W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Huśtawka

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • selenograf
    Ocieracz
    • Mar 2010
    • 182

    Huśtawka

    Na tym placu zabaw dawno nie było żadnego dziecka z dobrej rodziny. Ciągu dnia drabinki oblegała kilkuletnia dzieciarnia z okolicznych kamienic. Czasami na resztkach ławek przycupnęło dwóch-trzech dorosłych. Patrzyli jak umorusana progenitura bawi się szarym piachem i znalezionymi tam petami. Dmuchali dymem z białoruskich Magnatów od Saszy i odorem nieprzetrawionego do końca piwa z Biedry. No i narzekali, że znowu MOPS skąpi na wyprawkę szkolną.

    Bo matki dzieciaków z placu zabaw nieopodal Żabiego Rynku tak naprawdę interesowały się losem potomstwa tylko w okolicach wizyty kuratora. Przecież zabranie umorusanego bachora do pogotowia opiekuńczego mogłoby wywołać wstrzymaniem, a nie daj boże odebranie zasiłku opiekuńczego. W końcu 68 zł w końcu na ulicy nie leży. Trzeba by zebrać grubo ponad tonę makulatury, żeby dostać porównywalną kwotę w skupie przy Nowodworskiej.
    Za to pod wieczór strach było przechodzić koło piaskownicy. Niemal codziennie wystawali tam obaj Kwiatkowscy, ten najstarszy od Ząbkowskiej, łysy Masakra spod czwórki, a jak mieli przerwę w wyroku to także Krzepki i Gruby. Swoich raczej nie tykali nawet po pijaku, ale jak byli przy kasie na fetę, to i okoliczni mogli zaliczyć plombę.

    Justyna zdążyła przez pół roku poznać to całe towarzystwo jak nie osobiście, to z teczek. W tym samym czasie zdążył też wylecieć jej z duszy cały entuzjazm, z jakim studiowala pracę społeczną. Ale teraz już ekipa z placu zabaw nie podlegała jej osobiście. Tylko do Kwiatkowskich chodziła z wizytami w sprawie pięcioletniej Roksany. Jej dwie starsze siostry same już jeździły z wózkami wokół huśtawek, ale najmłodsze dziecko w rodzinie rokowało na szanse wyrwania się z bagna na Wysokim Kole. Dziewczynka miała wyjątkowy talent muzyczny i matematyczny, na co zwróciły uwagę już opiekunki w przedszkolu. Teraz Justyna starała się przekonać starą Kwiatowską, że małą warto ją od września skierować do szkoły Urszulanek i uzyskać zgodę na zamieszkanie w internacie. Jak się zdaje na opory matki największy wpływ miała obawa o utratę opiekuńczego. Wszyscy w MOPS świetnie zdawali sobie sprawę, że jeśli plan z przenosinami nie wypali i Roxy trafi do podstawówki na Kolskiej, to pewnie już pod koniec szóstej klasy będzie paradowała z brzuchem. A zdolności do rachunków przydadzą się jej tylko do podliczania kolejnych zapomóg i zasiłków.

    Tym razem Justyna wędrowała na Wysokie Koło uzbrojona w opinię działu prawnego gwarantującą, że dochody rodziny nie spadną po ewentualnej wyprowadzce Roksany do przyszkolnego dormitorium. Byłą lekko wkurzona, bo poprzednia wizyta przeciągnęła się ponad miarę. Próbowała przez ponad dwie godziny przekonać Maleńczukową, że ciężka ręka konkubenta może mieć tragiczne konsekwencje. I to nie dla niej, ale dla trójki maluchów. Póki o ciągłych awanturach co świadczyły o tym tylko zawsze świeże siniaki i otarcia na ich skórze. Ale tylko patrzeć jak wylądują na pogotowiu ze złamanym obojczykiem albo wstrząsem mózgu. Na nic wszystkie argumenty. Maleńczukowa obstawała, że wszystkie urazy tylko z tego, że dzieciaki żywe srebro i wytatuowane ręce towarzysza życia nie mają z tym nic wspólnego. Tylko strata czasu i teraz już nadszedł zmierzch i na placu zabaw pewnie nie będzie zbyt bezpiecznie. A nie dało się przejść do Kwiatkowskich nie mijając wyrostków.

