywa się Srebrne i wykąpiemy się tam na wszelki wypadek, by szef nic nie poczuł.

          Od tamtego wyjazdu do lasu ich wzajemne stosunki zmieniły się tak, że dziadek przyglądał się temu ze zdziwieniem, ale i podejrzliwością. Zastanawiał się, do czego mogło między nimi dojść, po chwili ganiąc się w myślach, że takiemu młodemu chłopakowi jeszcze nie w głowie takie świństwa. Najwyżej pobawi się tym swoim smoczkiem, którego z pobieżnych obserwacji nie podejrzewał o jakąś ekstremalną długość. A że chłopaki się polubiły, to chyba nic złego, rozumował. Przecież jak dwoje ludzi spotka się na pustyni, to nie zaczną od razu do siebie strzelać. A tu przecież było jak na pustyni.
          – Jakąś pannę masz? – zapytał z głupia frant podczas jakiejś kolacji. W odpowiedzi Łukasz popatrzył na niego z ukosa i pokręcił głową.
          – Za wcześnie...
          – Ja twoją babcię poznałem, jak mieliśmy oboje piętnaście lat. I od początku między nami zaiskrzyło. Różne głupoty robiliśmy… – uśmiechnął się jakby do siebie, próbując zachęcić chłopca do zwierzeń. Ale ten nie podjął tematu.

          Kilka dni po tej rozmowie siedzieli z dziadkiem przy obiedzie, gdy do kuchni wpadł zdenerwowany Belg.
          – Łukasz powiedz dziadkowi, że na wyrębie był wypadek. Drzewo przycisnęło le jeune guarde forrestier – oświadczył bez wstępów po francusku.
          Jeune guarde forrestier... Łukasz zbladł i wydawało mu się, że usuwa się w nicość. Po chwili, z zimnym kompresem na głowie i ogromną szklanką zimnej wody w ręce tłumaczył rozmowę. Gdy do dziadka dotarło, co się naprawdę stało, wyskoczył w kapciach do parkującego przed domem tarpana.
          Łukasz czekał bardzo długo. Przez pierwszą godzinę chyba nawet nie wykonał większego ruchu ciałem. Po czym najpierw bezgłośnie, później całkiem oficjalnie zaczął płakać.

          Stanisław wrócił po kilku godzinach, zmęczony. Widok Łukasza zaniepokoił go. Chłopak dalej nie doszedł do siebie, był, blady i oklapnięty.
          – Co z nim? Żyje? –, zapytał niemal drapieżnie, jakby negatywna odpowiedź miała go strącić w otchłań.
          – Żyje, jest nieprzytomny. Najbliższe godziny powiedzą, czy przeżyje ten wypadek. Mam dostać telefon w tej sprawie, umówiłem się z lekarzem, ten chłopak przecież nie ma rodziny, rodziców, nic...
          – Jak to nie ma? – Łukasz może poznał różne zakamarki ciała chłopaka, natomiast nie wiedział nic na temat jego przeszłości, no może tej pozaseksualnej.
          – Trzy lata temu zginęli w wypadku. Miał iść na studia, musiał skończyć jakąkolwiek szkołę po ogólniaku i iść do pracy – tłumaczył leśniczy. – Chyba zauważyłeś, że on też z tych, jak to mówią, intelektualistów, jak ty?
          – No zauważyłem. Dziwiłem się, co robi jako gajowy. Kapitalnie nam się rozmawiało… – ugryzł się w język, by nie powiedzieć nic więcej.
          – O, to zauważyłem. Usta się wam nie zamykały.
          – I wcale się nie gniewam za to co widziałem, dziadku. Mieliście przecież prawo. Tylko boję się... jednej rzeczy boję się jak cholera.
          – O, widzę że słownictwo Kęsika panoszy się na dobre. Czego się boisz?
          – Powiem ci, bo mam zaufanie do ciebie. Że on mi też…
          Stanisław nie odezwał się już. To nieprzyjemne milczenie, z zawieszonym w powietrzu jakimkolwiek komentarzem, przerwał telefon. Spojrzeli na siebie, żaden nie miał odwagi podejść i odebrać. Wreszcie Stanisław ruszył się pierwszy. Łukasz nie usłyszał szczegółów. Jednak mina Stanisława mówiła wszystko.

          – Jak nazwisko? – dopytywał się portier. Adam Kęsik? Moment, sprawdzę w książce. Męska czternastka.
          Weszli obydwaj do niewielkiej sali. Po prawej spał jakiś mężczyzna w średnim wieku, lewe łóżko zwracało uwagę przede wszystkim obfitością zawartości z przewagą białego koloru. Kupa bieli poruszyła się nagle i łaskawie spojrzała na gości.
          – No panie Kęsik, dość tej samotności na kilka godzin. Przyprowadziłem ci twojego chłopaka...
          Łukasz podszedł do łóżka i pocałował Adama w oba policzki. Z bezkształtnej białej masy wyłoniła się ręka i przycisnęła mocno Łukasza. Oczy obu były wilgotne.

          KONIEC
          Pdf-a z tym opowiadaniem możesz pobrać na http://chomikuj.pl/trujnik (transfer na koszt autora)
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          Working...