Marianna wracała strudzona po całym dniu spędzonym na polu. Musiała zajść nad Prosienkę, żeby zamoczyć opuchnięte stopy i odsapnąć zdziebko. Do rozwiązania zostało tylko jakieś pięć-sześć niedziel i maluszek kręcił się już mocno. Na pewno sierpniowy upał doskwierał mu równie mocno jak przyszłej matuli. Pozostałe baby dawno już pewnie wróciły do chat stanęły przy garncach, by nagotować kaszy z okrasą na wieczerzę.
Marianna nie musiała się spieszyć. Antek nie wróci z sobotniego jarmarku przed zmrokiem. W domu został tylko jego ojciec. Idzie mu już piąty krzyżyk, więc Pan Januchowski zwolnił go z jednego dnia pańszczyzny. A stary Wojciech jeszcze krzepki jest i wokół paleniska sam potrafi się zakręcić.
Młoda chłopka szła krok za krokiem w stronę szpaleru drzew na granicy pól folwarcznych i klasztornych. Słońce już do połowy schowało się za lasem na zachodnich wzgórzach, ale bezwietrzne powietrze nadal przeszkadzało swobodnie oddychać. Żwir na drodze nieprzyjemnie wbijał się w podeszwy. Zwykle stwardniała skóra chroniła przed urazami, ale woda strumienia zbytnio ją rozmiękczyła. „Miał rację ksiądz proboszcz, że zbytnie folgowanie ciału na jego krzywdę się obraca”. Zerwała liść łopianu z przydrożnego rowu i w wahlowaniu szukała pociechy od skwaru.
Od strony wiatraka rozległ się tętent kopyt. Marianna obróciła się z niepokojem. Albo to wiadomo w ten niespokojny czas, czy dobry, czy też zły los gościa przyniesie? Może rajtar się pojawić, albo inny zbój z diabelskim błyskiem w oku. Okazało się, że to nie przybysz, ale Marianna i tak poczuła zimny kamień na podołku. Pan Januchowski. Chłopka unikała swego pana od zeszłej Wielkiej Nocy. W podróży wielkiej do Rzymu i Neapolu się był wybrał i z przynależnego mu prawa przed godami Marianny i Antka nie miał sposobności skorzystać. Potem na sprawę z Kozaczyzną się wybrał i bez palca serdecznego dopiero przed pierwszymi śniegami wrócił. Zaraz potem król Władysław w posły Januchowicza na dwór we Wiedniu skierował. Ale Marianna słyszała od kuchennych, że nie raz przy miodzie się odgrażał, że quod differtur, non aufertur. I obligatoryjnie z praw swych skorzysta.
Hej, dziewko. Gdzie reszta czeladzi? - Januchowicz osadził konia z galopu niemal w miejscu.
A już z pola zeszli, miłościwy panie. Jedno ja zwlekałam, bo mnie duchota po pracy dopadła.
Szlachcic uważnie przypatrywał się poddanej. Poznał od razu, że to antkowa Marianna, ale nie spodziewał się, że z brzuchem się już obnosi. „Ożeszty, mnożą się jak te króliki pod płotem” - mruknął pod wąsem. Obrzucił spojrzeniem kornie pochyloną chłopkę. Musiał przyznać, ze i w błogosławionym stanie kobieta mogłaby skusić nawet i mnicha z Góry Atos. Przeniczne wlosy zaplecione w warkocz odałaniały szyję zgrabna niczym u jednorocznej łani. Mleczne już piersi rozpychały len koszuli, a zaokrąglony brzuch dodawał tylko uroku.
Januchowicz zeskoczył z konia. Teraz mógł lepiej docenić walory swej własności. Biodra szerokie, zgrabne do płodzenia. Koszula rozchylona ukazywała wąwóz międzi drażniętami. Skóra pod wpływem słońca nie odparzyła się na czerwono jak u proasiaka, ale zbrązowała, jak u chłopek na Sycylii. Szlachcić chrząknął na wspomnienie italiańskich dziewuch chędożonych w oliwnych gajach. Poczuł, jak jajca mu nabrzmiewają i korzeń pręży się hajdawerach. Pokręcił wąsa nie zdejmując rękawicy i ujął dłonią dziewczynę pod brodą.