    Na szczęście jeszcze kiedy Justyna wychodziła od Maleńczukowej zaczęło kropić. Dziewczyna rozłożyła parasol i pomyślała, że jak będzie miała szczęście to deszcz przegoni cwaniaków spod piaskownicy do garażu Masakry na tyłach starego sadu. Los Justynie sprzyjał. Koło poczty już padało solidnie. Kiedy zza roku powinien wyłonić się Żabi Rynek, puste o tej porze stragany ledwo było widać przez ścianę deszczu.

    Niestety zerwał się też porwisty wiatr. Mocno zacinało z boku i mimo zasłaniania się sporą czaszą parasola nie dało się uniknąć totalnego przemoknięcia. Prochowiec szybko przestał chronić przed inwazją kropel i Justyna czuła, że sweterek z każdą sekundą wchłania kolejne litry wody. Przesiąkała systematycznie w bluzkę i stanik. Spodnie na łydkach oraz buty i skarpetki nie miały w sobie ani odrobiny suchości. I tylko spodnie powyżej kolan oraz włosy można było uznać jedynie wilgotne, a figi z odrobiną dobrej woli nawet za w miarę suche. Justyna miała nadzieję, że w mieszkaniu Kwiatkowskich będzie napalone w piecu kuchennym i będzie w stanie u nich chociaż trochę wyschnąć.

    Niestety na przejściu dla pieszych między Żabim Rynkiem a placem zabaw dmuchnęło naprawdę solidnie od drugiej strony i kielich parasola wywinął się na lewą stronę. Jednocześnie obcas poślizgnął się na kostce brukowej i kostka niebezpiecznie trzasnęła. Justyna zaciskając zęby z bólu próbowała przywrócić parasol do stanu używalności. Jednak jedynym efektem było złamanie dwóch szprych. Kobieta zrezygnowana wsadziła bezużyteczny sprzęt pod pachę. Próbowała dokuśtykać do połamanej ławki przy piaskownicy. Położyła koło niej służbową teczkę i oparła się o oparcie prawą dłonią. Uniosła stopę i ostrożnie próbowała nią poruszać. Ból był silny, ale to chyba jednak nie było złamanie.

    Nagle Justyna poczuła za plecami czyjąś obecność. Odwróciła się niemal tracąc równowagę. Odetchnęła z ulgą. Obawiała się porywczego Masakry albo jeszcze gorzej Krzepkiego, który już dwa razy był oskarżany o przemoc seksualną. A to tylko Marek Kwiatkowski, najmniej chyba niebezpieczny z ekipy na Wysokim Kole. Kiedyś próbował ją nieśmiało podrywać. Podobał jej się fizycznie i dobrze się z nim rozmawiało, ale nawiązanie bliższych relacji byłoby wysoce nieprofesjonalne.
    - Dobry pani Lubczyk. W taki deszcz łazimy po dworze? Warto to tak moknąć? – młody mężczyzna zerkał spod kaptura kurtki rybackiej. Ewidentnie obmacywał wzrokiem głowę, szyję i ramiona Justyny. Poczuła się nieswojo.
    - Taka praca. Idę do Twojej matki, bo jutro mija termin na decyzję – kobieta starała się nadać swojemu głosowi jak najbardziej oficjalne i oschłe brzmienie. Celowo tykała mężczyznę, żeby jeszcze bardziej zbudować dystans. - No wiesz, w sprawie Roksanki – dodała widząc, że na twarzy Kwiatkowskiego rysuje się dezorientacja.
    - A co? Wietrzyk połamał nam parasolek? – Marek uśmiechnął się złośliwie.
    - Jesteś bezczelny. Jak śmiesz tak do mnie mówić?
    - A co? Jesteśmy skarżypytą? Pobiegniemy naskarżyć mamusi? - mężczyzna zachichotał. - Dawno już nie chwytała za pas, żeby mnie ukarać. A co? Może chcielibyśmy zobaczyć, jak spada pasek na goły tyłek? - Kwiatkowski odsunął się nieco i potarł dłonią dwudniowy zarost.
    - Nie obrażaj urzędnika państwowego podczas czynności służbowych. Bo skończy się to u dzielnicowego, albo jeszcze gorzej – Justyna warknęła i schyliła się po teczkę.