A ty waszmość panno nie jesteś mi czegoś krewna?
Jaka ja tam waszmość panna. Zwykła dziewka folwarczna i tyle – głos Marianny zabrzmiał zadziwiająco hardo.
No właśnie, folwarczna. A o ius primae noctis słyszeliście? Jakże to godzi się swemu panu jego należności nie oddawać. Toż to na grzech przeciwko siódmemu przykazaniu zakrawa. Trzeba by tego Antka w dyby zakuć. A tak, to by i jelenia mógł oblubieniec odstrzelić, woreczek soli bym i dołożył. Na zimowe głody dziczyzna byłaby jak znalazł.
A ksiądz dobrodziej ostatnio o dziewiątym przykazaniu na kazaniu prawił – Marianna odchyliła głowę i spojrzała prosto w oczy dziedzica.
Januchowicz ledwo powstrzymał się, żeby w gębę impertynenckiej dziewce się nie odwinąć.
- Niby pańszczyźniana mierzwa, a jak herbowa gada – mężczyzna zarechotał i jeszcze raz musnął wąsa rękawicą.
Więc ja uprzejmie proszę miłościwego pana, aby chociaż na dziecię w moim podołku miał baczenie. Toż to dziecię lada chwila światło dnia ujrzy.
Chłopskie szczenię nie ochrzczone mniej warte, niż cielę rzeźne – Januchowicz splunął zgęstniałą od kurzu śliną wprost pod nogi Marianny.
Szlachcic czuł wzbierający gniew. Do czego to doszło, ku czemu ten świat idzie. O tempora, o mores. Za króla Zygmunta chłopski pomiot od razu by się zadem nadstawił, żeby lędźwi swego pana zakosztować. Postanowił nauczyć moresu buntowniczkę.
Marianna czuła napoliczkach i dekolcie dotyk gorąca. Może ona i nie herbowa, ale z putkerów. Jeszcze dziad Józef pana nad sobą nie miał i dopiero wielka susza na Zakontowiu luźne chłopstwo w te strony przygnała i w pańszczyznę wpędziła. W dodatku od wiosennych roztopów chyżej przychodził do niej i gniew, i śmiech, i smutek. Takoż i odchodziły. Babka zamawiająca mówiła że to i nie dziwota, bo dziecko pod sercem we fluidy matczyne swe humory sączy i niewiasta zbrzuchacona jako ten wiecheć słomiany na wietrze. No i Antek palcem jej nie tknął odkąd w te chabrową zapaskę przestała wchodzić. Tylko na drugi bok się odwróci i już zachrapie. Nawet ojciec spowiednik pocieszał, że to nie wina ubywającej miłości, ale lęk pogański przed urokiem od życia rosnącego się zalągł. Więc chodzi Marianna jak granat do armaty wiwatowej przy odpuście wielkim. Niby po powierzchni cicha i spokojna, a dusza kołacze się bez spokojności i grzeszne sny, a za dnia myśli sprowadza. Podobnież one humory kobiece w jestestwie się w ten czas wzbudzają i lubieżność większą ku głowie i podołkowi przynoszą. Choćby i chwilę przed odgłosem kopyt za plecami jakowaś kosmatość się przypałętała. Nie dziwota więc, że należytego respektu panu swemu trudno było okazać. Na dodatek na męskiej urodzie i jurności Januchowskiemu nie zbywało. Niejedna dziewka folwarczna przy stajni zdybana jeno dla przyzwoitości z piskiem się wyrywała, a i potem bez koniecznej przyczyny w te okolice wracała i pana swego wypatrywała.
A chłopska niewiasta mniej od suki warta i byle pies ją może trącać? - Marianna rzuciła warkoczem i nie wypatrując przyzwolenia w kierunku osady się odwróciła.
Ja ci dam psem swego pana mianować – znienacka Januchowski chwycił za włosy chłpopkę i przez rów przydrożny przeciągnął.
Marianna zapierała się jak mogła, ale chciąc-nie chcąc dała się zaciągnąć do poskładanych razem snopów żyta. Koń nawykły do wojennej przygody zaczął skubać trawę mimo puszczonych wolno lejcy. Szlachcic rzucił tyłem swą ofiarę na grube wiechcie zwinętego siana tuż pod wielkim stogiem. Antkowa żona patrzyła, jak rozpina węzły żupanu, zostając w samej koszuli. Januchowicz nie sięgnął jednak do sznura w hajdawerach, tylko do zmyślnego rozcięcia, wzorem janczarów tureckich sporządzonego. Przez takież same w kalesonach zaganiacza swego na światło dnia wydobył.
Naści suko kiełbasy – Januchowski zaśmiał się chrapliwie i stanął w rozkroku nad półleżącą kobietą. Pochylił się, ujął warkocz blisko przy głowie i sprowadził ją do pozycji siedzącej.
Marianna wiedziała co się będzie działo. Szlachcic chce ją do pieszczot lubieżnych przymusić, aby ustami drąga smoktała. Obraz podobny pojawiał się w jednym z tych wracających snów grzesznych, jeno tam pieszczotami Antka obdarzała. Mąż jednak wolał tylko po bożemu z żoną legać i przed wszelkimi niechrześcijańskimi wynalazkami się wzbraniał.
Chłopka postanowiła ulec francuskiej fanaberii. „Może jak się sprawię, to mnie poniecha i chęć do chędożenia odejdze, albo sił męskich nie starczy”. Chwyciła pałkę tuż przy jajcach i sama wprowadziła do ust gruszkę na jej końcu. Szlachcic jęknął. „A toż bestyjka. Niejedna kobieta w zamtuzie zdybana dłużej się przed fellatio wzbraniała”. Nie zwolnił włosów zebranych w garść, ale pozwolił Mariannie, aby sama rytm melodii na flecie poprowadziła. Ona z kolei upodobanie nieoczekiwane w smaku męskości znalazła. Ostry, niespotykany wcześniej zapach diablika w podołku obudził. Lizała z zapamiętaniem śliwkę fioletem nabiegłą, po długości człona ustami bez przerw żadnych suwała. Czuła, jak w jej łonie wzbiera wilgotność. Czubki piersi mlekiem nabiegłych i tak już od wielu niedziel nadwrażliwe, więc od samego pocierania o len koszuli stwardniały. Niewiele brakowało, a nieprzyzwoicie dłonia do nich by sięgnęła. W duchu się napomniała, że to nie o przyjemności doczesne rzecz idzie, a o obowiązek pańszczyźniany. Januchowski uznał, że pora przyspieszyć. Przed zachodem słońca miał jeszcze w rozkładzie czasu jeszcze kilka zajęć przewidzianych. Zaczął korzeniem w usta posłusznie nastawione według własnego upodobania wchodzić. Marianna starała się łapać oddech. Krztusiła się pod owocem w gardło sięgającym. A pan wchodził nieubłaganie niemal do samego końca z regularnością dzwona na jutrznię wołającego. Wtem wypreżył się i trysnął białym mleczem, głowę grajki od czubka fujary odsuwając. Ciężki krople trysnęły na kosmyki włosów, policzki i szyję, a najmniejsza nawet na rzęsie zawisła. Marianna otarła przedramieniem męską wilgotność z twarzy.
- Czy jesteśmy kwita miłościwy panie? - zapytała patrząc nie mniej hardo, jak kilka chwil wcześniej.
- A coś ty taka rychliwa? Nie słyszała że noblesse oblige? - Januchowski strzepnął z końca półtwardego członka resztki nasienia.