    Każda chwila tej rozmowy wywoływała w niej jeszcze większy niepokój. Była coraz bardziej przekonana, że Kwiatkowski wyczekiwał jej na deszczu. Inaczej żłopałby piwko w suchym garażu z kumplami. A tutaj nie wyczuwała nawet odrobiny alkoholu. To mogło wskazywać, że Marek nabuzował się amfetaminą i jest wprost nieobliczalny.

    - Wiesz, zawsze mi się podobałaś – kolejny sygnał alarmowy, mężczyzna z formy bezosobowej przeszedł gładko „na Ty”.
    Kobieta już nie próbowała tracić czasu na dyskusje. Schyliła się po teczkę, żeby czym prędzej znaleźć się w wejściu do brunatnej kamienicy. Kwiatkowscy mieszkali na parterze i Justyna była pewna, że matrona potrafi utemperować wyrywnego synalka.
    Nie zdążyła chwycić skórzanej rączki. Na jej nadgarstku zamknęła się męska dłoń. Kiedy się wyprostowała Marek złapał ją też za drugi nadgarstek. Był bardzo blisko. Mimo lejącej się z nieba wody z zaskoczeniem poczuła zapach mięty i jakichś dobrych perfumów. Teraz drżała już cała z przerażenia. Kwiatkowski to wszystko ukartował. Nie dość, że spryskał się jakimś kradzionym zapachem, to jeszcze umył zęby. Rozejrzała się wokół. Deszcz nadal lał niemiłosiernie. Ani żywego ducha. Mimo to chciała krzyknąć o pomoc.

    - Tylko spróbuj się wydrzeć, a znajdą cię rano zimną i sztywną – męski szept eksplodował jej w uchu.
    - Proszę, nie rób mi krzywdy. Zobacz ilę robię dobrego dla twojej rodziny – kobieta starała się nie rozpłakać. To tylko by mogło rozjuszyć agresora. - I dla ciebie też. W lutym wstawiłam się za tobą, jak dzielnicowy szukał winnego włamu do apteki.
    - A co? Myślisz, że tak mi dobrze zrobiłaś? Łaskawa pani, ****a mać – Marek się skrzywił. - Ale ja cię nauczę, jak mi zrobić dobrze – Justyna wzdrygnęła się z odrazą na widok jego obleśnego uśmiechu.
    - Nieee...Proszę... - błagała.
    - A co? Niby że za dobra jesteś dla takich jak ja? - najbardziej przerażał w zachowaniu mężczyzny jego spokój.

    Justyna milczała starając się udawać opanowanie, ale wewnątrz czuła kolejne ataki paniki. Nie raz miała do czynienia z napastliwymi mężczyznami z Wysokiego Koła. Albo rubasznie komentowali jej wygląd nie wchodząc w kontakt fizyczny. Albo buzowali wściekłością, bo zburzyła ich świat dominacji nad słabszymi członkami rodziny. W każdym przypadku potrafiła się zachować i wychodziła z konfliktowych sytuacji bez szwanku. Tym razem porażał lodowaty chłód w zachowaniu napastnika.
    - Wiesz Justysiu, jesteśmy w sumie na placu zabaw. Zabawimy się na całego – Marek szarpnął kobietę i pociągnął w stronę huśtawki, zwykłej deski na lekko pordzewiałych łańcuchach. Tam jednym szarpnięciem rozwarł poły prochowca, aż strzeliły dwa guziki. Zdarł z Justyny i teraz ulewa bez przeszkód moczyła każdy kawałek jej ubrania. Następnie na ziemię spadł strzęp rozpinanego sweterka. Kobieta stała w bawełnianej bluzce pod którą uwidoczniła się koronka stanika. Sam napastnik zrzucił gumową kapotę. Stał w podkoszulku i dżinsach zlewany strugami wody. Patrzył na piersi rysujące się pod mokrą tkaniną, ale nie szarpnął bluzeczki. Chwycił Justynę za ramiona i odwrócił tyłem do siebie. Chwycił w garść jej włosy z tyłu głowy i odgiął ją do tyłu, żeby mieć jej ucho bliżej siebie. Drugą ręką objął ją w pół. Przygarnął kobietę tak blisko siebie, że poczuła na przez spodnie na pośladkach podłużny kształt.

    - Dawno nie miałaś chłopa, prawda? Czułem grzejącą się samicę, kiedy siadałaś u nas w kuchni przy piecu. Zapach rui. Kotki, która wystawia tyłek, żeby poczuć w środku drąga byle kocura – Marek wsunął dłoń pod bluzkę Justyny.
    - I rżnąłem Cię co wieczór. Rżnąłem Cię w myślach brandzlując się pod pod kołdrą. Rżnąłem Cię rankami w swojej głowie, brandzlując się w wannie aż do utraty tchu. I czekałem. Czekałem na taki dzień jak dzisiaj – męska ręka wsunęła się pod stanik i ścisnęła pierś. - Kiedy znajdę okazję, żeby rżnąć Cię w każdy sposób, jaki przyjdzie mi do głowy – palce znalazły wypustek brodawki i skubnęły sutka.

    W głowie Justyny wirowały miliony myśli. Gorączkowo zastanawiała się, co zrobić dalej. Mogła spróbować wyrwać się. Coś jej mówiło w środku, że groźba morderstwa była pusta. Pewnie skończyłoby się na solidnym pobiciu. Ale w stu procentach nie mogła być pewna, że w mężczyźnie nie zbudzi się prawdziwy demon. Inna możliwość, to poddać się jego chuci. Zamknąć oczy i pozwolić Markowi zrobić swoje. Tylko wtedy zyska wpływ na przebieg zdarzeń i będzie w stanie skłonić napastnika do założenia prezerwatywy. Nie będzie miała z tego przyjemności, ale inaczej skończy się na pewno na brutalnym gwałcie bez zabezpieczenia, groźbie chorób i pigułce wczesnoporonnej.
    - A Ty sobie robisz dobrze pod prysznicem? - Marek był coraz bardziej podniecony. Głos mu się obniżył a kształt w spodniach jeszcze nieco powiększył i stwardniał.
    - Nie sprawia mi to przyjemności – Justyna starała się mówić najspokojniej, jak potrafiła. Podjęła decyzję. Na pewno niczego nie będzie ułatwiać, ale być może uda się uniknąć najgorszego.
    - Własna rączka nie dogodzi? A moja? - dłoń mężczyzny zsunęła się niżej i rozpięła guzik spodni.

    Nagle Marek zrobił coś nieoczekiwanego. Chwycił ponownie kobietę za nadgarstki, zsunął ręce na jej dłonie, uniósł w górę i zmusił do zamknięcia na metalowych sznurach huśtawki.
    - Tak trzymaj, choćby nie wiadomo co się działo. Inaczej te łańcuchy zawiążę Ci na szyi.
    Justyna uspokojona wcześniej delikatnością gwałciciela znowu poczuła ukłucie przerażenia w duszy.

    Marek chwycił kobiece spodnie po obu stronach w pasie i zsunął powoli do połowy bioder i niżej za kolana. Musiał pociągnąć mocniej, bo mokra tkanina niełatwo przesuwała się po skórze. Jego dłoń znowu dotknęła brzucha i zsunęła niżej. Palce zanurzyły się pod majtkami.
    - O jak gładziutko, przyjemnie – agresor skomentował wydepilowane podbrzusze. Sięgnął głębiej. Justyna napięła mięśnie. Była przygotowana na brutalny uchwyt za łono. Jednak palce okazały się bardzo delikatne. Rozchyliły płatki cipki i zaczęły pieścić z wprawą. Kobieta czuła, że wbrew własnej woli zaczyna odczuwać przyjemność. Zacisnęła spazmatycznie dłonie na łańcuchach kiedy palec wskazujący dotarł do wrażliwego guziczka. Kiedy zsunął się niżej, łono było już lekko wilgotne nie tylko od deszczu. Piersi obrzmiewały podnieceniem, a krew krążyła szybciej w żyłach.