- No, a co ja ***** przydrożna, żebym jeszcze oblizała się po takich fruktach niespodzianych? - żachnęła się Marianna. W przyklęku zdążyła wytrzeć szyje do sucha końcem spódnicy.
Szlachcic roześmiał się na całe gardło.
- Wiedz, nieuczpna panno że to po łacinie z oblizaniem nic wspólnego nie ma. Szlachectwo zobowiązuje. Jakiem Maurycy Januchowski herbu Gozdawa białogłowy w potrzebie nie zostawię.
- Chyba Potrzebowski herbu Godymisz - zaśmiała się chłopka i podniosła się z kolan. Pochyliła tułów otrzepując dół ubrania ze słomianego śmiecia. Koszula rozchyliła się ukazując rozkołysane półkule. Szlachcic poczuł, jak w hajdawerach znowu pojawia się znajome gorąco. Nie myśląc wiele chwycił kobietę za ramiona jak tylko się wyprostowała i szarpnąl w dół za obrobione czerwoną nitką krawędzie tkaniny. Zatrzymały się obnażając krągłe ramiona, więc szarpnął jeszcze mocniej, aż rękawy rozerwanej koszuli zatrzymały się na przedramionach. Marianna stała z obnażonym biustem oddychając otwartymi ustami. Jeszcze tak obcesowo jej żaden chłop nie potraktował. Ani Antek w czasie przedmałżeńskich obłapianek, ani wcześniej jeszcze wiejskie chłopaki podczas schadzek nad Prosienką. Wiedziała, że mimo żartów to ona jest w większej potrzebie. Znajomy chochlik rozpoczął znowu snuć bezecną opowieść w głowie. "No oblliż, na co czekasz" - chłopka chciała krzyknąć do swego prześladowcy. Ten - jak by potrafił czytać w duszy. Sumiaste wąsy zaszeleściły o jasną skórę nabrzmiałej piersi. "Drażnięta ma białe jak hrabianka, co to nigdy na palące słońce nie wystawiana" - Januchowski nie posiadał się z zachwytu. Jasnoróżowe krążki sutków urosły już do wielkości habsburskiego talara, lada-chwila gotowe dać pokarm potomstwu. Szlachcic sięgnął do prawej brodawki. Przesunął po jej koniuszku całą długością języka. Twarda była, jak nie przymierzając korzeń w hajdawerach Maurycego. Marianna nie wydała żadnego dźwięku. Tylko jej piersi unosiły się w oddechu coraz chyżej. Szlachcic sięgnął do lewej półkuli prawą dłonią. Ścisnął sutek między palcami odzianymi w miękki nubuk. Nadal żadnego odzewu. Chwycił jedną brodawkę zębami, przygryzł lekko i jednocześnie mocniej zamknął palce na drugiej.
- Aaaaaach - teraz chłopka wydała cichy jęk. Stała nie wykonując żadnych ruchów, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Tylko mięśnie ud naprężała, starając się dać choć niewielką ulgę nicerpliwemu łonu.
Januchowski nie ustawał w pieszczotach. Zrzucił rajtarskie rękawice i teraz już nieobleczonymi dłońmi brał w posiadanie ciężkie od mleka kule. Macał je jak wymiona trzyletniej fryzyjki przed udojem. Kąsał lekko, przyszczypywał i gładził. Ujął prawą pierś w dwie dłonie i podsunął sutkiem blisko pod usta. Ssał różowy wypustek mlaszcząc i ciamkając. Marianna dyszała ciężko. Na koniuszku piersi pokazała się półprzeźroczyta kropla mleka.
- Miłościwy panie, nie godzi się - wyszeptała chłopka, ale nadal nie odpychała głowy pana.
Mężczyzna zlizał szybko mleczną stróżkę i przeniósł zainteresowanie na drugą pierś. I ta po chwili pieszczot zapłakała mokrymi łzami. Januchowicz zlizał je łapczywie jak psiak.