    - Uklęknij – usłyszała szept z tyłu głowy.
    - Ale jak?
    - Na huśtawce, w końcu to plac zabaw.
    Justyna przesunęła dłonie nieco wyżej. Uklęknęła na desce. Musiała rozsunąć kolana żeby nie stracić równowagi. Z kolei kostki od nóg miała bliżej siebie, bo dół nóg krępowały zsunięte spodnie. Marek delikatnie pchnął jej plecy. Huśtawka zaczęła się lekko bujać w niegasnących strugach deszczu. Mężczyzna wykorzystał ruch bujawki. Kiedy deska wędrowała bliżej niego, dłoń trafiała między nogi lub w pupę. Justyna czuła ją do na jednym udzie, to na drugim, a za chwilę palce trafiały między pośladki albo wierzch dłoni przesuwał się od dołu po cipce. Kobieta jeszcze nigdy nie znalazła się w tak bardzo podniecającej sytuacji. Czuła się zupełnie zniewolona, ale przestało jej to przeszkadzać. Teraz czerpała tylko przyjemność z ruchu huśtawki. Przód-tył, przód-tył, przód-tył.... Z każdym ruchem czuła w łonie coraz większy gorąc i wilgotność.
    Marek zatrzymał huśtawkę. Gestem pozwolił puścić łańcuchu i odwrócił kobietę twarzą do siebie. Patrzył jej głęboko w oczy. Nie całował. Zdawał się nie przejmować tym, że są w miejscu nad wyraz publicznym. Zdjął z Justyny bluzeczkę i stanik. Pomógł wyjść ze spodni i zsuniętych na sam dół majtek. Teraz stała goła w drżąc z zimna w deszczu. Mężczyzna bez słowa odwrócił ją znowu przodem do huśtawki. Przez chwilę majstrował przy niej skracając węzłami długość łańcuchów. Trudno było wyczuć o co mu chodzi. Za chwilę było jasne. Wsunął dłoń na kark i pochylił Justynę tak, że chcąc nie chcąc oparła się ramionami kołyszącą się na wysokości brzucha deskę bujawki. Piersi zwisały za krawędź deski. Czuła, że są teraz obłędnie wrażliwe na dotyk. Marek dłońmi rozstawił kobiece stopy jak najszerzej. Teraz przy najmniejszym poruszeniu się wprawiała deskę w ruch opierając się na niej ciężarem ciała. Usłyszała dźwięk rozpinanego rozporka i poczuła na wewnętrznej części ud dotyk skóry mężczyzny. Musiał błyskawicznie ściągnąć swoje spodnie. Od tyłu wejścia do cipki dotknęła główka. Nawet jeśli Markowi było zimno, to czubek jego penisa miał temperaturę dziecięcej zjeżdżalni w sierpniowe południe. Nie założył prezerwatywy, ale Justyna była na takim etapie, że poddałaby się każdej pieszczocie, Podłużny kształt gładko wszedł między płatki cipki. Były równie gorące. Justyna poczuła dłonie mężczyzny na biodrach. Pchnął lekko w przód. Członek wysunął się nieco, ale Marek wyhamował w odpowiednim momencie. Przyciągnął i Justyna na bujawce przesunęła się nadziewając cipką aż po samą nasadę penisa. Jęknęła z rozkoszy kiedy wbił się do samego końca. Marek powtórzył bujnięcie z podobnym efektem.

    Kobieta starała się czerpać maksimum przyjemności, jednocześnie starając się nie spaść z deski. I tak raz za razem. Z każdym ukołysaniem w strugach wody oboje byli coraz bliżej przyjemności. Raz za razem, bujnięcie za bujnięcie, suw za suwem. Coraz szybciej i coraz mocniej. Wreszcie Marek wyprężył się i mocno nabił po raz ostatni spuszczając w otarte łono strużki swego nasienia. Wyszedł z Justyny. Sperma wypłynęła na zewnątrz zaraz spłukiwana przez bijące bez zmęczenia krople deszczu. Kobieta podniosła się z huśtawki. Popatrzyła na krople spływające po twarzy napastnika. Położyła mu dłoń na policzku, stanęła na palcach i głęboko pocałowała w usta.
    “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
    Alexander Woollcott
  • przyjaciel40
    Perwers
    • Jul 2010
    • 1116

    #2
    ciekawa perwersja , ale za mało brutalne trzeba było dodać więcej sadyzmu , choćby psychicznego
    Nie dyskutuję z debilem! Najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem.

    Skomentuj

    • Indragor

      #3
      A moim zdaniem nie trzeba więcej sadyzmu. Tak jest w sam raz. I dobre stopniowanie napięcia w opowiadaniu.

      Skomentuj

      Working...