Marianna ledwo mogła ustać na nogach. Mężczyzna zaprzestał pieszczot.
- Teraz chyba bez problemu można by cię nobilitować Godmiszem - zaśmiał się spod wąsa. - Ale mam ochotę pasować cię moim pałaszem.
Marianna nie musiała się spieszyć. Antek nie wróci z sobotniego jarmarku przed zmrokiem. W domu został tylko jego ojciec. Idzie mu już piąty krzyżyk, więc Pan Januchowski zwolnił go z jednego dnia pańszczyzny. A stary Wojciech jeszcze krzepki jest i wokół paleniska sam potrafi się zakręcić.
Młoda chłopka szła krok za krokiem w stronę szpaleru drzew na granicy pól folwarcznych i klasztornych. Słońce już do połowy schowało się za lasem na zachodnich wzgórzach, ale bezwietrzne powietrze nadal przeszkadzało swobodnie oddychać. Żwir na drodze nieprzyjemnie wbijał się w podeszwy. Zwykle stwardniała skóra chroniła przed urazami, ale woda strumienia zbytnio ją rozmiękczyła. „Miał rację ksiądz proboszcz, że zbytnie folgowanie ciału na jego krzywdę się obraca”. Zerwała liść łopianu z przydrożnego rowu i w wahlowaniu szukała pociechy od skwaru.
Od strony wiatraka rozległ się tętent kopyt. Marianna obróciła się z niepokojem. Albo to wiadomo w ten niespokojny czas, czy dobry, czy też zły los gościa przyniesie? Może rajtar się pojawić, albo inny zbój z diabelskim błyskiem w oku. Okazało się, że to nie przybysz, ale Marianna i tak poczuła zimny kamień na podołku. Pan Januchowski. Chłopka unikała swego pana od zeszłej Wielkiej Nocy. W podróży wielkiej do Rzymu i Neapolu się był wybrał i z przynależnego mu prawa przed godami Marianny i Antka nie miał sposobności skorzystać. Potem na sprawę z Kozaczyzną się wybrał i bez palca serdecznego dopiero przed pierwszymi śniegami wrócił. Zaraz potem król Władysław w posły Januchowicza na dwór we Wiedniu skierował. Ale Marianna słyszała od kuchennych, że nie raz przy miodzie się odgrażał, że quod differtur, non aufertur. I obligatoryjnie z praw swych skorzysta.
Hej, dziewko. Gdzie reszta czeladzi? - Januchowicz osadził konia z galopu niemal w miejscu.
A już z pola zeszli, miłościwy panie. Jedno ja zwlekałam, bo mnie duchota po pracy dopadła.
Szlachcic uważnie przypatrywał się poddanej. Poznał od razu, że to antkowa Marianna, ale nie spodziewał się, że z brzuchem się już obnosi. „Ożeszty, mnożą się jak te króliki pod płotem” - mruknął pod wąsem. Obrzucił spojrzeniem kornie pochyloną chłopkę. Musiał przyznać, ze i w błogosławionym stanie kobieta mogłaby skusić nawet i mnicha z Góry Atos. Przeniczne wlosy zaplecione w warkocz odałaniały szyję zgrabna niczym u jednorocznej łani. Mleczne już piersi rozpychały len koszuli, a zaokrąglony brzuch dodawał tylko uroku.
Januchowicz zeskoczył z konia. Teraz mógł lepiej docenić walory swej własności. Biodra szerokie, zgrabne do płodzenia. Koszula rozchylona ukazywała wąwóz międzi drażniętami. Skóra pod wpływem słońca nie odparzyła się na czerwono jak u proasiaka, ale zbrązowała, jak u chłopek na Sycylii. Szlachcić chrząknął na wspomnienie italiańskich dziewuch chędożonych w oliwnych gajach. Poczuł, jak jajca mu nabrzmiewają i korzeń pręży się hajdawerach. Pokręcił wąsa nie zdejmując rękawicy i ujął dłonią dziewczynę pod brodą.
A ty waszmość panno nie jesteś mi czegoś krewna?
Jaka ja tam waszmość panna. Zwykła dziewka folwarczna i tyle – głos Marianny zabrzmiał zadziwiająco hardo.
No właśnie, folwarczna. A o ius primae noctis słyszeliście? Jakże to godzi się swemu panu jego należności nie oddawać. Toż to na grzech przeciwko siódmemu przykazaniu zakrawa. Trzeba by tego Antka w dyby zakuć. A tak, to by i jelenia mógł oblubieniec odstrzelić, woreczek soli bym i dołożył. Na zimowe głody dziczyzna byłaby jak znalazł.
A ksiądz dobrodziej ostatnio o dziewiątym przykazaniu na kazaniu prawił – Marianna odchyliła głowę i spojrzała prosto w oczy dziedzica.
Januchowicz ledwo powstrzymał się, żeby w gębę impertynenckiej dziewce się nie odwinąć.
- Niby pańszczyźniana mierzwa, a jak herbowa gada – mężczyzna zarechotał i jeszcze raz musnął wąsa rękawicą.
Więc ja uprzejmie proszę miłościwego pana, aby chociaż na dziecię w moim podołku miał baczenie. Toż to dziecię lada chwila światło dnia ujrzy.
Chłopskie szczenię nie ochrzczone mniej warte, niż cielę rzeźne – Januchowicz splunął zgęstniałą od kurzu śliną wprost pod nogi Marianny.
Szlachcic czuł wzbierający gniew. Do czego to doszło, ku czemu ten świat idzie. O tempora, o mores. Za króla Zygmunta chłopski pomiot od razu by się zadem nadstawił, żeby lędźwi swego pana zakosztować. Postanowił nauczyć moresu buntowniczkę.
Marianna czuła napoliczkach i dekolcie dotyk gorąca. Może ona i nie herbowa, ale z putkerów. Jeszcze dziad Józef pana nad sobą nie miał i dopiero wielka susza na Zakontowiu luźne chłopstwo w te strony przygnała i w pańszczyznę wpędziła. W dodatku od wiosennych roztopów chyżej przychodził do niej i gniew, i śmiech, i smutek. Takoż i odchodziły. Babka zamawiająca mówiła że to i nie dziwota, bo dziecko pod sercem we fluidy matczyne swe humory sączy i niewiasta zbrzuchacona jako ten wiecheć słomiany na wietrze. No i Antek palcem jej nie tknął odkąd w te chabrową zapaskę przestała wchodzić. Tylko na drugi bok się odwróci i już zachrapie. Nawet ojciec spowiednik pocieszał, że to nie wina ubywającej miłości, ale lęk pogański przed urokiem od życia rosnącego się zalągł. Więc chodzi Marianna jak granat do armaty wiwatowej przy odpuście wielkim. Niby po powierzchni cicha i spokojna, a dusza kołacze się bez spokojności i grzeszne sny, a za dnia myśli sprowadza. Podobnież one humory kobiece w jestestwie się w ten czas wzbudzają i lubieżność większą ku głowie i podołkowi przynoszą. Choćby i chwilę przed odgłosem kopyt za plecami jakowaś kosmatość się przypałętała. Nie dziwota więc, że należytego respektu panu swemu trudno było okazać. Na dodatek na męskiej urodzie i jurności Januchowskiemu nie zbywało. Niejedna dziewka folwarczna przy stajni zdybana jeno dla przyzwoitości z piskiem się wyrywała, a i potem bez koniecznej przyczyny w te okolice wracała i pana swego wypatrywała.
A chłopska niewiasta mniej od suki warta i byle pies ją może trącać? - Marianna rzuciła warkoczem i nie wypatrując przyzwolenia w kierunku osady się odwróciła.
Ja ci dam psem swego pana mianować – znienacka Januchowski chwycił za włosy chłpopkę i przez rów przydrożny przeciągnął.
Marianna zapierała się jak mogła, ale chciąc-nie chcąc dała się zaciągnąć do poskładanych razem snopów żyta. Koń nawykły do wojennej przygody zaczął skubać trawę mimo puszczonych wolno lejcy. Szlachcic rzucił tyłem swą ofiarę na grube wiechcie zwinętego siana tuż pod wielkim stogiem. Antkowa żona patrzyła, jak rozpina węzły żupanu, zostając w samej koszuli. Januchowicz nie sięgnął jednak do sznura w hajdawerach, tylko do zmyślnego rozcięcia, wzorem janczarów tureckich sporządzonego. Przez takież same w kalesonach zaganiacza swego na światło dnia wydobył.
Naści suko kiełbasy – Januchowski zaśmiał się chrapliwie i stanął w rozkroku nad półleżącą kobietą. Pochylił się, ujął warkocz blisko przy głowie i sprowadził ją do pozycji siedzącej.
Marianna wiedziała co się będzie działo. Szlachcic chce ją do pieszczot lubieżnych przymusić, aby ustami drąga smoktała. Obraz podobny pojawiał się w jednym z tych wracających snów grzesznych, jeno tam pieszczotami Antka obdarzała. Mąż jednak wolał tylko po bożemu z żoną legać i przed wszelkimi niechrześcijańskimi wynalazkami się wzbraniał.
Chłopka postanowiła ulec francuskiej fanaberii. „Może jak się sprawię, to mnie poniecha i chęć do chędożenia odejdze, albo sił męskich nie starczy”. Chwyciła pałkę tuż przy jajcach i sama wprowadziła do ust gruszkę na jej końcu. Szlachcic jęknął. „A toż bestyjka. Niejedna kobieta w zamtuzie zdybana dłużej się przed fellatio wzbraniała”. Nie zwolnił włosów zebranych w garść, ale pozwolił Mariannie, aby sama rytm melodii na flecie poprowadziła. Ona z kolei upodobanie nieoczekiwane w smaku męskości znalazła. Ostry, niespotykany wcześniej zapach diablika w podołku obudził. Lizała z zapamiętaniem śliwkę fioletem nabiegłą, po długości człona ustami bez przerw żadnych suwała. Czuła, jak w jej łonie wzbiera wilgotność. Czubki piersi mlekiem nabiegłych i tak już od wielu niedziel nadwrażliwe, więc od samego pocierania o len koszuli stwardniały. Niewiele brakowało, a nieprzyzwoicie dłonia do nich by sięgnęła. W duchu się napomniała, że to nie o przyjemności doczesne rzecz idzie, a o obowiązek pańszczyźniany. Januchowski uznał, że pora przyspieszyć. Przed zachodem słońca miał jeszcze w rozkładzie czasu jeszcze kilka zajęć przewidzianych. Zaczął korzeniem w usta posłusznie nastawione według własnego upodobania wchodzić. Marianna starała się łapać oddech. Krztusiła się pod owocem w gardło sięgającym. A pan wchodził nieubłaganie niemal do samego końca z regularnością dzwona na jutrznię wołającego. Wtem wypreżył się i trysnął białym mleczem, głowę grajki od czubka fujary odsuwając. Ciężki krople trysnęły na kosmyki włosów, policzki i szyję, a najmniejsza nawet na rzęsie zawisła. Marianna otarła przedramieniem męską wilgotność z twarzy.
- Czy jesteśmy kwita miłościwy panie? - zapytała patrząc nie mniej hardo, jak kilka chwil wcześniej.
- A coś ty taka rychliwa? Nie słyszała że noblesse oblige? - Januchowski strzepnął z końca półtwardego członka resztki nasienia.
- No, a co ja ***** przydrożna, żebym jeszcze oblizała się po takich fruktach niespodzianych? - żachnęła się Marianna. W przyklęku zdążyła wytrzeć szyje do sucha końcem spódnicy.
Szlachcic roześmiał się na całe gardło.
- Wiedz, nieuczpna panno że to po łacinie z oblizaniem nic wspólnego nie ma. Szlachectwo zobowiązuje. Jakiem Maurycy Januchowski herbu Gozdawa białogłowy w potrzebie nie zostawię.
- Chyba Potrzebowski herbu Godymisz - zaśmiała się chłopka i podniosła się z kolan. Pochyliła tułów otrzepując dół ubrania ze słomianego śmiecia. Koszula rozchyliła się ukazując rozkołysane półkule. Szlachcic poczuł, jak w hajdawerach znowu pojawia się znajome gorąco. Nie myśląc wiele chwycił kobietę za ramiona jak tylko się wyprostowała i szarpnąl w dół za obrobione czerwoną nitką krawędzie tkaniny. Zatrzymały się obnażając krągłe ramiona, więc szarpnął jeszcze mocniej, aż rękawy rozerwanej koszuli zatrzymały się na przedramionach. Marianna stała z obnażonym biustem oddychając otwartymi ustami. Jeszcze tak obcesowo jej żaden chłop nie potraktował. Ani Antek w czasie przedmałżeńskich obłapianek, ani wcześniej jeszcze wiejskie chłopaki podczas schadzek nad Prosienką. Wiedziała, że mimo żartów to ona jest w większej potrzebie. Znajomy chochlik rozpoczął znowu snuć bezecną opowieść w głowie. "No oblliż, na co czekasz" - chłopka chciała krzyknąć do swego prześladowcy. Ten - jak by potrafił czytać w duszy. Sumiaste wąsy zaszeleściły o jasną skórę nabrzmiałej piersi. "Drażnięta ma białe jak hrabianka, co to nigdy na palące słońce nie wystawiana" - Januchowski nie posiadał się z zachwytu. Jasnoróżowe krążki sutków urosły już do wielkości habsburskiego talara, lada-chwila gotowe dać pokarm potomstwu. Szlachcic sięgnął do prawej brodawki. Przesunął po jej koniuszku całą długością języka. Twarda była, jak nie przymierzając korzeń w hajdawerach Maurycego. Marianna nie wydała żadnego dźwięku. Tylko jej piersi unosiły się w oddechu coraz chyżej. Szlachcic sięgnął do lewej półkuli prawą dłonią. Ścisnął sutek między palcami odzianymi w miękki nubuk. Nadal żadnego odzewu. Chwycił jedną brodawkę zębami, przygryzł lekko i jednocześnie mocniej zamknął palce na drugiej.
- Aaaaaach - teraz chłopka wydała cichy jęk. Stała nie wykonując żadnych ruchów, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Tylko mięśnie ud naprężała, starając się dać choć niewielką ulgę nicerpliwemu łonu.
Januchowski nie ustawał w pieszczotach. Zrzucił rajtarskie rękawice i teraz już nieobleczonymi dłońmi brał w posiadanie ciężkie od mleka kule. Macał je jak wymiona trzyletniej fryzyjki przed udojem. Kąsał lekko, przyszczypywał i gładził. Ujął prawą pierś w dwie dłonie i podsunął sutkiem blisko pod usta. Ssał różowy wypustek mlaszcząc i ciamkając. Marianna dyszała ciężko. Na koniuszku piersi pokazała się półprzeźroczyta kropla mleka.
- Miłościwy panie, nie godzi się - wyszeptała chłopka, ale nadal nie odpychała głowy pana.
Mężczyzna zlizał szybko mleczną stróżkę i przeniósł zainteresowanie na drugą pierś. I ta po chwili pieszczot zapłakała mokrymi łzami. Januchowicz zlizał je łapczywie jak psiak.
Marianna ledwo mogła ustać na nogach. Mężczyzna zaprzestał pieszczot.
- Teraz chyba bez problemu można by cię nobilitować Godmiszem - zaśmiał się spod wąsa. - Ale mam ochotę pasować cię moim pałaszem.
Skomentuj